Przeglądasz dział LUDZIE BRANŻY (id:52) w numerze LUDZIE BRANŻY (id:52)
Ilość artykułów w dziale: 92
|
|
Rozmowa z Michaliną Owczarek-Siwak, dyrektorem Instytutu Biżuterii Akademii Sztuk Pięknych im. W. Strzemińskiego w Łodzi, o przyszłości polskiej biżuterii
Jako dyrektor Instytutu Biżuterii ASP w Łodzi jest pani najlepszą adresatką pytania o to, jakim zainteresowaniem cieszą się studia w zakresie projektowania biżuterii wśród młodych Polaków.
Wbrew pozorom zainteresowanie nie jest małe. W ostatnich latach tendencja jest zwyżkowa, w szczególności na studia I stopnia. Od czasu, kiedy kandydaci zdają bezpośrednio na nasz kierunek, bardziej świadomie wybierają specjalizację już na samym początku.
Jakie są oczekiwania studentów względem ASP i oczywiście jakie akademia ma oczekiwania wobec studentów?
Oczekiwania są różne. Niektórzy studenci chcą zostać artystami, inni projektantami, niektórzy liczą na to, że zaraz po studiach otworzą dobrze prosperującą działalność złotniczą. My staramy się sprostać ich oczekiwaniom, każdego traktując indywidualnie. Niemniej jednak z racji specyfiki uczelni przede wszystkim staramy się rozwinąć w nich świadomość artystyczną.
W jakim kierunku będzie rozwijał się Instytut Biżuterii w najbliższym czasie? Słowem, jakie plany na przyszłość?
W 2024 r. instytut będzie obchodził 65-lecie założenia pierwszej pracowni złotniczej, wtedy jeszcze w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (obecnie ASP). Jak widać, od tamtego czasu z pojedynczych zajęć biżuterii doszliśmy do bycia instytutem, w którym program całego nauczania ma wspierać praktyczną wiedzę o biżuterii. Mam nadzieję, że będziemy dalej iść w tę stronę. Zależy mi, aby studiujące u nas osoby, kończąc kierunek, miały jak największe szanse zostać w zawodzie, bez względu na to, czy chcą w przyszłości zostać artystami czy też pracować u kogoś.
Jest pani nie tylko dydaktykiem, ale przede wszystkim twórcą biżuterii. Jak z pani perspektywy zmienił się w ostatnim czasie rynek biżuteryjny? Które zmiany ocenia pani pozytywnie, a które negatywnie?
To zależy, czy mówimy o polskim rynku czy światowym. Pierwszy to grząski grunt. Zauważam tu pewną stagnację. Wszystkie elementy, do których przywykliśmy, np. wszelkiego rodzaju targi, zdają się być, przepraszam za określenie, stare. Nie zauważa się tu młodych osób. I choć darzę szacunkiem i sympatią polskich dojrzałych twórców biżuterii, to tylko ich widzi się w takich miejscach. Młodzi twórcy raczej prowadzą kampanię w internecie, tam stawiają pierwsze kroki. Żaden z nich nie zaryzykuje inwestycji w drogie targi, na których, mam wrażenie, nie ma też potencjalnego kupca, który – nawiasem mówiąc – jest u nas w kraju bardzo specyficzny. Światowy rynek jest z kolei bardziej rozległy, klient bardziej wymagający, ale bardziej otwarty na unikatowe projekty, czego u nas brakuje.
Z całą pewnością można powiedzieć, że za sprawą pandemii biżuteria na szeroką skalę znalazła się w sieci. Jak ocenia pani to zjawisko?
Nie jestem pewna, czy za sprawą pandemii. Prawdopodobnie ten okres przyspieszył sprawę. Natomiast jak wspomniałam, młodzi twórcy prezentują się głównie w mediach społecznościowych i myślę, że ta tendencja będzie wzrastać. To jest zwyczajnie wygodniejsze, zarówno dla twórcy, jak i kupca. Nie trzeba nigdzie chodzić, wystarczy kliknąć i paczka zaraz będzie. Do wszelkich innowacji popycha nas pierwiastek lenistwa, który posiada każdy człowiek.
Na naszych oczach zmienia się świat biżuterii. Tradycyjne warsztaty złotnicze powoli odchodzą do lamusa, a ich miejsce zajmują jednoosobowe wytwórnie wspomagane nowoczesnymi technologiami. Czy pani zdaniem na rynku biżuteryjnym będzie miejsce dla mistrzów złotnictwa wykonujących swoją pracę zgodnie z wielowiekową tradycją?
Myślę, że tak. Za parę lat będzie naprawdę mało osób, które potrafią coś zrobić własnoręcznie. O ile wszelkiego rodzaju technologie są wspaniałe i usprawniają proces produkcji, niekoniecznie masowej, o tyle czynnik ludzki, ta niedoskonałość przedmiotu, która wychodzi z rąk człowieka, jest czymś unikatowym, czymś, czego maszyna nie jest i nigdy nie będzie zdolna zrobić. Ja widzę inny problem. Nie brak osób zainteresowanych pobieraniem nauk u mistrzów, ale brak mistrzów zainteresowanych dawaniem nauk. Wielu z nich nie jest otwartych na to, aby przekazywać swoją wiedzę młodszym pokoleniom, a szkoda. Być może gdyby połączyć siły młodych i tych doświadczonych, tradycję mistrzów ze świeżym myśleniem tych dopiero wchodzących w ten świat, rynek biżuterii miałby szanse się rozwinąć w innym, być może ciekawszym kierunku.
Klienci na całym świecie, kierując się troską o środowisko naturalne, kupują coraz mniej biżuterii. Jak według pani będzie wyglądał rynek biżuteryjny za kilka lat? Czy będzie w nim miejsce dla tradycyjnie postrzeganej biżuterii? Czy może zastąpi ją biżuteria inteligentna nierozerwalnie związana z ciałem?
Nie jestem przekonana, czy klienci kupują coraz mniej biżuterii. Mam wrażenie, że kupują, tylko nie tę, co trzeba. Właśnie tę przeczącą trosce o środowi sko. Ja nazywam takie zjawisko biżuterią fastfoodową. Wiele osób, zamiast kupić porządny naszyjnik, który będzie z dobrego materiału, z przyzwoitym kamieniem, dobrze wykonany, ale droższy, kupuje „badziew” za 9,99 z sieciówek (mam na myśli sieciówki z ubraniami). Naszyjnik po dwukrotnym założeniu zazwyczaj ląduje w koszu, bo nie opłaca się go naprawiać lub wyszedł z mody. To nie jest dbanie o środowisko, wręcz przeciwnie. Większą wagę do problemu przywiązują twórcy i małe marki. Jest coraz więcej osób tworzących w nurcie upcyklingu i coraz więcej marek wykorzystujących surowce z recyklingu, ale to tylko kropla w morzu. Sytuację zmieniłyby duże marki, właśnie te tworzące tradycyjną biżuterię, która zawsze będzie miała swoje miejsce, bo jest silnie ukorzeniona w kulturze, chociażby za sprawą pierścionków zaręczynowych czy obrączek. Jeśli zaś chodzi o biżuterię inteligentną, to szczerze mam nadzieję, że nawet jeżeli coś takiego się pojawi, to nie będzie szczególnie popularne. Wolałabym więcej inteligentnych odbiorców, świadomych tego, co kupują i co noszą, niż biżuterię, która ma za nich myśleć.
Świat wielkiej polityki dotknął rynku biżuteryjnego. Polityka zrównoważonego rozwoju, zeroemisyjność CO2, no waste, wojna w Ukrainie, inflacja – wszystko to ma wpływ na spowolnienie rozwoju rynku biżuterii. Jak polscy projektanci biżuterii, szczególnie ci stawiający pierwsze kroki na rynku, powinni zareagować na zmiany, aby dotrzeć ze swoim przekazem do odbiorców?
Każdy okres w historii odbija się echem w branży i nie jest to żadna tajemnica. Teraz jest jak jest i trzeba się do tego dostosować. Młodzi jednak zdają się nie zwracać uwagi na takie rzeczy. To znaczy oczywiście poruszają ich problemy ludzi w Ukrainie, ale nie przekładają inflacji czy rozgrywek politycznych na swoje życie. Wydaje mi się, że ci, którzy stawiają pierwsze kroki, odnoszą się bardziej do wszelkiego rodzaju trendów, na które reagują. Mają tego większą świadomość niż osoby nie wychowane w erze smartfonów. Są w tym szybsi, co widać chociażby w działalności młodych marek, które cały swój marketing opierają na (modnym) korzystaniu z materiałów z recyklingu czy posiadających certyfikaty małej emisyjności CO2. Z kolei starsze marki zazwyczaj używają znanych sobie, utartych, bezpiecznych szlaków, dlatego wolniej reagują na zmiany. Niemniej jednak nie tyle sytuacja, ile odbiorca jest teraz trudny. Internet zalewa oferta sprzedażowa, nie tylko biżuterii, ale ogólnie wszystkiego. Wbrew inflacji ludzie kupują ogromne ilości produktów, szczególnie tych uważanych za modne lub must have. Żeby jednak coś było artykułem pożądanym, musi być w bieżących trendach, a co za tym idzie, nie można stać w miejscu i robić ciągle tej samej linii, licząc na to, że będzie się sprzedawała jak 20 lat temu. Niestety musimy się dostosować do tego, że ludzie żyją szybko, szybko reagują i szybko tracą zainteresowanie.
Na koniec chciałabym zapytać o pani twórczość. Czy mimo nawału pracy na uczelni ma pani czas na rozwijanie twórczości?
I jakie ma pani plany twórcze na najbliższą przyszłość? Na przyjemne rzeczy czas zawsze się znajdzie. Staram się brać udział w jak największej ilości wystaw i konkursów, jest to dla mnie najciekawszy aspekt robienia biżuterii, bo tu można poszaleć. Nie zdarzyło mi się wysłać na konkurs starej pracy. Zresztą na wystawy zazwyczaj też robię nowe prace, bo nie lubię pokazywać ciągle tego samego, a więc siłą rzeczy się rozwijam, chyba, bo nie mnie to oceniać. Jeśli zaś chodzi o plany twórcze, to w najbliższej przyszłości na pewno zrobię coś nowego.
Rozmowa z Bogusławą M. Kręglewską, właścicielką galerii biżuterii artystycznej Margot Studio, stylistką mody, projektantką biżuterii, o polskim rynku biżuteryjnym.
Pandemia, wojna w Ukrainie, polityka zrównoważonego rozwoju – wszystkie te wydarzenia odcisnęły piętno na polskim rynku sztuki złotniczej. Jak wpłynęły i wpływają na pani sztukę?
Nie łączyłabym wpływu na polski rynek sztuki złotniczej pandemii i wojny w Ukrainie z polityką zrównoważonego rozwoju. Z działaniami na rzecz ekorozwoju absolutnie się zgadzam i popieram je w mojej firmie. Wdrożyłam już (a może dopiero) pewne procedury, które są zgodne z filarami zrównoważonego rozwoju. Środowisko naturalne jest podstawą, gospodarka narzędziem, a dobrobyt społeczeństwa istotnym celem. Natomiast tak pandemia, jak i wojna u naszego sąsiada wpłynęły bardzo negatywnie na moją działalność gospodarczą. Znacznie ubyło klientów, a ci, którzy są, z wielką ostrożnością podejmują decyzje o zakupie biżuterii, która jakkolwiek patrzeć jest ostatnią rzeczą w całym „łańcuchu pokarmowym człowieka”. Nie zrażam się jednak tym faktem, gdyż praca z biżuterią była i jest dla mnie przyjemnością. Działam, trwam…
Czym dla pani jest biżuteria?
Tak jak dla wielu, oczywiście więcej niż tylko ozdobą. Jak zwykła mawiać Helena Rubinstein, kosmetyki i biżuteria to nasza druga skóra. Dobra biżuteria jest moim ważnym elementem ubioru. Definiuje styl, wrażliwość na piękno i podejście do jakości, w szerokim tego słowa znaczeniu. Zgodnie z moim mottem, „biżuteria winna być piękna, a jeśli nie, to przynajmniej intrygująca i tajemnicza”. Na pewno nie jest jednak dla mnie manifestem, bronią czy wyrazem buntu i protestu. Sposób wyrażania tych emocji zostawiam innym. Pozostaję przy biżuterii jako mojej wizytówce i przekaźniku czasu oraz historii.
Kim są odbiorcy pani biżuterii. Dla kogo tworzy pani swoje kolekcje?
Prowadzę od lat w Poznaniu małą galerię biżuterii artystycznej. Moimi klientami są przede wszystkim osoby dojrzałe, znające już swoje miejsce w społeczeństwie, albo też osoby dbające o swój styl, niejednokrotnie poszukujące sposobu na jego ukształtowanie. Głównie osoby, które nie gonią za biżuterią modową czy „gazetową”, ale poszukujące biżuterii jednostkowej, z treścią. W mojej galerii staram się prezentować różne spojrzenia na sztukę złotniczą. Zawsze jednak przekonuję kupujących, aby biżuteria, którą noszą, była z nimi spójna.
Skąd czerpie pani inspiracje i jak wygląda u pani proces twórczy?
W moim długoletnim obcowaniu z biżuterią samo projektowanie zajmuje niewiele czasu. Jeśli projektuję, to głównie z inspiracji i na życzenie klientów. Projektuję obiekty, które często są uzupełnieniem kolekcji osób zlecających mi pracę. Najczęściej jednak projektuję biżuterię dla uwypuklenia stylu i wizerunku użytkowniczek. Nie jest to prosty proces. W tym celu dużo rozmawiam z klientami, aby poznać ich „konstrukcję”. Poszukuję odpowiednich, niebanalnych materiałów, następnie szkicuję, maluję, jeśli trzeba to formuję bryły z papieru. Współpracuję z utalentowaną i doświadczoną złotniczką, która materializuje finalnie moje wyobrażenia, projekty.
Jak wyobraża sobie pani najbliższą przyszłość?
Moją przyszłość zawodową ściśle już łączę z prywatną. Zamierzam cieszyć się życiem, podróżować, otaczać się ciekawymi, dobrymi ludźmi. Nie tylko brać, ale też dawać otoczeniu. Zwłaszcza w tych trudnych czasach społeczno-politycznych. Gdy jednak na mojej drodze pojawi się jakiś ciekawy kamień, który mnie zafascynuje, na pewno będę chciała nadać mu znacznie użytkowe. Jeśli nie dla siebie, to dla moich kochanych, wiernych klientów.
Gdzie można zapoznać się z pani działalnością?
Na stronie internetowej www.margot-studio. pl, w mediach społecznościowych Facebook, Instagram oraz Twitter. Przede wszystkim jednak zapraszam do mojej skromnej galerii biżuterii artystycznej w Poznaniu, ul. Paderewskiego 7. Wizyta w Margot Studio to obcowanie ze sztuką złotniczą. Tu można nasycić nią swoje zmysły. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z profesorem Sławomirem Fijałkowskim o przyszłości polskiej biżuterii.
Panie profesorze, ostatni raz rozmawialiśmy na łamach „Polskiego Jubilera” przed wybuchem pandemii COVID-19. Dlatego też nie mogę nie zadać pytania, jakie straty i jakie korzyści, według pana, odniosła sztuka złotnicza w czasie i po pandemii.
Szczerze mówiąc, nie przepadam za określeniem „sztuka złotnicza”, które już dawno straciło swoją znaczeniową siłę. Ale rozumiem, że chodzi o biżuterię autorską, unikatową, zaprojektowaną nie tylko z myślą o szybkiej sprzedaży. Niestety taka właśnie biżuteria – i jej twórcy – ucierpiała dość mocno nie tylko przez covid i jego następstwa, ale obecnie jest również ofiarą inflacji i niepewnej sytuacji ekonomicznej. Stała się pierwszym pretekstem do oszczędności w grupie nabywców, którzy stanowili dotychczas podstawową grupę jej odbiorców. Sam chciałbym wiedzieć, jak długo potrwa powrót do koniunktury i czy w ogóle będzie to możliwe w skali, która pozwoliłaby traktować polski design jako znaczącą specjalność eksportową. Jedyny pozytywny impuls wynikający z następstw pandemii to proces przyspieszenia i intensyfikacji w zakresie e-commerce oraz wizerunkowej obecności marek i projektantów w sieci – co i tak wydawało się nieuchronną koniecznością.
Zmiany, jakie dokonały się na rynku sztuki złotniczej w ostatnim czasie, są ogromne, ale to jeszcze nie koniec. Przed nami kolejne wyzwania, jak choćby dostosowanie produkcji biżuterii do polityki zrównoważonego rozwoju. Czy według pana profesora zrównoważony rozwój jest szansą dla złotnictwa w Polsce i na świecie?
Chyba nie doszukiwałbym się tutaj jakichkolwiek komercyjnych korzyści, raczej etycznych powinności – rozumiejąc termin „zrównoważony rozwój” zgodnie z jego pierwotnym znaczeniem „sustainability” – nie tylko zresztą w zakresie biżuterii, ale wzornictwa w ogóle. Dość brutalnie zetknęli się ostatnio z tym zjawiskiem producenci biżuterii z bursztynem, którzy stali się adresatami pytań, czy bursztyn zastosowany w ich kolekcjach nie jest przypadkiem „ruski”. My sami – jako Amberif – podejmujemy wiele działań mających na celu uświadamianie konsumentom (ale też opornym producentom) konieczności zachowania standardów etycznych. Temu służy praca Laboratorium Bursztynu podczas targów, gdzie można bezpłatnie zbadać autentyczność i określić pochodzenie nabywanej biżuterii. Mimo zauważalnego postępu wciąż jest w tym zakresie wiele do zrobienia, tak aby świadomość zrównoważonego rozwoju całej branży nie padała ofiarą doraźnych egoizmów poszczególnych uczestników jubilerskiego rynku. Jak widać, temat jest dużo szerszy niż tylko powierzchownie rozumiana idea fair trade. Idąc dalej tym tropem, powinniśmy zrewidować również feudalne niekiedy relacje pracodawca – pracownik, ale to już byłaby dyskusja na trochę inny temat – choć wciąż o zrównoważonym rozwoju. Na pewno poszczególne wątki takiej refleksji stawać się będą koniecznością, a uczciwa komunikacja z odbiorcą, klientem, konsumentem zastąpić musi celebrycki marketing.
Z pewnością można stwierdzić, że biżuteria zmienia swoje oblicze. Konsumenci na całym świecie stali się w ostatnim czasie bardziej świadomi, przestali kupować biżuterię fast fashion, a skoncentrowali się na kosztownościach, których blask nie zgaśnie wraz z kolejną wprowadzoną na rynek kolekcją. Jak ocenia pan tę sytuację? I jak wobec niej powinni zachować się projektanci biżuterii?
To bardzo ważna sprawa, że możemy obserwować rozszerzającą się świadomość konsumencką w myśl zasady „mniej, ale lepszej jakości”. Dużo na sumieniu miała tutaj szczególnie branża odzieżowa, ale producenci biżuterii byli tylko mały krok za nią. Spadek zainteresowania jednorazową konfekcją jubilerską jest w moim przekonaniu wskazany – nie tylko z powodów ekologicznych, ale także jako manifestacja większego indywidualizmu i odwrót od bezrefleksyjnego konsumeryzmu. Szukając sygnałów zmian w innych obszarach rzeczywistości, wystarczy przeanalizować, jak szybko i jak radykalnie zmieniają się np. nawyki kulinarne. Tym samym możemy zachować nadzieję, że dobrze wykonana, starannie zaprojektowana biżuteria odzyskiwać zacznie zainteresowanie wymagającej publiczności. Może to właśnie naturalny proces powrotu do idei biżuterii jako osobistego amuletu, który nie powinien podlegać cyklom sezonowej mody.
Coraz częściej słyszymy o metaversie jako alternatywie dla tradycyjnie rozumianego rynku sprzedaży dóbr luksusowych. Metaverse zmienia istniejące modele biznesowe oraz tworzy nowe, wcześniej niespotykane. Obecnie na wirtualnej działce można wytwarzać materiały lub zapewniać doświadczenia innym użytkownikom platformy. Firmy modowe, jubilerskie mogą np. projektować wirtualne doświadczenia zakupowe, organizować pokazy mody, a projektanci biżuterii prezentować wystawy swojej biżuterii. Jak pan profesor postrzega możliwości tej technologii dla sztuki złotniczej?
To na razie najbardziej powierzchowne przejawy digitalizacji przemysłów kreatywnych. Za zakrętem czekają nas jednak kolejne niepokojące lub obiecujące (w zależności od punktu widzenia) zjawiska, jak np. udział sztucznej inteligencji w tworzeniu wizualnego środowiska, projektowanie generatywne/ parametryczne, VR i rozszerzona rzeczywistość, topologia i zaawansowane technologie addytywne (druk 3D). Sam jestem ciekaw, jak daleko w tej ewolucji zajdziemy. Jeden z moich studentów przygotowuje w gdańskiej ASP pracę dyplomową na temat pozarysunkowych metod projektowania – z coraz bardziej zaskakującymi rezultatami. Ja sam próbuję zwalczyć pokusę łatwego krytykowania nadużyć w bezrefleksyjnym stosowaniu cyfrowych narzędzi, oswajając je poprzez włączanie do własnej praktyki projektowej, jednak jako akademicki, bauhausowski designer nie mam wątpliwości, że w którymś momencie przestanę nadążać i poniosę negatywne skutki rozwoju technik CAD/CAM. Nieuchronna kolej rzeczy. Patrząc na to w dłuższej perspektywie, to przecież tylko narzędzia, których świadomego używania będziemy musieli się w końcu nauczyć (mam tylko nadzieję, że jednak w symbiozie z manualnymi, rzemieślniczymi umiejętnościami).
Jaka będzie, według pana profesora, biżuteria XXI wieku?
Na pewno zmieni się mocno (już się zresztą zmienia) definicja materiałów szlachetnych. Termin „biżuteria demokratyczna” jest przecież w obiegu – przynajmniej w środowiskach twórców i krytyków sztuki złotniczej – już dość długo. Być może więc punkt odniesienia, według którego biżuteria oceniana (i wyceniana) jest głównie według zawartości karatów, stanie się anachronizmem. Ja w każdym razie nie będę z tego powodu rozpaczał.
Na co dzień pracuje pan profesor z młodymi adeptami sztuki złotniczej. Jak oni patrzą na sztukę złotniczą i czym ich spojrzenie różni się od spojrzenia starszego pokolenia projektantów?
Nie ma chyba dzisiaj pracy dyplomowej, która nie odnosiłaby się do tych wątków, o których była mowa wcześniej – zrównoważonego rozwoju, wpływu działań projektanta na środowisko, uwzględniania aspektów etycznych, unikania demonstrowania statusu społecznego i ekskluzywności. To bardzo pozytywny trend. Znikają też historyczne stereotypy. Ostatnio podczas przygotowywania strategii promocji bursztynu rozmawialiśmy w branżowym, gdańskim gronie o wciąż pokutującym wizerunku bursztynu jako staroświeckiej folklorystycznej pamiątki znad morza, kupowanej przez konsumentów w przedziale wiekowym 70+. Okazało się, że odbiorcy z generacji Z (dwadzieścia kilka lat) zupełnie nie mają takich skojarzeń. Wręcz przeciwnie – bursztyn to dla nich lokalny materiał o dużym potencjale do opowiadania całkowicie współczesnych historii. To też bardzo optymistyczna zapowiedź zmiany myślenia o biżuterii – jako o przedmiocie będącym formą dialogu „nosiciela” z jego otoczeniem.
Czy widzi pan profesor szansę na rozwój polskiej sztuki złotniczej w nadchodzącym czasie, pełnym wyzwań dla wszystkich podmiotów gospodarczych działających w branży złotniczej? Czy polska szkoła złotnicza ma szansę na wyróżnienie się na światowych rynkach? Jaka według pana przyszłość czeka polską sztukę złotniczą? Czego w najbliższym czasie możemy się spodziewać?
Mam nadzieję (chociaż nie mam żadnej pewności), że biżuteria, jeden z najstarszych – obok uzbrojenia – archetypów kultury materialnej, pozostanie ważnym elementem wzornictwa, rzemiosła, czasami sztuki. I że polscy projektanci, a przy ich pomocy także polskie firmy jubilerskie znajdą w tym obszarze lukę, która zdefiniuje ich oryginalność w globalnym wyścigu (chociażby poprzez współczesną interpretację dwóch bardzo „polskich” materiałów – bursztynu i srebra). Korzystając z okazji, tym razem jako współorganizator Amberifu, zapraszam do Gdańska z nadzieją, że najbliższa edycja targów dostarczy inspirujących sygnałów zmian, pozwalających z optymizmem spojrzeć w przyszłość właśnie w opisywanym zakresie. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Cezarym Łutowiczem, artystą, który 50 lat temu dał światu krzemień pasiasty
Jest pan artystą o niekwestionowanym talencie, dorobku i – co niezwykle ważne – wkładzie w zaistnienie w świadomości opinii międzynarodowej krzemienia pasiastego jako kamienia jubilerskiego. Ostatnio świętował pan pięćdziesięciolecie pracy twórczej, które jawi się jako pasmo okupionych ciężką pracą sukcesów. Stąd moje pytanie: jak ocenia pan te minione lata? Czy osiągnął pan wszystkie stawiane sobie cele?
Każda droga czymś się kończy, patrząc wstecz – to zbiór wydarzeń, dobrych, złych, spotykanie ludzi, którzy szydzili, ale i tych, którzy zachęcając, uczyli. Był czas, gdy ja z tym kamieniem wciskałem się w różne szczeliny. Teraz wiem, że to trzeba było przejść, aby otworzyła się Polska i świat na nowe dobro. Nieczęsto ludzkość chodząca już po Księżycu odkrywa kamień na Ziemi. Kamień tak świeży swoją innością, zachwycający urodą, rzadkością występowania oraz twardością. Przed czterema tysiącami lat był nieodzownym narzędziem w ręku człowieka.
Z chwilą pojawienia się metali (brąz, żelazo) popadł na dziesiątki wieków w zapomnienie. Był używany do utwardzania polnych dróg. Jest takie powiedzenie, że obcy widzi więcej i lepiej. Zdarzyło mi się być takim obcym – przyjechałem do Sandomierza ze Słupska w 1971 r. Pyta pani, czy osiągnąłem zamierzone cele… Ja je przekroczyłem. To zaskoczyło mnie samego, mój optymizm nie sięgał aż tak daleko.
Codzienna praca i obcowanie z krzemieniem pasiastym doprowadziły do tego, że stał się naszym narodowym klejnotem. Służby dyplomatyczne używają go jako prezentu dla delegacji z innych krajów. Mój Sandomierz w roku 2007 przyjął nazwę „Światowa stolica krzemienia pasiastego”. Tu rozwijają się pracownie obróbki krzemienia i oprawy w gustowną biżuterię. Kamień ten stał się oficjalną marką miasta.
Biżuteria z krzemieniem pasiastym jest niemal synonimem pana nazwiska. To dzięki panu o krzemieniu usłyszano nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Dzięki pana pracy krzemień określany jest mianem polskiego diamentu, a Sandomierz stał się „Światową stolicą krzemienia”. Czym dla pana dzisiaj jest biżuteria z krzemieniem pasiastym? Jak widzi pan przyszłość tego kamienia w biżuterii? Czy coś jeszcze zostało do zrobienia?
Był czas, że krzemień pasiasty był łączony tylko ze mną, a w moim założeniu było, aby był on wyróżnikiem polskości w biżuterii. Starałem się zachęcać polskich twórców, aby mentalnie zbliżyli się do czegoś, co wyjątkowo jest nasze. Temu celowi służyły warsztaty złotnicze, które powstały z mojej inicjatywy. Prowadziliśmy je wspólnie, moja galeria i Muzeum Zamkowe w Sandomierzu. Cały cykl warsztatów trwał piętnaście lat, uczestniczyło w nich ok. 85 artystów. Plonem warsztatów jest – pozostająca w zbiorach tego muzeum – jedyna w świecie kolekcja „Krzemień pasiasty w biżuterii i obiektach sztuki”. Zbiór zawiera ok. 300 obiektów, wystawa jest stałą ekspozycją w tej przestrzeni. Czym jest dziś ta biżuteria? Oczywiście jest biżuterią polską.
Moje kolejne kroki zmierzają do zapewnienia kamieniowi prawnej (patentowej) wyłączności tylko do polskiej biżuterii. Podnoszę problem, budzę świadomość konieczności ochrony, ale ze względu na mój wiek i niezbyt długą perspektywę – zostawiam to dużo młodszym. Zabiegam również, aby nie nazywano krzemienia pasiastego polskim diamentem, bo nieuchronnie staje mi przed oczyma obraz: dwóch szlifierzy w Amsterdamie, jeden drugiemu pokazuje krzemień pasiasty ze słowami „Patrz, to polski diament” i obaj kucają ze śmiechu! Proponuję – i to się przyjmuje – używać nazwy „kamień rzadszy niż diament”. Pojęciowo dotykamy diamentu, a mówimy prawdę, bo diamenty występują w wielu miejscach globu, a krzemień w jednym.
We wrześniu w Sandomierzu z okazji 50-lecia wykorzystania krzemienia pasiastego w biżuterii odbyła się konferencja mu poświęcona. Brali w niej udział najwybitniejsi polscy złotnicy, profesorowie akademii sztuk pięknych, gemmolodzy i miłośnicy krzemienia. Jakie wnioski płyną z ich przemyśleń?
Tak, 9 września w Sandomierzu podczas corocznego Festiwalu Krzemienia Pasiastego wśród wielu imprez kierowanych do różnych grup społecznych odbyła się konferencja naukowa pt. „50 lat krzemienia pasiastego w biżuterii”. Zaszczycili ją swą obecnością i referatami luminarze nauki, sztuki i praktyki około biżuterii i krzemienia pasiastego. Zależało nam na tym, aby zebrać materiały, które kiedyś będą rzetelnym źródłem cytatów.
Jubileusz skłania do podsumowań, ale także pozwala na zastanowienie się nad przyszłością. Dlatego też chciałabym poznać pana plany na najbliższy czas. Czym chce pan zaskoczyć swoich odbiorców?
Pyta pani o plany na przyszłość – oczywiście codzienność z ukochanym kamieniem, mimo lat głowa pełna niezrealizowanych projektów, a ile zdążę?
I na koniec – czy gdyby mógł pan cofnąć się w czasie, ponownie związałby pan swoje życie z krzemieniem i ziemią sandomierską? Czy poszedłby pan w innym kierunku poszukiwań twórczych?
Cofając projekcje mego życia, pewny jestem, że zacząłbym od nowa…
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Marcinem Tymińskim,
prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych
Sytuacja na rynku biżuterii autorskiej w Polsce jest trudna. Pandemia, wojna w Ukrainie, zmiany w prawie, kryzys energetyczny spowodowały, że twórcom coraz trudniej znaleźć odbiorców dla swojej sztuki. Jakie działania podejmuje Stowarzyszenie Twórców Form Złotniczych, którego jest pan prezesem, aby pomóc polskim artystom złotnikom?
Zacznę od skomentowania i drobnego sprostowania powszechnego wyobrażenia o STFZ. Stowarzyszenie ma w swym statucie zapis, że jest zrzeszeniem artystów złotników i ma na celu nie tyle opiekę nad interesami i biznesem poszczególnych artystów, ile ich promocję poprzez wystawy, konkursy czy prezentacje. Oczywiście staram się o preferencyjne traktowanie naszej grupy m.in. na imprezach targowych, podstawowa korzyść z członkostwa w skądinąd elitarnej grupie twórców. Jestem prezesem STFZ od 12 lat i od samego początku staram się dbać głównie o tego typu działania. Odnosząc się stricte do tematu biznesowego, nietrudno nie stwierdzić, że przez ostatnie lata cały czas towarzyszą nam różne napięcia, mniejsze i większe niepokoje i kryzysy społeczno- gospodarczo-polityczne, wręcz nie nadążamy za bieżącymi wydarzeniami.
W tym kontekście często słyszę, że te wszystkie zewnętrzne okoliczności, niektórzy mówią nawet o plagach, stanowią główny powód niepowodzeń. Natomiast z moich obserwacji wynika, że nie są to jedyne powody, w każdym razie nie bezpośrednie. Skłaniam się raczej do opinii, że w dużym stopniu przyczyna leży w nas samych. Świat bardzo przyspieszył, a wielu z nas po prostu nie zdążyło wsiąść do tego pędzącego pociągu. Pojawiły się nowe technologie, nowe narzędzia i materiały, a także inni klienci, oczekujący czegoś odświeżonego, którzy nie są już zainteresowani koralami i wzorami sprzed kilkudziesięciu lat.
Moda na vintage jest bardzo wybiórcza, współczesność nie czerpie z niej absolutnie wszystkiego i nie przenosi jeden do jednego do tu i teraz. Ostatni rok pokazuje tę tendencję na przykładzie mody na perły – naszyjniki z pereł są dziś noszone przez nastoletnich i dwudziestoletnich chłopców. Motorem biznesu zawsze była, jest i będzie moda i bieżące trendy przez nią wyznaczane. To ona kształtuje i napędza klientów, a właściwie decyduje o tym, co się aktualnie sprzeda. Na szczęście trendy modowe nie są zjawiskiem globalnym – co innego kupują Chińczycy, co innego Amerykanie, co innego dominuje w Europie.
Natomiast to, co łączy tych wszystkich odbiorców mody, to wspólna technologia i kanały komunikacji. Cały świat biznesu, a także muzea, galerie czy przeróżne targi branżowe, oprócz podjętych prób rozwiązań hybrydowych, stawiają na internetowe platformy zakupowe. Umożliwił to jednoczesny rozwój firm transportowych, kurierskich i ubezpieczeniowych – tego typu usługi stały się na tyle tanie i powszechne, że skłania to do korzystania z nich.
Jak ocenia pan zmiany, które dokonały się w ostatnim czasie na rynku biżuterii autorskiej? Faktem niezaprzeczalnym i ponadczasowym
wyznacznikiem jest to, że klient chce wydawać pieniądze na przedmioty dobrze zaprojektowane i perfekcyjnie wykonane. I tak, jak dla wielu artystów jest to szansa, to paradoksalnie dla równie licznej grupy – wręcz odwrotnie. Oprócz tego muszę też wspomnieć o starszym pokoleniu, które nie zawsze może dotrzymać kroku i podążać za nowinkami technologicznymi, a mimo to utrzymuje swoją bazę wieloletnich klientów, którzy przede wszystkim doceniają jakość pracy, rzemiosło i doświadczenie, które w tym przypadku zwykle się bronią.
W kontekście techniczno-technologicznym młodym twórcom jest łatwiej, mają łatwość poruszania się w wirtualnym świecie, zaprojektowane przez nich przedmioty bywają fantastyczne, niekiedy są w tym mistrzami i wizjonerami. Dla młodych programy graficzne i drukarki nie mają tajemnic. Często jednak brakuje im umiejętności, a ich biżuterii jeszcze dość daleko do doskonałości. Cała branża niestety pokoleniowo mocno się zestarzała, młodych i rokujących jest coraz mniej.
Być może też dlatego, że w tym zawodzie brak jest perspektyw na bycie zamożnym i popularnym niczym medialni celebryci. Co więcej, złotnictwo to, wbrew pozorom, bardzo wymagające rzemiosło, często krew, pot i łzy, dosłownie. O odciskach na poparzonych od polerki palcach czy poprzecinanych piłką włosową opuszkach mało kto wie, publiczność kojarzy ten zawód z elegancją i delikatnością.
Jakie, pana zdaniem, działania powinni podjąć artyści, aby w pełni wykorzystać szansę cyfrowej rewolucji w branży jubilerskiej?
Pyta pani, co mógłbym poradzić? Według mnie nie ma uniwersalnej recepty. Każdy z nas ma inną konstrukcję, inne potrzeby i oczekiwania. Ale to, co wiem na pewno, to fakt, że nie można obrazić się na świat i zamknąć na niego – na technologie, mody czy odmienionych klientów. Ale także na współpracę z młodszym pokoleniem, obeznanym z siecią internetową i technologiami. Sprzedaż przez internet jest bliżej, niż myślimy, właściwie już zdominowała rynek. A to, nad czym poza tym powinniśmy pracować, jeśli chcemy się utrzymać na powierzchni, to dbanie o własne marki, o jakość i wyjątkowość, które nas cechują i które mamy jeszcze z dawnych czasów! Ponadto trzeba mieć świadomość, że przyszłością jest praca w zespole. Współcześnie coraz mniej jest miejsca dla artystów, którzy robią wszystko sami – wymyślają, wykonują i do tego jeszcze sprzedają na targach, których zresztą jest coraz mniej.
Wzorem musi być dobrze prosperujące przedsiębiorstwo, niezależnie od branży, które zatrudnia wyspecjalizowanych pracowników. Sam, poza zajmowaniem się biżuterią autorską, jako projektant współpracuję z firmą oferującą naturalne diamenty kolorowe, ale też bezbarwne. Uważam, że łączenie się w imię dobrego designu z tego typu przedsięwzięciami to kierunek na przyszłość. Jako twórca kojarzony z dosyć specyficznym materiałem, jakim jest polimer, nie stronię jednocześnie od platyny, złota, bursztynu czy właśnie od wspomnianych diamentów.
Na najbliższy czas planuję jeszcze bardziej zacieśnić taką współpracę i obecnie przygotowuję się do czegoś dużego i naprawdę znaczącego, mam nadzieję, że znajdzie to także swoje miejsce w Polsce. Kończąc, podsumuję słowami, abyśmy nie bali się nowego, bo to i tak przyjdzie, i tak nas dosięgnie. Od nas zależy, gdzie się wtedy znajdziemy…
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Michaliną Owczarek-Siwak
o polskiej sztuce złotniczej
W Instytucie Biżuterii na Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi prowadzi pani Pracownię Podstaw Projektowania Biżuterii. Jak z tej perspektywy ocenia pani poziom polskiej szkoły złotniczej?
Tak, prowadzę Pracownię Podstaw Projektowania Biżuterii i dodatkowo kurs manualny. Są to zajęcia dla studentów I roku studiów licencjackich. To na nich stawiają pierwsze kroki, zanim poznają inne pracownie związane z biżuterią i ostatecznie wybiorą jedną z pracowni specjalistycznych, w której zrobią dyplom. Mam do czynienia z bardzo świeżymi ludźmi, którzy nie mają jeszcze ukształtowanych poglądów na temat projektowania, ale jedynie ogólny ogląd tego, co dzieje się w branży i jak ona właściwie wygląda. Wpływanie na świadomość młodych ludzi bywa trudne, ale bardzo satysfakcjonujące. Szczególnie że większość rozwija się bardzo szybko i chętnie. Warto jednak zwrócić uwagę, że studenci są teraz zupełnie inni, wychowani na smartfonach i internecie, mają inne podejście do życia. Dlatego zajęcia muszą być dostosowane do ich sposobu myślenia i działania. Studenci oczywiście są różni i każdego trzeba traktować indywidualnie. Część z nich ma ambicje zostać artystami, dla niektórych akademia jest etapem na drodze do bycia projektantem biżuterii komercyjnej, pozostali w trakcie studiów zmieniają zainteresowania i idą w innym kierunku. Bez względu jednak na to, ilu z nich wybierze drogę związaną z biżuterią w późniejszym życiu, wydaje mi się, że w dalszym ciągu polska szkoła złotnicza nie odstaje poziomem od zagranicznych.
Jest pani zarówno teoretykiem, jak i praktykiem w zakresie projektowania i tworzenia biżuterii. Czy mogłaby pani podzielić się swoją refleksją na temat biżuterii artystycznej w Polsce? Co zmieniło się w ostatnim czasie? I czego możemy spodziewać się w przyszłości?
Wydaje mi się, że biżuteria artystyczna w Polsce zdominowana jest przez starych wyjadaczy. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony młodzi ludzie mają świetne przykłady polskiego złotnictwa, okazję, by zapoznać się z nim na wszelkiego rodzaju wystawach, poznać osobiście autorów, ich poglądy, nauczyć się czegoś od mistrzów, co jest wspaniałe. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że ta aura dla młodych ludzi jest onieśmielająca, przez co nie biorą oni udziału w takich przedsięwzięciach. Mam wrażenie, że najmłodsze pokolenie, które gdzieś się pokazuje, ma już około 40 lat. Niemniej jednak wydaje mi się, że polska biżuteria artystyczna cały czas się rozwija. Twórcy są coraz bardziej otwarci, odważni. Mogą o tym świadczyć chociażby Międzynarodowy Konkurs Sztuki Złotniczej w Legnicy, do którego wybieranych jest coraz więcej prac polskich twórców, ale i zagraniczne konkursy, takie jak Tincal lab. Brakuje mi może trochę większej różnorodności. Spotykam się z tendencją, że na konkursach czy wystawach, pokazywane są cięgle te same prace. Oczywiście posiadanie swojej stylistyki jest naturalne i należy być wiernym swoim przekonaniom, jednak denerwujące jest, kiedy na problem zawarty w tematyce konkursu dostajemy ciągle tę samą odpowiedź, którą bez czytania podpisu można od razu przypisać konkretnemu twórcy. Ma się wtedy wrażenie, że nieustannie ogląda się to samo. Podobnie jest z biżuterią artystyczną przeznaczoną do sprzedaży. W pewnym momencie wszystko zaczyna się zlewać w jedną całość. Biorąc jednak pod uwagę, że Polska, niestety w dalszym ciągu, ma mało odbiorców biżuterii artystycznej, szczególnie tej z przekazem, tej odważnej, twórcy kierują swoje prace raczej w stronę pokazową czy też wystawową. Jednak wydaje mi się, że z czasem się to zmieni, głównie za sprawą pokolenia, które w tym momencie zaczyna studia. Są mimo wszystko bardziej otwarci i nie wstydzą się głośno mówić tego, co chcą powiedzieć, nie są aż tak zachowawczy w swoich poglądach i wizerunku.
Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi to najznamienitsza polska uczelnia kształcąca projektantów i twórców biżuterii. Pracuje pani na co dzień z młodymi ludźmi, którzy wiążą swoje życie artystyczne i zawodowe z biżuterią, ucząc się jej w murach ASP. Stąd też moje pytanie: czym dla młodego pokolenia twórców jest biżuteria – samodzielnym dziełem sztuki czy przedmiotem użytkowym?
Myślę, że to zależy od osoby. Kiedy studenci do nas przychodzą, zazwyczaj biżuteria kojarzy im się w bardzo określony sposób. Najczęściej są to pierścionki zaręczynowe i drobne przywieszki na cieniutkich łańcuszkach. Dlatego na samym początku jest im dość trudno, bo muszą przedefiniować wszystko, co do tej pory wiedzieli, i otworzyć się na zupełnie inny świat. Wszyscy pedagodzy instytutu mają określone pojmowanie biżuterii, każdy z nas wyrastał z tego samego źródła i nawet jeżeli podlegało ono pewnym modyfikacją, to rdzeń jest taki sam. Staramy się przekazywać dalej te założenia. Moim zdaniem biżuteria, bez względu na to, czy artystyczna, czy komercyjna, jest przedmiotem użytkowym, a przynajmniej powinna taka być. Pytanie jednak, na czym ma polegać ta użytkowość i czy to nie twórca określa jej zakres. Między innymi takie pytania stawiam studentom, to ich rozwija, mam nadzieję. Studia to jest ostatni moment, kiedy mogą poszaleć i tworzyć nawet najdziwniejsze rzeczy, ale właśnie takie działania pozwolą im potem projektować nowe wzory, skierowane do wybranej przez siebie grupy odbiorców. Tak naprawdę nie jest istotne, czy dalej w życiu zawodowym obecni studenci będą projektantami biżuterii artystycznej, komercyjnej czy jeszcze innej. Tu uczą się kreatywności, myślenia w nieszablonowy sposób i przełożenia tego na to, co robią, ale i tego, czym dla nich jest biżuteria i jak ją pojmują. Jest wiele definicji biżuterii i chociaż wiem, że wielu twórców się ze mną nie zgodzi, to tak naprawdę każdy pojmuje ją inaczej. I to dobrze, dzięki temu ten temat jest dalej otwarty, a co za tym idzie – dalej się rozwija.
Czy można, pani zdaniem, dokonać podziału na biżuterię artystyczną i komercyjną? Czy te dwie, zdawałoby się, zgoła odmienne dziedziny mogą współistnieć?
Wydaje mi się, że dziedzina biżuterii jest bardzo rozległym tematem i ma wiele grup. Samą artystyczną można podzielić na przynajmniej dwie – narracyjną i sprzedażową. Jednak nie jestem pewna, czy te wszystkie podziały nie są sztucznie wytworzonymi uproszczeniami tylko po to, aby odbiorcy było łatwiej zdefiniować, czego potrzebuje. Oczywiście jest wiele różnic między tymi dwiema wspomnianymi grupami, chociażby materiały, z których powstają, czy liczba egzemplarzy, w jakiej został wykonany konkretny model, ale to chyba dobrze, dzięki temu, zarówno twórcy, jak i odbiorcy mają większe pole manewru. A czy mogą współistnieć? Przecież tak jest.
Jak ocenia pani zmiany, jakie dokonały się w ostatnim czasie na rynku biżuterii? Pandemia bowiem wprowadziła biżuterię do nieco innego świata – wirtualnego. W przestrzeni cyfrowej organizowane były wystawy biżuterii, prezentowane nowe kolekcje, odbywały się debaty na temat jej przyszłości. Czy wobec tego przyszłość biżuterii leży w świecie wirtualnym? A jeśli tak, to czy to wciąż biżuteria?
Już oglądanie biżuterii w gablocie jest dla mnie dużym ograniczeniem, ale mam chociaż poczucie, że ten przedmiot jest obok mnie. Jestem osobą, która lubi doświadczać emocji osobiście, internet jest wspaniały, ale to tylko namiastka doznań. Pandemia wymusiła na wszystkich cieszenie się właśnie tą namiastką. Gdyby nie wirtualne wystawy, debaty itp., przez dwa lata tkwilibyśmy w kompletnej próżni. Myślę, że to było zło konieczne, wygodne, to prawda, ale w dalszym ciągu zło. W pewien jednak sposób zostały otwarte kolejne drzwi, których raczej nie da się już zamknąć. Dzięki temu można obejrzeć wystawy z całego świata, nie ruszając się z kanapy. O ile wirtualny rozwój biżuterii pod względem wystawienniczym czy edukacyjnym jest dobrym rozwiązaniem i na pewno dalej będzie się rozwijał, o tyle nie rozpatrywałabym tego jako biżuterii stricte, ale raczej jako nowy sposób na pokazanie jej szerszemu gronu odbiorców.
Świat, w którym przyszło nam żyć, wymusza zmianę w sposobie postrzegania rzeczywistości, zmusza nas do przedefiniowania naszych wartości i celów. Czy pani zdaniem w tym świecie jest miejsce na biżuterię? A jeśli tak, to jakie?
Gdybym powiedziała, że nie ma już miejsca na biżuterię, wówczas to, co robię, nie miałoby sensu. Historia pokazała wielokrotnie, że biżuteria zawsze znajdzie swoje miejs c e . Nawet czasy wojenne nie spowodowały, że zniknęła. Patrząc w przeszłość, łatwo zauważyć, że to, jak postrzegana jest ta dziedzina, wiąże się z sytuacją społeczną i ekonomiczną. W ciężkich czasach była inwestycją, w tych łagodnych być może fanaberią, ale właśnie wtedy najbardziej się rozwijała. Obecnie bywa różnie. Wydaje mi się, że po raz kolejny w grę wchodzi ten uproszczony podział na biżuterię komercyjną i artystyczną. Z jednej strony mamy drogocenne kruszce, metale i kamienie, które są inwestycją, z drugiej – biżuterię, która ma moc przekazywania idei, która jest wartościowa pod względem tego, o czym i w jaki sposób mówi, ale i do kogo przemawia. Obie te rzeczy są ważne, ale mam wrażenie, że w obecnych czasach idea ma silniejszą moc, szczególnie że łatwo jest ją szerzyć.
W jakim kierunki ma podążać teraz biżuteria? Czy mogłaby pani pokusić się o stworzenie prognozy dla zjawisk biżuteryjnych, które będą nas czekały w najbliższej przyszłości?
To trudne pytanie. O ile w przeszłości łatwo zauważyć pewien podział na style, naprzemiennie roślinne i geometryczne, o tyle od jakiegoś czasu tego typu tendencje się przeplatają, zazębiają, a nawet łączą. Podążanie biżuterii w konkretnym kierunku jest uzależnione od wielu czynników, m.in. od odbiorcy, a konkretnie od określonego odbiorcy. Owszem twórca, projektant wyznacza trendy, ale to adresat komunikatu musi je zaakceptować, żeby miały sens. Dla różnych dziedzin biżuterii będzie to ktoś inny. I znowu – odbiorca biżuterii komercyjnej zwróci uwagę m.in. na jakość materiałów (inwestycja), z kolei osoba zainteresowana biżuterią artystyczną – na idee. O ile w przypadku biżuterii, która ma stanowić inwestycję, kryteria są dość jasne, o tyle stworzenie prognozy dla zjawisk biżuteryjnych dotyczących idei już się komplikuje. Odnoszę jednak wrażenie, że obecnie bardziej zwraca się uwagę na otaczające problemy, pośrednio także dlatego, że jest lepszy dostęp do informacji. Dowodem na to, że biżuteria idzie w tym kierunku, może być to, że od jakiegoś czasu mamy do czynienia z wszelkiego rodzaju nawiązaniami do walki o planetę, recycling, upcycling, używanie naturalnych materiałów itp. Myślę, że ta tendencja dalej będzie się rozwijała wraz z rozwijającą się świadomością ludzi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Marią Magdaleną Kwiatkiewicz,
współwłaścicielką Galerii YES i miłośniczką biżuterii, o polskim rynku jubilerskim
Niemal dwuletni czas pandemii zmienił oblicze branży złotniczej na całym świecie, niosąc korzyści, ale także powodując spore problemy. Jak według pani będzie rozwijała się polska sztuka złotnicza w tej nowej rzeczywistości?
Czas pandemii, który jeszcze nie całkiem minął, rzeczywiście przyniósł wiele zmian. Osobiście jednak staram się dostrzegać głównie te pozytywne, a więc przyspieszony rozwój sfery online, uruchomienie nowych narzędzi komunikacji z odbiorcami i mimo wszystko więcej czasu na konsumpcję sztuki. W kontekście sztuki złotniczej warto zwrócić uwagę także na kreatywność artystów, którzy w ciągu dwóch ostatnich lat pokazali nam wiele prac przepełnionych empatią i wrażliwością na otaczający nas świat.
Myślę więc, że przyszłość sztuki złotniczej będzie zmierzała w kierunku uważności – zarówno w procesach twórczych, jak i w pracy z odbiorcami. Przekonaliśmy się, że personalizacja nie jest trudna, a dostępne drogi komunikowania się pozwalają nam na bezpośredni i choć nie fizyczny, ale jednak bardzo osobisty kontakt. Od dłuższego czasu, jeszcze sprzed pandemii, obserwujemy silny nurt sięgania po materie organiczne w sztuce złotniczej. Teraz jednak nabrały one znacznie głębszej symboliki, skłaniającej nas ku refleksji o podstawowych wartościach, korzeniach, sensie istnienia i zasadności obranych kierunków rozwoju.
W ostatnim czasie Polacy znacznie chętnej decydują się na zakupy biżuterii w sklepach online. Czy według pani w dłuższej perspektywie zjawisko to będzie miało korzystny wpływ na polskie złotnictwo?
Niektórych procesów nie unikniemy, dlatego nie warto rozważać ich w kategoriach dobra i zła. Sprzedaż online jest już standardem, a możliwość dokonywania zakupów stacjonarnych w galeriach sztuki złotniczej to niewątpliwy luksus. Co ciekawe, nie dzieje się tak tylko w Polsce. Na całym świecie młodsze pokolenie przenosi wiele sfer swojego życia do sieci, czyniąc je bardziej ekonomicznymi czasowo i finansowo. Zdecydowanie jednak myślę, że ludzie nie będą chcieli zrezygnować całkowicie ze spotkań osobistych, nawet jeśli będą się one sprowadzać wyłącznie do zakupów. Wszystkie przejawy autorskiej sztuki użytkowej wiążą się z osobą twórcy, który uwiarygodnia swoje dzieła.
Możliwość spotkania się z nim osobiście to prawdziwy rarytas. Równie dobrze tę rolę odgrywają galerie sztuki, dzieląc się historiami o twórcy, źródłach jego inspiracji i rozwoju artystycznym. Korzystny wpływ na polskie złotnictwo może wywrzeć internetowe universum. Dziś nie ma już barier – ani językowych, ani geograficznych. Jednym kliknięciem możemy dokonywać transakcji na całym świecie, a nasi artyści często te okoliczności umiejętnie wykorzystują. Liczę również, że w myśl patriotyzmu lokalnego, przede wszystkim rodacy docenią niezwykłość polskiej sztuki złotniczej, nauczą się ją odczytywać i dostrzegą jej niezwykłe walory estetyczne.
Do świata wirtualnego swoją działalność przeniosły nie tylko sklepy z biżuterią, ale także galerie i muzea, które organizują w nim wystawy czy pokazy biżuterii artystycznej. Jak ocenia pani to zjawisko? Czy biżuteria artystyczna może zaistnieć w pełnej krasie w świecie cyfrowym?
Tak długo, jak to będzie możliwe, priorytetem Galerii YES, która od 24 lat promuje polską sztukę złotniczą, będzie stwarzanie okazji do osobistych spotkań z biżuterią oraz jej twórcami. I tu nie chodzi o brak możliwości przygotowania hologramów czy filmików w wersji 360, ale o kultywowanie podstawowego atutu biżuterii – relacji z ludzkim ciałem, interaktywności i sensualności. Nawet jeśli mówimy o sztuce konceptualnej, która bywa pozbawiona znamion użytkowości, to i tak kontekst ciała się pojawia jako immanentna część procesu twórczego i jego efektów. Odpowiadając zatem na pytanie – tak, biżuteria może zaistnieć w świecie wirtualnym w pełnej krasie, bo wyeksponowanie jej piękna nie jest trudne. Czy to jednak będzie miało głębszy sens – nie, ponieważ biżuteria i ciało są spójne nie tylko w filozoficznym wymiarze.
Galeria YES, której jest pani właścicielką, niezwykle szybko dostosowała swoją ofertę do potrzeb rynku i nie pozwoliła, aby Polacy zapomnieli o biżuterii artystycznej. Jak udało się to osiągnąć i jakie działania ma pani w planach w najbliższej przyszłości?
Zdecydowanie czas restrykcji i ograniczeń był dla nas trudny, ponieważ na długo galerie sztuki pozbawione były możliwości goszczenia zwiedzających. Miało to wpływ na morale zespołu, który jednak szybko zagospodarował powstałą niszę, przenosząc wydarzenia do sfery internetu. Organizowanym wystawom towarzyszyły prezentacje online, a wernisaże realizowaliśmy w postaci filmów. Znaleźliśmy ponadto czas na przygotowywanie wywiadów z artystami oraz krótkich prezentacji na temat unikatowej biżuterii z mojej kolekcji. Bieżący kontakt ze społecznością zbudowaną wokół Galerii YES podtrzymywaliśmy za pomocą mediów społecznościowych, a sprzedaż realizowaliśmy w znacznej mierze online.
Mocno jednak wierzyliśmy, że to sytuacja tymczasowa, dlatego w blokach startowych czekała na swoją odsłonę wystawa „Głos kobiet”. To jeden z najważniejszych realizowanych przez nas projektów. Napawa nas dumą to, że polskie artystki zechciały się podzielić swoimi refleksjami na temat kobiecości. Dziękujemy! Obecnie nasze plany koncentrują się na przyszłym roku i jubileuszu Galerii YES, która świętować będzie 25 lat swojego istnienia. Na pewno nie zrezygnujemy z łączenia działań analogowych oraz cyfrowych, dzięki którym możemy dzielić się sztuką złotniczą z szerszym gronem odbiorców.
Wszyscy niepokoimy się trwającym konfliktem wojennym za naszą wschodnią granicą. Czy pani zdaniem wojna w Ukrainie odciśnie swoje piętno na polskim rynku biżuterii artystycznej?
Ta wojna odciśnie piętno w każdej sferze życia, i to nie tylko Polaków. Wierzę jednak mocno w to, że poza wywarciem negatywnych skutków ekonomicznych, uwrażliwi nas jeszcze bardziej na drugiego człowieka. W sferze bardziej przyziemnej, zakupowej, widzimy, że biżuteria autorska nie ma obecnie łatwych warunków. Klienci często pytają o wyroby ze złota, które ze względu na kruszec mają walory inwestycyjne. Inwestowanie w sztukę złotniczą jest jeszcze bardziej niż na początku swojej drogi. Życzę więc nam wszystkim, aby wieloletni wysiłek, jaki całe środowisko wkłada w promocję złotnictwa, przekuł się wreszcie na ten aspekt!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Justyną Teodorczyk, dyrektorką Galerii Sztuki w Legnicy
Ostatni rok upłynął nam w cieniu pandemii. Wiele imprez w branży jubilerskiej zostało odwołanych, inne przełożono, artyści mieli mało okazji do prezentacji swojej sztuki szerokiemu gronu odbiorców. Galeria Sztuki w Legnicy mimo wszystko zorganizowała festiwal Srebro. Jak się to pani udało?
Realizacja Legnickiego Festiwalu Srebro 2021 udała się, co rzeczywiście należy uznać za wielki sukces Galerii Sztuki, instytucji – podkreślam – wcale nie wielkiej, z takim też zespołem i budżetem. Dla nas przeprowadzenie wydarzenia w formule hybrydowej i skali międzynarodowej, co zawsze jest wielkim wysiłkiem organizacyjnym, było wyjątkowo pochłaniające. Biorąc pod uwagę realia pandemii i trudności wynikłe z tych okoliczności, chyba dokonaliśmy cudu (śmiech). Jestem skłonna odwołać słowo „chyba”, gdy przypomnę sobie, jak pozytywnie odebrano naszą realizację w środowisku w kraju, na świecie, jakim sukcesem ją okrzyknięto i jak doceniono nasze pomysły na działania – i te wirtualne, i te stacjonarne. Podkreślam, że wszystko to zrobiła ekipa, którą można policzyć na palcach dwóch, góra trzech rąk, oraz że zer w budżecie imprezy było dużo mniej niż wspomnianych palców.
Jak ocenia pani ubiegły rok z perspektywy dyrektor Galerii Sztuki? Czy można powiedzieć, że był on rokiem udanym czy wprost przeciwnie?
Trudno przechodzą przez gardło słowa, że poprzedni rok był udany, powiedzmy może, że nie zmarnowaliśmy go. Dla nas przede wszystkim był to rok Srebra, w odróżnieniu od poprzedniego, gdzie w przeddzień obrad jury na świat spadł lockdown i musieliśmy podjąć decyzję o odwołaniu festiwalu. Po czasie okazało się, że słuszną, ale wówczas, w marcu 2020 r., niezwykle trudną i dramatyczną. A wracając do roku 2021, udało nam się zrobić bardzo dużo na srebrnej niwie. Dość wymienić sam festiwal, czyli jego kilkanaście wystaw z całego globu (najdalsza z Chin), a także wiele wydarzeń w przestrzeni wirtualnej – obrady jury, otwarcia, spotkania z artystami, gala wręczenia nagród, oprowadzania po ekspozycjach itp. Ale to nie wszystko. Dzięki hojności głównego mecenasa, jakim od lat pozostaje KGHM, udało nam się też po raz pierwszy opracować galerię kilkudziesięciu prac dzięki technice fotogrametrii (3D), dorównując czołowym muzeom w standardach digitalizacji i upowszechniania zbiorów. Zrobiliśmy też spore zakupy do kolekcji, którą budujemy od dwóch dekad. Wisienką na torcie na koniec złotniczego roku była wystawa „Głos kobiet” przygotowana przez poznańską Galerię Yes Marii Magdaleny Kwiatkiewicz, która ponownie zwróciła uwagę publiczności na – pozaartystyczną – społeczną moc biżuterii i artystek. A zatem mimo że nie był to wymarzony rok, to okazał się pracowity i na pewno nie był spisany na straty.
Na początku pandemii wielu artystów, a co za tym idzie, także galerii sztuki przeniosło się do sieci. Początkowo zainteresowanie publiczności było duże, jednak z czasem zapał do uczestniczenia w życiu artystycznym za pośrednictwem internetu nieco zelżał. Jak ocenia pani przyszłość „wirtualnej biżuterii”?
Odwrócę pytanie: czy uwierzyliśmy, że biżuteria, najbardziej cielesna ze sztuk, może funkcjonować w oderwaniu od noszącego, dla którego jest przeznaczona, bez dotyku czy swoich fizycznych właściwości? Analogicznie, jako miłośniczka fizycznego kontaktu z dziełem sztuki, szelestu i zapachu przewracanej strony książki, kurzu na deskach sceny teatralnej i koncertowych basów na klatce piersiowej, nie mogę wyobrazić sobie takiego świata, także dla biżuterii. Sztuka w ogóle jest fizyczna, sztuczna – jak mówi sama etymologia – i wolałabym, żeby ta jej umowność nie realizowała się na poziomie złudzenia optycznego, że tak niewdzięcznie nazwę tu świat wirtualny. Mam nadzieję, że jako ludzie jak najszybciej wrócimy do kontaktu tête-à-tête, a jako odbiorcy – do magicznej bliskości z dziełem, efektu przestrzeni wystawy, po prostu do świata, w którym sztuka rządzi się własnymi prawami, wśród których namacalność, zmysłowość, konkretność i materialność odgrywają ważne role.
Czy można powiedzieć, że pandemia wniosła coś dobrego do świata biżuterii artystycznej?
Ogólnie rzecz biorąc, ta sytuacja przeniosła sztukę, jak całe życie, do świata wirtualnego. To jest fakt, z którym nie zamierzam dyskutować. Tym bardziej oceniać go, bo jestem często dość surowa w takich ocenach. Albo zbyt przywiązana do autentycznych relacji dzieło – odbiorca. Co na pewno przyniosły nowe realia, to konieczność opowiadania o sztuce i „uzdalnienia” jej, przybliżania, dzielenia się nią na odległość. Cała ta narracja „obok” jest w porządku, ale czy udaje się w tym zachować sedno – to mnie czasem naprawdę nurtuje. Liczę, że odpowiedzi znajdę w wymowie tegorocznego 30. Międzynarodowego Konkursu Sztuki Złotniczej Dotyk/Touch…
Trzydziestolecie skłania do refleksji. Jakie wydarzenia związane z Międzynarodowym Konkursem Sztuki Złotniczej uważa pani za najważniejsze?
W trzydziestoleciu za najważniejsze zdecydowanie uważam właśnie trzydzieści lat historii, czyli całą materialną i mentalną spuściznę konkursu wraz z jej dwudziestowiecznymi podwalinami, które są świadectwem narodzin, autonomizacji i krystalizacji mocno artystycznego czy krytycznego sznytu rodzimej sztuki złotniczej. Powstały wtedy przełomowe prace, wytyczono ważne kierunki, wewnątrz środowiska twórczego padały znaczące słowa o sile zaczynów, a anegdoty zapisały się w historii. Wiele o tym można przeczytać w katalogach wystaw HandMade 1 i 2, które zrealizowaliśmy w latach 2019 i 2021, oraz naszych przekrojowych wydawnictwach. Potem wraz z umiędzynarodowieniem konkursów w XXI wieku zjawisko to nabrało kontekstu i rozpędu globalnego, który składa się na dalsze rozdziały tej dziedziny sztuki. To będą też pojedyncze migawki, jak wystawa „Skandal”, którą oprócz publiczności oceniał też prokurator, zwycięski obiekt w postaci projekcji dokumentującej rozpuszczenie dzieła (krzyża) w kwasie, niezapomniane performansy Mietka Gryzy, burzliwe posiedzenia jury grożące zerwaniem werdyktu czy wirtualne, bezdotykowe obrady ekspertów uwięzionych we własnych ekranach. Mówię tu o edycjach, które pamiętam z kolorowych zdjęć i międzynarodowych „czasów”. Mam nadzieję, że czytając to, starsi koledzy bywający w Legnicy, gdy nie było komórek, a zdjęcia wywoływało się czarno-białe, uśmiechają się pod nosem, że my, młodzi, jesteśmy sztubakami.
Międzynarodowemu Konkursowi Sztuki Złotniczej co roku towarzyszy festiwal Srebro. Jak w tym roku będzie wyglądało to wielkie złotnicze święto biżuterii artystycznej?
Nareszcie spotkamy się w Legnicy podczas kulminacji! Już zapraszam i polecam rezerwować w grafiku daty 13-14 maja 2022 r. Pracujemy pełną parą, by zaprezentować kilkanaście wystaw. Oprócz flagowego konkursu (30. MKSZ Dotyk) odbędą się także pokazy zbiorowe i indywidualne, wystawy przekrojowe i retrospektywne oraz wiele wydarzeń towarzyszących ekspozycjom biżuterii autorskiej. Wśród nich warto zapowiedzieć kolejny jubileusz – Stowarzyszenie Twórców Form Złotniczych zaprezentuje zbiorową wystawę ukazującą ponad 100 prac, do której pretekstem stało się 30-lecie istnienia organizacji, czy choćby wystawy prof. Andrzeja Bossa z Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, który m.in. zaskoczy nas nową kolekcją, oraz Felicii Mülbaier z Niemiec, wyrażającej się w rzeźbiarskich obiektach biżuteryjnych oraz poetyckich szkicach. W cyklu Srebrne Szkoły pokażemy prace wykładowców i studentów Wydziału Projektowania w Metalu Uniwersytetu Nauk Stosowanych i Sztuki HAWK z Hildesheim (Niemcy). Swoją pierwszą wystawę indywidualną pokaże Angelika Kwiatkowska, absolwentka studiów licencjackich w Pracowni Projektowania Biżuterii na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Tradycyjnie będzie można zobaczyć także projekty biżuterii nagrodzone i zakwalifikowane w 26. Międzynarodowym Konkursie na Projekt Biżuterii z Bursztynem Amberif Design Award: Bursztyn jako nagroda!, organizowanym przez Międzynarodowe Targi Gdańskie. My sami także przygotowujemy wystawienniczą niespodziankę, w dodatku w formie nie tylko stacjonarnej, ale i wirtualnego odpowiednika, co wobec powyższych wypowiedzi dodaję trochę przekornie. Mam nadzieję, że udało mi się zaostrzyć ciekawość i zachęcić wszystkich do osobistego uczestnictwa w Legnickim Festiwalu Srebro!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Aleksandrą Górkiewicz-Malina,
Dyrektorem Okręgowego Urzędu Probierczego w Krakowie
i Marią Magdaleną Ulaczyk,
Dyrektorem Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie.
Kilka słów tytułem wstępu…
Aleksandra Górkiewicz-Malina i Maria Magdalena Ulaczyk: Jest nam niezmiernie miło, że możemy razem porozmawiać z państwem, bo taki wspólny sygnał z Krakowa i Warszawy pozwala na przedstawienie, w miarę obiektywnie, sytuacji, jaka panuje w administracji probierczej na terytorium całego kraju. Jak państwo pewnie wiecie, geneza podziału terytorialnego Polski pomiędzy dwa Okręgi probiercze – warszawski i krakowski, sięga czasów zaborów. Okręg krakowski obejmuje obszary Galicji i Prus, a warszawski – obszar zaboru rosyjskiego i Prus Wschodnich. Specyfika tych regionów, tradycja oraz ich gospodarcza odrębność, mają znaczący wpływ na branżę złotniczą i jej profil. I tak – Okręg krakowski, ze względu na funkcjonowanie na jego terenie, w różnych ośrodkach regionalnych (Poznań, Kraków, Opole), największych przedsiębiorstw jubilerskich – jest bardzo obciążony dużą liczbą produkowanych masowo wyrobów złotych. Widać to wyraźnie podczas analizy danych statystycznych, a szczególnie patrząc na liczbę wyrobów oznaczanych przy użyciu laserów. Ilustruje to także porównanie dochodów za czynności probiercze, które w Urzędzie w Krakowie i jego wydziałach są wyższe niż w Warszawie. Warszawski Okręg to z kolei obszar o większej liczbie firm zajmujących się biżuterią srebrną – z gdańskim srebrno- -bursztynowym królestwem, na czele. Można powiedzieć, że gdyby obowiązywała właściwość terytorialna w zakresie zgłoszeń, ich profil w obydwu Urzędach byłby diametralnie różny. W praktyce brak właściwości terytorialnej powoduje sytuację, w której przedsiębiorca, a właściwie każdy interesant OUP, również osoba prywatna, ma prawo wyboru miejsca zgłoszenia i efekt jest taki, że decyduje o nim często nie lokalizacja firmy, czy adres zamieszkania klienta, a proponowany w konkretnym urzędzie (wydziale) termin realizacji czynności badania i oznaczania.
Polski Jubiler: Skąd klienci wiedzą, w którym urzędzie można to zrobić najszybciej, który jest najmniej obciążony?
Maria Magdalena Ulaczyk: Dzwonią do naszych naczelników, piszą e-maile. Walczą o jak najkrótsze terminy, o każdy dzień, czy nawet godziny. A wiadomo, że od dawna nie ma urzędów, które miałyby mało pracy.
Aleksandra Górkiewicz-Malina: Wszystkie wydziały – zarówno WT w Warszawie i w Krakowie, jak i jednostki zamiejscowe – mają zdecydowanie więcej pracy, niż dawniej, a zatrudnienie u nas nie rośnie, a raczej zmalało. W ostatnich kilku latach odbywała się wymiana pokoleniowa w probiernictwie, dużo osób odeszło na emeryturę, mamy teraz nowych pracowników, którzy są w trakcie szkolenia i musi upłynąć sporo czasu, żeby ich umiejętności i tempo pracy oraz doświadczenie, które jest bardzo istotne w tej pracy, dorównało ich poprzednikom.
Czy jest duże zainteresowanie pracą w urzędzie probierczym?
Aleksandra Górkiewicz-Malina: Nie, wprost przeciwnie: nie jest łatwo znaleźć osoby, które chciałyby zatrudnić się w naszych urzędach. A nawet jeśli przystępują do naborów, wycofują się z nich ze względu na nieatrakcyjne propozycje płacowe. Duże wymagania stawiane przy naborach, tj. zdolności manualne, umiejętność rozróżniania barw oraz towarzysząca pracy odpowiedzialność prawna za decyzje i materialna za powierzone precjoza, są nieadekwatne do możliwości płacowych Urzędów.
Maria Magdalena Ulaczyk: A zarobki proponujemy zupełnie niekonkurencyjne. Są przypadki, kiedy cena jednego badanego przedmiotu stanowi wielokrotność pensji pracownika, który wykonuje tę czynność. Aż przykro o tym mówić, szczególnie, że po zmianie tzw. minimalnej płacy w RP, pensja naszego pracownika, takiego nowo zatrudnianego, bez stażu i doświadczenia, będzie bliska tej najniższej płacy.
Aleksandra Górkiewicz-Malina i Maria Magdalena Ulaczyk: W związku z pandemią w 2021 roku zlikwidowany został fundusz nagród, co dodatkowo pogłębiło problemy kadrowe. Przy naborach tracimy argumenty zachęcające do zatrudnienia w OUP. Przekonujemy kandydatów, że praca jest ciekawa i pozwala na zdobycie wiedzy w bardzo nietypowej, niszowej dziedzinie. To daje efekty, choć trzeba z żalem powiedzieć, że atrakcyjniejsze warunki pracy – przynajmniej pod względem płac i świadczeń socjalnych – oferują supermarkety, nie mówiąc już o korporacjach. Obniżyła się ranga „urzędnika państwowego”, a zapewnienie o stabilności zatrudnienia, ośmiogodzinnym czasie pracy, nie jest w aktualnej sytuacji na rynku pracy żadnym czynnikiem motywującym.
Czyli sprawy kadrowe to poważny problem urzędów probierczych… A jakie inne bariery utrudniają pracę?
Aleksandra Górkiewicz-Malina i Maria Magdalena Ulaczyk: Wiele dotychczasowych problemów udało się wyeliminować lub złagodzić. W publikacjach i wywiadach sprzed lat zawsze zwracałyśmy uwagę na problemy z wyposażeniem technicznym urzędów, zbyt małą liczbą spektrometrów, potencjometrów i laserów. Narzekałyśmy na warunki lokalowe. Te jeszcze należałoby poprawić, szczególnie uporać się z problemem dostępności, postarać o windy, tam gdzie trzeba się wspinać na wyższe piętra. Za to aparatura badawcza i urządzenia do oznaczania, jakie posiadamy, nie odbiegają od tych, jakie stosuje reszta Europy. Można nawet powiedzieć, ze technicznie wyprzedziliśmy wiele krajów, które wcześniej były w czołówce. Takich jak Holandia, Portugalia czy kraje Grupy Wyszehradzkiej. Podkreślić należy, że w Polsce dziesięć wydziałów jest w pełni wyposażonych w specjalistyczną aparaturę badawczą.
Aleksandra Górkiewicz-Malina: Chciałabym zasygnalizować, że Urząd w Krakowie wdrożył nową metodę pomocniczą – pomiar przewodności elektrycznej. Zwiększająca się w ostatnich latach liczba interesantów, którzy zwracają się do urzędów probierczych z zapytaniem, czy zakupili pełnowartościowy wyrób oraz zlecane przez Policję, Prokuraturę i Sądy ekspertyzy, przy wykonywaniu których nie można uszkadzać materiałów dowodowych sprawiły, że tytułem próby, w 2019 roku, zakupiony został przez Okręgowy Urząd Probierczy w Krakowie konduktometr. Przenośny przyrząd do bezinwazyjnych, nieniszczących badań stopów złota, przy użyciu którego nawet poprzez „blistr” można sprawdzić, czy wyrób nie posiada wewnątrz metalu nieszlachetnego. Metoda jest pomocna przy wykrywaniu i eliminacji coraz częściej spotykanych w obrocie fałszerstw sztabek lokacyjnych, monet i medali. W 2021 roku zakupiono kolejne dwa konduktometry do Wydziałów w Poznaniu i Częstochowie. Docelowo, w 2022 roku wszystkie wydziały zamiejscowe będą w ich posiadaniu.
Maria Magdalena Ulaczyk: W Okręgu warszawskim też planujemy zakup konduktometrów. Zastosowanie metody przewodności elektrycznej będzie prawnie usankcjonowane w nowelizowanych przepisach. Wyposażenie mamy coraz lepsze i można stwierdzić, że obecnie problemem polskich urzędów nie jest ich stan techniczny, a brak ludzi do pracy.
Co jeszcze wydłuża terminy realizacji zgłoszeń?
Maria Magdalena Ulaczyk: Ich rodzaj, specyfika. Wielkość i różnorodność partii. Sposób zapakowania i uporządkowania przedmiotów. Wyroby trafiają często w opakowaniach, czasami każda sztuka jest w oddzielnej torebeczce. Trzeba ja wyjąć i włożyć z powrotem podczas badania, potem zrobić to samo podczas oznaczania. Rozumiemy, że zabezpiecza to przed poplątaniem, zmniejsza prawdopodobieństwo ich porysowania i uszkodzenia. Ale bardzo wydłuża czas naszej pracy.
Aleksandra Górkiewicz-Malina: Należy przy tym pamiętać, jak bardzo zmienił się asortyment wyrobów, które do nas trafiają oraz skład stopów z których je wykonano. To nie są tradycyjne, trójskładnikowe stopy. Posiadają dużo nietypowych domieszek, dobranie wzorców do badania metodami nieniszczącymi jest bardzo trudne, a czasami niewykonalne. Ponadto, zauważalna jest różnica w wyrobach produkcji krajowej, z którymi nie ma większego problemu przy badaniu, w porównaniu z wyrobami importowanymi, w których występują bardzo często elementy nie spełniające norm jakościowych wymaganych przez polskie prawo i ich badanie jest zdecydowanie dłuższe. Nowe technologie wytwarzania wyrobów jubilerskich, takie jak: mokume gane, gold bonded, technika warstwowa lub zastosowanie warstw pośrednich, dostarczają wielu problemów z określeniem próby, gdyż nie wykazują znamion stopu metalu szlachetnego. Idea ich stosowania podyktowana jest wieloma względami: estetycznymi, ekonomicznymi i użytkowymi. Coraz częściej wytwarzane są również wyroby z elementami konstrukcyjnymi lub dekoracyjnymi z metali nieszlachetnych. To z kolei rodzi problem z ich oznaczeniem, bo w wielu przypadkach bariery prawne nie pozwalają na umieszczenie na nich cech probierczych. Czasami bardzo trudno jest ustalić, czy uzasadnione było zastosowanie metalu nieszlachetnego ze względów technicznych (konstrukcyjnych),czy aby wytwórca nie użył go zbyt dużo, zwiększając masę wyrobu. Często ma to miejsce wyrobach pochodzących z Dalekiego Wschodu.
Aleksandra Górkiewicz-Malina i Maria Magdalena Ulaczyk: Sprawa każdego nietypowego wyrobu, odmiennej konstrukcji, nie dająca się jednoznacznie zinterpretować, jest konsultowana pomiędzy krakowskim i warszawskim urzędem, a podejmowana decyzja przekazywana jest do naszych wydziałów. Chodzi o to, żeby praktyka była spójna, żeby nie było rozbieżności interpretacyjnych. To dodatkowo obciąża urzędy, zabiera dużo czasu.
Jaki wpływ na to wszystko ma panująca pandemia ? Czy widać wyraźne różnice w produkcji biżuterii i liczbie zgłoszeń w czasie pandemii?
Aleksandra Górkiewicz-Malina i Maria Magdalena Ulaczyk: Nie jesteśmy specjalistkami od zagadnień rynkowych. Do oceny rynku trzeba dobrego ekonomisty, a i on pewnie miałby problemy, bo to rynek trudny i mało przewidywalny. W związku z panującą epidemią liczba zgłoszeń w całym roku 2020 i pierwszym kwartale 2021 roku utrzymywała się na mniejszym, niż zwykle, poziomie. Przyczyną tego było ograniczenie ruchu granicznego, a nawet czasowe zamknięcie granic, co powodowało mniejszy przywóz wyrobów z innych krajów UE, szczególnie z Włoch oraz drastyczny spadek importu z pozostałych krajów, przede wszystkim z Dalekiego Wschodu. Lokalna produkcja wyrobów z metali szlachetnych zmniejszyła się nieznacznie, ale producenci odczuwali mniejszą dynamikę obrotu. Przyczyniło się do tego czasowe zamknięcie galerii handlowych, w których znajdują się duże salony jubilerskie. Odwołano kilka krajowych i zagranicznych imprez targowych i wystawienniczych branży jubilerskiej. Były spore zachwiania w grafikach uroczystości kościelnych, takich jak chrzty, komunie, pandemia spowodowała zmniejszenie liczby spotkań służbowych i towarzyskich i poważnie ograniczyła wszelkie kontakty międzyludzkie – w obszarach służbowych i prywatnych. Okresowo spora liczba osób pozostawała bez pracy, wiele branż gospodarczych przeżywało kryzys – co odbiło się na handlu wyrobami z metali szlachetnych. Obecnie widzimy jednak że negatywne skutki dotychczasowych fal epidemicznych mają już tendencje malejące.
Ile wyrobów jubilerskich trafiło do Państwa w ubiegłym i tym roku? Czy można wskazać różnice w ilości wyprodukowanej biżuterii teraz i przed pandemią?
Maria Magdalena Ulaczyk: Dane statystyczne z urzędów probierczych nie w pełni ilustrują krajowy rynek. Uznawanie w obrocie na terytorium RP cech probierczych innych krajów UE oraz – na zasadzie wzajemności – honorowanie polskich cech w pozostałych państwach członkowskich oznacza, że mamy na rynku wyroby, których nie badano w naszych urzędach. A z kolei do urzędów mogły trafić wyroby przeznaczone na inne rynki.
Aleksandra Górkiewicz-Malina: Nie można też zapomnieć o wyłączeniu z obowiązku badania i oznaczania wyrobów o małych masach (1 gram w odniesieniu do wyrobów ze stopu złota i 5 gramów w odniesieniu do wyrobów ze stopów srebra), które teoretycznie nie trafiają do naszych urzędów. Teoretycznie, bo wielu przedsiębiorców zgłasza je do nas wiedząc, że wyroby oznaczone
W odniesieniu do roku 2019 roku (przed pandemią), w 2020 roku nastąpił spadek liczby wyrobów ze stopów złota o około 20% i wyrobów ze stopów srebra aż o około 35%. Dane te nie są do końca miarodajne, gdyż nie ma żadnej gwarancji, że wszystkie wyroby wprowadzane do obrotu drogą sprzedaży on-line były oznaczone cechami probierczymi. Inny obraz ukazują dane statystyczne dotyczące zgłoszeń w III kwartałach bieżącego roku, w odniesieniu do porównywalnego okresu z 2020 roku:
Zauważalny jest znaczący wzrost liczby badanych wyrobów ze stopów złota, który może być reakcją na rosnącą inflację. Niepokoi natomiast zwiększający się spadek liczby wyrobów ze srebra i nie znamy jego przyczyny. Może to po prostu zmiana upodobań nabywców.
Znaczna większość sprzedawców biżuterii w czasie pandemii zamieniła sposób funkcjonowania na rynku jubilerskim z tradycyjnej sprzedaż na sprzedaż online. Czy urzędnicy z Urzędu Probierczego mają więcej pracy i jak odbywają się teraz kontrole produktów trafiających na polski rynek jubilerski?
Maria Magdalena Ulaczyk: Kontrolowanie sprzedaży on- -line wymaga kilku zmian prawnych i w tym celu, między innymi, nowelizowana jest ustawa z dnia 1 kwietnia 2011 roku Prawo probiercze. Na razie – od dawna – prowadzimy działalność edukacyjną, apelujemy do właścicieli witryn oraz indywidualnych sprzedawców internetowych o zachowywanie w toku tej sprzedaży wszystkich obowiązujących zasad prawnych. Domagamy się, żeby wyroby były oznaczone cechami probierczymi i żeby informacja na ten temat była zamieszczona na stronie. Wydaje nam się, że jeśli jest to wprost wyartykułowane, zwiększa się zobowiązanie sprzedawcy i wzmaga czujność konsumenta. Mamy świadomość, że nie wszyscy tych zasad przestrzegają, a możliwość sprawdzenia dałby jedynie zakup kontrolowany. Jednak nasze prawo na to nie zezwala i nie przewidziano też wprowadzenia tej instytucji w toku nowelizacji. Największy problem jest z witrynami zagranicznymi, które praktycznie są poza naszym zasięgiem.
Aleksandra Górkiewicz-Malina: Po wybuchu pandemii przez długi czas, ponad rok, w ogóle nie wykonywaliśmy kontroli probierczych. Zostały wznowione późną wiosną bieżącego roku i są miejsca, w których wykrywamy sporo wyrobów nieoznaczonych, ale spodziewaliśmy się większego exodusu wykroczeń. W dziedzinie nadzoru probierczego – inaczej niż w przypadku badania i oznaczanie wyrobów – obowiązuje właściwość terytorialna. Każdy Okręg ma swój obszar kontroli. Przed pandemią wykonywaliśmy łącznie około 800 kontroli rocznie, obecnie jest ich znacznie mniej. W kontekście bezpieczeństwa obrotu to nie jest dobre zjawisko, ale epidemia zmieniła hierarchę priorytetów. Najważniejsze jest zachowanie wymogów zdrowotnych i za chwilę, ze względu na nasilenie czwartej fali, może pojawić się konieczność ponownego zawieszenia kontroli. Wstrzymano się na razie z korzystaniem przy przeprowadzaniu kontroli z przenośnego spektrometru fluorescencji rentgenowskiej, którego zadaniem ma być sprawdzenie orientacyjnej próby w wyrobach zwolnionych z obowiązku badania i oznaczania w urzędach probierczych. Mamy świadomość, że wiele podmiotów prowadzących obrót wyrobami z metali szlachetnych funkcjonuje na zasadach pośrednictwa i swoim dostawcom „wierzy na słowo” mając informacje o próbie zakupionych wyrobów. Tymczasem często się zdarza, że wyroby zwolnione z obowiązku badania i oznaczania nie spełniają najniższej, wymaganej dla danego metalu szlachetnego próby lub są wykonane z metalu nieszlachetnego.
Aleksandra Górkiewicz-Malina i Maria Magdalena Ulaczyk: Na koniec, korzystając z tego, że wchodzimy niebawem w okres Świąt, życzymy naszym Klientom oraz wszystkim Przedsiębiorcom branży jubilerskiej – dużo zdrowia, pomyślnego rozwoju firm, dobrej sprzedaży. Nie chcemy, żeby współpraca z urzędami probierczymi była dla Państwa uciążliwą barierą. Podejmujemy stale działania w kierunku zwiększenia zatrudnienia i mamy nadzieję że Nowy Rok przyniesie poprawę w tym zakresie. Ale przede wszystkim – życzymy Państwu i naszym Pracownikom oraz sobie – żeby nie był to kolejny rok pandemii. Jesteśmy wszyscy tak bardzo nią zmęczeni i pora już na to, żeby mówić o niej w czasie przeszłym.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z Justyną Teodorczyk, dyrektorką Galerii Sztuki w Legnicy o polskiej sztuce złotniczej w czasie pandemii i tegorocznym Festiwalu Srebra.
Polski Jubiler: Zakończyła się kolejna kulminacja Festiwalu Srebra, która w tym roku po raz pierwszy odbyła się on-line. Jak ocenia Pani tegoroczny Festiwal? Czy można mówić o sukcesie przedsięwzięcia?
Justyna Teodorczyk: Zacznę od tego jak oceniają go inni, bo to jest dla nas o tyle miłe, co nawet zaskakujące. Usłyszeliśmy mnóstwo gratulacji i słów podziwu. Wśród nich były takie, że przetarliśmy szlaki, stworzyliśmy standardy, pokazaliśmy wzór i klasę w organizacji wydarzeń on-line. Fakt, włożyliśmy w to wiele wysiłku, pracy i czasu, jednak trudno nam patrzeć na to z wyniosłością profesjonalistów. Było to dla nas nowe wyzwanie i raczej ciężko zapomnieć to, co chcielibyśmy poprawić, zrobić lepiej, raz jeszcze przemyśleć. Pomimo próby generalnej w postaci jesiennego „Action Collection”, gdzie stacjonarna wystawa była ograna wirtualnie, Festiwal SREBRO to była sprawa całkiem innego kalibru. Dość powiedzieć, że powstało kilkanaście filmów, katalogi, sesja zdjęciowa, mnóstwo projektów wizualnych i dziesiątki postów, okolicznościowych relacji zdjęciowych i materiałów prasowych czy i multimedialnych. Nie wspominając o przygotowaniu wirtualnych obrad jury, co było całkowitym„kosmosem”, biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o najbardziej „cielesnej”, haptycznej, kontaktowej i do tego mocno zmysłowej kategorii sztuki. Więc podsumowując – Festiwal oceniam na pięć i dodam, że to zasługa całego zespołu, bo daliśmy z siebie wszystko i każdy bez wyjątku ma tu swój nieoceniony wkład. Raz jeszcze dziękuję bardzo moim dzielnym pracownikom! A także za wszystkie życzliwe słowa z różnych części kraju, one nas budują i dają siłę do pracy.
Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się w maju w Legnicy podczas Festiwalu Srebro, ale czy tegoroczne doświadczenie zorganizowania wydarzenia w sieci pozwoli na obejrzenie „Legnicy” on-line już zawsze? Krótko mówiąc, czy w przyszłym i kolejnych latach będzie można śledzić najważniejsze wydarzenia w branży jubilerskiej również w sieci?
To pytanie popandemiczne faktycznie nasuwa się wszystkim organizatorom i odbiorcom. Odpowiedź jest równie oczywista – jasne, że chcemy utrzymać tę wartość dodaną i standardy, które utarły się w tej nowej rzeczywistości. Filmowe oprowadzania, zdalna obecność tych, którzy są zbyt daleko, dobre multimedialne produkcje. To może pomóc podzielić się Srebrem ze wszystkimi, którzy nie mogliby z nami być w inny sposób, np. z drugiej strony globu. Jednakowoż, nie zapominamy, że sztuka nie jest szczególnie „wirtualna”, jest materialna, skupiona na formie, właśnie „sztuczna” i niech taką zostanie. Parafrazując tegoroczne hasło festiwalu – wciąż jesteśmy ludźmi i potrzebujemy prawdziwego, niezapośredniczonego technologicznie kontaktu: magicznego momentu wkroczenia do wyciszonej galerii, pochylenia się nad rozświetloną gablotą, obiektu przed oczami, bólu pleców i nóg po godzinach oglądania wystaw. Potrzebujemy też siebie, człowieka z krwi i kości, rozmów, spotkań, tłumu i szmeru podczas gali i głośnych braw dla artystów. Nie tracimy nadziei, że to wszystko znajdziemy w Legnicy już za niecały rok.
Podczas Festiwalu rozstrzygnięty został 29. Międzynarodowy Konkurs Sztuki Złotniczej„Wciąż człowiek?”, który w tym roku poruszał niezwykle ciekawą, kwestię transhumanizmu. Jak ocenia Pani tegoroczny konkurs? Czy mimo zmiany formuły cieszył się zainteresowaniem artystów?
Temat 29 MKSZ dotknął kwestii faktycznie bardzo pociągającej, ale też trudnej i ważnej. Skłaniam się ku temu, by tak myśleć o sztuce w ogóle. Wolę widzieć w niej większą sprawę niż li tylko bezmyślne i egoistyczne „dokładanie” do świata obiektów. Uważam, za wieloma autorami, że artystom chodzi o coś więcej, chcą po swojemu naprawiać świat. Politycy go psują, nauka rozkłada ręce, a oni wołają S.O.S. i ja w tym wołaniu zawsze słyszę nadzieję na jakiś ratunek. A w biżuterii autorskiej to wygląda szczególnie interesująco. Przejście od paradygmatu: moja praca„zdobi innego”na„wyraża mnie” to kwintesencja tego, o co chodzi w działaniu i geście artystycznym. Bo to już tylko jeden krok do: moja biżuteria „zmienia ciebie” czyli właśnie zaczyna zmieniać świat. Jeśli kilkucentymetrowa praca łódeczki z kolorowymi błyskotkami nawiązująca do dramatu uchodźctwa (praca Tieke Sheerlink nagrodzona Srebrną ostrogą) potrafi w parę sekund wywołać łzy, co widziałam nie raz, to znaczy, że biżuteria ma siłę spowodować „trzęsienie ziemi” w naszych głowach.
Czy można znaleźć wspólny mianownik dla prac nadesłanych przez artystów z całego świata na 29. MKSZ„Wciąż człowiek?”?
Będzie nim na pewno znak zapytania, który wieńczy hasło. Ten pytajnik właściwie przerósł temat, mógłby być sam bez słów, bo tylko parę razy w historii globu zawisł nad planetą tak wymownie. I choć hasło zostało wymyślone przed tym, zanim świat wstrzymał oddech, stało się wyjątkowo czy wystarczająco katastroficzne. O koszmarnych i najdramatyczniejszych historiach filmowych mówi się „scenariusz napisało życie”, gorące uczynki naczelnego sapiens genialnie podsumowali Zofia i Witold Kozubscy (pracą o tytule): „za tym wszystkim stoi człowiek, wciąż człowiek”. Wprawdzie pozbawiając zdanie pytajnika pozbawili nas nadziei, ale dla wielu innych artystów znak zapytania jednak był tym, który „ginie ostatni”. Bo pytanie zawsze daje szansę. I dla mnie to jest wystawa dzieł-pytań, na które odpowiedź musimy znaleźć po pierwsze sami jako odbiorcy, po drugie wspólnie – jako ludzkość.
W przyszłym roku odbędzie się 30. MKSZ, czy może Pani zdradzić jak Galeria Sztuki w Legnicy świętować będzie tę okrągłą rocznicę powstania jednego z najważniejszych na świecie konkursów złotniczych?
Podchwycę słowo„świętować”, życząc Czytelnikom i sobie, by do tego doszło. Dopiero dzielenie radości, emocji, czasu i przestrzeni, sprawia, że Festiwal żyje. Same wystawy tworzą scenografię do spektaklu, ale bez publiczności reflektory nie rozbłysną. Dlatego bardzo brak nam publiczności, bez której Srebro nie błyszczy. Blasku i wartości nadają mu setki przejechanych kilometrów, tysiące spojrzeń na obiekty i kroczków wydreptanych pośród gablot, w rynku szlakiem wystaw i trzy dni rozmów, spotkań i właśnie świętowania z bliskimi festiwalowi ludźmi tryumfu tej najdroższej nam sztuki.
Czy w najbliższym czasie w Galerii Sztuki w Legnicy szykują się zmiany? Jakie ma Pani plany na najbliższą przyszłość?
Tak, najbliższa to zmiana ekspozycji (śmiech). W końcu bowiem pożegnamy nawet główną wystawę konkursową „Wciąż człowiek?”, którą postanowiliśmy przedłużyć jeszcze na czas wakacji. Potem rzucamy się w wir pracy do wystaw malarstwa, sztuki audiowizualnej, a na koniec roku i rzeźby. Po drodze projekt ekologiczny, który ma uświadomić oraz odmienić społeczność i nas samych, kolejne dwa edukacyjne. Szykujemy też III Dolnośląskie Forum Edukacji Kulturowej, które – poniekąd w uznaniu moich doświadczeń czy sukcesów i kontaktów na polu animacji kultury, które rozwijałam w trzech legnickich instytucjach i dwóch fundacjach – udało się pomyśleć w Legnicy i które po raz pierwszy odbędzie się w teamie z oraz w galerii sztuki, a nie w centrach kultury. A zimą wracamy do świata biżuterii autorskiej ze wspaniałym projektem „Głos kobiet”, którą zorganizowała Galeria Yes z Poznania. Przy okazji dziękuję Magdalenie Kwiatkiewicz, Ilonie Rosiak i całemu zespołowi galerii za tę wystawę tak ważną dla polskich artystek, kobiet i dążeń, a także możliwość jej przeniesienia. Czy pandemia zmieniła podejście Polaków do sztuki? Czy zauważyła Pani zmiany, które będą miały wpływ na postrzeganie sztuki złotniczej w Polsce i na świecie? Oby nie zmieniła podejścia w odejście. Oby nauczyła inwestowania w sztukę, wspierania twórców, nie zabrała nam targów i międzynarodowych kontaktów, nie zamroziła tego „rynku”. Współczuję wszystkim jurorom świata z konkursów sztuki dylematu zdalnych wyborów. Oby „zdobycze” pandemii – czas, namysł, tęsknota za namacalnym i prawdziwym kontaktem, potrzeba głębi i dzielenia się sobą, przyniosły sztuce większą popularność. Obyśmy poznali jej terapeutyczną i społeczną siłę.
Wiele muzeów i galerii sztuki w czasie lockdownów „przeniosła się do świata wirtualnego”. W sieci prezentowane były nie tylko zbiory muzealne, zwiedzanie on-line, ale także organizowane były warsztaty, wykłady czy wernisaże, w których może było uczestniczyć za pośrednictwem internetu. Należy zauważyć, że wydarzenia te cieszyły się dużym zainteresowaniem a sztuka stała się dostępna „z domu”. Jak ocenia Pani to zjawisko?
Jako pokoleniowy X, czyli na pół cybersceptyk, nie wierzę w przenosiny do świata wirtualnego i nie uwierzę chyba póki nie najem się od klikania, niczym Tamagotchi (śmiech). Nie chcę skazywać sztuki na pułapkę sieci, widza na sztukę bezdotykową. A wszelkie takie próby, które z konieczności podejmujemy i my, nazywam bardziej „podtrzymywaniem relacji” niż sztuką. W teatrze pragnę obserwować kurz wznoszący się z desek sceny, na koncercie rockowym czuć decybele na płucach, a do galerii zaprosić tych, którzy kochają gdy obraz„gada”po swojemu – pachnie, błyszczy refleksami światła, dominuje przestrzeń, przemieszcza się ze wzrokiem patrzącego. Pragnę by przyszłoroczne jury krążyło między stołami, deliberowało między sobą nie tylko potencjometrem na ekranie, ale i mową ciała broniąc swoich biżuteryjnych faworytów, ważyło werdykt w dłoniach, na ciele, bo tam jest miejsce biżuterii… A potem my, jak co roku, „oddamy” ją publiczności.
A co dobrego przyniosła nietypowa formuła Srebra?
Cudowne były poszczególne wizyty gości festiwalowych, siłą rzeczy w tym roku głównie z Polski. Piękne było też wsparcie partnerów, to, że sponsorzy zostali z nami, a wszyscy nam zaufali. Wielu naszych stałych bywalców, przyjaciół i ludzi z branży faktycznie oglądało kulminację, nasze filmy, pobierali katalogi i śledzili informacje. Nasze portale i strona festiwalu przeżywały oblężenie. Jeśli wierzyć feedbackowi, co chętnie czynimy – Srebro popłynęło w świat i …niech wraca. Wracajcie do nas za rok! Nie sposób wyliczyć wszystkich, którzy odwiedzili nas osobiście, ale da się zamieścić tu gorące pozdrowienia dla nich! Dziękujemy za Wasze wizyty w Legnicy. Bez Was nie ma nas! A kto do nas zawitał, jak było podczas kulminacji, do kogo powędrowały nagrody i przebitki z wystaw wciąż z można zobaczyć na profilu FB galerii sztuki w Legnicy i stronie Legnickiego Festiwalu SREBRO.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Marią Magdaleną Ulaczyk,
dyrektorem Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie
Jak ocenia pani sytuację na rynku jubilerskim w czasie trwającej w Polsce i na całym świecie pandemii? Czy ilość biżuterii dostarczana do Urzędu Probierczego zmniejszyła się, czy może wprost przeciwnie – producenci, wykorzystując kwarantannę, zarzucili urzędników pracą?
Po miesięcznej przerwie w obsłudze interesantów na przełomie marca i kwietnia, klienci przynosili znaczące ilości wyrobów, nadrabiając ten czas naszego zamknięcia. Mimo to w żadnym z kolejnych miesięcy nie wykonaliśmy szacunkowego planu w zakresie badania i oznaczania wyrobów. Ze zrozumiałych względów jest mniej biżuterii z importu, za to niektórzy krajowi wytwórcy zwiększyli produkcję wyrobów ze stopów złota, reagując w ten sposób na zwiększony popyt. Mam wrażenie, że to jest jakiś objaw inflacji, choć wiadomo, że prawdziwa lokata to raczej sztabka, a nie pierścionek. Poza tym ludzie mniej podróżują, mniej wydają pieniędzy na zagraniczne wakacje. To może powodować zwiększenie zainteresowania złotą biżuterią, które daje się zauważyć w urzędach. Jak zwykle należy pamiętać, że moje informacje pochodzą z okręgu warszawskiego. O sytuację w urzędzie w Krakowie i podległych mu wydziałach należy pytać panią dyrektor z tamtejszego OUP.
Jakie zmiany zostały wprowadzone przez Urząd Probierczy w czasie pandemii?
To długa opowieść. Wkrótce po ogłoszeniu stanu epidemii urzędy probiercze zamknęły się dla klientów. Mieliśmy wtedy dużo zaległych zgłoszeń, bo tradycyjnie marzec to czas targowy i jesteśmy wtedy szczególnie obciążeni. W chwili, kiedy zamykaliśmy urzędy, zrobiło to wiele instytucji – na fali ogólnego lockdownu. Zamykano budynki, w których są nasze siedziby. Były obawy, że zgłaszane do nas wyroby jubilerskie mogą być siedliskiem wirusa, obawiano się szczególnie włoskiego importu, którego stale mamy sporo. Nie mieliśmy masek, rękawiczek ani dostatecznej ilości płynów dezynfekcyjnych.
Branża złotnicza gwałtowanie i ostro oprotestowała fakt zamknięcia urzędów, kierowano w tej sprawie listy do najwyższych organów państwowych, było mnóstwo przykrych telefonów, e-maili, wystąpień medialnych. To był na pewno trudny czas dla naszych klientów, ale jeszcze trudniejszy dla kierownictwa urzędów. W mojej ocenie – najtrudniejszy w ciągu ponad 40 lat mojej pracy. Po miesiącu zamknięcia – już lepiej przygotowani do działań w warunkach epidemii i bardziej z nią oswojeni – rozpoczęliśmy pracę, początkowo z licznymi ograniczeniami – przyjmując wyłącznie zamknięte pakiety z wyrobami, bez liczenia sztuk, sprawdzania masy netto itp. Taki przysłowiowy kot w worku. Pakiety były otwierane po dwudniowej kwarantannie, a wyroby odkażane przy użyciu specjalnych lamp. Tak działaliśmy prawie dwa miesiące.
Potem stopniowo wznawialiśmy bezpośrednią obsługę, początkowo dla niewielkich ilości wyrobów, zwiększając powoli liczbę przedmiotów, które można było zgłosić w sposób tradycyjny. Były ogromne problemy z płatnościami przelewem – i dla klientów, i dla nas, bo około 30 proc. opłat było nieprawidłowo przez klientów obliczanych i musieliśmy robić zwroty lub domagać się dopłat. Sytuacja ta miała jednak swój pozytywny efekt, bo udało nam się przeprowadzić błyskawiczny proces wdrożenia systemu płatności kartą, dla którego wcześniej nie było zielonego światła. Od prawie trzech miesięcy w każdym urzędzie probierczym mamy terminal, co usprawnia przyjmowanie opłat. Na razie działamy w programie „Polska bezgotówkowa” i transakcje są bez prowizji. Problem może się pojawić za rok, kiedy darmowy program się skończy.
Jakie zmiany pozostały z nami do dziś i co oznaczają one dla polskich producentów biżuterii?
To jest stale czas bardzo trudnych relacji między przedstawicielami naszych urzędów a klientami. Po obydwu stronach brakuje chwilami niezbędnej w takich warunkach cierpliwości i tolerancji. Po jednej i drugiej stronie występuje lęk przed zarażeniem, a równocześnie obustronna potrzeba powrotu do normy i rezygnacji z wszelkich obostrzeń. Obsługa wchodzi powoli w tradycyjne ramy, ale nie rezygnujemy z kwarantanny i odkażania zgłaszanych do nas przedmiotów, tym bardziej że jesienna statystyka zachorowań, zamiast uspokajać, budzi grozę. Cały czas towarzyszy nam wszystkim świadomość, że za chwilę może znów pojawić się konieczność zamknięcia urzędu, poddania załogi kwarantannie. Mamy dużo pracy, której ze względów oczywistych nie można wykonywać zdalnie. Gdyby zatem wystąpiła choroba pracownika lub kontakt z kimś zakażonym – klienci odczuliby to w sposób znaczący. Dobrze, że urzędów jest 10, że nie ma właściwości terytorialnej, ale wiadomo, że konieczność podróżowania z biżuterią po Polsce nie byłaby mile widziana i stanowiłaby poważny problem dla przedsiębiorców, którzy i tak są zmęczeni walką o przetrwanie firm.
Czy sytuacja w Polsce w czasie pandemii ma wpływ na polskie prawodawstwo?
Pandemia spowodowała wiele zmian prawnych, ale nie dotyczą one bezpośrednio urzędów probierczych. Tutaj trudno było wprowadzić jakieś liberalizujące przepisy, o co występowali przedstawiciele branży złotniczej, bo wprowadzenie ich na chwilę miałoby wieloletni skutek w postaci nieocechowanych wyrobów w obrocie. I tak jest ich więcej, bo nasze działania kontrolne ciągle jeszcze nie wróciły do normy. Powracając do sprawy przepisów – kolejne tzw. tarcze dotyczyły oczywiście także firm zajmujących się wyrobami z metali szlachetnych, ale to był raczej ten pozytywny efekt polegający na zwolnieniach z płatności składek ZUS oraz możliwości skorzystania z oferowanych ulg lub dotacji. Wiem, że we wnioskach o ich przyznanie podnoszono sprawę czasowego zamknięcia urzędów jako czynnika utrudniającego działalność gospodarczą. Biorąc pod uwagę dalsze przepisy „covidove” – nasi pracownicy obawiają się zapowiadanej redukcji zatrudnienia, która dla urzędów probierczych, zatrudniających zaledwie 150 osób w skali kraju, byłaby klęską. I tak ledwie możemy sprostać wszystkim zadaniom.
Czy nowelizacja prawa probierczego wprowadzona latem 2020 r. wpłynie na funkcjonowanie urzędów probierczych?
To były minimalne zmiany, wprowadzone ustawą z 31 lipca 2020 r. o zmianie niektórych ustaw w celu ograniczenia obciążeń regulacyjnych. Polegały na ograniczeniu, a właściwie wyeliminowaniu przepisów, które wymagały dostarczania odpisów KRS przy składaniu wniosków o wpis znaku imiennego do rejestru oraz o utworzenie punktu probierczego. Podczas rejestracji znaku imiennego musimy sami odszukać odpowiedni wpis do KRS. Jest to w dobie internetu bardzo prosta i szybka czynność.
Czy zmiany mają znaczenie dla producentów i sprzedaży biżuterii w Polsce?
Trudno mówić, że mają większe znaczenie. Wymagamy od przedsiębiorców mniej informacji, bo mamy do nich szerszy i łatwiejszy dostęp. Latem ukazał się kolejny tekst jednolity ustawy – Prawo probiercze, co ułatwia korzystanie z niej. Mam jednak wrażenie, że pytając o zmiany prawne, ma pani na myśli planowaną od kilku lat szerszą nowelizację prawa probierczego. Jest ona w toku, ale jej zakres jest znacznie mniejszy, niż pierwotnie zakładano. Zrezygnowano z kontroli nowych obszarów, takich jak gemmologia czy stopy inwestycyjne. Zrezygnowano z ingerencji w sprawę kwalifikacji przy podejmowaniu pracy w jubilerstwie. Planowana nowelizacja będzie miała zatem bardziej porządkujący niż rewolucyjny charakter i nie wygeneruje żadnych nowych barier. Projekty zmian w ustawie i aktach wykonawczych będą poddawane konsultacji społecznej i międzyresortowej. Jest to kolejna próba większego dostosowania naszego prawa do zasad Konwencji wiedeńskiej. Chcielibyśmy też uprościć i uporządkować system opłat. Obecnie opłata za analizę chemiczną stopu obliczana jest na podstawie stawki godzinowej i wymaga wydania decyzji organu, a mogłaby to być zwykła stawka – tak, jak było kiedyś, przed 2011 r.
Czy może pani pokusić się o prognozę: jak zmieni się polski rynek jubi- Sytuacja związana z pandemią miała pozytywny efekt – udało się przeprowadzić błyskawiczny proces wdrożenia systemu płatności kartą, dla którego wcześniej nie było zielonego światła lerski pod wpływem zmian wynikających z pandemii koronawirusa?
Wszyscy powtarzamy nostalgicznie, że nigdy już nie będzie tak, jak dawniej. Myślę, że dotyczy to każdej dziedziny życia i gospodarki. Głównym ogniwem, motorem i hamulcem rynku jest człowiek – klient, nabywca, odbiorca produktu. Jeśli jest to osoba narażona na chorobę, żyjąca w lęku, obawiająca się o utratę pracy – jej wpływ na mechanizmy rynkowe jest raczej negatywny. Myślę więc z żalem, że jeśli okres epidemii się wydłuży, będzie to przyczyną kolejnego głębokiego kryzysu gospodarczego, również w branży jubilerskiej. Ludzie będą mieli inne potrzeby, inne priorytety. Już widać pewne symptomy tego zjawiska, a to trwające teraz ożywienie w krajowej produkcji i w zakupach biżuterii jest raczej chwilowe. Na pewno będziemy coraz więcej kupować w internecie, co zmniejsza ryzyko zarażenia. Ale czy pracujący zdalnie, w warunkach domowych, ubrany w dres i kapcie, potencjalny konsument będzie w ogóle zainteresowany kupnem biżuterii? Chyba najważniejsze, żeby pandemia już opuściła świat i żeby wszystko wracało do normalności.
Zamknięcie tradycyjnych salonów sprzedaży spowodowało, że gros zakupów biżuterii klienci dokonywali właśnie za pośrednictwem internetu. Jak ocenia pani te zmiany? Czy klienci powrócą do tradycyjnych salonów? I jakie działania podejmują pracownicy Okręgowego Urzędu Probierczego, aby kontrolować biżuterię oferowaną w sklepach internetowych?
Nowelizacja prawa probierczego ma rozszerzyć uprawnienia organów nadzorujących obrót i usankcjonować nowe instrumenty kontroli handlu internetowego. Na razie występuje w tym obszarze wiele trudności, szczególnie w odniesieniu do witryn niedających się w sposób konkretny zlokalizować. Możemy tylko apelować o poszanowanie podczas sprzedaży rygorów prawa probierczego, prosimy sprzedawców, aby werbalizowali na swoich stronach tego rodzaju deklaracje, ale nie są to dostatecznie skuteczne mechanizmy. W polskim prawie probierczym nie funkcjonuje instytucja zakupu kontrolowanego i słabe są szanse na jej wprowadzenie. Systematycznie śledzimy strony internetowe oferujące do sprzedaży biżuterię z metali szlachetnych, wyłapujemy różne nieprawidłowości, jednak bez oględzin oraz stosownych mechanizmów prawnych nie da się ich wyeliminować. Może to takie niedzisiejsze podejście, ale uważam, że biżuterię lepiej kupować bezpośrednio, w sklepach, galeriach i salonach. Nie tylko ze względu na próby i oznaczenia, ale na jej urodę. Fotografie i opis nie zawsze są zgodne ze stanem faktycznym. Elektroniczna transakcja pozbawia tzw. magii zakupu, która przy nabywaniu biżuterii powinna mieć znaczenie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Łukaszem Bernackim,
prezesem zarządu W.KRUK, o polskiej branży biżuteryjnej w czasie pandemii
Nie będę oryginalna, ale chciałabym zacząć od pytania o sytuację w branży jubilerskiej w pandemii. Chciałabym wiedzieć, jak zachowali się klienci w tej trudnej dla wszystkich chwili?
Ogłoszenie stanu epidemii i w konsekwencji drastyczne ograniczenie handlu były dla rynku i przedsiębiorców wydarzeniem bez precedensu. Wszyscy wiemy, z jak niespodziewaną sytuacją musieliśmy się zmierzyć i jak wiele procesów skorygować lub stworzyć na nowo, aby utrzymać działalność operacyjną. Z dnia na dzień handel tradycyjny dla wielu branż został wyłączony i przeniósł się do internetu. Mimo spadku nastrojów społecznych i powszechnie panującej niepewności związanej z obawami o zdrowie czy też utrzymanie zatrudnienia, konsumenci nie zrezygnowali z zakupu produktów jubilerskich. Jednak w tym szczególnym czasie walka o klienta wymagała zastosowania innych narzędzi i zaoferowania nowych, atrakcyjnych warunków zakupu, dostosowanych do zaistniałej sytuacji. Dla spółek takich jak W.KRUK nawet rekordowe wyniki osiągane w tygodniach lockdownu w sklepie internetowym nie zrekompensowały chwilowej „utraty” sieci salonów. Pozwoliły natomiast na zachowanie ciągłości handlu i utrzymanie relacji z klientami. Zaobserwowaliśmy, że klienci, którzy zwykle dokonywali zakupów w naszych butikach, bez problemu przenieśli się do internetu i szybko zaczęli realizować zakupy biżuterii w tym kanale.
A jakie działania podjęła marka W.KRUK w zaistniałej sytuacji?
2020 to dla W.KRUK rok jubileuszowy, w którym marka obchodzi 180-lecie działalności. Nagłe wyłączenie możliwości prowadzenia tradycyjnego handlu, drastyczny spadek ruchu w salonach przyulicznych to scenariusz, którego nikt nie mógł się spodziewać. Początkowo zakaz handlu w galeriach nie obejmował sklepów z biżuterią, co dodatkowo skomplikowało sytuację. Na szczęście szybko skorygowano przepisy w tym zakresie. Dzięki temu firmy z naszej branży operujące w centrach handlowych mogły również skorzystać z zapisów rozporządzenia ministra zdrowia dotyczących handlu w galeriach i precyzujących kwestię warunków zamknięcia sklepów m.in. w relacjach z zarządcami centrów. Konieczna była natychmiastowa zmiana zasad funkcjonowania właściwie we wszystkich obszarach działalności – sprzedaży, marketingu, logistyce czy produkcji. Z dnia na dzień internet stał się centrum biznesu i przychodów. Realizacja działalności poprzez kanał internetowy w obliczu pandemii wymagała zbudowania nowych procedur działania, w tym zapewnienia magazynom sklepów internetowych właściwego zatowarowania.
Wydaje się, że za sukcesem tych, którym udało się wyjść z lockdownu w miarę obronną ręką, stała umiejętność szybkiego działania i podejmowania decyzji. W W.KRUK przede wszystkim natychmiast powołaliśmy sztab kryzysowy, składający się z kluczowych menedżerów wszystkich obszarów firmy. Niemal w 24 godziny powstawały nowe procedury, które analizowaliśmy pod kątem bezpieczeństwa pracy. Musieliśmy kompletnie zmienić dotychczasowe myślenie i na chwilę zapomnieć o sieci 140 sklepów stacjonarnych, koncentrując naszą uwagę na działalności w obszarze e-commerce. Jednak myli się ten, kto myśli, że czas lockdownu oznaczał spokojny okres dla zespołów sprzedażowych. Nasi ludzie z ogromnym zaangażowaniem i świadomością walki o jutro naszej branży, realizowali wiele działań w obrębie inwentaryzacji i realokacji towaru. Konieczne były przesunięcia asortymentu między magazynami oraz działania w zakresie zabezpieczenia sklepów stacjonarnych. Nie wiedzieliśmy przecież, kiedy wrócimy do sprzedaży, jak również czy nie pojawią się nowe, jeszcze bardziej restrykcyjne rozporządzenia rządu.
Czy można pokusić się o prognozę zachowania Polaków w najbliższej przyszłości? Czy będą wciąż zainteresowani kupnem biżuterii?
Choć nagłe nadejście pandemii zweryfikowało wiele dotychczasowych trendów i mechanizmów sprzedaży – dziś, niemal pięć miesięcy po powrocie do handlu stacjonarnego, obserwujemy, że nasi klienci nie zrezygnowali z zakupów biżuterii. Po raz kolejny w kryzysie sprawdził się scenariusz, że w niepewnych czasach konsumenci wybierają produkty o trwałej wartości. W cenie są dobra ponadczasowe, których cykl życia wykracza daleko poza jeden sezon. Z pewnością dopiero tegoroczne święta pokażą potencjał pocovidowy branży jubilerskiej, ale wydaje się, że biżuteria jest produktem odpornym na kryzys. Oczywiście, kluczowy jest charakter oferowanego produktu, jego jakość oraz siła i wizerunek marki.
W czasach kryzysu biżuteria zaczyna być tratowana jako lokata kapitału. Czy obserwują państwo takie zjawisko?
Z pewnością. W okresie dużej zmienności i niepewności na rynkach finansowych, kiedy stabilność gospodarki stoi pod znakiem zapytania, inwestujący szukają pomysłu na bezpieczne lokowanie swojego kapitału. Klienci skłaniają się ku zakupom droższych produktów, które w ich ocenie mają szansę lepiej ochronić posiadany majątek przed utratą wartości. W W.KRUK widzimy wzrost zainteresowania produktami z najwyższych przedziałów cenowych. Dotyczy to zarówno zegarków luksusowych marek, które reprezentujemy, jak i wyrobów jubilerskich.
Eksperci ze Światowej Rady Złota prognozują, że ceny metali szlachetnych będę rosły, i to zarówno złota, jak i srebra. Zauważają, że inwestycje w fundusze i produkty finansowe oparte na złocie są najczęściej wybierane przez klientów na całym świecie, a sytuacja ta może przełożyć się na wzrost ceny tego kruszcu. A jaki wpływ na polski rynek biżuteryjny będą miały i mają rosnące ceny złota i srebra?
Ceny kruszców rosną od dłuższego czasu, tym samym wymuszać będą zmiany cen biżuterii. Jest to trend widoczny zarówno w Polsce, jak i na świecie. Klienci pokazali też w okresie pandemii, że przede wszystkim interesuje ich zakup produktów ze złota. Należy pamiętać, że w chwili obecnej nie mamy ani wiedzy, ani pewności, w jakim kierunku podąży rozwój pandemii oraz jak dotkliwe będą jej skutki w przyszłości. Koszty epidemii dla gospodarki kraju i gospodarki światowej już są bardzo wysokie, a na horyzoncie nie widać jeszcze czynników, które miałyby wpływ na zmianę globalnej sytuacji Ze względu na spadek częstotliwości odwiedzin w centrach handlowych mniejsze zainteresowanie obserwujemy w przypadku produktów srebrnych. Srebrna, modowa biżuteria to produkt tańszy, łatwiej dostępny, przez co bardziej implusowy, kupowany często przy okazji wizyt w galeriach handlowych
Czy widzi pan jakieś pozytywne aspekty wywołane pandemią?
Na pierwszy rzut oka trudno dostrzec pozytywy wynikające z nowej rzeczywistości, z którą przyszło nam się zmierzyć. Należy pamiętać, że w chwili obecnej nie mamy ani wiedzy, ani pewności w jakim kierunku podąży rozwój pandemii oraz jak dotkliwe będą jej skutki w przyszłości. Koszty epidemii dla gospodarki kraju i gospodarki światowej już są bardzo wysokie, a na horyzoncie nie widać jeszcze czynników, które miałyby wpływ na zmianę globalnej sytuacji. Ciągle uczymy się żyć i funkcjonować w obliczu zagrożenia. Z pewnością zmiana warunków funkcjonowania społecznego oraz otocznia gospodarczego wymusza rozwój w wielu obszarach i to można traktować jako pozytywny aspekt zaistniałej sytuacji. Wiele wypracowanych w tym okresie rozwiązań na pewno przyczynia się do rozwoju działalności i pozostanie z nami na dłużej.
Jakie działania powinni podjąć właściciele salonów jubilerskich oraz twórcy biżuterii autorskiej, aby skłonić klientów do zakupów biżuterii?
Wydaje się, że dziś, bardziej niż dotychczas, liczy się jakość, rozumiana jako klasa jubilerska czy też wzornictwo, które przekładają się na wartość produktu. W niepewnych czasach konsumenci chcą kupować dobra ponadczasowe, mogące służyć nam przez wiele sezonów. Jakość oznacza trwałość, więc skłonni są zainwestować więcej, nie chcąc ponosić ryzyka zakupu produktu, którego cykl życia jest krótki. Kiedy pandemia rozpoczęła się i dotknęła nas boleśnie ograniczeniem handlu, zespół kreatywny W.KRUK projektował nową odsłonę bestsellerowej kolekcji biżuterii „Freedom UNLIMITED”. Jak zwykle w projekt, choć tym razem w dużej mierze online, zaangażowana była ambasadorka W.KRUK i współautorka kolekcji Martyna Wojciechowska. Biżuteria „Freedom UNLIMITED”, która powstała w Manufakturze W.KRUK, właśnie weszła do sprzedaży. Wyraźnie widzimy, że mimo mniejszego zainteresowania srebrnymi produktami, autorskie projekty, takie jak ten, cieszą się ogromnym zainteresowaniem konsumentów.
Na koniec chciałabym zapytać o internet i sprzedaż biżuterii za jego pośrednictwem. Kwarantanna narodowa spowodowała, że większość z nas siedziała przed monitorami komputerów ponad dziesięć godzin dziennie. Czy ta sytuacja miała odzwierciedlenie w zwiększonej liczbie zamówień biżuterii w sklepach online? I czy rację mają co poniektórzy eksperci (choćby z firmy konsultingowej MAD), którzy uważają, że przyszłość marek jubilerskich leży w nowej strategii cyfrowej prowadzonej przez sprzedawców biżuterii?
W W.KRUK czas kwarantanny był czasem rekordowych wyników sklepu internetowego. Mimo że kanał ten rozwijaliśmy z powodzeniem od wielu lat, nie spodziewaliśmy się takiego skoku. Branża jubilerska zrozumie, jeśli powiem, że w kwietniu doświadczyliśmy poziomu sprzedaży z grudnia. Dziś proporcje stopniowo zmieniają się, ale wciąż w obrębie sklepu internetowego utrzymujemy solidne wzrosty względem roku 2019. W okresie pandemii okazało się, że konsumenci bardzo elastycznie dopasowują się do nowej rzeczywistości. Wybierają taki sposób zakupów, który w danej chwili może im zapewnić bezpieczny dostęp do produktu, dodatkowo w sposób łatwiejszy, szybszy i oferujący komfort dla ich realizacji. Rozwój obszaru e-commerce, jaki nastąpił w ciągu ostatnich miesięcy, zarówno w branży jubilerskiej, jak i w obrębie całego rynku, jest czymś, od czego nie ma już odwrotu. Strategia funkcjonowania w tym obszarze stała się koniecznym elementem, który trzeba objąć wysokim priorytetem w planach rozwoju dalszej działalności. Wielu klientów, którzy dotychczas nie byli przekonani do takiej formy zakupów, na pewno pozostanie przy niej na dłużej, nawet kiedy sytuacja ulegnie zmianie i znikną obecne zagrożenia. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Mariuszem Pajączkowskim, artystą złotnikiem, właścicielem Galerii Otwartej w Sandomierzu. Wyrobem biżuterii zajął się jeszcze w czasie studiów w 1982 r. Od ponad 20 lat gromadzi dane i zdjęcia z wydarzeń związanych ze współczesną sztuką złotniczą, jest kuratorem wielu wystaw biżuterii i fotografii.
Polska branża jubilerska z całą pewnością jest tym z segmentów rynku, które najdotkliwiej odczuły skutki pandemii. Polscy artyści muszą stawić czoło nowym problemom i podjąć walkę o zachowanie pozycji na rynku. Jak w „nowej normalności” powinna zachować się polska branża złotnicza?
To pytanie dotyczy działań o bardzo różnej skali. Branża to hurtownie, sieci sklepów, ale też małe pracownie, w tym pracownie artystów. Nie ma uniwersalnej drogi. O „dużych” niewiele mogę powiedzieć. Na pewno bywa różnie. A małe pracownie, jeżeli są mądrze prowadzone, na razie w większości sobie radzą. Tak wynika z moich rozmów ze znajomymi. Część artystów stworzyła nowe kolekcje, inni ograniczyli wydatki. Ci, którzy prowadzą działalność gospodarczą, skupili się na pozyskiwaniu środków z „tarcz” różnego rodzaju. To kilka-kilkanaście tysięcy złotych. Ci, którzy zatrudniali pracowników, mogli skorzystać również z dofinansowania PFR, a to już kilkadziesiąt tysięcy złotych lub więcej, w zależności od liczby zatrudnionych. Tak np. przy trzech pełnoetatowych pracownikach to 108 tys. zł. Kwota ta, dzielona na 12 miesięcy, pomoże w bieżących działaniach. Są też inne fundusze. Niestety, ta pomoc nie dotyczy wszystkich. Znam osoby, którym jest naprawdę ciężko. Nie sposób dziś odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, nie ma jak wszystkim dobrze poradzić.
Jak ocenia pan skutki pandemii na rynku biżuterii autorskiej w Polsce?
Cóż, nie jest łatwo. Można w skrócie uznać, że przynajmniej trzy miesiące tego roku to prawie zerowa sprzedaż. Jak będzie dalej? Czas pokaże. Jest źle, nie będzie dobrze. Nie odbyły się wiosenne targi w Gdańsku, spadły obroty na targach w Krakowie. Kolejne imprezy targowe przed nami, ale niosą chyba więcej niepokoju niż nadziei na poprawę sytuacji.
Jak pan, artysta, właściciel galerii, pracodawca, a przede wszystkim złotnik, ocenia działania rządu mające pomóc polskim przedsiębiorcom w walce ze skutkami pandemii?
Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko częściowo. Galeria Otwarta skorzystała ze zwolnień i dofinansowań. Dzięki temu przetrwaliśmy najtrudniejsze miesiące. Czas wakacji przyniósł nadspodziewany ruch w galerii i wyraźny wzrost sprzedaży. Biżuteria autorska ma naprawdę dużą grupę miłośników. Jednak ostatni czas wiążemy ze specyficzną sytuacją, związaną z faktem, że wielu rodaków wybrało wypoczynek w kraju. Jesień nie będzie już tak przyjazna. A odpowiadając wprost na zadane pytanie: bez wspomnianych zwolnień, w tym z ZUS, obniżki czynszu itd., byłoby źle. Czyli z naszego punktu widzenia działania osłonowe pomogły. A czy był potrzebny niemal dwumiesięczny lockdown? Tego nie skomentuję, bo musiałbym pisać o zakazach dla rowerzystów, leśnych turystów itd. i mielibyśmy zaraz dyskusję „polityczną”.
Polscy artyści złotnicy zawsze niezwykle kreatywnie radzili sobie z problemami, jakie napotykali na swojej drodze, znajdowali rozwiązania, które pozwalały na rozwój sztuki. Czy i obecnie możemy liczyć na głos polskich artystów złotników, którzy zaskoczą nas innowacyjnymi rozwiązaniami?
Hmm… Głos polskich artystów złotników jest coraz słabiej słyszalny. Oczywiście jest grupa, której nie trzeba mobilizować, aby usłyszeć ich zdanie. Przykładem niech będzie lista uczestników projektu „Moim zdaniem. Wystawa biżuterii z komunikatem”. Z tym, że coraz wyraźniej słychać echo pustej sali po ich wypowiedziach. I jest to głos kreatywnych twórców, nie innowatorów. Od kilku lat widzimy, że gasną inicjatywy, które często mają długą historię. Doświadczają tego organizatorzy spotkań w Legnicy, Poznaniu, również u nas, w Sandomierzu. Zamiera działalność STFZ, nowe pomysły gasną po krótkim czasie, liczba wystaw maleje, goście wernisaży mają wokół siebie coraz więcej pustej przestrzeni, pozostaje wino w kieliszkach…
Czy polska sztuka złotnicza, według pana, będzie dziś dostępna już przede wszystkim w sieci? Czy wystawy, nowe kolekcje biżuterii będziemy podziwiać głównie w świecie wirtualnym?
Cóż, mam problem z tym pytaniem. Bo czy dziś mamy w polskim internecie wiele miejsc, w których możemy zobaczyć sztukę złotniczą? Znane są inicjatywy, dzięki którym ma to się zmienić? Możemy zobaczyć cenne kolekcje, zbiory lub nowości, które na miano sztuki złotniczej zasługują? Aby cokolwiek zobaczyć, trzeba czasami naprawdę poszukać. Co innego biżuteria pokazywana w sklepach internetowych, ale czy tego dotyczy pytanie? Lata temu Janek Suchodolski stworzył bardzo ciekawy projekt, sklep internetowy – www.925.pl. Poza celem komercyjnym była to bardzo interesująca kolekcja reżyserowana przez Janka. Ale – była. Dziś jest kilka zwracających uwagę „galerii internetowych”, ale realizacje bardzo dobrych projektantów są w nich przemieszane z pracami, delikatnie mówiąc, wtórnymi. Zatem odpowiadając: może tak, ale chyba nieprędko.
Coraz więcej właścicieli salonów jubilerskich i galerii z biżuterią autorską podejmuje decyzję o zamknięciu działalności. Czy według pana biżuteria autorska, powoli znikająca z ulic polskich miast, będzie miała szansę na reaktywację?
Szansę – tak. Możliwości – dużo mniejsze. Dlaczego? Bo taka reaktywacja wymaga czasu i konsekwencji. Od ponad 10 lat prowadzę Galerię Otwartą i widzę, jak wiele pracy wymaga stworzenie miejsca, do którego goście będą wracali i które będą sobie wzajemnie polecali. Galeria biżuterii autorskiej to nie jest standardowe miejsce sprzedaży. Tu reklama szeptana jest najskuteczniejsza. Galeria biżuterii autorskiej to nie jest biznes. To przede wszystkim miejsce, które ma godnie reprezentować autorów, prowadzone przez pasjonatów mających sporą wiedzę. I tylko takie miejsca, przy autentycznym zaangażowaniu gospodarzy, mają sens. Dziś, mimo znacznego ograniczenia przestrzeni ekspozycyjnej, udaje się (w normalnych warunkach) prowadzić działania z sukcesem i bezpieczeństwem finansowym. Dlatego uważam, że tylko stworzenie wielu galerii oraz licznych wydzielonych stoisk w sklepach jubilerskich daje szansę na wspomnianą reaktywację. W Sandomierzu nie jesteśmy wyjątkowi, skoro nam się udaje, uda się z pewnością wielu innym i w innych miastach.
Przed nami targi Amberif, które mimo przeszkód oraz obostrzeń sanitarnych odbędą się Gdańsku od 26 do 29 sierpnia. Czego spodziewa się pan po tym wydarzeniu?
Targi Amberif to przede wszystkim wielkie i międzynarodowe targi bursztynu. Projektanci mają tu swoje miejsce, ale trudno osobie, która nie pracuje z bursztynem, czegoś się spodziewać. Trzymam kciuki za sukces finansowy złotniczej braci. To dla wielu bardzo ważne dni.
Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?
Mnóstwo. Po pierwsze muszę zadbać, aby chwilowo niesprawna prawa ręka jak najszybciej znowu była przydatna w pracowni. Przed nami kolejne wystawy projektu „Moim zdaniem. Wystawa biżuterii z komunikatem”. Z Konina prace jadą do Zielonej Góry (to już siedemnasty pokaz), potem na szlaku kolejne muzea. Czeka nas wielka praca przy katalogu podsumowującym projekt i choć do jego wydania pozostał jeszcze rok, już nastał czas na prace redakcyjne. No i… powoli rodzi się kolejny pomysł. Kilka informacji przemyciłem odpowiadając na poprzednie pytania, ale jeszcze nie czas na szczegóły.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Iloną Rosiak, dyrektor Galerii YES, o polskiej biżuterii autorskiej
Artyści złotnicy są tymi, którzy niezwykle dotkliwie odczuli skutki pandemii. Można powiedzieć, że branża jubilerska jest jednym z segmentów rynku, które najbardziej ucierpiały na skutek kryzysu spowodowanego koronawirusem. I stąd moje pytanie: jak wygląda sytuacja na polskim rynku biżuterii autorskiej? Czy Polacy wrócili do zakupów biżuterii?
Rzeczywiście obecna sytuacja epidemiologiczna, a szczególnie pierwsze tygodnie trwania pandemii i narodowy lockdown, spowodowały, że niemal wszystkie gałęzie gospodarki oraz funkcjonujące w ich obrębie branże solidnie ucierpiały. Jedyną formą sprzedaży był internet, ale jak wiadomo, nie każdy produkt czy usługa ma szansę tą drogą trafić do odbiorcy. Sprowadzając kontekst wyłącznie do naszego środowiska, twórców biżuterii, również było trudno. Szczególnie dla tych artystów, którzy nie rozwinęli swojej działalności w formie online. Dla Galerii YES izolacja społeczna w głównej mierze wiązała się z naszym priorytetowym działaniem – organizacją wystaw polskiej sztuki złotniczej. Nad tym ubolewaliśmy najbardziej. Ale szybko odnaleźliśmy się w nowych realiach. Wyszliśmy bowiem z założenia, że im szybciej znajdziemy rozwiązanie zastanego problemu, przeorganizujemy pracę zespołu i sposób funkcjonowania galerii, tym sprawniej pomożemy współpracującym z nami artystom oraz sobie samym. Właśnie dzięki temu z pełną odpowiedzialnością przyznać muszę, że nie tylko Polacy wrócili do zakupów biżuterii autorskiej, ale też z niej nie zrezygnowali. No może poza marcem, kiedy nasze społeczeństwo, a właściwie cały świat, opanował swoisty paraliż.
Decyzją rządu niemal na dwa miesiące zamknięte zostały tradycyjne punkty sprzedaży biżuterii. Część polskich firm przeniosła swoją sprzedaż w przestrzeń wirtualną. Galeria YES jako największa galeria oferująca biżuterię polskich artystów złotników także rozpoczęła strategię marketingową promującą sztukę w sieci. Czy można mówić o sukcesie podjętych przez państwa działań?
Aktywność Galerii YES w sieci była obecna również przed pandemią, choć niewątpliwie w nieco mniejszym stopniu, ponieważ lwią część energii oraz uwagi skupialiśmy na sprzedaży stacjonarnej oraz organizowaniu wydarzeń. Dla nas lockdown był do pewnego momentu niczym odcięcie tlenu. Odebrano nam to, co kochamy najbardziej – kontakt z ludźmi, oswajanie ich ze sztuką złotniczą, aktywność wystawienniczą, która pozwoliła nam w samym tylko 2019 r. zorganizować 12 wystaw oraz kilka innych wydarzeń związanych z biżuterią autorską poza Galerią YES. Internet więc okazał się jedynym z możliwych substytutów pracy, którą tak bardzo cenimy. Co się zaś tyczy sprzedaży, to zdecydowanie dzięki pracy całego zespołu Galerii YES – Alicji Iwańskiej oraz Alicji Wilczak i mojej skromnej osoby, a także wspierającej nas Marii Magdaleny Kwiatkiewicz, udało nam się osiągnąć duży sukces. I nie są nim wyłącznie bardzo satysfakcjonujące wyniki sprzedaży, ale dotarcie z ofertą do nowego grona odbiorców z całego kraju, a nawet zagranicy. Internat daje przecież możliwość globalnego zasięgu i wcale nie ogranicza budowania relacji z ludźmi. Kontakt mailowy czy telefoniczny również okazał się skuteczny, przyjemny i w pełni wartościowy.
Jak według pani rozwijać się będzie w najbliższej przyszłości polski rynek biżuterii autorskiej? Czy klienci znacznie częściej będą dokonywać zakupów w sieci?
Odpowiedzialność za rozwój rynku biżuterii autorskiej leży w naszych rękach. Co dokładnie przez to rozumiem? Otóż włączenie się w pracę zarówno artystów, podmiotów takich jak Galeria YES, jak i mediów. Jeśli wszyscy z pełnym zaangażowaniem zatroszczymy się o spersonalizowany kontakt z odbiorcami, dotrzemy do nich z atrakcyjnie podanymi informacjami na temat uprawianej przez nas sztuki, zachęcimy ich do wejścia w fantastyczny świat biżuterii, to możemy być pewni, że kategoria będzie się z sukcesem rozwijać, a grono jej odbiorców będzie nie tylko coraz większe, ale i bardziej świadome. W naszej galerii, zarówno w przypadku sprzedaży stacjonarnej, jak i tej online, hołdujemy idei storytellingu. A cóż, jak nie wykonywana ręcznie biżuteria autorstwa polskich artystów złotników, którzy czerpią inspiracje z tak wielu źródeł, może być tematem do opowiadania pięknych historii?! Nie wiem, czy klienci będą dokonywać zakupów częściej, ale nie mam cienia wątpliwości, że grono odbiorców będzie się poszerzać, że coraz więcej młodych ludzi doceni kunszt i design biżuterii autorskiej. Wiem też, że wiedza na temat sztuki złotniczej oraz tworzących ją artystów pozwoli na większe docenienie ich prac, co również pozytywnie wpłynie na wyniki sprzedaży. Nie możemy jednak zapomnieć o aktywnym promowaniu tej dziedziny poprzez wiedzę, wychodzenie z ofertą ku klientowi i cały pakiet serwisu posprzedażnego, takiego jak spersonalizowany kontakt, uwzględnianie reklamacji, pomoc w realizowaniu indywidualnych zamówień.
Czy w zaistniałej sytuacji dostrzega pani jakieś pozytywne strony?
Jestem realistką. Zdecydowanie wolę poszukiwać konstruktywnych i mądrych rozwiązań, zamiast mnożyć problemy i opłakiwać wydarzenia, na które w żadnej mierze nie mam wpływu. Wśród pozytywów tej trudnej dla całego kraju sytuacji widzę sprawną adaptację do nowych realiów. Proszę jednak nie mylić tego z syndromem wyparcia i zaklinaniem rzeczywistości. Ona wymaga od nas nowych form działalności, nowych standardów pracy i nowych pomysłów na zaistnienie w świecie online. Ze wszystkimi można, a nawet trzeba się zmierzyć i realizować projekty jak najlepiej! Nie zakładajmy, że skoro ludzie uwielbiali przebywać ze sztuką w przestrzeni galerii, to nie pokochają odwiedzać jej w wersji online. Może właśnie dzięki przeniesieniu jej do świata wirtualnego zyskamy szanse dotarcia do nowego, młodszego, a przede wszystkim międzynarodowego audytorium? Obecnie pracujemy nad pierwszą po pandemii wystawą, która z pewnością wniesie nową jakość na gruncie organizacji, promocji i percepcji. Owszem, będzie ją można zobaczyć osobiście, odwiedzając galerię, ale zapewnimy równie bezpieczne warunki jej percepcji online. To również dla nas pozytywna zmiana, bo zbyt kurczowo dotychczas trzymaliśmy się standardowych sposobów eksponowania sztuki złotniczej. Będą filmy, relacje online, interaktywne katalogi. Z pewnością najbardziej interesująca będzie dla nas reakcja odbiorców. Dlatego dokładamy wszelkich starań, aby nie zawieść ich oczekiwań.
Galeria YES to przede wszystkim miejsce promocji polskiej sztuki złotniczej. Są państwo organizatorami wystaw, mecenasami sztuki złotniczej. Jak zmieni się państwa podejście do promowania polskiego złotnictwa w czasach, gdy Polacy niechętnie uczestniczą w wydarzeniach kulturalnych?
Prawdę mówiąc, nie dostrzegam tej niechęci. Wręcz przeciwnie. Tego lata odwiedziło nas bardzo wielu gości, ale przybywali do nas indywidualnie bądź w gronie rodziny czy przyjaciół. Każdemu gościowi poświęcamy czas i zapewniamy oprowadzanie kuratorskie po wystawie. To były i są nasze standardy, z których z pewnością nie zrezygnujemy w przyszłości. Jedyną zmianą są maseczki na twarzach i przyłbice. Całkiem niewielki kompromis, na który nietrudno się zdobyć dla sztuki. Nasze podejście do promowania sztuki zmieni się jednak znacząco, bo jeszcze silniej zaznaczymy obecność Galerii YES oraz biżuterii w sieci. Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Będziemy testować różne technologiczne nowości, wybierając docelowo te, które swoją formą nie zdominują priorytetowej treści, jaką niesie z sobą biżuteria.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Władysławem Mellerem, właścicielem salonu Od czasu do czasu i honorowym prezesem Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków
Na początku chciałabym porozmawiać o roku ubiegłym i zapytać, jak ocenia pan rok 2019 na rynku zegarmistrzowskim?
Na pewno trzeba rozróżnić rok dla dystrybutorów i dla detalistów, i dla sieci sprzedaży, i dla tych sprzedawców, którzy mają dobrą sprzedaż internetową. Jak się okazuje, w tych grupach mogły być zupełnie inne wyniki. Ze swojej strony mogę odpowiadać tylko jako indywidualny salon sprzedaży bez silnego sklepu internetowego. Wyniki w roku 2019 niestety były znacząco słabsze niż roku 2018. Dla naszego salonu spadek przychodu wyniósł nieznacznie powyżej 5 proc., a zysk znalazł się znacznie poniżej 5 proc. w stosunku do poprzedniego roku. Różnica ze zmian w przychodzie i zysku wynika ze znaczącego spadku marży, a to dla odmiany jest efektem większych rabatów. Rabaty pierwotnie były inicjowane przez sklepy internetowe, ale potem udzielały ich silne sklepy stacjonarne, w czym prym wiodły znaczące sieci (W.Kruk, Jubitom). To zmieniło dochodowość.
Rynek zegarmistrzowski na naszych oczach zmienia się. Klienci coraz częściej zamiast po tradycyjne czasomierze sięgają po smartwatche. Jak ich pojawianie się na rynku zmieniło oblicze branży?
Już kilka lat temu jeden z przedstawicieli szwajcarskich producentów powiedział, że Szwajcarzy szacują, że smartwatche odbiorą ok. 30 proc. rynku, który dziś zajmują zegarki elektroniczne. Wydaje się, że z jednej strony stało się dokładnie tak, jak przewidywali szwajcarscy producenci, ale z drugiej strony smartwatche z logiem jabłuszka zobaczymy na nadgarstkach najlepiej rozpoznawalnych osób. Wydaje się, że popularne smartwatche znalazły swoją przestrzeń w sporcie i na nadgarstkach osób, które używają ich od czasu do czasu w trakcie zajęć sportowych. Zupełnie inne znaczenie może mieć Apple, który jest kochany przez wszystkich miłośników tej marki. Może nie jest to dla nich zegarek numer jeden, ale na pewno jest używany na co dzień. Od święta mogą nosić inny zegarek.
Zegarki coraz częściej postrzegane są, z jednej strony, jako dodatki modowe, a z drugiej – jako funkcjonalne gadżety. W którą stronę, pana zdaniem, będzie zmierzał się rynek zegarmistrzowski w naj- -bliższym czasie?
Myślę, że trzy zupełnie rozdzielne drogi są możliwe dla zegarka. Po pierwsze – zegarek jako element modnego stroju, po drugie – funkcjonalny gadżet i po trzecie – symbol prestiżu i pozycji. Oczywiście wszystkie te trzy drogi mogę się wzajemnie w różnoraki sposób krzyżować i w zależności od wieku, pozycji i sytuacji osoby wybierającej zegarek mogą być zmienne.
Jak na zmiany na rynku zegarmistrzowskim reaguje polski rynek? Czy różni się on znacznie od analogicznych rynków Europy Zachodniej?
Nasz rynek reaguje w sposób podobny do wszystkich rynków światowych, z jedną tylko, ale istotną różnicą. Nasi obecni potencjalni nabywcy zegarków nie odziedziczyli kolekcji zegarków po swoich rodzicach. To decyduje o braku edukacji wynikającej z doświadczenia. Tego nie udaje się nadrobić „z książką”. Z tego wynikają preferencje zakupowe.
Jakie czasomierze najczęściej wybierają Polacy i czym kierują się, dokonując zakupu?
Większość kupujących wybiera marki doskonale rozpoznawalne na rynku. Te, które są znane w całym świecie, i te, które mają silną reklamę. Z młodszych marek dobrą pozycję ma Maurice Lacroix, chociaż tej marki zegarków nie odziedziczyliśmy po rodzicach i dziadkach. Na szczęście część klientów poszukuje też marek niszowych, unikatowych. My jako salon z szeroką reprezentacją polskich marek sprzedajemy także tego rodzaju zegarki.
Jaki rodzaj czasomierzy cieszy się wśród naszych rodaków największą popularnością?
W ofercie naszego salonu mamy zarówno zegarki prestiżowe, w tym mechaniczne, marki szeroko rozpoznawalne z ofertą zegarków mechanicznych i elektronicznych, jak i zegarki modowe. Wobec wzrostu znaczenia sieci sprzedaży, w takich punktach jak nasz sprzedajemy więcej popularnych i modowych zegarków. Na szczęście w dalszym ciągu jest rzesza klientów, dla których ważny jest wysoki poziom obsługi, a to owocuje sprzedażą wyższej klasy, także mechanicznych, prestiżowych modeli zegarków.
Jak, według pana, w ostatnim czasie zmienił się rynek zegarków przeznaczonych dla kobiet?
Rynek zegarków damskich zmienił się dokładnie tak, jak zmieniła się pozycja kobiet na rynku pracy. Kiedyś damskie zegarki stanowiły tylko klony wersji męskich modeli, ewentualnie firmy oferowały jakieś pojedyncze linie dla pań. Dziś wiele marek oferuje zbliżoną liczbę modeli damskich i męskich, a do tego te damskie są tylko damskie. Dodatkowo damskie zegarki stanowią większość kolekcji zegarków modowych.
Rynek jubilerski w trosce o środowisko naturalne podjął odpowiednie środki i wprowadził zasady zrównoważonego rozwoju. Czy podobnie reaguje branża zegarmistrzowska? Jak problemy ekologiczne wpływają na rynek zegarmistrzowski?
Ten trend w zegarmistrzostwie nie jest zauważalny. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że w aspekcie użycia metali szlachetnych branża jest powiązana z jubilerstwem, a w zakresie produkcji mechanizmów, uwzględniając wielkość tych elementów, trudno mówić o ekologii w aspekcie zużycia materiałów.
Tegoroczne targi Baselworld z powodu zagrożenia koronawirusem zostały odwołane. Organizatorzy ustalili nową datę na styczeń 2021 r. Czy wydaje się panu, że decyzja ta będzie miała negatywny wpływ na rynek zegarmistrzowski na całym świecie?
Na kondycję branży na całym świecie będzie miał wpływ sam koronawirus oraz ogólnoprzemysłowy i ogólnoświatowy oddźwięk na to, co się dzieje. Wiadomo, że kryzysu gospodarczego mniejszego lub większego na pewno będziemy doświadczać. W branży zegarkowej może się to o tyle silniej odbić, że azjatyckie rynki, a w szczególności Chiny, są bardzo istotnym zarówno odbiorcą produktów (szczególnie istotnym w prestiżowej grupie towarów), jak i ich producentem (szczególnie w popularnej grupie towarów). W ten sposób źródło koronawirusa (Chiny) mają niezwykły wpływ na branżę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Mało osób zdaje sobie sprawę, że wybitny malarz, rzeźbiarz, współtwórca kubizmu Georges Braque był również twórcą biżuterii.
Artysta przez całe życie poszukiwał formy swojej wypowiedzi twórczej. Eksperymentował z impresjonizmem, fowizmem. Szukał się w kolażu, który pozwalał mu na wyrażenie swoich emocji za pomocą odważnych kolorów oraz niezwykle wyrazistych kształtów, a pod koniec życia stał się twórcą biżuterii.
Ptaki w locie
Na początku lat 60. Braque połączył siły z jubilerem Hégerem de Lowenfeldem, aby stworzyć swoją pierwszą i jedyną kolekcję biżuterii, wykorzystując jeden z ulubionych motywów – ptaka w locie, który chciał połączyć z motywami mitologicznymi ze swoich wcześniejszych dzieł sztuki. 79-letni Georges Braque rozpoczął współpracę z Lowenfeldem nad kolekcją złotych klejnotów, które miały stać się zmaterializowanymi w biżuterii pracami graficznymi artysty. Jak twierdzą znani współcześni artyści, Braque był jednym z niewielu artystów, którym udało się przemienić swoją sztukę w „złoto”. Prace innych wielkich mistrzów, Pabla Picassa czy Maxa Ernsta, zamknięte w trójwymiarowej formie biżuterii traciły na swojej wielkości. Artyści otrzymali raczej płaskie, pozbawione życia tablice oparte na ikonicznych odbiciach ich obrazów, podczas gdy biżuteria Braque’a stała się wielowymiarową konstrukcją Najprawdopodobniej za sukcesem jego prac stoi złotnik Héger de Lowenfeld, który zdecydował się wykonać biżuterię zaprojektowaną przez artystę. Co ciekawe, współpracownik Braque’a był bardziej znany jako rzeźbiarz niż złotnik. Wernisaż wystawy „Stu klejnotów Georgesa Braque’a” odbył się w marcu 1963 r. w Paryżu w pawilonie Marsana, na zaledwie pięć miesięcy przed śmiercią artysty. Uczestniczyło w niej ponad 50 tys. osób, a państwo francuskie zakupiło 11 sztuk biżuterii.
Marta Andrzejczak
Opracowano na podstawie
Cathleen McCarthy, „Georges Braque:
klejnoty w locie”
W 2019 r. wartość rynku biżuterii wyniosła 318 mln zł, jak możemy przeczytać w raporcie KPMG „Rynek dóbr luksusowych w Polsce 2019”. Klienci kupowali przede wszystkim biżuterię wykonaną z metali i kamieni szlachetnych. 84 proc. udziału w rynku to bowiem biżuteria wytworzona z kamieni i metali szlachetnych, 16 proc. przypadło w udziale biżuterii modowej.
Warto zauważyć, że analitycy szacują, iż w latach 2019- -2024 rynek średnio rocznie wzrośnie 6,9 proc. Wartość segmentu biżuterii szlachetnej w 2019 r. może wynieść ponad 268 mln zł. W segmencie tym dominują wyroby przeznaczone dla kobiet (78 proc. udziału), a ich wartość rośnie szybciej niż wartość biżuterii męskiej. Wartym zauważenia jest segment biżuterii modowej, wykonanej z materiałów innych niż szlachetne. W kategorii luksusowej biżuterii odpowiada ona za niecałe 16 proc. rynku, jednak odznacza się wysokim, prawie 10-proc. wzrostem. Największe rynki luksusowej biżuterii w Europie to Francja i Niemcy – w obu przypadkach w 2019 r. osiągną 2 mld euro.
Rynek traci, rynek zyskuje
Na polskim rynku jubilerskim działa nieco ponad 60 tys. podmiotów gospodarczych. W ostatnim czasie zamknięto 10 proc. z nich, a na ich miejsce weszły nowe. Podmioty pojawiające się na polskim rynku to głównie firmy zajmujące się importem biżuterii fashion oraz akcesoriów jubilerskich. Zamykano przede wszystkim małe, rodzinne firmy jubilerskie, które nie wytrzymały konkurencji ze strony dużych marek jubilerskich. Warto zauważyć, że na rynku pojawiło się wiele podmiotów gospodarczych, które rozpoczęły działalność w sieci. Jednak nie można powiedzieć, żeby w ubiegłym roku sprzedaż biżuterii przez internet wzrosła. Swoje sklepy online otworzyły największe firmy jubilerskie w Polsce i one odnotowują wzrost sprzedaży, natomiast lokalni sprzedawcy i małe firmy jubilerskie nie cieszyły się w tym roku popularnością wśród klientów.
Diamenty laboratoryjne
Rok 2019 to zwiększone zainteresowanie diamentami laboratoryjnymi. Kamienie wytwarzane przez człowieka znalazły się w kolekcjach biżuteryjnych najważniejszych firm jubilerskich na całym świecie, co przełożyło się na wzrost ich sprzedaży, a co za tym idzie – na częstsze pojawianie się w kolekcjach biżuterii. Klienci polskich salonów zareagowali na nowe kamienie jubilerskie pozytywnie i niejednokrotnie mając do wyboru biżuterię z kamieniem naturalnym i syntetycznym, decydowali się na te ostatnie
Ceny złota
Eksperci nie mają wątpliwości, że nad rokiem 2019 zawisło widmo rosnących cen złota. Analitycy przewidują, że przekroczą one na stałe poziom 1,6 tys. dol. za uncję. Spora część z nich uważa, że realne jest osiągnięcie 2 tys. dol. Uncja złota jest obecnie wyceniana na około 1570 dol. To najwyższy poziom od kwietnia 2013 r. W ciągu ostatnich 12 miesięcy złoto podrożało o ponad 21 proc.
Muzeum sztuki
Na polskiej mapie sztuki złotniczej pojawiła się także nowa placówka – Muzeum Sztuki Współczesnej, otwarte w Warszawie. Inicjatorami powstania muzeum jest STFZ, które promuje polską sztukę złotniczą w kraju oraz poza jego granicami. Rok 2019 był także okazją do świętowania – 40-lecie działalności obchodził Międzynarodowy Konkurs Sztuki Złotniczej organizowany przez Galerię Sztuki w Legnicy jako element Festiwalu Srebro. Jubileusz 40-lecia świętował również w grudniu Oddział Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym.
Targ i w Polsce
Wciąż odbywają się w Polsce trzy niezwykle ważne imprezy branżowe, na których swoje wyroby prezentuje wielu polskich producentów i importerów. Amberif, Gold Expo oraz Jubinale to miejsca spotkania przedstawicieli branży jubilerskiej, na których poza kontaktami handlowymi, można podziwiać pokazy sztuki złotniczej, wymieniać poglądy oraz brać udział w profesjonalnych szkoleniach. 2019 to rok, w którym z targami żegnała się wieloletnia komisarz targów Amberif i Ambermart Ewa Rachoń, a jej miejsce zajął prof. Sławomir Fijałkowski. Z całą pewnością czekają nas zmiany zarówno w organizacji targów w Gdańsku, jak i w ich wymiarze artystycznym.
Artyści i ich praca
Na polskim rynku jubilerskim zadebiutowało wielu artystów. Zaprezentowali oni swoje prace na targach zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. W znaczniej większości są to absolwenci Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i Łodzi. Te dwie uczelnie wypuszczają na rynek najbardziej utalentowanych młodych projektantów biżuterii, którzy nie ukrywają, że przyszłość chcą związać z biżuterią, ale tworzyć ją poza granicami naszego kraju.
Prognozy na przyszłość
Wydaje się, że rok 2019 był dla branży jubilerskiej rokiem dobrym. Branża zyskała nowych klientów, a także zwiększyła swoje udziały w rynku. Stały rozwój rynku jubilerskiego pozwala mieć nadzieję, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. W siłę na polskim rynku jubilerskim rosną zagraniczne koncerny jubilerskie. Sprzedaż biżuterii powoli przenosi się do internetu, a w nim niejednokrotnie polskie firmy giną ze swoją ofertą. Z całą pewnością należy stwierdzić, że przyszłość branży to także poszukiwanie własnej niszy na rynku. Producenci biżuterii specjalizują się w produkcji biżuterii przeznaczonej dla konkretnego odbiorcy – dziecka, młodzieży, kobiet lub mężczyzn. Należy także zauważyć, że nadchodzący rok to czas, w którym rozwijać się będzie biżuteria inteligentna. Nowoczesne technologie coraz częściej zaprzęgnięte są w świat biżuterii. Marta Andrzejczak
Rozmowa z Marią Magdaleną Kwiatkiewicz, współzałożycielką marki jubilerskiej YES, wielką propagatorką polskiej sztuki złotniczej
Jest pani wielką propagatorką polskiej biżuterii współczesnej. Firma jubilerska YES, której jest pani współzałożycielką, prowadzi galerię sztuki promującą polskich artystów złotników, organizuje pani wystawy polskiego złotnictwa, a ostatnio na rynku księgarskim z pani inicjatywy pojawiła się książka „Artyści złotnicy. Rozmowy o polskiej biżuterii”. Skąd wzięła się u pani miłość do biżuterii?
Bardzo dziękuję za tak miłe przedstawienie mojej sylwetki. Rzeczywiście, jestem wielką pasjonatką biżuterii, szczególnie unikatowej, którą kolekcjonuję od ponad 20 lat. Pasja wynikała niejako z mojego życia zawodowego oscylującego, rzecz jasna, wokół biżuterii. Naturalną koleją rzeczy była fascynacja pięknymi przedmiotami, a w konsekwencji chęć ich posiadania. Wkrótce okazało się, że polska sztuka złotnicza nie jest powszechnie znana, a co ważniejsze, wcale nie docenia się jej jako dziedziny artystycznej porównywalnej do malarstwa czy rzeźby. Między innymi z tego powodu zainicjowałam działanie Galerii YES , mieszczącej się na poznańskiej starówce. Kiedy moja kolekcja była już całkiem pokaźna, zapragnęłam, aby stała się zbiorem reprezentatywnym, opisując tym samym ludzi ją tworzących i okoliczności, w jakich powstawały poszczególne obiekty. Dziś chyba najważniejszy jest dla mnie właśnie człowiek w roli twórcy, jego historia, wrażliwość, sposób widzenia świata.
Czym jest więc dla pani biżuteria?
Na każdym etapie mojej kolekcjonerskiej przygody, ale i życia oraz nabywanych doświadczeń, biżuteria była czymś innym. Dziś niewątpliwie jest dla mnie opowieścią o człowieku oraz komunikatem, jaki wysyła w świat. Sztuka złotnicza to bowiem język wyrazu artystycznego, który podda jemy interpretacji, nadając często nowe znaczenia. Przez ponad 20 lat jedna kwestia nigdy nie uległa zmianie – obraz piękna, jaki wyłania się z biżuterii, szczególnie tej unikatowej. Zawsze będzie dla mnie źródłem doznań estetycznych.
We wstępie do książki „Artyści złotnicy. Rozmowy o polskiej biżuterii” powołuje się pani na profesor Irenę Huml, badaczkę polskiej biżuterii autorskiej, ale także wielką jej miłośniczkę, mówiąc, że to prof. Huml zachęciła panią do stworzenia książki o polskiej biżuterii, aby ta przetrwała. Czy mogłaby pani pokusić się o prognozę dotyczącą polskiej biżuterii autorskiej – jaka przyszłość ją czeka?
Rynek biżuterii autorskiej nie jest ani zmierzony, ani zważony, co powoduje, że nie mamy wiedzy, ile jest on dokładnie wart. Trudno więc pokusić się o jakiekolwiek prognozy dotyczące jego rozwoju w kontekście biznesowym. Zdecydowanie więcej powiedzieć można jednak o samym zjawisku, które funkcjonuje zarówno w świecie sztuki czystej – mowa tu o biżuterii konceptualnej, jak i sztuce użytkowej oraz dobrym, polskim designie. Dostrzegalne są zmiany w warstwie estetycznej, bo zdecydowanie więcej, szczególnie młodych złotników eksperymentuje z materiałami, ale i obowiązującymi w świecie mody trendami. Z jednej strony – dostrzegalna jest odwaga, momentami nawet brawura, z drugiej zaś – pewnego rodzaju wypłaszczenie kolekcji, co powoduje, że ma ona szansę spotkać się z zainteresowaniem szerszego grona odbiorców. Biżuteria częściej zyskuje dodatkowe funkcje, np. stając się obiektami kinetycznymi, które po wprawieniu w ruch nabierają pełnego znaczenia. Największe zmiany, w mojej opinii, zaszły jednak w przestrzeni komunikacji z odbiorcami oraz samej sprzedaży. Internet spowodował, że wzrosła konkurencyjność, ale i możliwość bezpośredniego dotarcia do potencjalnego klienta. Pod warunkiem oczywiście, że znajdzie się klucz do wyróżnienia się spośród niezliczonej ilości treści dostępnej w sieci. Odpowiadając jednak na zadane pytanie, mam wielką nadzieję, że biżuterię autorską zarówno w Polsce, jak i na świecie czeka świetlana przyszłość. Może tak być pod warunkiem, że wszyscy będziemy działać w kierunku edukacji! Media, instytucje kultury i sztuki, sami artyści powinni czuć się w obowiązku wskazywać na wartości, jakie kryją się w biżuterii autorskiej, pomagać odbiorcom ją rozumieć i odczytywać.
Biżuteria zmienia się na naszych oczach, i to nie tylko w formie i materiale, z jakiego została wykonana. Przede wszystkim zmienia się jej znaczenie i przeznaczenie. Na rynku pojawia się coraz więcej biżuterii inteligentnej, będącej narzędziem pomagającym łączyć się ze światem wirtualnym, a także biżuterii „jednorazowej”, która wykonana z materiałów tanich i nietrwałych po kilkakrotnym założeniu trafia na śmietnik. Zauważamy także działania artystyczne mające na celu przeniesienie biżuterii w świat wirtualny, gdzie zostanie ona obrazem biżuterii, a nie realnym przedmiotem. W którą stronę, według pani, rozwijać się będzie rynek jubilerski?
Zadając to pytanie, wywołała pani niejako trzy zupełnie osobne wątki – technologii, konsumpcjonizmu oraz sztuki, dlatego też nie wydaje mi się, aby była na to pytanie jednoznaczna odpowiedź. Z chęcią jednak podzielę się perspektywą rozwoju firmy YES Biżuteria, która naturalnie jest odpowiedzią na potrzeby rynku, ale również elementem jego kreowania. Tworzymy biżuterię prawdziwą, trwałą i wartościową z kilku powodów. Po pierwsze, dlatego, że jest wykonana ze szlachetnych materiałów. Po drugie, niesie z sobą emocje i pozwala się nimi dzielić. Wreszcie nasza biżuteria to dobry, polski design. Myślę więc, że rynek jubilerski, będący mimo wszystko rynkiem dóbr luksusowych, będzie zmierzał w kierunku jakości, oryginalności i personalizacji. Nie bez znaczenia były, są i będą emocje, jakie wywołuje biżuteria. Właśnie dlatego nie wydaje mi się, aby w perspektywie kilku najbliższych lat biżuteria inteligentna, wirtualna, a już na pewno ta jednorazowa wyparły tę prawdziwą, zaprojektowaną, dedykowaną.
Czy wydaje się pani, że biżuteria pojmowana w sposób tradycyjny jest jeszcze potrzebna współczesnemu człowiekowi?
Zdecydowanie tak! Biżuteria to przede wszystkim ponadczasowy, uniwersalny i jednoznacznie pozytywny sposób okazywania uczuć. To silnie zakorzeniony w kulturze element stroju, ale i komunikat mówiący o wrażliwości, poczuciu estetyki, wartościach. Mniej niż kiedyś komunikuje o statusie społecznym, ale wciąż pełni również symboliczne funkcje. Jestem pewna, że o tradycyjną, dobrej jakości i ciekawą biżuterię możemy być spokojni.
Niedawno w Muzeum Biżuterii Współczesnej w Warszawie można było oglądać wystawę fotografii pani autorstwa oraz biżuterii etnicznej, która w całości pochodziła z pani prywatnej kolekcji. Z podróży po świecie przywozi pani nie tylko wspomnienia i zdjęcia, ale także biżuterię. Czy biżuteria pozwala pani poznać świat, w jakim się pani znajduje? I czym kieruje się pani, wybierając do swojej kolekcji biżuterię etniczną?
Moje podróże to przede wszystkim ludzie! Coraz częściej ich poznaniu podporządkowuję charakter i kierunek wyprawy. Dla mnie, wielkiej pasjonatki biżuterii, ta etniczna, noszona przez spotykanych na drodze ludzi, jest źródłem poznania kultury, obyczajów, religii danego plemienia. Obiekty, które włączam do swojej kolekcji, najczęściej mają w sobie wiele treści. To ona sprawia, że stają się wyjątkowe nie tylko dla mnie, ale i pierwotnych użytkowników. Jak bowiem inaczej nazwać można byłoby tuareskie naszyjniki zwane paszportami pustyni, na podstawie których identyfikuje się przybysza i pozwala napić się wody ze studni? Czym, jak nie komunikatem, jest perak – największe nakrycie głowy zakładane od święta, którego wielkość jednoznacznie wskazuje na stan urodzenia i majętność kobiety. Równie wymowny może być brak biżuterii charakterystyczny dla hinduskich wdów, które po śmierci męża wyklucza się ze społeczeństwa i pozbawia wszelkich przywilejów, w tym noszenia biżuterii.
Świadomość na temat biżuterii współczesnej w Polsce ogranicza się do wąskiego grona wtajemniczonych. Pani wieloletnia działalność z całą pewnością przyczynia się do rozpowszechnienia wiedzy na temat polskiego współczesnego złotnictwa artystycznego. Czy widzi pani, poza swoją działalnością, szansę na zainteresowanie Polaków biżuterią autorską?
Naturalnie, i dodam, że moja działalność, choć w jakimś zakresie unikatowa, jednak nie jest jedyną w Polsce. Nie zapominajmy o takich miejscach, jak Galeria Sztuki w Legnicy czy Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi. Pojawiają się ponadto nowe inicjatywy, jak chociażby Muzeum Biżuterii Współczesnej w Warszawie. Szansa na zainteresowanie Polaków biżuterią autorską jest wprost proporcjonalna do zaangażowania w promocję i edukację całego środowiska złotniczego tworzonego przez artystów, galerzystów, ale także uczelnie oraz muzea, aż wreszcie media – nie tylko branżowe. Wszystkie te ogniwa muszą stworzyć jeden, spójny łańcuch sprawnie i atrakcyjnie przekazujący zaproszenie do niesamowicie pięknego świata biżuterii.
Jakie działania należałoby podjąć, aby Polacy zaczęli kupować biżuterię „po nazwisku” jej twórcy?
Myślę, że w znacznej mierze odpowiedziałam na to pytanie wcześniej. Polacy muszą mieć wiedzę, muszą potrafić odróżnić biżuterię autorską od dobrej, ale jednak masowej produkcji. W Galerii YES , poza promocją artystów i regularną organizacją wystaw, również odbywa się sprzedaż. Cały proces przypomina bardziej opowiadanie fascynujących historii o artystach i źródłach ich inspiracji niż chłodną transakcję biznesową. Biżuteria autorska wymaga bowiem specjalnego traktowania – są to przecież dzieła sztuki, często przypominające małe formy rzeźbiarskie, a już na pewno obiekty, które nie tylko się posiada, ale dzięki którym również się bywa. Kim? Być może kolekcjonerem, być może miłośnikiem sztuki, a przede wszystkim jednak aktywnym członkiem wspierającym złotniczą brać.
Dziękuję za rozmowę
. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Ewą Rachoń i prof. Sławomirem Fijałkowskim o polskiej branży bursztynniczej
Przed nami kolejna, już 20. edycja targów Ambermart. Czym te jubileuszowe Międzynarodowe Targi Bursztynu będą różnić się od pozostałych?
Ewa Rachoń: Będą sentymentalne – to już 20. raz zapraszamy do kuszącego latem Gdańska na poszukiwanie bursztynowych inspiracji i zakupów, które ozdobią najlepsze półki sklepów w wielu stronach świata. Będziemy zachęcać designem w Galerii Projektantów, elegancją na wybiegu mody i niezwykłą atmosferą miasta w wieczornym świetle na bursztynowej ulicy Mariackiej. No i będę się z państwem żegnać, przekazując opiekę nad bursztynowym skarbem w ręce prof. Sławomira Fijałkowskiego.
Chciałabym przez chwilę cofnąć nas w czasie do pierwszej edycji targów. Jakie wyobrażenie na temat tej imprezy mieli państwo jako organizatorzy? I czy te oczekiwania się spełniły?
Początki były bardzo przekorne i nieco wbrew części środowiska, a jednak po trzech edycjach zyskały swoje miejsce i uznanie, zostały zaakceptowane jako impreza komplementarna do Amberifu, pozwalająca w spokojnych warunkach uzupełniać ofertę po sezonie letnim na kolejny – świąteczny. Pomorskie firmy są do nich przywiązane gdyż odbywają się w pobliżu ich siedzib, pozwalają na pielęgnowanie kontaktów i biznesowych, i towarzyskich, ściągając często handlowców chcących łączyć pracę z chwilą odpoczynku. Nasze oczekiwania realizują się, gdy firmy wracają na targi, a to w wypadku Ambermartu dzieje się na poziomie 75 proc.
Ostatnie 20 lat to czas ogromnych zmian, jaskrawo widocznych w świecie bursztynowej biżuterii. Jak oceniają państwo te dwie minione dekady? Jakie zmiany na rynku bursztynniczym okazały się najbardziej zdumiewające?
Pierwsze lata od zorganizowania targów bursztynu można nazwać skokowym boomem i błyskawicznym rozwojem firm, które wcześniej musiały pracować pod cudzą marką wobec niedostępności kontaktów handlowych. Targi to zmieniły, otwierając perspektywy przed tymi, którzy mieli talent i biznesowe wyczucie. Półgarażowe pracownie bursztynnicze szybko się profesjonalizowały, zadziwiając kolegów jubilerów. Po roku 2008 świat bursztynu spotkał się z chińskim smokiem – kochającym bursztyn, nienasyconym i wymagającym. Firmy szybko się dostosowały do nowych wyzwań, pojawiło się złoto w bursztynowych wyrobach, ceny surowca poszybowały w górę i nieodzowne stało się certyfikowanie cennych przedmiotów. Jednak jako że rynek zmiennym jest, Chińczycy w pragmatyczny i charakterystyczny dla siebie sposób dotarli do źródeł surowca we wszystkich dostępnych miejscach na świecie – od Birmy po Meksyk i Kaliningrad. To, co lubią ich kontrahenci – a każdy szanujący się obywatel Państwa Środka musi mieć co najmniej bursztynową bransoletkę na zdrowie i szczęście – produkują sami na rynek wewnętrzny. Dla nas pozostała ta część rynkowego tortu, która się wiąże z designem i europejskością. Dobrą stroną tej zmiany, choć jest ich niewiele, jestspadek cen surowca, co tworzy przestrzeń do odzyskania tradycyjnych rynków w EU i w Stanach Zjednoczonych.
A jak zmieniło się środowisko bursztynników w Polsce?
Kiedy zaczynałam pracę, dość szybko poprzez kontakty nawiązywane na targach zaczęliśmy się organizować. Najpierw było Stowarzyszenie Bursztynników – międzynarodowa organizacja osób związanych z bursztynem zawodowo lub poprzez sztukę czy naukę, potem Izba Bursztynu, czyli organizacja gospodarcza polskich firm. Ożywiło się rzemiosło i stowarzyszenia artystyczne, zaczęliśmy tworzyć rodzaj nieformalnego klastra, w którym zawiązywało się wiele różnych form współpracy i wymiany doświadczeń. Nie udało nam się tylko utworzenie szkoły.
Polskie wzornictwo ewoluowało – biżuteria stała się nowoczesna, główną rolę zaczął odgrywać design. Targi stały się miejscem, gdzie można nie tylko dokonać zakupów, ale przede wszystkim zaobserwować nowe trendy, poszerzyć swoją wiedzę na temat bursztynu, spotkać się z przyjaciółmi. Stworzyli państwo miejsce spotkania i wymiany doświadczeń, gdzie panuje rodzinny klimat. Jak udało się pani tego dokonać?
Takie rzeczy się udają, kiedy się kocha artystów, podziwia ich talent, a samemu ma się dwie lewe ręce do tej roboty! A tak na poważnie – kluczem był zespół konsultantów, osób, które oddały swoją wiedzę i czas. W stałej współpracy z organizacjami pozwalał analizować, poszukiwać rozwiązań i korygować to, co nie szło po naszej myśli. Pani prof. Barbara Kosmowska-Ceranowicz, nieodżałowany Wiesław Gierłowski – nasi ukochani Bursztynnicy Stulecia, i wielu innych, łącznie z tymi, którzy na nas się gniewali. Bo błąd też może być impulsem do poprawy lub zmiany. Powiązanie targów ze spotkaniami naukowców, kolekcjonerów i pasjonatów, pokazy mody, które stworzyły doskonałą przestrzeń do promocji artystów, oraz Galeria Projektantów, która zawsze tworzyła artystyczne serce imprezy, przyciągając nieułożone i nieszablonowe osobowości, stając się często początkiem interesujących karier, i wreszcie konsekwentnie prowadzony międzynarodowy konkurs na projekt biżuterii z bursztynem, który nie raz i nie dwa narobił dużo zamieszania swoimi werdyktami, a jednak sprowadził do Gdańska wielu sławnych designerów – bądź to jako uczestników, bądź w roli jurorów. A rozśpiewane i roztańczone Święto Ulicy Mariackiej… Te wszystkie spotkania, jak sądzę, powodowały, że zawsze było po co przyjechać do Gdańska.
Chciałabym zapytać o „Bilans zasobów złóż kopalin w Polsce” opracowany przez Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy, z którego wynika, że geologiczne zasoby bilansowe na koniec 2018 r. wyniosły 1326,41 ton bursztynu. Jak podkreślają autorzy raportu, sytuacja ta spowodowana jest udokumentowaniem pięciu nowych złóż bursztynu – Kątów Rybackich, Rybakówki, Górki Lubartowskiej VIII, Górki Lubartowskiej- -Leszkowic oraz Niedźwiady- -Kolonii I. Jak ocenia pani te dane? Czy sytuacja na polskim rynku bursztynu ustabilizuje się w najbliższym czasie?
Każda legalna forma wydobycia jest skarbem dla całej branży i na targach zawsze jest miejsce do prezentacji nowych znalezisk. Teraz czekamy na te z lubelskiego. Nastąpiła obiecująca zmiana na stanowisku głównego geologa kraju i mam nadzieję, że regulacje prawne będą konsultowane z organizacjami branżowymi, wspierając, a nie niszcząc kruchą tkankę drobnej wytwórczości, jaką jest bursztynnictwo. Bursztyn nie powinien być nieracjonalnie drogi, a ewentualne stabilne możliwości zakupu surowca, który oby nie znikał w sekundę za granicą, pomogą uspokoić sytuację. Z drugiej strony, trudna sytuacjaproducentów tworzy nowe szanse dla handlowców. Czy nie na tym polega cała złożona gra rynkowa?
Przed nami także zmiany prawne: czeka nas nowelizacja prawa geologicznego i górniczego. Ministerstwo Środowiska proponuje objęcie bursztynu prawem własności górniczej, podniesienie stawki opłaty eksploatacyjnej oraz zaostrzenie kar za nielegalne wydobycie. Jak ocenia pani te zmiany? Czy są one szansą czy zagrożeniem dla wydobycia polskiego bursztynu?
Sądzę, że drobne zbieractwo i pokłady nanosowe w rejonach Zatoki Gdańskiej czy delty Wisły powinny być koncesjonowane przez geologów regionalnych, natomiast złożami o charakterze górniczym, na głębokości poniżej 30-50 m, powinno zarządzać państwo. Powinny zostać przebadane, oszacowane i wtedy poddane ewentualnym procedurom przetargowym. Jak dotąd chyba tylko Zatoka Wiślana została dokładnie zbadana z powodu przekopu Mierzei i, jak wiadomo, wielkich zasobów tam nie zlokalizowano. Nikt z nas nie lubi dziur w lasach przybrzeżnych i dlatego sadziliśmy tam już kilkakrotnie las, ale przepisy, które wprowadzane są irracjonalnie, nie uporządkują nielegalnego wydobycia i nikt nie powstrzyma ludzi, którzy na kopnięcie łopaty mogą zdobyć środki do życia. Choćby i nocą. Są różne stawki za różne gradacje bursztynu (tak jak diamenty 0,01 ct można nabyć za 10 zł sztuka, a większe stanowią ogromną wartość) i tak też powinny być ułożone trzy-czterostopniowe taryfy. Natomiast za niszczenie przyrody litości nie ma.
Jak zmiany w prawie mogą wpłynąć na obraz polskiej branży bursztynniczej?
Porządek prawny, który nie jest represyjny wobec rzetelnych producentów, zawsze dobrze wpł ywa na stabilność branży. Bardzo są pot r zebne legalne źródła surowca i to one umożliwiają budowanie mocnej polskiej marki bursztynu – która ma wszystko oprócz fundamentów. A już na pewno nie wesprze nas nowy film Jacka Bromskiego „Solid Gold”.
Czego mogłabym pani życzyć z okazji 20. rocznicy targów? Jakie mają państwo plany na przyszłość?
Uśmiechu na każde wspomnienie przepracowanych lat. Bursztyn jest energetyczny i zaraźliwy, więc teraz wirus wskoczył na prof. Sławomira Fijałkowskiego. A więc jakie plany Sławku? Prof. Sławomir Fijałkowski: Zmian – wizerunkowych, a w ślad za nimi również organizacyjnych – planujemy sporo. Począwszy od nowej organizacji przestrzeni wystawienniczej – już w trakcie najbliższej edycji targów Amberif 2020, poprzez programowe przeformułowanie najważniejszych wydarzeń towarzyszących – konkursów projektowych oraz gali Amber Look, a na podjęciu odpowiedzialności za systematyczną koordynację działań zmierzających do konsekwentnego utrwalania wizerunku bałtyckiego bursztynu i designu autorskiej biżuterii jako ważnych wyróżników polskiej kultury materialnej skończywszy. Wiele w tym zakresie już zrobiono i rola targów gdańskich, środowiska bursztynników, projektantów oraz osobiście Ewy Rachoń jako aktywnego inspiratora i skutecznego koordynatora jest nieoceniona. Mam nadzieję, że sprostam zadaniu kontynuacji tych działań i po latach efekt naszej pracy pozostanie równie zauważalny. Moją intencją – nie tylko ze względu na dotychczasową działalność akademicką, ale także ze względu na przekonanie, że to jedyny możliwy kierunek rozwoju rodzimych firm jubilerskich i bursztynniczych – jest wspieranie wszelkich wysiłków zmierzających do poprawy jakości wzornictwa biżuterii produkowanej w Polsce oraz międzynarodowej promocji polskich projektantów i bursztynników. Na pewno nie zabraknie mi determinacji w tym zakresie, liczę również na wsparcie nowej rady programowej oraz zespołu konsultantów. Pozostaję z nadzieją, że kolejna edycja gdańskich targów będzie dla wszystkich państwa pozytywnym zaskoczeniem, a spodziewany efekt stworzy impuls do opowiedzenia historii bursztynu językiem zrozumiałym dla współczesnego odbiorcy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Darią Szajnar, dyrektor marketingu W.KRUK
W.KRUK jest najstarszą marką jubilerską w Polsce. Od 1840 r. tworzą państwo biżuterię, która zachwyca. Są państwo marką jubilerską przywiązaną do tradycji, w swoich kolekcjach stawiacie na szlachetne materiały jubilerskie oraz pracę rzemieślników, ale nie boicie się eksperymentować. W.KRUK promuje nowe rozwiązania jubilerskie oraz wprowadza trendy. W ostatnim czasie udało się państwu zaskoczyć polski rynek jubilerski kolekcjami projektowanymi przez polskie celebrytki. Skąd wziął się pomysł na te kolekcje?
Kolekcje ambasadorskie to jeden z flagowych projektów W.KRUK. Stworzyliśmy już siedem autorskich linii biżuterii zaprojektowanych z gwiazdami. Dziś kolekcje te mają swoją własną renomę i rozpoznawalność. Klienci czekają na premiery i zgadują, kto będzie współautorką kolejnej edycji. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad pierwszą autorską kolekcją projektowaną z ambasadorką, znane twarze w reklamach biżuterii nie były oczywiście nowością. My jednak postanowiliśmy podejść do współpracy inaczej, stawiając na prawdziwe emocje oraz unikatowość stylistyczną. Wymyśliliśmy formułę współpracy, w której znana kobieta, ze wsparciem naszego zespołu projektantów oraz technologów, tworzy biżuterię będącą autentycznym odzwierciedleniem jej wrażliwości i stylu. Ten pomysł sprawdził się. Polki doceniły nie tylko jakość wzorniczą powstałych kolekcji, ale też fakt, że biżuteria ambasadorska naszej marki za każdym razem niesie ze sobą ważne przesłanie, z którym mogą się identyfikować. Tworzymy piękną biżuterię, która wzbudza emocje i ma wymiar symboliczny. Mówimy o wartościach będących częścią świata marki W.KRUK i równocześnie istotnych dla współczesnych Polek.
Kolekcje ambasadorskie stworzyły Ewa Chodakowska, Martyna Wojciechowska, Anna Maria Jopek, Kinga Rusin, Alicja Bachleda-Curuś oraz Maja Ostaszewska i Magda Cielecka. Jakim kluczem kierują się państwo, wybierając ambasadorki swojej marki?
Kiedy planujemy nową kolekcję ambasadorską, bardzo dobrze wiemy, jakie przesłanie chcemy w niej zawrzeć. Poszukujemy więc ambasadorek, które reprezentują konkretne wartości i styl życia. Osobowości, które wyróżnia talent oraz szczerość i bezpretensjonalność. Nie miewamy długich list kandydatek, z którymi chcielibyśmy współtworzyć kolekcje. Współpracujemy z najbardziej inspirującymi kobietami w Polsce. Zwykle nasz wybór jest szybki i konkretny, a jako marka mająca niemal 180-letnią tradycję i renomę, mamy ten przywilej, że największe gwiazdy bardzo chętnie podejmują z nami rozmowy. Dzięki wybranej formule współpracy nasze ambasadorki są bardzo silnie związane z projektami biżuterii, które stworzyły. Ich wkład w przygotowanie kolekcji jest osobisty, a entuzjazm związany z promowaniem autorskiej kolekcji prawdziwy. Klientki W.KRUK dostrzegają to i cenią, a te osoby, które dotychczas nie znały oferty naszej marki, czują się zachęcone, by ją poznać.
Która z kolekcji projektowanych przez znane Polki cieszy się największą popularnością wśród klientów salonów W.KRUK? I co sprawia, że Polki ją pokochały?
Popularność kolekcji ambasadorskich w każdym sezonie jest coraz większa, rośnie też ich rozpoznawalność. W tej chwili w czołówce znajdują się kolekcje „Ohelo” Ewy Chodakowskiej oraz „Freedom” i „Freedom Wolf Edition” Martyny Wojciechowskiej. Pierwsza kolekcja Martyny w 2017 r. osiągnęła przełomowy wynik najlepiej sprzedającej się kolekcji jubilerskiej w historii W.KRUK i pokazała siłę oddziaływania tego projektu. „Ohelo” i „Freedom” cieszą się podobną popularnością, choć stylistycznie jest to zupełnie inna biżuteria. „Ohelo” to bardzo subtelna i letnia biżuteria, przewidujemy więc, że sezon wakacyjny będzie należał właśnie do tej kolekcji. W czołówce rankingu najlepiej sprzedających się kolekcji W.KRUK znajdują się również takie jak „Kwiaty Nocy” czy „Rajski Ogród”, które nie zostały marketingowo wsparte znanym nazwiskiem. To kolekcje, które swoją unikatowością i jakością wzorniczą wyróżniają się, kreują trendy na rynku i po które bez wahania sięgnęły nasze klientki.
Jak wygląda proces tworzenia kolekcji wspólnie ze znaną Polką?
Proces tworzenia kolekcji ambasadorskiej trwa nawet dwa lata. Współpracujące z nami gwiazdy zaangażowane są we wszystkie etapy powstawania biżuterii – od wspólnego poszukiwania inspiracji, poprzez akceptację prototypów biżuterii. Jak nikt na rynku dajemy naszym gwiazdom ogromną dowolność w tworzeniu, tak by powstałe kolekcje były autentycznym odzwierciedleniem ich indywidualnego charakteru. Oczywiście proces ten przebiega we współpracy z zespołem odpowiedzialnym za kreację i produkcję, który ma istotny wpływ na finalny kształt wzorów. Zaangażowanie ambasadorek jest ogromne, za każdym razem oznacza dziesiątki spotkań oraz dyskusji o inspiracjach i przesłaniu kolekcji. Dziś znane kobiety, które zapraszamy do projektowania biżuterii, znają już doskonale ten projekt. Wiedzą, że poprzeczka podniesiona jest wysoko, zarówno w obszarze stylistycznym, jak i wyboru motywu przewodniego oraz jego symboliki. Ambasadorką zaangażowaną w tworzenie kolekcji duchem i ciałem była z pewnością Martyna Wojciechowska. W pierwszej odsłonie kolekcji „Freedom” na motyw przewodni wybraliśmy jastrzębia, którego skrzydła zdobią przedramiona Martyny. Trudno o bardziej dosłowne i widoczne nawiązanie. Kiedy pracowaliśmy nad inspiracjami do tej kolekcji, w naszych rozmowach o wolności i szkicach biżuterii pojawiał się także motyw wilka. Dlatego półtora roku po pierwszej premierze „Freedom” zaprezentowaliśmy drugą linię w kolekcji – „Freedom Wolf Edition”. Tym razem nasza ambasadorka spełniła swoje dwa marzenia – tytułowy wilk odzwierciedlony został zarówno w autorskiej biżuterii, jak i na plecach Martyny, w formie tatuażu.
Jakie historie kryją się za poszczególnymi kolekcjami?
Siła, kobiecość, wolność w realizacji marzeń, przyjaźń, kobieca solidarność, walka o jutro oraz wytrwałość w dążeniu do życiowych zmian. To wszystko tematy aktualne, takie, które dotykają zarówno codziennych spraw, jak i przemian społeczno-kulturowych i roli kobiety. W kampaniach ambasadorskich nie mówimy o pięknie biżuterii, mówimy językiem wartości współczesnych Polek. A powstałe kolekcje wzbudzają wyjątkowe i prawdziwe emocje. Do współtworzenia tegorocznej biżuterii ambasadorskiej zaprosiliśmy Ewę Chodakowską, a tytuł kolekcji „Ohelo” zaczerpnięty został od nazwy rośliny rosnącej na jednej z wysp Oceanu Spokojnego. Jagoda ohelo jest pionierką zasiedlającą najbardziej niedostępne tereny wulkaniczne, aby inne rośliny mogły podążyć za nią. Ta drobna, ale jakże niezłomna roślina o słodkich owocach stała się dla nas doskonałym odzwierciedleniem Ewy. Co więcej, nasza ambasadorka dostrzegła w niej siebie i swoją życiową misję motywowania kobiet do życiowych zmian. W efekcie stworzyliśmy bardzo nowoczesną linię biżuterii, która może stać się dla noszących ją kobiet wyróżnieniem, nagrodą czy też sposobem na wyznaczenie sobie kierunku życiowych celów i zmian. W kampanii kolekcji Ewa Chodakowska mówi: Codziennie możesz zmieniać się i rosnąć w siłę. Twoje jutro zaczyna się dziś. To słowa, które motywują, a biżuteria „Ohelo” sprawia, że kobiety czują się wyróżnione i wyjątkowe – dla siebie i dla innych.
W.KRUK ma własne sposoby na zachęcenie Polek, które chcą wyrazić siebie poprzez biżuterię, do jej noszenia. Kolekcja „Kwiaty Nocy” odpowiada na oczekiwania kobiet, które nie boją się eksperymentów, powstała bowiem we współpracy z profesjonalnymi tatuatorami. Czy kolekcja skierowana głównie do młodego pokolenia Polek spełniła oczekiwania? Czy Polki stały się odważniejsze w doborze biżuterii?
W W.KRUK wiemy dziś, że kobiety w Polsce są bardzo odważne w doborze biżuterii i wcale nie dotyczy to tylko młodego pokolenia. Sukces autorskich kolekcji W.KRUK z ostatnich lat dowodzi, że Polki cenią unikatowe wzornictwo. I nawet jeśli finalnie decydują się na zakup najprostszej w formie klasyki, chcą mieć pewność, że dany element biżuteryjny został zaprojektowany i wykonany przez mistrzów, którzy wykonają go zgodnie ze sztuką. Obserwujemy, że kolekcję „Freedom” uwielbiają zarówno dwudziestolatki jak i panie po pięćdziesiątce, co więcej, biżuterię z tej kolekcji często noszą mężczyźni. Misternie zdobioną emalią i kamieniami szlachetnymi kolekcję „Rajski Ogród” wybierają młode fanki stylu retro. Kolekcją „Kwiaty Nocy” otworzyliśmy drzwi do świata sztuki tatuażu, dowodząc, że ta drobiazgowa i wymagająca wielkiego skupienia forma sztuki i zdobienia ciała może być inspiracją dla projektantów biżuterii. I tak jak mistrzynie i mistrzowie tatuażu malują na ciele, my pomalowaliśmy ręcznie srebro emalią, tworząc niepowtarzalne wzory. Wprowadzona na rynek w sezonie jesiennym kwiatowa kolekcja znalazła ogromne uznanie klientek i ostatecznie dowiodła, że Polki wybierają biżuterię, aby się wyróżnić.
W.KRUK stara się docierać ze swoją ofertą do każdego. Biżuterię dla siebie w państwa salonach znajdzie zarówno przywiązana do klasyki świadoma siebie kobieta, jak i nastolatka. Jak udaje się państwu godzić te wydawałoby się trudne do pogodzenia grupy docelowe?
Fakt, że W.KRUK jest najstarszą firmą jubilerską, nie jest bez znaczenia. Przez wiele lat towarzyszyliśmy pokoleniom Polaków, oferując biżuterię najlepszej jakości wykonania i wzorniczej. Dziś możemy poszczycić się rekordowo długą tradycją w wytwórstwie biżuterii, a przede wszystkim w kreowaniu oryginalności. W.KRUK to synonim trwałości i jakości. Klienci wybierają naszą markę, kiedy chcą kupić wyjątkową biżuterię na specjalne okazje – złoto, brylanty, kamienie szlachetne. Wybierają W.KRUK również wtedy, kiedy szukają biżuterii innej niż w większości sklepów jubilerskich. Udaje nam się łączyć klasykę z nowoczesnością i tak projektować biżuterię, aby była dostępna stylistycznie i cenowo dla kobiet w różnym wieku.
Skąd czerpią państwo inspiracje przy kreowaniu nowych kolekcji?
Inspiracją dla W.KRUK są oczywiście kobiety. Słuchamy ich i przyglądamy się temu, co w danej chwili jest dla nich ważne. Wspieramy je i mówimy wprost o łączących je relacjach, jak na przykład w kolekcji „Przyjaźń” Magdaleny Cieleckiej i Mai Ostaszewskiej. Kultura, sztuka, fauna i flora inspirują nas nieustannie, a sposób, w jaki reinterpretujemy nawet klasyczne symbole, zawsze musi być inny, ciekawy, nowatorski. Obserwujemy światowe trendy i sami wyznaczamy tendencje. Wierzymy, że pozycja naszej marki pozwala nam na to, aby zimą promować kwiaty, a latem opowiadać o nieurodzajnych szczytach wulkanów.
Czego możemy się jeszcze spodziewać po marce W.KRUK w najbliższym czasie?
Myślę, że w ostatnich latach zaskoczyliśmy rynek nowym, odważnym podejściem do projektowania i mówienia o biżuterii oraz rozwojem w nowych kategoriach, takich jak akcesoria, które stworzyliśmy pod własną marką. Jako przedstawiciel renomowanych szwajcarskich marek jesteśmy również ekspertem w dziedzinie zegarków. Na ten rok zaplanowaliśmy kilka ważnych premier, które wzmocnią naszą pozycję na rynku, a klientom zapewnią wyróżniającą się biżuterię, zegarki i wyjątkowe emocje. Przed nami też jubileusz 180-lecia W.KRUK. Mamy nadzieję, że nasi klienci będą nam towarzyszyć przy wszystkich tych okazjach i wciąż będziemy ich pozytywnie zaskakiwać.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Marią Magdaleną Ulaczyk, dyrektorem Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie, o zmianach w prawie probierczym oraz polskim rynku jubiler
Rozmawiałyśmy jesienią 2017 r., czyli ponad półtora roku temu. Jak pani ocenia ten miniony czas, czy wydarzyło się coś ciekawego, istotnego dla branży jubilerskiej?
Tak, to był ważny okres dla urzędów probierczych, ale też dla naszych klientów – złotników, importerów. Kierownictwu Głównego Urzędu Miar udało się wynegocjować większe niż dotychczas fundusze inwestycyjne dla GUM i podległych urzędów miar i urzędów probierczych. W stosunku do dotychczasowych wydatków na inwestycje otrzymaliśmy znacznie więcej środków, co pozwoliło na dużą poprawę naszego wyposażenia. Poprzednio rozmawiałyśmy o zakupionych laserach, teraz inwestowaliśmy gównie w aparaturę badawczą. Większość wydziałów zamiejscowych została wyposażona w nowe potencjometry do badania stopów srebrnych. Realizując wspólnie z OUP w Krakowie projekt poprawy dokładności wyników badań, zakupiliśmy w ubiegłym roku osiem spektrometrów fluorescencji rentgenowskiej ze zmiennym kolimatorem, które bardzo wzmocniły nasz potencjał badawczy: poprawiają jakość i dokładność badań, szczególnie w odniesieniu do wyrobów o niewielkich gabarytach i ograniczonej powierzchni pomiaru. W tym roku kupimy jeszcze jeden taki X-ray tester, dla WZ w Łodzi. Nigdy dotychczas nie mieliśmy takich funduszy i nigdy dotąd inwestycje w urzędach probierczych nie były realizowane tak kompleksowo. Choć nic nie zastąpi dokładności metod analitycznych, rośnie znaczenie metody rentgenowskiej. W całej Europie traktowana jest obecnie jako podstawowa w badaniach probierczych, stanowi ważne uzupełnienie metody przybliżonej, na kamieniu probierczym. Obie metody nie wymagają pobrania próbek, więc zaliczane są do grupy nieniszczących. Intensywnie je wykorzystujemy – ku zadowoleniu i z ewidentną korzyścią naszych klientów.
Skoro są środki na inwestycje, oznacza to chyba, że mają państwo dużo zgłoszeń i rosną też dochody budżetu z działalności w zakresie probiernictwa. Jak zatem wygląda aktualna statystyka?
Nie ma jakiegoś spektakularnego wzrostu obciążenia urzędów. Masa wyrobów złotych zgłoszonych w 2018 r.: 6 ton – nawet nieznacznie, o 60 kg, spadła w odniesieniu do poprzedniego roku. Wzrosła za to, o ponad 120 tys., liczba badanych i oznaczanych sztuk. Oznacza to, że postępuje miniaturyzacja wyrobów. Średnia masa badanego wyrobu złotego wynosi obecnie 2,43 g, a przed kilkoma laty wynosiła 3 g. Nie podaję tu danych z okresu, kiedy do urzędów trafiały złote łańcuchy i figurki o masie jednostkowej 1 kg i większej, o bardzo wysokich próbach. Znacząco podnosiło to wskaźniki średniej masy i zaciemniało dane statystyczne. Był czas takich zgłoszeń, ale już od ponad dwóch lat ich nie ma. Nie rozumieliśmy do końca tego zjawiska, był to jakiś zakamuflowany obrót surowcem złotym, choć z punktu widzenia prawa probierczego wszystkie zasady były zachowane i dawało to duży dochód Skarbowi Państwa z tytułu opłat probierczych.
A w grupie wyrobów srebrnych? Dalszy spadek?
Nie. Zgłoszono ich w roku 2018 ponad 21 t, czyli o ponad pół tony i o ponad 24 tys. sztuk więcej niż w roku 2017. Średnia masa wyrobów srebrnych też nieznacznie wzrasta, utrzymując się od kilku lat na zbliżonym poziomie 7,3-7,5 g. Z rozmów z producentami biżuterii srebrnej wynika, że dużo wyrobów sprzedają za granicą, nie tylko w Europie, ale także w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Choć nie ma takiego obowiązku, biżuteria przeznaczona na rynek europejski jest na ogół badana i cechowana w polskich urzędach, bo coraz więcej krajów uznaje nasze cechy.
Czy może pani powiedzieć więcej na temat tych rynków unijnych? Jak to jest z tym wzajemnym uznawaniem cech, ukształtowały się jakieś nowe, korzystniejsze zasady w tym zakresie?
Zasady są od lat takie same, wywodzą się z orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, bo wciąż nie ma dyrektywy UE w tej dziedzinie. Jeśli cecha probiercza jest umieszczona przez niezależny organ, ekwiwalentna (równoznaczna) z oznaczeniami, jakie stosuje kraj, w którym sprzedawany jest wyrób, i jest zrozumiała dla konsumenta – nabywcy przedmiotu, to powinna być honorowana. O ile jednak określenie „niezależny organ” jest w tym wypadku jednoznaczne – chodzi o niezależność od producenta, czyli obiektywną ocenę, o tyle dwa kolejne kryteria można interpretować bardzo szeroko i dowolnie. Wszystko zatem zależy od polityki rynkowej danego kraju UE i stopnia jej otwarcia. Czasami jest to polityka szeroko otwarta, nastawiona na poszanowanie zasad swobodnej wymiany towarów, tak jak to jest w Polsce, ale również w wielu innych krajach, jak np. Czechy, Węgry, Łotwa, Estonia, należące do UE kraje skandynawskie lub państwa z obszaru byłej Jugosławii.
Nie ma wtedy kłopotów z wzajemnym honorowaniem cech. Ale bywa też, że państwo za wszelką cenę chce osłaniać rynek, ograniczać przepływ produktów zagranicznych, tworzy wewnętrzne, nie zawsze racjonalne i uzasadnione, bariery. Największych kłopotów w tym zakresie dostarczały Portugalia, Wielka Brytania i naśladująca ją Irlandia, gdzie wbrew zasadom UE nie honorowano cech wielu krajów członkowskich, zarzucając im brak ekwiwalentności. Sposobem na te rynki było stosowanie cechy konwencyjnej (CCM), czyli oznaczeń Konwencji o kontroli i cechowaniu wyrobów z metali szlachetnych, do której należy 20 państw, m.in. Wielka Brytania i Polska. W kontekście brexitu problem z Wielką Brytanią będzie nieaktualny. Dobrze zatem, że należymy do konwencji, choć obszar Zjednoczonego Królestwa to nie jest jakiś szczególnie ważny rynek dla polskiej biżuterii.
Czy te lokalne wykładnie prawa, kształtujące zasady obowiązujące na poszczególnych rynkach, zostały gdzieś spisane, jest jakieś źródło wiedzy w tym zakresie, powszechnie dostępne dla przedsiębiorców
? Nie ma uniwersalnego zbioru informacji, bo nie we wszystkich krajach sprawy uznawania cech zostały jednoznacznie sformułowane w lokalnych systemach prawnych. Głównym źródłem wiedzy na ten temat są urzędy probiercze. W naszym kraju ten ważny, choć nienałożony przez prawo, obowiązek gromadzenia informacji i udostępniania ich przedsiębiorcom traktujemy bardzo poważnie. Kiedy pojawia się pytanie lub wniosek w sprawie konkretnego kraju lub obszaru rynkowego, kontaktujemy się z zagranicznymi urzędami, weryfikujemy posiadane dane, zbieramy aktualne informacje, staramy się uzyskać w tym zakresie pisemne odpowiedzi. Gromadzimy takie informacje, wymieniamy się nimi między obydwoma OUP. Odpowiadamy przedsiębiorcom listownie – tradycyjnie lub w formie e-maili albo telefonicznie.
W ostatnich latach stanowi to całkiem pokaźny pakiet dodatkowych, niełatwych obowiązków urzędów probierczych. Czasami ustalanie takich zagranicznych reguł rynkowych jest trudne, długo trwa, a uzyskiwane informacje bywają niejasne. Tak było ostatnio z Hiszpanią, gdzie jest prawie 20 autonomicznych regionów, każda prowincja ma swoje laboratorium probiercze, nieco inny model funkcjonowania i inne wymagania. Przez blisko pół roku zbierane były informacje, czasami wydawały się zupełnie niespójne.
Na szczęście w ostatniej chwili przed mającymi odbyć się wyborami, które pewnie opóźniłyby sprawę, wydano w Hiszpanii nową regulację, która ujednolica praktykę i potwierdza uznawanie cech UE, jeżeli są równoznaczne z hiszpańskimi. Mamy nadzieję, że polskie cechy są równoznaczne, bo też mamy system obligatoryjnej kontroli probierczej, wyroby bada i oznacza instytucja niezależna od konsumenta, nie uznajemy podczas badań tolerancji ujemnej. Na wszelki wypadek planujemy jednak jeszcze wysłanie listu do hiszpańskiego Ministerstwa Gospodarki i Handlu z prośbą o potwierdzenie tej równoznaczności w odniesieniu do polskich cech.
A jak z innymi krajami?
Zbierane były informacje o wymaganiach rynkowych Francji, Danii, Portugalii. Ta ostatnia nie potwierdziła faktu ani zasad uznawania cech polskich, próbujemy to dalej ustalać. Przedsiębiorcom ze zrozumiałych względów na ogół bardzo się spieszy, szczególnie gdy wybierają się na zagraniczne targi lub pojawia się jakiś nagły, korzystny kontrakt. W ostatnim czasie intensywnie badaliśmy rynek czeski. Tu nie ma problemów z rozbieżnością przepisów. Z Czechami współpracujemy od prawie 30 lat, spotykamy się kilka razy do roku, bo poza współpracą w Grupie Wyszehradzkiej, należymy do tych samych organizacji międzynarodowych. Dobrze znamy swoje urzędy probiercze. Problem polegał na różnym podejściu i odrębnych procedurach stosowanych do wyrobów srebrnych z elementami z metalu nieszlachetnego.
W Czechach praktyka jest trochę inna, nieco bardziej liberalna niż w Polsce. Wszystko dotyczy zresztą kwestii wykładni, bo jeśli mówimy o „uzasadnionym technicznie” użyciu części z metali nieszlachetnych i o konieczności „kolorystycznego odróżnienia elementów srebrnych i metalowych”, a takie są wymagania w przepisach konwencji wiedeńskiej, to wiadomo, że obydwa kryteria można różnie interpretować i trudno to obiektywnie ustalić. Za trzy dni na posiedzeniu Stałego Komitetu Konwencji w Lubljanie po raz kolejny będziemy prezentować wyroby srebrne pochodzące z pracowni polskiego artysty złotnika, zawierające elementy nośne z metalu nieszlachetnego, żeby ustalić, czy mogą być oznaczone CCM. Modelowe prawo probiercze powinno zawierać jak najwięcej szczegółowych regulacji, żeby jak najmniej zagadnień wymagało dodatkowych interpretacji. Ale to nie jest łatwe, tym bardziej że prawo ustalane jest na dłuższe okresy, a wszystko, czego dotyczy, zmienia się błyskawicznie, wraz z modą, trendami rynkowymi. Zmienia się wzornictwo, technologie wytwarzania wyrobów.
Czasami drobne różnice w prawie stanowią barierę na rynku UE, np. różnice w limitach masy wyrobów zwolnionych z obowiązku badania i cechowania. Są bardzo różne progi w tym zakresie. Niektóre kraje w ogóle nie mają tego rodzaju wyłączeń. Niedawno udało nam się zatrzymać wyroby srebrne przeznaczone do sprzedaży na tragach w Brnie. W Czechach limit masy wynosi 3 g, u nas 5 g. Przedsiębiorca myślał zatem, że może sprzedawać w Czechach wyroby 4,5-gramowe tylko ze swoim znakiem imiennym. Naraziłby się na dużą „pokutę” (karę), a w tym zakresie nasi południowi sąsiedzi są bardzo skrupulatni i konsekwentni w egzekwowaniu prawa, czego doświadczyły wiele razy polskie firmy. Na szczęście wytwórca zadzwonił, zapytał i ustaliliśmy zasady wprowadzenia tych wyrobów na rynek czeski. Zachęcam przedsiębiorców do lektury zagranicznych przepisów, linki do nich podajemy na naszych stronach internetowych. Można też zawsze zadzwonić do któregoś z urzędów probierczych z konkretnym pytaniem.
Proszę jednak korzystać w tym zakresie z telefonów do dyrektorów OUP lub naczelników naszych wydziałów nadzoru. Nie wszyscy nasi pracownicy posiadają rzetelne, aktualne informacje. Jak powiedziano wyżej, wiedzę o zagranicznych systemach trzeba stale sprawdzać i aktualizować. Nie cały nasz personel ma takie możliwości i kompetencje.
W 2017 r. rozmawiałyśmy na temat planowanych zmian w prawie probierczym. Czy coś się wydarzyło tym zakresie?
W zespole konsultacyjnym do spraw probiernictwa, powołanym w 2016 r. przez prezesa Głównego Urzędu Miar, wypracowano rekomendacje do nowelizacji prawa. Jest to pakiet propozycji legislacyjnych, zmierzających do zaostrzenia nadzoru probierczego. Chodzi o poprawę jego skuteczności, wyeliminowanie nielegalnych działań i nieuczciwej konkurencji. Rozważane jest wprowadzenie regulacji w dziedzinie gemmologii, zwiększenie kontroli urzędów w odniesieniu do metali inwestycyjnych. Nie chciałabym teraz referować poszczególnych planowanych zmian, bo trwają prace nad oceną skutków regulacji i dopiero po jej zakończeniu będzie można przystąpić do dalszych prac nad konkretnym projektem.
Czy można już mówić o jakichś ustalonych terminach w tym procesie?
Jeszcze na to za wcześnie. W planach prac legislacyjnych na ten rok założono opracowanie projektu.
Należy pamiętać, że powstaje on we współpracy trzech instytucji: MPiT, GUM i OUP. Musi być konsultowany z zainteresowanymi podmiotami, z innymi resortami. Wszystkie zmiany prawne już na etapie OSR są poddawane analizie pod kątem zgodności z przepisami UE. Potem oczywiście przechodzą przez proces formalnej notyfikacji. Chodzi o to, żeby eliminować bariery, harmonizować przepisy. Jest to bardzo ważne w kontekście tego wzajemnego uznawania, o którym mówiłam wcześniej. Może się zatem zdarzyć, że niektóre wnioski legislacyjne zostaną zakwestionowane jako niezgodne z zasadami wolnego rynku. Nie wyprzedzajmy jednak formalnych procedur i trybu legislacyjnego. Zespół do spraw probiernictwa stanowi płaszczyznę współpracy GUM i urzędów probierczych z przedsiębiorcami, organizacjami branży jubilerskiej, uczelniami, instytutami badawczymi.
Można zatem stwierdzić, że jest to dość fachowe i obiektywne gremium i miejmy nadzieję, że projekt nowelizacji prawa opracowany na podstawie tych rekomendacji będzie spójny, uniwersalny i zgodny z potrzebami bezpiecznego rynku obrotu wyrobami z metali szlachetnych.
Co, pani zdaniem, jest najważniejsze w tej nowelizacji
? Uzyskanie lepszych narzędzi do walki z wykroczeniami w e-obrocie, rezygnacja z zawiadamiania o kontrolach, potencjalnie nowe kompetencje OUP. To spore wyzwanie. Z naszego punktu widzenia istotne jest też uporządkowanie niektórych przepisów dotyczących opłat, szczególnie uproszczenie ich w odniesieniu do analiz chemicznych. Chcielibyśmy także uzyskać uprawnienie do pobierania opłat za czynności, które często wykonujemy, nie biorąc opłat, a które bardzo opóźniają naszą pracę. Zgodnie z przepisami (art. 12 ust. 1 pkt 3 ustawy – Prawo probiercze), wyroby zgłaszane do badania i oznaczania powinny być oczyszczone, posegregowane i niesplątane. Jeśli nie spełniają tych wymogów, mogą być zwrócone zgłaszającemu albo na jego wniosek odpłatnie posegregowane, oczyszczone i rozplątane w OUP. Szkopuł w tym, że nikt nigdy nie składa wniosku o to, żeby urząd odpłatnie wykonał te czynności, a my nie umiemy odmówić ich przyjęcia. Rezultat jest taki, że nieodpłatnie wykonujemy dużo dodatkowej pracy, narażając się równocześnie na zarzuty opieszałości. To jest czasami tak, że odbieramy w okienku dużą liczbę cieniutkich łańcuszków czy naszyjników wrzuconych niedbale do miski – zapiętych i poplątanych.
Nasze czynności wydłużają się wtedy znacząco, a jak wiadomo terminy narzucane nam przez klientów są z reguły ekspresowe. Modelowy sposób zgłoszenia łańcuszków to ułożenie ich razem, rozpiętych, przewiązanie w dwóch miejscach i zapakowanie w rulon, który swobodnie rozwiniemy. Inny problem – z opakowaniami. Czasami nie ma uzasadnienia, żeby każdy wyrób był odrębnie zapakowany, w zapiętej lub nawet spiętej zszywaczem torebce. Bardzo kłopotliwe i czasochłonne jest takie rozpakowywanie i ponowne pakowanie. Trochę innymi prawami rządzą się tzw. celebrytki. Tu sami proponujemy, żeby były indywidualnie zapakowane, bo szczególnie łatwo je poplątać i uszkodzić. W takich wypadkach nie domagalibyśmy się dodatkowych opłat, ale czasami ich pobranie byłoby uzasadnione, pod warunkiem że prawo na to pozwoli. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejcza
Rozmowa z Cezarym Kanią, prezesem Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich, o polskim rynku jubilerskim i zmianach na nim zachodzących
Został pan nowym prezesem Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich. Jakie decyzje jako nowy prezes już pan podjął? I jakie zmiany planuje pan wprowadzić w pracy SRJ
? Od ostatnich wyborów minęło już trochę czasu, właściwie zbliżamy się do półmetka kadencji. Stowarzyszenie nie potrzebuje rewolucji i dogłębnych zmian, tylko ciężkiej pracy na rzecz rozwoju naszego wspólnego dzieła, jakim jest SRJ. Ostatnio SRJ bardzo prężnie się rozwija, przystępuje do nas coraz więcej młodych, którzy poszukują wiedzy i możliwości spotkania innych ludzi z branży. Wraz z nowym zarządem skupiamy się na tym, by nasi członkowie otrzymywali jak najwięcej możliwości poszerzania i utrwalenia wiedzy, której poszukują. Dlatego też wprowadzamy nowe rodzaje kursów, jak np. kurs z projektowania 3D czy też ocenę kamieni w oprawie. Wprowadziliśmy właśnie kolejne darmowe warsztaty przeznaczone tylko dla członków SRJ. Ponadto odpowiadając na oczekiwania naszych członków i na ich wyraźną prośbę, stworzyliśmy wraz z firmą ubezpieczeniową nowy produkt ubezpieczeniowy dla rzeczoznawców, jakim jest OC od wycen i ekspertyz.
Jak z perspektywy prezesa SRJ ocenia pan polski rynek jubilerski? Czy w nadchodzącym roku czekają nas jakieś zmiany?
W dzisiejszych czasach bardzo trudno jest prowadzić jakikolwiek biznes, a w branży jubilerskiej tym bardziej. Coraz więcej obowiązków fiskalnych, a jednocześnie coraz trudniej o klienta. Mimo wszystko uważam, że trzeba być optymistą, wtedy będzie łatwiej. Przyglądając się branży, trudno przewidywać jakieś zmiany na rynku, możemy sobie tylko życzyć, by – jeżeli nadejdą – były to dobre zmiany
Jak ocenia pan rok 2018 z perspektywy rynku kamieni szlachetnych? Czy Polacy docenili biżuterię wykonaną z kamieni szlachetnych? Czy inwestują swoje pieniądze w kamienie i metale szlachetne?
Zawirowania gospodarcze na rynkach światowych, które nie ominęły naszego kraju, miały także wpływ na nasz rynek. Z powodu mocnego wzrostu cen klienci zwrócili swoje zainteresowanie w kierunku biżuterii modowej oraz galanterii, zamiast biżuterii z kamieniami szlachetnymi. Teraz potrzeba dużo pracy, by odbudować zainteresowanie klienta prawdziwą biżuterią. Uważam, że powinniśmy edukować klientów i tłumaczyć, co ma wartość ponadczasową, a co jest tylko chwilową błyskotką.
Obserwując rynek jubilerski, możemy zauważyć, że biżuteria tradycyjna ustępuje pola tzw. biżuterii modowej. Klienci coraz rzadziej zwracają uwagę na jakość biżuterii, a większą atencją obdarzają markę. Czy biżuteria ze szlachetnych kruszców ma szansę na polskim rynku jubilerskim?
Faktycznie, tak jak zwróciłem uwagę wcześniej, klienci szukają biżuterii modowej, coraz rzadziej zwracając uwagę na prawdziwą wartość i piękno wyrobów. Coraz częściej poszukiwane są alternatywne materiały niemające żadnej nominalnej wartości. Coraz częściej ważniejsza jest metka, a nie to, z czego jest wykonany wyrób. Mimo tych niepokojących trendów jest spora część klientów, którzy rozumieją, że moda przemija, a biżuteria z naturalnym kamieniem ma wartość i często, będąc obdarzona sentymentem, może stanowić przepiękną pamiątkę rodzinną lub też lokatę kapitału, a czasem nawet inwestycję.
Czy jako prezes Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich widzi pan zagrożenia, a może szanse rozwoju, w pojawiających się na rynku kamieniach syntetycznych i innych materiałach jubilerskich, które nie tylko znacznie ułatwiają pracę złotnika, ale także z powodu swojej ceny, zmieniają rynek jubilerski?
Zastanawiając się nad sytuacją na rynku dotyczącą kamieni syntetycznych, uważam, że nie można tego problemu rozpatrywać przez pryzmat zagrożenia czy szansy rozwoju. Rynek rozwija się i zmienia bez ustanku, a naszym zadaniem jest nadążać za nim i dostosowywać się do sytuacji. Bardzo dawno temu weszły na rynek kolorowe kamienie syntetyczne, oczywiście znalazły swoich zwolenników, ale jednocześnie gros klientów poszukuje naturalnych kamieni szlachetnych. Dlatego też rzeczoznawcy muszą cały czas się szkolić, aby nadążać za tymi zmianami tak, by móc służyć klientom radą i pomocą.
Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich, którego jest pan prezesem, współpracuje z HRD, czyli Wysoką Radą Diamentów w Antwerpii, prowadzi szkolenia, pracuje nad ujednoliceniem poziomu cenowego wycen diamentów. Jak wasza działalność wpływa na jakość świadczenia usług jubilerskich na polskim rynku? Co można jeszcze zmienić, poprawić?
To prawda, wiele lat temu nawiązaliśmy współpracę edukacyjną z Wysoką Radą Diamentów w Antwerpii. Co roku organizujemy grupę chętnych, którzy chcą podnosić swoją wiedzę. Zapewniamy im tłumacza i najlepsze warunki do szkolenia. Ponadto dbając o wysoki standard wiedzy naszych rzeczoznawców z zakresu diamentów oraz gemmologii, wymagamy, by każdy raz na pięć lat wyjechał do HRD lub do Idar-Oberstein celem doszkalania i poznawania wszystkich nowości. W dziedzinie gemmologii i diamentów ciągle coś się zmienia, więc my jako rzeczoznawcy powinniśmy zrobić wszystko, by nadążać za tymi zmianami. Staramy się zacieśniać naszą współpracę z HRD, dlatego też połączyliśmy kursy gemmologiczne w jeden wspólny. Wraz z HRD dostosowaliśmy nasze programy i od tego roku pierwszy tydzień gemmologii odbywa się w Polsce.
Polska branża jubilerska boryka się z wieloma problemami. Jaki według pana wydaje się najbardziej palącym?
Największym problemem są chyba zatory płatnicze i pewne odwrócenie się klientów od prawdziwej biżuterii. Miejmy nadzieję, że jest to tylko chwilowy odwrót i trend niedługo się zmieni.
Czy w Polsce możemy mówić o rynku wtórnym? Jak wygląda sytuacja obrotu biżuterią z drugiej ręki w Polsce?
Rynek złota jest bardzo nasycony wyrobami nowymi, półki w sklepach uginają się od złota, więc komisy takie, jak pamiętamy z dawnych lat, przestały mieć rację bytu. Jednak nie przekreślałbym zupełnie sensu istnienia komisów. Firmy, które specjalizują się w tego typu sprzedaży, wyspecjalizowały się w wyrobach unikatowych z kamieniami tylko naturalnymi, bardzo często w starej biżuterii. Klient przychodzący do tego typu placówek z reguły jest świadomym klientem i wie dokładnie, czego i za jakie pieniądze szuka. Reasumując, uważam, że jest miejsce na handel biżuterią z drugiej ręki, a nawet można powiedzieć, że powoli się odradza.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa ze Zbigniewem Góreckim, prezesem Firmy Jubilerskiej Górecki, o polskim rynku biżuteryjnym
Sytuacja na rynku jubilerskim zmienia się niezwykle dynamicznie. Producenci biżuterii i jej sprzedawcy bardzo szybko reagują na potrzeby klienta, dostosowując swoją ofertę do jego oczekiwań. Jak ocenia pan zmiany, które w ostatnim czasie obserwujemy na polskim rynku biżuteryjnym?
Faktycznie, rynek staje się bardzo dynamiczny, co wymusza wprowadzanie dużej ilości nowych wzorów, a w niektórych obszarach wręcz całej linii wzornictwa. Są to jednak produkty tanie, komponowane z różnych surowców, często modowe gadżety z domieszką kruszcu i niewielkim nakładem pracy jubilera. Z drugiej strony, oglądając katalogi i książki z trendami na najbliższe lata, dostrzegam trendy, które były publikowane osiem lat temu na świecie, a w dniu dzisiejszym widzę powolne przebijanie się ich na rodzimym rynku. Jest zatem różnie, nadrabiamy straty, goniąc zamożny świat.
Personalizacja biżuterii, wprowadzanie kolekcji modowych, obniżanie cen wyrobów to niejedyne zmiany, jakie w ostatnim czasie odnotowano na rynku jubilerskim. Jak według pana w najbliższym czasie będzie wyglądała sytuacja na tym rynku? Czego możemy się spodziewać?
Personalizacja – z mojego doświadczenia – to coraz głębszy trend we wzornictwie. Po latach masowej produkcji galanterii złotej, która z tytułu niskich cen (ale i kiepskiej jakości) opanowała rynek, ludzie oczekują zmian. Wiele osób chce posiadać biżuterię o cechach i walorach mocno spersonalizowanych z osobą, która będzie jej posiadaczem i użytkownikiem. Podkreślę w tym momencie, może nieskromnie, że nasza firma jest pionierem na rynku polskim we wprowadzaniu kolekcji modowych. Zawsze graliśmy formą, kolorem i odważnymi innowacjami w projektowaniu, stosowanymi od ok. 20 lat. Myślę, że rynek jubilerski będzie jeszcze bardziej dynamiczny, jeśli chodzi o poszukiwanienowych surowców, materiałów, projektów. Będzie zasilany coraz bardziej wyrafinowaną technologią, będzie nanosił systematyczne i dynamiczne zmiany w produkcji i projektowaniu form jubilerskich – dotyczy to trendów i biżuterii modowej. Z drugiej strony jest klasyczne jubilerstwo z produkcją opartą na najwyższych wartościach, szlachetnych kamieniach i kruszcach. Wszystko tam jest wartościowe i dopracowane. I tu będzie coraz większy podział i rozwarstwienie – bardzo tanie, ogólnodostępne ozdoby i bardzo drogie wyroby, w których dominują przepych, elegancja, absolutny luksus, ale niestety dla bardzo nielicznych.
Jak z perspektywy pana firmy wyglądają oczekiwania klientów względem biżuterii? Czy ich preferencje w ostatnim czasie zmieniły się diametralnie
? Tak, klienci są coraz bardziej świadomi, oczytani, zapoznani z ogromną ofertą bardzo szerokiego rynku. Poszukują dobrej i dobrze wykonanej biżuterii o masywnej konstrukcji, która da gwarancję długiego użytkowania bez serwisu. Niska cena przestaje być reklamą i zaletą wyrobu. Wzbudza podejrzliwość. Klienci wyciągnęli wnioski z zakupu taniej i masowej biżuterii.
Jaki rodzaj biżuterii jest najchętniej kupowany przez Polaków? Na co nasi rodacy zwracają największą uwagę podczas wyboru biżuterii?
Myślę, że obrączki i pierścionki zaręczynowe oraz łańcuszki i dewocjonalia to w segmencie jubilerstwa najszerszy rynek zakupowy. Drugi segment sprzedaży to biżuteria modowa: złota, srebrna, łańcuszki, bransoletki, zawieszki, wyroby masowe, tanie, kupowane pod wpływem impulsu i chwili, jako element mody, sprawienia sobie lub komuś niespodzianki lub prezentu.
Polska branża jubilerska stara się podbić swoją biżuterią, za którą idzie wieloletnia praca nad oryginalnym wzornictwem, zagraniczne rynki. Czy wydaje się panu, że polska biżuteria ma szansę stać się rozpoznawalna na światowych rynkach?
Polską biżuterię podzieliłbym na dwie grupy: biżuteria ze srebra i bursztynu, która cały czas stara się promować branżę i lokalny surowiec, jakim jest bursztyn. Producenci ci są widoczni na światowych imprezach targowych i na pewno są efekty tej pracy i promocji. Drugi segment to galanteria złota oraz biżuteria złota z kamieniami szlachetnymi. W tym segmencie bardzo dobrze radzą sobie producenci obrączek. Niektórzy z nich to europejska czołówka. Jeżeli chodzi o dobra bardzo luksusowe – biżuterię z kamieniami szlachetnymi – to Polska jest biednym krajem. Rynek dóbr luksusowych jest bardzo płytki, o słabej płynności sprzedaży. Kraje bogate i rynki dojrzałe konsumują luksus jubilerski i tam jest możliwość, że wyrosną mocne marki producenckie. To jest rynek ogromnych wartości, drogich kamieni, wielkich i drogich kampanii marketingowych. Nie zauważyłem, żeby jakiś polski producent przebijał się na tym rynku. Poza tym myślę, że około 90 proc. biżuterii złotej z kamieniami szlachetnymi sprzedawanej w naszym kraju pochodzi z importu. Polski rynek producencki w złocie jest słaby i zdominowany przez masowy import.
Współczesna biżuteria nierozłącznie związana jest z nowoczesnymi technologiami. Każdy producent biżuterii dysponuje maszynami, które znacznie ułatwiają mu pracę. Można odnieść wrażenie, że umiejętności rzemieślnicze powoli odchodzą do lamusa. Czy wydaje się panu, że przyszłość – to biżuteria wykonana z użyciem nowych narzędzi jubilerskich, czy może znajdzie się na rynku nisza dla rzemieślników?
Nowoczesne technologie bardzo wspierają pracę i dają dużo nowych możliwości w projektach i wykonaniu. W moim odczuciu jednak bez znajomości warsztatu i tradycyjnych technik, które uczą podstaw i myślenia, z naciskiem na myślenie, trudno będzie stworzyć coś sensownego, użytkowego, wartościowego. Według mnie bez połączenia takich czynników, jak pasja, zamiłowanie, przygotowanie warsztatowe, trudno będzie zostać profesjonalnym jubilerem czy też producentem markowej biżuterii. Ktoś, kto nie zna warsztatu, ma słabe szanse chociażby na projektowanie w programie 3D. Po prostu nie czuje materii. Mam przygody z projektantami, którzy pominęli w swej edukacji podstawy warsztatowe. Projekty, które tworzyli, nie spełniały żadnych wymogów, nie miały walorów użytkowych ani praktycznych. Doszedłem do wniosku, że w ogóle nie rozumieją, co to jest konstrukcja produktu i jakie warunki musi spełnić, żeby była użytkową. Nowoczesna technologia najczęściej oznacza produkt masowy, tani, często byle jaki, dla wszystkich i dla nikogo. Jedyna zaleta jest taka, że każdego na takizakup stać. Natomiast produkt rzemieślniczy to dzieło intelektu, ludzkich rąk, sztuka, rzeźba w metalu, biżuteria indywidualna i spersonalizowana. Ozdoby te są wyrobami pokoleniowymi, rodzinnymi, traktowanymi jak klejnot rodzinny, a zarazem inwestycja kapitału. Pytanie jest takie: ile osób będzie stać na ekskluzywny luksus? Rzemieślniczy produkt to znaczy drogi, indywidualny, prestiżowy, zamawiający jest majętny i stać go na luksus. Produkt masowy, technologiczny, tzw. pik modowy w danym sezonie, jest fajny i tani, ale po sezonie to tylko wartość np. 2 g w złomie złota i nic więcej.
Firma Jubilerska Górecki zaskakuje odbiorców unikatowym wzornictwem. Kim są projektanci państwa biżuterii i gdzie tkwi sekret unikatowego stylu?
Tak, to prawda, nasza firma to koncept bardzo rzadki na naszym rynku. Mamy swoje klimaty, w których się obracamy. Tworzymy nieustannie nasze autorskie kolekcji od przeszło 20 lat. Pierwsza to „Tradycja i Styl”, a ostatnia „Go Baroque”. Ta najnowsza obrazuje najnowsze światowe trendy w polskim wydaniu. Butelkowa zieleń turmalinu, czarne brylanty, morganity i trzy kolory złota – to wszystko współgra i wzajemnie się uzupełnia. Nasi projektanci to w przewadze rzemieślnicy wychowani na tradycyjnym warsztacie jubilerskim. Czują to, co robią. Ponadto przez długie lata współpracujemy z łódzką ASP. W trakcie odbywania przez studentów praktyk powstawały nowatorskie, innowacyjne pomysły i rozwiązania, które znalazły zastosowanie w późniejszym wzornictwie i produkcji. Było to wspaniałe połączenie młodości i entuzjazmu z tradycyjnym i wyrafinowanym warsztatem rzemieślniczym. Nasi klienci również zachęcają nas do korzystania z ich inspiracji.
Ostatnie lata pokazały, że rynek biżuteryjny może funkcjonować także w wirtualnej rzeczywistości. Niemal wszystkie marki jubilerskie mają swoje sklepy internetowe i za ich pośrednictwem sprzedają biżuterię. Czy w najbliższym czasie sprzedaż biżuterii będzie odbywała się jedynie za pośrednictwem sieci?
Tak, rynek internetowy bardzo mocno się rozwija i sprzedaż wzrasta. Jednak sklep internetowy powinien mieć połączenie z fizycznym. Te dwa sklepy się uzupełniają. Oglądamy wyrób w sklepie, kupujemy przez internet – lub odwrotnie. Myślę, że to będzie jednak sprzedaż biżuterii taniej, masowej, porównywalnej z inną masowo występującą w internecie. Kupując klejnot, wartość, inwestując duże pieniądze, nie obędzie się bez wizyty w salonie jubilerskim. Znajdziemy tam profesjonalną obsługę, otrzymamy porcję niezbędnej wiedzy o produkcie. W trakcie wizyty mamy prezentację produktu i negocjacje, a za tym idą emocje, kontakt z ludźmi i sztuką. Musi być zatem bezpośredni. Dopowiadając, czytałem ostatnio raporty dużych sieci handlowych, w których obecnie sprzedaż internetowa daje 10-20 proc. obrotu firmy. Taka jest skala tej sprzedaży. Ale bardzo dużo sklepów internetowych jedzie na stratach, co zauważył autor raportu.
Firma Górecki co roku wprowadza na rynek nową kolekcję złotej biżuterii. Czy w tym roku zaskoczycie odbiorców i jaka jest historia powstania kolekcji?
Nasze kolekcje są wprowadzane co dwa lata. Zawsze miejscem premiery są warszawskie targi. Ostatnia nasza kolekcja „Go Baroque” miała premierę w 2017 r., również na targach w Warszawie. W roku, w którym n i e powstaje kolekcja, tworzymy wzory dla szerokiego odbiorcy. Tak więc w 2019 r. będzie czas na wprowadzenie nowej kolekcji na rynek jubilerski. Mogę powiedzieć, że na pewno będzie to biżuteria, w której główną rolę będą odgrywały kolory natury oprawione w ciekawych i nowych formach. Ale więcej na ten temat w przyszłym roku.
Jakie plany na najbliższą przyszłość ma firma Górecki? Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?
Dalej będziemy wierni temu, co rozpoczęliśmy 28 lat temu. Chcemy rozwijać i edukować polski rynek poprzez dostarczanie naszym konsumentom dobrej, polskiej biżuterii, spełniającej wszystkie oczekiwania, i to za rozsądne pieniądze. W dalszym ciągu stawiamy na rozwój eksportu, poszerzając go o nowe zagraniczne rynki. Pozostaniemy dalej wierni naszemu przewodniemu sloganowi: „Górecki Biżuteria z klasą”. Takie są pokrótce plany naszej firmy na przyszłość.
Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Michałem Kosiorem, dyrektorem biura Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników, o rynku bursztynu w Polsce
Rozmawiamy w przededniu Międzynarodowych Targów Bursztynu Ambermart. Jest to jedno z najważniejszych wydarzeń dla bursztynników nie tylko w Polsce. Czy ma pan oczekiwania względem tegorocznej edycji targów?
Targi Ambermart to znacznie spokojniejsza impreza od marcowego, wielkiego Amberifu. Daje to pewne możliwości działania poza stoiskiem MSB. Na Ambermart planujemy dwa kursy, tj. kurs teoretyczny, składający się z sześciu wykładów (złoża i geologia, imitacje, metody obróbki, historia, inkluzje oraz informacje o rynku), które w pewnym sensie organizują wiedzę pracownikom branżowym; i drugi kurs – warsztaty rozpoznawania modyfikacji i imitacji bursztynu. Prowadzi je nasz rzeczoznawca Jacek Ożdżeński. W ciągu całego dnia 12 osób ma możliwość zapoznania się z najważniejszymi cechami diagnostycznymi bursztynu i jego imitacji. Ponadto organizujemy Święto Ulicy Mariackiej, które jest przedłużeniem targów Ambermart i imprezą plenerową na najsłynniejszej uliczce związanej z bursztynem w Gdańsku. Mam nadzieję, że mimo planowanych działań znajdzie się chwila, by porozmawiać zarówno z kupcami, jak i wystawcami o sytuacji rynkowej, nowych kolekcjach, planach etc. Poza tym wszystkim Polska Agencja Inwestycji i Handlu w programie Moda Polska przygotowuje misję kupców i dziennikarzy na targi Ambermart. Bardzo jestem ciekaw, jak wyjdzie ta misja, gdyż program, który widziałem do tej pory, jest bardzo dziwny. Kupcy i dziennikarze branży jubilerskiej mają spędzić dwa dni w okolicach Łodzi, by oglądać fabryki bielizny, pończoch i wyrobów skórzanych. Uczestnicy podczas trzech dni misji przejadą ponad 500 km autokarem. Mimo że byłem na kilku różnych misjach, nie widziałem takiej, która w docelowym miejscu oferuje tylko jeden dzień, i to w całości zapełniony zorganizowanymi spotkaniami. Specyfiką naszej branży jest rozdrobnienie przedsiębiorców, stanowi to o jej sile i elastyczności, problemem jest to, że nikt nie zdoła podjąć wysiłku marketingowego, by rozreklamować bursztynową biżuterię czy zaprosić odpowiednią liczbę kupców i dziennikarzy. Branży brakuje stałych zleceń i zamówień z różnych rynków, nie tylko targowego handlu dwa razy do roku. Program Moda Polska miał dać taką możliwość, jednak obawiam się, że niewiele z szerokiej promocji wyjdzie.
Branża bursztynnicza rozwija się dynamicznie. Stale pojawiają się nowe wzory biżuterii, twórcy wykorzystują nowoczesne technologie pozwalające na produkcję ozdób z bursztynem. Jak ocenia pan zmiany, które zachodzą na polskim rynku bursztynnicznym w ciągu ostatnich kilku lat?
To zależy, co rozumiemy pod pojęciem rozwoju branży. Z pewnością przetwarzamy mniej surowców niż kilkanaście lat temu, zatrudniamy mniej ludzi, jednak wartość produkcji wciąż jest wysoka. Nie nazwałbym więc tego rozwojem, bo to sugeruje powiększanie, ale profesjonalizacją. Niegdyś zatrudniano wielu niewykwalifikowanych pracowników, dziś firmy biją się o fachowców. Dużym problemem w branży jest brak wykwalifikowanych złotników, wręcz zaskakujące jest to, że w Trójmieście, gdzie mamy największą produkcję wyrobów jubilerskich, od wielu lat nie może powstać szkoła czy klasa złotnicza. Jeśli chodzi o zmiany technologiczne, to z pewnością skrócił się czas wprowadzenia wzorów, jest to związane i z projektowaniem komputerowym, i z drukowaniem modeli 3D. Zmiany są istotne, ale same technologie, bez odpowiedniej kadry projektantów rozumiejących zasady projektowania, doboru proporcji, tworzenia przedmiotów użytkowych czy samych technologii jubilerskich, to wciąż mało. Polska branża bursztynnicza bezwzględnie tworzy najnowocześniejsze wzornictwo, ale gonią nas Chińczycy czy Rosjanie, którzy mają wsparcie swoich rządów i otrzymują sporą pomoc. Niestety często wiąże się to z nieuczciwą konkurencją i kopiowaniem wzorów, a dochodzenie praw do własnego wzornictwa za granicą jest bardzo trudne.
Jeszcze do niedawna głównym kierunkiem eksportu polskiej biżuterii z bursztynem był rynek chiński. Niestety w ostatnim czasie sytuacja uległa zmianie. Wydaje się, że polscy bursztynnicy muszą szukać nowych miejsc prezentacji swoich wyrobów. Jak ocenia pan tę sytuację? Gdzie polscy artyści złotnicy mogą sprzedawać swoją biżuterię?
Rynek chiński zdaje się być wciąż największym konsumentem, jednak zmienił się. Kilka lat temu na fali wznoszącej powstawało wiele sklepów, których magazyny trzeba było wypełnić towarem, wyroby z bursztynem oraz sam bursztyn były jednymi z produktów, które stały się atrakcyjnym upominkiem, sposobem na wyrażenie wdzięczności. Trzy lata temu, gdy rząd Chin zmienił prawo i zakazał kupowania prywatnych prezentów za służbowe pieniądze, rynek wyraźnie zastopował. Musimy jednak zrozumieć, że stało się to z całym rynkiem dóbr luksusowych, poczynając od biżuterii, a kończąc na zegarkach, które odnotowały największe spadki. Dziś to europejscy Chińczycy, którzy prowadzą sklepy dla chińskich wycieczek, stają się największym kupcem bursztynu. Perspektywicznymi rynkami są kraje, które dawniej kupowały bursztyn, czyli Zachód. Tu jednak trzeba przeprowadzić bardzo dużą kampanię informacyjną, że bursztyn to nie są korale dla babci ani nieprawdopodobnie drogie wisiory dla Chińczyków. Niestety ciężko zmienić ten stereotyp, gdyż media cały czas używają zdjęć popularnych, nieatrakcyjnych projektów. W czerwcowym numerze magazynu „InColor”, wydawanego przez International Colored Gemstone Association, do której to organizacji MSB należy, zaprezentowaliśmy cztery długie artykuły o bursztynie, w tym jeden prezentujący nowoczesne wzornictwo. Publikacja spotkała się z dużym zainteresowaniem.
Branża bursztynnicza stanęła w ostatnim czasie wobec kilku problemów. Nasycenie się rynku chińskiego, o czym mówiliśmy, jest z całą pewnością jednym z nich, ale nie jedynym. Kolejnym są wysokie ceny bursztynu, które wpłynęły na wzrost cen biżuterii z niego wykonanej. Jak branża bursztynnicza radzi sobie z tym utrudnieniem?
Ceny surowca bursztynowego poszybowały w górę z kilku powodów. Pierwszym był trudniejszy dostęp do surowca z obwodu kaliningradzkiego, gdyż rząd Rosji wprowadził utrudnienia w eksporcie surowca, by branża bursztynnicza w Rosji miała go więcej. Kolejnym był boom na rynku chińskim, który windował ceny najbardziej poszukiwanych kamieni w odcieniach białych i mlecznych. Ostatnie trudności na chińskim rynku i zmiany w Rosji spowodowały, że bursztyn w Polsce jest obecnie znacznie łatwiej dostępny niż chociażby dwa lata temu. Jako ciekawostkę powiem, że w 2017 r. sprowadziliśmy ponad tonę bursztynu z obwodu kaliningradzkiego. Kilka firm prowadzi import z Ukrainy. Ponadto Litwini w marcu ogłosili rozpoczęcie prac nad giełdą bursztynu w Wilnie, która oprze się na rosyjskim surowcu. Ważne jest także to, że na Lubelszczyźnie są firmy, które niebawem rozpoczną eksploatację złóż bursztynu lubelskiego.
Kolejnym problemem są zmiany ustawodawcze, które bezpośrednio uderzyły w branżę bursztynniczą. Jak ocenia pan stan o w i s k o ustawodawców i bursztynników? Jakie zmiany czekają nas w najbliższym czasie?
Od dwóch lat rozmawiamy z Ministerstwem Środowiska i mozolnie tłumaczymy, na czym polega wydobycie bursztynu, jakie są jego ceny, jak wyglądają i czym różnią złoża i wystąpienia. Bursztyn jest trudnym do zrozumienia dla laika materiałem, bo np. nie ma czegoś takiego jak średnia cena – to nie uncja złota czy srebra, każdy kamień może należeć do innej kategorii wielkościowej, jakościowej. Urzędnicy w MŚ zdziwili się, że Kombinat Bursztynowy w Jantarnoje dzieli bursztyn na 90 klas. W tym czasie MŚ już dwa razy wykreśliło bursztyn z nowelizacji prawa geologicznego i górniczego, zrezygnowało z opłaty koncesyjnej rzędu 800 zł na kilogram jakiegokolwiek wydobytego bursztynu, a co najważniejsze – uznało nas za partnera do prowadzonych rozmów. Na pewno bursztyn stanie się własnością Skarbu Państwa, będzie wydawana koncesja na wydobycie na poziomie MŚ, ale to jeszcze projekty. Mam nadzieję, że inaczej zostaną potraktowane wystąpienia na Żuławach i starsze od nich złoża na Lubelszczyźnie.
Co robi Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników, którego pan jest dyrektorem, w celu skonsolidowania środowiska?
Staramy się organizować wspólne wystąpienia na różnych rynkach. Poszczególni producenci są dla siebie konkurencją, ale pod wspólną marką MSB będą zauważeni jako silniejsi. Dlatego od kilku lat organizujemy pawilon MSB na jesiennych targach w Pekinie oraz polski pawilon na targach w Bangkoku. Staramy się pokazywać jak najszerszy przekrój wzornictwa na naszych wystawach zarówno w galerii MSB przy ul. Warzywniczej w Gdańsku, jak i wszystkich innych zewnętrznych wystąpieniach. Nasza galeria otwarta jest na wszystkie dobre inicjatywy.
Jakie cele stawiacie przed sobą w najbliższym czasie? Co udało się wykonać i co jeszcze przed nami?
Jednym z najważniejszych celów jest zaprezentowanie światu bursztynu bałtyckiego jako pełnoprawnego kamienia jubilerskiego. MSB od kilku lat prowadzi laboratorium bursztynu, od zeszłego roku występuje również na targach jubilerskich. W 2017 r. były to wszystkie targi branżowe w Polsce oraz China International Jewellery Fair w Pekinie, gdzie otrzymaliśmy zaproszenie do zaprezentowania się na wrześniowych targach jubilerskich w Hongkongu pośród najważniejszych laboratoriów gemmologicznych z całego świata. Udało się nam pokryć większość kosztów stosika, dzięki współpracy z Urzędem Marszałkowskim Województwa Pomorskiego. Pokazanie naszej branży, że jest nowoczesna, innowacyjna, a jednocześnie zaopatrzona w najbardziej profesjonalne narzędzia do badania i certyfikacji bursztynu, jest podstawą zapewnienia zaufania. Ważnym elementem są także fundowane przez MSB nagrody bursztynowe w konkursach Amberif Design Award czy legnickie Srebro oraz wsparcie szkół. Zależy nam bardzo, by kreatywne kawałki bursztynu trafiały zarówno do dojrzałych, jak i młodych artystów w Polsce i na świecie.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Andrzejem Sadowskim, Markiem Nowaczykiem, Mariuszem Pajączkowskim oraz Andrzejem Pacakiem o inicjatywie zorganizowania wystawy „Moim zdaniem… In My Opinion. Wystawa biżuterii z komunikatem”
Są panowie inicjatorami wystawy „Moim zdaniem… In My Opinion. Wystawa biżuterii z komunikatem”, która zostanie otwarta 7 czerwca, pierwszego dnia targów Jubinale. Swoje prace mogą przesyłać wszyscy twórcy biżuterii – artyści, rzemieślnicy – każdy, kto chce wyrazić się za pośrednictwem biżuterii. Nie narzucają panowie również tematu. Ta inicjatywa jest nie tylko odważna, ale także bardzo ważna, gdyż oddaje głos środowisku złotniczemu w Polsce. Jakie cele jej przyświecają? I co ważniejsze, jakie mają panowie oczekiwania związane z tym, nie da się ukryć, innowacyjnym i dość kontrowersyjnym przedsięwzięciem?
Mariusz Pajączkowski: Tak, chcemy, aby uczestnicy mieli okazję wypowiedzenia swojego zdania. Nie odpowiadali na zadanie, nie pracowali „pod jury”, ale zaproponowali swój temat w swojej pracy. Jeżeli temat okaże się ważny i ciekawy, może stanie się przyczynkiem do dyskusji w kolejnych pokazach. To nie jest kontrowersyjne przedsięwzięcie, to raczej inny sposób potraktowania złotników, którzy siedząc przy swoim stole, myślą, mają pomysły, ale nie rozpoczynają ich realizacji. Zapraszamy te myśli i emocje, aby nie zostały w felu. Chcemy je usłyszeć, zobaczyć, porozmawiać o nich. Innowacyjny pomysł?
To najprostszy z możliwych pomysłów: posłuchajmy ludzi, którzy mają swoje zdanie. Złotnicza brać ma potencjalnie wielką moc wyrażenia swoich myśli publicznie. A nie wyraża. Dlaczego? Bo nie ma gdzie. Andrzej Sadowski: Zależy nam, aby również środowiska pozaartystyczne wzięły udział w tym projekcie. Nie chcemy, aby jakiekolwiek środowisko zajmujące się wytwarzaniem biżuterii uznało, że to pomysł dla innych. Szczególnie zachęcamy tych wszystkich, którzy jeszcze do tej pory nie mieli okazji publicznie wyrazić siebie poprzez swoje dzieła, swoją biżuterię. Andrzej Pacak: Chcielibyśmy, aby temat wystawy „Moim zdaniem” był inspiracją dla autorów i nie ograniczył się tylko do tematu krajowego. Mamy nadzieję, że także poruszą w swoich biżuteryjnych pracach to, co jest aktualnie, a dotyczy problemów na naszym globie.
Można spodziewać się, że na wystawę spłynie wiele prac, które ukażą zupełnie inne podejście do biżuterii. Czy nie obawiają się panowie, że wystawa zamiast zjednoczyć środowisko, jeszcze bardziej je zantagonizuje?
Marek Nowaczyk: Środowiska integrują się poprzez wspólne działania. Jednym z celów wystawy „Moim zdaniem” jest pokazanie, że nie przynależność organizacyjna czy typ wykształcenia, ale jakość prac i przemyślenia w nich zawarte stworzą spójną wystawę. Jestem pewien, że na otwarciu wystawy w czerwcu na Jubinale spotkają się twórcy kształceni w ASP i członkowie cechów i wspólnie będą zachwycać się pracami i gorąco na ich temat dyskutować. Bo te podziały to sztuczna pozostałość przeszłości. A.S.: Mamy nadzieję, że nikt tak nie pomyśli. Wszyscy, którzy znają klimat krakowskich targów Jubinale, wiedzą, że staramy się od ponad 10 lat stworzyć miejsce spotkań całej branży, przyjazne dla wszystkich. Gdyby miało być inaczej, nie zaangażowalibyśmy się w ten projekt. M.P.: Antagonizowanie środowiska zdecydowanie nie jest naszym zamiarem. Przecież nie podejście do biżuterii jest tu pierwszoplanowe. W naszym zamyśle za najważniejszy uznajemy komunikat, jaki dana praca ze sobą niesie. Coś, co zostało w biżuterii przez lata utracone jako jej cecha. Czyli – co mówi biżuteria, a nie – jak mówi. Inaczej – ważna jest myśl, nie dykcja, przemyślenie zdania, a nie kaligrafia lub ortografia. Oczywiście swobodniej jest zbudować myśl, mając złotniczą „kartę mikrofonową”, czyli warsztat i doświadczenie. Mistrzom złotnictwa będzie łatwiej, samoukom trudniej. Ale intencją nie jest pokazanie różnic w umiejętnościach, w mistrzostwie technik, w nowoczesności lub w jej braku. Istota tkwi w przekazie. Czytelnym przekazie, zrozumiałym dla odbiorcy, prowokującym przynajmniej do refleksji. Lepiej – do komentarza. Przez biżuterię nie tylko możemy manifestować monologiem, możemy dążyć do dialogu. Czyli – treść, nie forma. Oto propozycja dla autorów. Nieskrępowana elokwencja. Jak trzeba, to nawet z grubym słowem.
Czy wydaje się panom, że wystawa pozwoli na ukazanie cech charakterystycznych dla polskiej sztuki złotniczej? Czy może wprost przeciwnie, unaoczni podziały w środowisku niemal na każdym polu – zarówno w podejściu do biżuterii, jak i w sposobie jej wykonania?
A.P.: To nie jest pomysł ograniczony do środowiska złotniczego i naszego kraju. To pomysł na dyskusję w wielu aspektach i przestrzeniach. Tyle że w formie pracy złotniczej (choć w regulaminie dopuszczamy również wizualizację i komentarz tekstowy). W zależności od rozwoju projektu myślimy o stworzeniu miejsca szerokiej dyskusji w internecie. Również po angielsku. Ale to dopiero w przyszłości. Trzeba zacząć od początku, nie piszmy odległych scenariuszy już teraz. M.N.: Ukazanie cech charakterystycznych dla polskiej sztuki złotniczej to byłby pomysł dość karkołomny. Bo czy istnieje taki twór jak polska sztuka złotnicza jako odrębna formacja? Współczesna biżuteria zunifikowała się, jest tylko kilku, może kilkunastu twórców, którzy zachowali swój odrębny, rozpoznawalny styl i charakter. M.P.: Ukazanie cech charakterystycznych polskiej sztuki złotniczej nie jest celem tego projektu. Na pewno też nie podziały, podziałów mamy zbyt dużo we wszystkich sferach życia ostatnich lat. Startujemy w Krakowie, tworzymy podstawy wystawy w Polsce, ale potem chcemy tę dyskusję przenieść na forum europejskie (a może nie tylko europejskie; mamy zupełnie wstępną propozycję na zorganizowanie cyklu powtórzeń w Ameryce Południowej). A.S.: Tu warto dodać, że za istotny uznajemy aspekt marketingowy przedsięwzięcia. Pracujemy nad tym, aby wystawa odbiła się jak najszerszym echem. Dzięki temu dla wielu pracowni jest to szansa, aby zaistnieć w miejscach, które do tej pory nie znały ich biżuterii. Przewodnią myślą projektu jest myśl i zdanie twórcy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby przy okazji pokazać swój „język”, warsztat biżuterii. Przekazem może być słowo, ale może nim być również kamień szlachetny czy jego oprawa. Cieszymy się, że tak właśnie rozumieją to stowarzy szenia, które już dziś objęły nasze działania patronatem honorowym.
Michał Gradowski w przesłanym mi szkicu definicji biżuterii zauważył, że „żonglujemy ciągle określeniem »biżuteria«, przydając mu na oznaczenie różnych odmian odpowiednie przymiotniki – jako to sztuczna, czarna, artystyczna czy jarmarczna, a cała ta na poły domorosła klasyfikacja jest tyle warta, co podział na duże i czerwone. […] Pozostaje więc nam tylko jeden jej atrybut, a mianowicie funkcja – zdobienie ciała i stroju. W tej sytuacji już bez zastrzeżeń możemy biżuterią nazywać koronkowy kołnierzyk mojej babci lub pióropusz wodza Siuksów. Myślę, że właśnie osiągnęliśmy granice absurdu i dalej ja już się nie wybieram. Poddaję się i z pokorą oświadczam, że nie wiem, co to jest biżuteria”. Wobec głosu wybitnego historyka sztuki złotniczej nie obawiają się panowie, że napłyną prace, które z biżuterią będą miały niewiele wspólnego? A może zależy wam na próbie zdefiniowania pojęcia biżuterii, na które zgodziłaby się większość polskich artystów złotników?
M.P.: O, proszę od nas nie oczekiwać zbyt wiele. Biżuteria jako pojęcie jest zdefiniowane, między innymi przez samego pana Michała. To każda ozdoba ciała lub stroju, niezależnie od zastosowanych materiałów (jestem świadkiem wygłoszenia tej tezy). Dziś wiele jest dyskusji, czy biżuteria musi być trójwymiarowa, ale taka była przez tysiąclecia i niezależnie od trendów taką chcemy pokazać. Jako przedmiot wykonany, nie formę w trakcie projektowania. W regulaminie piszemy, że chcemy pokazać wystawę złotniczą. A to oznacza, że nawiązujemy do intuicyjnego, historycznie zrozumianego, a nie konceptualnego spojrzenia na jej formę. Poza tym będę powtarzał: nie jest naszym celem definiowanie zjawisk w sztuce, ale komunikatywność wypowiedzi. W obie strony. A skoro została przywołana osoba pana Michała, to powiem: w tym projekcie jest bardzo dużo jego myśli. I silny uścisk dłoni z życzeniami, aby taki projekt kiedyś powstał. Może to było nawet zobowiązanie? M.N.: Mamy nadzieję, że tak będzie, że będą prace, które z biżuterią nie będą miały nic wspólnego. W regulaminie wyraźnie zaznaczyliśmy, że zapraszamy do wyrażenia swojego zdania w formie pracy złotniczej stanowiącej biżuterię lub obiekt złotniczy.
Niezwykle trudno jest zdefiniować pojęcie „biżuteria”. Może łatwiej będzie z pojęciem „komunikat”. Co należy rozumieć pod tym słowem?
A.P.: My, złotnicy, mamy swoje zdanie na wiele tematów. Zdrowie, polityka, dieta, zjawiska społeczne, złość, sport, szczęście. Na każdy temat. I wyrażamy je codziennie. W domu rodzinnym, w pracy, w internecie. Będąc kreatywnymi, roześmianymi lub zirytowanymi. Wypowiadamy mnóstwo opinii, codziennie. Tak rozumiemy komunikat. M.P.: Komunikat ten nie musi być fenomenalny, superinteligentny, doceniany, ciekawy dla wszystkich. Niech będzie po prostu osobisty. Nawet intymny. Na taki komunikat czekamy. Czy jako organizatorzy chcemy stworzyć nową jakość w biżuterii? Kto wie, może warto poszukać czegoś nowszego niż minimalizm i good design. Ale to zależy od autorów. Ten projekt tworzy możliwość, ale to autorzy stworzą (lub nie) nową drogę.
Czy choćby hipotetycznie stawiają panowie jakieś granice, sobie – przy wyborze dzieł sztuki na wystawę i artystom przesyłającym swoje prace? A jeśli tak, to jakie i dlaczego?
A.S.: Z założenia wydarzenie ma mieć przekaz pozytywny, przynoszący korzyści i zadowolenie zarówno uczestnikom, organizatorom, jak i wszystkim, którzy poświęcą temu wydarzeniu swój czas i pieniądze. Z tego względu tak, zastrzegamy sobie prawo wyboru czy ograniczenia prac i prosimy o zrozumienie tej sytuacji. M.N.: Jest oczywiste, że może zaistnieć sytuacja, w której tylko część prac przesłanych na wystawę będzie mogła być pokazana. I oczywiste, że organizatorzy, tak jest w regulaminie, podejmą się niewdzięcznego zadania selekcji. Ale określenie „przekaz pozytywny”, o którym napisał Andrzej Sadowski, może być trochę mylące. Nie uchylamy się od pokazania zdań trudnych, tych we współczesnym świecie jest sporo: komunikacja wirtualna, problemy społeczne i medyczne itd. – mogą one być przekazem zmuszającym do refleksji, czasem drażniącym. Ale bardzo istotnym. M.P.: Tak, są granice. Z tematów wykluczamy komentarze na temat religii (bo to manifestacje zbyt osobiste, łatwe w agresywnej krytyce i sięgające do złych relacji międzyludzkich od tysiącleci), prace w swym komunikacie niezgodne z prawodawstwem Unii Europejskiej itp. To ma być wystawa kreatywna, dla myślących nadawców i odbiorców. Jako organizatorzy jesteśmy odważni w prezentowaniu kontrowersyjnych zdań. Nie spodziewamy się prac, które będziemy musieli odrzucić, gdyby jednak tak się miało zdarzyć, przyjmujemy na siebie odpowiedzialność za wybór i decyzję. Podpisujemy się pod projektem nazwiskami, a nie instytucjami, aby określić swoją własną odpowiedzialność wobec autorów.
Na koniec chciałabym zapytać o ciąg dalszy. W planach jest pokazanie wystawy nie tylko w naszym kraju, ale także poza jego granicami. Czy wydaje się panom, że nadesłane prace stworzą spójną, używając modnego dziś słowa, narrację na temat polskiej biżuterii i jej przekazu?
A.S.: W chwili obecnej projekt „Moim zdaniem” planujemy na rok. Programowo ostatnia wystawa ma być otwarta w czerwcu 2019 r. na targach Jubinale. Ale nie jest to ostateczna decyzja. Tym bardziej że taki projekt przygotowujemy pierwszy raz i nie wiemy, jakie będą potrzeby uczestników oraz odbiorców wystawy. Ale mimo że brakuje nam doświadczenia, to nie brakuje nam pomysłów i zapału. Staramy się, aby wydarzenie było zorganizowane z dużym rozmachem. Przygotowujemy plakaty, zaproszenia, katalogi, foldery, uruchomiliśmy specjalną stronę WWW. Na bieżąco komunikujemy się z użytkownikami FB, pojawiają się informacje w prasie branżowej i na blogach, „wkręcamy” stowarzyszenia w promowanie wydarzenia, szukamy sponsorów. Mamy nadzieję, że uczestnicy wystawy docenią ten wkład poprzez liczny udział, bo wiele z tych działań jest wprost marketingową szansą dla twórców i ich pracowni. A.P.: Marzy mi się, by wystawa w mojej londyńskiej Magan Gallery była wydarzeniem artystycznym, a komunikat z wystawy „In My Opinion” był dla wizytujących uniwersalnym przekazem, zachęcającym do dyskusji. M.P.: Nie chodzi w tym projekcie o „polską biżuterię”. Chodzi o biżuterię. Tak, zaczynamy tu, w Krakowie. Początkiem rozmowy będą tematy poruszone i zaprezentowane 7 czerwca br. przez polskich złotników. Ale to tylko zagajenie dyskusji. W regulaminie jest opisany „ciąg dalszy”. Jak wspomniał Andrzej, dziś nie wiemy, jak projekt się rozwinie. To zależy od autorów, frekwencji i od chęci wystawiających. Nasze ciche ambicje są ogromne, ale przyszłych zdarzeń dziś nie przewidzimy. Jeżeli nie pojawi się dobra wystawa, solidny pretekst do złotniczej rozmowy, projekt umrze śmiercią naturalną. Jeżeli pomysł przekona brać złotniczą do wyjścia poza krąg produkcji–promocji–sprzedaży, gdy uzna, że biżuteria jest medium z niesamowitym potencjałem społecznym – może stać się coś dużego. Co będzie dalej? Być może nic. Być może potułamy się z pomysłem przez kilka lat. A być może tu i teraz powstanie inna, nowa biżuteria? Mamy szansę.
Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Bożeną Ewą Wódz, kustoszem w dziale Sztuki w Muzeum Okręgowym w Sandomierzu, o krzemieniu pasistym.
W Muzeum Okręgowym w Sandomierzu zgromadzona została jedyna na świecie kolekcja biżuterii i małych form złotniczych z krzemieniem pasiastym. Kamieniem, który nierozłącznie związany jest z Ziemią Sandomierską. Skąd wziął się pomysł, aby to muzeum stało się nie tylko swoistym dokumentalistą, ale także propagatorem krzemienia pasiastego?
Muzeum nie mogło pozostać obojętne na powstanie projektu Cezarego Łutowicza, który jako pierwszy rozpoczął wykonywanie dzieł biżuteryjnych i wyrobów złotniczych z użyciem krzemienia pasiastego. Rozpoczęło gromadzenie i dokumentowanie prac tego twórcy. Momentem przełomowym, który zadecydował o poszerzeniu zakresu gromadzenia i intensywnym rozwoju kolekcji w kierunku biżuterii współczesnej i małych form złotniczych, stał się współudział muzeum w realizacji programu Sandomierskich Warsztatów Złotniczych „Krzemień pasiasty – kamień optymizmu”. Towarzyszyła im informacja, że oto mamy swój typowo polski kamień – miejscowy minerał, który warto poznać, stosować jako kamień jubilerski, bo to nie tylko wyróżnik „sandomierskiej sztuki srebra”, ale również wyróżnik polskości.
Ile eksponatów liczy państwa kolekcja? I jakim kryterium kierują się państwo, wybierając okazy do swojej kolekcji?
Kolekcja zgromadzona w latach 2000-2016 liczy 277 prac. To niewiele, a zarazem bardzo dużo, zważywszy, że każde z dzieł jest przekazem lub darem autora, a dowody życzliwej przyjaźni okazało naszemu muzeum bez mała osiemdziesięciu twórców. Sztuka, która trafia do kolekcji, czyli klasyczna biżuteria, małe formy złotnicze i obiekty instalacje, poza obowiązkowym i świadomym zastosowaniem w realizacji krzemienia pasiastego musi być sztuką. Preferujemy zatem biżuterię autorską, unikatową (niezwiązaną z modą), rzetelny warsztat oparty na znajomości tradycyjnych technik, oryginalny design oraz dobrą jakość w szerokim znaczeniu tego słowa. Nie bez znaczenia jest także przekaz, otwierający przed widzem sferę doznań emocjonalnych i metafizycznych, skłaniający do refleksji. I oczywiście talent. Parafrazując Witruwiusza, można by rzec, że ani bowiem talent bez wiedzy, ani wiedza bez talentu nie mogą stworzyć doskonałego dzieła.
Czy mają państwo w planach poszerzanie kolekcji?
Kolekcja zgromadzona w Muzeum Okręgowym w Sandomierzu dzięki artystom zajmującym się sztuką srebra to nie tylko największa w Polsce, ale i jedyna na świecie, świadomie kształtowana kolekcja krzemiennych unikatów. Sandomierski zbiór realizacji złotniczych i jubilerskich charakteryzuje otwartość, a to oznacza, że jest uzupełniany nowymi nabytkami. Ostatnie prace zostały włączone do zbiorów w 2016 r. Mamy nadzieję, że kolejni darczyńcy pomogą nam kontynuować rozpoczęte dzieło.
Jak polscy artyści złotnicy traktują w swoich realizacjach krzemień pasiasty? Jaką narrację budują wobec niego?
To, jak artysta wykorzystuje w swojej realizacji krzemień pasiasty, zależy w dużej mierze od jego osobistej wrażliwości i stopnia poznania tego kamienia. Prócz wiedzy historycznej z pewnością przydatna jest znajomość różnych technologii obróbki – od ręcznych metod prehistorycznych po współczesną obróbkę mechaniczną, które wbrew pozorom wcale nie są łatwe i wymagają dużego doświadczenia. Twórcy unikatów dążą oczywiście do tego, by ostateczny efekt ich pracy artystycznej był wyjątkowy. Szlachetna dekoracyjność i niepowtarzalność krzemienia pasiastego daje im w tym zakresie nieograniczone możliwości. Jedni artyści sięgają do odniesień oscylujących wokół prahistorii, nawiązujących do rzeczywistych bądź wyobrażeniowych form neolitycznych, inni obierają nurt nowoczesny, ale niestroniący od metafory i symboliki, kolejni stawiają na efekt czysto dekoracyjny, bez ukrytych znaczeń, zwracając się wyłącznie ku wnętrzu i akcentując pasiaste figuracje (pejzaże, żywioły, obrazy zjawisk natury). Warto przypomnieć, że cechą sandomierskiego wzornictwa jest wyjście poza czysto zewnętrzne, plastyczne cechy wyrobu i świadome odwołanie się do duchowego dziedzictwa przeszłości.
Czy podejmowaliście albo zmierzacie podjąć działania mające na celu zaproszenie artystów z całego świata, aby mieli szansę na poznanie krzemienia pasiastego i wykorzystanie go w swoich pracach?
Nasze warsztaty artystyczne prowadzone w latach 2000-2014 (VIII edycji) były skierowane do wszystkich artystów złotników zainteresowanych poznaniem krzemienia pasiastego jako kamienia jubilerskiego. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc – stanowisk w pracowni złotniczej, od początku miały charakter elitarny. Z zagranicy otrzymywaliśmy zgłoszenia głównie z krajów Europy i Ameryki Północnej, ale ostatecznie z naszej oferty szkoleniowej skorzystali tylko artyści polskiego pochodzenia z Anglii i Ukrainy. Nie mogąc realizować zajęć warsztatowo-plenerowych w szerszej skali, staraliśmy się docierać do artystów poprzez różne akcje promocyjne i światowe działania wystawiennicze. I to okazało się bardzo skuteczne. Poza stałą ekspozycją w Muzeum Okręgowym w Sandomierzu, współorganizowaliśmy 20 czasowych wystaw krajowych. Nasze obiekty uczestniczyły w pokazach promocyjnych poza granicami: m.in. w Brukseli, Rimini, Delhi, Kalkucie i Bombaju (Cezary Łutowicz), Barcelonie (Cezary Łutowicz, Mariusz Pajączkowski), a multimedialna prezentacja „Sandomierz światową stolicą krzemienia pasiastego” była odtwarzana podczas Tygodnia Kultury Polskiej w Republice Argentyny w Buenos Aires i Obera (Jarosław Kolec). Na uniwersytetach we Florencji i w Udine odbyły się wykłady o krzemieniu pasiastym (Bożena E. Wódz). Potem były jeszcze światowe wystawy EXPO w Mediolanie i Astanie (Cezary Łutowicz). Nie muszę dodawać, że frekwencja na każdej z wystaw światowych to kilka milionów osób, co miało znaczenie dla szerokiego upowszechnienia informacji o naszym muzeum.
W zeszłym roku obchodziliśmy jubileusz czterdziestopięciolecia krzemienia pasiastego wykorzystanego jako kamień jubilerski. Jak oceniają państwo ewolucję „kamienia optymizmu” w tym czasie? Jak zmieniło się podejście artystów do tego materiału? Czy w ciągu niemal półwiecza widać zmianę we wzornictwie?
Krzemień pasiasty już ponad 45 lat jest wyróżnikiem sandomierskiej sztuki srebra. Nazywany bywa potocznie pasiakiem, nobilitująco – polskim diamentem lub metaforycznie – kamieniem optymizmu. Żaden inny kamień jubilerski nie musiał tak jak on, z wielkim trudem przebijać sobie przejścia z polnej drogi „na salony”. Dawno minęły już czasy, kiedy nikt nie traktował go jak tworzywo jubilerskie, ale raczej jako bezużyteczny odpad, a na pierwsze prace Cezarego Łutowicza patrzono z pobłażliwym uśmiechem. Na szczęście udało się – zdołał przekonać szerokie rzesze odbiorów do pokochania wyrobów z „kamieniem optymizmu” i dzisiaj ma już wielu naśladowców. A zmiany we wzornictwie? Najłatwiej prześledzić je oczywiście na przykładzie prac Cezarego Łutowicza, które od dekoracyjnej neosecesji przeszły w stronę oszczędnego stylu geometrycznego. Ewoluowało jego podejście do formy, techniki i stosowanych materiałów.
Jakie działania promocyjne podejmowane są przez muzeum, aby upowszechniać wiedzę na temat swojej unikatowej kolekcji?
Poza informacjami medialnymi dostępne są jeszcze katalogi VIII wystaw powarsztatowych zorganizowanych przez Muzeum Okręgowe w Sandomierzu. Wystawiane sukcesywnie fragmenty kolekcji są podstawą prowadzonych na bieżąco zajęć edukacyjnych dla różnych grup wiekowych.
Krzemień pasiasty jest jedynym kamieniem jubilerskim, który związany jest z Polską. Czy wydaje się państwu, że „kamień optymizmu” mógłby stać się jednym z elementów promujących nasz kraj poza granicami? Jakie działania należałoby podjąć, aby tak się stało?
Z pewnością to pytanie powinno zostać w pierwszej kolejności skierowane do Cezarego Łutowicza, jako autora hasła o „kamieniu optymizmu”. Pierwsze formalne wykorzystanie krzemienia pasiastego jako wyróżnika polskości nastąpiło 1 maja 2004 r. w Brukseli, kiedy był eksponowany w momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej. W 2011 r. stał się oficjalnym kamieniem polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Zrobił prawdziwą furorę na Światowej Wystawie EXPO 2015 w Mediolanie, a w ubiegłym roku był także z wielkim powodzeniem prezentowany na EXPO 2017 w Astanie (Kazachstan). Nie ulega wątpliwości, że spisał się dobrze w swojej roli, a czy będzie jeszcze wykorzystywany jako element promocyjny? To jest trudne do przewidzenia z pozycji muzeum przechowującego kolekcję wybranych egzemplarzy sztuki jubilerskiej wykonanych z tego minerału.
W tym roku Polska obchodzić będzie stulecie swojej niepodległości, czy zamierzają państwo z tej okazji podjąć działania, które pozwoliłby na szeroką promocję „sandomierskiego skarbu”?
W Polsce rok 2018 ogłoszono Rokiem Jubileuszu 100-lecia odzyskania przez Polskę Niepodległości, a Komisja Europejska przyjęła wniosek Parlamentu Europejskiego ustanawiający rok 2018 jako Europejski Rok Dziedzictwa Kulturowego. Obecność krzemienia pasiastego w uroczystych obchodach obu tych wydarzeń, sankcjonuje jego piękna historia, ale też funkcja, jaką spełniał w pradziejach ziem polskich. Dołożymy wszelkich starań, by godnie ją podkreślić. Pomimo najlepszej woli w granicach naszych możliwości możemy przede wszystkim myśleć o zapewnieniu lepszych form ekspozycji i być może skatalogowaniu naszego zbioru.
Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Adamem Pstrągowskim, prezesem firmy S&A Jewellery Design, o sukcesie, jaki odniosła firma, oraz o polskim rynku bursztynniczym.
Na przełomie tego roku firma S&A Jewellery Design obchodzi dwudziestopięciolecie działalności. Są państwo jedną z największych firm jubilerskich w Polsce, prawdziwym potentatem produkcji biżuterii z bursztynem. Jak udało się państwu osiągnąć tak wielki sukces na polskim rynku biżuteryjnym?
Tak, 25 lat działalności za nami i aż trudno uwierzyć, że to prawda. Podsumowując, myślę, że z czystym sumieniem możemy wszyscy w firmie przyznać, że ten czas wykorzystaliśmy optymalnie. Bez przesady możemy przyznać, że nasze produkty są dostępne niemal na całym świecie. Jak to się udało? Na pewno dzięki konsekwencji w dostarczaniu właściwie zaprojektowanej biżuterii, a następnie wykonanej w najlepszej jakości. Od początku mieliśmy założenia, aby nasze kolekcje łamały stereo- typ, z czym tradycyjnie był kojarzony bursztyn. Zabiegamy o to, aby wyroby ze złotem Bałtyku na stałe zajęły godne miejsce obok innych naturalnych kamieni na półkach sklepów jubilerskich na świecie. W kraju chyba już nam się udało, nasze kolekcje są widoczne oraz dobrze się sprzedają w głównych sieciach w Polsce. A świat, pozbawiony uprzedzeń, na bursztyn patrzy zdecydowanie inaczej. Wyjątkowe wzornictwo oraz oprawa dostosowana do danego rynku skutkuje stałymi zamówieniami oraz współpracą z coraz większą grupą odbiorców.
Państwa biżuteria ceniona jest przede wszystkim na rynkach zagranicznych. Wyroby S&A można kupić we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech, Hiszpanii, Rosji, USA, Kanadzie, Australii i Chinach, trafia tam bowiem niemal 80 proc. państwa produkcji. Co sprawia, że wyroby państwa firmy podbiły serca zachodnich klientów salonów biżuteryjnych?
Oferta, którą zapewniamy w wielu krajach, różni się od siebie, więc musimy doskonale wyczuwać nie tylko lokalną specyfikę rynku, ale także zmieniające się trendy. To skomplikowana sztuka, ale jak widać, można się jej nauczyć. Na pewno też nowoczesne wzornictwo, łączenie w umiejętny sposób bursztynu ze złotem i srebrem, a także niestandardowe podejście do wykorzystywania w wyrobach również innych kamieni szlachetnych pozwala przyciągnąć uwagę klientów oczekujących produktów nieszablonowych, wpisujących się styl wzorniczy danego regionu. W dzisiejszych czasach każdy produkt wprowadzany na rynek jako nowy wymaga wsparcia, pełnej oprawy oraz przemyślanego marketingu, o tym nie wolno zapominać. Połączenie tych zasadniczych elementów strategii zdobywania nowych rynków skutkuje wzrostem zainteresowania naszymi kolekcjami.
Wielką zaletą państwa firmy jest wzornictwo. Świadczy o tym choćby nagroda Trend Exhibitor, przyznana na ostatnich targach Vicenzaoro za konsekwencję w kreowaniu trendów, innowacyjne i doskonałe wzornictwo. Kim są projektanci, którzy dla państwa pracują? Jakie jest motto ich działań?
Studio Projektowe S&A składa się z sześciu osób, za wzornictwo na rynek chiński odpowiada Cyprian Chorociej, twórca pierwszej na świecie bursztynowej korony dla Miss Polonia, a za rynek Bliskiego Wschodu oraz północnoeuropejski odpowiada profesor Sławomir Fijałkowski, który to zaprojektował m.in. prezenty dla pary książęcej. Pracujemy w zespołach wzajemnie się uzupełniających. Dyrektor eksportu Marzena Leś koordynuje pracę Marty Hryc oraz Małgosi Szewczyk, które mają doskonały zmysł wyprzedzania swoimi pomysłami nadchodzących trendów w modzie jubilerskiej, co skutkuje coraz większym zainteresowaniem kupców naszymi nowymi kolekcjami. Myśl przewodnia całego Studia Projektowego jest jedna: tworzymy z pasją to, czego oczekuje od nas rynek, nie zapominając o DNA S&A.
Gdzie wykonywana jest państwa biżuteria?
Głównym miejscem produkcji jest zakład produkcyjny w Gdyni, w którym możemy realizować cykl produkcji od samego początku do końca. Produkcja składa się z najistotniejszych działów: projektowego, odlewni wraz z obróbką i polernią, szlifierni kamieni jubilerskich, montowni oraz działu unikatów. Korzystamy również z dwóch oddziałów produkcyjnych zlokalizowanych w woj. pomorskim, gdzie wykonujemy standardową masową produkcję niewymagającą stałego nadzoru technologicznego.
W 2008 r. firma S&A zdecydowała się na dość ryzykowny krok: oto firma produkująca biżuterię z bursztynem wprowadza na rynek kolekcję „Metamorfoza”, do której stworzenia posłużył bursztyn i kryształ Swarovskiego. Od tego czasu systematycznie wprowadzają państwo kolekcje biżuterii skierowane do osób, które poszukują niekonwencjonalnych rozwiązań. Jak oceniają państwo rynek biżuterii niekonwencjonalnej w Polsce i na świecie?
To coraz większy kawałek branży jubilerskiej, bo znużone standardami oraz niezmieniającym się wzornictwem młode pokolenie poszukuje czegoś odmiennego, indywidualnego, z czym będą mogli się utożsamić. Dlatego nieodzownym elementem dla każdej firmy jubilerskiej myślącej o utrzymaniu się z produkcją na terenie Europy jest posiadanie własnej charakterystycznej linii wzorniczej uzupełnianej przez pomysły zatrudnianych projektantów.
Czym kierują się państwo, tworząc nowe kolekcje biżuterii dla poszukujących oryginalności klientów?
To niezwykle złożony proces, który świadczy o sile firmy. Nie ma gotowej recepty, jak trafić w gusta wymagających klientów. Obserwujemy oraz reagujemy tak szybko, jak to jest możliwe, aby wyprzedzać konkurencję z Azji, która ma silny argument w ręku, jakim jest wciąż niska cena pracy oraz szybkość w naśladowaniu tego, co modne. Klient, który poszukuje odmiennej i oryginalnej biżuterii, jest wymagający, a dla takiego nabywcy należy tworzyć biżuterię absolutnie kompletną, zawierającą trzy główne elementy: pomysł, design oraz jakość, czyli – jak mówimy w S&A – „perfekcja w detalach”.
Biżuteria tworzona przez pana firmę, poza tradycyjnymi salonami sprzedaży, oferowana jest w sklepach internetowych. Jakim zainteresowaniem cieszy się biżuteria oferowana przez internet? Czy klienci nie obawiają się kupować za pośrednictwem sieci? Zdecydowanie nie. Nasza
firma ma ugruntowaną markę i jest to najlepszy gwarant jakości. Otwarcie przyznajemy, że swoją wiedzę o sprzedaży przez internet cały czas rozwijamy oraz udoskonalamy, pierwsze doświadczenia pokazują, że to bardzo obiecujący kanał dystrybucji. Nie oznacza to przy tym, że zamierzamy zarzucić sprzedaż tradycyjną, która jeszcze długo będzie dominować w sprzedaży dóbr luksusowych. Internet to nowy segment rynku, dużo młodsza klientela, więc dostosowujemy ofertę w internecie do oczekiwań tej właśnie grupy, unikając mieszania linii produktowych w tych dwóch kanałach sprzedaży.
Jak ocenia pan polski rynek bursztynu? Co zmieniło się na nim w ciągu ostatnich 25 lat?
Wiele, rynek biżuterii bursztynowej ma niezwykłą dynamikę – najpierw boom w USA po filmie „Jurassic Park”, a następnie krótki kryzys i do dziś trwająca koniunktura w Państwie Środka, która wywołała niesamowite zamieszanie z cenami surowca bursztynowego. Niestety wpłynęło to bardzo negatywnie na inne rynki, które odwróciły się od złota Bałtyku, nie rozumiejąc tak gwałtownej zmiany, nawet o kilkaset procent, ceny bursztynu. Zmiany wzmocniły oraz zahartowały branżę, z której wyłonił się trzon bursztynnictwa polskiego, który składa się z wielu firm świetnie dających sobie radę na rynku międzynarodowym, wyróżniających się stylem i wzornictwem.
Ostatnio branża jubilerska żyła problemami wynikającymi z wprowadzenia nowej ustawy o prawie geologicznym, która zmieniła przepisy dotyczące wydobycia bursztynu w Polsce. Czy udało się wypracować kompromis i czy branża bursztynnicza i miłośnicy biżuterii firmy S&A Jewellery Design mogą spać spokojnie?
Spółka S&A czynnie wraz z MSB uczestniczyła w informowaniu na bieżąco ustawodawcy, jak dużą krzywdę wyrządzi branży, wprowadzając nierealne przepisy w sprawie wydobycia. Nie możemy zapomnieć, że Federacja Rosyjska nałożyła w 2014 r. embargo na dostawy surowca bursztynowego do EU, chcąc tym sposobem wymusić na producentach z Polski i Litwy oddanie przywileju obróbki bursztynu Obwodowi Kaliningradzkiemu. Jesteśmy przekonani, że nasze działania, pisma oraz lobbing uzmysłowił mocodawcom, iż zasługujemy na wsparcie oraz odpowiednie do funkcjonowania w bardzo konkurencyjnym środowisku przepisy regulujące wydobycie bursztynu.
Czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości po firmie S&A?
Dalszej konsekwencji w działaniu, determinacji w promowaniu na świecie naszego dobra narodowego, jakim jest bursztyn. Nie zamierzamy rezygnować z możliwości, jakie otwierają się przed branżą jubilersko-bursztynniczą na wszystkich dostępnych rynkach międzynarodowych.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z dr. Sergiuszem Kuchczyńskim, prodziekanem Wydziału Tkaniny i Ubioru Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi
Polski Jubiler: Został pan prodziekanem Wydziału Tkaniny i Ubioru w Akademii Sztuk Pięknych im. W. Strzemińskiego w Łodzi. Jak widzi pan przyszłość wydziału? Jakich zmian można się spodziewać w najbliższym czasie?
Wydział Tkaniny i Ubioru jest najstarszym w polskim systemie szkolnictwa wyższego, kształcącym projektantów ubioru, biżuterii i tkanin. Jego wyjątkowość wywodzi się z koncepcji wybitnych artystów, pedagogów Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, z Władysławem Strzemińskim na czele, zakładających kształcenie równoległe artystyczne i projektowe, którego celem było przenikanie się doświadczeń i ich wzajemne oddziaływanie. W wyniku tak realizowanego programu dydaktycznego studenci Wydziału Tkaniny i Ubioru, oprócz wiedzy teoretycznej, projektowej i umiejętności warsztatowych wynikających ze specyfiki konkretnych specjalizacji, rozwijają się artystycznie w pracowniach malarstwa, rysunku, rzeźby, grafiki, fotografii. Naturalnie, program tworzony ponad siedemdziesiąt lat temu ewoluował i zmienia się w dalszym ciągu. Dzisiaj ta równowaga między kształceniem ogólnoplastycznym a projektowym przesuwa się na rzecz kształcenia specjalistycznego-kierunkowego. Decyduje rozwój technologii, oczekiwania producentów – bo należy pamiętać, że projektowanie jest wspaniałe, ale jest jeszcze wspanialsze, gdy dany projekt zostanie wprowadzony do produkcji. Zależy nam na zminimalizowaniu okresu, w któ rym absolwent pozostaje w zawieszeniu po skończeniu studiów, dlatego chcemy tak skonstruować program, aby umiejętności nabyte w czasie nauki pozwalały natychmiast podjąć pracę, czyniąc absolwenta doskonale wykształconym projektantem. To właśnie kierunki rozwoju na najbliższe lata.
Patrzy pan na polską sztukę złotniczą jako wykładowca, teoretyk, ale także praktyk – aktywny twórca, projektant biżuterii. Jak ocenia pan polską sztukę złotniczą? Jak zmieniała się ona w ciągu ostatnich kilku lat?
Obserwuję sporo pozytywnych zmian. Wielu młodych ludzi postanawia studiować projektowanie biżuterii. Dostrzegam także zmiany zachodzące w firmach jubilerskich, stawianie na nowoczesny design, za którym nierzadko stoi osoba projektanta. Zwrócenie uwagi na nowoczesne, oryginalne wzornictwo decyduje o postępie i rozwoju. Sądzę, że są to kierunki, w których podążać będzie polska sztuka złotnicza. W Polsce mamy świetnych projektantów i dobrze zarządzane nowoczesne firmy, które dostrzegają wagę właściwie zaprojektowanego produktu. Ogromny potencjał widzę w działaniach promujących bursztyn i kibicuję wszelkim inicjatywom mającym na celu rozwój wzornictwa w tej dziedzinie. Podsumowując, dla mnie jako dydaktyka, ale i projektanta, niezmiernie ważne jest, aby starania i wysiłek młodych ludzi kończących szkoły związane z szeroko pojmowaną sztuką złotniczą znalazły swój ciąg dalszy w postaci współpracy z firmami, a co za tym idzie – realizacji projektów. Budowanie relacji, wsłuchiwanie się w potrzeby potencjalnych pracodawców jest dla mnie, jako osoby odpowiedzialnej za rozwój przyszłych projektantów biżuterii, istotne, a z drugiej strony oczekuję większej ufności i zaufania, bo wspólnie możemy wiele.
W jakim kierunku będzie rozwijała się polska sztuka złotnicza? Można zauważyć, że artyści coraz częściej w swojej pracy wykorzystują nowoczesne technologie, a rzadziej sięgają po tradycyjny warsztat złotnika. Czy polska sztuka będzie tworzona za pomocą nowych materiałów i technologii?
Nowoczesne technologie stają się coraz popularniejsze. Ten wspomniany tradycyjny warsztat złotnika, po pierwsze, wymaga wiedzy i zdolności manualnych, po drugie – sam proces technologiczny wymaga specjalistycznego sprzętu, po trzecie – realizowanie w tradycyjny sposób biżuterii jest procesem pracochłonnym, a finalny „produkt” jest drogi. Kolejny aspekt to możliwości zgłębienia tej tradycyjnej wiedzy dotyczącej szeroko pojmowanego warsztatu złotnika, które dzisiaj dają nieliczne ośrodki, w tym Katedra Biżuterii Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, w której program kształcenia warsztatowego oparty na tradycyjnych technikach jest realizowany równolegle z rozwijaniem umiejętności projektowych. Z drugiej strony mamy nowoczesne technologie z drukiem 3D i coraz tańszymi maszynami i oprogramowaniem. Kierunek rozwoju polskiej sztuki złotniczej, moim zdaniem, będzie łączył to, co nowoczesne, z tym, co tradycyjne, zresztą to sprawa wyboru twórcy projektanta. Pamiętajmy, że sztukę tworzą ludzie, nie maszyny i to przede wszystkim talent artysty jest decydujący.
Na łamach „Polskiego Jubilera” (nr 2/2013) profesor Sławomir Fijałkowski stwierdził, że rozczarowuje go dzisiejszy bezrefleksyjny konformizm młodych projektantów, zauważając, że dzisiaj każde działanie jest natychmiast zawłaszczane przez rynek i wystawiane na sprzedaż. Jak pan postrzega kierunek, w którym podążają młodzi projektanci?
Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, ale należy także pamiętać, że młody człowiek, który postanawia rozpocząć samodzielną karierę, ponosi koszty i zazwyczaj to one determinują wybory i mają wpływ na twórczość. Z drugiej strony nie należy tylko oceniać młodych projektantów schlebiających gustom nabywców. Wybory tych ostatnich są często, delikatnie rzecz ujmując, dyskusyjne. W Polsce dopiero tworzy się tak zwana klasa średnia, ludzi zamożnych, ale i odpowiednio wykształconych, którzy poszukują oryginalnych przedmiotów, w tym autorskiej biżuterii. Najważniejsze dla mnie jest to, że mimo wielu przeszkód młodzi ludzie próbują odnaleźć swoje miejsce na tak zwanym rynku, czasami zbyt łatwo ulegają oczekiwaniom, ale nie możemy też wymagać, aby w imię wyższych celów rezygnowali z komercjalizacji własnych działań. Jedno jest pewne: to do nich należeć będzie przyszłość, to oni wyznaczać będą kierunki rozwoju współczesnej biżuterii, trzeba im kibicować i w miarę możliwości ich wspierać.
Profesor Andrzej Boss zauważył, że potrzebna jest redefinicja biżuterii. Na naszych oczach biżuteria zmienia się, i to nie tylko za sprawą nowoczesnych technologii czy nowych materiałów, ale także, a może przede wszystkim, za sprawą jej odbiorców. Kiedyś traktowana była jako lokata kapitału czy pamiątka rodzinna przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dziś nikt już w ten sposób jej nie traktuje. Jak należy rozumieć, definiować biżuterię współczesną?
To bardzo złożona teza, poruszająca wiele problemów. Myślę, że to, o czym pani mówi, swoje źródło miało dużo wcześniej i nie jest to proces nowy. Traktowanie biżuterii jako dodatku do ubiorów, co proponują nam popularne sieci handlowe, będzie determinowało jej modowy, a co za tym idzie sezonowy charakter. Oczywiście, taka biżuteria może być doskonale zaprojektowana, a jej wartość sentymentalna zależna od przeżyć odbiorcy. Tworzenie definicji współczesnej biżuterii jest niezwykle trudne, bo i mnogość procesów, jakie zachodzą we współczesnym dynamicznym świecie, nie jest łatwa do zdefiniowania, a próba zgłębienia tego zagadnienia to temat na kolejną rozmowę.
Obserwując rynek biżuterii, można zauważyć, że biżuteria masowa oraz autorska to dwie zgoła inne dziedziny. Ta pierwsza – chętnie kupowana przez klientów, prezentowana w świecie mediów, ta druga – pozostawiona w cieniu, znana wąskiemu gronu odbiorców. Czy pana zdaniem w przestrzeni publicznej znajdzie się miejsce dla biżuterii autorskiej?
Jak najbardziej tak, cały czas powtarzam moim studentom, że mamy w Polsce wielu znanych projektantów mody, zresztą gros z nich stanowią absolwenci Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, i kilku rozpoznawalnych projektantów biżuterii z Anną Orską na czele. Właśnie w tym gronie jest jeszcze sporo miejsca dla młodych twórców autorskiej biżuterii. Wracając do rynku biżuteryjnego i jego podziału na biżuterię masową i autorską, myślę że w najbliższych latach obserwować będziemy zainteresowanie klientów biżuterią artystyczną. Kolejne pokolenia, wychowane w świecie, w którym dostęp do wszelkich dóbr jest czymś oczywistym i naturalnym, będą poszukiwały przedmiotów oryginalnych, unikatowych, w opozycji do tego, co popularne. Odpowiedzi na pani pytanie można poszukiwać, obserwując analogiczną sytuację w innych krajach europejskich, tam autorska biżuteria ma się doskonale. Nie widzę żadnych przeszkód, aby i w Polsce za kilka lat nie było podobnie.
Na rynku biżuteryjnym w Polsce pojawia się coraz więcej konkursów dla młodych adeptów sztuki złotniczej i projektantów biżuterii. Czy obserwując prace młodych twórców, można zauważyć cechy wspólne, które umożliwiłyby charakterystykę sztuki złotniczej młodego pokolenia?
Podzielę się z państwem moimi doświadczeniami wynikającymi z pracy dydaktyka. Co roku studenci realizują od czterech do sześciu ćwiczeń projektowych, w każdym roku akademickim powstaje ponad sto autorskich kolekcji. Mam tę niezwykłą przyjemność, że od lat obserwuję, ale i wspieram rozwój artystyczny młodych ludzi. To, co ich łączy, to coraz większa świadomość własnych wyborów, i to tych związanych z rodzajem kariery zawodowej, ale i tych artystyczno-projektowych. Dostęp do informacji, konfrontacja własnej twórczości z tym, co już powstało, z jednej strony jest rozwijające, z drugiej – pokazuje, że jednak myślimy podobnie. Wielu moich studentów z powodzeniem mogłoby rozpocząć studia w dowolnej szkole kształcącej projektantów biżuterii na świecie. To bardzo kreatywni młodzi ludzie, którzy cały czas zaskakują mnie nowymi pomysłami, oryginalną interpretacją zadanego tematu. Myślę, że nie mają już żadnych kompleksów, to projektanci obywatele świata. Wracając do pytania o charakterystykę sztuki złotniczej młodego pokolenia, odpowiem: oby jak najmniej cech wspólnych, jak najwięcej tego, co indywidualne. Miło jest być do siebie podobnym, ale cudownie jest się różnić.
Jak należy według pana oceniać dzieło sztuki złotniczej? Na jakie kryteria zwracać uwagę?
Biżuteria artystyczna oceniana jest inaczej niż ta tzw. tradycyjna, oczywiście wciąż ważny jest warsztat, choć często sprowadzony do podstawowych technik. Biżuteria autorska operuje formami kojarzącymi się z biżuterią klasyczną, choć często dowolnie je interpretuje. Zestawienie dzieł współczesnej sztuki złotniczej z ciałem nie jest już kryterium wymaganym, często mogą one funkcjonować niezależnie, stając się małą formą rzeźbiarską czy instalacją. Oczywiście pożądana jest precyzja wykonania, ale już materiał, z którego tworzona jest współczesna autorska biżuteria, jest właściwie dowolny, a determinowany decyzjami projektanta. Profesor Andrzej Szadkowski, z którym miałem zaszczyt współpracować przez wiele lat, oceniając biżuterię, poszukiwał w niej kolejnych ukrytych znaczeń, artystycznych idei i to jest to, co powoduje, że stając przed dziełem, chcemy je kontemplować, odczytując przekaz, konfrontujemy go z własnymi emocjami. Siła takiego projektu powoduje, że chcemy do niego wracać za każdym razem, odkrywając go na nowo.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa ze Zbigniewem Kraską, dyrektorem Galerii Sztuki w Legnicy
Za nami 26. Międzynarodowy Konkurs Sztuki Złotniczej, którego zorganizowanie w tym roku stało pod znakiem zapytania. Na szczęście wszystko się udało i co najważniejsze zakończyło kolejnym sukcesem. Jak ocenia pan tegoroczny konkurs oraz kontrowersje, które wzbudził?
Zbigniew Kraska: Prace nadesłane na tegoroczny konkurs należy ocenić bardzo wysoko. Ze względu na to, że – po pierwsze – faktycznie w stopniu większym niż zazwyczaj odnosiły się do tematu, po drugie – charakteryzowały się wyjątkowo wysokim poziomem wykonawczym. Te dwa czynniki ułatwiły zapewne pracę jury, które w tym roku było wyjątkowo zgodne w swoich ocenach. W porównaniu z poprzednimi latami trzon wystawy pokonkursowej oraz laureaci konkursu zostali wyłonieni niezwykle szybko. Co do kontrowersji, to istotnie publiczność festiwalowa od lat przyzwyczaiła się do mniej lub bardziej wyraźnej atmosfery „skandalu” czy „prowokacji” wokół festiwalowego programu. Należy jednak pamiętać, że wywoływanie skandali nigdy nie było naszym celem w jakimkolwiek sensie, a kontrowersje wokół niektórych wydarzeń czy propozycji artystycznych są od zarania wpisane w praktykę artystyczną, może nawet – zaryzykuję – są pożądane i często oczekiwane przez publiczność. Tegoroczny konkurs i festiwal były jednak wyjątkowe również pod tym względem. Wbrew oczekiwaniom, ani „Tożsamość” jako temat konkursu i zarazem motyw przewodni całego festiwalu, ani jego konkretne, materialne rezultaty nie wzbudziły kontrowersji. Być może po latach obcowania z tym szczególnym rodzajem sztuki biżuterii, jaka promowana jest na festiwalu Srebro, zarówno publiczność, jak i dziennikarze zmienili swój stosunek do tego typu prac: zaczęli patrzeć „głębiej”, a doceniając formę czy warsztat, wnikać w ich tematykę i skupiać się na komunikacie, jaki w sobie niosą. Proszę zwrócić uwagę, że praca Susanne Matsche, laureatki Grand Prix tegorocznego konkursu, do niedawna wielu osobom mogła wydać się kontrowersyjna, a jednak tak się nie stało. Z jednej strony, jest to praca szalenie aktualna w sensie odniesienia do tematu tożsamości, bo dotyka znienawidzonej w Polsce sfery tzw. gender, z drugiej zaś – charakteryzuje się znakomitym warsztatem. W podobny sposób można w zasadzie scharakteryzować wszystkie zwycięskie i wyróżnione prace, przy czym każda z nich traktuje o innym aspekcie tożsamości.
To wszystko zapewne pozwoliło odbiorcom bardziej skoncentrować się na wartości artystycznej prezentowanych prac niż na ich ewentualnych „skandalogennych” aspektach. Te reakcje, czy raczej ich brak, są też świadectwem procesu zmian mentalnych, obyczajowych, cywilizacyjnych, jakie zachodzą w naszym społeczeństwie. Zastanawiające, że mamy tutaj do czynienia z syndromem rozwierających się nożyc: z jednej strony – coraz więcej osób świadomie patrzy głębiej i szerzej, z drugiej – przybywa radykałów, dla których obskurantyzm, ksenofobia czy nietolerancja przestają być powodem do wstydu. To ci drudzy kreują i napędzają skandale. Może tym razem nie dostarczyliśmy im wystarczająco mocnych inspiracji?
Galeria Sztuki w Legnicy jest jedną z najważniejszych instytucji, nie boję się powiedzieć – na świecie, tak aktywnie promujących sztukę złotniczą. Jednak współczesny świat zdaje się tego nie zauważać. Z jednej strony, biżuteria autorska jest jedną z najdynamiczniej rozwijających się gałęzi sztuki współczesnej, z drugiej – nie zajmuje należnego jej miejsca w dyskursie na temat sztuki współczesnej. Państwo stale z tym walczą, jednak biżuteria nie ma godnej pozycji w hierarchii sztuk pięknych. Czym można wytłumaczyć to zjawisko?
Niestety, wciąż zmagamy się z archaicznym i obecnie już zdezaktualizowanym podziałem na sztuki piękne i rzemiosło. Większość odbiorców ciągle hołduje przekonaniu, że biżuteria to typowo użytkowe błyskotki, i tego typu prac oczekuje. Niektórzy bardziej wyrafinowani odbiorcy i znawcy sztuki nie widzą w biżuterii dziedziny sztuki i pomijają ją w swoim dyskursie, chociaż doceniają jej warsztatową czy formalną maestrię wykonania, o wartości komercyjnej nie wspominając. Nie widzą schizofrenicznej sprzeczności w swoich poglądach, że doceniając charakterystyczne dla sztuki wartości estetyczne czy warsztatowe biżuterii oraz proces ich tworzenia, jednocześnie odmawiają im miana, bądź deprecjonują ich status dzieła sztuki. Wciąż też nie docenia się społecznej wartości i roli biżuterii. Językiem obecnej polityki można by nazwać biżuterię „drugim sortem” sztuki. Na tyle, na ile możemy, staramy się rugować te absurdy z języka refleksji o biżuterii, neutralizować protekcjonalny wobec niej ton krytyków i kuratorów sztuki oraz przekonywać, że małe nie tylko potrafi być piękne, ale i wartościowe w szerokim sensie artystycznym. Obecnie obserwujemy pewne – jakkolwiek wciąż niewielkie i niewystarczające – efekty naszych działań w tym zakresie. Świadomość rangi biżuterii zdaje się stale wzrastać, choć jest to proces bardzo powolny, nieporównanie wolniejszy niż w innych częściach świata, jak choćby u naszych zachodnich sąsiadów. Istnieją dwie główne przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, w Niemczech i innych krajach Zachodu proces dezaktualizacji podziału na sztuki piękne i rzemiosło w świadomości twórców i odbiorców zaczął się o wiele wcześniej niż w Polsce. Po drugie, funkcjonuje tam nieporównanie więcej galerii i instytucji promujących biżuterię jako dziedzinę sztuki współczesnej. W Polsce natomiast nasza galeria jest pod tym względem samotną wyspą lub – co najwyżej – jedną z bardzo nielicznych samotnych wysepek.
Organizowany przez Galerię Sztuki w Legnicy Międzynarodowy Konkurs Sztuki Złotniczej jest jednym z najbardziej prestiżowych i opiniotwórczych na całym świecie. Swoje dzieła przesyłają na niego złotnicy z całego świata, a wybór jury zawsze spotyka się z wielkim zainteresowaniem. Jak udało się państwu tego dokonać?
„Zawiniła” tu przede wszystkim systematyczna praca, trwająca już od niemal trzech dekad, oraz – choć w niewystarczającym wciąż stopniu – ponadlokalna promocja. Od ponad 20 lat budujemy naszą bazę adresową, dzięki której docieramy do ogromnej i stale wzrastającej liczby artystów, czasopism branżowych, szkół i stowarzyszeń złotniczych oraz pokrewnych instytucji i organizacji. Bardzo ważną decyzją była zmiana perspektywy i strategii działania poprzez zmianę formuły i zasięgu imprezy – od 2000 r. postanowiliśmy działać bardziej międzynarodowo i otwarcie. Duże znaczenie miało rozpoczęcie współpracy ze Sławkiem Fijałkowskim w roli tzw. konsultanta merytorycznego. Niezwykle trafną strategią dla promocji i budowania wizerunku imprezy okazał się też bardzo przemyślany wybór jurorów. Do konkursowego jury od samego początku staraliśmy się zapraszać najbardziej cenione, uznane postaci ze świata złotniczego, które gwarantowały, z jednej strony, wysoki poziom konkursu, a z drugiej – jego promocję i rozgłos. Nie zapominajmy też o wydawnictwach (katalogach), które od początku towarzyszyły konkursowi i były jego znakomitymi „emisariuszami” nie tylko w Europie. Bardzo zresztą doceniamy tę rolę papierowych publikacji do dziś, dlatego zawsze dokładamy wszelkich starań, aby prezentowały one doskonałą jakość edytorską pod każdym względem – publikowanych zdjęć, tekstów i całej oprawy graficznej. I na koniec z przyjemnością podkreślę rolę całej załogi galerii, na początku w większości młodej i niedoświadczonej, ale szybko się uczącej, a przede wszystkim autentycznie i ogromnie zaangażowanej dla sprawy Srebra. W jakiejś mierze oddaje to motto naszego festiwalu: „W Legnicy zawsze oddychamy Srebrem”.
W jaki sposób należy oddziaływać na Polaków, aby postrzegali biżuterię nie jako ozdobę, ale dzieło sztuki współczesnej?
Przede wszystkim edukować estetycznie i ogólnie – kulturalnie. Mam tutaj na myśli nie tylko szkoły i uczelnie, lecz także całą ikonosferę, w której żyjemy, a za której kształt, funkcje i społeczną rolę (znaczenie) odpowiada – oprócz nas – także władza i biznes. Co z tego, że na przykład na festiwalu widz zetknie się ze wspaniałą sztuką, skoro obok na ulicy porażą go monstrualne i kiczowate donice, „łowickie” elewacje, krzywe chodniki czy hałaśliwe disco polo. Trzeba też organizować jak najwięcej prezentacji biżuterii artystycznej. Festiwal Srebro odbywa się tylko raz w roku, ale festiwalowe wystawy wyruszają w podróż zaraz po jego zakończeniu. Staramy się pokazywać je wszędzie tam, gdzie jest szansa spotkania jak najszerszego odbiorcy w jakikolwiek sposób zainteresowanego tematyką biżuterii. Idei promowania biżuterii jako dzieła sztuki współczesnej służą też inne nasze działania, jak organizowanie sesji naukowych, pokazów i warsztatów, podczas których staramy się prezentować to drugie oblicze biżuterii, gdzie liczy się koncept, pomysł, szeroki kontekst biżuteryjnego dzieła sztuki. Współczesna biżuteria artystyczna to przecież znakomite medium służące opisowi świata, kontestowaniu zastanej rzeczywistości i wyrażaniu emocji współczesnego człowieka. Jej twórcy to artyści, którzy w swoich pracach zawierają nierzadko bardzo sprecyzowane komunikaty, będące wyrazem ich własnej refleksji lub też mające na celu zainicjowanie takiej refleksji u odbiorcy, poruszenie go, wzburzenie czy wzruszenie. Współczesna biżuteria artystyczna jako rzeźba w małej skali znakomicie się do tych celów nadaje. Nasza galeria organizowała wiele projektów eksplorujących właśnie te funkcje biżuterii. Warto wymienić choćby jeden z nich: projekt „Meanings and Attachments” („Znaczenia i załączniki”) realizowany wspólnie ze znakomitą artystką Mah Raną z Londynu, w którym staraliśmy się zwrócić uwagę na związek biżuterii z emocjonalnością twórcy i odbiorcy oraz z szerokim kontekstem procesu jej tworzenia i użytkowania.
Legnica wyznacza nowe perspektywy w ocenie prac złotniczych, zmienia świadomość społeczeństwa, przesuwa granice w sztuce. Konkursy są przez Galerię Sztuki w Legnicy organizowane od 26 lat. Jak ocenia pan zmiany, które dokonały się we współczesnej sztuce złotniczej w ostatnim ćwierćwieczu?
Na początek ważne, zwłaszcza dla młodszych czytelników, sprostowanie: tradycja legnickich konkursów jest tak samo długa, jak historia Srebra w Legnicy. Zaczęło się to w 1979 r. pod nazwą I Ogólnopolskiego Przeglądu Form Złotniczych, a organizowanego potem nie zawsze z roczną częstotliwością. Przekształcenie nazwy, umiędzynarodowienie i ustabilizowanie w formie corocznych konkursów tematycznych nastąpiło ostatecznie właśnie w 2000 r. A wracając do pytania, to zarówno w samej biżuterii, jak i wokół biżuterii zmieniło się bardzo dużo, bo też świat wokół nas zmienił się diametralnie. Prześledzenie bezpośrednich źródeł, charakteru, przebiegu i rezultatów tych zmian – to temat na potężną dysertację. W tej rozmowie możemy zaledwie musnąć problem i z konieczności dokonać skrótów, uproszczeń. Po pierwsze więc, współcześnie mamy do czynienia z przesunięciem aksjologicznym, polegającym na tym, że o wartości biżuterii współczesnej nie stanowi – a w każdym razie nie jest już decydująca – komercyjna wartość zastosowanych materiałów czy wyjątkowa maestria wykonania. Oczywiście, ten aspekt biżuterii wciąż ma znaczenie, ale wydaje się, że dla coraz węższej grupy ludzi. W zależności od perspektywy spojrzenia zjawisko to może potwierdzać pauperyzację społeczeństw bądź wzrost jego świadomości estetycznej, kulturowej, ekonomicznej, ekologicznej etc. Po drugie, zmianom/przyczynom mentalnym, towarzyszą też – i to wręcz w rewolucyjnym zakresie – zmiany materiałowe, techniczne i technologiczne. Kiedyś o wartości biżuterii oprócz jakości wykonania decydowała wartość użytych materiałów. Obecnie o wartości dzieła biżuteryjnego stanowią głównie koncept i efekt wizualny, a także – coraz częściej – „moralna czystość” surowców: czy zostały pozyskane lub wytworzone bez naruszenia norm humanitarnych lub ekologicznych. Postęp cywilizacyjny, zwłaszcza cyfryzacja, zrodziły nowe technologie wyrobu biżuterii, z których współcześni twórcy skwapliwie korzystają. Zachodzące zmiany świetnie odzwierciedla np. twórczość Marcina Tymińskiego, który całe życie pracował z materiałami szlachetnymi, a na wystawę podsumowującą jego twórczość przygotował totalną niespodziankę: wystawa składała się bowiem wyłącznie z prac wykonanych w polimerze. Kolejnym zjawiskiem w biżuterii (i nie tylko) wydaje się przesuwanie czy wręcz zacieranie granic, przenikanie i mieszanie pojęć, rozluźnianie reguł. Kiedyś reguły były sztywne: każdy wiedział, jak powinien wyglądać pierścionek, jak naszyjnik, a jak bransoleta. Dzisiaj cechy biżuterii związane z jej funkcjonalnością straciły na znaczeniu, choć wciąż są istotne. Liczy się bardziej efekt końcowy: ma być interesująco i estetycznie. Funkcja, przeznaczenie obiektu biżuteryjnego nie muszą być oczywiste; często jest tak, że decyduje o nich dopiero odbiorca czy nabywca. Zmiany dotyczą też samego sposobu prezentowania biżuterii. Aranżacja wystawy biżuteryjnej stała się niemal integralną częścią prezentowanych dzieł sztuki. W jakiś sposób wiąże się to również z powstaniem zupełnie nowych rodzajów biżuterii, definiowanych właśnie poprzez swój kontekst ekspozycyjny. Tak np. spotykamy dziś biżuterię świetlną, mobilną, wirtualną, miejską – podkreślenie roli kontekstu i sposobu ekspozycji zaprasza do eksperymentowania. Jak oceniam te zmiany? Pozytywnie, oczywiście także z pewnym dystansem, pamiętając, że nie wszystko złoto co się świeci. Czas jako weryfikator wartości jest niezawodny, dlatego przy wielu eksperymentach warto jeszcze poczekać z oceną. Dziedzina i rynek tradycyjnej biżuterii rządzą się własnymi prawami, mają się dobrze i będą istniały zawsze. Ważne jest, aby rozumieć, iż biżuteria artystyczna nie jest konkurencyjna w stosunku do tej tradycyjnej, przynajmniej na razie. To osobna dziedzina, niezależna gałąź sztuki, która zmienia się i rozwija, a te właśnie czynniki zapewniają dziedzinom sztuki przetrwanie.
Nie ulega wątpliwości, że Festiwal Srebro zmienił świat sztuki złotniczej w Polsce, wywołał prawdziwą rewolucję. Niejeden osiadłby na laurach, jednak pan wraz z całym zespołem niestrudzenie stara się rewolucjonizować dalej. Jakie widzi pan perspektywy rozwoju samego festiwalu i sztuki złotniczej w najbliższym czasie?
Zamiast o rewolucji wolałbym mówić o zmianie z dodatkiem jakiegoś przymiotnika, ale ostatnio to piękne, obiecujące, dające nadzieję słowo tak się zdewaluowało, że aż strach go używać. W sprawie perspektyw festiwalu przenika mnie dojmujące poczucie déjà vu, bo widzę sytuacyjne analogie z rokiem 2000. Był to moment przesilenia i przełomu Srebra, w wyniku którego przewartościowano wszystkie aspekty imprezy. Otóż zdaje mi się, że dotychczasowa formuła – choć wciąż się sprawdza – nosi znamiona pewnego zużycia i wymaga odświeżenia. Jak radykalnego, to się za chwilę okaże, bo jest za wcześnie, by mówić o szczegółach, nad którymi już pracujemy. Pozwolę więc sobie jedynie hasłowo zasygnalizować problemy wymagające namysłu i rozwiązania. Przede wszystkim należy ustabilizować finansowanie festiwalu, bo dotychczasowe jest ciągłym balansowaniem na linie, ryzykiem i niewiadomą do ostatniej, kulminacyjnej chwili, bo sponsorska łaska jest kapryśna i nieprzewidywalna. Nie mając zapewnionego budżetowania w swojej dotacji podstawowej, nie możemy ani precyzyjnie zaplanować, ani zrealizować dużej bądź co bądź międzynarodowej imprezy. To brzmi niepoważnie, ale takie są realia, dlatego rozwiązanie tej kwestii jest – jak mawia filozof – imperatywem kategorycznym. Chcemy też odświeżyć formułę festiwalu, zmienić jego zasięg i parametry organizacyjne. Nazywamy to roboczo i żartobliwie „demokratyzacją, dekoncentracją, rozszerzeniem, rewitalizacją, rekonstrukcją” imprezy. Zamierzamy wzmocnić „centrum dowodzenia” poprzez powołanie mądrej, energetycznej i oczywiście „kontrowersyjnej” rady programowej festiwalu, wprowadzić nowe cykle wystawowe i wydarzenia towarzyszące, a z konkursów uczynić zasadę organizacyjno-programową. Więcej ma być też eksperymentów i nowych mediów biżuterii. Pragniemy rozbudować stosunkowo niedawno zapoczątkowany cykl J-Lab, prezentujący biżuterię eksperymentalną, nowe kierunki i możliwości rozwoju tej dziedziny sztuki. Chcielibyśmy również włączyć do Srebra cykl konkursów kuratorskich, które dałyby szansę zrealizowania wielu fantastycznych pomysłów, na które dotychczas stale brakuje funduszy. Pomysłów mamy sporo, chcemy je tylko jeszcze skonsultować w środowisku. Oczywiście, pragniemy iść z duchem czasu i unowocześniać Srebro pod względem aranżacyjnym. Od lat naszą ambicją jest również przestrzenna i czasowa ekspansja festiwalu, chcemy m.in., by biżuteria wyszła z galerii, by zaczęła być obecna w naturalnym otoczeniu Legnicy. Moją ostatnią idée fix jest zamiar przejęcia dla imprezy i stałej siedziby Srebra legnickiego Zamku. Pod względem czasowym zaś pragnę oczywiście, by festiwal był w jakiś sposób obecny i dostępny przez cały rok, nie tylko przez jeden miesiąc w roku. Myślę tu o wspomnianych wcześniej konkursach kuratorskich, które mogłyby odbywać się w różnych terminach w ciągu roku, ale również o intensyfikacji podróżowania festiwalowych wystaw. No i ostatnia kwestia – promocja festiwalu. Nie jest z tym najlepiej, bo ciągle na niej oszczędzamy. Musimy jednak znaleźć dobrą i skuteczną formułę kontaktu z odbiorcami, sposób na zbudowanie licznego i stałego „elektoratu” dla partii „współczesna biżuteria i Legnicki Festiwal Srebro”. Jak mówiłem przy okazji innego pytania, staramy się jak najszerzej promować współczesną biżuterię i pokazywać ją w jak największej ilości miejsc, ale na tym polu stale jest bardzo dużo do zrobienia. Najsmutniejszy jest fakt, że mnóstwo możliwości i świetnych pomysłów w tym zakresie pozostaje niewykorzystanych z najbardziej prozaicznej przyczyny – braku funduszy czy ograniczeń technicznych, jak np. sprzęt do prezentacji eksponatów. Wierzę jednak, że w kontekście przyszłości festiwalu uda się przywrócić właściwy sens słów „dobra zmiana”.
Rozmowa z Ewą Sereczyńską,
dyrektor zarządzającą Swarovski
Polski Jubiler: Firma Swarovski pojawiła się w Polsce w latach 90. a w 2000 roku otworzyła pierwszy butik z biżuterią. W ciągu 16 lat udało się państwu stać jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek jubilerskich w Polsce. Państwa biżuteria kojarzy się Polakom nie tylko z luksusem, ale także doskonałą jakością produktów. Jak udało się tego dokonać i jakie cele stawiają sobie państwo na najbliższy okres?
Ewa Sereczyńska: Biżuterię Swarovskiego wyróżnia kryształ i blask, jaki roztacza. Innowacja leży u podstaw firmy, podążamy za trendami modowymi, wprowadzamy w roku dwie sezonowe kolekcje. Ze wspomnianą jakością produktów idzie w parze wysoka jakość obsługi klienta, która ma zasadnicze znaczenie w wypadku marek premium czy luksusowych. Myślę, że to wszystko doceniają nasze klientki.
Biżuteria marki Swarovski cieszy się uznaniem na całym świecie. Czy różnicują państwo rodzaj oraz wzornictwo w biżuterii, która trafia do naszego kraju? Czy Polacy mają odmienne preferencje zakupowe?
Asortyment dostępny w Polsce jest dokładnie taki sam, jak w innych krajach europejskich. Mamy w ofercie limitowane linie, jak Atelier Swarovski, które powstają we współpracy z projektantami i wielkimi domami mody – takie kolekcje dostępne są w wybranych butikach, m.in. Swarovski w warszawskiej Galerii Mokotów czy w Starym Browarze w Poznaniu.
Czy można wskazać najmodniejszą biżuterię ubiegłego roku? Co najchętniej kupowali Polacy?
Dwa najmocniejsze segmenty to u nas bransoletki i kolczyki. Po ogromnym sukcesie bransoletek Slake i Stardust w ubiegłym roku wprowadziliśmy nowość – Crystaldusty, które dzięki innowacyjnej technice produkcji całe pokryte są kryształami, a to sprawia, że roztaczają jeszcze więcej blasku. Tak jak wspomniane już linie są dostępne w szerokiej gamie kolorystycznej, co – jak sądzę – cenią nasze klientki. Bogata paleta barw i blask wyróżniają nasz produkt. Identycznie jest z kolczykami – kryształ roztacza swoją aurę, rozświetla, a sama kategoria produktu jest jedną z najbardziej uniwersalnych, tworząc dopełnienie zarówno stylizacji wieczorowej, jak i codziennej.
Polacy nie są przekonani do biżuterii męskiej. W państwa kolekcjach pojawia się biżuteria dla panów. Jakim zainteresowaniem się ona cieszy? Czym kierują się mężczyźni, wybierając biżuterię dla siebie?
Mamy kolekcję kierowaną do mężczyzn – najpopularniejsze są zdecydowanie spinki do mankietów, ale coraz większym powodzeniem cieszą się również bransoletki. Polscy mężczyźni są coraz odważniejsi w swoich wyborach i stylizacjach.
Jak z punku widzenia międzynarodowej marki biżuteryjnej wygląda polski rynek jubilerski? Czy Polacy przeznaczają podobne kwoty i na co zwracają szczególną uwagę podczas wyboru biżuterii?
Polski rynek jubilerski odznacza się dużą konkurencją. Jest kilku głównych graczy, niezmiennych od kilku lat. Biżuterię w naszym kraju traktuje się wciąż jako swego rodzaju inwestycję i oznakę statusu. Czy Polacy przeznaczają na nią podobne kwoty jak inne narodowości? Tak, zdecydowanie – widać to zwłaszcza w okresie świątecznym, kiedy biżuteria stanowi jeden z głównych prezentów. Na postrzeganie wartości naszych produktów oraz na podejmowanie decyzji o ich zakupie wpływa przede wszystkim sam kryształ i jego blask, ale także ręczne aplikowanie kryształów.
Firma Swarovski ma ponad 2,6 tys. salonów sprzedaży w 170 krajach, a ile z nich znajduje się w Polsce? I czy można się spodziewać, że ich liczba powiększy się w najbliższym czasie?
W tym momencie w Polsce mamy 26 salonów Swarovskiego oraz 67 salonów, w których jesteśmy dostępni w formacie multibrandowym, w tym m.in. wybrane salony Swiss z naszym asortymentem zegarkowym oraz sieć iSpot z naszymi akcesoriami. Dystrybucja w tym zakresie jest najbardziej dynamiczna. W 2017 r. otwieramy kolejne lokalizacje monobrandowe – Wroclavia, Galeria Dominikańska, Bonarka oraz wiele multibrandowych.
Poza detaliczną sprzedażą biżuterii państwa firma zajmuje się sprzedażą hurtową Swarovski Element, a także współpracuje ze sklepami multibrandowymi oraz salonami z zegarkami. Jak można zostać partnerem firmy Swarovski? Jakie wymagania należy spełnić?
Swarovski Elements to dział, który w Polsce współpracuje na zasadach B2B. Jeśli chodzi o biżuterię i zegarki, jesteśmy otwarci na współpracę, nasza dystrybucja zarów- no monobrandowa, jak i multibrandowa się posze- rza. Zapraszamy do kontaktu z naszym warszawskim biurem, aby uzyskać więcej szczegółów.
Rok 2016 nie był dla rodzimych firm jubilerskich udany. Polskie firmy jubilerskie ograniczają produkcję, zamykane są kolejne galerie z biżuterią. A jak pani ocenia ubiegły rok z punktu widzenia dużej marki jubilerskiej?
Dla nas rok 2016 zakończył się bardzo dobrze. Odnotowaliśmy 20-proc. wzrost sprzedaży do roku poprzedniego. Dzięki wzmożonej aktywności marketingowej pozyskaliśmy nowych klientów, poszerzyliśmy dystrybucję… Pozytywnie oceniam ten rok.
Czy może się pani pokusić o prognozę na 2017 rok? Jaki rodzaj biżuterii będzie najpopularniejszy? Czym zaskoczy nas firma Swarovski?
Nasza kolekcja na wiosnę/lato 2017 jest już oczywiście dostępna – mamy już swoje bestsellery, jak wspomniane bransoletki Crystaldust. Szczegółów na jesień/zimę zdradzić jeszcze nie mogę, powiem tylko, że inspiracyjnie pozostajemy w wielkich miastach, czerpiemy z ich energii.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Adamem Pstrągowskim, prezesem zarządu firmy S&A na temat polskiej branży bursztynniczej
Polski Jubiler: Jak ocenia pan zmiany, które dokonały się na polskim rynku bursztynnicznym w ubiegłym roku?
Adam Pstrągowski: Zmiany, jakie przyniosły nam nastroje kupców chińskich w perspektywie wpłyną negatywnie na rozwój branży bursztynniczej. Niestety, sami jesteśmy sobie winni, dolewanie herbaty do pełnej czarki, musiało skończyć się jej rozlaniem. Wyobrażenie branży na temat pojemności rynku chińskiego było mylne, a nadwyżka podaży wyhamowała popyt.
Czy powstanie w Polsce drugiej kopalni bursztynu wpłynie korzystnie na polską branżę?
Szacuje się bowiem, że złoża bursztynu niedaleko Ustki mogą wynosić ponad 20 ton. Należy zauważyć, że obecnie jedyna legalnie funkcjonująca kopalnia wydobywa około 40 kg miesięcznie, co w żadnej mierze nie pokrywa zapotrzebowania branży. Powstanie jakichkolwiek kopalń czy odkrywek wpłynie tylko i wyłącznie pozytywnie na branżę oraz wzmocnienie pozycji Polski jako lidera przetwórstwa „Złota Bałtyku”. Cała branża czeka na zdecydowane oraz rozsądne decyzje włodarzy związane ze wsparciem wydobycia na rodzimych złożach.
Jak ocenia Pan nowelizację ustawy „Prawo geologiczne i górnicze”, która zakłada nawet 80-krotny wzrost opłaty eksploatacyjnej za kilogram wydobytego surowca oraz niemal 400 tys. zł kary za nielegalne wydobycie bursztynu?
Mówiąc dosadnie, taka irracjonalna decyzja wpędzi branżę w ogromne perturbacje, pociągając konsekwencje głębiej – na firmy pośrednio związane z przetwórstwem. \
Zmiany w prawie zantagonizowały środowisko – część branży uważa, że wprowadzenie zmian pozytywnie wpłynie na polski rynek, reszta, że zmiana spowoduje znaczny wzrost cen surowca, a tym samym przełoży się na spadek sprzedaży polskiej bursztynowej biżuterii. Czy wydaje się panu możliwie, aby środowisko bursztynników wypracowało kompromis?
Jeśli tylko rząd weźmie pod uwagę głos całego środowiska oraz organizacji branżowych, dopuszczając przy tym do konsultacji oraz wysłucha opinii ekspertów, mamy szansę na utrzymanie wiodącej pozycji światowego lidera przetwórstwa i handlu wyrobami bursztynowymi. Nie zgadzam się natomiast oraz dementuje z całą stanowczością domniemania, iż środowisko bursztynnicze w tej kwestii jest podzielone.
Czy można wskazać cechy charakterystyczne dla polskiej biżuterii bursztynowej?
Tak, Polska jest jedyna w swoim rodzaju i rozpoznawalna na całym świecie. Mamy swój unikalny styl i charakterystyczne podejście do oprawy kamienia, jakim jest bursztyn. Polacy doskonale potrafią zaznaczyć w światowych trendach jubilerskich nasz rodzimy design.
Jak z perspektywy Pana firmy wyglądał rok 2016?
Dla S&A rok 2016 był rokiem poważnych decyzji oraz zmiany strategii i podejścia do samej produkcji, jej efektywności oraz wydajności. Rok zamykamy pozytywnie, myśląc o przyszłości po zmianach, które mają przygotować S&A na zdecydowanie trudniejszy rynek jubilerski na świecie.
Firmie S&A udało się stworzyć własny styl. Państwa biżuteria to biżuteria nowoczesna, przeznaczona dla młodej, aktywnej kobiety, która dobrze wie, czego chce od życia. Jak udało się państwu to osiągnąć?
Ocenę pozostawiam naszym klientkom oraz partnerom S&A, którzy korzystają z kreatywnych zasobów sześcioosobowego zespołu studia projektowego, w którym tworzone są kolekcje S&A.
Firma S&A wprowadzając nowe kolekcje zaskakuje swoich odbiorców, ukazując nowe odsłony bursztynu. Czym w nowym roku zaskoczycie państwo klientów?
Spektakularnie wizerunkowych odsłon oprawy bursztynu nie planujemy na ten rok, biorąc pod uwagę potrzeby coraz bardziej wymagającego rynku. Stawiamy na sprawdzone linie wzbogacone dostępnymi technikami jubilerskimi.
A jaki plan będziecie realizować w 2017 roku?
Plan jest jeden – budowa nowoczesnego zakładuprodukcyjn e g o na miarę XXII wieku, w którym będziemy mogli realizować już planowane kolekcje, które będą wytyczać – naszym zdaniem – przyszłe trendy wzornicze. Branża stoi o krok od konsolidacji, jestem przekonany, iż w 2017 roku będziemy rozmawiać o łączeniu doświadczeń oraz umiejętności w gronie zainteresowanych firm, producentów tak by marka „Made in Poland” była etykietą gwarancji jakości, designu oraz solidności biżuterii.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Markiem Winiarkiem, podstarszym Cechu Złotników, Zegarmistrzów, Optyków, Grawerów i Brązowników m.st. Warszawy, oraz Pawłem Rojewskim, mistrzem złotnikiem, członkiem cechu, o polskiej branży jubilerskiej.
Polski Jubiler: Przed nami święta, czas sprzyjający wszelkim podsumowaniom. W związku z tym czy można pokusić się o podsumowanie roku 2016? Jaki ten mijający rok był dla branży złotniczo-jubilerskiej?
Marek Winiarek: Rok 2016 był gorszy od roku poprzedniego. Paweł Rojewski: Finansowo, rentownie rzeczywiście można ocenić go jako słabszy od 2015 roku. Prywatnie rok 2016 był rokiem udanym. Dwa razy bowiem zgłosiłem swoje prace na konkursy złotnicze i na obu zostały one zauważone, a nawet nagrodzone. Mentalnie, artystycznie, czuję się spełniony. Aczkolwiek mogłoby być lepiej. Poza spełnieniem artystycznym przydałoby się jeszcze spełnienie finansowe.
Z czego, panów zdaniem, wynika zła kondycja finansowa branży? Zewsząd dochodzą do nas głosy, że kryzys finansowy został zażegnany, a klienci coraz chętniej kupują biżuterię. Skąd zatem biorą się kłopoty finansowe polskich złotników?
PR: Klienci odwiedzający salony jubilerskie kierują się przede wszystkim ceną produktu. A my jako twórcy, nie chcąc stracić klientów, zmuszeni jesteśmy do utrzymywania niskich cen. Polacy szukają biżuterii taniej i my musimy zaoferować im dobrej jakości produkt w możliwie najniższej cenie. Niemniej podwyżki cen biżuterii są nieuniknione. Zmiany, które dokonają się na rynku w przyszłym roku, spowodują znaczny wzrost cen i mimo starań nie uda nam się uniknąć tej sytuacji. Poza tym należy zauważyć, że klienci dokonują zakupów jubilerskich głównie w centrach handlowych. Jedynym pozytywem jest fakt, że w centrach handlowych nie ma punktów naprawy biżuterii. I wszyscy klienci, którzy dokonują w nich swoich zakupów, w momencie kłopotu z biżuterią przychodzą do nas.
MW: Problem wynika także z podejścia klientów. Polacy nie rozumieją, że my wkładamy bardzo dużo pracy w projekty przygotowywane pod kątem klienta. A ci nie chcą płacić adekwatnie do włożonej przez nas pracy. To jest największa bolączka.
PR: Pierścionek zaręczynowy chcą jak najpiękniejszy, ale nie zdają sobie sprawy z wielu kwestii, jak choćby wymyślenie oryginalnego projektu – to już jest niesamowita praca, gdyż pierścionków zaręczynowych mamy tysiące i wszystkie wyglądają niemal identycznie – jeden centralny kamień i tyle. W momencie gdy chcę przekonać klienta do zamówienia nieco innego wzoru, spotykam opór, wynikający przede wszystkim z wyższej ceny danego produktu.
MW: A ceny biżuterii oferowanej przez nas wymuszone są poniekąd przez wielkie sieci jubilerskie, które zalewają rynek „masówką”. Biżuteria stworzona w kilku tysiącach egzemplarzy będzie kosztowała mniej niż ta stworzona ręcznie w pojedynczym egzemplarzu dla konkretnego odbiorcy. A czy pojawianie się na rynku biżuterii modowej, taniej, traktowanej jako jednorazowa ozdoba, zmieniło polski rynek jubilerski? Artyści także niejednokrotnie decydują się na stworzenie kolekcji wykonanej z tanich materiałów jubilerskich, które już w założeniu nie mają służyć wiecznie?
MW: I tu dotykamy istotnego problemu. My pracujemy z metalami i kamieniami szlachetnymi. Wykorzystanie materiałów niejubilerskich wiąże się dla mnie ze znacznie większym nakładem pracy i, nie oszukujmy się, mniejszym zyskiem. Ile mógłbym wziąć za biżuterię wykonaną ze „sznurka i piórka”? Lepiej dla klienta, gdy uda się po tego rodzaju biżuterię do galerii i tam kupi wymarzony przedmiot. PR: Należy także wspomnieć o tym, o czym w naszej branży rzadko się mówi. A mianowicie o prawach autorskich. Artysta plastyk wymyśli rozpoznawalną dla siebie biżuterię, a klient przyjdzie do mnie i będzie chciał podobną – i co wtedy? Zazwyczaj kieruję klienta do artysty, którego biżuteria mu się spodobała, gdyż nie mogę kopiować czyjegoś pomysłu. Dochodzimy tu do ciekawego tematu. Chodzi o różnicę pomiędzy złotnikami a artystami plastykami. Gdzie przebiega granica?
MW: My też czujemy się artystami. My zarzucamy artystom plastykom, że nie umieją posługiwać się warsztatem złotniczym, nie znają rzemiosła, oni nam – że brakuje nam polotu przy tworzeniu biżuterii, że nie potrafimy projektować nowoczesnej biżuterii. PR: W każdej branży są fachowcy i partacze. Wśród artystów plastyków jest kilka osób, które umieją lutować, wiedzą jak skomponować całość, aby biżuteria była doskonała. Jednak jest także cała masa ludzi, którzy nieumiejętność posługiwania się palnikiem, lutem czy metalem szlachetnym nazywają swoją wizją artystyczną. I niestety z tym się nie zgadzam. MW: Najgorsze jest to, że takiego „partacza” naprawdę większość uważa za artystę. Pomimo że on nie wykonał dzieła zgodnie ze sztuką złotniczą, to i tak artysta.
Czyli dla panów najistotniejszą rolę odgrywa sztuka posługiwania się rzemiosłem…
Oczywiście
Jak oceniają panowie konkursy złotnicze? Z jednej strony organizowane są konkursy dla artystów plastyków, z drugiej dla rzemieślników. Z czego wynika to rozróżnienie?
MW: Byłem w paru komisjach oceniających prace konkursowe. I z doświadczenia wiem, że zdarzają się dwie, trzy prace godne nazwania pracami złotniczymi, mające cechy artystyczne. My na konkursie Złoto i Srebro w Rzemiośle oceniamy projekt, zgodność z tematem i wykonanie zgodne ze sztuką. My oceniamy inaczej niż artyści. Dla nas na konkurs może zostać zakwalifikowana praca wykonana ręcznie. Człowiek jest ograniczony możliwościami manualnymi, ale może je doskonale wykorzystać.
Czy nowoczesne technologie zdominują rynek jubilerski?
PR: Drukarki są przyszłością branży. Są one coraz dokładniejsze, pozwalają na nakładanie coraz cieńszych warstw. Jednak mam nadzieję, że ręczna praca pozostanie. I znajdą się klienci chętni do zakupu pracy, która nie jest tak doskonała jak ta wykonana na maszynie, ale dzięki temu jedyna w swoim rodzaju.
Problemem pozostaje popyt. Jak sprawić, aby Polacy zaczęli doceniać prace wykonane ręcznie?
PR: Trudno konkurować na rynku jubilerskim. My, drobni przedsiębiorcy, mamy kłopoty finansowe. My musimy zwracać uwagę na wszystko. Idziemy skokami. Trudno nam się wypromować.
A co jest tego przyczyną?
MW: Przyczyny upatruję w uwolnieniu zawodów. Teraz każdy może iść i zarejestrować swoją firmę jako firmę jubilerską. Nie musi posiadać żadnych dokumentów ani należeć do żadnego stowarzyszenia, może robić co chce. W prawie polskim nie ma obligatoryjności należenia do jakiegoś branżowego stowarzyszenia. A być powinno. Kiedyś, aby otworzyć pracownię jubilerską, należało mieć papiery mistrzowskie. W Niemczech w latach 80. takie pracownie jak nasze zaczęły upadać, ponieważ zaczęły powstać wielkie sieci oferujące wyroby biżuteryjne. Jednak pod koniec lat 90. nastąpił u nich zwrot i zapotrzebowanie na pracę ręczną rzemieślników. Jednak tylko dlatego, że przywrócono obowiązek przynależności do stowarzyszeń branżowych.
Czy zmiana prawa i wprowadzenie niemieckich rozwiązań zmieniłoby sytuację na polskim rynku?
MW: Związek Rzemiosła Polskiego cały czas walczy o obligatoryjność należenia do stowarzyszeń.
A może wpływ na polski rynek jubilerski ma niska jakość szkolnictwa. Może zmiany w edukacji wymusiłyby zmianę w mentalności Polaków?
PR: Z całą pewnością tak, ale kto za to zapłaci? MW: Ze szkoły wychodzi osoba, która ma pojęcie, ale aby zostać dobrym fachowcem, należy się stale rozwijać pod okiem doświadczonego jubilera. Dwa, trzy lata musi pracować pod okiem mistrza. I musi wykonywać różnorodne rzeczy. My, chcąc dostać zwrot kosztów za naukę, musimy kształcić tylko małoletniego, pod warunkiem że mamy kurs pedagogiczny. W sumie wyszkoliłem trzynastu uczniów, z czego dziesięciu ma własne firmy jubilerskie. Tylko że w ramach obowiązujących przepisów nie mogę zostać uznany za mistrza szkolącego uczniów, ponieważ mam podpisaną umowę o naukę tylko z jednym z nich. Reszta pracowała u mnie na umowę o pracę. Człowiek, chcący się uczyć, przez rok czasu, zanim się nauczy samodzielności, mi – właścicielowi zakładu robi szkodę. Generuje same straty – tracę swój czas, ponoszę wszystkie koszty, ZUS, podatki muszę opłacić. Ponadto młody człowiek, który nauczy się zawodu, zda egzamin, czuje się pewnie, odchodzi z mojej pracowni i zakłada swoją, czyli staje się moją konkurencją.
Widzi pan jakieś rozwiązanie?
MW: Moim zdaniem chociaż roczne dofinansowanie państwowe, ulga w podatkach na ucznia w pracowni jubilerskiej, rozwiązywałoby problem.
Czy widzą panowie szansę na wypromowanie marki polskiej biżuterii?
PR: Najważniejszą rolę odgrywa tu marketing. Może udać się kilku osobom wypromowanie siebie, ale cała branża ma małą szansę. Nawet wykorzystywanie mediów społecznościowych nie spełnia swojej funkcji. Owszem, ludzie oglądają biżuterię danego twórcy, ale wynikają z tego tylko „polubienia” i nic więcej.
MW: Problemem jest świadomość ludzi. I jeśli ona się nie zmieni, to nic się nie zmieni. Do mojej pracowni przychodzą narzeczeni i chcą przeznaczyć na obrączki 1,5 tys. złotych. Pytam ich wtedy, ile przeznaczają na suknię ślubną, z rozmów wynika, że trzy, cztery tysiące. Trzykrotnie więcej wydają na rzecz, którą zakłada się raz w życiu, niż na obrączki, które mają być użytkowane do końca życia. I tak wygląda nasz rynek.
Rozmowa z Radosławem Jakociukiem, prezesem zarządu W.Kruk
Polski Jubiler: Zdecydowaliście się państwo na dość nietypowy krok – wprowadzenie do salonów jubilerskich W. Kruk akcesoriów modowych. Będziecie sprzedawać torebki, portfele, chusty. Skąd wziął się pomysł, aby wejść na rynek modowy?
Radosław Jakociuk, prezes zarządu W. Kruk: Decyzja o wprowadzeniu limitowanej kolekcji akcesoriów W. Kruk wynika z pozycji rynkowej, jaką osiągnęliśmy w ostatnich latach. Nasza sieć rozwija się – W.Kruk od momentu powstania Grupy Vistula podwoił liczbę salonów firmowych. Mamy dziś swobodę w realizowaniu nowych pomysłów, które pozwoliły nam zrobić krok ze świata biżuterii i zegarków na szerzej rozumiany rynek dodatków. Niebawem otwieramy nasz 100. salon. To dla nas symboliczna liczba – okazja do zaprezentowania nowych kategorii, jak i pomysł na ich limitację.
Krótkie serie, jedynie 100 egzemplarzy poszczególnych modeli, doskonałe wykonanie oraz nowoczesne wzornictwo to cechy, które mają charakteryzować państwa wyroby pozajubilerskie. Czy w każdym sezonie możemy liczyć na nowe modele torebek, portfeli, które będą pojawiały się w seriach po sto sztuk?
Doświadczenie ponad 175 lat w branży jubilerskiej – najbardziej precyzyjnej dziedzinie mody – było dla nas wyznacznikiem jakości nowych kategorii. Zarówno na etapie projektowym, w całości zrealizowanym przez W. Kruk, jak i produkcyjnym – we współpracy z włoskimi wyspecjalizowanymi manufakturami – wiedzieliśmy, że klasa nowych kategorii musi być równa jakości biżuterii W. Kruk. Powstałe akcesoria to nowoczesna klasyka. Produkty, które doskonale odpowiadają na aktualne trendy i są ponadczasowe. Dziś odpowiadają temu, co widzimy na światowych wybiegach, a w przyszłości będą się szlachetnie starzeć – dzięki temu, że tworząc je nie pozwoliliśmy sobie na kompromisy. Z pewnością W. Kruk pozostaje firmą jubilerską i to się nigdy nie zmieni. W jubilerstwie jest nasze dziedzictwo, tradycja i doświadczenie. Nie ukrywam jednak, że mamy wiele pomysłów, które czekają na swoją szansę, a kontynuacja linii akcesoriów jest jednym z tych, które rozważamy.
Firma jubilerska W.Kruk rozpoznawalna jest na polskim rynku jubilerskim za sprawą biżuterii. W tym roku powiększyliście państwo liczbę salonów jubilerskich, zwiększyliście ofertę, od kilku lat wprowadzacie autorskie kolekcje biżuterii zaprojektowane przez polskie gwiazdy. Czy mógłby pan przybliżyć naszym czytelnikom strategię państwa firmy, która po czasie stagnacji zaczęła dynamicznie walczyć o klienta?
Strategią W. Kruk jest przede wszystkim jakość, a nie ilość. Podejmujemy decyzje biznesowe, które umacniają nas na pozycji firmy oferującej unikatowe produkty, posiadającej własną manufakturę, wykorzystującej tradycyjne techniki jubilerskie oraz nieustannie inwestującej w rozwój wzorniczy. Jako część dynamicznej grupy kapitałowej stawiamy też na nowoczesne procesy zarządzania. Nieustanie pracujemy nad ofertą, przedstawiając nowe kolekcje autorstwa W. Kruk, jak i wprowadzając do naszego portfolio marki zewnętrzne. Szukamy partnerów z rodowodem podobnym do W. Kruk. Są to przeważnie włoskie, rodzinne, renomowane manufaktury, tworzące unikalną wzorniczo biżuterię. Jednym z brandów, które reprezentujemy, jest Damiani, zdobywca 18 jubilerskich Oskarów, jedna z 10 najlepszych światowych marek biżuteryjnych. W. Kruk jest również ekspertem w dziedzinie zegarków. Od 2004 roku jesteśmy oficjalnym przedstawicielem marki Rolex, jesienią otworzymy dwa kolejne butiki W. Kruk Rolex (w poznańskiej Posnanii i Galerii Krakowskiej w Krakowie) – do końca roku będziemy mieć więc osiem salonów Rolexa. Oferujemy również inne najlepsze światowe marki zegarkowe, między innymi Tudor, Omega, Longines, TAG Heuer, Certina, Tissot czy IWC. W tym roku rozpoczęliśmy projekt franczyzowy, obejmujący mniejsze miasta, w których dziś nie jesteśmy obecni. Dzięki temu krokowi możemy skupić się na rozwoju 100 własnych salonów firmowych, procesach zarządzania siecią oraz wyznaczaniu standardów obsługi klienta w W. Kruk.
Polacy coraz chętniej decydują się na zakup biżuterii autorskiej, sygnowanej logo projektanta. Biżuteria oferowana w salonach firmowych Kruk sygnowana jest logo państwa firmy. Kim są projektanci w firmie W. Kruk?
Kolekcje autorskie są bardzo ważną częścią oferty W.Kruk, wręcz naszą tradycją. Jako firma posiadająca własne zaplecze produkcyjne w postaci manufaktury W. Kruk mamy ogromne możliwości ku temu, aby projektować i szukać nowych rozwiązań wzorniczych, kreując i odpowiadając na trendy. Powiem więcej, mamy grono klientek, które regularnie przychodzą do nas po biżuterię z kolekcji autorskich. Także kolekcje te stały się naszym znakiem rozpoznawczym. Klienci widzą, że są to projekty wyjątkowe, niedostępne u innych marek jubilerskich. Odeszliśmy od promowania poszczególnych projektantów, mając silne przeświadczenie, że sygnując kolekcję autorską W. Kruk dajemy oczekiwaną przez klientów gwarancję unikalności i jakości.
Gdzie wykonywana jest biżuteria dostępna w państwa salonach?
Znaczna część naszej oferty wytwarzana jest w Poznaniu w Manufakturze W. Kruk. Tam powstają kolekcje autorskie czy też ikona W.Kruk – pierścionek zaręczynowy Jedyny. Oczywiście mamy też partnerów zewnętrznych, również zagranicznych. Korzystamy z ich wsparcia choćby wtedy, kiedy nasza manufaktura jest zbyt obłożona lub projekt stworzony przez naszych projektantów wymaga kompetencji, których nie zapewni nam żaden partner w Polsce. Tak było na przykład w przypadku kolekcji celebryckiej EOS, w której brylanty i diamenty osadzane są pod mikroskopem – tylko dostawca zagraniczny był w stanie zagwarantować kompleksową usługę, od dostarczenia kamieni, szlifowanie ich, po najwyższej klasy wykonanie.
Jak można zostać partnerem firmy i rozpocząć swoją działalność pod marką W. Kruk?
Franczyza W.Kruk to projekt dla osób, podmiotów z doświadczeniem na rynku fashion i produktów premium, potrafiących zapewnić najwyższą jakość biznesową oraz obsługi klienta. W ręce franczyzobiorców oddajemy mniejsze ośrodki, licząc na ich wiedzę o lokalnym rynku i specyfice klienta. Przewidywana kwota inwestycji to ok. 350 tys. zł.
Biżuteria tworzona przez W.Kruk, poza tradycyjnymi salonami sprzedaży, oferowana jest w sklepach internetowych. Jakim zainteresowaniem cieszy się biżuteria oferowana przez internet? Czy klienci nie obawiają się kupować za pośrednictwem sieci?
Posiadanie sklepu internetowego lub też produktów dostępnych w sieci jest dziś nieodłączną częścią biznesu, również w jubilerstwie. Sklep internetowy wkruk.pl działa od 2009 roku i od tego czasu rozwija się. Polacy nie obawiają się kupować biżuterii przez internet, co roku odnotowujemy wzrosty w tym kanale sprzedaży. Należy pamiętać, że sklepy internetowe stanowią też swego rodzaju katalogi produktów dostępne online. Dla części klientów taki sposób przeglądania oferty W. Kruk może być bardziej wygodny, choćby ze względu na fakt, że mogą zapoznać się z nią nie wychodząc z domu. Produkty W. Kruk zamawiać można bezpośrednio pod wskazany adres lub do wybranego salonu w całej Polsce, gdzie klient podejmuje decyzję o zakupie.
Jak ocenia pan polski rynek jubilerski? Co zmieniło się na nim w ciągu ostatnich lat? Jakich zmian możemy się według pana spodziewać w nadchodzącym roku?
Rynek jubilerski w ostatnich latach bardzo się rozwinął. Postrzeganie biżuterii przez klientów zmieniło się. Dziś biżuteria jest nie tylko inwestycją, lecz także po prostu jednym z akcesoriów modowych. Klienci poszukują zarówno jakości, jak i ciekawych wzorów, które zgodne są ze światowymi trendami. W. Kruk ze swoją różnorodną ofertą wysokiej jakości biżuterii i unikalnych projektów spełnia te oczekiwania. Łączymy tradycję z nowoczesnością, sprzedając zarówno produkty odpowiadające aktualnym tendencjom, jak i ponadczasową klasykę, z której jesteśmy znani. Przewidujemy, że w najbliższych latach branża jubilerska odnotowywać będzie wzrosty. Potwierdzają to analitycy, według których umacniać się będzie również pozycja trzech czołowych graczy rynkowych, tym samym W. Kruka, jako jednego z liderów.
Czym jeszcze zaskoczy nas W. Kruk? Czego możemy spodziewać w najbliższej przyszłości po firmie W.Kruk?
Mam nadzieję, że W. Kruk nieustannie zaskakiwać będzie nowymi kolekcjami, współpracą z interesującymi osobowościami, wzornictwem i jakością wyznaczającą standardy dla rynku. Dobra kondycja biznesowa daje nam swobodę realizacji nowych wyzwań. Wprowadziliśmy nowe kategorie, lada dzień zaprosimy do 100. salonu W. Kruk w poznańskiej Posnanii, który stworzyliśmy w nowym koncepcie. Tym samym zaprezentujemy nowy sposób ekspozycji w W. Kruk, który ma wpływ nie tylko na sprzedaż, ale także na wyjątkowość doświadczenia kontaktu z marką pośród naszych klientów. A to jest dla nas niezwykle ważne. Mogę też obiecać, że w kwestii rozwoju W. Kruk nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa…
Rozmowa z prof. dr hab. Andrzejem Szadkowskim, prof. zw. Wydziału Wzornictwa Politechniki Łódzkiej, honorowym członkiem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników (Gdańsk), Gesselschaft fuer Goldschmiede (Hanau) oraz Rady Programowo-Artystycznej Image and Form (Sankt Petersburg), mentorem w konkursie Talente Monachium.
Polski Jubiler: Ostatnia nasza rozmowa, sprzed pięciu lat, miała inny charakter; była jakby podstawowa. Od tamtego czasu wiele interesujących nas elementów się zmieniło, uporządkowało, nabrało pozytywnych wartości. Tak stało się z naprawą przestrzeni edukacyjnej w Polsce, szczególnie dotyczącą państwowego szkolnictwa artystycznego.
Prof. Andrzej Szadkowski: Moja wypowiedź o potrzebie stworzenia jasnych konstrukcji metodycznych na wszystkich etapach nauczania – kształcenia została wysłuchana. Rozmowy odbywały się na szczeblu dyrektorów jednostek średniego szkolnictwa artystyczno-zawodowego, przedstawicieli szkół wyższych kształcących w zakresie wzornictwa i projektowania biżuterii w szczególności, oraz dyrektorów Departamentu Szkolnictwa Artystycznego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Efektem było zorganizowanie trzydniowego panelu dyskusyjnego z udziałem wszystkich przedstawicieli specjalności projektowych. Złożono programy, które precyzyjnie określały drogę kształcenia na wszystkich szczeblach edukacji kierunkowej. Recenzje i dyskusje pozwoliły określić ramy metod kształcenia. W zakresie biżuterii przyjęto słuszną zasadę przygotowania absolwenta szkoły średniej do pracy projektowo-wykonawczej w zespole lub indywidualnej; dla wyższego stopnia – wg statusu artysty projektanta. Obydwa etapy wspomagane są wykładami z zakresu historii sztuki i biżuterii, malarstwa, rzeźby i kompozycji oraz zajęciami warsztatowymi prowadzącymi do zdobycia wiedzy i umiejętności projektanta i wykonawcy biżuterii. Koordynacja programów i efekty kształcenia są wypracowywane indywidualnie dla tych zespołów. Szkolnictwo prywatne, w zależności od profili kształcenia i oczekiwań słuchaczy, koncentruje się na szczegółach specjalizacji i oferuje konkretną naukę technik i technologii wykonawstwa. Jest to bardzo cenne ogniwo w ogólnym systemie dydaktycznym, bo wypełnia zapotrzebowanie na specjalistów realizatorów. W ramach dokształceń prowadzone są kursy profesjonalne dla projektantów, orzeczników, menadżerów. Tak więc dyplomy liceów sztuk plastycznych, dyplomy magisterskie i dyplomy kursów kierunkowych ustanowią już całość przygotowania fachowego, a stopień zaangażowania indywidualnego, motywacja, wrażliwość, pracowitość i zamiłowanie w zawodzie dopełnią i stworzą wzór artysty projektanta.
Polski rynek jubilerski stale ewoluuje. Pojawia się na nim coraz więcej biżuterii tzw. modowej, typowo komercyjnej, która niemal całkowicie zmieniła rynek jubilerski. Tania, masowa produkcja spowodowała z jednej strony wzrost zainteresowania biżuterią, z drugiej wpłynęła negatywnie na jakość oferowanych wyrobów. Polscy artyści złotnicy mimowolnie poddali się dominacji rynku, tworząc kolekcje biżuterii „modowej”, której sprzedaż pozwala na funkcjonowanie. Jak ocenia pan dokonujące się na naszych oczach zmiany? Czy można im przeciwdziałać?
Biżuteria służy użytkownikom różnych kultur i trudno jest ujednolicić jej istotę. Potrzeby, zainteresowania, ocena wartości, wynikają ze stanu ducha odbiorców, skali akceptacji estetyki i funkcji biżuterii, a często jest zmienna dla pojedynczej osoby. Oczekiwania w takich przypadkach mogą zawierać pełną skalę przeznaczenia i w związku z tym pojawia się potrzeba posiadania różnej biżuterii. Biżuteria modowa też musi mieć artystyczny charakter; prostota w dobrym wykonaniu też ma nas zadziwiać. Bylejakość i bezmyślność w każdej postaci odraża. Trudno jest generalnie uporządkować rynek pod względem artystycznym, ale wybór należy do nas. Sztuka biżuterii we wszystkich jej aspektach to obraz nas samych.
Nie można jednak nie zauważyć, że polskie wyroby biżuteryjne doceniane są poza granicami naszego kraju. Artyści złotnicy otrzymują nagrody na międzynarodowych konkursach, a ich biżuteria cieszy się sporą popularnością. Czy można wskazać cechy charakteryzujące prace polskich artystów złotników? Innymi słowy, czy można mówić o polskim stylu w złotnictwie?
Jak w każdej dziedzinie sztuki, tak i w biżuterii są wybitni twórcy, którzy rozumieją rynek, i tych odbiorcy uwielbiają. Los artysty to kaprys naszych czasów (i nie tylko naszych); to potrzeba hołdowania wielkim, dobrym, wyjątkowym. Odwaga twórcza polskich projektantów jest uznawana i naśladowana. Polscy artyści z dużą starannością podejmują wyzwania naszej specjalności. Uznanie, nagrody, zaproszenia to każdy sam zdobywa swoją indywidualnością. Ujednolicenie technologii i pogoń za jej nowoczesnością to tylko narzędzie. Wszyscy musimy je stosować. To znajomość ich możliwości ułatwia nam prace koncepcyjno-projektowe: reszta już jest sztuką. Powszechność informacji, konfrontacji i upodobań tworzy podobieństwa form autorskich, ale tak było zawsze. Indywidualność tworzą „nowe”, a te czynią rozwój. Polski styl w złotnictwie, na szczęście, jest różnorodny, posiada wiele szkół otwartych inspiracji: natura – z pełnym jej odczytaniem, geometria – z wyeksponowanie jej istoty, kolor – w każdym jego znaczeniu i ze szczegółami dotyczącymi struktur, konstrukcji, treści. Nie ma jednej definicji polskiego stylu, ale zawsze towarzyszy mu interesujący przekaz, dedykacja, żart; forma uzupełniona intelektem – to chwyta. Ukryta harmonia całości jest akceptowana nawet intuicyjnie. Podoba nam się nowość, prowokacja, charakter.
W ostatnim czasie w naszym kraju organizowanych jest coraz więcej konkursów złotniczych, co należy odnotować jako pozytywną zmianę, jednak optymizm mącą pojawiające się każdorazowo kontrowersje wokół nagrodzonych prac. Skąd biorą się ciągłe animozje pomiędzy artystami złotnikami a jury organizowanych konkursów?
Jurorzy konkursów często wskazują do nagrody prace nowatorskie, szokujące. Prowokacje dzieł mają wskazać drogę rozwoju ,,nowego”. Muszą być na tyle atrakcyjne, ponadczasowe i perspektywiczne, ażeby niosły przez rok i więcej promocję konkursu, targów, galerii, firm, autora. Nawet jednomyślna i uzasadniona ocena jury wywołuje dyskusje. I to też jest zamierzonym elementem oddziaływania; ważne, żeby dotyczyła meritum i nie zawierała w ocenie elementów spoza sztuki.
Polska branża złotnicza jest mocno zantagonizowana. Kłótnie i spory odbywają się na wielu polach. Najbardziej jaskrawym przykładem wydaje się podział warszawskich targów na dwie niezależne od siebie imprezy. Czy widzi pan profesor szansę na znalezienie wspólnej drogi, szansę na skonsolidowanie środowiska?
Problem rozdziału środowiska ze względu na możliwość wyboru udziału w targach warszawskich jest do rozstrzygnięcia. Moim zdaniem muszą to być dwa terminy, nienakładające się na siebie. Każde z targów muszą wypracować cel oferty. Podobnie jak dwie wielkie imprezy w Monachium: Inhorgenta i Handwerksmesse. Jedne zbliżone do designu i drugie – do sztuki. Inhorgenta są zwartymi, zamkniętymi targami branżowymi, a targom Handwerksmesse towarzyszą w przestrzeni miejskiej – w galeriach – wystawy zbiorowe i indywidualne twórców biżuterii. W tej chwili sprawy mogą się uporządkować z korzyścią dla wszystkich stron, ale wymagać to będzie szeregu porozumień. Trzeba zbudować nowe konstrukcje charakteru tych targów.
Na koniec chciałabym zapytać o przyszłość biżuterii. Stare szkoły tworzenia biżuterii odchodzą do lamusa, miejsce starych mistrzów zajmują nowi, którzy zupełnie inaczej odnoszą się do sztuki złotniczej. Tradycyjny warsztat złotnika zastępowany jest przez drukarki 3D i komputery, miejsce metali i kamieni szlachetnych zajmują ich syntetyczne odpowiedniki. Biżuteria to już nie tylko materialny przedmiot, ale wirtualna koncepcja czy świetlny pokaz. Jak będzie wyglądała biżuteria w przyszłości?
Przyszłość biżuterii w aspekcie kształcenia, twórczości indywidualnej i efektów firm nie budzi mojego niepokoju. „Stare szkoły” przechodzą zmiany programowe ze względu na unowocześnianie technologii, tworzenie nowych struktur dydaktycznych i dynamikę współpracy międzynarodowej w zakresie wymiany studentów, organizacji konkursów, wystaw, sympozjów. „Starzy” pedagodzy uczestniczą w ocenach parametryzacyjnych jednostek naukowo-artystycznych, obradach jury konkursów międzynarodowych i zagranicznych; są członkami rad programowo-artystycznych forów zagranicznych, międzynarodowych stowarzyszeń. W uznaniu przyjmują nagrody okolicznościowe, państwowe; czynnie uczestniczą w przygotowaniach programów kształcenia, recenzji promocji naukowych. Do młodych należy kontynuacja tradycji zawodowej i otwarcie na nowoczesność. Z pełnym zrozumieniem powyższych stwierdzeń można określić, że biżuteria przyszłości będzie obrazem stanu potrzeb nowego odbiorcy, z uwzględnieniem nowych technologii i nowych kontekstów.
Rozmowa z Aliną Tyro-Niezgodą, właścicielka Wytwórni Antidotum, pierwszej w Polsce prywatnej szkoły projektowania i tworzenia biżuterii.
Polski Jubiler: Wytwórnia Antidotum powstała jako pierwsza prywatna szkoła jubilerska w Polsce. Czy od momentu powstania do dziś zauważyliście państwo zmiany na rynku? A jeśli tak to jakie?
Alina Tyro-Niezgoda: Na rynku nauczania z pewnością pojawiły się zmiany. Obecnie więcej osób interesuje się szkoleniami złotniczymi i bardziej zaawansowanymi technikami tworzenia biżuterii. W odwrocie są natomiast mniej „ambitne” sposoby jej wykonywania, choć zainteresowanie rękodziełem nadal istnieje. Wydaje nam się, że podobne trendy można zauważyć wśród odbiorców biżuteryjnych ozdób – i tu zaczynamy obserwować przesyt tanimi wyrobami, na rzecz tych bardziej wartościowych, a przede wszystkim bardziej oryginalnych.
Ostatnio odnotowujemy modę na tworzenie biżuterii. Jej wytwarzaniem zajmuje się coraz większe grono osób, zarówno profesjonalistów, jak i amatorów. Czy taka sytuacja jest korzystna dla polskiego rynku biżuteryjnego?
O to należałoby chyba zapytać kogoś, kto trudni się sprzedażą biżuterii… Nie prowadzimy tego typu działalności, więc trudno nam ocenić wpływ tego zjawiska na rynek. Z naszego punktu widzenia każde zainteresowanie tworzeniem jest cenne i z każdego przejawu tego trendu bardzo się cieszymy. Ponadto zauważmy, że ktoś, kto „na własnej skórze” doświadczy trudów tworzenia, będzie inne dzieła oceniał bardziej wnikliwie, ale też z większym „zrozumieniem” i większą świadomością. To cenne zjawisko!
Kim są osoby korzystające z oferty państwa szkoły? Do kogo przede wszystkim skierowana jest oferta edukacyjna?
W naszej szkole może uczyć się każdy, kto ma na to ochotę. Nie stawiamy żadnych warunków wstępnych i nie wprowadzamy ograniczeń. Za wyjątkiem jednego: za zgodą rodziców zapraszamy młodzież od 15 roku życia.
Jaka idea przyświeca państwa szkole?
Wydaje się, że w XXI wieku nie ma już miejsca dla rzemiosła, powolnej produkcji w manufakturach, długiego procesu dochodzenia od pomysłu do realizacji… Istotnie, nie da się już produkować tą metodą np. lokomotyw – świat zbyt szybko się kręci, nie może więc czekać… Jednak w świecie sztuki użytkowej istnieją enklawy, w których czas ciągle jeszcze może biec nieco wolniej, gdzie nie wszystko musi być zaprojektowane przez komputery i wykonane natychmiast, gdzie pozostaje trochę miejsca dla kunsztu i gdzie praca naszych rąk może być odpowiednio doceniona. Warto uchronić takie miejsca przed zapomnieniem.
Jak można zostać uczniem państwa szkoły?
Wystarczy się z nami skontaktować (zapisy@antidotum.pl). Przekażemy wszystkie potrzebne informacje (część z nich można też znaleźć na naszej stronie internetowej www.wytwornia. antidotum.pl), pomożemy dobrać odpowiedni kurs lub tryb nauki.
Czy po ukończeniu kursu w Wytwórni Antidotum można zdać egzaminy państwowe, które uprawniają do posługiwania się tytułem mistrza złotnictwa?
Nadawaniem takich tytułów zajmują się cechy, tam więc należy szukać informacji na temat stosownych egzaminów. Ale z pewnością nauka w Wytwórni Antidotum pomoże przygotować się do takiego ważnego sprawdzianu.
Popularnością wśród Polaków cieszy się tzw. biżuteria modowa, która wykonana jest z materiałów niejubilerskich, i co może nawet ważniejsze, jest znacznie tańsza od biżuterii autorskiej. Czy wydaje się państwu, że biżuteria autorska może konkurować na rynku jubilerskim z wyrobami tanimi, produkowanymi w seriach, a jeśli tak to dlaczego?
Nie powinna! Naszym zdaniem należy dołożyć wszelkich starań, aby uświadomić odbiorcom biżuterii, że „lada z biżuterią” ma różne półki. A dokładniej: kasetony, jedne umieszczone na tym samym poziomie, a inne – wyżej lub niżej. To nabywca decyduje, do którego kasetonu sięgnie: do tego z biżuterią produkowaną masowo, czy raczej do tego, który mieści prawdziwie unikalne dzieła, wykonywane w jednym egzemplarzu albo w bardzo niewielkich seriach. Wybór poszczególnych kasetonów pociąga za sobą różne konsekwencje, w tym oczywiście koszty, ale także mniejszą lub większą oryginalność nabywanych dzieł. Unikalność powinna być w cenie. Konkurować mogą ze sobą tylko produkty z tej samej „półki”.
W dzisiejszym świecie design zaczął odgrywać bardzo ważną rolę w kształtowaniu się kultury materialnej społeczeństwa. Szeroko pojęte wzornictwo jest najpopularniejszą i najdostępniejszą sztuką, która kształtuje gusta odbiorców. Czy rzeczywiście design jest podstawową rzeczą, na jaką zwracają uwagę odbiorcy biżuterii?
Jeśli design zaczął już odgrywać taką rolę, to chyba stało się to niedawno…? A poważnie mówiąc: w skali kraju ta rola ciągle wydaje nam się zbyt mała, wręcz marginalna. Wiele osób ciągle jeszcze nie potrafi spojrzeć na przedmiot tak, aby dostrzec w nim dzieło projektanta. Patrzymy powierzchownie, nie przyglądamy się, nie oceniamy, często w ogóle nie rozumiemy czemu jeden produkt nam się podoba, a drugi nie, albo kierujemy się zdaniem innych… Istnieje wprawdzie grupa prawdziwych koneserów, ale jeśli brać pod uwagę całe społeczeństwo, to nie sposób nie zauważyć, że wiele jeszcze jest do zrobienia w sferze edukacji estetycznej. Na szczęście design działa, nawet jeśli nabywca nie jest świadomym odbiorcą. Można więc poddać się jego oddziaływaniu wcale nie zwracając na ten aspekt szczególnej uwagi.
Czy uczniowie Wytwórni Antidotum biorą udział w organizowanych w naszym kraju konkursach biżuteryjnych?
Oczywiście, bardzo ich do tego zachęcamy i bardzo cieszymy się z ich sukcesów! Często wśród finalistów najważniejszych konkursów można znaleźć nazwiska naszych uczniów i absolwentów. Sami również organizujemy konkurs Play Metal Clay, którego główną ideą jest zachęta do tworzenia biżuterii dowolnymi technikami. Dla naszych uczniów jest to dodatkowo możliwość oswojenia się z konkursowymi zwyczajami przed przystąpieniem do konkursów z większą renomą.
Czy, z perspektywy państwa doświadczenia oraz wiedzy, można mówić o polskiej szkole złotniczej? Czy polska biżuteria wyróżnia się na tle biżuterii powstającej poza granicami naszego kraju?
Z pewnością polscy projektanci są cenieni na świecie – za swoją fachowość, rzetelność wykonania i wysoką jakość wyrobów. Polska biżuteria ma też jeszcze jedną istotną cechę, odróżniającą ją od wyrobów z innych krajów pochodzenia: jest „realistyczna”. W znaczeniu: jest użytkowa, czyli daje się rzeczywiście nosić i na co dzień, i od święta. Nie służy tylko do występów przed obiektywem na tzw. „ściance”, gdzie im dziwniej tym lepiej, a ergonomia to coś, co przytrafia się nudziarzom.
Przed projektantami biżuterii stoją dziś duże wyzwania – z jednej strony muszą oni tworzyć niecodzienne kolekcje swojej biżuterii, z drugiej natomiast muszą znaleźć klientów na swoje dzieła. Czy można pogodzić ze sobą sukces artystyczny i komercyjny?
Można, wszystko można, ale niestety jest to bardzo trudne i wymaga wiele samozaparcia. Nie każdy twórca ma w sobie odpowiedni „gen handlowca”, marketingowe wyczucie i odpowiednie predyspozycje, żeby stać się lwem biznesu. Czasem lepiej jest skupić się na tym, co potrafimy robić najlepiej, pozostałe sprawy pozostawiając innym fachowcom.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z dr. Tomaszem Kłoczewiakiem, prezesem Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich, o polskim rynku jubilerskim.
Polski Jubiler: Polski rynek jubilerski stale się zmienia. Pojawiają się nowe firmy, znikają stare i uznane marki jubilerskie. Zmieniają się także materiały jubilerskie wykorzystywane do produkcji biżuterii. Coraz mniejszą wagę przykłada się do rzemiosła. Jak ocenia pan zmiany dokonujące się na polskim, i nie tylko polskim, rynku jubilerskim?
Tomasz Kłoczewiak: Trafnie zauważyła pani w pytaniu, że spadek roli rzemiosła w branży jubilerskiej to trend zmian panujący nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie. Polskie rzemiosło nie jest czymś wyjątkowym, lecz ulega zmianom, takim samym jak rzemiosło jubilerskie na całym świecie. Należy jednak odróżnić rzemiosło w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia od rzemiosła artystycznego, takiego, którego przedstawiciele tworzą prawdziwe dzieła sztuki jubilerskiej. Takich twórców nigdy nie było wielu i tak też jest teraz. Biżuteria artystyczna powstawała i powstaje nadal – wprawdzie prawdziwych artystów jubilerskich nie jest wielu, ale są i tworzą nadal biżuterię artystyczną. Nie boję się jednak spadku roli rzemiosła w tworzeniu biżuterii popularnej. Nowe techniki i technologie pozwalają poprawić poziom biżuterii popularnej – ona niekoniecznie powinna być wykonywana metodami rzemieślniczymi, których techniki nie zawsze skutkowały dobrymi efektami.
Coraz większe znaczenie odgrywają nowoczesne maszyny i narzędzia jubilerskie. Niektórzy obserwatorzy rynku mówią nawet o końcu rzemiosła jubilerskiego, wynikającego z możliwości „druku” biżuterii. Czy wydaje się panu, że rzemiosło artystyczne zostanie zmarginalizowane, a w salonach jubilerskich będziemy mieli do czynienia jedynie z wyrobami wychodzącymi z maszyny?
Wydaje mi się, że mówi pani o technice „druku” biżuterii w pejoratywnym znaczeniu. Przypominam, że ta technika zawsze ma swój początek w graficznym projekcie. Jeśli jest to zaproponowany przez projektanta oryginalny, nowy, zawierający elementy artystyczne pomysł, który następnie zostanie dobrze przeniesiony przez programistę do formy programu, to nie widzę w tym nic nagannego. Technika pozwala na zaoszczędzenie czasu na pracochłonne wykonanie ręczne biżuterii od razu w metalu szlachetnym. W takim przypadku projekt, wykonany przez artystę jubilera, jest wyrazem twórczej myśli artysty. Efekt, czyli po wydrukowaniu w wosku odlany przedmiot, musi być jeszcze obrobiony i następnie trzeba w nim oprawić kamienie. Końcowy efekt artystyczny zależy w dużym stopniu od artyzmu rzemieślnika i doskonałości jego techniki. Znacznie gorzej, jeżeli technika „druku” służy do skopiowania już istniejącego wyrobu. Jest to po prostu plagiat i w takich wypadkach rzeczywiście można boleć nad powszechnością tej techniki.
Czy jako prezes Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich widzi pan zagrożenia, a może szanse rozwoju, w pojawiających się na rynku jubilerskim kamieniach syntetycznych i innych materiałach jubilerskich, które nie tylko znacznie ułatwiają pracę złotnika, ale także z powodu swojej ceny zmieniają rynek jubilerski?
Każda nowość w każdej branży jest wyrazem postępu i rozwoju. Także nowe syntezy kamieni i nowe materiały zdobnicze mogą stanowić element rozwoju i postępu. Problem tkwi tylko w zastosowaniu nowości. Finalny nabywca biżuterii musi mieć zarówno rzetelną informację o zaproponowanych materiałach, jak i przedstawioną możliwość wyboru pomiędzy nowym, czasami syntetycznym kamieniem a naturalnym o takim samym wyglądzie. Taką sytuację mamy w tej chwili w dziedzinie syntetycznych diamentów oraz diamentów o poprawianych właściwościach. Są one znacznie tańsze od naturalnych, a jednocześnie prostymi metodami gemmologicznymi często niemożliwe do odróżnienia. Czy jest to zagrożenie? Jeśli tak, to chyba tylko wynikające z rzetelnego traktowania sprawy przez sprzedawców. Zawsze nabywcy mieli wybór między drogim naturalnym kamieniem a tanią imitacją. Rzecz tylko w prawidłowej i rzetelnej informacji.
Jaką przyszłość widzi pan przed polskim rynkiem jubilerskim? Jak powinien się on zachować wobec zmian na nim się dokonujących?
Jest obecnie zauważalne pewne odejście klientów od droższej, „prawdziwej” biżuterii. Jest to efekt pewnych trendów w modzie i w zachowaniach klientów. Wielkim powodzeniem cieszy się biżuteria tania, często wykonana z materiałów nieszlachetnych, biżuteria, którą po jednorazowym użyciu można bez żalu odłożyć do szuflady. Ale w dalszym ciągu niesłabnącym powodzeniem cieszy się biżuteria bardzo droga, z drogocennymi kamieniami, także biżuteria artystyczna. Każdy uczestnik rynku jubilerskiego po rozpoznaniu własnej klienteli oraz własnych możliwości powinien zdecydować, jaki wybrać sektor asortymentu jubilerskiego do swojego sklepu. A cóż można powiedzieć o przyszłości? Po dość słabym 2014 roku ubiegły rok był dla wielu placówek rokiem niezłym. Pamiętając, że interesy z początku lat dziewięćdziesiątych nieodwracalnie przeszły do historii, miejmy nadzieję, że rok 2016 będzie jeszcze lepszy niż poprzedni, a w dalszej przyszłości będzie jeszcze lepiej, czego wszystkim szczerze życzę.
Z racji zmian dokonujących się na naszych oczach, zmuszeni jesteśmy, jako przedstawiciele branży jubilerskiej, do weryfikacji niektórych definicji, poglądów, sposobu postrzegania biżuterii. Jak według pana powinno się definiować pojęcie biżuterii? Czym ona jest: ozdobą, dodatkiem czy dziełem sztuki złotniczej?
Jest wszystkim tym, czego dotyczy pytanie. Sposób jej postrzegania dotyczy, moim zdaniem, okoliczności w jakich ma być prezentowana. Założona do pracy powinna być dodatkiem do stroju, założona na oficjalne spotkanie winna być ozdobą, ale na wystawne przyjęcie winno być prezentowane dziełko sztuki złotniczej. Każda pani powinna mieć biżuterię w takim zestawie, aby mogła ją wykorzystać stosownie do okazji. Na eleganckim przyjęciu lepiej nie mieć żadnej biżuterii niż mieć założony na szyję srebrny łańcuszek z tanim wisiorkiem. Powinniśmy wszyscy przy różnych okazjach uświadamiać to naszym klientkom, co zapewne dobrze wpłynie także na obroty w naszej branży.
Profesor Irena Huml zauważyła, że współcześni polscy artyści złotnicy i projektanci biżuterii nie odwołują się w swoich pracach do polskiej tradycji, znacznie częściej i chętniej natomiast kopiują wzorce zachodnie. Czy zgadza się pan z tym stwierdzeniem? A jeśli tak to dlaczego tak się dzieje?
Pani profesor Huml jest doświadczonym historykiem sztuki i potrafi rozróżnić wzory oparte na polskich lub zachodnich tradycjach. Ale czy na pewno możemy oczekiwać tego samego od uzdolnionego artystycznie, chociaż nie w zakresie historii sztuki, projektanta jubilera? Nowe wzory powstają w związku z zapotrzebowaniem na rynku. Jeśli jest zapotrzebowanie na wzory związane z tradycją zachodnią, to takie powstają. Warto przy tym jednak zauważyć, że Polska leżała i leży w Europie. Tendencje wzornicze przenikały od zawsze do polskich trendów artystycznych. Tak samo dzieje się i teraz. Poza tym jest jeszcze aspekt aktualnej mody. Projektanci proponują do produkcji to co jest modne, czyli to co będzie się sprzedawać. Inne postawienie sprawy byłoby postawieniem jej na głowie.
Czy według pana można wskazać cechy charakterystyczne dla współczesnej polskiej biżuterii?
Wydaje mi się, że wzornictwo współczesnej polskiej biżuterii bardzo głęboko weszło i tkwi we wzornictwie światowym. Pewną odrębnością charakteryzuje się wzornictwo wyrobów z bursztynem. W tej dziedzinie mamy wiele oryginalnych propozycji – łatwo je dostrzec na przykład na targach Amberif – i w tym segmencie rynku polscy artyści jubilerzy mogą pochwalić się niekiedy wielką oryginalnością.
Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich, którego jest pan prezesem, współpracuje z HRD, czyli Wysoką Radą Diamentów w Antwerpii, prowadzi szkolenia, pracuje nad ujednoliceniem poziomu cenowego wycen diamentów. Jak wasza działalność wpływa na jakość świadczenia usług jubilerskich na polskim rynku? Co można jeszcze zmienić, naprawić?
W Stowarzyszeniu Rzeczoznawców Jubilerskich zawsze uważaliśmy, że jakość świadczenia usług jubilerskich i prowadzenia sprzedaży wyrobów jubilerskich to nie tylko grzeczna obsługa i ładne opakowanie przedmiotu. O wiele ważniejsza jest fachowość obsługi, umiejętność fachowego opowiedzenia o przedmiocie, oprawionym w nim kamieniu, jego cechach jakościowych. Dlatego też jednym z naszych pierwszoplanowych zadań w ponaddwudziestosiedmioletniej historii jest podnoszenie poziomu fachowej wiedzy osób pracujących w jubilerstwie. Nawet osoby z dłuższym stażem po naszych szkoleniach oświadczają, że niby wszystko to już wiedzieli, ale przekazane w sposób usystematyzowany dało im zupełnie nowe spojrzenie na zagadnienia fachowe. Wiele osób po szkoleniach podstawowych decyduje się na szkolenia specjalistyczne, umożliwiające pozyskanie wiedzy pozwalającej na działalność rzeczoznawczą. SR J oczywiście umożliwia to. Nie jest to droga krótka, łatwa ani tania. Wiedza kosztuje i trzeba jej poświęcić wiele czasu. Nie należy sobie wyobrażać, że tygodniowe szkolenie umożliwi zdobycie gruntownej i pełnej wiedzy rzeczoznawczej. Pracujemy systematycznie nad szkoleniami i zachęcamy do wzięcia w nich udziału wszystkich zatrudnionych w jubilerstwie.
Polska branża jubilerska boryka się z wieloma problemami. Jednym z nich jest spór, jaki wybuchł wokół warszawskich targów jubilerskich. Jakie stanowisko prezentuje Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich? Który punkt widzenia pan podziela – organizatorów targów Złoto Srebro Czas czy Gold Expo?
Targi Złoto Srebro Czas aż do 2015 roku systematycznie się rozwijały. Przyszedł taki moment, że w Expo nie było możliwości pomieszczenia się w całości w jednej hali. Zaczęto szukać innych rozwiązań i zdecydowano się na halę przy ul. Marsa. Jest to obiekt nowoczesny, z dużym potencjałem rozwojowym. Podobny proces przeszły targi Amberif i Jubinale. Ale w tym momencie wydaje się, że kierownictwo targów Złoto Srebro Czas popełniło jakiś błąd marketingowy, prowadzący do rozłamu. Oczywiste, że lokalizacja hali Expo jest lepsza niż hali przy ul. Marsa. Jest to centrum Warszawy, wszędzie blisko, z wygodnym dojazdem. Ale przecież na targi nie przyjeżdżamy po to, by było wygodnie, ale po to by zrobić dobre zakupy, w różnych asortymentach, w jednym miejscu. W końcu ul. Marsa to nie koniec świata. Ani targi Jubinale, ani Amberif, nie mają lokalizacji w centrum miasta. Nie to jest argumentem. Wydaje się, że zadziałały względy ambicjonalne połączone silnie z aspektami biznesowymi. Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich zdecydowało się brać udział w targach Złoto Srebro Czas. Współpracujemy z tymi targami od początku, jesteśmy ich patronem, zwykła lojalność zadecydowała o naszej decyzji. Zgodnie ze starym, mądrym powiedzeniem: zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Wydaje się, że z jednej strony wszyscy powinni dążyć do połączenia się obu imprez, lecz z drugiej strony wydaje się, że animozje zaszły już tak daleko, że byłoby to bardzo trudne, tym bardziej że dochodzą także aspekty konkurencyjności pomiędzy operatorami obu hal.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Ewą Sereczyńską, dyrektor zarządzającą Swarovski Poland
Polski Jubiler: Biżuteria Swarovski to biżuteria pożądana przez Polki. W dość krótkim czasie państwa marka stała się nie tylko rozpoznawalna, ale także chętnie kupowana przez klientów polskich salonów jubilerskich. Jak udało się państwu odnieść sukces na polskim, dość trudnym trzeba zauważyć, rynku jubilerskim?
Ewa Sereczyńska: Daniel Swarovski od początku miał wizję. Wynalazł maszynę do cięcia kryształu i stworzył wielką rodzinną firmę, znaną, ludziom na całym świecie. Chciał podarować „diamenty” zwykłym ludziom. Szlifował kryształy tak, aby światło załamywało się w nich dokładnie jak w brylantach. Jesteśmy liderem na rynku światowym w precyzyjnym szlifie kryształu oraz pozyskiwaniu nieskończonej palety kolorów. To wszystko sprawia, że mamy coraz szerszą rzeszę klientów w Polsce, którym nasza biżueria, jakość wykonania i design sprawiają ogromną radość.
Biżuterię sygnowaną logiem Swarovski można kupić w państwa firmowych butikach, ale także w salonach jubilerskich innych marek. Czy w najbliższym czasie zamierzacie państwo rozszerzyć sieć sprzedaży detalicznej?
Zdecydowanie tak. Moja strategia dla firmy Swarovski w Polsce na najbliższe lata będzie nakierowana na rozwój kanału multibrandowego. Od roku pracujemy z firmą Jubitom oraz mniejszymi jubilerami w kraju. Zaintersowanie i chęć współpracy z nami powiększa się z miesiąca na miesiąc. Dopasowujemy wielkość kolekcji oraz koncept do wielkości lokalizacji, zasobności porfela oraz typu klienta. Dzięki temu stajemy się coraz bardziej dostępni.
Ile butików ma firma Swarovski w Polsce?
Obecnie posiadamy 25 butików w największych miastach Polski, 19 salonów mulibrandowych oraz sklep online www.swarovski.com. W przyszłym roku planujemy kolejne otwarcia.
Kto jest głównym projektantem firmy Swarovski?
Od lutego 2007 roku dyrektorem kreatywnym i główną projektantką biżuterii Swarovskiego jest Nathalie Colin. Praca jest dla niej wielką pasją i dlatego myślę, że od wielu już lat wielkim sukcesem są kolejne kolekcje, jakie dla Swarovskiego przygotowuje. Jej biuro znajduje się w Paryżu. Podkreślić należy, że nad kolejnymi liniami biżuterii pracuje cały zespół projektantów pod jej przywództwem.
Jak można nawiązać współpracę handlową z firmą Swarovski?
Aby rozpocząć z nami współpracę należy skontaktować się z nami pod adresem artur.lewandowski@swarovski. com. Jeśli uznamy, że potencjalny partner posiada atrakcyjną lokalizację oraz koncept biżuteryjny, jak również odpowiednie doświadczenie w handlu detalicznym, zapraszamy go na spotkanie do naszego biura w Warszawie.
Firma Swarovski zaskakuje swoich klientów wprowadzając na rynek nowe kolekcje biżuterii. Każda kolekcja biżuteryjna odpowiada na potrzeby klientów na całym świecie. Jakim zainteresowaniem cieszy się biżuteria wprowadzana na polski rynek i do kogo jest ona skierowana?
Kolekcje biżuterii Swarovskiego są dokładnie takie same w Polsce jak w innych krajach na świecie. Co sezon wprowadzamy nowości, które nawiązują do trendów z wybiegów wielkich projektantów. Obok tych kolekcji, bardzo wyrazistych i modowych, mamy linię bardziej klasyczną, ponadczasową. Myślę, że każda kobieta znajdzie w naszej ofercie coś dla siebie, coś, co będzie do niej pasowało i pozwoli jej wyrazić swoją osobowość. Biżuteria Swarovskiego to zarówno maleńkie, delikatne kolczyki czy naszyjniki idealne np. do pracy, jak i spektakularne bransolety czy kolie na wielkie wyjścia. Pewnie dlatego nasi klienci tak często kupują u nas prezenty dla swoich najbliższych – zawsze znajdą coś idealnego!
Państwa firma oferuje nie tylko kolekcje biżuterii, ale także zegarków. Jak rynek przyjął wprowadzenie kolekcji zegarkowych? Jakim zainteresowaniem się one cieszą?
Pierwsza kolekcja zegarków pojawiła się na świecie w 2009 roku. Cały czas obserwowaliśmy rynek i dopasowywaliśmy ofertę do potrzeb naszych klientów. Okazało się, że po tym jak stworzyliśmy linię premium w 2015 roku, odnotowaliśmy 130-proc. wzrost sprzedaży na całym świecie w porównaniu do roku poprzedniego. W tej chwili zegarki stanowią 10 proc. naszej sprzedaży w całym asortymencie, tak więc jesteśmy bardzo zadowoleni z wyników. To, co z pewnością wyróżnia nasz produkt, to mechanizm produkowany w jednej z najlepszych szwajcarskich fabryk, w przeciwieństwie do wielu innych marek premium, które swoje zegarki produkują w Chinach.
Jak ocenia pani rok 2015 z perspektywy jednej z największych firm jubilerskich w Polsce? Co zmieniło się w ciągu ostatniego roku?
Na pewno należy podkreślić, że Polska to jeden z niewielu krajów w Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie mamy tak ogromną konkurencję w sektorze biżuteryjnym. W związku z tym również nakłady marketingowe w firmach rosną z roku na rok. Również Swarovski rozpoczął 1 grudnia pierwszą w historii Polski kampanię reklamową w TV. Zmieniają się trendy jeśli chodzi o inwestycje reklamowe. Większe znaczenie ma dziś reklama online oraz telewizja niż prasa.
Czy według pani w najbliższym czasie możemy liczyć się ze zmianami na polskim rynku jubilerskim? A jeśli tak, to jak zmieni się polski rynek jubilerski w najbliższym czasie?
Tak jak wspomniałam wcześniej, z uwagi na ogromną konkurencję, przetrwają najwięksi i najsilniejsi. Swarovski to firma z ugruntowaną pozycją na całym świecie, która od 120 lat zachwyca nas wszystkich przepięknym blaskiem kryształów. To nasze dziedzictwo i coś, co nas mocno odróżnia od innych. Cieszę się, że poprzez sprzedaż również samych komponentów pobudzamy wyobraźnie innych projektantów oraz firm jubilerskich do tworzenia niepowtarzalnych wzorów biżuterii.
Rozmowa z Przemysławem Piotrowskim, prezesem zarządu Briju SA
Polski Jubiler: W 2011 roku zdecydowali się państwo na dość radykalny krok – zmianę nazwy firmy i wejście na warszawską giełdę. W historii firmy funkcjonującej od ponad stu lat na rynku rozpoczął się nowy etap. Jak z perspektywy czasu ocenia pan tę decyzję?
Przemysław Piotrowski: Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że był to jeden z najważniejszych momentów w historii firmy. Nowa marka, wejście na giełdę i późniejsze wdrożenie nowej strategii rozwoju to elementy, które definiują to, kim teraz jesteśmy. Briju to młoda marka na polskim rynku, z każdym miesiącem jest coraz bardziej rozpoznawalna, a dzięki dynamicznemu rozwojowi sieci sprzedaży – coraz łatwiej dostępna dla klientów.
Dysponujecie Państwo 20 własnymi salonami firmowymi w Polsce i stale się rozwijacie. W dość krótkim czasie firma Briju stała się czwartą co do wielkości firmą jubilerską na polskim rynku. Co jest źródłem Państwa sukcesu? I jakie macie plany na najbliższą przyszłość?
Konsekwentnie realizujemy strategię rozwoju. Pierwszy salon Briju otworzyliśmy w 2013 r., na początku 2014 r. mieliśmy 3 sklepy, a na koniec – 12. Obecnie jest to 20 placówek, a do końca roku otworzymy około 10 kolejnych. W podobnym tempie będziemy rozwijać się w najbliższych latach, aby za 3 lata dysponować silną siecią z ugruntowaną pozycją na rynku. Starannie dobieramy lokalizacje i otwieramy placówki tylko w lokalach, w które wierzymy. Jest to rozwój oparty na zdrowych podstawach, który finansujemy ze środków generowanych przez grupę Briju. Dużo uwagi poświęcamy zarówno jakości naszych wyrobów, obsłudze klienta, jak i strukturze sprzedaży. Budujemy efektywne zaplecze sprzedażowe, zatrudniamy najlepszych specjalistów na rynku, dokładnie analizujemy rynek jubilerski oraz potrzeby klientów. W najbliższym czasie przeprowadzimy pierwszą dużą, ogólnopolską kampanię reklamową budującą markę Briju.
Polacy coraz chętniej decydują się na zakup biżuterii autorskiej, sygnowanej logo projektanta. Biżuteria oferowana w salonach firmowych Briju sygnowana jest logo państwa firmy. Kim są projektanci w firmie Briju? Czy zamierzają państwo wprowadzać autorskie kolekcje polskich artystów złotników?
Nasi projektanci to specjaliści z wieloletnim doświadczeniem. Posiadają wykształcenie jubilerskie, wiedzę na temat rynku i procesu produkcji, dzięki czemu dokładnie wiedzą, jak i jakie wyroby projektować, żeby spodobały się klientom. Tę wiedzę uzupełniamy danymi z analizy rynku i sprzedaży, dzięki czemu możemy stworzyć efektywną kolekcję, wpisującą się w gusta klientów. W dziale projektowym współpracujemy również ze znanymi projektantami świata mody. Wspólnie z Mariuszem Przybylskim stworzyliśmy dwie kolekcje – Geometix i Wild at heart. Już niedługo do naszych sklepów i salonów Bohoboco trafi kolekcja jesienno-zimowa, zaprojektowana przez duet Bohoboco i wyprodukowana przez Briju. Skupiamy się na biżuterii modowej i współpracy z osobistościami świata mody, ponieważ dziś biżuteria to nie tylko dodatek do stroju, ale często jest to podstawowy element, który go definiuje i nadaje mu odpowiedniego charakteru.
Gdzie wykonywana jest biżuteria dostępna w państwa salonach?
Briju ma swój własny zakład produkcyjny w Gnieźnie. Jako jedyna z największych sieci jubilerskich produkujemy tak dużo biżuterii w Polsce. Około 30-35 procent sprzedawanej przez nas biżuterii pochodzi z produkcji własnej, podczas gdy u naszej konkurencji jest to zwykle znacznie poniżej 10 procent. Pozostałą część sprowadzamy z zagranicy – głównie z Niemiec i Chin, które są obok Turcji czy Włoch najważniejszymi globalnymi rynkami biżuterii. W ten sposób pozyskujemy m.in. produkty, których nie opłaca się produkować samemu i lepiej pozyskiwać je od wyspecjalizowanych firm – np. łańcuszki czy zatyczki do kolczyków.
Polskę opanowała moda na biżuterię spersonalizowaną. Klienci chcą posiadać kosztowności, które będą się nie tylko wyróżniać, ale także oddawać ich cechy osobowości. Czy w państwa salonach możliwe jest samodzielne – oczywiście pod okiem fachowców – zaprojektowanie przez klientów obrączek bądź pierścionków zaręczynowych?
Zainteresowanie personalizacją biżuterii dotyczy przede wszystkim akcesoriów wykonywanych w dużej mierze z tzw. niejubilerskich materiałów. Nasza oferta produktowa jest szeroka i każdy znajdzie coś dla siebie, podstawową możliwością personalizacji biżuterii jest grawerowanie, co oczywiście jest u nas możliwe. Wraz z rozwojem rynku będziemy poszerzać naszą ofertę i być może wprowadzimy większe możliwości personalizacji czy tworzenia biżuterii. Ze względu na produkcję pojedynczych sztuk oraz indywidualną opiekę nad klientem, będą to raczej wyroby luksusowe.
Biżuteria wyprodukowana w Briju jest sprzedawana w Polsce i w wielu innych krajach. Konsekwencją rozwoju jest stworzenie w Polsce sieci salonów sprzedaży detalicznej działających pod marką Briju. Jak można zostać partnerem firmy i rozpocząć swoją działalność pod marką Briju?
Obecnie wyprodukowana przez nas biżuteria sprzedawana jest głównie w sklepach Briju. Oprócz tego sprzedajemy ją również naszym kontrahentom – sklepom partnerskim, oraz w ramach handlu hurtowego krajowym i zagranicznym sklepom i sieciom jubilerskim. W ramach współpracy z franczyzobiorcą wspólnie przygotowujemy sklep oraz doradzamy przy jego prowadzeniu. Szczegóły dotyczące współpracy B2B opisane są na naszej stronie internetowej.
Biżuteria tworzona przez pana firmę, poza tradycyjnymi salonami sprzedaży, oferowana jest w sklepach internetowych. Jakim zainteresowaniem cieszy się biżuteria oferowana przez internet? Czy klienci nie obawiają się kupować za pośrednictwem sieci?
Sprzedaż internetowa jeszcze przez długi czas będzie dla branży jubilerskiej jedynie uzupełnieniem sprzedaży w salonach stacjonarnych. Klienci cenią możliwość zobaczenia wyrobu na własne oczy, dotknięcia go i przymierzenia. Oczywiście nasza sprzedaż internetowa rośnie wraz z rozwojem rynku e-commerce oraz wzrostem świadomości marki Briju wśród konsumentów. Zakupy internetowe w wielu aspektach są korzystniejsze dla klientów, chociażby dostarczenie zakupów do domu, jednak jeśli chodzi o zakup biżuterii, nie jest to najważniejsze.
W ostatnim czasie dużo słyszy się o zainteresowaniu Polaków kupnem biżuterii modowej, która najczęściej wykonana jest z tanich, „niejubilerskich” materiałów. Czy wydaje się panu, że panująca wśród Polaków moda na tanie dodatki wpłynie negatywnie na sprzedaż tradycyjnej biżuterii w salonach jubilerskich?
Nie jest to dla nas bezpośrednia konkurencja, choć niewątpliwie w pewnych obszarach rywalizujemy o tego samego klienta. Staramy się wykorzystać panującą modę i samemu ją kreować, dlatego współpracujemy ze światem mody. Efektem tej współpracy są kolekcje stworzone wspólnie z Mariuszem Przybylskim i duetem Bohoboco. Możliwe jest to dzięki własnemu zakładowi jubilerskiemu, o którym wcześniej wspomniałem – jesteśmy bardziej elastyczni jeśli chodzi o ofertę produktową oraz mamy możliwość stworzenia dowolnych autorskich wzorów.
Jak ocenia pan polski rynek jubilerski? Co zmieniło się na nim w ciągu ostatnich lat? I jakich zmian możemy się według pana spodziewać w nadchodzącym roku?
Polski rynek się profesjonalizuje oraz konsoliduje – coraz większy udział w rynku mają największe sieci jubilerskie. Moim zdaniem te procesy będą postępować i rola małych jubilerów będzie coraz mniejsza. Oczywiście wiele małych, rodzinnych zakładów jubilerskich utrzyma się na rynku, lecz kluczem do przetrwania będzie specjalizacja w konkretnej niszy lub łączenie sił z konkurencją czy działalność na zasadach franczyzy.
Rozmowa z Michałem Kosiorem, wiceprezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników, na temat polskiego rynku bursztynowego.
Polski Jubiler: Przed nami kolejne targi branży bursztynniczej Ambermart, podczas których Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników prowadzi kurs wiedzy o bursztynie. Jakim zainteresowaniem cieszą się prowadzone przez państwa warsztaty i kim są osoby, które w nich uczestniczą?
Michał Kosior: Kursy teoretyczne i warsztaty prowadzimy od kilku lat, widzę coraz większe zainteresowanie branży uczestnictwem. W naszej ofercie mamy kurs teoretyczny skierowany do osób handlujących bursztynem, zarówno do detalistów, hurtowników, jak i pracowników firm produkcyjnych. Okazuje się, że wielu pracowników tych firm nie ma odpowiedniego przygotowania, nie potrafi właściwie odpowiedzieć na pytania klientów. W sześciu godzinnych wykładach poruszamy podstawowe zagadnienia z geologii, chemii i imitacji bursztynu, historii, współczesnych metod obróbki i modyfikacji kamieni, inkluzji. Staramy a także ugruntować i uporządkować poznane już informacje. Ten kurs od samego początku wzbudza duże zainteresowanie wśród gości zagranicznych, dlatego też zapewniamy tłumaczenie symultaniczne na język angielski, a w tym roku przygotowujemy również tłumaczenie na język chiński. Chińscy kupcy mają małą albo obiegową wiedzę o bursztynie. Więcej w niej chińskich mitów niż faktów. A jeśli mówimy o profilu kursantów, to o dziwo więcej mamy osób zza granicy, stąd kolejne wprowadzane tłumaczenia. Kursy praktycznego rozpoznawania modyfikacji i imitacji prowadzimy we współpracy z Jackiem Ożdżeńskim, który dysponuje fantastyczną kolekcją oraz olbrzymią wiedzą, w tym gemmologiczną, bo tak należy podchodzić do bursztynu. Nie wszyscy zdają sobie sprawę ile modyfikacji czy imitacji można rozpoznać prostymi, dostępnymi dla każdego instrumentami jak lupa, mikroskop czy odpowiednie światło.
Jakie działania, poza popularyzacją wiedzy o bursztynie, prowadzi Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników?
W marcu tego roku otworzyliśmy nową siedzibę stowarzyszenia przy ulicy Warzywniczej 1, w centrum starej części Gdańska. To otwiera nowy rozdział w naszej działalności. Mamy tu część, w której prezentujemy prace naszych członków, rosnącą wystawę różnych rodzajów i falsyfikatów bursztynu bałtyckiego, planujemy także wystawy indywidualne artystów i gościnne innych galerii. Od wielu lat wydajemy materiały seminaryjne z targów Amberif, w tym roku planujemy trzeci, polskojęzyczny tom tej serii. Wydajemy także dwudziestostronicowe książeczki o bursztynie w różnych językach. Te publikacje zamawiane są u nas przez firmy, które przekazują je dalej ze swoją biżuterią. W ostatnich latach wydaliśmy kilkadziesiąt tysięcy sztuk, w tym większość po chińsku i angielsku. Ważną działalnością jest badanie rynku pod kątem nowych modyfikacji i imitacji bursztynu, tworzona przez nas kolekcja ma mieć zadanie naukowe i edukacyjne. Wybrany w maju nowy zarząd MSB podjął decyzję o jeszcze szerszej działalności międzynarodowej. W tej chwili w Chinach MSB reprezentuje Nancy Chui, która jest naszym ambasadorem, ten program chcemy rozszerzyć na kolejne kraje. Planujemy także prezentowanie bursztynu w przestrzeni publicznej, to szeroki program promocji wśród ostatecznych klientów, którzy o bursztynie wciąż wiedzą niewiele.
W 2014 roku MSB wprowadziło system certyfikacji wyrobów z bursztynem. Co daje taki certyfikat? I w jaki sposób jest on przyznawany?
Do tej pory wykonywaliśmy we współpracy z Politechniką Gdańską badania potwierdzone dokumentem, jednak rynek się zmienia, wartość bursztynu rośnie i coraz częściej pytano nas o skrócone świadectwo badania, które można dołączyć do danego wyrobu. Coś, co z jednej strony będzie przypisane do wyrobu, a nie producenta, a z drugiej dzięki niewielkim rozmiarom będzie mogło być sprzedawane wraz z wyrobem. Tak powstał system badania i certyfikacji wyrobów z bursztynem. Certyfikaty badania wydajemy na niewielkich plastikowych kartach. Z końcem zeszłego roku zamówiliśmy spektrofotometr do badań w podczerwieni, tak by nasi rzeczoznawcy mogli sprawnie przebadać każdy z wyrobów, jakie do nas trafiają. Zatem certyfikat wykonywany jest dla wyrobu, który został przebadany w naszym laboratorium. Nasi rzeczoznawcy opisują cechy charakterystyczne wyrobu, czy jest to bursztyn bałtycki, dominikański czy inny, czy był poddany modyfikacjom bądź prasowany. Bazujemy na zaadaptowanej na potrzeby bursztynu klasyfikacji kamieni CIBJO (The World Jewellery Confederation), dzięki temu opis jest zrozumiały na całym świecie.
Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników oferuje badania wyrobów wraz z wydaniem dokumentu potwierdzającego wyniki przeprowadzonych badań – certyfikatu lub świadectwa badania. Czym różni się przyznawany przez państwa certyfikat od świadectwa?
Świadectwo badania jest kartą formatu A4, zawiera zdjęcie, pełen opis produktu wraz z widmem spektrofotometrii w podczerwieni i opinią rzeczoznawcy. Jest wydawane dla obiektów z bursztynu, innych żywic kopalnych, imitacji, tworzyw. Certyfikat jest kartą plastikową wielkości karty płatniczej, zawiera zdjęcie, opis produktu i opinię rzeczoznawcy. Wydawany jest tylko dla produktów z bursztynu. Autentyczność obu dokumentów można zweryfikować w bazie danych na naszej stronie internetowej.
Na stronie MSB można znaleźć informację, że roczna opłata za certyfikat wynosi 1,2 tys. złotych. Czy uiszczając opłatę sprzedawcy biżuterii wykupują sobie certyfikat na wszystkie sprzedawane przez siebie wyroby jubilerskie z bursztynem?
To, o czym pani mówi, to certyfikat firmy rekomendowanej i nie ma nic wspólnego z badaniem i certyfikacją produktów. Firmy rekomendowane przez MSB to wąska grupa producentów i handlowców, którzy poddają się naszej kontroli, zobowiązani są do przestrzegania klasyfikacji kamieni jubilerskich z bursztynu bałtyckiego ustanowionej przez MSB, dobrych praktyk kupieckich oraz regulaminu rekomendacji. Firmy te nie mogą także prowadzić handlu wyrobami z bursztynu prasowanego, imitacjami i falsyfikatami oraz żywicami subfosylnymi (np. kopal kolumbijski) czy żywicami syntetycznymi. Jest to certyfikacja typu ISO 9001, czyli zestawienie procedur, jakich dana firma powinna przestrzegać. W tej chwili blisko 50 firm jest na naszej liście rekomendowanych.
Czy klienci są na tyle świadomi, że wybierają certyfikowaną biżuterię z bursztynu?
Wraz ze wzrostem cen bursztynu kupujący chcą mieć pewność jego autentyczności, ale także sprzedający chcą uwiarygodnić swoje produkty. Polacy nie są przyzwyczajeni do ponoszenia dodatkowego kosztu z tytułu badania i certyfikacji już i tak trudnej do zaakceptowania wysokiej ceny bursztynu, ale to się zmienia. Są jednak kraje, w których jest to całkowicie powszechne. W krajach azjatyckich większość drogich rzeczy, nie tylko biżuteria, jest badanych i certyfikowanych przez ekspertów. Stąd większość naszych usług trafia na eksport. Jednak właścicielom sklepów obsługujących zagranicznych turystów zdecydowanie rekomenduję zbadanie i uwiarygodnienie drogich przedmiotów w ich ofercie. Certyfikat badania brylantów jest dziś czymś powszechnym, z bursztynem tak pewnie nigdy nie będzie, ale wartościowe produkty będą wymagały szczegółowych opisów.
Wraz z zawirowaniami na rynku bursztynu jego ceny są niebotyczne. Jaki wpływ na sprzedaż bursztynu mają kłopoty związane z pozyskaniem surowca? I czy w najbliższym czasie sytuacja ta może ulec zmianie?
Faktycznie ceny są niebotyczne, choć wcale nie są to ceny złota, jak donoszą dziennikarze mediów niebranżowych. W zestawieniu, jakie zrobiliśmy za ostatnie piętnaście lat, wyszło, że pewne frakcje surowca podrożały piętnastokrotnie! To głównie zainteresowanie na rynku chińskim spowodowało tak duże zapotrzebowanie i wzrost cen. Jako stowarzyszenie reprezentujące branżę staramy się lobbować za legalnym wydobyciem z naszych złóż na Żuławach, włączamy się także w rozmowy na temat badania złóż na Lubelszczyźnie, gdyż to co mamy do tej pory jest ilością niewystarczającą do zaspokojenia potrzeb branży. Największe w tej chwili problemy to stałe zaopatrzenie w dobrej jakości surowiec w przewidywalnych ilościach i terminach dostaw. Mam nadzieję, że zmieni się niejasna sytuacja w handlu surowcem z Kaliningradu, który poprzez Moskwę nielegalnie wywożony jest do Chin. Nawet jeśli polskie firmy nie będą mogły importować rosyjskiego surowca, to z pewnością współpraca między producentami jest możliwa. Wśród polskich złóż na Lubelszczyźnie także narosło wiele legend i nieścisłości. Trzeba nam rzetelnego zbadania tych złóż, a w konsekwencji uruchomienia wydobycia. Jednak do tego potrzeba także zrozumienia ze strony samorządów.
W jaki sposób twórcy biżuterii radzą sobie z pozyskiwaniem bursztynu?
To wciąż skomplikowany problem. Wiele firm wytwórczych wiąże się umową z firmami poszukującymi bursztynu. Sporo z nich także kooperuje z rosyjskimi i ukraińskimi producentami półfabrykatów. Ale brak przewidywalności wpływa raczej negatywnie. Od kolegów ze stowarzyszenia słyszę, że możliwości sprzedaży są znaczące, ale ryzyko budowania większej firmy także. Do momentu ustabilizowania zaopatrzenia wielu przedsiębiorców będzie po prostu czekać.
Badania pokazują, że polska biżuteria z bursztynem w ciągu kilku ostatnich lat trafiała głównie na rynek chiński. Jak sytuacja wygląda obecnie? Czy Chiny nadal są największym rynkiem zbytu dla polskiej biżuterii?
Krach na dominującym rynku amerykańskim w 2008 roku spowodował przesunięcie środka ciężkości na inne kraje. Niestety bursztyn nigdy nie plasował się wśród najlepszych kamieni jubilerskich w USA, co wynika z małej przez całe lata 90. XX wieku. Ten rynek znów się otwiera na bursztyn, także na produkty o dużo większej wartości niż poprzednio. Widzimy, że europejskie sklepy także więcej kupują, jednak są to często przedmioty kupowane pod chińskiego turystę. Z pewnością polska branża bursztynnicza potrzebuje nowych rynków zbytu oraz dużej promocji na tych potencjalnie silnych jak europejski czy amerykański.
Czy można oszacować wartość rynku bursztynowego w Polsce?
Obawiam się, że to dość trudne zadanie. Firmy bursztynnicze są w większości z segmentu MŚP, więc wymykają się statystykom prowadzonym przez GUS. Stąd tylko szacunkowo możemy mówić o wartości produkcji, sprzedaży czy zatrudnieniu. Niemniej to wciąż spory sektor gospodarki Pomorza czy znaczący udział w eksporcie, zwłaszcza na takie rynki jak np. chiński.
Rozmowa z Marcinem Tymińskim,
prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, o sytuacji w branży jubilerskiej.
Polski Jubiler: Środowisko jubilerskie jest zantagonizowane. Konflikty pojawiają się niemal na każdym polu, weźmy choćby spór pomiędzy organizatorami warszawskich targów jubilerskich. Czy STFZ, którego jest pan wieloletnim prezesem, stara się łagodzić powstające w branży nieporozumienia? W jaki sposób?
Marcin Tymiński: Sytuacja, przed jaką wszyscy zostali postawieni, i jej zaskakujące następstwa, spowodowała rozłam środowiska branżowego a mediacje i próby ponownego połączenia dwóch odmiennych idei lub powrót do pierwotnej lokalizacji skończyły się fiaskiem. Zostaliśmy niestety zmuszeni do dokonania wyboru, którego wolelibyśmy nigdy nie dokonywać. Po obu stronach są nasi znajomi, koledzy i przyjaciele! STFZ obdarzył kredytem zaufania imprezę, w którą od lat inwestowaliśmy i pokładaliśmy nadzieję w jej i nasz rozwój. Postanowiliśmy pójść za organizatorem z piętnastoletnim doświadczeniem, a nie za miejscem, choć sam nie jestem przekonany i zadowolony z dokonanej zmiany lokalizacji targów, o czym natychmiast zarząd STFZ poinformował organizatorów ZSC. Uważam, że działania alternatywne, których jesteśmy świadkami, są niepotrzebne i bardzo szkodliwe dla wszystkich. Ważniejsi są ludzie, ich rzetelność i doświadczenie. Jednym słowem – partner!
Czy jest miejsce na dwie imprezy branżowe w tym samym czasie?
Historia ostatnich kilku lat oraz sytuacja, której byliśmy świadkami, pokazują, że niej nie.
STFZ jednokrotnie wkłada kij w mrowisko i zmusza miłośników biżuterii do zajęcia stanowiska. Stało się tak choćby za sprawą wystawy Z Jedwabnego My, której byliście państwo jednym z organizatorów. Jak ocenia pan działania Stowarzyszenia oraz samą wystawę?
STFZ to przede wszystkim artyści! Artyści i ich prace przede wszystkim mają coś do przekazania, w każdym temacie, nie widzę powodu żebyśmy nie mogli wypowiedzieć się również i w tym, tak trudnym i kontrowersyjnym. Zawsze powtarzam, że skorupy sztuki to jedyne, co po nas pozostanie. Nie brońmy się przed historią, jakakolwiek by ona nie była, niemówienie o niej nie sprawi, że coś, gdzieś, kiedyś się nie wydarzyło… Ja do tematu podszedłem globalnie i ponadczasowo. Fakt, który wydarzył się w Jedwabnem, miał i ma odbicie w dzisiejszej rzeczywistości, w nowoczesnym „cywilizowanym” świecie. To przykre i zdumiewające, że my jako gatunek niczego nie chcemy lub nie potrafimy nauczyć się na błędach przodków… Na mnie i na wielu wystawa zrobiła ogromne wrażenie. Mogę nawet powiedzieć, że moim zdaniem była to najlepsza wystawa podczas tegorocznego Festiwalu Srebra w Legnicy. Dzięki Piotrowi Rybaczykowi z galerii La Basilica i jego teatralnej scenografii ta wystawa była wyjątkowa. Muzyka skomponowana specjalnie do tej wystawy przez naszych kolegów Andrzeja Kupniewskiego i Grzegorza Zyśka, całość – powodowała miękkość w kolanach, wypieki na twarzy i gęsią skórkę. Była to pierwsza wystawa, którą czyta się wszystkimi zmysłami! Kto nie widział, niech żałuje…
Jakie działania poza organizacją wystaw podejmuje STFZ na rzecz polskiej branży jubilerskiej?
Wystawy i konkursy to podstawa i napęd dla każdego artysty, dopiero potem jest komercja, z której musimy utrzymać nasze rodziny i pracownie. Od zeszłego roku opracowaliśmy program promocji STFZ, a co za tym idzie – polskiej sztuki złotniczej. Zaczęliśmy od edukacji. Organizujemy prezentacje warsztatowe w Noc Muzeów oraz Warsztaty dla młodzieży oraz seniorów. We wszystkich przypadkach odbywa się to dzięki i przy współpracy z panią dyrektor Agnieszką Zadurzą z Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym. Organizujemy również warsztaty i szkolenia dla naszych członków, które cieszą się dużym zainteresowaniem. Głównym ich celem jest integracja, wspólne podnoszenie kwalifikacji i poznawanie innych od własnych technik złotniczych. Ciekawe wykłady pozwalają obudzić w sobie nowe pokłady wyobraźni. Warsztaty wieńczy konkurs współorganizowany przez naszego mecenasa sztuki, którym jest Magdalena Kwiatkiewicz z firmy Yes. To wszystko pozwala nam na rozwijanie i umacnianie jeszcze bardziej polskiego designu.
Jakie cele stawiacie przed sobą? Dokąd zmierza Stowarzyszenie Twórców Form Złotniczych pod pana kierownictwem?
Celem jest integracja, samoszkolenie oraz przede wszystkim promocja polskiej sztuki złotniczej, nadal i niezmiennie chcemy i budujemy markę pod znakiem STFZ. Działania ostatnich kilku lat są widoczne i zachęcają do bycia w grupie. Wiele działań, nad którymi pracujemy, ma formę zamkniętą, co również w pewnym sensie sprawia, że bycie członkiem STFZ jest czymś wyjątkowym i prestiżowym. Obecnie żeby dostać się do naszego związku należy przejść weryfikację twórczości. Wiele ostatnich wystaw jest prezentowanych nie na imprezach targowych, jak to miało miejsce dotychczas, ale w muzeach i najlepszych galeriach w Polsce i w Europie, najlepszym przykładem jest chociażby wystawa Z Jedwabnego My, która swoją premierę miała w Barcelonie na najlepszej imprezie światowego designu Yoja. Chwilę po inauguracji wystawa była do obejrzenia w Galerii La Basilica, a ostatnio odwiedziła Festiwal Srebra w Legnicy. Nie można nie wspomnieć o jubileuszowej wystawie XXV lat STFZ, którą przez kwartał prezentowało Muzeum Nadwiślńskie w Kazimierzu Dolnym, zwane również Muzeum Sztuki Złotniczej. Była to wyjątkowa wystawa, gdyż po raz pierwszy użyliśmy nośników multimedialnych, makiet i filmów z muzyką skomponowaną przez kolegów i przyjaciół STFZ. W porozumieniu z Polską Agencją Inwestycji Zagranicznych nasze wystawy odwiedziły w ciągu ostatnich kilku lat wiele placówek zagranicznych, gdzie były godnie prezentowane jako to co w Polsce jest najlepsze! Naszym celem jest, żeby to był dopiero początek najważniejszych wydarzeń polskiego designu w najlepszych prestiżowych miejscach, może tym razem nie tylko w Europie. Tu też możemy pochwalić się, że jedna z wystaw, do której zostaliśmy zaproszeni przez Johna Fudalę, właśnie powróciła z Pekinu, Waszyngtonu i jeszcze w tym roku jedzie do Amber World Museum w Santo Domingo. Tak więc – witaj wielki świecie… Jubileuszową wystawę XXV lat STFZ mamy zamiar zakończyć wystawą najnowszych prac członków i pięknie wydanym albumem nawiązującym do historii STFZ. Album będzie wydany w limitowanym nakładzie 925 egzemplarzy, każdy sygnowany kolejnym numerem. Album będzie dodatkowo zawierał multimedialną prezentację sylwetek autorów i przyjaciół STFZ.
Polska biżuteria autorska cieszy się coraz większym zainteresowaniem klientów na całym świecie. Polscy twórcy nagradzani są na międzynarodowych konkursach złotniczych. I stąd moje pytanie: czy poza konkursami i targami istnieje według pana sposób na promocję polskiej sztuki złotniczej?
Jest to ogromny problem, którego nie rozumiem. Wiele tytułów kobiecych, z którymi niegdyś współpracowaliśmy, postawiło poprzeczkę cenową produktu tak nisko, że mieści się tam jedynie biżuteria z sieciówek, na dodatek często jest to coś, co nazywa się biżuterią jedynie z przyzwyczajenia… Miejsce jest jedynie na artykuły sponsorowane przez największe firmy, które najczęściej importują masową taniochę. Naprawdę jest tak małe wsparcie, że wystawy, konkursy i wspólne inicjatywy to jedyne działania, które nas promują.
W naszym kraju brakuje szkół kształcących w zawodzie złotnika. Jak STFZ odnosi się do tej sytuacji? Jakie działania można podjąć, aby Polacy mieli szansę na edukację złotniczą?
Od czasu kiedy sam byłem uczniem zawodu, niewiele się zmieniło, choć teraz możliwości wydają mi się nieporównywalnie większe niż w latach 80. i 90., kiedy nauka zawodu była raczej fikcyjna, chociażby przez ogromne ograniczenia w pozyskaniu surowca i narzędzi. W dzisiejszych czasach pojawiły się problemy innego kalibru, dostęp do narzędzi i materiału jest znacznie większy i zależny głównie od zamożności zainteresowanego nauką. Największym kapitałem jest na szczęście nadal talent i pracowitość.
Jak ocenia pan oferowane, nierzadko przez osoby prywatne, kursy jubilerskie? Czy Stowarzyszenie włącza się w szkolenie przyszłych złotników?
Każda nauka coś wnosi. W mniejszym lub większym stopniu, biorąc pod uwagę, że mamy wolny rynek, każdy może uczyć wszystkiego, „takie mamy czasy”, ale i tak idą za tym same korzyści. Uczniowie szkół, z którymi mam kontakt, robią często fajne prace, więc mogę śmiało powiedzieć, że szkoda, że takie szkoły i kursy są dostępne dopiero teraz, bo chętnie sam bym skorzystał. Często spotykałem świetną robotę i myślę, że możemy być dumni z tak zdolnej młodzieży. Stowarzyszenie od zeszłego roku również prowadzi kursy i warsztaty, ale są to bardziej zajęcia z kompozycji i kreacji dla członków STFZ, więc raczej mają za zadanie podnieść kwalifikacje i poziom prac konkursowych, co poniekąd przekłada się na styl i wykończenie prac komercyjnych.
Jak ocenia pan sytuację polskiej branży złotniczej?
Nie ma co się czarować. Sytuacja jest raczej spadkowa. Wiele firm i pracowni moich znajomych już nie istnieje, inne ledwo wiążą koniec z końcem i ciężko na dzień dzisiejszy cokolwiek zmienić, warunki ekonomiczne i warunki prowadzenia małych firm są coraz trudniejsze, media promujące importowaną masówkę nie dają nadziei na rozwój! Jestem zdumiony, że kraj, który jest w czołówce wydobycia srebra na świecie, przynajmniej tym chwalił się KGHM na Festiwalu Srebra w Legnicy, kraj mający ogromne tradycje rzemiosła i obróbki bursztynu, który ma najlepszych na świecie projektantów i artystów złotników, jest daleko na szarym końcu w produkcji biżuterii. Nie chodzi tu jedynie o artystów, ale szeroko rozumianą branżę złotniczą. Ubolewam nad tym faktem, ale cóż, ja robię swoje. Dlaczego? bo uwielbiam swoją pracę i jest to moja ogromna pasja. Mam nadzieję, że to jedynie okres przejściowy, ale też mam świadomość, że czasy prosperity przeminęły bezpowrotnie. Biżuteria przestała być najlepszym prezentem i stanęła w kolejce za galanterią zapachową i elektronicznymi mikrogadżetami… Na rynku pojawił się wyścig: kto zrobi taniej? Kto zrobi więcej? Kto zrobi szybciej? Ja zawsze na pytanie klienta o wysoką cenę swoich wyrobów powtarzam jak mantrę: moja biżuteria nie jest najtańsza, ona jest jedynie najlepsza.
Rozmowa z dr. Piotrem Cieciurą z Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi
Polski Jubiler: Jest pan jednym z nielicznych badaczy biżuterii etnicznej w Polsce. Posiada pan też kolekcję polskiej biżuterii ludowej. Co wchodzi w skład pana kolekcji i skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią ludową?
dr Piotr Cieciura: Odkrycie fascynującego świata biżuterii ludowej było, jak wiele innych zdarzeń w życiu, dziełem przypadku. W 1982 roku zostaliśmy wraz z żoną Radką Horbaczewską zaproszeni do udziału w prestiżowej wystawie Schmuck tendenzen? w Pforzheim, w Niemczech. Dyrektor tamtejszego Schmuck-museum– największego na świecie muzeum biżuterii – dr Fritz Falk podarował nam, jak to jest w zwyczaju, kilka wydawnictw z wcześniej organizowanych w jego muzeum prezentacji. Wśród nich znajdował się katalog z 1980 roku, pt. Schmuck aus Zentralasien. Publikacja autorstwa kuratora wystawy Inge Prokot zawierała prócz doskonałych kolorowych zdjęć biżuterii etnicznej z niemieckich kolekcji także obszerne opracowanie merytoryczne tematu. Poziom edytorski, jakość druku były szokiem dla kogoś przyzwyczajonego do ówczesnej szaroburej rodzimej poligrafii. Ale największym zaskoczeniem był, nieznany nam wcześniej, fascynujący świat biżuterii etnicznej. Wszystkie następne działania były już świadomymi posunięciami i konsekwentnie realizowaną kolekcjonerską pasją zapoczątkowanej wtedy miłości do biżuterii ludowej. Od tego momentu zaczęliśmy poszukiwania tego rodzaju obiektów w antykwariatach, giełdach staroci, na rynkach, a warto pamiętać, że sporo ciekawych przedmiotów można było kupić od handlarzy ze Wschodu, zwłaszcza z byłych południowych republik radzieckich. Powoli i mozolnie, przy ograniczonych możliwościach finansowych, udało się przez trzydzieści lat stworzyć kolekcję przeszło stu przedmiotów definiowanych jako biżuteria etniczna. Nie zabrakło także wakacyjnych podróży na południe Europy, do krajów o daleko bogatszej spuściźnie biżuteryjnej niż Polska. Równolegle poszerzaliśmy swoją wiedzę poprzez kupowanie literatury fachowej i zwiedzanie muzeów posiadających podobne kolekcje. Zasięg geograficzny tych przedmiotów to równoleżnikowy pas od krajów Maghrebu przez Bałkany, Kaukaz, Turkmenistan, Kazachstan, aż do Chin. W naszej rodzinnej kolekcji nie brakuje też biżuterii ludowej z ziem polskich, to bardzo skromna reprezentacja z uwagi na niewielki udział dodatków biżuteryjnych uzupełniających stroje regionalne. Temat to jednak tak obszerny, że należałby poświęcić mu osobną rozmowę.
Czy może pan wskazać cechy charakterystyczne dla polskiej biżuterii – tej dawnej, ale i tej nam współczesnej?
W olbrzymim uproszczeniu dawna biżuteria polska, ta która powstawała w rodzimych warsztatach cechowych w średniowieczu, była biżuterią, która reprezentowała europejskie trendy. Rozwój miast spowodował napływ rzemieślników, w tym także złotników, z terenów dzisiejszych Niemiec i, co zrozumiałe, prócz narzędzi, terminologii i umiejętności obróbki metali przenieśli także, jak byśmy to dzisiaj określili, wzornictwo. Ożywione kontakty z krajami południa (Włochy) spowodowały, głównie za sprawą królowej Bony, modę na ubiory i dodatki w postaci biżuterii renesansowej. Warto także pamiętać, że ówcześni złotnicy w całej Europie nie byli autorami projektów wykonywanych przedmiotów. Zwykle posługiwali się wzornikami, czyli graficznymi przedstawieniami biżuterii i wyrobów korpusowych. Większość wzorników była autorstwa wybitnych artystów, w tym także tych największych, np. Albrechta Dürera. Oczywiście musiało to skutkować podobnymi rozwiązaniami projektowymi od Hiszpanii do Europy Środkowej. Od końca XVI wieku rozpoczął się najbardziej interesujący mnie okres w historii polskiego złotnictwa. W wyniku trwających prawie trzysta lat nieustannych wojen z Imperium Osmańskim (Turcja) nasi przodkowie obcując (czytaj: łupy) z kulturą materialną Wschodu powoli podlegali procesom tak zwanej orientalizacji gustów. Konsekwencje te trwają do dnia dzisiejszego, najlepszym przykładem jest polski strój narodowy. Jest on de facto strojem tureckim, z wszystkimi elementami ubioru, w tym także biżuterii: szkofi, przy czapce, spinki żupanowej, pierścieni, guzów przy kontuszu, dekoracyjnej karabeli itd. O innych aspektach orientalizacji naszych antenatów, np.: tych kulinarnych, lingwistycznych, upodobaniach w wyposażaniu wnętrz nie wspominam, bo to tematy na inną okazję. Od końca XVIII wieku zaczął się najgorszy czas dla polskiego złotnictwa; zabory, krwawo tłumione powstania, zsyłki, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej. Wracając do pani pytania: wydaje się, że jak dotąd nie udało się nam wypracować współczesnej biżuterii, którą bez wahania moglibyśmy określić jako polską. Z małymi wyjątkami – taką oryginalną biżuterię, czerpiącą inspirację ze skarbca polskiej sztuki ludowej, projektował i wykonywał w latach trzydziestych dwudziestego wieku Henryk Grunwald.
Czy polska biżuteria wyróżnia się na tle biżuterii powstającej poza granicami naszego kraju?
Myślę, że niestety się nie wyróżnia, choć pewnie by mogła. Mieliśmy szansę w latach 1960-1980 na dobre wzornictwo biżuterii łączącej srebro z bursztynem, bo mieliśmy tych tworzyw pod dostatkiem. Zabrakło sensownych decyzji i zmysłu handlowego ówczesnych decydentów ministerialnych. By nie być gołosłownym: proszę sobie przypomnieć sukcesy handlowe naszych południowych sąsiadów z ówczesnej Czechosłowacji w międzynarodowym exporcie biżuterii, Jablonexu i innych fabryk biżuterii np. Grantu z Turnova. Innym przykładem był olbrzymi export czeskiego szkła na cały świat. Czyli można było? Niczego to nas nie nauczyło, dalej jesteśmy świadkami kolejnych zmarnowanych szans. Polska, największy w 2013 roku producent srebra na świecie, dalej sprzedaje ten kruszec nieprzetworzony, jak kraje Trzeciego Świata, marnotrawiąc potencjał młodych projektantów i mogącego dać pracę tysiącom bezrobotnych przemysłu przetwórstwa metali szlachetnych. Wobec zaporowych cen na bursztyn windowanych przez Chiny należy się spodziewać, że tego „polskiego” tworzywa biżuteryjnego też zacznie brakować.
Jest pan prorektorem Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi, od wielu lat kształci pan projektantów biżuterii. Czy zauważył pan zmiany w podejściu młodych ludzi do aktu tworzenia biżuterii w ciągu ostatnich lat?
Moją ambicją jest wykształcić studentów WSSiP, tak wszechstronnie, by poradzili sobie w każdych warunkach. To bardzo trudne i olbrzymie wyzwanie, adepci niełatwej sztuki, jaką jest złotnictwo, muszą opanować wiedzę praktyczną i teoretyczną z wielu dziedzin nauk ścisłych. Prócz umiejętności stopniowego opanowywania arkanów projektowania, równolegle dostarczana jest im wiedza w formie wykładów z historii biżuterii, tradycyjnego warsztatu złotniczego, starej terminologii, materiałoznawstwa metali, podstaw probiernictwa, a także technik i technologii rękodzielniczych. Równocześnie zdobywają pierwsze doświadczenia warsztatowe przy fajlnaglu, realizując własne projekty. Złotnictwo to najbardziej rozbudowany warsztat wśród wszystkich sztuk plastycznych i podstawowe opanowanie technik dla dojrzałej kreacji artystycznej wymaga czasu, cierpliwości i olbrzymiej pracowitości. Dopiero podczas szczególnego wydarzenia w życiu młodego twórcy, jakim jest obrona pracy dyplomowej, możemy z radością uznać, że szansa by wykazać się samodzielnością w akcie tworzenia kolekcji biżuterii nie została zaprzepaszczona.
Czy „sezonowość” współcześnie projektowanej biżuterii wpływa na ich pracę?
Czasy wszechobecnego internetu, dostępność do informacji o aktualnych trendach i modach musi skutkować też częstymi zmianami w projektach i aktualizowaniu wzornictwa biżuterii sprzedażnej. Sukces finansowy gwarantuje wyłącznie to, co reklamowane w mass mediach, czyli to, co można zobaczyć w telewizji, w prasie kobiecej i to co jest lansowane przez celebrytki.
Pana rola nie ogranicza się jedynie do kształcenia przyszłych twórców biżuterii, jest pan bowiem także niezwykle utalentowanym twórcą. Stąd też moje pytanie: jakie zadania stają przed współczesnym artystą-autorem biżuterii?
Wybrałem najtrudniejszą drogę. Płynę pod prąd, nie ulegam modom, aktualnym trendom i nie schlebiam gustom większości. Poszukuję własnej drogi i jestem wierny zasadzie historycznej roli biżuterii, która zawsze była czymś wyjątkowym, elitarnym, zamówionym i wykonanym dla jednej, najczęściej ukochanej, osoby. Staram się tworzyć i eksplorować nowe obszary by moja biżuteria była oryginalnym i czytelnym komunikatem niosącym ładunek pozytywnej emocji. Od wielu lat ekscytuje mnie upływający czas i w większości mojej biżuterii eksperymentuję, poszukując środków wyrazu pozwalających czytelnie zwizualizować czas. Bardzo chciałbym, by obcowanie z wytworami mojej imaginacji było przygodą intelektualną, wywoływało ekscytację, pobudzało i uruchamiało wszystkie strefy podświadomości leżącej w magicznych prapoczątkach sztuki.
Jak ocenia pan zmiany dokonujące się na naszych oczach w branży biżuteryjnej? Czy według pana nowoczesne technologie, maszyny jubilerskie, komputeryzacja procesu projektowania spowoduje, że całkowicie zniknie zawód złotnika?
Zawód złotnika przetrwa, tak jak przetrwa zawód szewca robiącego ekskluzywne buty dla elit finansowych czy krawca luksusowych ręcznie szytych na zamówienie kreacji damskich lub drogich garniturów. Według najnowszych badań ten segment rynku rośnie i ma się całkiem nieźle w krajach Europy Zachodniej. U nas jeszcze raczkuje, ale przypuszczam, że tzw. grupa docelowa będzie nabierała świadomości i mam nadzieję, że dostrzeże potrzebę obcowania z luksusowymi wyrobami, bo ludzi zamożnych w Polsce z każdym rokiem przybywa.
W jakim kierunku, według pana, będzie podążał rynek biżuterii współczesnej?
Rynek biżuterii będzie poszukiwał coraz to nowszych i bardziej chłonnych obszarów ekspansji dla swoich produktów. Rosnąca potęga gospodarcza oraz wzrost siły nabywczej mieszkańców Chin, Indii i krajów Ameryki Południowej sprawia, że prognozy dla przemysłu biżuteryjnego są optymistyczne.
Biżuteria to już nie tylko przedmiot sztuki użytkowej czy obiekt muzealny, ale także „ozdoba ulicy”. Twórcy, między innymi Lieset Bussche, umieszcza swoje prace w przestrzeni miejskiej. Jej biżuteria wyłamuje się ze schematów – nie jest ani rzeźbą, ani przedmiotem użytkowym. Co sądzi pan o formie sztuki złotniczej, która przekracza granice? Jak ocenia pan to zjawisko?
Myślę, że rokrocznie od kilkunastu lat w Legnicy na wystawie pokonkursowej można znaleźć dziesiątki prac, które wyłamują się ze schematów. Nie są biżuterią, przynajmniej w powszechnym rozumieniu tego co jest biżuterią, nie są też przedmiotami użytkowymi. Ich rolą jest oswoić przeciętnego widza ze współczesnymi działaniami młodych bezkompromisowych twórców, dać pretekst do przemyśleń i być może w pewnym sensie wyedukować przyszłego klienta, tak by zakup następnej sztuki biżuterii był decyzją świadomą i przemyślaną. W ten nurt z powodzeniem wpisuje się działalność artystyczna Liesbet Bussche, wychodząc z galerii w przestrzeń zewnętrzną ze swoimi rzeźbobiżutami zaskakuje śpieszącego się przechodnia i zmusza, mam taką nadzieję, do refleksji.
I ostatnie pytanie, czym jest biżuteria współczesna?
W 99 proc. procentach olbrzymim biznesem generującym miliardowe zyski. W 99 proc. bezdusznym produktem wielkonakładowej produkcji przemysłowej. Ta masowa produkcja wraz z globalizacją przemysłu jubilerskiego stanowi olbrzymie zagrożeniem dla różnorodności lokalnych tradycji wytwórczych w małych warsztatach rzemieślniczych na całym świecie, kontynuujących wypracowane przez tysiąclecia oryginalne, niepowtarzalne formy biżuterii. Te działania mogą spowodować i już powodują, że dziedzictwo kulturowe i spuścizna materialna wielu dziesiątków narodów może ulec zapomnieniu.
Rozmowa z profesorem Andrzejem Bossem. Andrzej Boss jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi. W 1985 roku uzyskał dyplom w Pracowni Projektowania Biżuterii u prof. Andrzeja Szadkowskiego i Pracowni Rysunku u prof. Andrzeja Gieragi. Od 1985 pracuje w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, a od 2005 jest profesorem nadzwyczajnym. Jest kierownikiem Katedry Biżuterii, prowadzi Pracownię Projektowania Form Złotniczych.
Polski Jubiler: Panie profesorze, jest pan od lat zawodowo związany z Akademią Sztuk Pięknych w Łodzi, gdzie pod pana kierunkiem kształcą się polscy artyści, jednocześnie sam jest pan znanym i odnoszącym sukcesy na świecie artystą zajmującym się wytwarzaniem biżuterii. Stworzył pan nie tylko własny styl, ale można powiedzieć, kierunek w polskiej sztuce złotniczej. Jak z pana perspektywy wyglądają zmiany dokonujące się w świecie biżuterii?
Prof. Andrzej Boss: Nie jestem ani twórcą stylu, ani kierunku. Ciągle staram się być artystą poszukującym, stawiając sobie nowe cele. Świat dąży do unifikacji i personalizacji. Te sprzeczne dążenia widać wszędzie, także w biżuterii. Nowe technologie, materiały, są kluczowe, dla widocznych zmian. Używane narzędzia stają się częścią osobowości i zmieniają sposób myślenia i działania. Przeskok w technologiach ułatwia realizację efemerycznych potrzeb i widać to w różnorodności działań w obszarze biżuterii. Profesor Irena Huml zauważyła, że
współcześni polscy artyści złotnicy i projektanci biżuterii nie odwołują się w swoich pracach do polskiej tradycji, znacznie częściej i chętniej natomiast kopiują wzorce zachodnie. Czy zgadza się pan z tym stwierdzeniem? A jeśli tak to dlaczego tak się dzieje?
Zależy o jakiej biżuterii mówimy. Nie ma tradycji w biżuterii współczesnej, rozumianej ją jako działania artystyczne próbujące przekraczać wszelkie granice. Chcąc traktować biżuterię jako obszar sztuki musimy zaakceptować jej redefinicję. Oczywiście każde działanie powinno być autentyczne i uwzględniać działania poprzedników. Jeśli mówimy o przedmiotach użyteczności codziennej, mamy raczej do czynienia z manipulacją, przeprojektowywaniem biżuterii. Decydują prawa rynku i stylingowi podlegają bardziej chodliwe wzory. Reakcją na nasilającą się globalizację jest regionalizm, moda na polska tradycję. Zaczyna ona być widoczna u młodych projektantów.
Czy według pana profesora można wskazać cechy charakterystyczne dla współczesnej polskiej biżuterii?
Trudno dzisiaj wskazać cechy charakterystyczne dla biżuterii w jakimkolwiek kraju. Ostatnie kilkanaście lat spowodowało totalną unifikację i radykalną transformację biżuterii. Globalizacja, nowe technologie, potrzeby i sposób działania zmieniają szybko tę branżę.
Z roku na rok na rynku pojawia się coraz więcej nowych materiałów jubilerskich, narzędzia i maszyny nie tylko znacznie ułatwiają prace artystom i projektantom, ale niemal ich w tej pracy wyręczają. Jak ocenia pan to zjawisko? A co za tym idzie jak widzi pan profesor przyszłość biżuterii?
Zmiany technologiczne, komputeryzacja, zmieniają sposób, w jaki żyjemy. Produkty przestają być drogie. Wytwarzanie ręczne, w tym tradycyjne robienie biżuterii, stało się działaniem jawnie nieefektywnym. Gdzieś tli się jeszcze szacunek dla materiału i maestrii twórcy, ale taka praca ma swoje ograniczenia. Druk 3D pozwala nam dowolnie kształtować materię i wywoływać nowe doświadczenia estetyczne. Nowe impulsy i bodźce wywołują nowe potrzeby. Stajemy się społeczeństwem żyjącym w sieci. Interakcja projektanta i odbiorcy staje się coraz powszechniejsza, żeby nie powiedzieć kluczowa w tworzeniu nowych produktów.
Badacze biżuterii zauważają, że biżuteria seryjna oraz autorska to dwie zgoła różne dziedziny. Na naszych oczach następuje popularyzacja biżuterii seryjnej, masowej, która zaczyna być postrzegana jako bezwartościowa, niemal jednorazowa ozdoba nieodłącznie związana ze strojem. Czy w przestrzeni publicznej znajdzie się miejsce dla biżuterii autorskiej?
Mówi pani o biżuterii modowej, niejako zintegrowanej z codziennością użytkowników. Tutaj potrzeby i preferencje konsumenta kształtuje slogan CCC – cena czyni cuda, lub inaczej, codziennie coś „cudnego” . Nie utożsamiajmy tego z biżuterią seryjną. To dwa zazębiające się, ale bardzo rożne obszary działalności, podobnie jak kategorie biżuteria autorska i seryjna. Każda biżuteria ma swoich odbiorców i miejsce prezentacji. Co dzisiaj, w dobie Facebooka, rozumiemy przez przestrzeń publiczną? Na czerwonym dywanie, w świetle kamer, mamy miejsce tylko na unikatową biżuterię. Biżuteria autorska jako komunikat użytkownika z reguły sprawdza się świetnie w każdej sytuacji.
Z jednej strony we współczesnej kulturze masowej biżuteria wykorzystywana jest przede wszystkim jako ozdoba, z drugiej rysuje się w niej coraz silniej nurt „oszpecania się” za pomocą biżuterii. Młodzi ludzie wykorzystują biżuterię jako symbol sprzeciwu wobec kultu pięknego ciała. Jak ocenia pan to zjawisko?
Młodzi zawsze dążą do naprawiania, przekształcania zastanej rzeczywistości. Jednym z jej objawów jest przekształcanie samego siebie. Pojęcie piękna jest kwestią bardzo subiektywną. Dla mnie bardziej szpecąca jest źle dobrana biżuteria niż rozepchnięta małżowina czy kolczyki w brwiach. Wszystko odbieramy za pośrednictwem naszego ciała. Tatuaże, podwieszenia, implanty, piercing są potrzebą zamanifestowania swej tożsamości, są potrzebą osobistych cielesnych i emocjonalnych doświadczeń. Nie mieszajmy tego z kultem ciała traktowanego jako zewnętrzna powłoka. Widok wielu pań po zabiegach, czy Orlan jako dzieła sztuki, jest najlepszą antyreklamą kultu pięknego ciała.
W Polsce brakuje tekstów naukowych opisujących świat polskiej biżuterii współczesnej. Teoria nie nadąża za zachodzącymi zmianami. W jaki sposób według pana profesora można byłoby zmienić ten stan rzeczy?
Tego stanu raczej szybko nie zmienimy. Planowana publikacja Galerii Sztuki w Legnicy tego nie załatwi. Zaczęły się pojawiać publikacje na temat współczesnego polskiego dizajnu. Może przyjdzie czas na biżuterię. Nie zrobią tego artyści, to pytanie do historyków sztuki.
I na koniec ostatnie pytanie, jak należy według pana oceniać dzieło sztuki złotniczej? Na jakie kryteria zwracać uwagę?
Dzieła sztuki złotniczej to literalnie patrząc przedmioty z minionych wieków. Kluczowa była wartość materiału i mistrzostwo twórcy. Określało przedmiot ekskluzywny wyrażający status społeczny posiadacza. Dzisiaj posługujemy się tymi terminami, bo nie powstały nowe określenia na poszczególne kategorie przedmiotów artystycznych. We współczesnej sztuce nie jest istotna kategoria piękna. Gdyby istniały tylko jedne kryteria ocen, świat byłby bardzo ubogi. Dla mnie ważna jest osobowość przedmiotu, dla odbiorcy kluczowa powinna być jego przyswajalność, emocje jakie u niego wywołuje.
Rozmowa z profesor Ewą Letkiewicz, historyczką sztuki z Uniwersytetu Marii Curie–Skłodowskiej w Lublinie. Autorką książek na temat biżuterii „Klejnoty w Polsce. Czasy ostatnich Jagiellonów i Wazów”, „Klejnoty w osiemnastowiecznej Polsce” oraz ponad siedemdziesięciu artykułów.
Polski Jubiler: Jest pani profesor jednym z nielicznych badaczy polskiej biżuterii. Pani zainteresowania zaowocowały publikacjami na jej temat, m.in. „Klejnoty w Polsce. Czasy ostatnich Jagiellonów i Wazów” oraz „Klejnoty w osiemnastowiecznej Polsce”. Czy z racji swoich zainteresowań badawczych mogłaby pani pokusić się o wskazanie cech charakterystycznych dla polskiej biżuterii?
Ewa Letkiewicz: Hmm… Przebiegam myślami po znanych mi dziełach… Jeżeli wydzielamy taką kategorię jak „polska biżuteria”, to trzeba by było podać jej charakterystyczne cechy, wskazać przykłady i o to bym się nie pokusiła, zdając sobie sprawę ze złożoności problemu. Wolałabym raczej mówić o „biżuterii w Polsce”, zjawisku bardziej uchwytnym, niezwykle interesującym, zarówno jeśli mamy na myśli biżuterię dawną, historyczną, jak i jej nowe realizacje.
Osoby zajmujące się współczesną biżuterią stają przed problemem zdefiniowania pojęcia biżuteria. Do tej pory środowisku akademickiemu nie udało się wypracować wspólnej terminologii. Czym dla pani jest biżuteria? I jaka jest podstawowa różnica pomiędzy biżuterią a klejnotem?
Kwestie związane z terminologią są rzeczywiście dużym problemem dla tych wszystkich, dla których ważna jest ścisłość i precyzja wypowiedzi. Postulaty wypracowania wspólnej terminologii dla polskiej biżuterii były zgłaszane już od dawna. Wielkim rzecznikiem uporządkowania i ujednolicenia nazewnictwa jest Michał Gradowski, który jako jeden z pierwszych podjął się tego trudu wprowadzając konkretne rozwiązania. Jego autorytet sprawił, że zaproponowane nazewnictwo przyjęto i funkcjonuje ono w obiegu, nie tylko naukowym. Prace rozpoczęte przez Michała Gradowskiego wymagają dalszych zintegrowanych działań zainteresowanych środowisk. Aby spróbować odpowiedzieć na pani trudne pytanie o różnice między klejnotem a biżuterią muszę sięgnąć do historii i etymologii tych słów. Słowo „klejnot” wyprowadza się z łacińskiego słowa jocale, oznaczającego zabawkę lub ze staro-niemieckiego słowa „kleinöt”, oznaczającego małą rzecz, drobnostkę. We współczesnych słownikach i encyklopediach termin „klejnot” definiowany jest najczęściej bardzo wąsko, jako przedmiot wykonany z drogocennych metali i kamieni, służący do dekoracji ciała i stroju, o przeznaczeniu raczej dekoracyjnym niż użytkowym, co sprawia, że poza zakres tego terminu wyklucza się przedmioty o zdecydowanie utylitarnym charakterze takie jak spinki, klamry, guziki, zegarki, etc., zaliczając je do akcesoriów stroju, nawet jeśli zostały wykonane z kosztownych kruszców i drogich kamieni. Inaczej było w wiekach dawnych, kiedy wśród klejnotów wymieniano wszelkie przedmioty wykonane z drogocennych materiałów. Obok pierścieni, zausznic, łańcuchów, bransolet, do klejnotów zaliczano także: diamentowe ordery, broń paradną, kamieniami dekorowane noże, kameryzowane kamieniami ostrogi i uprzęże, w złoto oprawne pieczątki, guzy, klamry, tabakierki, kameryzowane kamieniami etui na drobiazgi, ramki do obrazów, etc. Warto więc, używając tego terminu w konkretnych badaniach, przyglądać się źródłom pisanym i określać znaczenie terminu dla czasu, którym się zajmujemy, pamiętając o tym, że inaczej ten termin rozumiano w wieku XVI, inaczej w wieku XVIII czy w wieku XIX, a czymś innym jest dzisiaj, rozumiany bardzo wąsko. Nie ma również w literaturze przedmiotu jednomyślności, co do znaczenia słowa „biżuteria”, pochodzącego z francuskiego bijouterie, (od słowa pochodzenia bretońskiego bijou – pierścień, biz – palec) funkcjonującego tam od XVII wieku równolegle z terminami starszymi, romańskiego pochodzenia: joyau, joaillerie. Według niektórch badaczy, bijouterie oznacza dzieło wykonane ze złota i emaliowane, które odróżnia się od przedmiotów joallerie, oznaczających dzieła ze złota dekorowane drogimi kamieniemi inne niż orfèvrerie, przedmioty wyłącznie metalowe, wykonane np. ze srebra czy złota. W popularnych słownikowych ujęciach bijouterie to przedmioty wykonane ze złota i drogich kamieni, o dekoracyjnych walorach, uzyskanych dzięki celnemu projektowi i mistrzowskiemu wykonaniu. W niektórych krajach, w potocznym rozumieniu „biżuteria” to coś mniej wartościowego od „klejnotu”, przedmioty wykonane z mniej kosztownych metali i kamieni, także ze szkła, porcelany, sztucznych tworzyw itp., nietrwałe, przeznaczone do krótkiego użytkowania. W takim rozumieniu termin ten jest zbieżny z włoską nazwą bigiotteria i angielskojęzyczną costume jewellery, oznaczających przedmioty naśladujące klejnoty, wykonane z tańszych, mniej trwałych materiałów. Przytoczone przykłady wskazują, że zamieszanie wokół słownictwa nie dotyczy tylko biżuterii w Polsce. Próbowano temu zaradzić powołując międzynarodowy zespół pod przewodnictwem Marguerite de Cerval, którego zadaniem było m. in. uporządkowanie terminologii. Plonem tych prac jest Dictionnaire International du Bijou, gdzie biżuterią określa się wszelkie przedmioty nakładane na strój, ciało a nawet wprowadzane do organizmu, służące ozdobie ciała, ale też spełniające inne funkcje zmienne w czasie, zależne od miejsca i przekonań noszącej go osoby.
Niestety, zdefiniowanie terminu biżuteria nie jest jedynym problemem, przed jakim staje środowisko. Podobne trudności spotykamy chcąc opisać obiekt biżuteryjny. Jak według pani powinno się opisywać dzieło sztuki złotniczej? Jakie informacje powinien zawierać opis?
Problemy przy opisie biżuterii w dużym stopniu są pochodną tego, o czym mówiłam wyżej – braków terminologicznych i dowolności, jaka w związku z tym panuje przy określaniu nazwy przedmiotu czy jego części składowych. To sprawia, że np. rozdzielona para kolczyków będzie inaczej nazwana i opisana w muzeum A niż w muzeum B. Nie muszę mówić, jak duży jest to problem dla historyków biżuterii. Co do informacji, jakie powinien zawierać opis, to nie istnieje jeden, najlepszy, uniwersalny wzorzec. Opis musi uwzględniać to, do jakich celów jest tworzony. Inny będzie opis przedmiotu dla potrzeb inwentarzowych, inny dla potrzeb komercyjnych.
Według jakich kryteriów według pani profesor należy oceniać dzieło sztuki złotniczej?
Według takich kryteriów, jakim poddawane są inne dzieła sztuki. Dla mnie – mówiąc w skrócie – oprócz cech formalnych, materiałowych, technicznych, technologicznych, ważne są konteksty wyjaśniające powody powstania dzieła, jego funkcjonowania, wpływu na relacje w życiu prywatnym pojedynczych osób i w życiu społecznym, skutków, jakie wywołuje jego użytkowanie.
Obecnie bada pani problematykę wczesnej biżuterii z plastiku. Jak ocenia pani profesor pojawienie się plastiku jako materiału jubilerskiego? Czy był to moment, który zrewolucjonizował sztukę złotniczą?
„Plastik” to kolejny niejednoznaczny termin, jakim się posługujemy. Angielskie słowo plastic, przyjęte w języku polskim i wielu innych językach świata, pochodzi od greckiego πλαστίκός (plastikos), łac. plasticus, oznaczającego coś, co „może być kształtowane lub formowane, nadające się do modelowania” i w takim znaczeniu jest odnotowywane w języku angielskim od roku 1630. Zdolność niektórych materiałów do formowania i modelowania sprawia, że dla wielu historyków biżuterii, „plastikiem” jest każdy materiał, który daje się kształtować pod wpływem temperatury lub ciśnienia, zarówno naturalny, taki jak pancerz żółwia, zwierzęcy róg czy bursztyn, jak i chemicznie wytworzona żywica. Od innych materiałów odróżnia plastiki to, że pożądany kształt można im nadać bez konieczności mechanicznego cięcia, frezowania czy rzeźbienia. W takim znaczeniu, z plastikami mamy do czynienia już od czasów starożytnych. Nieco inaczej historię plastików ujmują chemicy, umiejscawiając ich początek w roku 1828, kiedy Friedrichowi Wöhlerowi udało się otrzymać po raz pierwszy związek organiczny, wytworzony w reakcji chemicznej. Wytworzenie związku organicznego w reakcji chemicznej dało początek nowym, nieznanym w przyrodzie materiałom, których istotnym składnikiem okazały się związki wielocząsteczkowe (polimery) występujące w takich substancjach naturalnych jak kauczuk, szelak, celuloza, białko. Pierwsi dziewiętnastowieczni pionierzy plastików nie zdawali sobie jeszcze sprawy z istnienia polimerów. Ich natura została rozpoznana dopiero w 1928 roku. Na początku XIX wieku badania chemiczne nabierały dopiero rozpędu, stąd powstanie wielu materiałów sztucznych było w dużej części efektem przypadku, wynikiem mniej lub bardziej kontrolowanych eksperymentów. Niektóre z materiałów sztucznych powstały jednak ze świadomych poszukiwań, z potrzeby dostarczenia na rynek substytutów materiałów deficytowych, takich jak kość słoniowa, róg, heban, szylkret, bursztyn, drogie kamienie, perły i zastąpienie ich mniej kosztownymi imitacjami. W wyniku dziewiętnastowiecznych prac powstały znakomite surogaty tych kosztownych materiałów: ebonit, wulkanit, gutaperka, parkesyna, celuloid, xylonit, galalit. O wiele większe jednak znaczenie w rozwoju biżuterii plastikowej miało odkrycie w 1907 roku całkowicie syntetycznego materiału jakim był bakelit, później katalin, akrylik, polystyren i cała gama powojennych materiałów sztucznych ropopochodnych. Odpowiadając na pani pytanie trzeba powiedzieć, że początkowo sztucznie stworzone substancje były tylko namiastką, naśladownictwem materiałów naturalnych. Wkrótce jednak okazało się, że nowo wytworzone materiały posiadają niespotykane w naturze zalety, w wielu wypadkach przewyższające cechy materiałów tradycyjnych. Zalety tworzyw sztucznych, takie jak łatwość formowania skomplikowanych kształtów, możliwość dowolnego barwienia, a także uzyskiwania wyrobów przezroczystych, odporność chemiczna, doskonałe właściwości elektryczne, sprawiły, że stały się materiałami pełnowartościowymi, o nowych, unikalnych właściwościach. Znalazły wkrótce zastosowanie jako tworzywa konstrukcyjne, materiały powłokowe, spoiwa, kleje, kity, apretury, włókna syntetyczne, a także materiały do wytwarzania biżuterii i już w latach pięćdziesiątych XX wieku plastik uznano za materiał rewolucyjny.
Pierwsza biżuteria z plastiku pojawiła się niemal dwieście lat temu. Plastik, materiał powszechnie uważany za nietrwały, stał się materiałem, nad którym pochylają się historycy sztuki. Jak na przestrzeni niemal dwóch stuleci zmieniała się biżuteria z plastiku?
Biżuteria z plastiku przechodziła gwałtowne przeobrażenia. Jej pierwsi wytwórcy z połowy XIX wieku starali się wszelkimi sposobami naśladować materiały kosztowne. Na wielką, przemysłową skalę zaistniała w Ameryce w początkach XX wieku. Wcześniej, w wieku XIX i na początku XX, oprócz wysokiej ceny produkcji plastików, czynnikiem hamującym ich użycie w biżuterii było również to, że żaden z szanujących się projektantów biżuterii w Europie nie chciał łączyć swego nazwiska z takimi, mało szlachetnymi wówczas materiałami. W latach 20. XX wieku, manufaktury biżuterii stały się w Ameryce jedną z głównych gałęzi przemysłu, propagowanych m. in. w filmach tworzonych w Hollywood. Wielką admiratorką i propagatorką biżuterii plastikowej była m. in. Mae West. Masowa produkcja amerykańska niechętnie jednak kupowana była w Europie. Amerykanie chcąc przełamać opory Europejczyków, uszlachetniali plastik łącząc go z uznanymi materiałami jubilerskimi: z czeskimi szklanymi imitacjami kamieni, ze szkłem mozaikowym z Włoch z fałszywymi perłami z Japonii. W Europie Zachodniej dopiero w latach 30. XX wieku biżuteria plastikowa zyskała pełne uznanie. Było to między innymi zasługą Coco Chanel, która jako jedna z pierwszych, rozpoczynając w 1927 roku lansowanie niedrogiej odzieży dla kobiet wykorzystała niedrogą biżuterię z galalitu i bakelitu, propagując swe nowatorskie pomysły na łamach Vogue i innych popularnych pism. Coco Chanel otwarcie lansowała plastik, który w jej projektach przestał udawać i naśladować drogie materiały. Za nią poszli inni, m. in. Hattie Carnegie, Elsa Schiaparelli, dla których projektowali biżuterię tacy twórcy jak Salvador Dali, Max Ernst, Jean Clement, Jean Arp. Udział wybitnych projektantów usankcjonował obecność i powszechność biżuterii plastikowej, także po drugiej wojnie światowej.
Materiały syntetyczne są powszechnie wykorzystywane w produkcji biżuterii. Ich właściwości chemiczne i fizyczne, a może przede wszystkim cena sprawiają, że użytkownicy biżuterii wybierają je zamiast materiałów jubilerskich, takich jak srebro, złoto czy kamienie szlachetne. Czy wydaje się pani profesor, że biżuteria wykonana z materiałów sztucznych będzie dominowała twórczość artystyczną w Polsce?
Obserwujemy zwiększającą się podaż biżuterii ze sztucznych materiałów, jej obecność „na salonach” i w galeriach. Można ją spotkać w coraz bardziej zaskakujących miejscach. Biżuterię plastikową można zakupić nie tylko w sklepach z ubraniami, ale także z obuwiem, w sklepach spożywczych. Jest jej rzeczywiście tak dużo, że wydaje się dominująca. W Polsce jednak odwieczna miłość do srebra i złota, do blasku drogich kamieni jest zbyt wielka, aby mogła być zdominowana przez plastiki. Wiele osób z kręgu moich znajomych nigdy nie kupuje i nigdy nie nosi biżuterii plastikowej, wybierając jedynie dzieła sztuki jubilerskiej, wykonane z materiałów tradycyjnie uznawanych za szlachetne.
Rozmowa z profesor doktor habilitowaną Ireną Huml, historykiem sztuki i krytykiem, autorką książki o współczesnej polskiej sztuce złotniczej „Ars Argenti”
Publikacja zastała w maju 2014 wydana przez Galerię Sztuki w Legnicy w związku z jubileuszem trzydziestopięciolecia placówki promującej twórczości w dziedzinie małych form złotniczych. Wydawnictwo zawiera zbiór tekstów autorskich dotyczących polskiej biżuterii artystycznej. Profesor Irena Huml jest także autorką niemal 600 publikacji na temat rzemiosła artystycznego, w tym przede wszystkim współczesnej sztuki przedmiotu. Od czasu ukończenia studiów na Uniwersytecie Warszawskim związana z Polską Akademią Nauk, gdzie prowadzi seminarium doktoranckie Architektury Wnętrz, Rzemiosła Artystycznego i Designu.
Polski Jubiler: Jest pani profesor nie tylko obserwatorem i komentatorem, ale także inicjatorką badań w dziedzinie małych form złotniczych. Pani zainteresowania biżuterią zaczęły się dość dawno, o czym świadczą pierwsze artykuły w książce „Ars Argenti”. Czy mogłaby pani podzielić się swoimi refleksjami na temat rozwoju tej dziedziny twórczości polskich autorów i wspomnieć najważniejsze nurty, które występowały w polskiej biżuterii?
Prof. Irena Huml: Zacząć warto od informacji, że prekursorem srebrnej biżuterii autorskiej w Polsce był Henryk Grunwald, absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, który swe zdolności rysunkowo-graficzne i pasję do metalowego tworzywa wykorzystał tworząc nowego typu klejnoty w srebrze, białym metalu i miedzi. Ich stylistyka nawiązywała do panujących w polskim art deco tendencji z odwołaniem do motywów polskich baśni i legend, podobnie jak grafiki Władysława Skoczylasa czy obrazy Zofii Stryjeńskiej. Zaraz po wojnie stały się one inspiracją dla innych artystów, podobnie jak autentyczna biżuteria ludowa XIX wieku.
Jakie znaczenie miała twórczość Henryka Grunwalda dla późniejszych losów biżuterii artystycznej?
Odegrała ona zasadniczą rolę, tym bardziej że rozwinął on swoją działalność w latach 1948-1957, a koneksje z grafiką artystyczną określiły pozycję autorskiej biżuterii, sytuując ją w obszarze współczesnej plastyki, co się stało udziałem całej dziedziny. Dla mnie brosze jego autorstwa – „janosiki”, „lajkoniki”, rybki i inne stały się marzeniem jeszcze jako licealistki, a zarazem pierwszym impulsem do fascynacji srebrną polską biżuterią współczesną, która miała o sobie dać znać w niedalekiej przyszłości w tekstach o artystach, ich pracowniach czy wydarzeniach.
Co warunkowało zmiany w nurtach w biżuterii po II wojnie światowej?
Okres po 1945 roku przyniósł różne poszukiwania oraz konieczności. Możliwości kraju w odbudowie nie sprzyjały powstawaniu kosztownej biżuterii. Najdroższym tworzywem stało się w nowej sytuacji srebro, które było dostępne artystom tylko na państwowy przydział lub z przetopionych starych monet, sztućców czy innych uszkodzonych przedmiotów. Dzięki swej uprzywilejowanej pozycji srebro zyskało wyjątkową rangę i górowało nad innymi materiałami, z których wytwarzano biżuterię, takimi jak miedź, mosiądz, szkło, róg, drewno, tworzywa. Można powiedzieć, że srebro stało się „wizytówką” polskiej twórczości, charakterystyczną cechą indentyfikacyjną, marką rozpoznawczą na międzynarodowym forum współczesnej biżuterii. Tak więc można powiedzieć, że pierwsze dwie dekady, 1945- 1965, zdeterminował rodzaj tworzyw dostępnych na rynku, wśród których nie było kosztownych kruszców, jak złoto czy platyna objętych zakazem prywatnego obrotu. Podobnie jak z metalami szlachetnymi wyglądała sytuacja z kamieniami, gdyż szlachetne kamienie zastąpione zostały w polskiej biżuterii koralami, bursztynami i kamieniami śląskimi zwanymi jubilerskimi. Wreszcie niebagatelnym problemem stało się wyposażenie pracowni w precyzyjne narzędzia, których nie produkowano w kraju, a ich import był niemożliwy. Sięgano więc do dawnych, prostych sposobów obróbki i konstruowania narzędzi we własnym zakresie. W wyniku czego tworzono dość surową, masywną, ale oryginalną w wyrazie, ręcznie kutą lub odlewaną w metalu biżuterię budzącą duży aplauz na wystawach zagranicznych.
Gdzie powstawały tego typu obiekty? Jaka stylistyka była dominująca?
Biżuteria z różnych tworzyw powstawała w początkowo dość nielicznych pracowniach indywidualnych artystów oraz w liczniejszych warsztatach rzemieślniczych. Jednak największe znaczenie w tej wytwórczości odgrywały placówki spółdzielcze. Działały one po 1945 roku w ramach Cepelii (Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego) lub pod jej auspicjami. Najbardziej znane z nich były Orno, Imago Artis, Rytosztuka czy Metaloplastyka, funkcjonujące w różnych miastach. Obowiązująca w sztuce tych lat naczelna doktryna polityczno-kulturalna brzmiała: „sztuka socjalistyczna w treści, narodowa w formie” i obejmowała również obszar biżuterii. Interpretowano ją głównie sięgając po tematykę folklorystyczną, nieobcą już w okresie międzywojennym, którą wprowadził wcześniej wspomniany Henryk Grunwald.
Jak długo trwała faza ludowości i co było później?
Zmiany dokonały się po 1956 roku wraz z odwilżą, kiedy odstąpiono od politycznych nacisków i stosowania tej doktryny wobec sztuki socjalistycznej. Nastąpiła prawdziwa inwazja nowoczesności. Dla biżuterii oznaczało to inne myślenie o współczesnym klejnocie, który nie miał niczego opowiadać, propagować ani nawiązywać do klasycznych kompozycji, miał natomiast wyróżniać kobietę współczesną, odważną, zdecydowaną i podkreślać jej niezależną postawę. To był początek nowej ery, która trwała aż do czasu transformacji, do 1989 roku. Okres ten przyniósł intensywny rozwój tej dziedziny wytwórczości, wiążący się z wejściem młodej generacji złotników i powstania ich indywidualnych pracowni. Ponadto zaczęto organizować wystawy i pokazy poświęcone wyłącznie biżuterii. Pierwszą wystawą była prezentacja w warszawskiej Zachęcie w 1962 roku prac Jadwigi i Jerzego Zaremskich, artystów, którzy byli prekursorami polskiej szkoły srebra. Wkrótce odbyła się pierwsza ogólnopolska wystawa biżuterii autorskiej, po niej pojawiły się następne ekspozycje. Największe znaczenie zyskały wystawy, konkursy i przeglądy organizowane od 1979 roku w Legnicy, stanowiącej do dziś międzynarodowe centrum prezentacji obiektów małych form złotniczych i tych powstających z innych tworzyw. Dwudziestoparoletni okres (1965-1989) przyniósł wielość impulsów, nowe tworzywa, pojawili się młodzi autorzy w kręgu twórców, narzędzia i technologie. Kierunki poszukiwań formalnych obejmowały, tak jak w malarstwie, rzeźbie i architekturze, różnorakie tendencje. Najwyraźniej rysowały się inspiracje modernizmem, widać fascynację geometryzmem oraz linearyzmem, przy czym wydobywano przestrzenność, która w biżuterii była po części iluzyjna. Nieobcy stał się tym przedmiotom również surrealizm i żywa kolorystyka i wreszcie fakturalizm, któremu często przeciwstawiono wypolerowane, lśniące powierzchnie. Nie zabrakło również poszukiwania w kierunkach kinetyzmu, maszynistycznych pierwowzorów, a nawet autentycznych elementów włączanych do kompozycji, np. części zegarków. Wreszcie występowały tendencje związane z biologizmem z elementami erotyzmu, odwzorowujące kształty ludzkiego ciała bądź jego fragmenty. Nieustająco zaś niektórzy projektanci nawiązywali do naturalnych form floralnych, nadając im rangę symbolu. W wielu wspomnianych realizacjach można odczytać autorskie emocje wypowiedziane językiem artystycznej formy i złotniczego tworzywa. W bogatym wachlarzu propozycji występujących w innych dziedzinach sztuki szukano również miejsca biżuteryjnych rozważań. Był to czas, kiedy polska szkoła srebra zaistniała jako nowe zjawisko, które obfitowało w innowacje i ambitne realizacje. Jej celem dużo częściej, tak obserwowałam, była satysfakcja z osiągniętej kreacji niż strona komercyjna, w co trudno dziś uwierzyć. W tekstach składających się na książkę „Ars Argenti” można znaleźć ślady czasów, które zaistniały historycznie, mało znane drogi twórców, a także obecnych entuzjastów polskiej biżuterii artystycznej.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z Jackiem Skrzyńskim, artystą złotnikiem, który prowadzi warsztat biżuterii i sztuki przedmiotu na Wydziale Wzornictwa Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi.
Polski Jubiler: Prowadzi pan warsztat biżuterii i sztuki przedmiotu na Wydziale Wzornictwa Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi. Należy pan do czołowych polskich twórców form złotniczych. Pana prace od wielu lat są prezentowane na różnych wystawach krajowych i zagranicznych. Jak ocenia pan poziom prac złotniczych swoich studentów? W jakim kierunku podążają w swoich poszukiwaniach twórczych studenci WSSiP? Czy można znaleźć wspólny mianownik dla prac młodego pokolenia złotników?
Jacek Skrzyński: Dziękuję za miłe słowa. Byłoby dość odważne gdybym o pracach studentów mógł powiedzieć „prace złotnicze”, są to ćwiczenia korzystające z warsztatu złotniczego, ale nie mamy kompleksów. Oglądam prace, które powstają na innych uczelniach i na pewno nie musimy się wstydzić. Wraz z dr. Piotrem Cieciurą, który prowadzi zajęcia projektowe, a także wykłady z historii sztuki złotniczej, staramy się zachęcić studentów do stosowania różnych technik i materiałów, w żaden sposób nie chcemy ograniczać ich działań twórczych, jednocześnie pokazując i omawiając prace studentów z innych uczelni czy kursów, chcemy żeby inspirowali się, a nie naśladowali inne rozwiązania.
Polska jest krajem, w którym brakuje szkół zawodowych kształcących złotników. Młodzi ludzie zainteresowani tworzeniem biżuterii skazani są albo na samodzielne poszukiwanie rozwiązań technologicznych, albo na podjęcie studiów na jednej z polskich uczelni kształcących przyszłych twórców. Państwa szkoła wypełnia lukę, gdyż stworzyliście miejsce, w którym można nauczyć się tworzenia biżuterii bez względu na wiek i posiadane wykształcenie. Jakie cele sobie stawiacie?
Podstawowym celem jest przekazanie możliwie w pełnym wymiarze wiedzy złotniczej w ramach ograniczonego czasu. Niestety w naszej uczelni nie ma wydziału projektowania biżuterii, jest tylko pracownia na wydziale wzornictwa. Ale dzięki temu, że WSSiP jest uczelnią, która oprócz wydziału wzornictwa ma jeszcze wydział architektury i wydział filmu i fotografii, studenci z innych wydziałów mają szansę zrealizowania swoich pomysłów. To oraz potężny zasób wiedzy powoduje, że nasi studenci są w stanie realizować się twórczo po ukończeniu edukacji. Połączenie na jednym wydziale pracowni projektowania biżuterii, ubioru i tka- niny było bardzo dobrym posunię- c i e m . A co do własnych poszu- kiwań, to jak najbardziej jestem za, przecież studiować to z łaciny (studiare) znaczy uprawiać samokształcenie. No i trzeba czytać, dużo czytać i próbować.
Młodzi artyści coraz chętniej wykorzystują w swojej pracy nowoczesne technologie. Używają programów komputerowych do projektowania, drukarek 3D do wydrukowania swojej biżuterii. Moim zdaniem kwestią czasu jest skonstruowanie drukarki, która umożliwi wydruk biżuterii ze srebra i złota, już teraz możemy obserwować bowiem wydruki biżuterii z tytanu i stali. Jak ocenia pan zmiany, które dokonują się na naszych oczach?
Od nowoczesności nie uciekniemy, pojawienie się nowych technik na przestrzeni dziejów, było powodem pojawiania się nowego wzornictwa, dawało szersze możliwości, ale nie zastąpi projektowania, maszyna jest tylko narzędziem. Podobnie jest w przemyśle samochodowym czy włókienniczym, a nawet chirurgii kości.
Prowadzi pan warsztaty w WSSiP, ale jednocześnie organizuje kursy złotnicze. Skąd wziął się pomysł na ich zorganizowanie?
Odpowiedz jest prosta. Po pierwsze, chciało się nam to zrobić. Pracownia w wakacje stała pusta, więc postanowiliśmy to zmienić. Dzięki zaangażowaniu mojemu i dr. Piotra Cieciury znaleźliśmy sponsorów i dwukrotnie odbyły się międzynarodowe warsztaty złotnicze. Gościliśmy studentów z Czech, Litwy, USA, a także z łódzkiej ASP. Kiedy zabrakło sponsorów, zaczęliśmy organizować Lato z biżuterią, warsztaty odpłatne. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ponieważ warsztaty odbywają się w szkole, uczestnicy otrzymują zaświadczenie ministerialne uprawniające do otrzymania dotacji z Urzędu Pracy. Ponadto, tak jak kilku kolegów, i ja prowadzę kursy dla osób zainteresowanych w ramach www.art-silver-design.com, a także w swojej pracowni (jacek.skrzynski@neostrada.pl).
Jaki widzi pan sposób rozwiązania problemu edukacji zawodowej w zakresie jubilerstwa i sztuki złotniczej w naszym kraju?
Nie ma szybkich i prostych, a tym samym tanich rozwiązań. Złotnictwo, takiego terminu najczęściej używam, nie jest profesją ani tanią, ani najpotrzebniejszą. Musi upłynąć wiele czasu, żeby wypracować model szkolnictwa zawodowego. Niestety zmiany w szkolnictwie zawodowym, jakie nastąpiły, nie są korzystne. Jeżeli nie kształci się ślusarzy czy hydraulików, to co mówić o złotnikach. Od wieków zawód złotnika był klanowy, chętny do zawodu musiał długo terminować, żeby być dopuszczonym do tajemnic, a nierzadko bywało, że mistrz nie wszystko pokazywał. Podejmowane są próby, wzorem Niemiec, utworzenia szkół złotniczych, ale wymaga to ogromnych nakładów finansowych. Dodatkowym utrudnieniem jest skromność kadr dydaktycznych tak wyższego szczebla, jak i na poziomie zawodowym. Chociaż dotarło do mnie, że kształcimy „ślusarzy” (w WSSiP), to pozostanę przy stwierdzeniu, że nie ma artysty bez znajomości warsztatu. Są w Polsce artyści, którzy ukończyli akademię, a projektują biżuterię wielkoseryjną.
Poziom artystyczny i techniczny wytwarzania biżuterii w skali masowej jest bardzo niski. Czy wydaje się panu, że pojawienie się na rynku nowych prywatnych szkół złotniczych może w decydujący sposób wpłynąć na branżę i spowodować, że biżuteria seryjna będzie wykonywana w sposób poprawny warsztatowo?
Nie uważam, że takie stwierdzenie jest uzasadnione. Poziom wzornictwa, tak jak w innych dziedzinach, jest zróżnicowany. Są projekty dobre i niedobre, ale tak jest na całym świecie. Nie bez znaczenia jest wielkość rynku. Statystycznie im większy rynek i zasobność społeczeństwa, tym większa szansa na dobre wzory. Tak jest również ze szkolnictwem, niestety są szkoły czy kursy lepsze i gorsze, jak to na wolnym rynku. Proponuję sprawdzać, kto prowadzi zajęcia, czyli przeprowadzić kwerendę na ten temat. Miejmy nadzieję, że z czasem ilość przejdzie w jakość.
Pojęcie biżuterii artystycznej ściśle łączy się z tworzeniem własnych projektów, jednak najistotniejsze jest własne poczucie estetyki, które wyznacza kierunek rozwoju, poszukiwanie swojej drogi twórczej. Przyglądając się pracom, które pojawiają się na polskim rynku można odnieść wrażenie, że twórcy wzajemnie się inspirują. Prace mają charakter wtórny. Jak ocenia pan poziom współczesnej sztuki złotniczej?
Tak, poczucie estetyki jest bardzo ważne, ale czasami dla twórcy jest bez znaczenia nasza estetyka. On chce „coś powiedzieć”. Proszę sobie odpowiedzieć, czy zdjęcie wprowadzające do wystawy There Will Be Blood jest estetyczne, a później dokładnie ją, czyli wystawę przestudiować. A co do wzajemnych inspiracji? Tego nie da się tego uniknąć, ale ważne jest, żeby nie były to plagiaty czy fałszerstwa. Wiele lat temu na konkurs Ona i On dwaj koledzy przynieśli, w odstępie kilku minut, prawie identyczne prace. Nie było wątpliwości, że nie konsultowali się, ale zapewne zainspirowali rozwieszonym plakatem na zupełnie inny temat. Nowe technologie dają nowe możliwości, ale i one są ograniczone, to właśnie od twórcy zależy poziom etyczny i estetyczny popełnionego dzieła. Co do poziomu, to tak jak z wodą w Wiśle: raz jest wysoki, raz niski. Oczywiście, takie zjawiska jak wtórność, wzajemne inspirowanie czy naśladownictwo są nieuniknione, ważne jest żeby autor miał tego świadomość i umiał się z tego wytłumaczyć. Niestety nierzadko zdarza się obserwować na „prestiżowych” wystawach takie zjawisko i odnoszę wrażenie, że członkowie jury oglądają nie za dużo.
Prezentacja There Will Be Blood została zaprezentowana na tegorocznym Festiwalu Srebra w Legnicy. Wspomniana wystawa oraz zdjęcie wzbudziły kontrowersję. Polemikę wywołała również wystawa prac nagrodzonych na 23. Międzynarodowym Konkursie Złotniczym. A jak pan ocenia tegoroczny festiwal?
Uczestniczę w „Legnicy” od 1983 roku. Zmieniała się formuła, dyrektorzy, komisarze i my. Moje uczucia są ambiwalentne i cytując Jana Tadeusza Stanisławskiego „z jednej strony śmiech szalony, z drugiej strony gorzka łza”… To dobrze, że coś wywołuje polemikę, gdyby jej nie było, znaczyłoby, że to coś nie jest warte zauważenia. A czego dotyczy polemika? Przecież droga prawna jest zamknięta i możemy sobie pogadać: ładne-brzydkie, rozumiem-nie rozumiem, nowatorskie-wtórne.
Niemniej kontrowersji wywołała Noc Złotników zorganizowana przez Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym, której organizatorem było muzeum wraz ze Stowarzyszeniem Twórców Form Złotniczych. Coraz częściej można usłyszeć opinię, że środowisko złotników polskich antagonizuje się. Jak ocenia pan fakt zorganizowania Nocy Złotników w Kazimierzu Dolnym?
Kilka lat temu zostałem zaproszony do współprowadzenia Nocy Muzeów w Muzeum Sztuki Złotniczej, oddziale Muzeum Nadwiślańskiego. Zaproszenie przyjąłem i uznałem za wyjątkowe wyróżnienie, ale równocześnie zacząłem się zastanawiać, co mogę ciekawego zaprezentować. Akurat w swojej pracowni bawiłem się suporeksem i zachwycił mnie ten „zwyczajny” materiał, uznałem, że trzeba wykorzystać jego walory. To była tylko część pomysłu, równie ważne było przekazanie wiedzy, zastanawiałem się jak wciągnąć zwiedzających do wspólnej zabawy. Przygotowałem kilkaset kawałków suporeksu i każdy kto chciał, mógł coś sam zaprojektować i wyskrobać w suporeksie, a my to odlewaliśmy. Efekt przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania. Wraz z Markiem Gradowskim i Mariuszem Pajączkowskim udało się nam nawiązać kontakt i opanować nawałnicę chętnych. To były Noce Muzeów, a nie Noc Złotników. Wielu zwróciło na to uwagę. Niby nic, a jednak znamienne jest zastąpienie ogólnoeuropejskiej nazwy Noc Muzeów tytułem Noc Złotników. Poprzednie promowały muzeum przez złotników, tegoroczna odwrotnie. Na dodatek muzyka chyba tylko dla wyjątkowych koneserów, dla mnie niestrawna, żeby pogadać musiałem wychodzić na ulicę.
A czy tzw. środowisko antagonizuje się?
Ja obracam się wśród przyjaciół, ale coraz częściej pojawiają się w mediach głosy o antagonizowaniu się środowisk do niedawna bezproblemowo i owocnie współpracujących z Muzeum Nadwiślańskim, np. malarzy, teraz złotników. Jak z ostatnich doniesień medialnych wynika, antagonizmy nabrzmiewają wewnątrz samego Muzeum Nadwiślańskiego, którego pracownicy sprzeciwiają się działaniom dyrekcji. Szkoda że tak jest, bo przez wiele minionych lat to co działo się w oddziale Muzeum Sztuki Złotniczej, z którym środowisko było najbliżej związane, ale i w całym Muzeum Nadwiślańskim, sprzyjało właśnie integracji środowiska z muzeum i z publicznością.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Magdaleną Kwiatkiewicz, współwłaścicielką firmy YES, założycielką Galerii YES, w której odbyło się blisko 70 wystaw.
Polski Jubiler: Polacy coraz chętniej sięgają po biżuterię sygnowaną logo polskiego projektanta. Rośnie sprzedaż współczesnej biżuterii w galeriach oraz sklepach internetowych, których w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej. W Galerii Yes również można kupić prace złotnicze wykonane przez czołowych polskich twórców. Czy zauważyliście państwo zwiększone zainteresowanie klientów kupnem „markowej” polskiej biżuterii?
Magdalena Kwiatkiewicz: Faktycznie, rośnie sprzedaż biżuterii zaprojektowanej przez polskich artystów złotników. W Galerii YES sprzedajemy wyjątkowe, unikatowe egzemplarze stworzone przez artystów z całej Polski. W naszych Salonach YES, obok biżuterii unikatowej, sprzedajemy biżuterię bardzo dobrze zaprojektowaną przez nasze projektantki – Magdę Dąbrowską i Kasię Bukowską – kolekcje takie jak: Fiorentina, Forget Me Not, Love is Everywhere, Pills, Moods, YES – Love Collection, Rosa, Mix and Match, YES Sir, Majestic, Duet. Oprócz tego, od kilku lat, oferujemy nasz firmowy brand Studio Y. Wszystkie kolekcje Studia Y zaprojektowane są przez Kasię Bukowską i Macieja Dudka.
Rok 2013 był rokiem polskiej biżuterii. Biżuteria stworzona przez polskich designerów zdobywała uznanie międzynarodowej publiczności, a jej twórcy obsypywani byli nagrodami. Jak ocenia pani osiągnięcia polskich twórców?
Osiągnięcia polskich twórców były i są wyjątkowe. Polscy artyści złotnicy od wielu lat zdobywają laury na międzynarodowych konkursach i budują tym prestiż polskiego złotnictwa. Tłumnie odwiedzane przez zagranicznych kupców targi jubilerskie w Gdańsku i Warszawie dowodzą tego, że nasz polski design liczy się na świecie coraz bardziej.
Na polskim rynku jubilerskim można zaobserwować nowe zjawisko – własnoręczne, choć pod okiem fachowców, projektowanie przez narzeczonych obrączek ślubnych. Jak ocenia pani wzrost uwagi Polaków skierowanej ku tworzeniu własnych obrączek? Czy jest to krok ku zmianie preferencji klientów, którzy porzucą klasyczne wzornictwo na rzecz „personalizowanej” obrączki?
Biżuteria dzisiaj dąży ku personalizacji. Polki uwielbiają biżuterię, która coś o nich opowiada, za pomocą której mogą wyrażać swoją osobowość. Dotyczy to tym bardziej obrączek – jest to biżuteria , która jak żadna inna powinna być wyjątkowa i na całe życie. Ma być zaprojektowana przez najlepszych artystów i jedyna w swoim rodzaju. To jest dzisiaj trend, który już się wyraźnie zaznaczył. Takich klientów przybywa coraz więcej.
Polski rynek jubilerski dynamicznie się rozwija, pojawiają się na nim sklepy internetowe, które „jednoczą” polskich designerów. Czy wydaje się pani, że znaczenie rynku sprzedaży biżuterii autorskiej przez internet będzie rosło?
Biżuteria autorska, tak jak każda inna biżuteria, coraz lepiej sprzedaje się w internecie. Kiedyś było to nie do pomyślenia, aby klient kupował przedmiot bez dokładnego obejrzenia, dotknięcia. Dziś dzieje się to coraz częściej. Olbrzymie grono polskich artystów jubilerów pokazuje i sprzedaje swoje prace przy pomocy internetu.
Jak wygląda sprzedaż biżuterii za pośrednictwem internetu w państwa firmie? Czy sprzedaż w tradycyjnych salonach jubilerskich YES jest znacznie wyższa niż sprzedaż za pośrednictwem sieci?
Sprzedaż w internecie bardzo się rozwija. Jeszcze 2-3 lata temu był to wyjątek, dzisiaj nie można już tego zjawiska traktować marginalnie. Klienci często oglądają biżuterię na stronach internetowych, potem czasem dokonują zakupów w sklepie albo na odwrót – coś obejrzą w sklepie, a w odpowiednim momencie, np. na konkretną okazję, kupują w internecie. Zakupy tego rodzaju są bardzo wygodne, oszczędzają czas, można dość łatwo porównywać wzornictwo, ceny itd.
Jak ocenia pani miniony rok z perspektywy współwłaścicielki jednej z największych polskich firm jubilerskich? Co udało się osiągnąć, a jakie cele stawia pani przed sobą w 2014 roku?
Zeszły rok był rokiem trudnym. Szczególnie na początku roku obroty w sieci były słabe. Po wielu uwagach w mediach wieszczących nadchodzący kryzys klienci bardzo ostrożnie dokonywali zakupów. W drugiej połowie roku sytuacja uległa zdecydowanej zmianie. Klienci uwierzyli, że kryzysu nie było i nie będzie. Zainteresowanie biżuterią bardzo wzrosło. Z drugiej strony spowolnienie gospodarcze zmusiło naszą firmę do przeprowadzenia wielu reorganizacji i dostosowania się do rynku. Wprowadziliśmy wspaniałe, delikatne kolekcje, np. pierwszą zaprojektowaną przez naszą projektantkę Kasię Bukowską kolekcję w złocie, która wspaniale się wpisała w trendy. Dziś drobn a biżuteria bardzo się podoba. W nowy 2014 rok wchodzimy z olbrzymim optymizmem. Klienci zauważyli nasz wspaniały design. Przygotowaliśmy wiele nowych kolekcji, planujemy otworzyć 10 nowych sklepów. Myślimy też o ekspansji do krajów sąsiednich.
W jakim kierunku według pani rozwijać się będzie polska sztuka biżuteryjna w 2014? Co zaproponuje państwa firma najbliższej przyszłości?
Polska sztuka biżuteryjna zawsze podążała, a czasem wręcz wyprzedzała trendy. Tak będzie również w 2014 roku. Zaproponujemy kilka kolekcji drobnych, ale wyrafinowanych, wykonanych ze złota – np.: Eclipse, Sempre. Nadal rozwijamy kolekcje biżuterii złotej z brylantami typu „vintage” – kolekcja Wiktoriańska i Royal. Będą też kolekcje z dużymi, okazałymi elementami – głównie w srebrze. Dużo kolorowych kamieni, dużo pereł – bogatych, często rozbudowanych do kilku kaskadowo układających się naszyjników. Dużo długich łańcuchów i korali. Duże wisiorki. Oczywiście stale nosimy bransoletki wszelkiego rodzaju, od sznurkowych z elementami srebrnymi do dużych, dekoracyjnych. Nadal nosimy kilka na jednej ręce. Z kolorów najmodniejsze na ten rok są odcienie ciemnoniebieskie, jasnoniebieski kolor wody. Z zieleni – obok szmaragdu kolor jasnozielony, pastelowy – tzw. miętowy. Kontrastowe: czerń i biel, czerwień – kolor pasji, kolory ziemi, a także żółcienie i pomarańcze, ale w ciemnych odcieniach. Róż odchodzi, natomiast nadal króluje ciemny fiolet.
W ostatnim czasie dużo słyszy się o zainteresowaniu Polaków kupnem biżuterii modowej, która najczęściej wykonana jest z tanich, „niejubilerskich” materiałów. Czy wydaje się pani, że panująca wśród Polaków moda na tanie dodatki wpłynie negatywnie na sprzedaż tradycyjnej biżuterii w salonach jubilerskich?
Rynek się podzielił. W sklepach z odzieżą można kupić tanią biżuterię fashion. Jest ona bardzo dostępna dla każdego i dzięki temu można ją często zmieniać i się nią bawić. Natomiast w salonach jubilerskich poszukujemy biżuterii bardziej wyrafinowanej, trwałej, która pozostanie z nami na długo, która może być przekazywana z pokolenia na pokolenie i zawsze będzie nas wyjątkowo zdobić. Oba światy funkcjonują równolegle. Sprzedaż biżuterii szlachetnej zaprojektowanej z wyjątkowym pietyzmem rośnie, tym bardziej że dzisiaj cena kruszcu srebra i złota zdecydowanie spadła.
Polski rynek jubilerski w ostatnim czasie rozwija się niezwykle dynamicznie. Pojawiają się na nim nowe podmioty gospodarcze, swoje salony otwierają w naszym kraju zagraniczne marki, jak choćby Pandora. Jak, z perspektywy potentata na rynku, ocenia pani zaistniałe zmiany?
Konkurencja oczywiście jest w każdej branży. Biżuteria nie jest wyjątkiem, choć przez wiele lat żadne duże zagraniczne marki nie wchodziły na polski rynek. Pozwoliło to na rozwinięcie się na naszym rynku kilku silnych polskich marek. My, jako firma YES, obserwujemy globalne marki i próbujemy przewidzieć, która z nich ma szanse zaistnieć na naszym rynku. Z Pandorą współpracujemy już od kilku lat i dziś sprzedajemy ją we wszystkich naszych salonach. Zastanawiamy się oczywiście, która jeszcze z globalnych marek odpowiadałaby na zapotrzebowanie wyrafinowanych polskich klientek.
Firma jubilerska YES jest drugą co do wielkości firmą jubilerską na polskim rynku. Państwa salony pojawiają się w centrach handlowych na terenie całego kraju. Jakie mają państwo plany na najbliższą przyszłość?
Rok 2013 zakończyliśmy posiadając 106 salonów jubilerskich. W marcu 2014 roku otwieramy pięć nowych salonów. Do końca roku mamy w planie otwarcie kolejnych sześciu na terenie całego kraju. Przymierzamy się również do zmiany wyglądu naszych salonów. W przyszłość patrzymy z optymizmem.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Marta Andrzejczak
Historia Firmy Jubilerskiej Górecki sięga 1991 roku, kiedy to w małym zakładzie rzemieślniczym rozpoczął swoją działalność Zbigniew Górecki, założyciel i inicjator rozwoju firmy, a obecnie jej prezes. Domeną firmy jest biżuteria wykonana z żółtego i białego złota z diamentami oraz szafirami, rubinami, szmaragdami, jak również perydotami i topazami.
Rozmowa ze Zbigniewem Góreckim, prezesem Firmy Jubilerskiej Górecki sp. z o.o.
Polski Jubiler: Firma Górecki jest jedną z najdynamiczniej rozwijających się firm jubilerskich na polskim rynku. Jak udało się państwu osiągnąć ten sukces?
Zbigniew Górecki: Jeżeli nasza praca i jej efekty są postrzegane w kategoriach sukcesu, to jest mi bardzo miło z tego powodu. Oznacza to, że to co robimy jest zauważane przez naszych klientów i środowisko ludzi pracujących w branży jubilerskiej. Dodatkowo czerpiemy satysfakcję z tego, co robimy na co dzień. Od dwudziestu paru lat naszej działalności ciągle mamy gorące głowy, pełne nowych pomysłów. Na ten rok również.
Jak ocenia pan polską branżę jubilerską? Jakich zmian na rynku można się spodziewać w najbliższym czasie?
Oceniam źle. Do branży prawie nie przybywają nowi gracze, a obecni na rynku w większości są w stagnacji. Zawód jubilera-złotnika staje się coraz bardziej niszowy i wykonywany jest na coraz niższym poziomie warsztatowym osób, które próbują być aktywne zawodowo. Wszyscy chcą handlować importowanymi wyrobami i robią to. Powstała polska elita sprzedawców kiepskiej biżuterii z importu. Nikt nie chce uczyć się warsztatu, na bazie którego można rozwijać swoje talenty projektanta, a później producenta. Przedmiotem obrotu dodatkowo jest coraz słabsza biżuteria z coraz gorszych jakościowo surowców, produkowana przez słabych, masowych wytwórców. Jakość rynku i jego oferty moim zdaniem jest coraz gorsza. Zmiany w największym stopniu przynosi sytuacja gospodarcza, a ta obecnie jest dalej zła. Brak poprawy otoczenia biznesowego będzie utrzymywał szeroki rynek i naszą branżę w stagnacji. A więc w widoczny sposób nie możemy się spodziewać poprawy, dalej dryfujemy w nieznanym kierunku.
Czy można już pokusić się o podsumowanie roku 2013? Czy ubiegły rok był dla branży rokiem udanym?
Rok 2013 moim zdaniem był trudny dla naszego rynku, duże bezrobocie, bardzo niski wzrost PKB, brak dużych inwestycji w infrastrukturę, środków unijnych wspierających rozwój różnych projektów, przełożyły się na słabą aktywność konsumencką i brak inwestycji w dłuższym horyzoncie czasowym. Nasza branża jest jednym z ogniw całej gospodarki, ponadto bardzo wrażliwym na kondycję finansową konsumenta i całego rynku. Na tle Europy nasze wskaźniki nie są najgorsze, ale za słabe, żeby mówić o powracającym popycie i wzrastających nastrojach konsumenckich do zakupu.
Jakie perspektywy stoją przed branżą w nadchodzącym roku?
Na branżę patrzę przez pryzmat sytuacji gospodarczej w Europie i w Polsce. Unia Europejska ciągle słabo sobie radzi z zadłużeniem, z likwidacją bezrobocia i nie ma recepty na ogólnoeuropejskie ożywienie. Patrząc na nasz kraj, fundamentem do lekkiej poprawy koniunktury może być perspektywa nowych środków unijnych, które napłyną do kraju i z pewnością za jakiś czas dadzą impuls do inwestycji, wzrostu zatrudnienia, zwiększenia mocy produkcji, a tym samym sprzedaży. Mozolnie zaczniemy wychodzić z kryzysu i iść w kierunku ożywienia w 2015, 2016 roku – tak to widzę. Podsumowując, trzeba dobrze pomyśleć, jak skorzystać z nadarzających się okazji, które będą chyba ostatnimi, na większe inwestycje z dużym dofinansowaniem środków unijnych. Warunek jest jeden – trzeba mieć pomysł na produkt innowacyjny, środki będą na technologie i produkty innowacyjne. Sfera wytwórcza jest najważniejsza, handel obcymi produktami prowadzi do degeneracji branży, zabijając największe wartości młodych, zdolnych polskich projektantów, technologów, inżynierów, czyli inteligencji z obszaru gospodarki realnej.
Jak pana zdaniem kryzys finansowy wpłynął, a może nadal wpływa, na polski rynek jubilerski?
Kryzys finansowy znokautował rynek jubilerski. Zniknęła tak zwana klasa średnia, która była największym odbiorcą naszych produktów. Wyroby naszej firmy zawsze były nakierowane na klasę średnią i naszą ambicją było tworzenie luksusu za polskie pieniądze i na możliwości nabywcze klasy średniej. Bardzo mocno zubożały sklepy jubilerskie, które do swej oferty masowo powprowadzały wyroby w niskich próbach – 8 kr, 9 kr – oraz słabszej jakości kamienie szlachetne. Pojawiło się sporo taniej alternatywy jubilersko -gadżeciarskiej stali, mosiądzu pozłacanego, brązu, skóry, kauczuków, rzemieni, korali i koralików – w szerokim asortymencie bransoletek różnej urody. Jakość i wartość oferowanych produktów uległa ogromnemu pogorszeniu. Aktywność wytwórcza wielu firm parę lat temu nieźle prosperujących jest w stanie zaniku, to jest walka o przetrwanie. Kryzys zdewastował naszą młodą, mającą aspiracje branżę. Wszyscy szukają oszczędności, obniżenia kosztów prowadzonej działalności, ale bardzo często już nie ma na czym zrobić takiej korekty. Szorujemy po dnie.
Kolekcje biżuterii oferowane przez firmę Górecki zwracają uwagę oryginalnością. Kto jest głównym projektantem biżuterii w państwa firmie i skąd czerpiecie inspirację produkując nowe kolekcje biżuterii?
Inspiracją dla nas zawsze była potrzeba pokazywania czegoś nowego lub starego, ale inaczej. Obserwujemy czego jeszcze nie ma na rynku, czego nie widział lub nie zna polski konsument. Wykonujemy parę produktów pilotażowych, które obserwujemy. Jeżeli jest zainteresowanie tymi projektami, to za rok-dwa lata wokół tego budujemy kolekcję. W tym roku również będzie premiera czegoś, co wszyscy częściowo znają, z naciskiem na częściowo. Druga część jest spora i ją chcemy ciekawie pokazać, 2014 rok będzie ku temu okazją. Zapraszam więc na Targi Złoto Srebro Czas w Warszawie. Nasza firma jest zespołem. Połączenie wszystkich elementów wiedzy – tej z obszaru projektowania, warsztatowej, czyli poprawnego wykonania, wsparcia marketingowego – te wszystkie elementy tworzą cały projekt, od pomysłu do tzw. przemysłu i tak to działa. Wszystko oczywiście pod moim nadzorem, bo lubię to co robię.
Jaki rodzaj biżuterii z państwa kolekcji cieszy się największym zainteresowaniem kupujących?
Największą siłę rażenia mają kolekcje z różnymi kolorowymi szlachetnymi kamieniami i diamentami. Na przestrzeni dwudziestu paru lat stworzyliśmy kilka takich kolekcji. Były to pionierskie kolekcje na naszym rynku, na którym królował biały kolor cyrkonii lub brylantu. Tak wyglądał rynek i sklepy, było biało. Postawiliśmy na piękną w kolorach naturę i do dzisiaj jesteśmy temu kierunkowi wierni, a nasza najnowsza kolekcja jest tego potwierdzeniem. Tak więc nasi klienci cenią nas za tę kreatywność, którą ich obdarowujemy. Każda z kolekcji dostarcza sporo wrażeń estetycznych, pokazuje talent naszych projektantów i dostarcza wiedzy o kamieniu, który jest głównym aktorem w nowej kolekcji.
Ile średnio przeznaczają Polacy na zakup biżuterii w państwa salonach?
W zależności od portfela i rodzaju biżuterii są to kwoty od kilkuset złotych do kilku i kilkunastu tysięcy.
Czy w najbliższym czasie firma Górecki planuje jakieś inwestycje?
Mamy plany inwestycyjne. Chcemy stworzyć park maszynowy, rozwinąć sieć dystrybucji oraz systematycznie rozwijać wzornictwo, co wizerunkowo jest najważniejsze w naszym modelu biznesowym.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z prof. dr. hab. Michałem Sachanbińskim, rektorem Szkoły Wyższej Rzemiosł Artystycznych i Zarządzania. Profesor jest geologiem i honorowym członkiem Polskiego Towarzystwa Mineralogicznego. W latach 1977-2008 był kierownikiem Muzeum Mineralogicznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Był członkiem zespołu badawczego zajmującego się tzw. „skarbem średzkim” oraz kierownikiem Zakładu Gemmologii UWr (nauki o kamieniach szlachetnych i ozdobnych) we Wrocławiu.
Polski Jubiler: Panie profesorze, Wyższa Szkoła Rzemiosł Artystycznych i Zarządzania we Wrocławiu, której jest pan rektorem, działa od 2003 roku i jest jedyną tego typu wyższą uczelnią w Polsce. Absolwenci mają możliwość zdobycia umiejętności jubilerskich i kamieniarskich, a także stają się rzeczoznawcami w zakresie gemmologii (diamentów, kamieni szlachetnych i ozdobnych). Studenci uczą się wykorzystywać w swoich pracach zasoby dolnośląskich kamieni szlachetnych, ozdobnych i skał, wytwarzać uszlachetnione wyroby ze srebra i złota wydobywanego w Legnicko- Głogowskim Zagłębiu Miedziowym. Skąd wziął się pomysł na stworzenie tego typu uczelni w Polsce?
Michał Sachanbiński: Pomysł na stworzenie SWRAiZ dojrzewał w dwóch miejscach. W Dolnośląskiej Izbie Rzemieślniczej we Wrocławiu, gdzie jej ówczesny prezes Jan Zioberski na początku 2000 roku zaczął organizować Wyższą Szkołę Rzemiosł Artystycznych, oraz w Zakładzie Gemmologii UWr., gdzie widziałem potrzebę zorganizowania odrębnej wyższej szkoły zawodowej zajmującej się jubilerstwem i gemmologią, czyli nauką o kamieniach jubilerskimi. Połączyliśmy siły i w roku 2003 powołana została Szkoła Wyższa Rzemiosł Artystycznych i Zarządzania. Po kilku przemianach obecnie mamy kierunek kształcenia pod nazwą Ochrona dóbr kultury z dwiema specjalnościami: jubilerstwo i rzeczoznawstwo kamieni szlachetnych oraz konserwacja i renowacja dzieł sztuki.
Dlaczego we Wrocławiu powstała tego typu uczelnia?
Myślę, że wpłynęło na to istnienie silnego środowiska rzemiosł artystycznych, a w przypadku gemmologii to, iż właśnie w naszym mieście, na Uniwersytecie Wrocławskim, po II wojnie światowej prof. dr Kazimierz Maślankiewicz stworzył polską szkołę gemmologiczną i napisał pierwszy polski podręcznik „Kamienie szlachetne”. Książka ta miała kilka wydań i do dziś jest chętnie czytana. Prof. Maślankiewicz nie tylko popularyzował naukę o kamieniach szlachetnych, ale również w latach 60. XX w. prowadził w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego we Wrocławiu pierwsze w kraju kursy dotyczące rozpoznawania kamieni szlachetnych i ozdobnych. Prof. K. Maślankiewicz był moim mistrzem i to on rozbudził we mnie zamiłowanie do gemmologii. Zresztą we Wrocławiu w tamtych czasach istniała spółdzielnia pracy „Nefryt”, która szlifowała kamienie szlachetne. W roku 1995 udało mi się na UWr. zorganizować pierwszy w Polsce Zakład Gemmologii, gdzie obroniono pierwsze w naszym kraju prace doktorskie z gemmologii. Myślę, że też nie bez znaczenia jest fakt wystąpienia w naszym regionie kamieni szlachetnych i ozdobnych oraz dużych złóż miedzi i srebra. Mieszkańcy Dolnego Śląska mają też na pewno większą kulturę kamieni szlachetnych i ozdobnych, do czego przyczyniło się również najstarsze i największe Muzeum Mineralogiczne UWr. czy też to, że już w 1965 roku udało mi się zorganizować pierwszą wystawę i giełdę minerałów w powojennej Polsce. Takie imprezy są organizowane obecnie kilka razy do roku nie tylko we Wrocławiu, ale w wielu miastach.
Jakie cele stawia przed studentami WSRAiZ? Kto może zostać jej studentem?
Jesteśmy wyższą szkołą zawodową i prowadzimy trzyletnie studia licencjackie. Obecnie przygotowujemy się też do otwarcia studiów magisterskich. Prowadzimy studia dzienne i zaoczne (niestacjonarne). Studentem może zostać każda osoba, która ma maturę. Liczy się talent, wyczucie estetyki wyrobów jubilerskich i kamieni szlachetnych oraz zdolności manualne. Nasi studenci najczęściej są ludźmi uzdolnionymi i z pasją. W ostatnich latach zgłasza się, szczególnie na studia zaoczne, coraz więcej osób po studiach wyższych. Studiują u nas m. in. historycy sztuki, absolwenci ASP, filozofowie, geolodzy, chemicy i archeolodzy. Przed naszymi studentami stawiamy cel zdobycia jak największych umiejętności praktycznych z jubilerstwa oraz rozpoznawania i szlifowania kamieni jubilerskich a także wiedzy teoretycznej z zakresu jubilerstwa i gemmologii. Ważnym celem jest nauczenie studentów umiejętności ustawicznego kształcenia. Mają oni też możliwość pogłębiania swojej wiedzy praktycznej w Studenckim Kole Naukowym Gemmologów i Jubilerów, gdzie mają do dyspozycji pracownie jubilerską i gemmologiczną.
Na co zwracacie państwo szczególną uwagę kształcąc młodych jubilerów?
Współczesny jubiler z wyższym wykształceniem to nie tylko tradycyjny rzemieślnik zajmujący się wyrobem, naprawą, odnawianiem biżuterii oraz oprawą drogich kamieni. To jednocześnie rzeczoznawca w dziedzinie kamieni szlachetnych i sztuki jubilerskiej. Obecnie wykonywanie zawodu nowoczesnego jubilera stało się tak skomplikowane, że do sukcesu życiowego potrzebnie jest łączenie wielu obszarów wiedzy. Nasz program studiów jest tak skonstruowany, że studenci opanowują praktyczne umiejętności z jubilerstwa i gemmologii oraz wiedzę teoretyczną z zakresu chemii, fizyki, mineralogii, historii sztuki, konserwacji metalu i pozłotnictwa. Uczymy też projektowania i wytwarzania biżuterii. Naszą „inteligentną specjalizacją”, czyli dziedziną, w której już jesteśmy mocni i w której chcemy się nadal rozwijać, jest gemmologów. Podkreślenia wymaga fakt, ze mamy największą kadrę gemmologii w Polsce. W ostatnim dwudziestoleciu nastąpiła prawdziwa rewolucja w zakresie badania kamieni jubilerskich. Dlatego zaczynamy uczyć studentów nie tylko metod gemmologii klasycznej, polegających na wykorzystaniu właściwości optycznych kryształów, ale również metod gemmologii nowoczesnej. Polegają one na stosowaniu do badań kamieni jubilerskich metod spektroskopowych, a w szczególności metody Ramana. Przy współpracy z Uniwersytetem Wrocławskim od semestru letniego rozpoczniemy zajęcia praktyczne, na których będziemy zapoznawali słuchaczy z laserową mikrosondą ramanowską. Jest to nieniszcząca metoda identyfikacji kamieni jubilerskich, nie wymagająca wyjmowania kamieni z oprawy. Pokażemy też, jak można konserwować kamienie ozdobne przy pomocy urządzenia laserowego, które ostatnio nabyliśmy. Te nowoczesne techniki badawcze otwierają również nowe perspektywy do badań kamieni w zabytkowych dziełach sztuki jubilerskiej. Działalność dydaktyczną z zakresu gemmologii staramy się łączyć z prowadzeniem badań naukowych. We współpracy z prof. dr hab. Barbarą Kosmowską-Ceranowicz (Muzeum Ziemi PAN w Warszawie), prof. Janem Chojcanem (Instytut Fizyki Doświadczalnej UWr.) i dr Barbarą Łydżbą-Kopczyńską (Wydział Chemii UWr.) prowadzimy szeroko zakrojone badania nad wykorzystaniem metod spektroskopii ramanowskiej i anihilacji pozytonów w badaniach bursztynu. Wspólnie z dr. Robertem Girulskim opublikowaliśmy kilka prac dotyczących wykorzystywania kamieni szlachetnych w różnych epokach historycznych. Prof. dr hab. Andrzej Grodzicki kontynuuje u nas swoje badania z zakresu mineralogii złota. W ostatniej ocenie parametrycznej jednostek naukowych w kategorii „Nauk o sztuce” dokonanej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego Wydział Rzemiosł Artystycznych naszej uczelni uzyskał kategorię B.
W naszym kraju brakuje placówek edukacyjnych, które uczą zawodu. Czy istnienie WSRAiZ pozwala na zniwelowanie tego problemu?
Wydaje się nam, że stworzyliśmy dobrą ofertę programową dla tych, którzy chcą się nauczyć zawodu jubilera i gemmologa. Studiuje u nas młodzież z całego kraju oraz kilka osób z zagranicy. Dorobiliśmy się programu nauczania pozwalającego absolwentom na osiąganie możliwie najlepszej pozycji konkurencyjnej na rynku pracy. Program ten uwzględnia również wymogi związane z uzyskiwaniem kwalifikacji do wykonywania takich zawodów jak jubiler-złotnik, pozłotnik, rzeczoznawca kamieni szlachetnych (gemmolog). Można by powiedzieć, że coraz skuteczniej propagujemy nowoczesną sylwetkę mistrza rzemiosł artystycznych z wyższym wykształceniem, osobę światłą, wszechstronnie wykształconą, o wizerunku człowieka wyprzedzającego swoją epokę. Nasza uczelnia działa już 10 lat i mamy liczące się osiągnięcia w zakresie kształcenia. Od lat zajmujemy dość wysokie miejsca w rankingu niepublicznych uczelni licencjackich, np. w 2011 roku w rankingu edukacyjnym „Rzeczpospolitej” i Perspektyw zajęliśmy 13. miejsce na pięćdziesiąt zgłoszonych uczelni. W roku 2010 Związek Rzemiosła Polskiego, redakcja miesięcznika „Mała Firma” i Naczelna Rada Zrzeszeń Handlu i Usług przyznały naszej uczelni Platynowy Laur za promowanie zawodów rzemiosła artystycznego oraz rozwój i integrowanie środowiska małej i średniej przedsiębiorczości. Natomiast w roku 2012 Stowarzyszenie na Rzecz Promocji Dolnego Śląska wyróżniło nas Dolnośląskim Kluczem Sukcesu w kategorii Najlepsza szkoła, instytucja lub inicjatywa edukacyjna.
Z inicjatywy państwa uczelni powołana została Fundacja Krzewienia Rzemiosła Artystycznego jako Dziedzictwa Narodowego. Jakie efekty udało się uzyskać dzięki tej inicjatywie? I jakie cele stawia przed sobą Fundacja?
Fundacja ta, powołana z inicjatywy kanclerza naszej uczelni Jana Zioberskiego wraz z innymi instytucjami, przyczyniła się do tego, że po wielu latach przywrócony został tytuł Honorowego Mistrza Rzemiosł Artystycznych. Tytuł ten jest kluczowym elementem niezbędnym do tworzenia strategii, która ma na celu promowanie polskiej sztuki użytkowej oraz jej twórców. Po dwudziestotrzyletniej przerwie 29 maja tytuł ten minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski wręczył 20 zasłużonym mistrzom z całej Polski. Wśród nich było kilku złotników-jubilerów. Trzech z tych mistrzów rzemiosła artystycznego prowadzi zajęcia na naszej uczelni. Są to Ludomir Domański (pozłotnik), Ryszard Mazur (kowal artystyczny) i Maciej Słuczan-Orkusz (złotnik-jubiler). Fundacja stawia sobie za cel działania na rzecz dokumentowania, ochrony i konserwacji oraz popularyzacji dzieł rzemiosła artystycznego, a także ochrony dóbr kultury, wspieranie działań na rzecz rozwoju edukacji artystycznej i udzielanie pomocy SWRAiZ we Wrocławiu, a także kultywowanie i ochronę rzemiosł i twórczości zanikających oraz organizowanie wystaw, warsztatów i pokazów w kraju i za granicą. Zadaniem Fundacji jest także działanie na rzecz integracji społecznej, animacji społecznej oraz rozwoju społeczności lokalnych, tworzenie lokalnej sieci wsparcia dla osób zagrożonych wykluczeniem oraz wspieranie inicjatyw mających na celu powstanie różnych form edukacji i przedsiębiorczości.
Współcześnie obserwujemy dwukierunkowy rozwój sztuki biżuteryjnej. Na rynku biżuteryjnym pojawia się masowo produkowana, tania biżuteria z materiałów sztucznych, obok niej możemy znaleźć biżuterię tradycyjną – stworzoną z kamieni i metali szlachetnych. Te dwa nurty rozwijają się i wzajemnie się przenikają, dostarczając sobie inspiracji. Jak pan ocenia to zjawisko? Czy biżuteria sztuczna, sygnowana logo znanej marki, nie „wypchnie” z rynku biżuterii tradycyjnej?
Jestem gemmologiem i mineralogiem, nie jestem specjalistą od biżuterii. Rozwój współczesnej sztuki biżuteryjnej obserwuję jako amator. Zgadzam się ze Zbigniewem Kraską, że „biżuteria (…) dziś wyraźniej rozdzieliła swoje dwie podstawowe funkcje: tezauryzacji kapitału i ozdoby jako indywidualnej estetycznej manifestacji, która podzieliła odbiorców na tych, którzy kupując, tezauryzują kapitał i na tych, którzy, manifestują, komunikują, wyrażają siebie wobec siebie i innych”. Widać to dobrze na przykładzie dwóch naszych utalentowanych absolwentek Karoliny Bik i Katarzyny Klimas. Jako gemmolog bardziej lubię biżuterię tradycyjną, kameryzowaną kamieniami szlachetnymi i ozdobnymi. Kamienie te od zarania dziejów towarzyszyły człowiekowi i związana jest z nimi cała mitologia. Mają one swoje miejsce w sztuce, w poezji. Mam nadzieję, że biżuteria sztuczna nie „wypchnie” z rynku biżuterii stworzonej z kamieni i metali szlachetnych. W Polsce jesteśmy świadkami tego, że pospolite, dawniej niedoceniane kamienie ozdobne, takie jak krzemień pasiasty dzięki talentowi plastycznemu Cezarego Łutowicza i wspaniałej promocji, awansują do rangi cenionych. Jestem przekonany, że znów nasze kamienie szlachetne takie jak chryzopraz czy nefryt staną się modne, jak to już miało miejsce w poprzednich wiekach.
Panie profesorze, jest pan mineralogiem i gemmologiem, członkiem wielu komitetów i towarzystw naukowych, m.in. Komitetu Nauk Mineralogicznych PAN, przewodniczącym Komitetu Nauk o Ziemi Oddziału Wrocławskiego PAN, członkiem założycielem Polskiego Towarzystwa Mineralogicznego i Polskiego Towarzystwa Gemmologicznego. Pana zasługą jest utworzenie pierwszego w Polsce Zakładu Gemmologii. Jak ocenia pan poziom wiedzy na temat kamieni i metali szlachetnych wśród polskich złotników-jubilerów?
Niewątpliwie poziom wiedzy na temat kamieni i metali szlachetnych wśród polskich złotników-jubilerów jest coraz wyższy. Jest to niewątpliwie zasługa szerokiej akcji popularyzacji wiedzy gemmologicznej prowadzonej od kilkunastu lat, zarówno przez Polskie Towarzystwo Gemmologiczne i Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich, jak i takie czasopisma jak Polski Jubiler. Oczywiście jest to zasługa tych osób, które pogłębiają swą wiedzę nieustannie, uczestnicząc w rozmaitych kursach w kraju i za granicą. Ale mam wrażenie, że pogłębia się niestety przepaść między czołówką a tzw. przeciętnym jubilerem, nie mówiąc już o sprzedawcach jubilerskich. Na rynku pojawia się coraz więcej kamieni poprawianych i co gorsze różnych podróbek. Środowisko jubilerskie powinno ściślej współpracować z wyższymi uczelniami. Przy okazji warto podkreślić, że w Polsce mamy już liczące się ośrodki gemmologiczne, np. na AGH w Krakowie, Uniwersytecie Śląskim i na Uniwersytecie Wrocławskim, Centrum Gemmologiczne Polskiego Towarzystwa Gemmologicznego w Warszawie. Prężnie działa Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich. W polskim środowisku gemmologicznym i jubilerskim jest kilka spraw do załatwienia, między innymi w zakresie kształcenia jubilerów i gemmologów. Wydaje mi się, że potrzebny jest nam swoisty okrągły stół, przy którym moglibyśmy wspólnie omówić aktualne problemy naszego środowiska. Przyszłość rzeczoznawców jubilerskich i gemmologicznych należy do tych, którzy mają solidne podstawy z fizyki, chemii, mineralogii, gemmologii i historii sztuki. Coraz częściej będą się oni posługiwali nieniszczącymi metodami spektroskopowymi, szczególnie metodą Ramana i spektroskopią absorpcyjną w podczerwieni. Urządzenia do rejestracji odpowiednich widm kamieni dziś są jeszcze bardzo drogie i nie stać na nie przeciętnego jubilera. W miarę upływu czasu będą one coraz tańsze i konstruowane na potrzeby jubilerów i gemmologów. Powtórzy się sytuacja znana już z rynku komputerowego. Kiedyś bardzo drogie komputery obecnie są dostępne prawie dla wszystkich.
Wyższa Szkoła Rzemiosł Artystycznych i Zarządzania prowadzi kurs znawcy kamieni kolorowych, a także wraz z Przedsiębiorstwem Handlowo-Usługowym „Stańczyk” organizowane są kursy rzeczoznawców pereł. Dla kogo skierowana jest ta inicjatywa?
Jesteśmy w trakcie tworzenia całego zestawu propozycji różnych kursów skierowanych do szerokiego grona odbiorców. Poza kursem znawcy kamieni kolorowych czy rzeczoznawcy pereł organizujemy kursy dla znawców bursztynu. Mamy pomoc w tej sprawie ze strony znakomitego specjalisty od bursztynów prof. dr hab. Barbary Kosmowskiej-Ceranowicz z Muzeum Ziemi PAN. Chcemy też wznowić kursy dla sprzedawców wyrobów jubilerskich.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiamy z Marią Magdalena Ulaczyk,
dyrektor Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie
Polski Jubiler: W Polsce obowiązuje obligatoryjny system probierczy, który nakłada na osoby zajmujące się wprowadzaniem do obrotu wyrobów z metali szlachetnych obowiązek badania i cechowania przedmiotów w urzędzie probierczym. Czy istnieją jakieś wyjątki od tej reguły?
Maria Magdalena Ulaczyk, dyrektor Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie: Od chwili przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w obrocie krajowym honorowane są nie tylko polskie cechy probiercze. Uznajemy również cechy innych krajów członkowskich. Dotyczy to państwowych oznaczeń, umieszczonych przez urząd probierczy, a nie znaków wytwórców, uznawanych w niektórych państwach, np. w Niemczech, we Włoszech, w Grecji lub Luksemburgu, a także w krajach, gdzie system probierczy jest fakultatywny (np. Szwecja, Dania, Norwegia, Finlandia). W 2005 roku Polska przystąpiła także do Konwencji o kontroli i cechowaniu wyrobów z metali szlachetnych, która upoważnia kraje członkowskie do posługiwania się wspólną cechą probierczą – tzw. cechą konwencyjną – CCM (common control mark). Stworzyło to sytuację, w której w obrocie na terytorium RP mogą znaleźć się wyroby oznaczone polskimi cechami probierczymi, cechami krajów UE, krajów będących stroną umowy o Europejskim Obszarze Gospodarczym, tureckimi oraz cechami konwencyjnymi, a także wyroby, które posiadają świadectwo badania wydane przez krajowy urząd probierczy – w przypadku, kiedy wyrób z przyczyn technicznych nie został ocechowany. Zostało to opisane w art. 4 ustawy z dnia 1 kwietnia 2011 roku Prawo probiercze (Dz. U. Nr 92, poz. 929). Z obowiązku oznaczenia przez urząd probierczy ustawowo zwolnione są wyroby srebrne, w których masa metalu szlachetnego jest mniejsza niż 5 gramów oraz wyroby złote i platynowe, w których masa metalu szlachetnego jest mniejsza niż 1 gram. Limity masy dotyczą pojedynczych sztuk, nawet w odniesieniu do klipsów, kolczyków czy spinek sprzedawanych w parach. Inne wyłączenia to wyroby dawnego pochodzenia, narzędzia i aparaty lub ich części, wyroby medyczne, niektóre odznaczenia, ordery i odznaki honorowe, inkrustacje, monety, surowce, półfabrykaty i złom metali szlachetnych, wymienione w art. 6 ust. 1 ww. ustawy.
Jakie obowiązki na właścicieli salonów jubilerskich i sklepów z biżuterią nakłada polskie prawodawstwo w zakresie prawa pobierczego?
W nowym prawie probierczym odrębnie zdefiniowano pojęcie wprowadzenia do obrotu i obrotu oraz oddzielono obowiązki podmiotów wykonujących te czynności. Najwięcej obowiązków nałożono na podmioty wprowadzające do obrotu wyroby z metali szlachetnych, co oznacza, że większość czynności związanych z prawidłowym oznaczeniem produktu musi wykonać osoba, która po raz pierwszy udostępnia wyrób w celu użytkowania lub sprzedaży. Na ogół jest to wytwórca lub importer. Oznacza to, iż wyrób dostarczany do salonu czy sklepu jubilerskiego już powinien być ocechowany lub posiadać świadectwo badania. Jeżeli wyrób jest ustawowo zwolniony z tego obowiązku ze względu na próg masy, wprowadzający do obrotu ponosi odpowiedzialność za jego próbę oraz prawidłowe poinformowanie o tej próbie osoby, która będzie prowadzić sprzedaż detaliczną lub dalszy obrót hurtowy. Musi też umieścić na takim wyrobie znak imienny zarejestrowany w krajowym urzędzie probierczym, chyba że został on wcześniej oznaczony zagranicznymi, honorowanymi w Polsce cechami probierczymi lub CCM. Właściciele sklepów powinni dopilnować, aby ich dostawcy wywiązywali się z tych obowiązków i dostarczali do obrotu prawidłowo oznaczone wyroby. W przypadku wyrobów poniżej progu masy, prowadzący obrót są zobowiązani do umieszczenia na metkach informacji o ich próbie oraz o masie części z metalu szlachetnego. W sklepach z wyrobami z metali szlachetnych należy wyeksponować – w miejscu widocznym dla klientów – graficzne wizerunki cech probierczych umieszczonych na oferowanych do sprzedaży wyrobach. Jeżeli sklep sprzedaje wyroby oznaczone cechami zagranicznymi lub cechami konwencyjnymi, również musi eksponować ich wizerunki. Trochę to wszystko skomplikowane i na pewno każdy, kto zajmuje się produkcją lub sprzedażą wyrobów z metali szlachetnych, powinien dokładnie zapoznać się z przepisami prawa probierczego, tzn. z ustawą i wydanymi na jej podstawie aktami wykonawczymi.
O czym nie może zapomnieć twórca biżuterii wprowadzając swój produkt do obrotu?
Każdy wytwórca, który rozpoczyna działalność na terenie Polski, musi najpierw uzgodnić z właściwym terytorialnie Okręgowym Urzędem Probierczym w Warszawie lub w Krakowie wzór znaku imiennego, wykonać ten znak zgodnie z wzorem, przedstawić go w urzędzie w celu wykonania odbitki kontrolnej i zgłosić go do rejestru. Wszystkie wytwarzane wyroby należy oznaczać tym znakiem, a wyroby nie podlegające wyłączeniu z obowiązku badania i cechowania, należy zgłaszać do urzędu probierczego.
Jakie obowiązki nakłada ustawodawca na osoby zajmujące się sprzedażą importowanej biżuterii?
Importowana biżuteria, podobnie jak krajowa, musi być ocechowana lub posiadać świadectwo badania. Jeśli jest zwolniona z obowiązku ocechowania ze względu na limit masy i wprowadza się ją do obrotu bez cech probierczych, musi być oznaczona znakiem imiennym. Może to być znak importera lub znak zagranicznego producenta zarejestrowany w polskim urzędzie. Jeśli importer osobiście prowadzi sklep, musi też zadbać o odpowiednie oznaczenie wyrobów na metce oraz o udostępnienie klientom wizerunków cech probierczych.
Jakie kroki należy podjąć, aby zgodnie z prawem sprzedawać biżuterię w naszym kraju?
Trzeba znać i przestrzegać prawo probiercze i przepisy podatkowe. Zaopatrywać się w wiarygodnych źródłach, nie szukać okazji. Sprawdzać, czy wyroby kierowane do sprzedaży mają odpowiednie oznaczenia. Rzetelnie informować klientów o próbach i masie wyrobów. Z doświadczeń, jakie mamy w urzędach probierczych, wynika, iż wzrasta ład na rynku obrotu wyrobami z metali szlachetnych. Mniej odnotowujemy przypadków fałszerstw cech probierczych, maleje liczba wyrobów wprowadzanych do obrotu bez wymaganych prawem oznaczeń. Wzrasta świadomość nabywców biżuterii, którzy pytają o próby wyrobów, szukają na nich cech probierczych. Realizują zakupy w sposób bardziej przemyślany niż dawniej. Wzrosły ceny biżuterii, rośnie konkurencja na rynku obrotu. To wszystko kształtuje postawę klienta – teraz bardziej niż kiedyś wymagającego. Największy problem stanowi obrót internetowy. Tam sprzedawcy czują się bezkarni, a klienci polują na tanie zakupy i dają się nabierać. Wiele witryn oferuje w obrocie wyroby bez oznaczeń, przedmioty wykonane z metali nieszlachetnych sprzedawane jako wyroby ze złota lub srebra albo wyroby wykonane współcześnie, sprzedawane jako antyki, z podrobionymi cechami probierczymi i znakami wytwórców. Nagminnie obserwujemy tego rodzaju nieuczciwe praktyki handlowe, noszące znamiona oszustwa.
Prowadzenie obrotu drogą internetową znacznie ogranicza możliwość podejmowania przez organy administracji probierczej czynności kontrolnych oraz nakładania określonych w prawie sankcji, ponieważ aby stwierdzić, z czego wykonane są wyroby i jak zostały oznaczone, należy je poddać oględzinom oraz badaniom określającym ich próbę. Nie mamy uprawnień do dokonywania zakupów kontrolowanych. Przestrzegam zatem przed tą formą zakupu, szczególnie w odniesieniu do nieznanych oferentów, nie dających się zlokalizować w innej niż wirtualna przestrzeni. Nie chciałabym zajmować się zagadnieniami spoza probiernictwa, ale skoro mówimy o uczciwym działaniu branży, nie mogę przemilczeć nasilającego się niepokojącego zjawiska skupu złomu metali szlachetnych po bardzo niskich cenach. Dzięki natarczywej promocji prowadzonej przez takich nabywców, których siedziby zlokalizowane są często w centrach handlowych, wiele osób decyduje się na tego rodzaju niekorzystne transakcje.
A jakie obowiązki ma producent biżuterii oferujący swoje produkty za granicą?
Przed podjęciem decyzji o sprzedaży wyrobu za granicą należy przede wszystkim zapoznać się z lokalnymi przepisami danego kraju. Na obszarze Unii Europejskiej obrót wyrobami z metali szlachetnych regulowany jest zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Brak dyrektywy, która ustalałaby jednoznaczne przepisy w tym zakresie. Zgodnie z zasadą swobodnego przepływu towarów oraz orzeczeniami wydanymi przez ETS, kraje członkowskie powinny wzajemnie honorować cechy probiercze, o ile są umieszczone przez niezależne organy (urzędy probiercze), są zrozumiałe dla konsumentów oraz ekwiwalentne z cechami obowiązującymi w kraju obrotu. Kryteria, jak widać, są mało konkretne i w praktyce ich interpretacja jest bardzo różna, co powoduje sytuację, w której wiele państw Unii tworzy lokalne bariery w tym zakresie. Najlepiej zatem wcześniej zebrać szczegółowe informacje o zasadach przyjętych w konkretnym państwie. Można o to pytać w Okręgowych Urzędach Probierczych w Warszawie i w Krakowie, bowiem od lat gromadzimy i aktualizujemy dane na ten temat. Można też nawiązać bezpośredni kontakt z zagranicznymi urzędami probierczymi. Wyroby przeznaczone do sprzedaży za granicą, zarówno na obszarze UE, jak też eksportowane do innych krajów, nie muszą być badane i cechowane w Polsce. Warto jednak ustalić, czy kraj, do którego wywozi się wyroby, należy do Konwencji oraz czy honoruje polskie cechy probiercze. Ze względu na konkurencyjność krajowych opłat probierczych, które są niższe niż w innych krajach, ocechowanie wyrobów w Polsce może być opłacalne. Z tych przyczyn mamy w Polsce klientów z Litwy, Łotwy i Słowacji.
W jaki sposób urzędy probiercze w Polsce kontrolują rynek jubilerski i jakie kary nakładane są na nieuczciwych sprzedawców biżuterii?
Ustawa Prawo probiercze nadaje nam szereg uprawnień, takich jak wstęp na teren obiektów, w których prowadzone jest przetwórstwo lub obrót, dokonywanie oględzin wyrobów, badanie dokumentów, zbieranie pisemnych i ustnych wyjaśnień. Mamy prawo do wycofywania z obrotu wyrobów nie posiadających właściwych oznaczeń, z poleceniem dostarczenia ich do urzędu probierczego oraz do zabezpieczania wyrobów, gdy autentyczność cech probierczych lub świadectw badania budzi wątpliwości. Uprawnienie do zabezpieczenia dotyczy też wyrobów o małej masie, wprowadzonych do obrotu bez cech probierczych: można je poddać ekspertyzie w celu potwierdzenia próby, którą podano na metce. Za wykroczenia przewidziane w ustawie mamy prawo nakładać kary grzywny, lub – w cięższych przypadkach – kierować sprawę do sądu. Maksymalna kara grzywny nałożonej przez organ administracji probierczej wynosi 500 zł za jedno wykrocznie. Jeżeli stwierdzamy ich więcej, łączna, maksymalna kara nie może przekroczyć 1000 zł. Sądy mają w tym zakresie większą swobodę orzekania i kary są na ogół znacznie wyższe. Fałszerstwo cech probierczych stanowi naruszenie przepisów prawa karnego i w tego rodzaju sprawach zawiadamiamy prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jak z pani perspektywy wygląda kondycja polskiego rynku jubilerskiego? Czy możemy mówić, że kryzys na rynku wyrobów biżuteryjnych mamy już za sobą? Nie jestem specjalistą od prognoz rynkowych, a z doświadczeń wiem, że nawet te podawane z kompetentnych źródeł, obarczone są błędami. Mogę zatem tylko podzielić się obserwacjami, jakich dokonujemy w urzędach. Od początku 2009 roku systematycznie maleje liczba i masa wyrobów zgłaszanych do urzędów probierczych. Spadek ten, w odniesieniu do wyrobów złotych przekracza 50 proc., a srebrnych – ponad 70 proc., ale dotyczy to nie tylko wyrobów produkcji krajowej. Równocześnie jednak stale rejestrujemy nowe znaki imienne, powstają nowe placówki handlowe. Wielu krajowych wytwórców decyduje się na sprzedaż za granicą, uczestniczą w znanych imprezach targowych. Pojawiają się nowe technologie, nowe wzory. Mam wrażenie, że nie można dokonać jednolitej oceny kondycji całej branży – bo nieco inne są problemy rzemiosła, inne artystów plastyków, jeszcze inne dużych przedsiębiorców lub firm importujących. Złotnictwo, z różnych przyczyn, na pewno jest nadal w fazie dużego kryzysu, ale myślę – i mam nadzieję – że jest to okres przejściowy. Jeśli gospodarka upora się z recesją w innych branżach, znajdzie to odzwierciedlenie na rynku biżuterii.
Ile ton wyrobów ze złota i srebra wpłynęło w ubiegłym roku do Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie?
W minionym roku w urzędach zbadano i ocechowano niecałe cztery tony wyrobów złotych i ponad 20 ton wyrobów srebrnych. Należy jednak pamiętać, że ze względu na ustawowe zwolnienia z obowiązkowego badania i cechowania oraz honorowanie w obrocie cech krajów UE oraz cech konwencyjnych, dane z urzędów probierczych nie odzwierciedlają wielkości rynku obrotu. Tym bardziej, że badamy i cechujemy także wyroby pochodzące od klientów zagranicznych.
Jak wygląda badanie zgłoszonych do Urzędu Probierczego przedmiotów wykonanych z metali szlachetnych?
Decyzja o wyborze metody badania zapada w urzędzie probierczym. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Gospodarki z dnia 31 maja 2012 w sprawie wyrobów z metali szlachetnych (Dz. U. poz. 681), wyroby nowo wytworzone badane są metodami analitycznymi, co wiąże się z koniecznością pobrania próbki. Dołączenie przez zgłaszającego próbek stopu, z którego wykonano wyroby, pozwala na uniknięcie uszkodzenia gotowego wyrobu. Należy jednak pamiętać, że dołączony materiał musi pochodzić z tej samej partii wyrobów i mieć identyczny skład, co stop użyty do ich wytworzenia. Nieniszczące sposoby badania, czyli metoda przybliżona na kamieniu probierczym oraz metoda fluorescencji rentgenowskiej, stosowane są do określania jednorodności stopu w zgłoszonych partiach wyrobów i do wyselekcjonowania wyrobów kierowanych do analizy chemicznej. Pomocniczo stosuje się też pomiar gęstości stopu. Pojedyncze, używane wyroby, staramy się badać na kamieniu probierczym i przy pomocy X-ray testerów (metoda fluorescencji rentgenowskiej), ale ich dokładność jest znacznie mniejsza i mogą znaleźć zastosowanie głównie w odniesieniu do stopów o tradycyjnym składzie. Metody badawcze to bardzo obszerny temat i nie sposób go przedstawić w paru zdaniach. Artykuł szczegółowo omawiający te sprawy przygotowywany jest w Okręgowym Urzędzie Probierczym w Krakowie i ukaże się pod koniec roku w biuletynie „Metrologia i Probiernictwo”, którego wydawanie wznowił latem br. Główny Urząd Miar. Biuletyn publikowany jest również w wersji elektronicznej: www.gum.gov.pl
W jaki sposób przekazuje się i odbiera zgłoszone do urzędu przedmioty z metali szlachetnych?
Przede wszystkim osobiście, w jednym z dwóch wydziałów technicznych lub jednym z ośmiu wydziałów zamiejscowych okręgowych urzędów probierczych. Można też skorzystać z pomocy firmy kurierskiej lub poczty, dokonując opłaty probierczej przelewem. Należy przy tym pamiętać, iż zgodnie z przepisami opłaty probiercze pobierane są z góry i przelew musi być dokonany przed wysyłką lub równocześnie z nią. W takich przypadkach interesant musi precyzyjnie określić masę wyrobów, zaokrąglić ją do pełnego grama i sam dokonać obliczenia opłaty. Po zbadaniu i ocechowaniu wyrobów odsyłamy je na koszt klienta. Tryb zgłaszania i odbioru wyrobów opisany jest we wspomnianym wyżej rozporządzeniu Ministra Gospodarki.
Z jakimi kosztami muszą liczyć się producenci biżuterii, którzy stawiają pierwsze kroki na rynku jubilerskim i zgłaszają swoją biżuterię do urzędu probierczego?
Pierwszy krok to rejestracja znaku imiennego, której koszt to 180 złotych. Wszystkie stawki opłat probierczych zawiera załącznik do rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 23 sierpnia 2012 roku w sprawie wysokości opłat za czynności organów administracji probierczej oraz trybu ich pobierania (Dz.U.poz.998). Podstawowe opłaty za zbadanie nowo wytworzonych wyrobów zgłaszanych przez wytwórcę, inny podmiot wprowadzający do obrotu lub ich upoważnionego przedstawiciela to 1,27 zł za każdy rozpoczęty gram wyrobu wykonanego ze stopu platyny, palladu lub złota i 12 gr za każdy rozpoczęty gram wyrobu wykonanego ze stopu srebra. Opłata za badanie wyrobów używanych oraz wyrobów wycofanych z obrotu w wyniku czynności kontrolnych jest znacznie wyższa (odpowiednio: 3,63 zł od grama wyrobów ze stopu Pt, Pd i Au oraz 0,61 zł od grama wyrobu ze stopu Ag).
Opłata za badanie obejmuje również oznaczenie wyrobu cechą probierczą metodą mechaniczną lub wydanie świadectwa badania. Jeśli wyrób oznaczany jest metodą laserową, należy uiścić dodatkową opłatę w wysokości 1,20 zł od każdej oznaczanej sztuki. W przypadku świadectw badania wydawanych na wniosek zgłaszających, oprócz ocechowania wyrobu, opłata wynosi 12 zł. Taka sama opłata pobierana jest za wydanie zaświadczenia o wykonanych czynnościach, a jeśli wystawiane jest w języku angielskim, należy zapłacić 24 zł. Można zlecić urzędom probierczym umieszczenie znaku imiennego lub oznaczenia liczbowego informującego o próbie (np. „925”, „585”), co kosztuje 70 gr w przypadku zastosowania metody mechanicznej lub 1,20 zł w przypadku metody laserowej. Zmiany w przepisach polskiego prawa probierczego dokonane w ostatnich latach oraz fakt honorowania w RP cech innych krajów Unii Europejskiej spowodowały sytuację, w której do urzędów probierczych wpływa coraz więcej pytań dotyczących zasad obrotu wyrobami z metali szlachetnych. Niektóre przepisy wymagają obszernej, jednolitej wykładni, uzgodnionej przez krajowe organy administracji probierczej przy współpracy ze Stałym Komitetem Konwencji o kontroli i cechowaniu wyrobów z metali szlachetnych oraz Międzynarodowym Stowarzyszeniem Urzędów Probierczych. Na tegorocznych Targach „Złoto Srebro Czas” pracownicy Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie będą udzielać informacji dotyczących obowiązujących przepisów. Na stoisku informacyjnym OUP będzie można również określić próbę wyrobów z metali szlachetnych – metodą przybliżoną, na kamieniu probierczym.
Dziękuję za rozmowę.
SPROSTOWANIE
W Polskim Jubilerze nr 4/2013 ukazały się nieprawdziwe informacje na temat polskiego prawa probierczego. W artykule „Znak firmowy na biżuterii” opublikowana została nieaktualna tabela polskich cech probierczych, a także nie znalazła się informacja, że znak imienny na biżuterii zostaje umieszczony dopiero po dokonaniu ustaleń z Wydziałem Nadzoru, wypełnieniu stosownego wniosku, dostarczeniu wymaganej dokumentacji, uiszczeniu opłaty w wysokości 180 zł, wykonaniu znacznika z wizerunkiem znaku imiennego i dostarczeniu jego odbitek do urzędu. Wytwórca otrzymuje wtedy decyzję, która upoważnia go do umieszczania swojego znaku imiennego na wykonywanych wyrobach, które chce wprowadzać do obrotu. Natomiast w artykule „Prawo dla jubilerów” popełniono błąd, wpisując nieprawidłowe dane. Z obowiązku cechowania zwolnione są wyroby ze złota i platyny, w których masa metalu szlachetnego jest mniejsza od 1 grama oraz wyroby ze srebra, w których masa srebra nie przekracza 5 gramów (art. 6. ust. 1. pkt. 1) ww. ustawy). Nie podano także informacji, że nowa ustawa Prawo probiercze wprowadza 5 dodatkowych prób dla metali szlachetnych, tj: 0,999 Pt; 0,850 Pt; 0,999 Au; 0,999 Ag; 0,999 Pd (art.24 ustawy). Jednocześnie należy stwierdzić, że dla stopów złota obligatoryjną metodą badania jest metoda analizy kupelacyjnej, dla srebra metoda potencjometryczna, a dla platyny metoda wagowa.
Rozmowa z doktorem Jarosławem Kolcem, wykładowcą Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, autorem prac biżuteryjnych wielokrotnie nagradzanych na polskich i międzynarodowych konkursach biżuterii.
Polski Jubiler: Biżuteria autorska cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Prace studentów łódzkiej ASP nagradzane są na konkursach krajowych i zagranicznych. W jakim kierunku, według pana jako teoretyka i praktyka w sztuce złotniczej, będzie rozwijał się rynek biżuterii autorskiej w naszym kraju?
Jarosław Kolec: Obecnie coraz więcej osób chce posiadać biżuterię unikatową, taką, która jest jedyna w swoim rodzaju, która będzie akcentować indywidualność jej posiadacza. Kolekcje autorskie dają poczucie wyjątkowości. Biżuteria autorska powstaje w niewielkich ilościach (często są to pojedyncze niepowtarzalne egzemplarze) a zarazem określa osobowość twórcy. Noszona biżuteria autorska nie tylko jest nośnikiem informacji o odbiorcy, ale również dostarcza przyjemności, budzi emocje. W przeciwieństwie do „masówki”, która jest bezimienna, produkowana na ogromną skalę. Wzrost zainteresowania biżuterią autorską jest odpowiedzią na rynek zapełniony dużą liczbą ozdób produkowanych w tysiącach egzemplarzy. Jestem bardziej praktykiem niż teoretykiem sztuki złotniczej. Znaczną część czasu pracy ze studentami poświęcam technologii i materiałoznawstwu, prowadząc właśnie taką pracownię. Większość zajęć poświęcona jest klasycznym technikom złotniczym i ćwiczeniom technologicznym, pozostały czas zajmują zajęcia z gemmologii – znawstwa kamieni używanych w jubilerstwie, ich rodzajów, obróbki, sposobów ekspozycji. Na rynku w naszym kraju widać, że biżuteria autorska ma przyszłość, mimo kryzysu jest duże zainteresowanie dobrą, nietuzinkową biżuterią.
Jak ocenia pan dokonania Polaków i ich wkład w rozwój wzornictwa biżuteryjnego w Europie? Czy można mówić o polskiej szkole designu?
Tak. Prace studentów naszej uczelni są zauważane na różnych konkursach krajowych i zagranicznych, gdzie zdobywają nagrody i wyróżnienia. Przykładem z ostatnich dni może być werdykt jury V Międzynarodowego Biennale Twórczości w Bursztynie „Ałatyr 2013” organizowanym przez Kaliningradzkie Obwodowe Muzeum Bursztynu, gdzie nagrodzone zostały tegoroczne absolwentki Justyna Stasiewicz, Dorota Skołowska i Magda Szadkowska, oraz nagrody przyznane na II Ogólnopolskim Konkursie Biżuterii Autorskiej (ogłoszenie wyników będzie 14 września). Poziom prac Polaków oceniam bardzo wysoko. Polacy zapraszani są do jury konkursów biżuterii. Przedstawicieli środowiska spotkamy na każdych liczących się targach związanych z biżuterią. Na wspomnianym biennale biżuterii w Kaliningradzie prace Andrzeja Szadkowskiego otrzymały dwie nagrody specjalne, nagrody regulaminowe otrzymali Paweł Kaczyński i Wojciech Kalandyk, dyplomy regulaminowe wręczono Andrzejowi Szadkowskiemu i Anicie Matysek. Oczywiście, że możemy mówić o polskiej szkole designu.
Których polskich artystów uważa pan za najbardziej wyróżniających się na rynku?
Jest dość liczne grono twórców biżuterii, na ich tle wyróżniają się ci artyści, którzy biorą udział w życiu artystycznym środowiska. Mam na myśli udział w konkursach, wystawach czy targach, gdzie prezentują swój dorobek. Jednocześnie udział w imprezach branżowych jest elementem edukacyjnym dla przyszłych twórców, którzy w ten sposób poznają kierunki rozwoju projektowania, technologii, jak i samych twórców.
Czy według pana można nauczyć się tworzenia biżuterii artystycznej?
Można. Przykładem może być Liceum Plastyczne w Częstochowie i Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi, które kształcą na kierunku biżuteria. W Katedrze Biżuterii Akademii Stuk Pięknych w Łodzi studenci uczą się zasad projektowania oraz wykonywania biżuterii i form złotniczych.
Jakie cechy powinna mieć idealnie stworzona biżuteria? Co jest najważniejsze przy tworzeniu biżuterii – emocje, które twórca chce przekazać, czy warstwa warsztatowa dzieła?
Biżuteria powinna być jakby dzieckiem twórcy. Począwszy od myśli, zarysu formy, kończąc na gotowym dziele. Idealna biżuteria powinna podkreślać osobowość użytkownika, być wykonana perfekcyjnie. Przy tworzeniu biżuterii projekt i warsztat ważne są w równym stopniu. Obie warstwy są nierozłączne. Najlepszy projekt zrealizowany niedbale czy nieprofesjonalnie nie wzbudzi przyjemnych odczuć estetycznych i nie przekaże emocji projektanta. Wyraz biżuterii będzie zupełnie inny niż założony przez projektanta.
Współcześni twórcy coraz rzadziej wykonują swoją biżuterię własnoręcznie, znacznie częściej wykorzystują w swojej pracy nowoczesne technologię. W którą stronę według pana będzie rozwijał się polski rynek biżuteryjny?
Nowoczesne technologie są przyszłością wykonywania biżuterii. Projekt wykonany przy użyciu programu komputerowego 3D, a następnie wydrukowany lub wyfrezowany np. w wosku, daje bardzo duże możliwości, skraca czas powstania prototypu lub gotowego wyrobu. Będzie powstawać biżuteria przy użyciu komputerów i nowoczesnych technologii, ale równolegle będzie miejsce dla biżuterii unikatowej dla indywidualnego odbiorcy.
Jakie zadania stoją współcześnie, według pana, przed artystą, który wyraża siebie za pośrednictwem biżuterii?
Zadania są takie same jakie były od początku powstania biżuterii: ma zdobić, wzbudzać przyjemne odczucia estetyczne, podkreślać indywidualność i dawać radość jej posiadaczowi. Bez znaczenia jest, czy biżuteria będzie wykonana przy użyciu najnowszych czy klasycznych technologii złotniczych.
Rośnie zainteresowanie samodzielnym tworzeniem biżuterii. Najczęściej prace oferowane jako „rękodzieło” nie wykraczają poza nawlekanie koralików na żyłkę. Jak ocenia pan to zjawisko?
„Nawlekanie koralików na żyłkę” może być efektem mody, zapotrzebowania na niezbyt drogą biżuterię lub brakiem znajomości warsztatu złotniczego. Łatwość projektowania biżuterii jest związana ze znajomością technologii jej wytworzenia, wiedząc jaki efekt chcemy uzyskać i znając różnorodne technologie możemy dobrać odpowiednie oraz przewidzieć, czy to co chcemy stworzyć jest możliwe do wykonania bez nadmiernych kosztów.
Co doradziłby pan, jako wielokrotnie nagradzany artysta a także wykładowca Akademii Sztuk Pięknych, młodym ludziom, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z biżuterią?
Praca, praca i jeszcze raz praca. Rozwijanie umiejętności zarówno projektowych, jak i warsztatowych. Obserwowanie rynku biżuterii, kierunków rozwoju, nowych materiałów i technologii etc., ale na pewno nie wszystko równocześnie z takim samym zaangażowaniem.
Skąd wzięło się u pana zamiłowanie do biżuterii?
Trudno jest mi określić, skąd się wzięło zamiłowanie do tworzenia biżuterii, może chodzi o sposób wyrazu emocji, dostarczania przyjemności, pokonywania wyzwań technologicznych, wykorzystywania cech kamieni naturalnych do prezentacji ich urody, a może o wszystko razem.
Jakie ma pan plany artystyczne w najbliższym czasie?
Wszelkie plany, te najbliższe i dalekosiężne, są dynamiczne.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z Adamem Tomaszewskim, założycielem i właścicielem marki Xicorr.
Manufaktura i marka Xicorr powstały z fascynacji precyzyjnymi urządzeniami codziennego użytku służącymi do odmierzania czasu. A ambicją firmy jest, aby napisy MADE IN POLAND i WYPRODUKOWA NO W POLSCE znajdujące się na tarczach zegarków, odnosił się nie tylko do zegarka jako całości, ale i jak największej liczby jego elementów składowych.
Polski Jubiler: Na polskim rynku zegarmistrzowskim powstają coraz to nowe firmy. Taka sytuacja niezwykle cieszy miłośników zegarków. Jednak pojawienie się państwa marki było prawdziwą niespodzianką. Skąd wziął się u pana pomysł na produkcję polskich zegarków?
Adam Tomaszewski: Kilkanaście lat pracowałem w dużej korporacji. Z biegiem czasu coraz częściej myślałem nad całkowitą zmianą branży i stylu pracy. Zacząłem zastanawiać się, jakie zajęcie dawałoby mi satysfakcję, a przy tym szansę na utrzymanie rodziny. A zegarki zawsze były moją pasją, pewnie ze względu na szwajcarskie pochodzenie mojej babci. Pod koniec 2010 roku moje hobby zaczęło przeradzać się w coś poważniejszego. Kupiłem trochę złomu, rozłożyłem i złożyłem stary zegarek, zacząłem czytać prasę i fora o zegarkach. Potem pojawił się w głowie projekt pierwszego zegarka („Circle”), a wraz z nim pomysł na jego produkcję i firmę zegarkową. Najtrudniejsza była decyzja o rozpoczęciu działalności, gdyż wiązała się ona z uruchomieniem funduszy (własnych oszczędności). Decyzja zapadła w sierpniu 2011, nad polskim morzem, a pierwszy Circle został sprzedany w kwietniu 2012 roku.
Jak ocenia pan szansę swojej firmy w starciu z konkurencją w naszym kraju?
Firm produkujących zegarki nie jest w Polsce dużo. Tych, które istnieją, nie postrzegam jako konkurencji, a raczej jako partnerów w tworzeniu polskiego rynku produkcji zegarków. Wszyscy poszli trochę inną drogą i celują w trochę innego klienta. Potencjalny rynek do zagospodarowania jest ogromny. Skoro w Szwajcarii może istnieć kilka tysięcy firm zegarkowych, to u nas jest miejsce jeszcze dla bardzo wielu podmiotów. Każda nowa inicjatywa, według mnie, ożywia nasz rynek i może liczyć na wsparcie z mojej strony.
Czy polskie marki zegarmistrzowskie mają, pana zdaniem, szansę na zaistnienie ze swoją ofertą poza granicami naszego kraju?
Byłem w tym roku pierwszy raz na targach w Bazylei. Jestem pod wrażeniem wielkości i różnorodności rynku. Biorąc to pod uwagę powinniśmy się cieszyć z każdego sprzedanego polskiego zegarka. Mnie cieszy to, że ponad 20 proc. zegarków Xicorr zostało sprzedanych za granicę. Ważne jest też to, że polskie zegarki spotkały się z bardzo pozytywnym przyjęciem i opiniami. Dodatkowo, jeśli nie liczyć modelu Warszawa, który z założenia skierowany był głównie na rynek polski, to odsetek zegarków sprzedanych ze granicę wynosi prawie 40 proc. Moim marzeniem jest, aby za jakiś czas dobry zegarek kojarzył się z Polską, tak jak teraz kojarzy się ze Szwajcarią. Należy jednak pamiętać, że Szwajcarzy pracowali na to kilkaset lat, nie żałując franków i mając wsparcie swoich rządów.
Największą sensacją, jaką zafundowała marka Xicorr miłośnikom zegarków, była prezentacja modelu „FSOM20 warszawa”, po który ustawiały się kolejki, dokonywano zapisów i trzeba było dość długo czekać na otrzymanie pożądanego, nielimitowanego zegarka. Czym tłumaczy pan ten fenomen?
Zainteresowanie jakie towarzyszy temu zegarkowi przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Mamy ciągle kilkaset osób oczekujących na te zegarki. Przez pierwszy kwartał sprzedaliśmy około 100 sztuk tych zegarków, a taka sprzedaż była zaplanowana na rok. Aktualnie produkujemy kilkadziesiąt zegarków na miesiąc, z czego większość to „warszawy”. Przed tym modelem udawało nam się sprzedawać kilka sztuk miesięcznie. Cały czas staramy się zwiększyć moce produkcyjne i skrócić czas oczekiwania.
Czy udało się zapanować nad sytuacją? Czy nadal na model „FSOM20 warszawa” oczekuje kolejka chętnych?
Jak już mówiłem kolejka nadal jest duża o oczekiwanie na upragniony zegarek trwa ponad 3 miesiące. Ale ciągle pracujemy nad tym, żeby produkcja szła szybciej. Zatrudniamy ludzi, przenosimy się do nowej siedziby (do tej pory działaliśmy w piwnicy mojego domu). Nie idzie to łatwo, ale jesteśmy na dobrej drodze.
Kim są osoby, które decydują się na zakup zegarka marki Xicorr?
Jeśli chodzi o model „Circle”, byli głównie ludzie interesujący się zegarkami – pasjonaci. Model „FSO M20” zmienił tę sytuację, kupują go fani motoryzacji, którzy często zegarek traktują jak zwykły przedmiot użytkowy. Dla kilku klientów był to w ogóle pierwszy zegarek, który kupili i zaczęli nosić. Model „Garda” trafia do pasjonatów nurkowania. Zegarek ten powstał w wyniku współpracy z Darkiem Wilamowskim. Darek zaczął współpracę z nami od testów „Circle’a”. Jednego z nich zabrał 150 metrów pod wodę. W zeszłym roku podjął próbę bicia rekordu świata w nurkowaniu w jeziorze. Wspólnie postanowiliśmy przygotować z tej okazji model „Garda”. Próba zejścia na 300 metrów nie powiodła się, ale osiągnięte 243 metry też budzą respekt. Oczywiście Darkowi towarzyszył prototyp Gardy. Mamy nadzieję, że w niedługiej przyszłości razem osiągniemy 300 metrów.
Marka Xicorr to polska marka zegarkowa, ale przede wszystkim marka warszawska. Nazwa firmy, nazwy zegarków bezpośrednio nawiązują do Warszawy. Skąd u pana ten lokalny patriotyzm? I czy nie obawia się pan, że nazwa oraz modele poświęcone Warszawie sprawią, że zegarki będą kupowane przede wszystkim przez warszawiaków?
Mam sygnały, że sikor to nie tylko warszawskie określenie zegarka. A poważnie, jestem warszawiakiem i czuję się związany ze swoim miastem. Najbardziej warszawski jest model „FSO M20”, ale nie wydaje mi się, żeby mógł z tego powodu budzić jakieś negatywne emocje, w końcu warszawa M20 to symbol całej polskiej motoryzacji. Kupują go klienci z całego kraju.
Jak wygląda proces tworzenia zegarków marki Xicorr?
Pierwszym etapem jest przygotowanie mechanizmów, są one sprawdzane i regulowane. W międzyczasie sprawdzamy i wykańczamy koperty. Szczególnie dużo pracy jest przy kopertach do „FSO”, bo częściowo powstają w Polsce, polerowanie wykonujemy we własnym zakresie. Następnie cały zegarek jest składany i trafia do końcowej kontroli. Sprawdzany jest wygląd oraz poprawność działania – staramy się, aby każdy zegarek pochodził przynajmniej dobę na cyklomacie. Jeśli wszystko jest w porządku, zegarek otrzymuje pasek i jest pakowany. Przywiązuję dużą wagę do opakowania, zegarki sprzedajemy w ciekawych pudełkach z całym mnóstwem fajnych, mam nadzieję, szczegółów.
Skąd czerpie pan inspiracje do stworzenia nowych modeli?
„Circle” zaczął się od śrubek, „FSO M20” od prędkościomierza i zegara z warszawy. Inspirują mnie przedmioty, ich detale, ciekawe historie. Nie jest tak, że widząc fajny zegarek zastanawiam się, jak zrobić podobny. Cieszy mnie, że wśród wielu komentarzy dotyczących moich zegarków jest niewiele tego typu, że jakiś element mają taki sam jak w innym zegarku. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że praktycznie już wszystko gdzieś było lub jest i nie da się uniknąć podobieństw. Można się o tym przekonać choćby na takich targach w Bazylei.
Czego możemy spodziewać się po marce Xicorr w najbliższej przyszłości?
Priorytetem w tej chwili jest zwiększenie produkcji „Warszawy”. W najbliższych planach jest chronograf „Syrena sport”, której pierwsze wizualizacje były prezentowane rok temu. Prace nad tym projektem zostały spowolnione przez sukces „Warszawy”, ale posuwamy się do przodu. Kolejny projekt będzie owocem współpracy z Darkiem Wilamowskim. Będzie to „prawdziwy” nurek. Już niedługo podamy więcej szczegółów i specyfikację tego zegarka. Aktualnie trwa konkurs na projekt zegarka inspirowanego Polskim Fiatem 125p, nadesłane projekty są fantastyczne i myślę, że fani polskiej motoryzacji doczekają się kolejnej miłej niespodzianki. W dalszych planach jest brat „Circle’a” – „Quadrat” oraz w końcu coś dla pań. Pracujemy też nad mechanizmami, pierwszy etap to zmiany wyglądu, żeby można było zaprezentować mechanizm przez przezroczysty dekiel. Następnym krokiem będzie zapewne modyfikacja na potrzeby projektu „F125p”. Ciągle myślimy o stworzeniu własnego mechanizmu, ale tu już jest zdecydowanie dłuższa perspektywa.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z profesorem Sławomirem Fijałkowskim, dziekanem Wydziału Architektury i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
Polski Jubiler: Biżuteria od wieków utożsamiana jest z bogactwem i władzą. Czasy kryzysu spowodowały, że przed twórcami biżuterii postawiono nowe zadania. Projektanci, szczególnie młodzi, tworzą kolekcje biżuterii „alternatywnej” i zrywają z tradycją złotniczą przekazując odbiorcom biżuterię „zaangażowaną”. W jakim kierunku, według pan profesora, będzie podążał rynek biżuterii współczesnej?
Prof. Sławomir Fijałkowski: Myślę, że kryzys jedynie przyśpieszył ten proces, ale jego początek możemy zaobserwować dużo wcześniej i ma on raczej socjologiczne przyczyny. Z jednej strony nikt już dzisiaj nie kupuje biżuterii z metali szlachetnych jako lokaty kapitału, nie ma więc też powodu żeby przechowywać ją latami w szkatułkach i przekazywać kolejnym pokoleniom. Materialnym przelicznikiem giełdowych notowań złota jest teraz bankowa sztabka inwestycyjna, a nawet sam zapis księgowy (choć być może, biorąc pod uwagę niedawną aferę z pewnym parabankiem ze słowem „Gold” w nazwie byłoby to nieco ryzykowne). Drugą stroną tego zjawiska jest jednorazowość wszelkich produkowanych obecnie akcesoriów osobistych i wynikająca z tego konieczność szybszej rotacji stylistyki. Sezonowość współcześnie projektowanej biżuterii i jej niepokojące anektowanie przez modę odzieżową odzwierciedla podobne tendencje na rynku np. elektroniki użytkowej, telefonów komórkowych, ale także usług turystycznych, przemysłów kreatywnych, rozrywki, czyli tego wszystkiego, co w akademickich kręgach opisywane jest coraz częściej jako TED (technology, entertainment, design). Profesjonalni projektanci biżuterii, którzy nie traktują swojej pracy wyłącznie w kategoriach terapii zajęciowej dla samych siebie, nie mogą opisanego mechanizmu ignorować, choć jeszcze ważniejsze jest, aby nie ulegali mu całkowicie bezkrytycznie.
Czy możemy wskazać awangardę na rynku współczesnej biżuterii?
Myślę, że określenie „awangarda” ma swój semantyczny rodowód w tradycji XIX i XX-wiecznej i w żaden sposób nie odpowiada wymogom oraz oczekiwaniom współczesności. Nie znaczy to oczywiście, że nie warto poszukiwać innowacyjnych rozwiązań, technologii, materiałów, linii stylistycznych lub kodów znaczeniowych i nie znaczy to wcale, że nie powstają obecnie obiekty zawierające elementy autorskiego eksperymentu wykraczającego poza standard, ale ich oddziaływanie nie ma już takiego zasięgu i takiego znaczenia, jakie miało w epoce przedinternetowej. Mógłbym tylko powiedzieć: „niestety!” – dostrzegając wiele negatywnych konsekwencji takiego stanu rzeczy jednak mimo że sam zawsze uważałem, iż świadome przekraczanie granic tradycyjnych i stereotypowych definicji jest koniecznym etapem indywidualnego rozwoju każdego projektanta to jednak w odniesieniu do aktualnej rzeczywistości trudno byłoby mi nie zauważyć, że od dłuższego już czasu nostalgia tego rodzaju może być kontraproduktywna. W samym pytaniu jest zresztą zawarty zabawny, ale trafnie zauważony paradoks: „awangarda na rynku”, choć przecież według dotychczasowych – być może już anachronicznych – kryteriów oczekiwałoby się, że to właśnie działania i postawy aspirujące do awangardy powinny być czymś bezkompromisowym i przeciwstawiającym się presji „rynku”. Dzisiaj jednak każde działanie jest natychmiast zawłaszczane przez „rynek” i wystawiane na sprzedaż. Poszczególne zjawiska i wydarzenia uzyskują tą samą hierarchię ważności i rangę zdecydowanie przewartościowującą ich rzeczywiste znaczenie, wyceniane według ilości facebook’owych „like’ów”. Dla mnie osobiście rozczarowujący jest bezrefleksyjny konformizm młodych projektantów i oczekiwałbym od nich postaw zdecydowanie bardziej radykalnych i subwersywnych, nawet jeśli ich suma nigdy już się nie złoży na jakąś nową „awangardę”, ale być może mogłaby stopniowo odtwarzać zapotrzebowanie na unikatowe produkty o wysokich parametrach jakościowych, dystrybuowanych poza obiegiem jubilerskich sieci handlowych, oferujących przeciętny asortyment dla targetu statystycznie przeciętnego odbiorcy lub sklepów internetowych, oferujących niemal wyłącznie pasmanteryjną taniochę.
Na naszych oczach umiera, i to niemal dosłownie, zawód złotnika. Coraz mniej twórców w naszym kraju zna warsztat złotnika – część pracy wykonują za nich nowoczesne urządzenia, część nie wymaga umiejętności złotniczych. Czy według pana zjawisko to ma pozytywne strony?
W kategoriach antropologicznych oczywiście szkoda, że o złotnictwie zaczynamy mówić w czasie przeszłym! Z drugiej jednak strony niespecjalnie widzę powody, żeby rozpaczać, bo jednym z bezpośrednich przyczyn takiej sytuacji był branżowy konserwatyzm samych złotników. Coraz bardziej dostępne i coraz bardziej zaawansowane technologie CAD/CAM nie są oczywiście cudownym rozwiązaniem, dzięki któremu wkrótce całkowicie zastąpimy wartość i jakość pracy ręcznej. Zresztą w innych dziedzinach designu – projektowaniu mebli, przedmiotów codziennego użytku, a nawet architektury wnętrz na całym świecie widoczny jest powrót do naturalnych, ekologicznych materiałów, rzemieślniczych technologii i ręcznego wykonania; zauważalna jest także zmiana języka, którym opisuje się nie tylko zjawisko określane umownie jako „sustainable design”, ale także – w szerszym kontekście – lokalną tożsamość kulturową, do której coraz częściej odwołują się zarówno projektanci, jak i konsumenci. Deficyt złotniczych umiejętności powoduje, że są one coraz bardziej doceniane, z kolei inflacja usług projektowo-komputerowych sprawia, że tanieją w tempie pierwiastkowym. Poza pracą akademicką jestem też projektantem biżuterii w Spółce Akcyjnej S&A i wciąż współpracuję ze złotnikami, wciąż także poszukuję pomysłowych i manualnie zdolnych fachowców, którzy chcieliby się wykazać nie tylko na poziomie warsztatowym – więc korzystając z okazji mógłbym wbrew logice zawartej w początkowym pytaniu zamieścić przekorny anons: złotnika zatrudnię od zaraz!
Przedmiot użytkowy, tak samo jak dzieło sztuki, może stać się rozpoznawalny i znaczący dla swojej epoki, a projektant może zdobyć uznanie sławę równie wielką podobne jak artyści reprezentujący inne dziedziny: mistrzowie malarstwa czy rzeźby. Co należałoby zrobić, aby projektanci biżuterii byli równie znani jak choćby projektanci odzieży?
Rzetelna, dogłębna i oparta na uczciwej analizie odpowiedź na to pytanie powinna być podstawą wszelkich strategii promocyjnych – zarówno tych indywidualnych, firmowych, branżowych i wreszcie ministerialnych. W skali indywidualnej wygląda to oczywiście inaczej niż powinno wyglądać na poziomie realizowanego obecnie programu promocji eksportu całej polskiej branży jubilerskiej i bursztynniczej w ramach programu „Innowacyjna Gospodarka”, który w moim przekonaniu powinien być mobilizującym wydarzeniem dla całego środowiska, niepowtarzalną szansą inwestycji w rozwój i wreszcie okazją do zademonstrowania najlepszych przykładów polskiej biżuterii z intencją wykreowania jakościowego punktu odniesienia dla firm, instytucji, mediów i w konsekwencji odbiorców na długie lata. Tymczasem obserwując dotychczasowe rezultaty realizacji wspomnianego programu jakoś nie mam wrażenia, żeby całość zmierzała w tym właśnie kierunku. Oczywiście mam swoje prywatne zdanie na temat, co należałoby w nim zmieni ć, ale właśnie dlatego, że jest prywatne nie chciałbym go upubliczniać, także z tego powodu, żeby nie kwestionować celowości samego programu, który jest wartościowy i niezwykle potrzebny. Niezależnie od krytycznych uwag, dotyczących jego poszczególnych elementów (a właściwie właśnie tego, że składa się on z doraźnie improwizowanych elementów, nie skoordynowanych w przemyślaną całość) warto sprowokować środowiskową dyskusję na temat mechanizmów podejmowania decyzji w tej sprawie i koniecznej korekty dalszej realizacji programu, zwłaszcza, że trwać on będzie jeszcze przez co najmniej 3 lata i szkoda byłoby nie wykorzystać tej możliwości do skutecznej promocji polskiej biżuterii w Polsce i na najważniejszych rynkach międzynarodowych. Zastanawiające jest dlaczego nie pokazujemy na świecie najlepszych przykładów autorskiego designu, wybranych kolekcji renomowanych firm produkcyjnych, wydarzeń wystawienniczych i artystycznych o międzynarodowym znaczeniu, przyzwoicie zaprojektowanej biżuterii z bursztynu, której przecież od wielu lat już nie brakuje i która wszędzie na świecie jednoznacznie kojarzy się z Polską? Myślę, że po pierwszych wnioskach i obserwacjach z już zrealizowanych wydarzeń należałoby się wspólnie zastanowić nad tym, jak efektywniej wykorzystać taką okazję do wytworzenia trwałego zainteresowania biżuterią autorstwa polskich projektantów i polskich firm, tak żeby naprawdę kojarzyła się ona z czymś unikatowym i „nadzwyczajnym” (a na pewno nie jest nim sznur bursztynowych korali, niedbale rozrzucony w witrynie o standardzie: oktanorma).
Współczesna biżuteria autorska, coraz częściej rozumiana jako dzieło sztuki komunikujące światu postawy i idee artysty, jest dość nową dziedziną. Pojawiała się dopiero w latach 70. ubiegłego wieku, wcześniej bowiem mieliśmy do czynienia z biżuterią rozumianą jako sztuką utylitarną, która podkreślała prestiż i pozycję społeczną jej posiadacza, manifestowała poglądy osoby noszącej. Jak pan profesor ocenia szansę, aby współczesna biżuteria autorska mogła w pełnym stopniu zaistnieć w świadomości Polaków? Aby dzieła sztuki złotniczej i jej twórcy mogli pokazywać swoje poglądy, idee, szerokiemu gronu odbiorów?
W mojej ocenie myślenie o biżuterii, jako o hermetycznej dziedzinie jest właśnie podstawowym powodem tego, że traktowana jest ona przez liderów opinii i w konsekwencji przez samych odbiorców jako odrębne zjawisko wyłączone poza zakres pojęciowy designu lub funkcjonujące na jego marginesie. Przekonanie o tym, że nie można interpretować biżuterii wyłącznie w kategoriach branżowych było jednym z powodów, dla których tworząc własną pracownię projektową na Wydziale Architektury i Wzornictwa w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku od samego początku postanowiliśmy traktować biżuterię jako element szeroko rozumianej kultury materialnej, starając się jednocześnie odnosić do niej takie same kryteria oceny, jak w przypadku produktu. Z każdym rokiem upewniamy się coraz bardziej, że jest to strategia właściwa ponieważ zasięg informacyjny i medialny, ale także terminologia, w jakiej opisujemy biżuterię znajduje odzew wśród zdecydowanie większego kręgu fachowych odbiorców, niż gdybyśmy przyjęli wyłącznie złotniczo-jubilerski paradygmat. Oczywiście traktujemy naszą działalność przede wszystkim jako element edukacji samych projektantów (nie tylko biżuterii, ale właśnie produktu), ale pośrednio również środowisk opiniotwórczych – dziennikarzy, kuratorów wystaw, kompetentnych krytyków, menadżerów designu, próbując przekonywać ich do naszego punktu widzenia. Filozofie działania designerów są nam zdecydowanie bliższe niż artystówzłotników, również poziom dyskusji na forach internetowych poświęconych biżuterii utwierdza mnie w przekonaniu, że o przyszłości należy raczej dyskutować z projektantami biżuterii.
W czasach gdy wszystko ma swoją wartość wyrażoną w pieniądzu, jakie zadania stają przed artystą, autorem biżuterii?
Gdybyśmy tak łatwo pogodzili się z tym, że wszystko ma swoją cenę, jedyną miarą skuteczności projektanta byłoby saldo jego konta bankowego. Nie lekceważę oczywiście ekonomicznego aspektu pracy projektanta i wcale nie uważam, że „artysta” powinien klepać biedę, ale drugi biegun tego zjawiska, czyli podporządkowanie wszystkich artystycznych ambicji wyłącznie handlowym kalkulacjom z pewnością też nie byłoby trwałym czynnikiem zawodowej satysfakcji. Umiejętność właściwego wyważenia tych dwóch przeciwstawnych oczekiwań byłoby najlepszą gwarancją życiowego sukcesu, ale nie podejmuję się jakiegokolwiek doradztwa w tym zakresie, każdy musi znaleźć swój indywidualny „złoty środek”, poza tym nigdy nie udaje się tego zrobić raz na zawsze, więc chyba ów stan zawieszenia i ciągłego niedosytu powinien być stałym impulsem napędzającym projektantów do działania.
Czy można, według pana profesora, scharakteryzować współczesną polską sztukę biżuteryjną? Czym różni się ona na tle biżuterii powstającej poza granicami naszego kraju?
Zarówno w sensie pozytywnym, jak i negatywnym współczesna polska biżuteria nie różni się już prawie niczym od swoich zagrani cznych odpowiedników. Byłoby zresztą dziwne i niepokojące gdyby wciąż się różniła – obieg informacji jest zglobalizowany, podobne są oczekiwania odbiorców, zbliżony poziom systemów edukacyjnych. Osiągnęliśmy w tym zakresie przyzwoity standard i raczej warto byłoby zacząć poszukiwać własnej odrębności, która pozwoliłaby polskiej biżuterii autorskiej zaznaczyć lokalną specyfikę. Dobrym przykładem może być w tym kontekście działalność Galerii Sztuki w Legnicy, która dzięki konsekwentnie organizowanemu Międzynarodowemu Konkursowi Biżuterii Artystycznej wypracowała sobie niekwestionowaną renomę miejsca, w którym prezentowane są najbardziej eksperymentalne przejawy sztuki złotniczej. I choć znaczenie tej instytucji dla rozwoju współczesnej biżuterii dostrzegane i doceniane jest zdecydowanie bardziej właśnie za granicą, niż w Polsce, według mnie to właśnie taki stan, w którym nikomu – nawet sobie samym – nie musimy udowadniać, że „Polak potrafi” jest stanem naturalnym i wyznacznikiem profesjonalizmu.
Biżuteria to już nie tylko przedmiot sztuki użytkowej, czy obiekt muzealny, ale także „ozdoba ulicy”. Twórcy, między innymi artystka Lieset Bussche, umieszcza swoje prace w przestrzeni miejskiej. Jej biżuteria wyłamuje się ze schematów – nie jest ani rzeźbą, ani przedmiotem użytkowym. Co sądzi pan o formie sztuki złotniczej, która przekracza granice? Jak ocenia pan to zjawisko?
Ostatnio dyskutowaliśmy z grupą doktorantów o tym, czy możliwe jest jeszcze dzisiaj bycie oryginalnym i czy w ogóle jest jakiś inny niż tylko osobisty powód, żeby do tego dążyć. Generacji projektantów z mojego pokolenia (a wkraczaliśmy na scenę raptem kilkanaście lat temu) opłacało się „iść pod prąd” i na pewno nie wynikało to wówczas z wyrachowania lub kalkulacji ekonomicznych, ale właśnie z przekonania oraz wewnętrznej potrzeby zamanifestowania własnego zdania i zakwestionowania ówczesnych autorytetów. W przypadku projektantów dzisiaj wkraczających do akcji jedynym i raczej dość krótkotrwałym efektem takiej postawy może być co najwyżej obecność w zakładce „Świr Tygodnia” na You Tube’ie. Treść odpowiedzi na wszystkie wcześniejsze pytania potwierdza, że w moim przekonaniu najlepszą drogą twórczą jest właśnie omijanie doktrynalnych definicji „biżuteria”, „jubilerstwo”, „sztuka złotnicza” – w przeciwnym razie skazujemy się na ocenę publiczności, złożonej wyłącznie z „kolegów po fachu”. Staram się tego unikać w swojej własnej pracy zawodowej i staram się do tego zachęcać także swoich studentów z Pracowni Projektowania Biżuterii i Form Użytkowych, którą aktualnie prowadzę na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, każdorazowo podkreślając, że umiejętność zapominania jest konieczną podstawą do uczenia się wciąż od nowa. Wszystkich bliżej zainteresowanych taką filozofią designu zapraszamy na naszą stronę: www.infraviolet.pl
Rozmowa z Władysławem Mellerem,
współtwórcą i prezesem honorowym Klubu
Miłośników Zegarów i Zegarków,
prowadzącym salon odCzasu doCzasu
w warszawskich Złotych Tarasach.
Polski Jubiler: Czy mógłby pan pokusić się o podsumowanie ubiegłego roku w branży zegarmistrzowskiej?
Władysław Meller: Nie, jeszcze nie – na podsumowanie roku w branży jest jeszcze za wcześnie. Wprawdzie ocenę mogą sobie już wystawić poszczególne sklepy i lokalni dystrybutorzy, ale takie pojedyncze i niepełne dane nie mogą być przyjęte jako obiektywna światowa, czy krajowa statystyka. Wiadomo, że na wyniki konkretnych sklepów i marek znaczący wpływ mają lokalne uwarunkowania. Mogą być nimi intensywniejsza reklama, zwiększony (czy zmniejszony) ruch turystyczny, lub choćby pojawienie się nowej lokalnej konkurencji. Trudno także taką statystykę oprzeć na danych pochodzących z naszego Urzędu Celnego, jako że monitoruje on tylko import towaru spoza Unii Europejskiej i dużych importerów towarów unijnych. Jak się okazuje, z takim importem wewnątrz unijnym mamy coraz częściej do czynienia. Szwajcarscy producenci, dla ułatwienia logistyki dostaw bazują na unijnych składach celnych, a część towaru spoza Europy także dociera do Polski poprzez europejskich przedstawicieli i ich magazyny. W takiej sytuacji musimy czekać na dane eksportowe pozyskane od producentów. Najlepiej znanymi i od wielu lat ogólnie dostępnymi są statystyki Federacji Szwajcarskiego Przemysłu Zegarkowego. One jednak będą opublikowane w czasie targów w Bazylei, które w tym roku odbędą się dopiero pod koniec kwietnia. To dobrze – będzie okazja, by jeszcze raz w Polskim Jubilerze napisać o zegarkach.
A jakie perspektywy otwiera przed nami rok 2013?
Oczywiście każda z osób i firm układa sobie plany na rok 2013 indywidualnie, a ich wyniki ekonomiczne będą zależne od wyboru projektów, jak i stopnia ich realizacji. Wiadomo też, że bardzo dużo będzie zależało od globalnej i krajowej sytuacji ekonomicznej, na którą nie bardzo mamy wpływ. Co ciekawe, wpływ na Europę będzie miał także rynek chiński – dziś na nim skupiają się oczy szwajcarskich producentów i u nas czasami brakuje towaru. W każdym razie – to co na rynku krajowym zależy w znaczącym stopniu od każdego z nas, to poziom zegarkowej edukacji. Podniesienie tego poziomu powinno znaleźć się w planach każdego w rozpoczynającym się 2013 roku. Na pewno jest to najpewniejszy sposób zwiększenia obrotów w branży, a patrząc na inne kraje możliwości są tutaj spore.
Jak ocenia pan poziom wiedzy naszych rodaków na temat czasomierzy?
Poziom naszej zegarkowej wiedzy jest w dalszym ciągu niski, ale na szczęście cały czas się poprawia. Dotyczy to niestety całego społeczeństwa, obejmując tak osoby związane zawodowo z branżą, jak i osoby mieniące się miłośnikami zegarków. Przykładem są dyskutanci w Klubie Miłośników Zegarów i Zegarków, z których część bez oporów mówi o swoim braku wiedzy. Dla jej poprawy najbardziej brakuje usystematyzowanych, merytorycznych opracowań, poważnej dyskusji i impusów do szerszego zainteresowania zegarkami. Konieczność zmiany tej sytuacji jest wyzwaniem przede wszystkim dla dziennikarzy, ale także dla osób z branży. Oczywiście jest to równocześnie problem „kury i jajka” w aspekcie funduszy promocyjno-reklamowych i wolumenu sprzedaży. Osobiście mam jednak sporo pretensji tak do dziennikarzy, jak i do dystrybutorów, że nie starają się promować marek poprzez ciekawą, merytoryczną, a nie tylko marketingową informację. Bardzo się cieszę, że w 2003 roku udało się nam powołać Klub Miłośników Zegarów i Zegarków (jako założyciele Klubu są uznawani ich obecni prezesi honorowi – profesor Zdzisław Mrugalski i Władysław Meller), który jest unikatową organizacją i ma wszelkie przesłanki ku temu, by wspólnie z zawodowymi organizacjami branżowymi i firmami z branży wspierać i rozwijać zegarmistrzostwo, co naturalnie wpłynie na podniesienie poziomu wiedzy o nim.
Jakie działania podejmuje Klub Miłośników Zegarów i Zegarków, aby popularyzować wiedzę na temat czasomierzy?
Mimo że Klub w następnym roku będzie obchodził swoje dziesięciolecie istnienia, to cały czas ma przed sobą sporo do zrobienia, tak w aspekcie formalizacji działania, jak i wypracowania systemów wsparcia branży i promocji zegarków. W jego dzisiejszej działalności na pewno najważniejsze jest istnienie bardzo aktywnego i szerokiego forum dyskusyjnego, przede wszystkim w aspekcie poziomu możliwej tam do odnalezienia wiedzy. Niezwykłe są doroczne spotkania, których poziom merytoryczny, rodzaj obecnych na nich firm a także ich organizacja, mogą wzbudzać zazdrość innych zegarkomaniaków. Ciekawym wyzwaniem i cenną inicjatywą była także organizacja Warsztatów Zegarmistrzowskich. Na ostatnim Walnym Zgromadzeniu Stowarzyszenia, podjęto uchwałę, by Klub wspierał wydania książek branżowych. Także dzięki takiemu wsparciu, właśnie w tym czasie na rynku pojawiają się dwie książki – profesora Zdzisława Mrugalskiego o historii zegarów elektrycznych i elektronicznych oraz moja o polskich zegarkach z Błonia. Warunkiem takiej pomocy, jest pozyskanie przez Klub elektronicznej wersji książek, co w efekcie zapewnia możliwy, najszerszy dostęp do wiedzy.
Od dłuższego już czasu istnieje Zielonogórska Manufaktura Zegarkowa – polska marka zegarków. Czy czasomierze przez nią wyprodukowane cieszą się zainteresowaniem klientów?
Tak, rzeczywiście, zegarki polskie cieszą się coraz większym zainteresowaniem klientów, choć oczywiście jeszcze teraz nie możemy mówić o wolumenie sprzedaży porównywalnym nawet z mniej znanymi markami szwajcarskimi. Oddając Polporze prymat pierwszeństwa, trzeba zauważyć kolejne polskie marki na rynku. Coprenicus – która zegarkami Atlas Classic w doskonały sposób nawiązała do modelu Atlas produkowanego w zakładach w Błoniu i modeli Flagship – inspirowanych wyglądem manometru naszego najsłynniejszego okrętu podwodnego Orzeł. Seria Flagship obejmuje pierwsze polskie zegarki sportowe, co było oczekiwane przez potencjalnych nabywców. Jeszcze inną marką jest Xicorr, której premierowym modelem jest sportowy Circle, ale największą sensacją była prezentacja modelu FSOM20 Warszawa. Inspirowany zegarem samochodu Warszawa, limitowany tylko możliwościami produkcyjnymi firmy model zegarka, po raz pierwszy spowodował powstanie takiej kolejki, zapisów i oczekiwania na otrzymanie pożądanego, nielimitowanego zegarka.
Czy Polacy, ze swoimi zegarkami, mają szansę być konkurencyjni na europejskim rynku zegarmistrzowskim?
Niestety nie mamy (już i jeszcze) zegarkowego przemysłu, nie ma żadnego wyróżniającego się indywidualnego zegarmistrza – kreatora zegarków, więc trudno spodziewać się pojawienia się i sprzedaży na rynku światowym. Najpoważniejszą przeszkodą jest na pewno brak silnego lokalnego rynku, co ogranicza możliwości zwykłych inwestycji finansowych w branżę. Na pewno nie można myśleć o najwyższej sztuce mikromechaniki, której osiągnięcia są wynikiem pokoleniowego doświadczenia i wieloletnich prac. Nie mamy odpowiedniego, lokalnego rynku dla unikatowych modeli wykonywanych raczej jako sztuka jubilerska. Patrząc jednak na wysoką jakość projektów Copernicusa, niezwykłą pomysłowość marki Xicorr i znając ambicje wszystkich wskazanych trzech polskich marek zegarkowych, nie można wykluczyć pojawienia się modeli, które będą z sukcesem sprzedawane w innych krajach.
Sztuka jubilerska od wieków łączy się ze sztuką zegarmistrzowską. Złote czasomierze, czy drogocenne bransolety to elementy sztuki biżuteryjnej, która towarzyszy historii zegarków. Obecnie producenci nie tylko używają kosztownych kruszców, ale także oferują swoim klientom własną biżuterię. Jak według pana będą egzystowały oba te segmenty rynku?
Historycznie obie branże są klasyfikowane razem, choć niektóre osoby (przykładowo wspomniany powyżej profesor Mrugalski) zdecydowanie oponują przeciw takiemu ich szufladkowaniu. Jest równocześnie prawdą, że w ostatnim czasie wyraźnie nasila się współtworzenie zegarków i biżuterii. Ja jednak zupełnie inaczej widzę tę korelację. Początkowe połączenie zegarmistrzostwa i złotnictwa wynikało z systemu organizacji cechowej, dla której wyznacznikiem była wspólna dla branż działalność – obróbka metalu. Warto też zauważyć, że tak dla zegarmistrzostwa, jak i złotnictwa, wytwory tych branż były elementami zbytkowymi i równocześnie świadczącymi o wysokiej pozycji materialnej właściciela. Zegar, czy zegarek mechaniczny nie był dokładniejszym od zegara słonecznego, symbolizowanego przez patyk wbity w ziemię. Co więcej zegary mechaniczne korygowane były dzięki wskazaniom zegarów słonecznych. Przez ten długi czas identycznego podejścia do biżuterii i zegarków, obydwa zawody rzeczywiście były ze sobą skorelowane. Jednak już później, w trakcie rozwoju cywilizacyjnego, dążenie zegarmistrzów i całego zegarmistrzostwa pojmowanego jako dziedzina nauki, do uzyskania najwyższej dokładności pomiaru czasu, różniło się zdecydowanie od jubilerstwa. Trzeba podkreślić, że ten rozwój zegarmistrzostwa jako nauki, zakończyło się niezwykłym sukcesem. Zauważamy, że dzisiaj pomiar czasu wykonujemy z najwyższą dokładnością i jest on drogą wyznaczenia wartości innych wielkości fizycznych (np. długość), czy niezbędny dla rozwoju cywilizacji (podbój kosmosu, system GPS). Mamy do czynienia z zupełnym rozdziałem na dwa różne aspekty zegarmistrzostwa. To „metrologiczne” – które jest dziedziną techniki i „użytkowodekoracyjne”. Pomijając w tych wywodach zegarmistrzostwo naukowe, oparte na elektronice, fizyce molekularnej, czy astronomii, w naszych rozważaniach pozostajemy przy wyrobach użytkowo-dekoracyjnych. W ten sposób wracając do czasów „przednaukowych” widzimy, że czasomierze stają się podobnie jak pierwsze zegarki, przede wszystkim wyznacznikiem i synonimem prestiżu swojego właściciela. To dlatego w zegarmistrzostwie goszczą najbardziej unikatowe materiały i kosztowne technologie wykonania. Dowodem takiego postrzegania zegarków jest choćby dokładność, uważanych za najbardziej prestiżowe, wyrobów mechanicznych, w stosunku do popularnych i masowo produkowanych – elektronicznych. W tym sensie ponownie więc, zegarki zbliżają się do wyrobów biżuteryjnych i mamy wyjaśnioną kwestię wyrobów biżuteryjnych oferowanych przez producentów zegarków, czy zegarków oferowanych przez marki biżuteryjne. Oczywiście niektóre z nich, jak choćby Chopard mają swoją korelację produktów zapisaną w rodowodzie. Zjawisko to nie jest wcale tak proste do wytłumaczenia, jak wydawałoby się na podstawie lektury powyższego tekstu, a rozważając dzisiejszą sytuacje w branży musimy wziąć choćby pod uwagę niezwykłą zmianę jaką jest wzrost znaczenia marki. Ta zmiana jest oczywiście wynikiem szybkości wymiany informacji i jej zasięgu. Popularne odwołanie do globalnej wioski jest w tym przypadku, jak najbardziej uzasadnione. Jeszcze nie tak dawno temu wskaźnikiem prestiżowych marek była oferta lokalnych salonów jubilerskich, a jej zasięg ograniczał się do mieszkańców tej samej miejscowości i przybywających turystów. Dziś, dzięki działaniu internetu, popularność wyrobu zależy od szerokiej rozpoznawalności marki. Z tego powodu łatwiej jest z powodzeniem sprzedawać wyroby taką marką oznaczone, niż nawet najlepsze wyroby lokalnych producentów.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Marcinem Tymińskim, prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych o planach na przyszłości i podejmowanych inicjatywach mających na celu promocję polskiej biżuterii.
Polski Jubiler: Ostatni raz rozmawialiśmy na początku roku. Mówił pan wtedy o planach STFZ na stworzenie profesjonalnej strony internetowej, na której będzie można odbywać wirtualne wycieczki po galeriach z biżuterią czy uczestniczyć w wernisażach. Czy udało się zrealizować ten cel?
Marcin Tymiński, prezes Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych: Prace nad nową stroną dobiegają końca, mam nadzieję, że już wkrótce będzie możliwość nie tylko dowiedzieć się co nowego słychać w branży, również jak zapowiadałem będzie możliwość wirtualnie obejrzeć wernisaż i wystawę. W każdym razie zapraszam już dziś do śledzenia naszej nowej strony pod nowym adresem www.STFZ.pl
Jako prezesowi STFZ zależało panu na budowaniu marki STFZ. Czy udaje się panu realizować ten szczytny dla promocji polskiej biżuterii plan?
Budowanie marki to proces, który albo musi potrwać albo sporo kosztować, niestety skromne środki artystów pozwalają jedynie na to pierwsze i to staramy się czynić. Myślę, że potrwa to jeszcze trochę, ale już wkrótce STFZ będzie rozpoznawalną marką i najwyższą jakością.
Jakie plany ma przed sobą STFZ w najbliższym czasie?
Obecnie pracujemy nad konkursem „Prezentacje”, wystawa poza premierą na targach Złoto Srebro Czas była już w czeskiej Pradze i w planach jest tourne po Europie za pośrednictwem PAiZu, z którym podpisaliśmy umowę o stałej współpracy. Poza tym STFZ pracuje nad nową Galerią Projektantów na targach Amberif. Jeśli nie będzie przeszkód to mam nadzieję, że zobaczymy nową jakość Galerii Projektantów, według mnie znacznie lepszą.
Można zauważyć, że powoli acz stopniowo rośnie w Polsce zainteresowanie biżuterią autorską. Co według pana ma wpływ na takie zachowanie klientów?
Być może wzrosło zainteresowanie biżuterią autorską, nie mniej jednak moje odczucia co do sytuacji na rynku są zupełnie odwrotne, nie ma sensu zanudzać czytelników statystykami, które można znaleźć w innych źródłach, ale stanowczo można podsumować, że sprzedaż biżuterii w Polsce i na świecie mocno siadła i jest to bez wątpienia silnie związane z globalnym kryzysem ekonomicznym.
Projektanci biżuterii coraz częściej nawiązują współpracę z projektantami ubrań i razem ukazują szerokiej publiczności swoje projekty. Zdarza się także, że projektanci biżuterii także samodzielnie tworzą kolekcje odzieży, która idealnie komponuje się ze stworzoną przez nich biżuterią. Czy można założyć, że w tym kierunku będzie podążać coraz większa rzesza projektantów?
Zawsze te dwie branże uzupełniały się, natomiast dziś często żyją w symbiozie, żeby wzajemnie napędzać sprzedaż i dotarcie do klienta końcowego, poza tym wspólna inspiracja często wynika właśnie podczas takiej współpracy.
Nie można nie zauważyć, że Polki i Polacy zabrali się do tworzenia biżuterii. Pojawia się coraz więcej kursów dla młodych projektantów biżuterii. Co pan jako prezes Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych sądzi o tym zjawisku?
Często jest to poszukiwanie nowego fajnego zawodu, a często realizacje własnych pasji. Powstały kursy, szkoły, które zajęły się edukacją i po kilku latach mamy dowód na to, że wyłuskały kilka naprawdę wspaniałych talentów.
Rośnie również zainteresowanie uczestnictwem w różnego rodzaju wystawach i konkursach. Czy wydaje się panu, że liczba konkursów organizowanych w naszym kraju jest wystarczająca? Czy może powinny pojawić jakieś nowe inicjatywy?
Ilość konkursów w porównaniu do lat 90. znacznie zmalała więc chcielibyśmy żeby było ich więcej… Każdy następny mile widziany.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Cezarym Łutowiczem, człowiekiem legendą,
który w 1972 roku wprowadził krzemień na salony.
Polski Jubiler: Jest pan człowiekiem, którego nazwisko stało się niemal synonimem biżuterii z krzemieniem pasiastym. W tym roku mija 40 lat od powstania pierwszej biżuterii z tym kamieniem. Jak zmieniło się pana życie jako artysty od kiedy „odkrył” pan krzemień dla biżuterii?
Cezary Łutowicz: Początki mojego zainteresowania krzemieniem pasiastym, to lata bardzo trudne. Byliśmy krajem cywilizacyjnie zacofanym. Trzeba przypomnieć, że w tamtych czasach posiadanie telefonu było rzadkością. Nie było internetu, komórek, druk praktycznie był niedostępny. Fotografia kolorowa prawie nie istniała. Możliwości wyjazdu za zachodnią granicę – niemożliwe. Technologie znane na „Zachodzie” prawie do nas nie przenikały, podobnie wystawy i udział w nich… Tupaliśmy wokół jednej nogi. Pierwsze krzemienie pasiaste łupałem – jak przed wiekami, odłupki szlifowałem na tarczach szlifierskich. Najlepsze były tarcze używane przez tokarzy do ostrzenia noży tokarskich ze spiekami /vidia/. Proszki do polerowania, powstawały po spaleniu i pławieniu w wodzie papierów ściernych pochodzących z ówczesnego NRD. Potem pojawiały się piły diamentowe oraz tarcze, przemycane z ZSRR . Twardy kamień w twardych warunkach życia. Poznawałem ludzi, archeologów, geologów, etnografów. Oni mi dali wiedzę i pewność, że mimo wszystko warto. Znajomość funkcji krzemienia pasiastego w pradziejach oraz świadomość unikalności minerału, kazała mi iść dalej. To wszystko rozwijało mnie jako człowieka i rozbudzało wrażliwość artystyczną. Nauczyłem się pokory, szacunku dla kamienia. Staram się być z nim w zgodzie, on często podpowiada rozwiązania formalne, ale i onieśmiela…
Jak wyglądają oraz jak będą wyglądały obchody „Czterdziestki” krzemienia pasiastego?
Trudno mi mówić o obchodach czterdziestej rocznicy z racji, że jestem jej podmiotem. Wystarczającym akcentem jest zorganizowana przez niezastąpionego Mariusza Pajączkowskiego wystawa „Czterdziestka” /czterdziestu autorów na czterdziestolecie/. Ostatnio pokazywałem ją na Międzynarodowych Targach Biżuterii i Zegarków „Midora” w Lipsku. Organizatorzy targów uhonorowali naszą wystawę w kategoriach wydarzenia targowego. Reprezentowała ona Polskę, polskich projektantów biżuterii, polski kamień oraz Sandomierz jako „Światową stolicę krzemienia pasiastego”. Promocyjnie było to bardzo dobre posunięcie. Pisano na jej temat w „GZ” /Goldschmiede Zeitung/ oraz w „Midora News”. Kręciła nas niemiecka telewizja, jak też były sesje fotograficzne. Wystawa ma już swój „terminarz” pokażemy ją na targach „Złoto Srebro Czas” w Warszawie.
Jest pan jednym z pomysłodawców stworzenia Festiwalu Krzemienia Pasiastego, którego premiera miała miejsce w ubiegłym roku. Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się podobnych inicjatyw?
Następny festiwal w przyszłym roku. Poprzedni był bardzo udanym, wiele osób pyta nas co dalej. Organizację całego festiwalu wziął na siebie Mariusz Pajączkowski, ja pomagałem w ograniczonym zakresie. Nasze promocyjne działania są „non profit” dlatego też trudno takie wyzwanie podejmować co rok. Ale tworzy się tradycja…
Podczas 35-lecia krzemienia pasiastego powiedział pan, że eksploatacja i wywóz za granicę krzemienia przerosły pana wyobrażenia i skupia się pan na zapewnieniu mu osłony prawnej. Czy udało się panu osiągnąć swój cel?
W każdym wywiadzie prasowym czy telewizyjnym, również w swoich referatach w czasie innych wystąpień, kładę nacisk na ochronę naszego wspólnego dobra. Ponieważ jestem sprawcą rosnącego zainteresowania, uważam, że powinienem też chronić ten kamień. Krzemień pasiasty powinien być wyróżnikiem polskiej biżuterii, a nie zdobić stragany. Wiem, że nasz minerał zauważył minister środowiska i objął go swą opieką. Mam pomysł na stworzenie w Sandomierzu giełdy krzemienia pasiastego. Tam kamień będzie selekcjonowany, wyceniany i sprzedawany z certyfikatem pochodzenia. Będzie to jedyne miejsce legalnej sprzedaży i zakupu. Da to wartość kamieniowi i stworzy warunki do kontrolowanego wydobycia.
Pana życie związane jest z krzemieniem, jest pan nie tylko jego miłośnikiem, ale także wielkim jego propagatorem. Udało się panu sprawić, że kamień stał się nie tylko kamieniem jubilerskim, ale także kamieniem, który może promować nasz kraj. Jakie działania należy jeszcze podjąć, aby krzemień pasiasty stał się kamieniem szeroko rozpoznawalnym poza granicami naszego kraju?
Tak, czterdzieści lat w życiu człowieka, to lata jego największej aktywności zawodowej, twórczej, społecznej… Były chwile trudne, ale i wspaniałe, nigdy nie liczyłem, że takich sytuacji będę uczestnikiem. Mahatma Gandhi, powiedział kiedyś „(…) pierw cię nie zauważą, potem zignorują, potem wyśmieją, potem znienawidzą – potem zwyciężysz (…)” Trudno mi określić, w którym miejscu jestem, lecz kilka z tych etapów mam za sobą. Musimy pokazywać nasz kamień, na wystawach zagranicznych w najlepszej prezentacji autorskiej. Moim marzeniem od lat jest światowa wystawa „Expo”. Wiem, że marzenia się spełniają. Powinien na stałe zaistnieć jako kamień polskiej dyplomacji. Krzemień – to kamień z iskrą, to kamień optymizmu, to kamień rzadszy niż diament. Wystarczy, myślę powodów, aby go dalej promować.
Od wielu lat prowadzi pan Sandomierskie Warsztaty Złotnicze „Krzemień pasiasty – kamień optymizmu”, podczas których uczy pan umiejętności pracy z krzemieniem. Jak dużym zainteresowaniem się one cieszą i kim są osoby, które w nich uczestniczą?
Przez lata zgromadziłem pewną wiedzę, źródła, bibliotekę tematyczną. Postanowiłem się tym podzielić i stąd pomysł na warsztaty złotnicze „Krzemień pasiasty – kamieniem optymizmu”. Warsztaty prowadzimy wspólnie, moja galeria „Gold & Silver Gallery” oraz Muzeum Okręgowe w Sandomierzu. Zajęcia adresowane są do określonych zawodowo twórców, którzy chcą poznać nasz minerał i się z nim zaprzyjaźnić. Współpracujemy z Akademią Sztuk Pięknych z Łodzi /katedra projektowania biżuterii/. Przyjeżdżają do nas studenci jak i pracownicy dydaktyczni, których zapoznajemy z krzemieniem pasiastym. Osobną grupę stanowią artyści projektanci z grona Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych. W tym roku do naszego grona doszła Wyższa Szkoła Sztuki i Projektowania z Łodzi oraz Zespół Szkół Plastycznych w Częstochowie kierunek – złotnictwo. Jak widać nasza działalność coraz bardziej się rozwija. Efektem warsztatów jest jedyna w świecie kolekcja biżuterii z krzemieniem pasiastym w zbiorach Muzeum Okręgowego w Sandomierzu (na dziś ok. 250 prac). Powstały dwie prace magisterskie, pięć lat temu odbyła się Sesja Naukowa pt: „35 lat krzemienia pasiastego w biżuterii”. Materiały wydano drukiem. Na sesji ogłoszono „Sandomierz światową stolicą krzemienia pasiastego”. W mieście powstały sklepy, galerie, pracownie oprawy oraz szlifiernie tego „rzadszego niż diament” minerału.
Nie można nie zauważyć, że coraz większa liczba twórców wykorzystuje krzemień pasiasty w swoich pracach. Co sądzi pan o wzornictwie, które stosowane jest przez młodych twórców?
Zauważam biżuterię z „kamieniem optymizmu” w witrynach sklepów, jak i galeriach. Jest podobnie jak z bursztynem, są autorzy, którzy rozumieją tworzywo i tacy co robią to z przypadku. Biżuteria młodych, gdzie warsztat nie nadąża za pomysłami, za dużo „nawlekanek” i kleju a za mało wiedzy warsztatowej. Pamiętajmy, że w tym zawodzie warsztat jest bardzo ważny. Nie da się zrobić kielicha używając kleju czy nawlekanych koralików. Znani malarze abstrakcjoniści, najpierw byli malarzami klasycznymi. Rozwijając myślenie dochodzili do syntezy. Odwrotnie się nie da…
Na pana stronie internetowej można znaleźć stwierdzenie, że biżuteria to nośnik emocji, relacji człowiek-kamień, człowiek-człowiek, człowiek-grupa. Jakie emocje wzbudza w panu biżuteria z krzemieniem?
Tak, ten kamień wyraźnie wypełnia relacje, człowiek-grupa. Z wiekiem łatwiej o uogólnienia, pewne rzeczy powinniśmy sobie uświadomić. Otóż, na przestrzeni czterdziestu lat, mała grupa ludzi pełnych wiary w powodzenie dała Polsce „Polski kamień” i tak już będzie… Nie dało się to zrobić bez głębokich emocji. W czasie Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej nasz krzemień był jednym z prezentów dyplomatycznych /wyróżnik polskości/. W tym roku, Pierwsza Dama Anna Komorowska promowała nasz minerał na spotkaniu z ludźmi sztuki, dyplomacji, biznesu w Ambasadzie Polski w Pekinie. A jeszcze w 1972 roku, był brukiem polnej drogi, od krawędzi lasu do Bazy Kółek Rolniczych w Glinianach k/Ożarowa.
Centralne miejsce w pana twórczości zajmuje krzemień pasiasty jednak jako artysta realizuje się pan także na innych polach. Jest pan zarówno artystą-złotnikiem, jak i malarzem, rzeźbiarzem i fotografikiem. Jedną z pana inicjatyw było „Zakotwiczenie Nieba”. Skąd znajduje pan energię na tak, zdawałoby się różne, inicjatywy artystyczne?
Nie świadczy to, o wypaleniu się na gruncie projektowania biżuterii. Od jakiegoś czasu jestem członkiem ZPAF. Malarstwo było znacznie wcześniej /lata sześćdziesiąte, plenery w Osiekach k/Koszalina – tam awangarda polskiego malarstwa z Tadeuszem Kantorem, Marianem Boguszem, Jackiem Siennickim, i wieloma innymi…/ Powrót do innych technik przekazu jest tylko uzupełnieniem wypowiedzi.
Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?
Jak każdy mężczyzna bez względu na wiek powinienem mieć plany na następne sto lat. Ja takie plany mam – na razie sadzę duży ogród. Pomaga mi w tym „kamień optymizmu” i najbliższa mi kobieta…
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Mariuszem Pajączkowskim, złotnikiem, miłośnikiem
nowoczesnej biżuterii, twórcą Galerii Otwartej w Sandomierzu.
Polski Jubiler: Rynek współczesnej sztuki jubilerskiej stale się rozwija. Zauważalne są coraz to nowe inicjatywy, projekty, ale przede wszystkim pojawiają się młodzi artyści, którzy starają się zmień oblicze złotnictwa. Jak ocenia pan zmiany na polskim rynku jubilerskim?
Mariusz Pajączkowski: No to znowu wyjdę, i to już na początku rozmowy, na osobę krytycznie nastawioną do potocznie używanych określeń. I – podobnie jak w wywiadzie z maja 2011 roku – ponownie zaapeluję: nie mylmy pojęć przynajmniej my! Bo co to jest „sztuka jubilerska”? No, ale nie dlatego się przecież spotkaliśmy, aby mówić o tym samym, co rok temu. Podobnie jak wtedy – dziś również uchylę się od pytania dotyczącego „rynku jubilerskiego”. Nie znam go. Jest przedmiotem analiz dla ekonomistów, mistrzów marketingu, handlu, promocji i upustów. Ja się po prostu na tym nie znam. Zaś co do tej części pytania, która dotyczy starań młodzieży chcącej zmieniać oblicze złotnictwa, cóż, naprawdę nie mogę sobie przypomnieć żadnego nazwiska. Wszystkie, które mi się nasuwają, to artyści i projektanci o których można dyskutować długo i z emocjami, ale określenie „młodzież” do nich na pewno nie pasuje. Co innego, jeżeli myślimy o biżuterii w jej szerokim pojęciu. Tu oblicze zmienia się radykalnie. Biżuteria modowa, recyklingowa, chińskie składaki, sutasz, art clay itp. jest nie do przeoczenia na rynku salonów, galerii, sklepów i jarmarków. I znowu muszę się uchylić od udzielenia odpowiedzi, bo ta biżuteria jest daleka od tego, czym się interesuję i czym żyję. Ocenę pozostawię innym.
Jest pan pomysłodawcą i twórcą Galerii Otwartej w Sandomierzu, która zajmuje się promocją niezwykłego kamienia – krzemienia pasiastego. Jak ocenia pan wpływ działania Galerii na promocję krzemienia w Polsce?
Z całą mocą chciałbym zaprotestować! Galeria Otwarta zajmuje się promocją sztuki złotniczej i biżuterii ze sztuką złotniczą powiązaną. To jest pierwszy jej cel, po to powstała. Zaś krzemień pasiasty z racji miejsca i – nie ukrywam – mojej fascynacji tym kamieniem, znajduje w niej poczesne miejsce. Ale działania te są na drugim miejscu. Fakt, jesienią 2011 roku wraz z Cezarym Łutowiczem, Muzeum Okręgowym w Sandomierzu i władzami miasta zorganizowaliśmy I Festiwal Krzemienia Pasiastego. Dziś kolejne miasta odwiedza wystawa będąca efektem tego wydarzenia, ale nie zapominajmy, że w Galerii Otwartej do tej pory odbyło się 14 innych wystaw sztuki złotniczej (kolejne w przygotowaniu) nie mających z krzemieniem nic wspólnego. Krzemień pasiasty jest kamieniem o nieocenionym potencjale. Jest tak graficzny, że możliwość edycji jego rysunku jest nieprawdopodobną przygodą. To kamień dla tych, którzy kochają estetykę fotografii czarno-białej, mających wyobraźnię, czytających obraz. Stoi na pewno w przeciwieństwie do pstrokacizny biżuterii zalewającej dziś półki sklepowe. Jest elegancki, elitarny, absolutnie unikatowy. Tworzy prawdziwe wyzwania przy złotniczym stole. Fakt, jest trudny, ale kto powiedział, że każda praca ma być szybka i łatwa? Ma niełatwy start, bo pokazać go brzydko i rzucić na bazarowy stragan jest tak samo łatwo jak bursztyn. Rozpoczyna dopiero swoją drogę przez współczesną biżuterię. Bo czymże jest 40 lat jego promocji i to przez większość tego czasu prowadzonej tylko przez jednego człowieka w porównaniu z czasem, siłą i ilością energii setek osób i instytucji promujących np. bursztyn? Jestem bardzo rad, że Galeria Otwarta mogła włączyć się w działania informujące i pokazujące ten kamień. Ale na oceny poczekajmy i niech nie będą one samooceną.
Czy w ostatnim czasie zmienił się stosunek Polaków do biżuterii wykonanej z krzemienia pasiastego?
Tak. Powoli, ale przebija się w świadomości fakt, że jest to kamień charakterystyczny dla polskiej ziemi. Że występuje jedynie tu, że chcąc mieć przy sobie lub obdarować kogoś biżuterią z polskim kamieniem – najlepszym wyborem jest krzemień pasiasty. Bursztyn, który przez dziesięciolecia kojarzył się z Polską, już dawno przekroczył granice. Ile dziś bursztynu wydobytego w kraju znajdziemy w galeriach, sklepach i na targach? 5 procent? Mniej? Zaś oryginalność biżuterii z krzemieniem pasiastym nie podlega dyskusji. Doceniły go również nasze władze. Coraz częściej przedmioty z krzemieniem pasiastym stają się prezentami, które Kancelaria Sejmu i Senatu wręcza oficjalnym gościom odwiedzającym nasz kraj. Ma jednak krzemień pasiasty pewien kłopot. Jakiś „geniusz” od marketingu pomylił określenie „rzadszy niż diament” (co może być prawdą!) i wymyślił, że jest to „polski diament” – i śmiech nie milknie do dziś. Inny, pewnie też w innym nastroju dnia – że to „kamień smutny” – i ciężko walczyć z taką niesprawiedliwą opinią. To duża satysfakcja, gdy wyznawczyni takiej teorii zmienia zdanie oglądając piękne, starannie przygotowane kamienie, które można zobaczyć w dobrej biżuterii, a wykonane przez najlepszych polskich szlifierzy. Znowu porównując – jak smutny może być bursztyn, który przeszedł przez ręce niektórych producentów, a jak piękny w innych rękach?
Minęło 40 lat od kiedy Cezary Łutowicz „odkrył” krzemień pasiasty dla biżuterii. Od tego czasu rola i znaczenie krzemienia niezwykle się zmieniła – choćby fakt, że stał się on kamieniem polskiej prezydencji w Radzie UE. Czy doczekamy czasów kiedy ten niezwykły kamień będzie się cieszył podobnym jak bursztyn zainteresowaniem klientów w kraju i za granicą?
Mam nadzieję, że tak się stanie. Jest tego wart. Jest niepowtarzalny, a jednocześnie łatwo rozpoznawalny. Pewnie nie stanie się to szybko, gdyż dzisiejsza promocja wymaga znacznych środków finansowych, nie wystarczy pasja kilku osób. Ale kto wie, może znajdzie się osoba lub instytucja, która śmiało zajmie się promocją krzemienia pasiastego?
Galeria OTWARTA to nie tylko krzemień pasiasty, ale także promocja polskiej sztuki biżuteryjnej. Od maja w Galerii można oglądać wystawę „60x biżuteria”, której celem jest szerzenie wiedzy na temat sztuki złotniczej a także zapoznanie publiczności z najciekawszymi projektami biżuterii z pracowni polskich projektantów. Czy wydaje się panu, że Galeria może zmienić stan wiedzy Polaków na temat sztuki złotniczej?
Bardzo proszę… co to jest „sztuka biżuteryjna”? Ale do rzeczy. Śladem dwóch poprzednich lat Galeria Otwarta przygotowała wystawę biżuterii polskich artystów i projektantów. Zostali oni poproszeni o przygotowanie specjalnych kolekcji. Celami wystawy, poza wspomnianymi w pytaniu, było również umożliwienie gościom odwiedzającym Sandomierz nabycie tych prac. W poprzednich edycjach wystaw cyklu (2010 rok – 31 x biżuteria i 2011 – 50 x biżuteria) bardzo miłym gestem i wspaniale przyjętym przez środowisko artystów złotników było wręczenie honorowych wyróżnień przez władze Sandomierza i instytucje zajmujące się kulturą i sztuką. Autorzy odnotowują ten fakt na swoich stronach internetowych i w katalogach. Odnotowują to również zaprzyjaźnione media, w tym ogólnopolskie. Tak się stało również w roku bieżącym: zostało przyznanych aż 13 wyróżnień.
Czy Galeria Otwarta może zmienić stan wiedzy o sztuce złotniczej?
Nie. Ale może się do tego przyczynić m.in. poprzez organizowanie wystaw. Również ważny jest dialog z gośćmi, informowanie ich na czym polega różnica między „jubilerstwem” a „złotnictwem”, sklepem a galerią, towarem a indywidualną realizacją projektanta. Jakiś czas temu wspomniałem jak dużą satysfakcję daje pożegnanie gościa Galerii Otwartej, który wszedł do sklepu, a wychodzi z galerii biżuterii autorskiej.
Czy na postawie zaprezentowanych podczas wystawy prac można powiedzieć jakie są kierunki rozwoju polskiej sztuki złotniczej ?
Nie sądzę. 60 autorów pokazuje prace wykonane w swoich pracowniach. Każdy autor jest inny. Każdy o biżuterii myśli po swojemu. To bardzo ciekawy zestaw, ale nie odważyłbym się na jego podstawie stawiać diagnozy na temat przyszłości. To są dobre prace, w znakomitej większości ze srebra. Wszyscy autorzy przysłali biżuterię udowadniając, że warsztat złotniczy nie jest im obcy. Są mistrzowie, są uczniowie, ale nie ma tu fanów kleju (może też dlatego, że nie zostali zaproszeni?). Zgodnie z ideą wystawy – to biżuteria dobrze zaprojektowana i wykonana, adresowana do przyszłych użytkowników. Tu nie ma prób zmierzenia się z przyszłością. Ale na pewno widać szacunek dla odbiorcy.
Czy polska sztuka złotnicza ma swoje indywidualne cechy, które wyróżniają ją na tle obiektów biżuteryjnych stworzonych poza granicami naszego kraju?
Trudne pytanie. Nie można chyba dać jednej odpowiedzi. Niektórzy autorzy wtapiają się w design niemieckich targów, inni konsekwentnie zachowują swój styl i wybór, jeszcze inni eksperymentują na potęgę. Granice kraju w dobie internetu są zatarte. Jeżeli szukać cech indywidualnych, to raczej w biżuterii z bursztynem, w niektórych wyrobach korpusowych, u niektórych autorów nawiązujących do tradycji regionu. Różnorodność emocji i realizacji chyba nie pozwala na wyróżnienie polskiej sztuki złotniczej. Jedna cecha na pewno rzuca się w oczy – to ilość. Myślę, że biżuteria, w tym ta wykonywana technikami złotniczymi, jest w Polsce wszechobecna i jest jej bez porównania więcej, niż w innych krajach.
Czy w najbliższym czasie w Galerii tworzone będą jakieś nowe projekty?
Tak. Pomysłów jest wiele. Być może będzie kontynuowany cykl festiwali krzemienia pasiastego, ale tu wszystko zależy od „sandomierskiej” strony. Obecnie rozpoczynają się przygotowania do projektu pod roboczym tytułem „Biżuteria WszechCzasów”, który w założeniu ma być realizowany wspólnie z archeologami, historykami i oczywiście współczesnymi projektantami. Biżuteria towarzyszyła, towarzyszy i będzie nam towarzyszyć zawsze. Projekt chce połączyć realizacje pradziejowe, historyczne, współczesne i wręcz sięgnąć do przyszłości. Myśląc o biżuterii – warto spojrzeć w przeszłość, wykorzystać techniki, inspiracje, a nawet narzędzia, które dziś są znane, choć od dawna nie używane. A może biżuteria, która wręcz traci swój materialny charakter – to właśnie jej przyszłość? Dziś jeszcze za wcześnie, aby szerzej informować o detalach, gdyż projekt jest w końcowej fazie przygotowań i nawet nie wszyscy jego uczestnicy znają szczegóły. Ale już niebawem…
Jest pan nie tylko popularyzatorem wiedzy na temat złotnictwa, ale aktywnym twórcą biżuterii. Biżuteria wychodząca spod pana ręki zachwyca nie tylko jej posiadaczy, ale także wielu młodych twórców. Co doradziłaby pan początkującym twórcom biżuterii?
Dzięki za miłe słowa, ale to nie całkiem jest prawda. Moje prace być może są lubiane i komentowane, może też jakoś doceniane przez tych, które je znają, ale znam „swoje miejsce” i wiem, że w porównaniu z pracami wielu moich koleżanek i kolegów nie wyróżniają się szczególnie. To ważne, aby znać wartość swojej pracy i nie zadzierać nosa, bo jakie są – każdy widzi. Nie pomoże im różowo-fioletowa czupryna lub wpieranie odbiorcom, że koło jest aktualnym odkryciem. Co doradzić? O biżuterii i jej wykonaniu warto się uczyć, warto ją poznać, warto poczekać zanim się zacznie określać ją terminami „artystyczna” lub „autorska”. Bo niewiele faktów tak łatwo kompromituje wykonawcę, jak pokazanie rzeczy wtórnej, starej i nudnej jako swojego wielkiego nowego projektu.
Jakie są pana zawodowe plany na przyszłość?
Cóż, tu chyba nic się nie zmieni. Z pewnością jeszcze nie czas aby usiąść przed telewizorem. Nadal pewnie będę prowadził swoją pracownię, uczę się prowadzić Galerię Otwartą. Może uda się więcej czasu spędzić przy komputerze aby udostępniać informacje o złotnictwie artystycznym w Polsce? Nadal nie ruszyły zapowiadane przeze mnie projekty złotnictwo.info oraz krzemienpasiasty.info, a przecież materiały, które są tylko na dysku jednego komputera, nie istnieją. Być może pojawi się inicjatywa wspólnej dobrej promocji polskiej sztuki złotniczej? Chętnie w takim projekcie wziąłbym udział. Czas pokaże…
Dziękuje za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa
z Ewą Sereczyńską,
dyrektor zarządzającą Swarovski Poland
Polski Jubiler: Firma Swarovski dysponuje w Polsce już 19 sklepami z biżuterią. Czy w najbliższym czasie planujecie Państwo otwarcie nowych salonów?
Ewa Sereczyńska, Managing Director Swarovski Poland: Rzeczywiście, obecnie firma posiada 19 butików w Polsce, z czego 4 (Warszawa Arkadia, Warszawa Promenada, Echo Kilelce, Malta Poznan) zostały otwarte w ubiegłym roku. Swarovski planuje dalszy rozwój sieci detalicznej – na najbliższe 2 lata planowane są kolejne otwarcia, m.in. w Gdyni, Wrocławiu, Poznaniu, Zakopanem, Bydgoszczy, Toruniu, Szczecinie i Lublinie. Sklepy w większości zlokalizowane są w największych centrach handlowych, wyjątkiem jest butik w Krakowie przy ul. Floriańskiej oraz butik w Zakopanem, planowany jako tzw. street location.
Na świecie istnieje już niemal 2000 salonów sprzedaży firmy Swarovski. Konsumenci na całym świecie zainteresowani są kupnem produktów z kryształami Swarovskiego. Czym według Pani można tłumaczyć ten fenomen?
Sukces firmy Swarovski opiera się na wyjątkowym materiale, jakim jest kryształ, który daje niezliczone możliwości tworzenia. Odkąd Daniel Swarovski wynalazł maszynę do cięcia kryształu, firma nieprzerwanie doskonali techniki obróbki tego surowca, co czyni ją liderem w tej dziedzinie na rynku światowym. W Austrii stworzyliśmy Instytut Naukowy, w którym nasi naukowcy pracują nad nowymi technologiami udoskonalania naszego produktu – zarówno w formie, jak i kolorze. Projektowaniem biżuterii, zegarków i akcesoriów Swarovskiego zajmuje się dyrektor artystyczna Nathali Colin wraz ze swoim zespołem. Każda kolejna kolekcja powstaje z bardzo dużym wyprzedzeniem, tak jak to bywa w przypadku innych modowych marek. Wszystko to sprawia, że nasza biżuteria doskonale wpisuje się w obowiązujące trendy sezonu, od wielu lat zachwycając niepowtarzalnym blaskiem, jaki daje kryształ.
Biżuteria z kryształami Swarovskiego podbiła serca Polek i Polaków. Klienci salonów jubilerskich bardzo chętnie decydują się na zakup kosztowności z kryształami Swarovskiego. Należy jednak zauważyć, że coraz większym zainteresowaniem cieszą się inne elementy biżuterii, jak choćby perły Swarovskiego….
Biżuteria oferowana w butikach Swarovskiego to przede wszystkim kryształy – w różnych formach i kolorach, w połączeniu z różnymi materiałami. W obecnaj kolekcji wiosna/lato 2012 Swing Sing & Shine mamy m.in. szkło akryliczne, skórę czy inne tkaniny, a także perły Swarovskiego.
Firma Swarovski zaskakuje swoich klientów, wprowadzając na rynek nowe kolekcje biżuterii. Z dużym zainteresowaniem spotkała się kolekcja biżuterii Hello Kitty, która została wprowadzona przez Państwa pod koniec ubiegłego roku. Do kogo skierowana została oferta? Czy firma stara się pozyskać nowych, młodszych klientów?
Hello Kitty to kultowa postać rozpoznawalna niemalże na całym świecie. Nasza kolekcja nawiązująca do tej postaci inspirowana jest bieżącymi trendami w modzie. Nie jest to wyłącznie tylko biżuteria dla dziewczynek, ale także dla ich mam. Oprócz drobnych kolczyków, pierścionków czy bransoletek, mamy w kolekcji duże naszyjniki w stylu glamour, dyskretnie ozdobione czerwoną wstążką charakterystyczną dla Hello Kitty. Podobnym przykładem będzie tu również kolekcja Disney’a, która ma fanów w różnym wieku.
Czy według Pani w najbliższym czasie możemy liczyć się ze zmianami na polskim rynku jubilerskim?
Na rynku polskim w ostatnim czasie pojawiło sie wiele nowych marek biżuteryjnych, co powoduje, że nasz rynek jest jednym z najbardziej konkurencyjnych w Europie Środkowo-Wschodniej. Polacy lubią nosić biżuterię, dlatego popyt wciąż wzrasta. Wygrają te firmy, których wyroby cechuje oryginalne wzornictwo, dobra jakość oraz dobra cena. Swarovski jest trzecią firmą na świecie w branży biżuteryjnej – naszym celem jest osiągniecie pierwszej pozycji w ciagu najblizszych kilku lat. Nasz cel realizujemy poprzez wkraczanie w nowe obszary biznesowe – oferujemy nowe produkty i pozyskujemy nowe marki. W marcu tego roku w Bazylei, podczas międzynarodowych targów Baselword, zaprezentowaliśmy premierową męską kolekcję zegarków Swarovskiego, które – podobnie jak wprowadzona dwa lata temu linia damska – cieszą się już dużym zainteresowaniem, głównie za sprawą najwyższej jakości szwajcarskiego mechanizmu oraz wyróżniającego nas designu – oczywiście z użyciem kryształów. Również w tym roku zaprezentowaliśmy naszą nową markę biżuteryjną Lola & Grace w Londynie. Skierowana jest ona do młodszego klienta, również cena produktów jest niższa, co powoduje, że jesteśmy w stanie dotrzeć z ofertę również do nastolatków. Staliśmy się też współudziałowcem amerykańskiej firmy Chamilia, która sprzedaje biżuterię modułową – popularne beadsy. Cześć kolekcji zostala zaprojektowana wspólnie z naszymi projektantami, z naszych komponentów – produkty Chamilia w Polsce dostępne są w salonach sieci W. Kruk. Możliwości, jakie daje kryształ docenianie są również przez inne, w tym także polskie marki biżuteryjne, które wykorzystują Swarovski Elements w swoich produktach (m.in. Yes).
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Tomaszem Kłoczewiakiem,
prezesem Stowarzyszeniem
Rzeczoznawców Jubilerskich.
Polski Jubiler: Jak ocenia pan miniony rok z perspektywy sprawowanej
przez pana funkcji prezesa Stowarzyszanie
Rzeczoznawców Jubilerskich?
Tomasz Kłoczewiak, prezes Stowarzyszenia Rzeczoznawców
Jubilerskich: Z tego punktu widzenia rok nie był zły. Widoczne
jest coraz większe zainteresowanie szkoleniami i kursami, jakie
organizuje SRJ, a to pewnie dlatego, że społeczność jubilerska
spostrzegła konieczność poszerzania wiedzy, zdobywania nowych
umiejętności. Oczywiste jest, że im więcej wiedzy, im większą
fachowość możemy zaprezentować klientowi – tym lepsze wyniki
finansowe, tym więcej klientów i wyższe obroty. Wiedza
i fachowość są lepszą dźwignią handlu niż reklama – szczególnie
w czasach finansowo niepewnych, żeby nie powiedzieć kryzysowych,
jakie mamy obecnie.
Miniony rok znów zaowocował przyrostem ilości naszych członków.
Jest to tendencja rosnąca, przyrost jest widoczny systematycznie.
Warto stwierdzić, że obecnie SRJ ma 185 członków.
Co udało się osiągnąć SRJ w ubiegłym roku a jakie cele stawia
pan przed sobą w 2012 roku?
Zarząd, któremu przewodniczę preferuje raczej systematyczną
i organiczną – pozytywistyczną pracę od podstaw.
Systematycznie organizujemy szkolenia i kursy w celu podnoszenia
wiedzy fachowej społeczności jubilerskiej, szkolenia
zarówno dla naszych członków, ale także dla osób spoza
naszego Stowarzyszenia.
Staramy się jednak szkolenia te organizować coraz lepiej. W tym
celu poszerzamy naszą bazę sprzętową. W minionym roku,
dzięki środkom pozyskanym przy okazji organizacji szkoleń, udało
się nam kupić zestaw sprzętowy do samodzielnej organizacji
szkoleń gemmologicznych. Zestaw ten jest dość obszerny i zawiera:
7 sztuk mikroskopów gemmologicznych o osi poziomej, 7
sztuk refraktometrów, 7 sztuk polaryskopów, wagę hydrostatyczną,
3 sztuki dychroskopów, 3 sztuki spektroskopów, 5 sztuk
przyrządów Leveridge’a o odczycie elektronicznym wraz z kalkulatorem
do obliczania mas kamieni. Razem ze sprzętem , jaki
mieliśmy dotychczas, mamy w zasadzie komplet sprzętu gemmologicznego, umożliwiający przeprowadzenie szkoleń gemmologicznych
na własnym sprzęcie.
Obecny rok poprzedza rok rocznicowy. W 2013 roku minie 25
lat istnienia naszego Stowarzyszenia. Rocznicę chcemy obchodzić
szczególnie uroczyście – to przecież nasze „srebrne gody”.
Przygotowujemy trochę niespodzianek – ale za wcześnie o nich
opowiadać. Mają to być przecież niespodzianki.
Przedstawiciele branży jubilerskiej zauważają, że rok 2011 był
rokiem stagnacji. Podkreślają, że klienci przeznaczali mniej na
zakup biżuterii wykonanej z metali i kamieni szlachetnych. Czy
uważa pan, że rok 2012 zapowiada się lepiej?
Początek 2012 roku jest niedobry. Popyt na biżuterią w dalszym
ciągu słabnie. Wprawdzie osoby majętne w dalszym ciągu poszukują
ciekawych okazów biżuterii, jednak przeciętny sklep jubilerski
wyniki finansowe zawdzięcza zakupom osób z klasy średniej.
A z tym jest gorzej. Przyczyn tego stanu jest wiele. W wypowiedziach
wielu polityków widoczny jest pesymizm w odniesieniu
do ogólnoeuropejskiej sytuacji gospodarczej. Słyszymy, że kryzys,
który dotychczas omijał Polskę zapuka w tym roku do naszych
drzwi. Trudno się więc dziwić, że klienci wiolą raczej oszczędzać,
niż wydawać na biżuterię. Nasze społeczeństwo ma olbrzymie
pokłady rozsądku. A więc skoro politycy mówią o kryzysie…..
A oszczędności bankowe w dalszym ciągu rosną.
W sklepach na terenie całej Polski najlepiej sprzedaje się biżuteria
sztuczna. Tanie, masowe wyroby biżuteryjne są kupowane
przez Polki najczęściej. Co według pana musiałoby się stać, aby
przerwać tę sytuację? Jakie działania mogłaby podjąć branża
jubilerska, aby klienci chcieli kupować biżuterię w salonach
jubilerskich?
Mówiłem poprzednio, że społeczeństwo polskie jest rozsądne,
co ogranicza popyt na biżuterię. Ale chęć kobiet do „strojenia
się” jest przeogromna. Cóż więc się dziwić, że kobiety znajdują
ujście dla swoich potrzeb w masowym kupowaniu sztucznych
świecidełek? Na czas „kryzysu” nałożył się równoległy, ogromny
giełdowy wzrost cen złota i srebra (spowodowany tym kryzysem),
czego skutkiem jest wzrost cen detalicznych biżuterii. Oba te
czynniki: niepewne czasy i wysokie ceny biżuterii nałożyły się na
siebie, powodując duży spadek popytu.
Sposób przeciwdziałania tym zjawiskom nie jest łatwy. Wydaje
się, że nie ma jednej prostej recepty na to zjawisko. Miejmy
nadzieję, że światowa sytuacja gospodarcza ulegnie poprawie,
a wtedy wiele tematów wróci na swoje miejsce: biżuteria znów
będzie kupowana w salonach, a świecidełka na targowiskach.
Optymizmem napawa jednak fakt, że coraz większym zainteresowaniem
wśród Polaków cieszy się biżuteria autorska. Na
polskim rynku pojawia się coraz więcej galerii z biżuterią wykonaną
przez polskich artystów. Czy uważa pan, że będziemy mieli
do czynienia ze znacznym wzrostem udziału w rynku galerii
z biżuterią autorską i czy miejsca te mogą stać się konkurencją
dla tradycyjnych salonów jubilerskich?
Faktem rzeczywiście niezmiernie optymistycznym jest rosnący
popyt na biżuterię artystyczną, autorską. Świadczy to, moim
zdaniem, o rosnącym w społeczeństwie poczuciu piękna, artyzmu.
Ale tak jak powiedziałem uprzednio, branża jubilerska nie żyje
ze sprzedaży pojedynczych egzemplarzy, a do takich należy
zaliczyć biżuterię artystyczną. Sklepy jubilerskie swoje obroty
muszą budować na sprzedaży wyprodukowanych wielkoseryjnie,
na pewno pięknych, ale wytwarzanych masowo wyrobów jubilerskich.
Cieszy więc rosnący popyt na biżuterię autorska, ma ona ogromny wpływ na poczucie piękna w społeczeństwie, ale uważam,
że biżuteria taka nie jest w stanie być konkurencyjna dla
asortymentu sprzedawanego w salonach jubilerskich.
Jak ocenia pan poziom wykonania prac biżuteryjnych, które
oferowane są na polskim rynku jubilerskim?
W naturalny sposób należy podzielić tę biżuterię na co najmniej
dwie grupy: biżuteria autorska, artystyczna, której poziom
w Polsce zawsze był wysoki, a obecnie być może nawet w odniesieniu
do części oferty jest poziomem wybitnym i biżuteria
sprzedawana w ilościach większych – biżuteria przemysłowa,
której poziom wykonania również poprawia się. Oferta jest
moim zdaniem coraz ciekawsza, co jednak wcale nie znaczy,
że obroty są coraz większe.
W „Polskim Jubilerze” nr 1/2012 Marcin Tymiński zauważył, że
polskie firmy jubilerskie muszą wypracować swoją markę.
Sprawić, że biżuteria sygnowana logo polskich projektantów
będzie tożsama w świadomości Polaków z dobrą, wartościową
biżuterią. Czy wydaje się panu, że polskim projektantom uda
się wypromować polską markę biżuteryjną?
Wypromowanie własnej marki, własnego brandu jest celem wielu
firm, wielu twórców. Jest to proces niezwykle trudny, złożony
i wymagający wielu, często bardzo kosztownych zabiegów. Wydaje
się, że musi się to wiązać zarówno z perfekcyjnym wzornictwem,
jak i z bogatą, ale i obszerną ofertą. Czy jest to możliwe dla
wyrobów artystycznych, często wykonywanych w pojedynczych
egzemplarzach? Wybitni twórcy znani byli nie tylko z wybitnych
dzieł, lecz także z tego, że dzieła te wykonywali, adresując je do
znacznej ilości zainteresowanych. Ale bądźmy optymistami. Wiele
produktów powstaje „z miłości do piękna”.
SRJ organizuje kursy i szkolenia, podczas których stara się
przekazać wiedzę na temat kamieni i metali szlachetnych. Kto
korzysta z organizowanych przez państwa szkoleń i czy w ciągu
ostatnich paru lat zauważył pan zwiększone zainteresowanie
prowadzonymi szkoleniami?
Szkoleń organizujemy coraz więcej. Oczywiście, najczęściej
korzystają z nich osoby z branży jubilerskiej. Coraz więcej chętnych
pojawia się na naszych szkoleniach jako hobbyści, tylko dlatego,
że są zainteresowani tematyką szkolenia. Niezwykle ciekawe
zjawisko, obrazujące społeczne zainteresowanie tematem kamieni
szlachetnych i w ogóle tematem jubilerstwa.
Innym ciekawym zjawiskiem jest udział w naszych szkoleniach
osób mieszkających na stałe poza granicami Polski. Oczywiście,
zazwyczaj są to osoby polskiego pochodzenia, świetnie znające
język polski. Okazuje się, że SRJ, dzięki szerokiemu nagłaśnianiu
swojej działalności (niebagatelna rolę pełni nasza permanentnie
aktualizowana strona internetowa) trafia do szerokiego spektrum
społeczeństwa.
Jak według pana będzie rozwijał polski rynek jubilerski?
Zacznę odpowiedź od żartu: adresatem pytania lepsza byłaby
pewna pani. Mieszkała w Delfach i zwano ją Pytią.
Można snuć różne przewidywania, od skrajnie pesymistycznych
do hurraoptymistycznych. Myślę jednak, że nie stanie się nic, co
mogłoby w zasadniczy sposób zmienić obraz naszego rynku
jubilerskiego. Może na skutek cięższej sytuacji kilka osób postanowi
zmienić branżę swego sklepu? A może wręcz przeciwnie:
zgodnie z zasadą, że inwestuje się na dnie bessy kilka osób otworzy
nowe punkty sprzedaży, bo przecież po nocy zawsze jest świt?
Odpowiedź nie jest oczywista. Na pewno cięższe czasy przetrzymają
osoby z pewnym zapleczem finansowym, umożliwiającym
przetrwanie. Być może poprawi się oferta w branży, jako że
sklepy będą szukały coraz ciekawszych ofert w mniemaniu, że
będzie to lekarstwem na zastój. Ale może być też tak, że sklepy
zaczną szukać ofert tańszych, w mniemaniu, że tańszy towar
zwiększy popyt, czego skutkiem będzie pogorszenie oferty?
Wszystko może się zdarzyć. Nie bądźmy jednak pesymistami.
Niezależnie od naszych przemyśleń i przekonań żyjemy na pięknym
świecie i będzie się on rozwijał w dobrym kierunku, chociaż
nie zawsze zgodnym z naszymi oczekiwaniami.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa
z Małgorzatą Kręglewską,
właścicielką galerii
MARGOT STUDIO
z Poznania
Polski Jubiler: Jest pani od wielu lat zawodowo
związana z branżą jubilerską. Jak
według pani zmienił się polski rynek
biżuteryjny w przeciągu kilku ostatnich
lat?
Małgorzata Kręglewska: Biżuteria przestała
być traktowana jako drogocenny przedmiot
przekazywany z pokolenia na pokolenie.
Ostatnie lata to dalszy rozwój biżuterii
taniej, masowej, produkowanej na skalę
przemysłową. Popularne stało się zastępowanie
metali i kamieni szlachetnych tańszymi
materiałami. Coraz częściej o wyborze
danego modelu biżuterii decydują
media, moda oraz potrzeba wyróżnienia
się z tłumu. Noszenie niedrogich ozdób
przestało być wstydliwe, a wręcz stało się
koniecznością dla osób pragnących zawsze
nadążać za modą. Mimo tego zjawiska
klienci stają się coraz bardziej wymagający,
a ich zwyczaje zakupowe nieprzewidywalne.
W ubiegłym roku nastąpił znaczny
rozwój branży biżuteryjnej w kierunku
ozdób wykonanych z materiałów nieszlachetnych
(biżuterii typu fast fashion).
Od lat prowadzi pani Margot Studio,
galerię z biżuterią autorską. Jak ocenia
pani zmiany w podejściu Polaków do
biżuterii autorskiej?
Moim zdaniem, w Polsce zainteresowanie
biżuterią autorską wyraża tylko pewna
wąska grupa klientów. Są to zazwyczaj osoby
majętne, z ugruntowaną pozycją społeczną
i zawodową, chcące wyróżnić się
w środowisku, w którym funkcjonują, nie
pozwalające zniewolić się przez rynek.
W branży jubilerskiej funkcjonuję od 21
lat, a butik MARGOT Studio na ul.
Paderewskiego 7 w Poznaniu z biżuterią
autorską prowadzę od kilku lat. Cenię sobie
fachową pracę złotniczą, interesujące
wzornictwo, wysoką jakość biżuterii i do tego wszystkiego staram się przekonać
moich klientów.
Na co przede wszystkim zwracają uwagę
klienci – czy najważniejsze jest dla nich
wzornictwo, czy cena biżuterii?
Klienci mojego butiku to głównie osoby
w średnim wieku, wymagające, poszukujące
ciekawej, dobrze wykonanej biżuterii,
ale niekoniecznie potrafiące dopasować
oferowane wzory do swojego gustu. Chętnie
korzystają z naszego doświadczenia i fachowej
porady. Pozwalają się ubrać. Doceniają
przede wszystkim prezentowane w butiku
kolekcje, wzornictwo, w mniejszym stopniu
patrzą na cenę. Aczkolwiek, w ostatnim
okresie cena jako kryterium wyboru stała
się istotna. Wierzę jednak, że to tylko
chwilowe zjawisko.
Jak rodzaj biżuterii cieszy się największym
zainteresowaniem wśród klientów pani
galerii?
Biżuteria artystyczna ze srebra, z kamieniami
naturalnymi, tzw. uniwersalna (do pracy
i do stroju wieczorowego), nowoczesna,
ale nie pozbawiona osobliwego klimatu.
Najczęściej jednak sygnowana widocznym
logo wytwórcy. W Margot dobrze sprzedaje
się również biżuteria unikatowa z perłami.
Uwielbiam je, ich blask oraz emocje,
które wywołują. Powoli udaje mi się przełamać
nieuzasadniony dystans Polek do
biżuterii z perłami.
Biżuteria autorska to nie tylko kosztowna
ozdoba, ale także dzieło sztuki złotniczej. Czy
klienci dokonując zakupów w galerii myślą
o biżuterii jako inwestycji w dzieło sztuki?
Chciałabym, ale niestety jeszcze nie. Nasi
klienci kupują biżuterię autorską głównie
z powodu jej walorów estetycznych, ciekawego
wzornictwa i dobrego wykonawstwa.
Po prostu chcą ją nosić. W ostatnim
jednak czasie zaobserwowałam niewielki
wzrost zainteresowania unikatową biżuterią
złotą z diamentami o bardzo dobrych
parametrach. To oznaka prestiżu, a jednocześnie
lokata kapitału w długim okresie.
Od pewnego czasu zajęła się Pani projektowaniem
biżuterii osobiście, co Panią do
tego skłoniło?
Na razie robię to w niewielkim zakresie
i tylko dla zaprzyjaźnionych ze mną klientek.
Jest to biżuteria na zamówienie, właściwie
projektowana wspólnie z zainteresowaną do
konkretnego stroju. Zawsze fascynowały
mnie interesujące dodatki. Już na studiach
nazywano mnie „sroczką”. W moim wieku
przyszedł czas na spełnianie marzeń…
Jak według pani będzie rozwijał się rynek
biżuterii autorskiej w Polsce?
Przypuszczam, że po okresie zastoju wkrótce
zainteresowanie biżuterią autorską
wzrośnie. Część klientów znudzi się biżuterią
„sztampową” i, chcąc wyrażać swoją
indywidualność, pozycję społeczną, sukces,
zacznie poszukiwać dla siebie czegoś prywatnego.
Sami zaś projektanci zmuszeni
będą do tworzenia biżuterii w oparciu
o dobre rzemiosło, wnoszącej nowe informacje,
nawiązującej do lansowanych
trendów mody. Galerie i butiki zaś znacznie
muszą wzmocnić działania marketingowe.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa
z Marcinem Tymińskim,
prezesem Stowarzyszenia
Twórców Form
Złotniczych
i projektantem biżuterii,
współwłaścicielem firmy
Mishu Design.
Polski Jubiler: Już niemal od roku jest Pan
prezesem Stowarzyszenia Twórców Form
Złotniczych. Jak ocenia Pan miniony rok
z perspektywy sprawowanej przez siebie
funkcji? Co udało się Panu osiągnąć a jakie
cele stawia Pan przed sobą w 2012 roku?
Marcin Tymiński, prezes Stowarzyszenia
Twórców Form Złotniczych: Rok to niestety
zbyt krótki czas, żeby dokonać przełomowych
zmian, poza tym takie raczej nie są konieczne.
Co nie znaczy, że nic się nie dzieje, przede
wszystkim pracujemy nad nową stroną WWW,
która ma spełniać funkcję promocyjną, informacyjną
i dodatkowo reklamową. Już dziś
wiadomo, że internet ma ogromną moc i jest
właściwą drogą promocji członków STFZ i polskiej
biżuterii artystycznej. Jest to również najszybszy
dostęp do informacji na temat wszystkich
ważnych dla nas wydarzeń, wystaw, konkursów,
a nawet nowych technologii i narzędzi. Chcemy
to wykorzystać, poza tym nowoczesne technologie
w tym przypadku komputerowe również
dają nam coraz więcej możliwości i mamy zamiar
zamieszczać na naszej WWW wirtualne wystawy
i wycieczki po galeriach, gdzie zaprezentujemy
swoje prace. A również filmiki z naszych
pracowni, gdzie można zobaczyć jak powstają
przedmioty. Poza tym mamy w planie rozszerzać
współpracę z placówkami szkolenia zawodowego,
galeriami i instytucjami związanymi ze
sztuką złotniczą. Myślę, że taka strona będzie
narzędziem dla nas wszystkich.
Rok 2011 był nie tylko rokiem Pana debiutu
w charakterze prezesa, ale także rok ten był
okazją do świętowania dwudziestej rocznicy
powstania Stowarzyszenia Twórców Form
Złotniczych. Czy w najbliższej przyszłości STFZ
zamierza popularyzować wiedzę na temat
współczesnej biżuterii wśród Polaków i organizować
wystawy ukazujące najciekawsze
osiągnięcia sztuki złotniczej?
Tak, 20 lat minęło nie wiadomo kiedy… Ja
wprawdzie nie byłem w Stowarzyszeniu od
początku, ale dla mnie to też już 10 lat pracy
społecznej dla STFZ, które nie wiem kiedy
minęło. Od czasu założenia zmieniły się jednak
oczekiwania członków i sytuacja gospodarcza
w Polsce i na świecie. Sprawia to, że funkcja
STFZ też zmienia swój charakter i funkcje. Dziś dla członków poza niezmiennym promowaniem
DESIGNU i sztuki złotniczej, potrzebna jest
również pomoc w poruszaniu się po światowych
rynkach biżuterii, które dotychczas były dla nas
nieosiągalne lub trudne do zdobycia, a nie
należy zapominać o rynku polskim, na którym
też chcemy być bardziej widoczni i rozpoznawalni
jako marka dobrej biżuterii. Budowanie
marki STFZ to priorytet!!!
Biżuteria stworzona przez polskich designerów
zdobywała uznanie międzynarodowej publiczności
a jej twórcy obsypywani zostali
nagrodami. Czy duże zainteresowanie polskim
wzornictwem przyczyniło się do wzrostu
sprzedaży polskiej biżuterii?
Polska biżuteria jest jedną z najlepszych na
świecie a zdobyte nagrody tylko to potwierdzają.
Niestety nie zawsze idzie to w parze ze
zwiększeniem sprzedaży, szczególnie w tak złym
ekonomicznie okresie dla całego świata. Wzrost
cen surowca i kosztów produkcji sprawia, że
biżuteria jest coraz droższa i coraz mniej atrakcyjna
dla kupców, coraz wyższy kurs złotego też
nam w tym nie pomaga. Większość producentów
jest eksporterami więc nie mają lekko.
Biżuteria polska obecnie może konkurować
jedynie wzornictwem, co na pewno ma swoje
dobre strony − na rynku zostaną najlepsi.
Biżuteria w ubiegłym roku sprzedawała się
dość dobrze. Osoby zawodowo związane
z branżą jubilerską podkreślają, że klienci,
szczególnie ci dysponujący zasobnym portfelem,
nie zrezygnowali z zakupów w salonach
jubilerskich. Jednak stale rosnące ceny metali
i kamieni szlachetnych mogą niepokoić. Jak
według Pana będzie rozwijał się rynek polskiego
złotnictwa?
Ciężko jest mi się odnieść do opinii innych
producentów, a sądząc po rezultacie wzrostu
sprzedaży o którym pierwszy raz słyszę!, chodzi
tu pewnie o firmy handlowe, a nie produkcyjne,
którym mocna złotówka sprzyja bo najczęściej
w dużej mierze są one importerami i produkcja
jest jedynie małą częścią obrotu… Poza tym czy
zanotowały wzrost sprzedaży? Obserwując rynek
nie wydaje mi się…Z mojego punktu
widzenie sytuacja nie
jest taka kolorowa, wzrost
cen surowca i kosztów
produkcji daje nam ostro
popalić, to jedno, a konkurencja
to drugie i nie chodzi tu
o konkurencyjne firmy jubilerskie,
lecz niepokoję się faktem, że coraz
więcej klientów decyduje się na
zakupy coraz tańszej elektroniki
i firmowych gadżetów z „metką”.
Mam wrażenie, że pozycja biżuterii
nieco spadła w rankingach
„najlepszy prezent pod choinkę”.
Współcześni twórcy rzadziej
wykonują biżuterię własnoręcznie,
znacznie częściej w swojej
pracy twórczej wykorzystują
nowoczesne technologie
i wypuszczają na rynek „seryjnie unikatowe”
kolekcje biżuterii. W którą stronę
Pana zdaniem będzie rozwiał się polski
rynek? Czy twórcy postawią na indywidualne
potrzeby klienta i będą tworzyli
unikatowe działa sztuki złotniczej, czy
raczej skłonią się do wypuszczania na
rynek „większej” ilości biżuterii?
Według mnie projektant właśnie do tego
jest żeby projektować i nie ma znaczenia
w jakiej ilości i jakie to przedmioty, dobry
design pozostanie dobrym designem.
Dobrze że coraz częściej firmy decyduje
się zatrudniać takich fachowców, a nie
zrzynają cudze wzory z internetu i katalogów
lub od samych siebie i efektem tego
jest brak różnorodności wzorów na rynku.
Jeśli chodzi o unikaty to jest to indywidualna
sprawa każdego twórcy. Kiedyś mój
starszy kolega z STFZ powiedział „artystą
się nie jest, artystą się bywa”, właśnie
organizacja konkursów i wystaw motywują
twórców do tworzenia unikatów
i być może w ten sposób rozwijamy
polski design.
Klient zwraca przede wszystkim
uwagę na markę danego
produktu. Czy wydaje się
Panu, że w najbliższym
czasie uda się sprawić,
aby biżuteria poszczególnych
twórców była
rozpoznawana? Czy
pojawią się na polskim
rynku nowe marki biżuteryjne?
Na świecie pojawiło się zjawisko,
które nazywam „kultem
metki”. Co to znaczy?
Tyle że
rynek zalewa biżuteria plastikowa,
sztuczna bez żadnej wartości, za to
z „drogim” napisem. Sam fakt
„brandowania” takich przedmiotów
marką z dobrą i modną nazwą
sprawia, że ludzie kupują i noszą to
co jest modne i rozpoznawalne,
a nie to co już tylko jest ładne
i dobrze wykonane. Okazuje się, że
wartością przedmiotu zaczyna być
LOGO i opakowanie, a nie sam
przedmiot. To smutne, ale zapewniam,
że „chwilowe”.
Czy według Pana można mówić
o polskim designie? A jeśli tak to czym
różni się biżuteria tworzona przez polskich
projektantów od biżuterii tworzonej przez
twórców z zachodniej Europy?
Czym się różni???
Może tym, że często jest
lepsza, pomimo że mało która pracownia
dysponuje tak zawansowaną technologią,
jaką dysponują pracownie na świecie, być
może to właśnie zaleta? Tego nie wiem, ale
znam wiele polskich pracowni i wiem, że
Polacy słyną z tego, ze potrafią zrobić coś
z niczego i klepnąć arcydzieło na kolanie.
A jeśli chodzi o polski design jestem o niego
spokojny, aby tak dalej…
Jest Pan nie tylko prezesem STFZ, ale także
prowadzi Pan firmę Mishu Design, która
została wielokrotnie nagradzana w prestiżowych
międzynarodowych konkursach.
Jakie ma Pan plany na najbliższą przyszłość
związane z rynkiem biżuteryjnym? Czym
zaskoczy Pan odbiorców w nowym roku?
Moim planem jest projektować i produkować
biżuterię na najwyższym poziomie
i tworzyć polską markę znaną
na całym świecie. Jest to jedna
z moich pasji więc są szanse, że
moje marzenie się spełni
i dopnę swego.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Marta Andrzejczak
Rozmowa z Marią Witomską-Rynkowską,
dyrektorem Zespołu Szkół nr 31 im. Jana Klilińskiego w Warszawie na temat stworzonej przez nią placówki kształcącej złotników i jubilerów.
Polski Jubiler: Zespół Szkół nr 31 im. Jana Klilińskiego jest jedyną placówką w Polsce, która kształci przyszłych złotników. Stworzyła Pani miejsce, gdzie mogą kształcić się przyszli złotnicy i jubilerzy. Skąd wziął się pomysł na stworzenie państwowej szkoły uczącej zawodu złotnika-jubilera?
Maria Witomska-Rynkowska, dyrektor Zespołu Szkół nr 31 im. Jana Klilińskiego w Warszawie: Szkoła działa od trzech lat. Powołana do życia została jednak troszkę wcześniej. W pierwszym roku jej działalności nie udało nam się zrobić naboru, ponieważ nie zgłosiła się odpowiednia liczba chętnych. W przeciągu roku jednak udało się odpowiednio rozreklamować szkołę, poinformować zainteresowanych o jej istnieniu i w następnym roku do pierwszej klasy przyjęliśmy pięćdziesiąt sześć osób! Po roku nauki mniej więcej połowa z nich przystąpiła do egzaminu potwierdzającego kwalifikacje zawodowe. Egzamin zdali wszyscy, którzy do niego przystąpili.
Skoro jesteście jedyną placówką edukacyjną kształcącą złotników-jubiler w Polsce to skąd pochodzi program realizowany w szkole, według którego uczniowie muszą nie tylko się uczyć, ale także zdać egzamin zawodowy?
Program edukacyjny, które realizujemy został opracowany przez nauczycieli naszej szkoły i zatwierdzony przez Ministra Edukacji Narodowej i Sportu w roku 2002. W związku z tym na naszym autorskim programie pracuje też Wyższa Szkoła Rzemiosł Artystycznych we Wrocławiu. Nasza szkoła jest prekursorem nauczania w zakresie złotnictwa i jubilerstwa w Polsce. Jesteśmy nie tylko jedyną szkołą zawodową w Polsce, ale także jedynym ośrodkiem egzaminacyjnym OKE na terenie naszego kraju. Jesteśmy placówką, która dynamicznie się rozwija i z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością. Osobiście uważam, że udało nam się stworzyć świetne miejsce.
Czy uda się Pani zrealizować swoje plany i stworzyć szkołę zawodową, która kształciłaby przyszłych jubilerów i złotników?
Od paru lat czynię starania, aby tak się stało, jednak ze względów finansowych jest to obecnie niemożliwe. Niezwykle trudno powrócić do stanu sprzed 2005 roku, kiedy zlikwidowano niemal całe szkolnictwo zawodowe. Wydaje mi się, że należałoby zastanowić się nad powróceniem działalności rzemieślniczych szkół zawodowych, gdyż ich powstanie odbiłoby się pozytywnie na stanie gospodarki narodowej. Na rynku pracy brakuje bowiem wykwalifikowanych rzemieślników.
Sukces jaki odnosi szkoła z całą pewnością jest zasługą Pani, ale także świetnie wykształconej kadry dydaktycznej, która nie tylko przyczyniała się do powstania szkoły, ale stworzenia programu nauczania. Kogo zatrudnia Pani na stanowiskach nauczycieli?
W szkole pracują wysokiej klasy profesjonaliści. Zatrudniamy jubilerów, którzy są mistrzami w zawodzie. Jednocześnie w naszej szkole pracują najlepsi absolwenci naszego, nie istniejącego już, Liceum Rzemiosł Artystycznych, którzy ukończyli Akademię Sztuk Pięknych, a następnie podjęli pracę w zawodzie – projektują i wykonują biżuterię. Są oni wykwalifikowanymi metodykami, gdyż z jednej strony posiadają niezbędną wiedzę teoretyczną, z drugiej odpowiednie umiejętności warsztatowej, które nabyli podczas nauki w Liceum Rzemiosł Artystycznych. Kadra dydaktyczna naszej szkoły ma za zadanie kompleksowo przygotować uczniów do pracy zawodowej, dlatego też nasi słuchacze uczą się zarówno wiedzy teoretycznej, jak i warsztatowych. Warto zauważyć, że nasi uczniowie w programie nauczania mają aż dziesięć godzin zajęć warsztatowych tygodniowo.
Gdzie odbywają się zajęcia warsztatowe?
Zajęcia warsztatowe odbywają się na terenie naszej szkoły. Uczniowie mają dostęp do jubilerni, gdzie mają możliwość tworzenia swoich pierwszych dzieł. Jubilernia wyposażona jest w maszyny umożliwiające poznanie podstawy klasycznego warsztatu złotnika-jubilera. Na terenie naszej szkoły znajduje się także odlewnia, gdzie każdy ze słuchaczy może poznać technologię oraz nauczyć się sposobu wykonywania biżuterii ze srebra. Dzięki zdobyciu takich umiejętności przyszli złotnicy będą w stanie samodzielnie wykonywać autorskie projekty biżuterii, ale także pracować przy masowej produkcji wyrobów jubilerskich. Pracowania wyposażona jest w pełny zestaw specjalistycznych urządzeń odlewniczych. Zajęcia warsztatowe odbywają się także w grawerni komputerowej, gdzie przekazywana jest wiedza z zakresu programowania grawerki komputerowej i wykonania prac przy jej użyciu. Do dyspozycji uczniów są stanowiska komputerowe i dwie nowoczesne maszyny cyfrowe. Pracownie warsztatowe są wyposażone w pełni profesjonalny sprzęt jubilerski. Oprócz pracy warsztatowej nasi „studenci” muszą odbyć dwutygodniową praktykę zawodową. Najczęściej odbywają je w warsztatach jubilerskich, gdzie mają możliwość ćwiczenia w praktyce umiejętności zawodowych.
Na jakich materiałach pracują uczniowie szkoły?
Materiały pozyskujemy z różnych źródeł, najczęściej od sponsorów. Często materiał kupowany jest z budżetu szkoły, jeśli jednak nie możemy pozwolić sobie na taki wydatek to prosimy o pomoc radę rodziców, która chętnie finansuje to przedsięwzięcie. Nie można bowiem wyobrazić sobie sytuacji, aby uczniowie nie mieli na czym pracować. Do tej pory egzaminy potwierdzające kwalifikacje zawodowe odbywały się w srebrze i złocie, co stanowiło pewien problem, gdyż nasi uczniowie nie pracowali w złocie. Uczniowie na terenie naszej szkoły pracują głównie w srebrze a pojawianie się złota na egzaminie wymagało od nich innych kwalifikacji. Jednak pozytywne wyniki egzaminu pokazały, że nasi uczniowie radzą sobie z każdym materiałem.
Jak wygląda egzamin sprawdzający kwalifikacje zawodowe?
Egzamin składa się z dwóch części – z części teoretycznej i części praktycznej. Część teoretyczna jest częścią pisemną, gdzie zadaniem uczniów jest rozwiązanie zadań z zakresu złotnictwa i jubilerstwa. Część praktyczna trwa 180 minut i zadaniem uczniów jest stworzenie biżuterii według opisu, który każdy zdający otrzymuje.
Nauka w państwa szkole odbywa się w trybie wieczorowym. Ile razy w tygodniu odbywają się zajęcia?
Zajęcia warsztatowe odbywają się w poniedziałki i wtorki, natomiast w czwartki odbywają się zajęcia teoretyczne, czyli podstawy techniki, materiałoznawstwo złotniczo-jubilerskie, technologia robót złotniczo-jubilerskich oraz projektowanie wyrobów złotniczo -jubilerskich.
Kto może uczęszczać do klasy o profilu złotnik-jubiler?
Do prowadzonej przez naszą szkołę klasy o profilu złotnik-jubiler może uczęszczać osoba, która ukończyła szkołę średnią. Na naukę w tych klasach decydują się absolwenci szkół średnich, ale także wielu dorosłych ludzi, wśród których znajdują się bardzo często osoby z wyższym wykształceniem. O dostaniu się do naszej szkoły decyduje termin zgłoszeń, który ustalony jest przez Kuratorium Oświaty.
Jak odnajdują się na rynku pracy absolwenci Pani szkoły?
Nie prowadzimy badań dotyczących kariery naszych absolwentów. Wiele osób, które uczęszczają do naszej szkoły, chce rozpocząć na przykład prowadzenie własnej działalności gospodarczej. Część z nich znajduje zatrudnienie w największych firmach jubilerskich w Polsce. Należy pamiętać, że złotnik to również grawer a zapotrzebowanie na grawerów w naszym kraju istnieje dość duże.
Czy jako szkoła współpracują Państwo z organizacjami promującymi wyroby jubilerskie i sztukę biżuteryjną?
Od lat współpracujemy z targami Złoto Srebro Czas, zawsze mamy na nich swoje stoisko. Jako że jesteśmy szkołą a nie przedsiębiorstwem nie możemy prowadzić działalności gospodarczej, sprzedawać wyrobów, które tworzą nasi uczniowie. Jednak podczas warszawskich targów prezentujemy prace naszych uczniów, którzy wzięli udział w szkolnym konkursie „Złote ręce”. Wszystkie prace powstające na konkurs są zaprojektowane i wykonane przez uczniów oraz opatrzone dokumentacją rysunkową i opisem technologicznym. Jest to zadanie, w którym łączą wiedzę nabytą na wykładach teoretycznych, zajęciach projektowych z umiejętnościami zdobytymi w pracowniach. Prace semestralne pozostają własnością szkoły i są eksponowane tradycyjnie na targach.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z profesorem Andrzejem Bossem, kierownikiem Katedry Biżuterii, prowadzącym Pracownię Form Złotniczych na Akademii Sztuk Pięknych im. Wł. Strzemińskiego w Łodzi
Polski Jubiler: Wielką popularność w polskiej branży złotniczej zyskał tzw. design, który dla wielu przedstawicieli branży przeczy idei indywidualizacji biżuterii. Z drugiej strony słychać głosy, że brakuje biżuterii przetwarzającej sztukę w dobry design, jak mówiła na łamach Polskiego Jubilera Magdalena Kwiatkiewicz. W którą stronę Pana zdaniem będzie rozwijała się polska sztuka złotnicza?
Andrzej Boss, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi: Design dotyczy każdej aktywności twórczej, to kreatywne myślenie, patrzenie i przetwarzanie rzeczywistości. To nie tylko tworzenie nowych wyglądów przedmiotów, to często tworzenie nowych produktów zaspokajających lub wręcz kreujących nowe potrzeby. Nowoczesny design nawiązuje do obowiązujących trendów i wykorzystuje nowe technologie. Zrobienie bardzo przemyślanego unikatu jest dzisiaj łatwiejsze metodami przemysłowymi niż w warsztacie rzemieślniczym. Nawet duże firmy są nastawione na realizację bardzo indywidualnych potrzeb odbiorców. To projektant podejmuje decyzje czy tworzy unikaty czy biżuterię seryjną. W dobie skanerów 3D, programów komputerowych do projektowania i nowych technologii wykonywania biżuterii, podział na biżuterię unikatową i przemysłową jest sztuczny. Design nadąża za zmianami technologicznymi, kształtuje nasze otoczenie i nas. Zmiany te dotyczą też sztuki złotniczej. Nowe materiały i technologie stają się coraz bardziej widoczne. Osobiście wolę wykonywać biżuterię ręcznie, pozostawić na niej swój ślad, ale nowe pokolenie, uzależnione od nowych „zabawek”, będzie w nowy sposób projektować i wytwarzać biżuterię.
Obserwując rynek biżuteryjny w Polsce można zauważyć, że pojawia się na nim coraz więcej konkursów skierowanych do młodych adeptów sztuki złotniczej i projektantów biżuterii. Czy obserwując prace młodych twórców można zauważyć cechy wspólne, które umożliwiłyby charakterystykę sztuki złotniczej młodego pokolenia?
Młode osoby próbujące swych sił w konkursach złotniczych mają bardzo różny poziom umiejętności i świadomości plastycznej. Niewątpliwie charakterystyczne jest używanie przez nich nowych materiałów i technologii. Wchodzi moda na Trash art i da się to zauważyć w pracach młodych. Trochę szkoda, że nadal trzymają się tradycyjnych form. Czekam kiedy młodzi ludzie, dysponujący nowymi technologiami i materiałami, zaczną tworzyć nowe rzeczy w nowy sposób. Nowe narzędzia nie powinny tylko usprawniać pracę, powinny spowodować nowy sposób myślenia o projektowaniu. Jednym z organizowanych w Polsce konkursów jest Konkurs Strzemińskiego „Projekt” organizowany przez Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi. Co może zyskać młody twórca prezentując na nim swoje prace biżuteryjne? Każdy udział w konkursie to możliwość konfrontacji z innymi, to sprawdzenie jak projekty czy gotowe realizacje są odbierane przez innych. Nowy wyrób to nowe odkrycie, trzeba sprawdzić czy jest potrzebne i akceptowane. Nagroda to najlepszy sposób dopingu, to rozpoznawalność i łatwiejszy kontakt z galeriami. Mocno zachęcamy studentów do udziału w rożnych konkursach, bo ułatwia to im start na coraz trudniejszym rynku. Cieszę się, że Polski Jubiler także ma swój udział w tych działaniach.
Biżuteria jest rodzajem dzieła sztuki, takim samym jak obraz czy rzeźba, jednak nie jest tak chętnie kupowana przez kolekcjonerów sztuki współczesnej. Czy w Polsce istniej rynek współczesnej sztuki złotniczej?
Gdyby biżuteria była traktowana tak samo jak obraz czy rzeźba, można by ją oglądać w każdym muzeum. Niektóre wielkie muzea mają już działy z biżuterią, ale to na świecie niestety nieliczne wyjątki. Sztuka użytkowa zaczęła być modna. Na razie dotyczy to raczej przedmiotów do wnętrza i nieznacznie zaczyna zahaczać o sztukę złotniczą. Na biżuterię trzeba trochę jeszcze poczekać. Dzisiaj kiedy sprzedaje się markę nie produkt, każdy twórca powinien się skupić na jej budowaniu. Będzie to procentowało w przyszłości. Na razie rynek na współczesną sztukę złotniczą jest niewielki, ale wzrost zamożności społeczeństwa daje jakieś nadzieje.
Prace polskich projektantów i twórców biżuterii tzw. „autorskiej” coraz częściej zauważane są przez międzynarodową publiczność. Polskie prace zyskują spore uznanie oraz bywają nagradzane na międzynarodowych konkursach biżuteryjnych. Czy wobec powyższego możemy mówić o „polskiej sztuce złotniczej”?
W dobie internetu, łatwości przemieszczania się, trudno mówić o lokalnych specjalizacjach. Dostęp do aktualnych trendów daje nam dzisiaj równy start. Sądzę, że to jest powodem, że zaczynamy być zauważani i doceniani na szerszej arenie.Nasza pomysłowość i potrzeba osiągnięcia sukcesu motywuje nas do działania. To dobry prognostyk.
Najczęściej eksportowanym rodzajem polskiej biżuterii są okazy biżuteryjne wykonane z bursztynu i srebra. Ostatnio – dzięki wielkiej pracy Cezarego Łutowicza – także z krzemieniem pasiastym. Czy wydaje się Panu zasadne, że polscy artyści tworząc swoje dzieła stawiają na oryginalność materiału, co często nie przekłada się na innowacyjne rozwiązania we wzornictwie?
Popyt wywołuje podaż. Niewielu stać na tworzenie sztuki dla sztuki. Zainwestować czas i pieniądze na przygotowanie wystawy, a potem trzymać to w komórce. Po co? Brak zaplecza finansowego utrudnia budowanie marki, projektanci podpinają się więc pod obowiązujące trendy. Modny bursztyn robimy z bursztynu, modny krzemień robimy z krzemienia itd. Za współczesnym wzornictwem stoją nowe materiały i technologie. Brak zaplecza w firmach innowacyjnych technologii ogranicza nowe możliwości poszukiwań.
Bolączką polskiej branży biżuteryjnej wbrew pozorom nie jest kryzys finansowy, który sprawia, że Polki kupują znacznie mniej biżuterii, ale fakt, że na rynku stale pojawiają się „masowe wyroby jubilerskie”, które dzięki konkurencyjności cenowej z produktami wysokiej jakości, zdobywają nowych odbiorców. Czy wydaje się Panu, że w najbliższym czasie możliwe jest aby Polacy docenili wyroby złotnicze i inwestowali w nie swoje środki finansowe?
Cenne metale i kamienie przez wieki były pewną lokatą kapitału. Zamrożenie cen złota, banki i giełdy dające większe zyski zmieniły te reguły. Zmiany cen kruszców w ostatnim okresie na razie nie odwróciło tych trendów. Trudno znaleźć klienta na wyrób pracochłonny i z drogich materiałów. Na ich robienie pozwalają sobie firmy w ramach budowania marki, dla pokazania siły i możliwości firmy. Produkcja „masowej biżuterii” jest prawie tak stara jak sama biżuteria. Nie mówmy, że jest ona winna wszystkiemu. Coraz szybsze zmiany trendów nie zachęcają do zakupu drogich produktów, ciągle trzeba mieć coś nowego i cena jest jednym z podstawowych wyznaczników przy nabywaniu ozdoby. Z tej reguły wyłamują się tylko wyroby nabywane na specjalne okazje – pierścionek zaręczynowy czy obrączki. Oczywiście jest zapotrzebowanie na drogie ekskluzywne produkty, ale nabywane są one z reguły w znanych firmach. Kiedyś biżuteria, przy skromnym asortymencie rynku, była wyznacznikiem statusu. Dzisiaj skuteczne działania marketingowe innych branż, nadprodukcja zmieniły te trendy. Nie sądzę aby biżuteria, rozumiana tradycyjnie, znowu była na fali.
Przedstawiciele branży złotniczej podkreślają, że wpływ na tworzenie niskiej jakości okazów biżuteryjnych, które możemy znaleźć na naszym rynku, ma przede wszystkim niski poziom wiedzy Polaków na temat biżuterii. Czy wydaje się Panu, że istnieje sposób, aby zmienić obecny status quo?
Kuleje przede wszystkim edukacja estetyczna, trzeba na nią postawić. Nie sądzę, aby jej poziom, czy poziom wiedzy o biżuterii, przekładał się bezpośrednio na jakość tworzonej biżuterii. Czy ma to wpływ na poziom malarstwa czy filmu. Trzeba znaleźć swoją niszę i tworzyć rzeczy dla wyselekcjonowanego odbiorcy. Nie mamy na razie szans na ściganie się z Włochami czy Chińczykami. Trzeba postawić na pomysł – patrz „Pandora” i sposób reklamy. Kwestia jakości i trwałości produktu to druga sprawa. Telefon ma przeżyć 2 lata, pralka 5 lat, biżuteria? W dobie nadprodukcji, ciągłych zmian mód i trendów najczęściej handluje się biżuterią modową, zmienianą co sezon. Co by było gdyby wyrób biżuteryjny był wieczny i ciągle trendy?
Jak ocenia Pan poziom edukcji złotniczej? Czy w ostatnim czasie można zaobserwować optymistyczne zmiany, które wpłynęły na jakość oraz formę tworzonych w Polsce okazów biżuteryjnych?
Na poziom kształcenia wpływ ma wiele czynników. Ilość szkół i kursów kształcących w tym zakresie rośnie. Nie wpływa to jednak na istotne zmiany w kształceniu. Katedra Biżuterii łódzkiej ASP jest ciągle centrum nauczania w tej specjalizacji. Dostęp do czasopism i książek z tej dziedziny jest dzisiaj praktycznie nieograniczony. Internet, targi branżowe, wszystko na wyciągnięcie ręki. To daje rozeznanie i pozwala iść krok dalej w projektowaniu. Niewątpliwie ma to wpływ na zauważalną zmianę biżuterii tworzonej przez młodych.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Piotrem Cieciurą, artystą plastykiem, pracownikiem dydaktycznonaukowym Wydziału Wzornictwa Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi (w latach 1998-2006 jego Dziekan), gdzie od 1993 roku prowadzi Pracownię Projektowania Biżuterii i Sztuki Przedmiotu, wykładowcą i współorganizatorem Pracowni Odlewnictwa Artystycznego na Wydziale Mechanicznym Politechniki Łódzkiej.
Polski Jubiler: Projektanci, artyści, złotnicy, sprzedawcy biżuterii jednym głosem powtarzają, że najważniejszym wyzwaniem przed którym stoi branża złotnicza jest tworzenie biżuterii według nowoczesnego wzornictwa. Czy design jest nieodłącznym elementem współczesnej sztuki biżuteryjnej?
Piotr Cieciura, Wyższa Szkoła Sztuki i Projektowania w Łodzi: Pod pojęciem design rozumiem projektowanie dla produkcji wielkonakładowej i to się kłóci z moją definicją biżuterii jako czegoś wyjątkowego, indywidualnego, magicznego czy wręcz intymnego. Czy takie oczekiwania spełni produkt (nawet doskonale zaprojektowany), ale bezdusznie wytworzony w nakładzie kilkunastu tysięcy sztuk? Chyba niekoniecznie, a może to tylko kwestia wrażliwości? Dla mnie biżuteria to nie czajnik czy odkurzacz. Dostrzegam jednocześnie ogromne zagrożenie w globalizacji jej produkcji niszczącej to co najcenniejsze, czyli różnorodność, lokalną kulturę materialną i często tysiącletnie tradycje jej wyrobu. Nie bez winy są tu także media lansujące bezmyślnie tzw. światowe najnowsze trendy. Warto bowiem pamiętać, że tak jak ubiór, biżuteria także podlega modom. I to właśnie wielcy kreatorzy często decydują czy w następnym sezonie biżuteria będzie modna? Od wielu lat śledzę te wzajemne relacje i właśnie po dekadzie posuchy na przełomie wieków od trzech lat wraca moda na biżuterię. Nie wiadomo tylko na jak długo?
Można powiedzieć, że biżuteria jest komunikatem, przekazuje „światu” informację na temat osoby ją noszącej. Najpopularniejszym rodzajem biżuterii natomiast, jaki możemy zaobserwować na polskich ulicach, są „tradycyjne” pierścionki z oczkami czy złote łańcuszki. Czy Polakom brakuje odwagi, aby przenosić w przestrzeń ulicy małe arcydzieła współczesnej sztuki jubilerskiej, a może nie mają wystarczającej wiedzy na temat współczesnej sztuki?
To wcale nie jest kwestia odwagi! To probierz potrzeb naszych nowych elit finansowych, bo nie ukrywajmy kupowanie dobrej współczesnej sztuki, biżuterii także, powinno kosztować! Jest taki wiersz Juliana Tuwima z 1933 roku pt. „Mieszkańcy” zacytuję początek: „Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach Strasznie mieszkają straszni mieszczanie…” I choć poecie chodziło raczej o mentalność tamtego mieszczańskiego społeczeństwa to jego słowa doskonale pasują także do aktualnej oceny potrzeb, kondycji i poziomu „konsumpcji” sztuki współczesnej w naszym społeczeństwie. Wystarczy popatrzeć jak mieszkamy, jak się ubieramy etc. Kompletny brak gustu, smaku świadczy o świadomości, że o koneserstwie nawet nie wspomnę. I nie jest to wcale kwestia braku środków, jak opowiadają mi koledzy architekci starający się pomagać w urządzaniu, rosnących jak grzyby po deszczu, rezydencjach. Nie ma żadnych problemów z akceptacją kupna kanapy skórzanej za 50 tysięcy, ale nad tę kanapę wystarczy już powiesić w ramie z Ikei reprodukcję, zresztą najczęściej koszmarną. Tak naprawdę – i nie boję się tego powiedzieć – w Polsce nie ma rynku sztuki współczesnej! Nic dziwnego, że dokładnie w tej samej sytuacji znajdują się ambitniejsi twórcy współczesnej, unikatowej sztuki złotniczej. Upadające galerie i kurcząca się stopniowo ilość miejsc, gdzie można ją znaleźć to teraz codzienność. Oczywiście warto także pamiętać i trzeba wiedzieć, że układ twórca-odbiorca jest sprzężeniem zwrotnym. Jakie potrzeby taka sztuka i taka sztuka…
Czy w związku z powyższym można powiedzieć, w jakim kierunku będzie rozwijała się polska sztuka złotnicza?
To bardzo trudne do przewidzenia, od dziesięciu lat śledzę niepokojące zjawisko – jakość oferowanych prac jest coraz gorsza. Jak wspomniałem nie ma gdzie jej prezentować i sprzedawać. Moi koledzy, moi rówieśnicy, powoli się wykruszają i z przykrością muszę stwierdzić, że zbyt mało nowych indywidualności pojawia się zarówno na wystawach krajowych, jak i na rynku.
Sztuka złotnicza jest jedną z najstarszych form sztuk, liczy ona bowiem ponad siedem tysięcy lat. Czy współczesna sztuka koresponduje z dawną sztuką złotniczą, czy współcześni twórcy starają się tylko zszokować odbiorcę swoimi projektami?
Oczywiście, że koresponduje, a przynajmniej powinna. Mam satysfakcję, że mogę się podzielić swoją wiedzą na temat historii złotnictwa z moimi studentami w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania w Łodzi. Tak naprawdę wszystko już było, warto jednak wiedzieć o tym, by nie „wyłamywać otwartych drzwi”, ale świadomie czerpać z przeszłości nadając pracom nową formę i znaczenie.
Coraz częściej „na naszym podwórku” organizowane są konkursy dla młodych projektantów, których celem jest popularyzacja współczesnego złotnictwa a także poszukiwanie nowych form, materiałów, czy technik w procesie tworzenia biżuterii. Jak ocenia Pan znaczenie i rezultaty, jakie przynoszą ogólnopolskie konkursy?
Takie konkursy trzeba koniecznie organizować, pełnią bowiem ważną rolę w propagowaniu trudnej sztuki jaką jest złotnictwo. Miałem okazję uczestniczyć kilkukrotnie w ciągu ostatnich trzech latach jako juror w wystawach krajowych i niestety nie dostrzegam progresu. Dlatego chciałbym by coraz więcej młodych ludzi próbowało swoich sił w wystawach i konkursach ogólnopolskich, bo tylko to daje gwarancję na późniejsze sukcesy międzynarodowe.
Projektanci nie tylko ukazują swoje prace podczas ogólnopolskich wystaw i konkursów, ale także coraz częściej prezentują obiekty biżuteryjne na arenie międzynarodowej, nierzadko zdobywając wysokie nagrody. Czy wobec powyższego można mówić o polskiej szkole designu?
Cieszę się na każdy taki sukces i fakt, że uda się zaistnieć świadczy tylko o potencjale jaki w nas drzemie.
Czy można wyróżnić nowe kierunki, materiały czy techniki, które wprowadzili do rozwoju sztuki złotniczej polscy projektanci?
Myślę, że jeszcze nie udało się nam zaistnieć w tak znaczący sposób by było to dostrzeżone jako znaczący wkład w rozwój światowego złotnictwa. Mamy zbyt mały potencjał; patrz niżej!
Współcześnie rynek, zarówno konsumpcyjny, jak i rynek sztuki złotniczej, zalany jest obiektami biżuteryjnymi, które wpisują się w nurt sztuki popularnej, czy mówiąc innymi słowy – sztuki masowej. Projektanci starają się sprostać wymaganiom klientów i oferują im obiekty, które cieszą się popularnością. Czy możliwe jest przełamanie konwencji, aby sztuka nie poddawała się prawom rynku a artyści nie tworzyli swoich dzieł dla pieniędzy?
Skończmy z hipokryzją jak świat światem artyści zawsze (z bardzo nielicznymi wyjątkami) tworzyli swoje dzieła dla pieniędzy! To taki sam zawód jak dentysta czy inżynier! Tu trochę oczywiście przesadziłem bo to dużo trudniejsze, ponieważ wymaga jeszcze talentu, więc dlaczego mielibyśmy to robić darmo? Wielki Michał Anioł zmarł jako jeden z najzamożniejszych obywateli Rzymu, czy to umniejsza jego geniusz?
Coraz więcej osób chce zająć się tworzeniem biżuterii. Można mówić o swoistej modzie na tworzenie autorskich kolekcji biżuterii – szczególnie widocznej w sprzedaży internetowej. Jednocześnie wielu młodych artystów decyduje się na studia w zakresie projektowania biżuterii. Czy tworzenia sztuki biżuteryjnej można się nauczyć?
To pocieszające, choć szczerze, sam nie zauważyłem na razie takich trendów. Tegoroczna impreza organizowana w lipcu przez moją uczelnię pt. „Lato z biżuterią” niestety nie odbyła się! Powód brak chętnych. Od lat w środowisku powtarzam jak mantrę, że jedyny sposób na poprawę całej tej sytuacji to EDUKACJA, EDUKACJA, EDUKACJA! I to na wszystkich poziomach nauczania. A dzieje się nie najlepiej, o lekcjach plastyki w szkołach podstawowych i gimnazjach nie wspomnę bo jest fatalnie. Średnie szkolnictwo zawodowe praktycznie nie istnieje poza jedyną szkołą w Częstochowie. Szkolnictwo wyższe to od lat tylko dwie uczelnie w Polsce. By nie wyjść na kompletnego pesymistę, całą rozmowę warto by zakończyć jakimś optymistycznym akcentem. Ogromne nadzieje wiążę z budowanym w Kazimierzu nad Wisłą, pierwszym w Europie Środkowej Muzeum Złotnictwa! Instytucja ta ma ogromną szansę stać się centrum polskiego złotnictwa. Mam pewność, że dzięki energii i zaangażowaniu pani kustosz Anieli Ryndziewicz uda się jej wraz z grupą zapaleńców syzyfowy trud ustawicznego propagowania wiedzy na temat fascynującej sztuki jaką jest złotnictwo. Wyobrażam sobie zakrojone na szeroką skalę działania w postaci wystaw, konkursów, warsztatów, szkoleń i sympozjów poświeconych szeroko rozumianej tematyce złotnictwa. Oczywiście, przede wszystkim powinniśmy edukować młodzież i to od przedszkola po liceum, właśnie pracuję na programami warsztatów dla poszczególnych grup wiekowych. Nie wolno nam także zapominać o dorosłych, a olbrzymie zainteresowanie towarzyszące naszym działaniom w czasie majowej „Nocy w muzeum” są najlepszym prognostykiem i świadczą o rosnących potrzebach i oczekiwaniach ze strony tysięcy odwiedzających rokrocznie, to najbardziej romantyczne miejsce w Polsce (red. w rozstrzygniętym we wrześniu plebiscycie został nim Kazimierz Dolny).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Michałem
Kosiorem, kierownikiem
biura Międzynarodowego
Stowarzyszenie
Bursztynników.
Polski Jubiler: Wsłuchując się w głos przedstawicieli branży jubilerskiej można stwierdzić, że w ciągu ostatniego czasu znacznie zmniejszyła się liczba sprzedawanej biżuterii. Czy branża bursztynnicza także boryka się z kłopotami? Czy w ostatnim czasie spadła sprzedaż bursztynowej biżuterii?
Michał Kosior, kierownik biura Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników: Ostatnie lata nie są łatwym czasem dla producentów biżuterii bursztynowej. Do jesieni 2008 roku większość liczących się firm żyła przede wszystkim z eksportu do USA, Europy Zachodniej czy na Daleki Wschód. Jednak od momentu nawarstwienia się kryzysu w USA i na świecie wielu pośredników wstrzymało się z zakupami. Część producentów większą uwagę zwróciła w tym czasie na rynek krajowy, gdzie mocniej zaczęło pojawiać się nowoczesne i ciekawe wzornictwo biżuterii bursztynowej i to ich uratowało. Jednak jest też grupa firm, które radzą sobie znacznie gorzej. Należałoby również dodać, że eksport do USA od wielu lat systematycznie spadał. Miał na to wpływ spadek kursu dolara i wzrost ceny surowców. Część dotychczasowych hurtowników nie zaakceptowała tych zmian i zaczęła szukać nowych rynków produkcyjnych i innej biżuterii. Nie zapominajmy też, że spora część produkowanej w Polsce biżuterii bursztynowej nie trafiała do sklepów jubilerskich a do pamiątkarskich. Klientela tych sklepów poszukuje tańszego towaru, a zatem innego towaru. Branży bursztynniczej wciąż ciężko jest przedostać się do liczących się jubilerskich sieci handlowych. Mam także wrażenie, że promowana przez amerykańskich hurtowników biżuteria z tzw. „bursztynu karaibskiego” (Carabbean Amber), czyli utwardzonego kopalu kolumbijskiego, który nie jest bursztynem, pogłębiła spadek zaufania do bursztynu bałtyckiego.
Polska jest liderem w sprzedaży bursztynowej biżuterii na świecie. Jednak wśród Polaków sprzedaż biżuterii utrzymuje się na stałym poziomie. Czy macie Państwo jako Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników pomysł na promocję bursztynu wśród naszych rodaków?
Niestety, w Polsce wciąż pokutuje mit, że bursztyn to przede wszystkim korale dla babci. Tak faktycznie było, ale w latach 70. czy 80. Dziś mamy tak wielką różnorodność wzornictwa, że każda kobieta znajdzie coś interesującego dla siebie. Większość aktualnie produkowanej biżuterii to wzornictwo nowoczesne i interesujące. Wspomniana przeze mnie koncentracja producentów na krajowym rynku umożliwiła dotarcie klientów do tego ciekawszego wzornictwa, które do tej pory było eksportowane. Problemem jest także to, że Polacy postrzegają bursztyn poprzez pryzmat taniej cepeliady. W ostatnich latach surowiec bursztynowy drożeje około 100 proc. rocznie, najczęściej towarzyszące mu srebro także osiągnęło cenę kilkukrotnie wyższą niż jeszcze kilka lat temu. W związku z tym bursztynowa biżuteria stała się po prostu droższa, czego Polacy nie chcą zaakceptować. Aby promować bursztyn w naszym kraju, co roku zapraszamy na targi Amberif i Złoto Srebro Czas znane i opiniotwórcze osoby, które odkrywają piękno „złota Bałtyku”. Staramy się promować nowoczesne wzornictwo wśród dziennikarzy, którzy otrzymują pakiety zdjęć do wykorzystania. Jednak prawdziwa promocja to wydatek milionów złotych, których w tych czasach branża po prostu nie ma.
Jaki wpływ na rozwój branży bursztynniczej w Polsce mają organizowane rok rocznie targi w Gdańsku?
Zaryzykuję twierdzenie, że mają coraz bardziej opiniotwórczą rolę. Podczas Amberifu pokazuje się najnowsze kolekcje, prace konkursowe, wydarzenia modowe. W latach 90. gośćmi Amberifu byli przede wszystkim hurtownicy, dziś świat jest na tyle otwarty, że coraz częściej widoczni są przedstawiciele sieci handlowych a nawet pojedynczych sklepów. Bez wątpienia Amberif jest najlepszym dorocznym przeglądem aktualnego wzornictwa. Choć z drugiej strony internet i łatwość komunikacji spowodowały, że część klientów wybiera wizyty u dostawców poza terminem targowym, by uniknąć kolejek i zamieszania. Warto powiedzieć, że Amberif z typowo handlowej imprezy zmienia się w bardziej profesjonalne targi prezentujące wzornictwo, podczas których dokonywane są długoterminowe zamówienia.
Dla klientów liczy się przede wszystkim design. Twórcy biżuterii bursztynowej są na rynku jubilerskim prekursorami, jeśli chodzi o wzornictwo i stosowanie innowacyjnych rozwiązań technologicznych. W jakim kierunku będzie rozwijało się wzornictwo w biżuterii bursztynowej?
Obserwując od wielu lat rozwój wzornictwa widzę zmianę w rozumieniu bursztynu jako kamienia jubilerskiego. Niegdyś królowały okrągłe i owalne kaboszony, dziś są to kształty specjalnie zaprojektowane do konkretnego modelu biżuterii. Widać także większą różnorodność w doborze wykończenia powierzchni metalu. Typowe powierzchnie polerowane i oksydowane są zastępowane przez różne rodzaje drapania, matowania czy pokrywania powłokami galwanicznymi. Z pewnością o przyszłości masowego wzornictwa zadecyduje dostępność surowca bursztynowego i jego cena.
Niedawno Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników świętowało piętnastolecie swojego istnienia. Co przez ten czas udało się zrealizować i jakie macie Państwo plany na przyszłość?
Przez te lata obecni byliśmy na wielu targach krajowych i zagranicznych. Wydaliśmy wiele książek i Top Amber – album prezentujący współczesną sztukę bursztynniczą. Od lat z powodzeniem cieszą się małe broszurki przedstawiające najważniejsze informacje o bursztynie, które w kilku językach drukujemy dla sklepów. Myślę jednak, że jednym z najważniejszych osiągnięć jest kontaktowanie badaczy bursztynu ze środowiskiem producentów i sprzedawców. W ten sposób branża nie tylko produkuje piękną biżuterię, ale również informację o jej historii, geologii bursztynu, znaczeniu kulturowym. Stowarzyszenie jest jednym z głównych źródeł informacji o branży, artystach tworzących w bursztynie, trendach czy bursztynie jako takim, o które zwracają się do nas dziennikarze, ambasady czy inne organizacje jubilerskie i gemmologiczne. Dwa miesiące temu wyprodukowaliśmy dla gminy Pruszcz Gdański film edukacyjny o bursztynie. I chciałbym, żeby takie nowoczesne formy przekazu mogły być w przyszłości przez stowarzyszenie promowane.
Celem Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników jest stworzenie sprawnego i funkcjonalnego systemu, który umożliwi identyfikację bursztynu bałtyckiego. Czy można mówić o znacznym poszerzeniu się wiedzy zarówno sprzedawców jak i klientów na temat bursztynu?
Z przykrością stwierdzam, że wiedza wielu sprzedawców jest marna. W sklepach jubilerskich widać ogromną rotację personelu, który nie jest dostatecznie przygotowywany do sprzedaży. W turystycznych miejscowościach są to najczęściej sezonowo zatrudniani studenci i nie widać, aby ten rynek się chciał profesjonalizować. Wygląda to tak, jakbyśmy chcieli jeść wykwintne potrawy przygotowane w restauracji przez ludzi, którzy nie potrafią gotować. Tak się po prostu nie da.
Jaki wpływ na wzrost poziomu wiedzy na temat bursztynu bałtyckiego mają certyfikaty autentyczności bursztynu, które dołączane są do kupowanej przez klientów bursztynowej biżuterii?
Przyznawane przez MSB certyfikaty informują, że firma reprezentowana przez członka stowarzyszenia zadeklarowała stosować pewne standardy. Są to między innymi informowanie klienta o przeprowadzonych modyfikacjach kamieni bursztynowych czy używanie nazewnictwa stworzonego przez naszych rzeczoznawców. Firmy te mają kategoryczny zakaz stosowania falsyfikatów i namiastek bursztynu. Modyfikowanie inaczej zwane poprawianiem kamieni nie jest niczym złym, stosuje się ten proces we wszystkich kamieniach kolorowych. Jednak każdy klient powinien wiedzieć co kupuje. Choćby to, że łuskowany bursztyn koloru koniakowego czy zielonego w przyrodzie właściwie nie występuje.
Właściciele salonów jubilerskich borykają się z problemem odróżnienia bursztynu bałtyckiego od pojawiających się na rynku podróbek. Czy istnieją metody, które ułatwiają weryfikację bursztynu i mogą być przydatne w pracy sprzedawcy biżuterii bursztynowej?
W tej chwili na rynku widoczne są dwa rodzaje podróbek, jest to plastik oraz modyfikowany w wysokiej temperaturze i ciśnieniu kopal kolumbijski. Obie podróbki są odróżnialne przez osoby, które znają się na bursztynie czy też pracują z nim wiele lat. Te trudniejsze obiekty sprawdzić można metodą spektroskopii w podczerwieni. Takie usługi wykonujemy w porozumieniu z Politechniką Gdańską. Jednak najlepszym sposobem na uniknięcie podróbek jest zakup biżuterii od zaufanego i stałego sprzedawcy. Wszelkie okazje cenowe, absurdalne inkluzje jak nietoperze czy żaby w bursztynie powinny wzbudzić naszą czujność wobec sprzedawcy. Z pewnością w pracy zarówno producenta czy sprzedawcy wiedza jest podstawowa. Stowarzyszenie oferuje kursy dla sprzedawców bursztynu, które często otwierają oczy nawet wieloletnim pracownikom.
MSB, obok działań promocyjnych i edukacyjnych, prowadzi także działania mające na celu integrację polskiego środowiska bursztynniczego, m.in. nawiązuje współpracę ze światowej sławy projektantami, takimi jak Michael Zobel, Wilhelm Tasso Matar czy Barbara Westwood a także wydaje publikacje naukowe na temat bursztynu. Jakie jeszcze działania zamierza podjąć dla rozwoju polskiego bursztynnictwa?
Wydaje się nam, że w tej chwili najważniejszą metodą promocji bursztynu jest zainteresowanie nim światowej sławy projektantów, ale także studentów szkół projektowania. Rokrocznie do jury konkursów towarzyszących targom Amberif zapraszamy topowych designerów i wykładowców szkół jubilerskich. Wilhelm Tasso Matar czy Barbara Westwood właśnie w ten sposób zainteresowali się bursztynem. Dodatkowo co roku wybieramy którąś z wyższych szkół projektowania w Europie i w porozumieniu z wykładowcami wysyłamy 2 kilogramy bursztynu. Bawiąc się nim studenci mają go poznać i zrozumieć, a mamy także nadzieję polubić, by później używać do swoich prac. Uważam, że to jedna z lepszych form promocji naszej branży, która produkuje większą część biżuterii bursztynowej sprzedawanej na świecie. Z dalszych planów promocyjnych marzy nam się przygotowanie profesjonalnego filmu przedstawiającego bursztyn i jego historię. Ale to pieśń przyszłości.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z Stanley Bark, Country Manager,
Swatch Group Poland
Polski Jubiler: Jak ocenia Pan polski rynek zegarmistrzowski? Jakie jest zainteresowanie Polaków zegarkami „z górnej półki”?
Stanley Bark, Country Manager, Swatch Group Poland: Z natury jestem optymistą, dlatego też nie zaskakuje mnie sytuacja szwajcarskich marek zegarmistrzowskich na polskim rynku. Wystarczy powiedzieć, że sytuacja na polskim rynku jest dziesięciokrotnie lepsza niż była w 1994 roku. Nie sposób także nie wspomnieć o fakcie, że odnotowaliśmy 67 proc. wzrost wartości rynku zegarmistrzowskiego w stosunku do danych z roku 2005 roku, kiedy to otwieraliśmy Swatch Group Poland. Można powiedzieć, że zainteresowanie zegarkami „z górnej półki” w Polsce stopniowo rośnie. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż klienci zainteresowani są kupnem zegarków ze średniego segmentu cenowego. W Polsce najlepiej sprzedają się marki Tissot, Certina, K i Swatch.
Ile średnio wydają Polacy na zakup zegarków?
Na zakup szwajcarskiego zegarka Polacy przeznaczają zazwyczaj osiemset złotych.
Jak wygląda polski rynek zegarmistrzowski w porównaniu z innymi rynkami europejskimi? Czym wyróżnia się nasz rynek?
Analiza sprzedaży szwajcarskich zegarków na europejskich rynkach umożliwia sporządzenie fascynującego portretu ekonomiczno-społecznego obywateli poszczególnych państw. Zarobki w Niemczech są aż czterokrotnie wyższe niż w Polsce, na Ukrainie wynagrodzenia są natomiast znacznie niższe niż w Polsce. Natomiast jeśli porównać te trzy rynki można powiedzieć, że Niemcy przeznaczają na zakup szwajcarskiego zegarka trzy razy więcej niż Polacy, gdyż około 2700 złotych, natomiast mieszkańcy Ukrainy przeznaczają na zakup zegarka 6500 złotych, czyli niemal osiem razy więcej niż Polacy. Dane z pierwszych trzech miesięcy 2011 roku ukazały, że Polska zajmuje 26. miejsce na rynku sprzedaży szwajcarskich zegarków, natomiast pod względem wartości sprzedaży Polska uplasowała się na miejscu czterdziestym dziewiątym. Innymi słowy, w Polsce sprzedajemy czterokrotnie więcej zegarków niż na Ukrainie, jednak wartość zegarków sprzedanych na Ukrainie jest dwukrotnie wyższa niż tych sprzedawanych w Polsce. Nie można jednak nie wspomnieć o fakcie, że polski rynek charakteryzuje duża stabilność, czego nie można powiedzieć o rynku ukraińskim. W Polsce wzrost sprzedaży następuje stopniowo, ale następuje, na Ukrainie natomiast wzrosty są falowe, na przykład w czasie koniunktury gospodarczej możliwa była tam sprzedaż zegarków Breguet, które kosztowały ponad 150 000 zł.
Jakie modele zegarków cieszą się największym zainteresowaniem klientów? Czy Polacy eksperymentują z nowymi, nowoczesnymi modelami zegarków, a może wybierają modele klasyczne?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Swatch Group wprowadziło do sprzedaży w Polsce 8 marek zegarków zróżnicowanych cenowo. Umiarkowane cenowo marki zegarków skierowane do ludzi młodych lub młodych duchem wymieniane są co dwa, trzy lata. Sprzedażowym hitem są zegarki w jasnych kolorach. Można także zauważyć, że w przeciągu ostatnich piętnastu lat projektanci zaproponowali klientom znacznie większe rozmiary zegarków, i to zarówno damskich jak i męskich. Sprzedaż klasycznych modeli zegarków marki Omega i Longines są bardziej ewolucyjne niż rewolucyjne. Jednak nie można zapominać, że Omega nie wprowadza większych zmian w swoich modelach, w tym roku było ich zaledwie kilka.
Z danych opublikowanych przez Zrzeszenie Szwajcarskiego Przemysłu Zegarkowego wynika, że w ostatnich miesiącach nastąpił widoczny wzrost sprzedaży zegarków. Wydaje się, że branża zegarmistrzowska podnosi się z kryzysu finansowego. Czy według Pana możemy mówić o ustabilizowaniu się sytuacji na rynku zegarków?
Na całym świecie przemysł zegarmistrzowski odnotował poważny cios w październiku 2008 roku, kiedy to amerykański bank Lehman Brothers ogłosił upadłość, a rynki pogrążyły się w kryzysie finansowym. Można powiedzieć, że trzy miesiące roku 2008 i pierwsze dziewięć 2009 były dla branży zegarmistrzowskiej miesiącami niezwykle trudnymi. Jednak ostatni kwartał 2009 roku postawił branżę „na nogi”. 2010 był rokiem rekordowym dla Swatch Group zarówno w zakresie sprzedaży jak i rentowności. Nie jest tajemnicą, że sytuacja ta spowodowana jest wysokim wzrostem sprzedaży zegarków szwajcarskich na rynkach azjatyckich. Prognozy dotyczące rynku mówią, że roku 2011 również może stać się rokiem, w którym odnotowana zostanie rekordowa sprzedaż.
Jak będzie rozwijał się polski rynek zegarmistrzowski? Czy branża zegarmistrzowska może liczyć na znaczny wzrost sprzedaży?
Mamy nadzieję podwoić sprzedaż zegarków szwajcarskich na polskim rynku w ciągu najbliższych dziesięciu, piętnastu lat. Ceny zegarków na tym rynku będą się zmieniały wprost proporcjonalnie do wzrostu pensji Polaków.
Sztuka jubilerska od wieków łączy się ze sztuką zegarmistrzowską. Złote czasomierze czy drogocenne bransolety to elementy sztuki biżuteryjnej, która towarzyszy historii zegarków. Obecnie producenci zegarków nie tylko używają do ich wytworzenia kosztownych kruszców, ale także oferują swoim klientom własną biżuterię. Jak według Pana, jako prezesa największej firmy zegarmistrzowskiej istniejącej na polskim rynku, będą egzystowały oba te segmenty rynku?
Rozszerzenie oferty marek produkujących zegarki o biżuterię nie jest niczym nowym. Omega posiadała znaczącą produkcję biżuterii w latach 60. i powróciła do swojego dziedzictwa w 2000 roku. Cartier jest marką znaną bardziej z produkcji biżuterii niż zegarków. Nowością jest pojawienie się na rynku „bijoux” tworzonej przez Swatch i CK, które silnie rozwinęły się w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Warto zauważyć, że pojęcie „modnego zegarka” nie istniało aż do połowy 1980 roku, kiedy to na rynek wprowadzony został zegarek Swatch.
Jakich zmian w segmencie zegarków można spodziewać się w naszym kraju w najbliższym czasie?
Rynek handlu detalicznego szwajcarskimi zegarkami w Polsce jest bardzo młody. Trzeba pamiętać, że do 1989 roku jednym miejscem, gdzie można było obejrzeć zegarek renomowanych firm szwajcarskich był „Pewex”. Nasza firma pojawiała się na rynku w 1995 roku, a na wszystko potrzeba czasu. Sprzedaż zegarków w Polsce z całą pewnością będzie się rozwijała, a rynek zegarmistrzowski będzie zyskiwał dojrzałość, dzięki której będzie lepiej prosperował. W ciągu najbliższych lat zostanie wprowadzone większe zróżnicowanie oferty detalicznej, ponieważ coraz więcej Polaków będzie zainteresowanych kupnem markowych zegarków. Na polskim rynku można spodziewać się pojawienie bogatszego asortymentu produktów oraz wyższego poziomu usług.
Czy można mówić w Polsce o rynku wtórnym zegarków? Czy zegarki, podobnie jak biżuteria, mogą stać się lokatą kapitału?
Już teraz w Polsce istnieje wielu kolekcjonerów szwajcarskich zegarków. I oczywiście są w Polsce osoby, które posiadają szwajcarskie zegarki, które z biegiem czasu zyskały bądź będą zyskiwały na wartości. Warto pamiętać, że piękno jest w oku patrzącego – w momencie, gdy ogląda pożądany przez siebie przedmiot. Każda osoba, która zachwyci się pięknem przedmiotu, jest w stanie zapłacić za niego najwyższą cenę i tak samo jest w przypadku zegarków, których piękna nikt nie powinien kwestionować.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa
z Mariuszem Pajączkowskim,
złotnikiem, właścicielem Galerii Otwartej w Sandomierzu
Polski Jubiler: Polska branża jubilerska
znalazła się w kryzysie. W środowisku
jubilerskim można usłyszeć głosy, ze
klienci salonów jubilerskich nie są zainteresowani
kupnem biżuterii. Na polskim
rynku pojawiła się masowa, tania biżuteria
z Chin i Tajlandii, która spowodowała,
że klienci zaczęli wydawać swoje pieniądze
na tanie dodatki a nie szukać pełnowartościowej
biżuterii. Czy wydaje się
Panu, że branży jubilerskiej uda się przezwyciężyć
kryzys i wyjść obronną ręką ze
starcia z nierówną konkurencją?
Mariusz Pajączkowski: Cóż, trudno mi
odpowiedzieć na to pytanie. Zbyt słabo
znam tzw. „rynek jubilerski”, aby z pewnością
w głosie snuć opowieść na przyszłość.
Tak zupełnie prywatnie wydaje mi się, że
nie ma kryzysu. Po prostu podaż biżuterii
jest większa niż popyt. Stąd konkurencja
cenowa i obniżanie kosztów wytworzenia
przedmiotów poprzez masowość, linie
produkcyjne, szukanie miejsc, w których
biżuterię można produkować tanio. Również
poprzez stosowanie coraz tańszych materiałów.
Wynik? Coraz więcej spotykamy
biżuterii bardzo tandetnej. Widzę wielką
rolę marketingu i reklamy, które lansują
obecnie biżuterię wykonywaną w sposób
bardzo prosty, nie wymagający praktycznie
żadnej wiedzy złotniczej. Gdy przyjrzymy
się uważnie tym pracom, są to najczęściej
kompozycyjne i estetyczne koszmarki. Ale
wykonywane przez osoby z całkiem dobrym
„samopoczuciem artystycznym”. I wspierane
aktualną modą. To minie. Biżuteria
wykonywana z metali szlachetnych, starannie
wykonana technikami złotniczymi przez
tysiąclecia znajdowała swoje miejsce. Nie
zniknie. Choć przy obecnym poziomie cen
kruszcu może być kupowana rzadziej. Może
biżuteria się zmieni? Przecież tak niedawno
srebro prawie nie było stosowane w biżuterii.
To też była rewolucja, do dziś nie przez
wszystkich zaakceptowana.
Mimo kryzysu nie można nie zauważyć
klientów, którzy coraz śmielej przeznaczają
swoje pieniądze na biżuterię „niecodzienną”,
oryginalną, która stworzona
jest przez polskich artystów – złotników.
Czy wydaje się Panu, że Polacy zaczęli
doceniać małe arcydzieła sztuki jubilerskiej?
Czy może szukają biżuterii, która
umożliwi im zamanifestowanie ich osobowości?
Zanim odpowiem, pozwolę sobie na jedną
uwagę. Nieśmiało chciałem zaprotestować
przeciw terminowi „arcydzieła sztuki
jubilerskiej”. Jubilerstwo definiowane jako
umiejętność oprawiania kamieni szlachetnych
jest częścią złotnictwa, ale chyba nie
należy tych pojęć stosować równorzędnie.
Może zatem lepiej zabrzmi „dzieła sztuki
złotniczej”? Biżuteria autorska, tworzona
przez polskich artystów złotników znajduje
swoich licznych miłośników. Są
przecież poszukiwane rzeczy nowe, ciekawe
w swej formie, nie masowe, wręcz zaskakujące formą, dobrze zaprojektowane.
Najłatwiej znaleźć prace odpowiadające
osobowości, emocjom i charakterowi
osoby wśród różnorodności projektów,
które proponują artyści. Wiem, mogę
narazić się na zarzut, że nie zawsze prace
pochodzące z pracowni plastycznych
faktycznie są nowatorskie. No cóż, artyści
również żyją w określonej rzeczywistości
ekonomicznej i czasami ulegają pokusie,
aby ich prace były kształtowane przez
odbiorców i tempo sprzedaży. Jednak
wśród tej grupy osób tworzących biżuterię
najłatwiej znaleźć prace będące indywidualnym,
dedykowanym projektem.
Przed nami Festiwal SREBRO organizowany
przez Galerię Sztuki w Legnicy. Na
łamach Polskiego Jubilera w 2009 roku
zauważył Pan, że „do legnickiego konkursu
sztuki złotniczej (!) możemy zgłosić
i zafoliowaną kiełbasę (która raz się
załapie, a raz nie), i rozpałkę do grilla
(w formie obrączek), i pokaźny zbiór
pustych opakowań po tabletkach antykoncepcyjnych
(to dla odmiany naszyjnik),
a i końskie łajno na srebrnych haczykach
znajdzie swoich zwolenników (kolczyki)”.
Czy cały czas ma Pan tak krytyczny stosunek
do konkursu organizowanego
w Legnicy?
Prawdę mówiąc, nadal dosyć krytyczny.
Kolejny konkurs z roku 2010 pt. MINIMUM
pokazuje moim zdaniem prace zdecydowanie
ciekawsze niż DEKADENCJA z roku 2009.
Do edycji z roku 2010 nie wszystkie uwagi
zapisane we wspomnianym artykule mają
zastosowanie, ale część tak. Nadal trudno
odszukać w wielu pracach „sztukę złotniczą”
obecną w tytule konkursu. Niestety, rok
temu nie miałem okazji zobaczyć prac
z „salonu odrzuconych” aby zastanowić się
nad decyzją jury. Pisząc te słowa mam
jednak okazję oglądać prace z MINIMUM
w naturze, gdyż od 17 marca do 1 maja
goszczą one w GALERII OTWARTEJ
w Sandomierzu, którą mam przyjemność
prowadzić. Widzę tu obiekty, które można
nazwać biżuterią (przy założeniu, że jest nią
każda ozdoba ciała i stroju bez względu na
materiał, z którego została wykonana), ale
ze sztuką złotniczą nie mające absolutnie
nic wspólnego. Na przykład przedmiot
w formie umożliwiającej noszenie go na
palcu, ale wykonany ze szła. Obok jednak
widzę wspaniałe prace Sylwii Walz, Kirsten
Plank czy Jarka Westermarka.
Czy wydaje się Panu, że tegoroczna edycja
konkursu w Legnicy zaskoczy odbiorców?
Czy zaskoczy?
Nie wiem. Zaskoczyć zawsze
może decyzja jury. Temat jest ciekawy, choć
w Legnicy nie nowy. Na pewno nie unikniemy
porównań do konkursu ONA i ON z roku
1986. To niemal epoka, różnica pokolenia,
era przed i śródinternetowa. Odpowiedzi
będą z pewnością znakiem znacznie szybciej
niż przed laty przepływających emocji. Tak
myślę, ale jaka będzie wystawa, dopiero
zobaczymy.
A czego się spodziewać po Festiwalu?
Jak zawsze wspaniałej atmosfery, wspaniałej
organizacji i gościny, którą nieodmiennie od
lat zapewniają Gospodarze. Setek prac, które
można obejrzeć w naturze, gorących dyskusji
i krytycznych opinii osób obecnych
i chyba… spodziewać się możemy wielu
nieobecnych. Czujemy wszyscy, którzy
zajmują się sztuką złotniczą, że internet
zabiera takim spotkaniom publiczność. Dziś
już niewielu chce się ruszyć, aby zobaczyć
prace na wystawie. Tak jest w Warszawie,
Krakowie, Poznaniu, tak od lat jest w Legnicy.
Wśród licznych gości wernisaży i wystaw
procent artystów złotników zmniejsza się stale. Cóż, można zobaczyć film w kinie,
albo na YOU TUBE. Wielu woli jakość YOU
TUBE. Bo czymże jest zdjęcie pracy na
ekranie komputera?
Jak będzie rozwijała się polska sztuka
złotnicza? Jaki według Pana kurs obiorą
polscy projektanci, aby ich biżuteria
wyróżniała się na tle innych twórców?
Oj, oby się rozwijała! Bo ostatnio to raczej
próby nadążania za wzorcami szkół niemieckich.
Próby, bo realizacje zostają
daleko w tyle. Na wystawach na zachód
od Odry widzimy prace, o których można
powiedzieć, że są swobodnym wyborem
autora mającym stronę techniczną w małym
palcu. Dowolnie wybiera środki, swobodnie
operuje formą. Nie ma żadnych problemów
z warsztatem. W realizacjach widzimy
wpływ kultury kraju, nawiązania,
konteksty. U nas często widać, szczególnie
u młodszych uczestników konkursów, że
realizacje to szczyt umiejętności technicznych
wykonawcy, najczęściej niewielkich.
Brak podstawowej wiedzy złotniczej ogranicza
bardzo. I do tego jeszcze czasami
słyszymy, że taka wiedza jest niepotrzebna!
Nieuniknione w takiej atmosferze jest
naśladownictwo zwane „inspiracją” czasami…
Aby być sprawiedliwym w ocenie
muszę zwrócić tu uwagę na ewolucję
wzornictwa biżuterii z bursztynem, które
ostatnio u kilku gdańskich firm nabiera
charakteru. Może tu jest szansa na zaznaczenie
myśli polskiego projektanta?
Konkursy dla młodych twórców biżuterii
organizowane są coraz częściej. Niemal
każda impreza branżowa obfituje w tego
rodzaju wydarzenia, każda organizacja
i stowarzyszenie w Polsce, które w jakikolwiek
sposób wpływa na rynek jubilerski,
organizuje swoje własne konkursy,
których celem jest promocja polskiej
szkoły designu i zachęcenie młodych ludzi
do tworzenia biżuterii. Co sądzi Pan o tego
typu przedsięwzięciach?
Celem chyba jest jednak coś innego. Nie
chcę oceniać, czy można mówić o polskiej
szkole designu, szczególnie w biżuterii
i sztuce złotniczej. Konkursy organizowane
„dla młodych twórców” mają, jak sądzę,
inny cel. To mobilizacja określonego środowiska.
Lub zaznaczenie obecności określonej
grupy/organizacji. Niektóre konkursy
promują twórców i rzeczy nowe, inne –
tradycyjny warsztat złotniczy, jeszcze inne
jubilerstwo. Zawsze są wydarzeniem medialnym,
elementem programu, bez których
nowoczesne targi wypadają blado. To ważne
spotkania, bo rzadkie. A ich wpływ na wybór
linii wzorniczych zaznacza się czasami
wyraźnie, innym razem przechodzą bez
echa. Tu chciałbym jednak wskazać pewien
błąd w tworzeniu klimatu „konkursu dla
młodych twórców”. Ważne jest, aby młodzi
projektanci mogli liczyć na pomoc i wsparcie
środowiska złotniczego, pomoc w znalezieniu
się w rzeczywistości rynkowej. Na
konkursach konfrontacja ich prac z realizacjami
artystów od lat projektującymi biżuterię
i mających znaczne doświadczenie – też
warsztatowe – ma sens. W przeciwnym razie
ponownie będą wybierane prace z pomysłem
i ciekawe, ale… przyklejone (dosłownie
i w przenośni).
Jedną z najdynamiczniej rozwijających
się gałęzi sztuki współczesnej jest biżuteria.
Coraz większa liczba młodych
twórców zajmuje się w swojej pracy
tworzeniem sztuki złotniczej – jubilerskiej,
próbują wyrażać siebie w małych formach.
Jednak na polskim rynku brakuje szkół,
które umożliwiłyby młodym projektantom
poznanie tajników warsztatu jubilera. Co
według Pana należałoby zrobić, aby
pogodzić zainteresowanie młodych artystów
biżuterią z nauczeniem ich zawodu
złotnika?
Oj, znowu będę marudził. Czy aby na pewno
można stwierdzić, że biżuteria jest częścią
sztuki współczesnej? Biżuteria to pojęcie
szerokie, mieszczą się w niej przedmioty,
które ze sztuką jakąkolwiek nie mają naprawdę
nic wspólnego. Sztuka złotnicza w ogólnie
pojętej definicji sztuki faktycznie w ostatnich
latach zaznacza swój wyraźny ślad. Ot,
choćby wystarczy przejrzeć ostatnie katalogi
edycji „Schmuck”. No i te terminy: złotnictwo
i jubilerstwo. Nie mylmy ich chociażby
my! Warsztat jubilera to miniatura
warsztatu złotniczego. Zainteresowanie
tematem powinno – i często prowadzi – do
pogłębiania wiedzy. Nie ma szkół? I nie było.
Może powstaną. Można rozpocząć naukę
na coraz liczniej organizowanych kursach
projektowania i wykonywania biżuterii.
A jednak wśród starszego pokolenia nie
znajdziemy osoby, która by sobie z tym nie
poradziła. Nie kończył szkoły złotniczej
i Jacek Byczewski, i Kama Rohn, i Jacek
Baron, ale też wielu młodych projektantów
wiedzę i umiejętności zdobyło. Nie podam
recepty na rozwój szkolnictwa złotniczego,
ale wiem, że wystarczy chcieć, wystarczy
czytać, pytać, obserwować… udało się to
tak wielu, uda i następnym. Aby wyrazić
siebie, trzeba mieć podstawy, narzędzie
w postaci umiejętności warsztatowych. Tak
w biżuterii, jak i w fotografii, literaturze,
muzyce. Nie uda się inaczej.
Na polskim rynku coraz częściej pojawiają
się miejsca, gdzie można nie tylko kupić
biżuterię uznanych projektantów, ale także
obcować z nią – spędzić czas w galerii
z biżuterią. Jednym z takich miejsc jest
Galer ia Otwarta , która powstała z Pana
inicjatywy, czy wydaje się Panu, że takie
miejsca sprawią, że Polacy będą bardziej
otwarci na biżuterię współczesną?
Bardzo bym chciał, aby słowa te były prawdziwe.
Ale to trudne. Większość miejsc, gdzie
można nabyć biżuterię autorską, nie ma
czasu na „zbędne” dla kasy fiskalnej opowiadanie
o biżuterii. Ba, nawet nazwisk obok
prac się nie umieszcza, bo… kasa fiskalna
jest zagrożona. A to nieprawda! W GALERII
OTWARTEJ nie zawsze się udaje porozmawiać
z odwiedzającymi. Goście galerii często chcą
patrzeć na „towar”, nie słuchać. Czasami
nie udaje się nawiązać rozmowy, bo po
prostu jest zbyt wiele osób na raz. Ale próbujemy.
Wiele już osób wchodząc tu „po
zakupy” – wychodziło z informacją, że za
każdą pracą stoi osoba, jakaś historia, ciekawa
technika, wyjątkowe wydarzenie. Że
biżuteria ma treść! Dowiedzieli się, czym
różni się biżuteria od biżuterii autorskiej.
Opowieści o liściach Ewy Rudowskiej, kolorach
Bogumiła Bytomskiego, oprawach Jacka
Byczewskiego, siatkach Pawła Kaczyńskiego,
patynach, clearcleadzie, technikach odlewu,
tytanie, krzemieniu pasiastym, anegdoty
złotnicze… Tak! Ci Goście GALERII OTWARTEJ
już naprawdę pozostaną bardziej otwarci na
biżuterię autorską. To duża radość i satysfakcja,
gdy wchodząc do sklepu – wychodzą
z galerii. I jakże często wracają z przyjaciółmi,
bo dla nich to miejsce stało się wyjątkowe.
No i wystawy. Fakt ich istnienia jest nie
do przecenienia dla postrzegania sztuki
złotniczej jako szczególnej dziedziny.
Korzystając z okazji nawiążę jeszcze do
ironicznego nieco określenia kasy fiskalnej
jako najważniejszego urządzenia w wielu
miejscach. Goście często dziwią się, że wraz
zakupioną pracą otrzymują w GALERII
OTWARTEJ m.in. pisemną informację
o Autorze, razem z adresem jego strony
internetowej. Proste skojarzenie sugeruje, że
następnym razem zwrócą się bezpośrednio
do wykonawcy pracy i galeria nic nie zarobi.
Otóż nie. Poza bardzo nielicznymi wyjątkami
autorzy takich „klientów” odsyłają do
galerii. Dlaczego? Bo po pierwsze jest to
uczciwe. A po drugie? Sam doświadczałem
takich wizyt w pracowni, bo „ktoś polecił”,
„znalazłam w internecie” itp. Zamieszanie
i bałagan, jaki taki odwiedzający robi w pracowni
dokonując zakupu, najczęściej niewielkiego,
dezorganizuje pracę na kilka
godzin. To po prostu nie ma sensu. A biżuteria,
której nabywca zna nazwisko Autora
już zawsze pozostanie wyjątkowa w szkatule
obok innych bezimiennych precjozów
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Marcinem Tymińskim nowym prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych
Polski Jubiler: Zastał Pan wybrany nowym
prezesem Stowarzyszenia Twórców Form
Złotniczych. Zajmie Pan miejsce, które
przez niemal dwadzieścia lat piastowane
było przez Andrzeja Bielaka. Co planuje
Pan zmienić w STFZ, a jakie działania
będzie Pan kontynuował?
Marcin Tymiński, prezes Stowarzyszenia
Twórców Form Złotniczych: Przez 20 lat
STFZ prowadził ściśle określone działania
wspierające członków i całe środowisko,
więc nie ma powodu, żeby to zmieniać.
Niemniej jednak świeża krew w zarządzie
i radzie programowej będzie kontynuować
te działania ze spotęgowaną energią…
Jak STFZ może wpłynąć na polski rynek
jubilerski? Jakie działania należy podjąć,
aby biżuteria artystyczna – polska sztuka
złotnicza, była wśród naszych rodaków
częściej kupowana i przede wszystkim
cieszyła się wśród nich uznaniem?
Jest to bez wątpienia wielki problem naszego
rynku, nad którym staramy się zapanować.
Sądzę jednak, że wszyscy mamy na
to wpływ. Stowarzyszenie ma plan wzajemnej
współpracy i wzajemnej promocji, mam
nadzieję, że w czerwcu będę w stanie na
ten temat powiedzieć coś więcej, jak
będziemy po pierwszych spotkaniach
z właścicielami Galerii.
Stale rosnące ceny złota i srebra powodują,
że Polacy przeznaczają mniejsze
środki finansowe na zakupy w salonach
jubilerskich, a jeśli się już na nie decydują
to zazwyczaj kupują biżuterię produkowaną
seryjnie. Jak można zmienić ten
stan rzeczy? Jakie działania należy podejmować,
aby złota biżuteria traktowana
była w Polsce nie tylko jako inwestycja
kapitału czy drogocenna ozdoba kupowana
z okazji rodzinnych uroczystości,
ale jako lokata w dzieło sztuki współczesnej?
Problem w tym, że cena złota czy srebra
nie ma tu nic do rzeczy i to nie ona ma
wpływ na słabnącą z roku na rok sprzedaż.
Biżuteria była, jest i będzie zawsze droga.
Zależnie od zamożności klienta dany segment
ma się lepiej lub gorzej. Niestety,
staliśmy się ofiarami rozwoju technologicznego,
głównie elektroniki, która jest coraz
tańsza, mam tu na myśli kamery, telefony,
mp3 itp., które skutecznie wypierają biżuterię
z listy potencjalnych upominków.
Myślę jednak, że możemy się przed tym
bronić, ale tylko w jeden sposób: należy
produkować rzeczy dobre a nie tanie, czyli
idziemy nie na ilość tylko na jakość. Tylko
patrzeć, jak znowu w cenie będzie ręczna
praca, niepowtarzalne wzornictwo. Druga
strona medalu to trendy i moda, za którymi
musimy podążać. Żyjemy w czasach,
w których liczy się „metka” tak więc moim
zdaniem budowanie marki to jedyne wyjście.
Mam nadzieję, że wyroby oznaczone
metką, być może te oznaczone metką STFZ
będą tymi z najwyższej półki poszukiwanymi
i cenionym przez klientów. Jesteśmy
w trakcie przygotowywania planu licznych
wystaw w ciekawych miejscach, otwartych
dla publiczności, STFZ będzie wspierał
działania promujące takie miejsca i takie
wydarzenia. Może to jest właśnie recepta
na poprawienie naszej sytuacji.
Jakie plany na najbliższą przyszłość ma
STFZ?
Gdzie będzie można zapoznać się
z efektami Państwa pracy?
Już dziś zapraszam na wystawę do Galerii
przy Fabryczce w Wołominie − można
zobaczyć tam wystawę STFZ.eko. W niedługim
czasie mam nadzieję uda się tam
zorganizować coś jeszcze. Dodam, że
Galeria przy Fabryczce to piękne i magiczne
miejsce, będąc tam po raz pierwszy
byłem oczarowany. Obecnie pracujemy
również nad najnowszą edycją konkursu
„Prezentacje 2011”, który mam nadzieję
z roku na rok powiększy grono zainteresowanych
nim artystów, a co za tym idzie
wiąże się to z piękną i obszerną wystawą,
która pojedzie w Polską i w świat…
Jak ocenia Pan polski rynek złotniczy?
W którą stronę w najbliższej przyszłości
będzie on ewoluował?
Niestety, sądzę, że kryzys nas nie ominął
i dopiero teraz z dwuletnim opóźnieniem
do nas dotarł i będzie to bardzo ciężki rok
przed wieloma z nas. Dlatego tak ważne jest wspieranie się wzajemnie, ogólne
promowanie naszej sztuki i produkcji,
z której żyją polscy artyści.
W jaki sposób Stowarzyszenie Twórców
Form Złotniczych pomaga młodym adeptom
złotnictwa?
Jak to mówią, nie pytaj co STFZ może
zrobić dla ciebie, zapytaj co ty możesz
zrobić dla STFZ… Oczywiście to taki żarcik,
ale jest w nim ziarno prawdy. Sama przynależność
do STFZ to znalezienie się
w gronie najlepszych i możliwość prezentacji
swoich prac na całym świecie, ponadto
stowarzyszenie to źródło informacji
o wystawach, konkursach, nowych technologiach,
narzędziach i imprezach targowych,
w planach mamy organizację warsztatów.
Będąc jednym z nas masz możliwość wystawiania
się ze swoimi pracami w Polsce i nie
tylko na specjalnych warunkach w wydzielonych
stanowiskach z biżuterią autorską
i designerską…
Na polskim rynku jubilerskim pojawia się
coraz więcej biżuterii wykonanej przez
amatorów, którzy aspirują do miana
artystów i oferują klientom biżuterię
wykonaną własnoręcznie. Biżuteria, która
pojawia się w sprzedaży jest biżuterią
tanią i wykonaną, bardzo często z pominięciem
warsztatu rzemieślniczego,
z niskiej jakości materiałów. Czy środowisko
twórców – złotników, jubilerów nie
powinno podjąć zdecydowanych działań
w zakresie edukacji społeczeństwa, aby
Polacy zdawali sobie sprawę, że tania
biżuteria nie jest biżuterią, którą można
założyć na każdą okazję?
To prawda rynek zalewa „biżuteria”, która
tak naprawdę powinna nosić nazwę
„ozdoba” i z prawdziwą biżuterią ma
niewiele wspólnego. Materiały kiepskiej
jakości i technologia oparta jedynie na
nawlekaniu być może psuje rynek, ale
nie możemy zabronić nikomu tego robić.
Jedynym lekarstwem jest z naszej strony
robienie biżuterii dobrej i sprzedawanie
jej w miejscach nazywanych GALERIAMI
pod własnym nazwiskiem i metką np.
STFZ, która mam nadzieję, zawsze gwarantuje
wysoką jakoś wyrobu. Byłoby
świetnie móc edukować społeczeństwo
w kwestii estetyki, technologii, ale wiemy,
że nie jest to takie proste bo dotarcie
z takimi informacjami do mediów, które
dziś spełniają funkcje wyroczni co dobre,
a co nie jest po prostu bardzo trudne, co
nie znaczy niemożliwe. W każdym razie
będziemy próbować.
Dużym problem osób zawodowo zajmujących
się tworzeniem biżuterii jest
trudne do wyegzekwowania prawo autorskie.
Powszechnie można spotkać się ze
zjawiskiem kopiowania wzorów biżuterii.
Czy STFZ będzie starało się podjąć jakiekolwiek
działania zmierzające do ochrony
własności intelektualnej oraz praw
majątkowych twórców biżuterii?
Prawo autorskie w polskich warunkach jest
bardzo trudne do egzekwowania, ale
z pewnością będziemy podejmować kroki
w tym kierunku, same chęci niestety nie
wystarczą, będzie konieczna praca prawnika,
który orientuje się w przepisach tylko
w tym zakresie. Na dzień dzisiejszy mogę
tylko powiedzieć, zobaczymy co da się
zrobić… Na pewno metodą jest nie oglądanie
się za siebie, tylko robienie nowych
wzorów, tak żeby konkurencja zawszy była
z tyłu.
Jak ocenia Pan polskie wzornictwo biżuteryjne
na tle trendów, które pojawiają
się w Europie? Jak polscy twórcy radzą
sobie na arenie międzynarodowej i jakie
działania można podjąć, aby ich prace
zostały zauważone przez międzynarodową
publiczność?
Polskie wzornictwo oceniam dobrze, oczywiście
bywa różnie, kiedyś usłyszałem od
starszego kolegi z STFZ, że „artystą się nie
jest, artystą się bywa” i to jest prawda…
A co możemy zrobić, żeby promować nasze
wzornictwo na świecie? Oczywiście droga
jest tylko jedna i STFZ daje takie możliwości,
trzeba prezentować prace na naszych
wystawach, brać czynny udział w konkursach,
które organizujemy, a świat stoi przed
nami otworem…
Obecnie jedną z najdynamiczniej rozwijających
się gałęzi sztuki współczesnej
jest sztuka biżuteryjna. Czy wydaje się
Panu, że w najbliższym czasie designerzy
biżuterii będą obecni w przestrzeni
medialnej na takich samych prawach jak
projektanci ubrań?
Zależy to tylko od nas samych. Kreatorzy
mody przez wiele lat budowali swoje marki
i mam nadzieję, że nam uda się również
wypromować własne. Być może najlepszym
rozwiązaniem jest współpraca i wspólne
pokazy, których przykłady pojawiają się od
wielu lat na Gali targów Amberif. Jest to
świetny pomysł, że artyści mogą wzajemnie
się inspirować i tworzyć wspólne kolekcje.
Być może to jest właśnie klucz do edukacji
naszych potencjalnych odbiorców ? 😉
W końcu gdzieś muszą zobaczyć co z czym
i jak się nosi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Karolem Kowalskim,
wiceprzewodniczącym Ogólnopolskiej Komisji
Złotniczo-Jubilerskiej Związku Rzemiosła Polskiego
Polski Jubiler: Związek Rzemiosła Polskiego jest organizacją, która prowadzi prace nad poprawieniem sytuacji w branży jubilerskiej. Starają się wywierać Państwo wpływ na ustawodawców, aby ci zwracali uwagę na problemy branży jubilerskiej. Jak ocenia Pan ubiegły rok z punktu widzenia zmian ustawodawczych (zmiana podatku VAT, objęcie przez Ministerstwo Gospodarki branży jubilersko- bursztynniczej programem dofinansowania)?
Karol Kowalski, zastępca przewodniczącego Ogólnopolskiej Komisji Złotniczo- Jubilerskiej ZRP: Kwestia wysokości podatku VAT nie ma wyłącznie związku z sytuacją w naszej branży, gdyż są to decyzje związane z ogólną sytuacją finansów publicznych w kraju. Podwyżka punktowa podatku dotknęła wszystkich usługodawców i wytwórców bez względu na branżę, w jakiej prowadzą swoją działalność.
Jednak w przypadku naszej branży sytuacja ta jest podwójnie dotkliwa, bowiem skutki podwyżek mają istotny wpływ na koszt naszych usług i wyrobów. W sytuacji, gdy rosną koszty utrzymania, w pierwszej kolejności rezygnuje się z zakupów, które nie należą do produktów pierwszej potrzeby – biżuteria niestety do nich nie należy. To jest naturalne, tak reaguje społeczeństwo. Dla branży oznacza to spadek zainteresowania naszymi produktami i usługami. W konsekwencji firmy złotnicze i jubilerskie, wobec spadku zainteresowania ich usługami, muszą podejmować trudne decyzje. Malejąca sprzedaż i brak zapotrzebowania na usługi oznacza dla nas zmniejszenie obrotów, a więc drastyczne ograniczenie zatrudnienia.
To w konsekwencji rodzi skutki społeczne − ludzie tracą pracę, a zwalniani pracownicy często uciekają się do szarej strefy, co także jest bolączką naszej branży. Warto zauważyć, że objęcie przez resort gospodarki branży jubilersko-złotniczej programem związanym z finansowaniem jej promocji na rynkach międzynarodowych, oczywiście jest interesująca. Ale trzeba patrzeć realnie firmy mikro – bo takich jest najwięcej w branży złotniczej, jubilerskiej i bursztynniczej − w obecnej sytuacji mają niewielkie szanse na sprostanie warunkom, jakie towarzyszą temu wsparciu. Jest to trudne, ale poszukujemy partnerstwa, które będzie potrafiło sprostać tym wymaganiom.
Jakich zmian na rynku jubilerskim można spodziewać się w nadchodzącym 2011 roku?
Obserwując firmy zaopatrujące branżę w surowce i narzędzia, początek roku 2011 nie nastraja do optymizmu. Spadki obrotu przyczyniają się do zmniejszenia ilości firm decydujących się na stoisko wystawowe podczas tegorocznej edycji targów Amberif. Część firm z powodu kryzysu ogranicza zatrudnienie. Amberif będzie wykładnikiem sukcesu branży lub pogłębiającego się kryzysu.
Wsłuchując się w głos branży jubilerskiej można zauważyć, że dla środowiska jubilerskiego rok 2010 był rokiem, w którym branża mocno odczuła skutki kryzysu finansowego, ale także kryzysu branży wynikającego ze zmiany preferencji klientów. Jakie działania można podjąć, aby branża jubilerska odzyskała klientów, i aby biżuteria była coraz częściej kupowana przez Polaków?
W moim przekonaniu jedynym warunkiem zwiększenia zainteresowania Polaków zakupem biżuterii jest poprawa ich sytuacji materialnej – stabilizacja pracy i dochodów. Oczywiście możemy liczyć na klientów osiągających wysokie dochody, ale ta grupa nie jest wystarczającym równoważnikiem. Zwiększone koszty utrzymania spowodowane podwyżką VAT i zamrożone w większości firm płace nie sprzyjają rozwojowi naszej branży. To jest sytuacja, która sprzyja większemu zainteresowaniu tanimi wyrobami biżuteryjnymi masowo sprowadzanymi z zagranicy, które bardzo często są złej jakości. Klient to kupuje, ale szybko się przekonuje, że to co zakupił nie jest dobrym wyrobem. To ewidentnie psuje rynek i podważa autorytet rodzimych wytwórców, którzy oferują produkt dobrej jakości, ale to kosztuje!
Od 1 grudnia 2010 roku Związek Rzemiosła Polskiego rozpoczął realizację projektu „Public relations a adaptacyjność i konkurencyjność MŚP” skierowanego do małych i średnich przedsiębiorstw. Jakie profity może przynieść ten program branży jubilerskiej?
Projekt przygotowany przez Związek Rzemiosła Polskiego ma na celu zwiększenie efektywności polskich firm poprzez wyposażenie przedsiębiorców, także z naszej branży w wiedzę związaną ze sposobami: budowania pozycji firmy na rynku, dbania o jej wizerunek, budowania marki firmy, kontaktowania się z mediami. Wydaje się, że w przypadku kilkuosobowych firm działanie poprzez organizację może przynieść oczekiwane efekty. Ważnym obszarem naszej działalności staje się także ochrona własności intelektualnej. Mam tu na myśli przepisy dotyczące praw autorskich i wzorów przemysłowych, aby nie narazić się na dotkliwe skutki ich naruszenia. W realizacji tego celu potrzebna jest wiedza na temat działań, jakie należy podjąć w obrębie firmy, aby ochronić własne wzory. Współpraca nawiązana przez ZRP z Urzędem Patentowym jest więc bardzo wskazana.
Od wielu lat Komisja Złotniczo- Jubilerska organizuje Ogólnopolski Konkurs „Złoto i Srebro w Rzemiośle”. Jak ocenia Pan na podstawie prac konkursowych poziom prac rzemieślników w Polsce? Jak zmieniają się nadesłane prace na przestrzeni lat?
Konkurs jest swojego rodzaju probierzem umiejętności polskich złotników jubilerów i bursztynników. Trzeba dużej odwagi, aby prace poddać ocenie najwyższej klasy fachowców. W Polsce organizowane są dwa konkursy: na jesieni w Warszawie „Złoto i Srebro w Rzemiośle” i na wiosnę w Gdańsku „Bursztynowe Rzemiosło”. Nie można powiedzieć, że są to imprezy masowe, bo coraz mniejsza jest grupa osób posługująca się tradycyjnymi, ręcznymi metodami wytwarzania biżuterii oraz wyrobów z metali i kamieni szlachetnych. Proces globalizacji rynku wkracza także do naszej branży. Dzięki tym konkursom mamy okazję, aby eksponować tych rzemieślników i uczniów, którzy znają nowoczesne metody, ale także opanowali i stosują tradycyjne techniki i metody złotnicze, które pozwalają na tworzenie unikatowych wyrobów na światowym poziomie oraz odtwarzanie dorobku kultury narodowej. Nie bez znaczenia jest fakt, że konkursy są wspierane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Ministerstwo Edukacji.
ZRP stara się prowadzić politykę promocyjną polskiego rzemiosła na arenie międzynarodowej. Czy polskie firmy mają szansę na konkurencję z firmami jubilerskimi na rynku europejskim? Jakie działania należałoby podjąć, aby liczni reprezentanci polskiej branży jubilerskiej zaistnieli na rynkach europejskich?
Przede wszystkim uczestnictwo w wystawach w 2010 roku. Za przykład niech posłużą targi w Mediolanie i Szanghaju, gdzie zaprezentowane zostały wyroby jubilerskie kilkunastu firm zrzeszonych w Związku Rzemiosła Polskiego. Moim zdaniem wystawy powinny odbywać się cyklicznie, jest to bowiem najlepsza i najprostsza forma promocji.
Coraz częściej można spotkać się z opinią, że na naszych oczach następuje kres rzemiosła jubilerskiego w Polsce. Brakuje szkół, które kształciłyby specjalistów, brak zainteresowania klientów kupnem biżuterii, która nosi znamiona dzieła sztuki. Jakie działania podejmuje Związek Rzemiosła Polskiego, aby zmienić pogarszającą się sytuację polskich rzemieślników?
Kształcenie zawodowe w Polsce to rzeczywiście bolączka rynku. Jego niedostosowanie do potrzeb oczekiwań pracodawców stwierdzili twórcy zmian w systemie edukacji, które obecnie są przedmiotem prac resortu edukacji. Obecnie złotnika-jubilera kształci się w zasadniczych szkołach zawodowych. To jest szkoła, która nigdy nie miała dobrej opinii w ocenie społecznej. Jednocześnie nauka tego zawodu wymaga odpowiednich predyspozycji manualnych i osobistych. Kształcenie złotnika jest kosztownym procesem. Efekt jest taki, że w Polsce nie ma szkoły, która kształciłaby złotników tj. prawdziwych fachowców w tej branży. Szkolenie realizowane jest natomiast z udziałem zakładów rzemieślniczych, bo tylko one mogą zapewnić właściwe warunki realizacji programu praktycznej nauki zawodu. Zakłady rzemieślnicze podejmują ten trud, ale z wielu powodów to także nie jest liczne grono. Obecnie w zakładach rzemieślniczych zawodu złotnika uczy się niespełna 90 uczniów w skali kraju. Ta liczba, wobec sytuacji demograficznej, może być zapowiedzią problemów z zabezpieczeniem fachowych kadr w naszej branży. Sygnały o tej sytuacji Związek Rzemiosła kieruje pod adresem resortu edukacji. W tym miejscu można mieć wątpliwości, czy problem rozwiąże resort zajmujący się jednocześnie edukacją ogólną i zawodową i dla którego ogólne kompetencje pozostają na pierwszym miejscu. W moim przekonaniu kształcenie zawodowe powinno przejść do resortu właściwego dla gospodarki − w myśl zasady, że wykwalifikowane kadry są warunkiem poprawy konkurencyjności firm.
Jak według Pana będzie wyglądała przyszłość rynku jubilerskiego – czy Polacy zaczną doceniać małe działa sztuki jubilerskiej i kupować je zarówno ze względu na walory artystyczne, jak i inwestycję w sztukę współczesną, czy może z polski rynek zostanie zdominowany przez biżuterię z importu?
Jestem przekonany o dużej wrażliwości Polaków na piękno i chęć o t a – czania się takimi przedmiotami. Nie mam jednak złudzeń, że Polacy będą kupowali małe dzieła sztuki jubilerskiej (ładnie powiedziane!) w zależności od ich możliwości – sytuacji materialnej. Jeśli będzie stabilna praca i płaca, będzie także możliwość na wzbogacanie życia pięknymi przedmiotami. Czy polski rynek zostanie zdominowany przez biżuterię z importu w dużej mierze zależy od polityki państwa. Istotną rolę mają tu do odegrania urzędy administracji probierczej. Uważam, że obowiązek cechowania wyrobów z metali szlachetnych oraz stosowanie znaku firmy wprowadzającej wyrób na krajowy rynek (co przewiduje nowa ustawa prawo probiercze) jest działaniem zwiększającym odpowiedzialność firm importujących, co należy łączyć z zabezpieczeniem interesów klienta. Pytanie dotyczy przyszłości rynku jubilerskiego, a to problem związany z polityką państwa i wpływem na nasz rynek gospodarki globalnej. W zależności od jej naprężeń mikroprzedsiębiorstwa rzemieślnicze prowadzące działalność w zakresie złotnictwa i jubilerstwa mogą przechodzić do fazy świadczenia usług elitarnych i unikatowych, ale skala ich działalności nie będzie porównywalna do wytwórni wytwarzających biżuterię masową, seryjną.
Jakie działania mające wpływ na branżę jubilerską podejmie ZRP w nadchodzącym roku? I jakie korzyści będą mogli dzięki nim uzyskać polscy rzemieślnicy?
Związek Rzemiosła Polskiego jest organizacją reprezentującą interesy mikro i małych firm rzemieślniczych prowadzących działalność m.in. w zakresie usług i wytwarzania wyrobów złotniczo-jubilerskich. Przynależność do tej organizacji jest dobrowolna, ale to co jest efektem działalności tej organizacji służy wszystkim podmiotom prowadzącym działalność w zakresie tej branży. Stało się oczywistym, że jeśli pojawiają się rozwiązania sprzyjające branży to one powstały z inicjatywy tego środowiska.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Tomaszem Kłoczewiakiem, prezesem
zarządu Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich
Polski Jubiler: Rok 2010 uważany jest przez większość osób związanych z branżą jubilerską za okres stagnacji w branży jubilerskiej. Klientów interesowała przede wszystkim tania biżuteria a w salonach jubilerskich znacznie obniżyły się zyski. Co według pana, jako prezesa Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich, miało wpływ na taki stan rzeczy?
Tomasz Kłoczewiak, prezes zarządu Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich: Rok 2010 był rokiem złym dla firm jubilerskich. Moim zdaniem przyczyny takiego stanu rzeczy są co najmniej trzy. Po pierwsze można było odczuć skutki kryzysu finansowego, które dla branży jubilerskiej były odłożone w czasie. Z tego powodu obroty w branży jubilerskiej bardzo spadły. Niebagatelne znaczenie miał także duży wzrost cen kruszcu – złota na giełdach światowych. Na pewno wpłynęło to na wzrost cen detalicznych, a co za tym idzie spadek popytu w jubilerstwie. Jednocześnie można było zauważyć jakby równolegle do kryzysu pojawiło się zjawisko, które można nazwać „wielką fascynacją sztuczną biżuterią”. Z powodu tych trzech czynników Polacy przestali interesować się zakupem biżuterii wartościowej. Zaczęto kupować „świecidełka” za niewielkie pieniądze, które nie mają żadnej wartości, a są niekiedy wyjątkowo efektowne. Można powiedzieć, że polski rynek jubilerski został zalany sztuczną biżuterią. Szczególnie widoczne jest to podczas targów jubilerskich organizowanych w naszym kraju, gdzie z roku na rok pojawia się coraz więcej firm oferujących sztuczną, tanią biżuterię. Warto zauważyć, że Polska nie jest krajem odosobnionym. Kryzys na rynku jubilerskim i zainteresowanie klientów sztuczną biżuterią można zaobserwować w niemal każdym państwie europejskim.
Co według pana ma wpływ na wzrost zainteresowania klientów sztuczną biżuterią? Czy zjawisko to spowodowane jest masowym zaistnieniem na polskim rynku biżuterii sztucznej sprzedawanej w salonach odzieżowych?
Z całą pewnością nie istnieje jedna przyczyna takiego stanu rzeczy. Jest to splot wielu różnych czynników, mających swoje przełożenie na zainteresowanie klientów sztuczną biżuterią. Można zauważyć, że kobiety zaczęły kupować półfabrykaty jubilerskie i samodzielnie je ze sobą łączyć. Pojawił się trend na tworzenie własnych kompozycji w biżuterii – klienci zainteresowani są kupowaniem różnego rodzaju koralików i samodzielnym ich nawlekaniu, tworząc „swoją” biżuterię. Jednocześnie zjawisko to zbiegło się z kryzysem finansowym.
Co czeka branżę jubilerską w tym roku? Czy przewiduje pan, że sytuacja na polskim rynku jubilerskim zmieni się i Polacy zaczną kupować wartościową biżuterię?
Moim zdaniem sytuacja na rynku jubilerskim ulegnie zmianie – Polacy będą zainteresowani kupnem biżuterii droższej. Jednak jak w praktyce zachowa się rynek i jakie będę preferencje klientów trudno w tej chwili wyrokować.
Mimo, że Polacy w 2010 zainteresowani byli głównie kupnem taniej biżuterii, to nie można nie zauważyć, że bardzo dobrze w ubiegłym roku sprzedawała się biżuteria z brylantami. Jak można wytłumaczyć to zjawisko?
Wpływ na taki stan rzeczy ma przede wszystkim moda na kupowanie pierścionków zaręczynowych z brylantami. Rzeczywiście, nie można nie zauważyć, że klienci – narzeczeni są zainteresowani kupnem pierścionków z brylantami, z kamieniami większymi bądź mniejszymi, w zależności od zasobności portfela, ale jednak z brylantami. Moda, która obserwowana jest niemal w każdym salonie jubilerskim, przywędrowała do Polski z Zachodu i jest to zjawisko bardzo optymistyczne dla branży jubilerskiej.
A jak wygląda sytuacja na rynku najdroższych przedmiotów jubilerskich? Czy w polskich salonach jubilerskich sprzedawana jest biżuteria droga?
Powszechnie wiadomo, że kryzys zawsze najdotkliwiej dotyka ludzi najbiedniejszych a w dalszej kolejności średniozamożnych. Klienci zamożni nie odczuwają tak silnie druzgocących skutków kryzysów ekonomicznych, dlatego też nie są zmuszeni do zaprzestania dokonywania zakupów. Osoby, które dysponują środkami finansowymi w dalszym ciągu zainteresowane są kupnem drogich przedmiotów. Są oni grupą klientów, która wyszukuje najciekawsze okazy sztuki jubilerskiej, które pojawiają się na rynku.
Poszukiwanie ciekawych okazów sztuki jubilerskiej, dotyczy w równym stopniu rynku pierwotnego, jak i wtórnego. Czy według pana możliwe jest w najbliższym czasie powstanie w Polsce jubilerskiego rynku wtórnego?
Odpowiadając na pytanie należy zacząć od zdefiniowania pojęcia biżuterii. Czym jest biżuteria – czy łańcuszek, medalik kupiony u jubilera jest biżuterią, czy nie? Słownik języka polskiego zakwalifikuje oczywiście takie przedmioty jako biżuterię, jednak warto zauważyć, że nie noszą one znamion dzieł sztuki. Na Zachodzie także nie ma obrotu wtórnego takim rodzajem biżuterii. Rynek obrotu wtórnego, zarówno w naszym kraju, jak i w każdym innym, dotyczy obrotu biżuterią artystyczną, autorską. Obrót wtórny dotyczyć może obrotu biżuterią wartościową, dziełem sztuki, które zostało stworzone przez twórcę sztuki jubilerskiej.
Nie można jednak zapominać, że polski rynek biżuterii autorskiej, jest jeszcze w powijakach.
Są już pewne symptomy pojawienia się rynku autorskiego, na którym można kupić biżuterię przedstawiającą sobą wartość, nie tylko estetyczną, ale także finansową.
Czy wydaje się panu, że w najbliższej przyszłości będzie możliwy dynamiczny rozwój tego rynku?
Już teraz sklepy z antykami, gdzie można znaleźć starą, wartościową biżuterię, zajmują się także obrotem współczesną sztuką jubilerską, tą najbardziej wartościową. Rozwój tego rynku na większą skalę będzie jednak możliwy tylko wówczas, gdy na dzieła sztuki biżuteryjnej znajdą się odbiorcy. Popyt wśród klientów z całą pewnością sprawiłby, że rynek biżuterii autorskiej zacząłby rozwijać się dynamicznie. Trudno jednak wyrokować na temat preferencji zakupowych wśród klientów.
A może wpływ na taki stan rzeczy ma mała wiedza na temat biżuterii wśród naszych rodaków a także jubilerów?
Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich organizuje szkolenia i kursy, których zadaniem jest zwiększenie wiedzy na temat kamieni jubilerskich dla osób, chcących pracować w branży. Jednocześnie SRJ rok rocznie organizuje specjalistyczne szkolenia rzeczoznawców, które odbywają się w Antwerpii, gdzie uczestnicy mają możliwość zapoznania się z nowościami stosowanymi w jubilerstwie a także pogłębienia swojej wiedzy na temat kamieni szlachetnych. Symptomatyczne wydaje się, że w zeszłym roku znacznie większym zainteresowaniem cieszyły się kursy weekendowe, podczas których uczestnicy mogli otrzymać podstawową wiedzę na temat jubilerstwa niż wysoce specjalistyczne szkolenia dla fachowców.
Co sądzi pan o masowym pojawieniu się na polskim rynku srebrnej biżuterii artystycznej, która zdominowała nasz rynek?
Jubilerstwo zawsze związane było ze sztuką złotniczą i kamieniami szlachetnymi. W naszym kraju są osoby, które ciągle tworzą piękne rzeczy w złocie. Oni ciągle funkcjonują, istnieją. Jednak w porównaniu z sytuacją, która istniała jeszcze dwadzieścia lat temu, to osób tych jest kilka razy mniej. Warto zauważyć, że złota biżuteria zdobiona kamieniami szlachetnymi zawsze tworzona była dla ludzi najbogatszych. W dalekiej przeszłości jej odbiorcami była szlachta czy mieszkańcy dworu. Władcy zatrudniali na swoich dworach rzemieślników – jubilerów, którzy nie ograniczeni w czasie tworzyli działa sztuki. Obecnie każdy rzemieślnik musi opłacić ZUS, podatki, czyli musi zarabiać pieniądze, a powstania dzieła sztuki nie można zamykać w czasie. Moim zdaniem tutaj znajduje się najbardziej wrażliwy moment tworzenia współcześnie dzieł sztuki złotniczej. Pogoń za pieniądzem ogranicza możliwości tworzenia unikatowych dzieł sztuki jubilerskiej.
Jednocześnie nie można zapominać, że w relacji pomiędzy klientem a twórcą brakuje czasami zaufania. Klient nie zawsze jest pewny, że biżuteria, którą kupuje stworzona jest z kamieni szlachetnych a nie z kolorowych szkiełek. W jaki sposób można rozwiązać tę sytuację, aby zaufanie pomiędzy klientem a twórcą biżuterii istniało?
Każdy wartościowy przedmiot winien posiadać swoją metryczkę, swój certyfikat. W celu jego uzyskania trzeba i warto pofatygować się do neutralnego fachowca, który będzie w stanie zidentyfikować i ocenić materiały, metale i kamienie, z których wytworzono konkretny przedmiot. Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich publikuje listę swoich specjalistów, z których pomocy można w tym celu skorzystać. Oczywiście wiąże się to z poniesieniem pewnych kosztów, jednak nie są one tak wysokie, aby nie korzystać z porady ekspertów.
Jak pan, jako prezes SRJ, ocenia ostatnio coraz bardziej popularną sprzedaż kamieni jubilerskich przez internet? Jak unikać niebezpieczeństwa takich zakupów i na co zwracać szczególną uwagę?
Oszustwa za pośrednictwem sieci mogą zdarzyć się zawsze. Oczywiście na znacznie mniejszą skalę w przypadku kamieni małych. Moim zdaniem jednak oferowanie i kupowanie kamieni szlachetnych za pośrednictwem sieci jest problematyczne. Wchodząc na aukcje internetowe można zobaczyć oferty sprzedaży kamieni, a także opisy tych kamieni oraz ich ceny, które na pewno nie są rzetelne. Jeśli można znaleźć na przykład ogłoszenia, że ktoś chce sprzedać kamień duży – jednokaratowy za trzy tysiące złotych, to trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z diamentem. Kupowanie kamieni przez internet z całą pewnością wiąże się z wielkim ryzykiem. Jakie kamienie szlachetne cieszą się największym zainteresowaniem klientów w Polsce? Najwięcej w Polsce sprzedaje się szafirów. To jest kamień, który niezależnie od jego jakości od lat jest masowo sprzedawany. Jeśli jednak przyjąć kryterium wartościowe – największe pieniądze przepływają na rynku diamentów. Nie można zapominać jednak, że rynek szlachetnych kamieni kolorowych nigdy nie był w Polsce rozwinięty. W Polsce dobrze sprzedaje się biżuteria z tańszymi kamieniami szlachetnymi, natomiast biżuteria wykonana z zastosowaniem kamieni szlachetnych dobrej jakości trudno znajduje nabywców. Szafir jest popularny, gdyż jego cena nie jest wysoka.
Czy myśli pan, że w Polsce będziemy mieli do czynienia ze wzrostem zainteresowania biżuterią z diamentami o barwach fantazyjnych?
W świadomości Polaków diament musi być biały, szafir musi być niebieski, szmaragd ma być zielony. Owszem na Zachodzie modne stały się diamenty kolorowe, ale z tym zjawiskiem mamy do czynienia od ostatnich kilkunastu lat. Nie można jednak zapominać, że w większości są to kamienie o poprawianych barwach, dlatego też ryzykowne wydaje się być stwierdzenie, że moda na kolorowe diamenty w biżuterii będzie długotrwała, zarówno w krajach Europy Zachodniej, jak i w Polsce.
Jak ocenia pan rozwój rynku diamentów syntetycznych? Czy za parę lat będziemy mieli na rynku diamentów do czynienia z sytuacją analogiczną do rynku pereł, który zdominowany został przez perły hodowane? Czy można postawić znak równości pomiędzy perłami hodowanymi a diamentami syntetycznymi?
Moim zdaniem nie. Co by nie powiedzieć, perły hodowane są w dalszym ciągu wytworem natury, owszem, z udziałem człowieka, ale jednak w sposób naturalny. Diamenty syntetyczne natomiast tworzone są w specjalistycznych laboratoriach, przy pełnej ingerencji człowieka. Dlatego też nie wydaje mi się, aby można było znaleźć analogię pomiędzy perłami hodowanymi a diamentami syntetycznymi. Z całą pewnością można natomiast powiedzieć, że diamenty syntetyczne będą pojawiały się na rynku jubilerskim coraz częściej. Już teraz zdarzają się sytuacje, że kupujemy diamenty syntetyczne być może nie zdając sobie z tego sprawy. Warto zwrócić uwagę, że duże diamenty są zazwyczaj certyfikowane, co daje pewność nabycia diamentu naturalnego. Jednak zabieg ten w przypadku małych kamieni jest nieopłacalny, stąd też może zdarzyć się, że małe diamenciki, które są na rynku, mogą być w części syntetyczne. W diamencie naturalnym zapisana jest historia tworzenia się Ziemi. Kamień ten emanuje pięknem, które stworzyła natura. Syntetyczne diamenty mają wprawdzie takie same właściwości jak kamienie naturalne, jednak zostały wytworzone przez człowieka, zostały wyprodukowane w laboratorium i jako takie nie mogą konkurować z diamentami stworzonymi przez naturę, przed milionami lat w naturalnym środowisku.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z profesorem Andrzejem Szadkowskim,
prorektorem ds. nauki w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.
„Polski Jubiler”: Panie profesorze, Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi jest placówką edukacyjną, która najdłużej w Polsce kształci studentów w zakresie sztuki biżuteryjnej. Pracownia powołana została do istnienia przez Lenę Kowalewicz-Wegner ponad 50 lat temu i od tego czasu można mówić o łódzkiej szkole tworzenia biżuterii, ale także o ośrodku edukacyjnym, który nadaje ton innym ośrodkom akademickim kształcącym w zakresie sztuki biżuteryjnej w Polsce. Chciałabym zapytać, w jakim kierunku będzie rozwijała się polska sztuka biżuteryjna? Jak w czasie półwieku, jaki dzieli nas od założenia pracowni rozwijającej zainteresowanie biżuterią, ewoluowało podejście do biżuterii?
Prof. Andrzej Szadkowski, Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi: Lena Kowalewicz-Wegner była artystką o wyjątkowej wrażliwości, niezwykłej intuicji i inteligencji. Przebywała wśród mistrzów (Strzemiński, Wegner), uczestniczyła na co dzień w dyskusjach o sztuce i jej się poświęciła. Była malarką, tworzyła kompozycje z elementów metalowych. Znamy jej szkice, rysunki i grafiki. Pragnęła zrealizować monumentalne rzeźby według swoich emocjonalnych zamysłów. Jej kobieca wrażliwa intuicja oraz wiedza i dobre zbiegi okoliczności, twórczy upór w osiąganiu celów artystycznych i dydaktycznych złożyły się na wyjątkową postać jeszcze niedocenionej artystki. Ze wszech miar uzasadnione przekonanie o obowiązku misji tworzenia nowoczesnej metodyki projektowania biżuterii współczesnej, tworzenia jej na bazie podbudowy artystycznej (praktycznej i teoretycznej) oraz wrażliwości osobistej, uporze w działaniu i spełnieniu się jako twórcy biżuterii – w jej osobie wyraziły powagę tej specjalności. Biżuterię traktowała jako równoprawną z innymi w przekazie artystycznym dziedzinę sztuki. Budowała ją z tych samych elementów czysto plastycznych i według tych samych zasad, co własną twórczość malarską, graficzną i projektową. Porównując ją z dzisiejszymi postaciami naszego środowiska, to do dzisiaj jest wzorem twórcy uniwersalnego, pełnego. Przypadek artystyczny w jej twórczości – jeśli zaistniał – to mógł wynikać z bogatej podświadomości i doświadczenia. Dlatego dzisiaj jako jej uczeń, współpracownik i przyjaciel z największym przekonaniem kontynuuję jej postawę pedagoga, projektanta i twórcy. Wiem, że Lena z największą determinacją traktowała swoją misję. Tworzyła wprawdzie w czasach, kiedy biżuteria nie miała jeszcze takiego statusu sztuki, a życie materialne było uboższe, ale to wszystko skracało drogę wyboru i wprost skracało drogę do wskazania jasności celu i precyzji wypowiedzi artystycznej. Często podstępem, dla obrony własnej, słusznej metodyki projektowania w wyższej uczelni artystycznej, język materiałoznawstwa i technologii warsztatu określała terminologią sztuki. Także teraz (kontynuując te zasady) przenosimy nazewnictwo z zajęć kompozycji, rzeźby, malarstwa. I rzeczywiście, są to przecież te same problemy plastyczne. Student projektuje według zdobytej wiedzy i rozwija swoje umiejętności. Znając właściwości wybranego surowca, świadomy istoty podniesionego cytatu może uprawiać poezję biżuterii, pastisz, trafiać w sedno i rozwijać się artystycznie. Tak bogata dziedzina jak muzyka, jedna z siedmiu sztuk wyzwolonych, często w opiniach i wyrazie używa terminów i opisów dotyczących plastyki. Inspiracją i przenikaniem są więc naznaczone wszystkie dziedziny sztuki i życia. Wykształcenie łączenia tych umiejętności przenosi twórcę-projektanta na wyższą płaszczyznę duchową. Tak widzimy ,,łódzką szkołę projektowania biżuterii” i kierunek rozwoju Polskiej Sztuki Biżuterii. Wypracowane metody są już tradycją, ale przyjęcie biżuterii w poczet specjalności, możliwość dyplomowania tytułem magistra sztuki, utworzenie Katedry Biżuterii, bogatsze dofinansowanie i możliwość rozwoju poprzez wprowadzenie najnowszych programów komputerowych i inne formy uznania (nagrody, wystawy, współpraca) – stwarzają warunki do prawidłowego rozwoju.
Polska jest krajem, w którym brakuje szkół zawodowych kształcących przyszłych jubilerów. Młodzi ludzie zainteresowani tworzeniem biżuterii skazani są albo na samodzielne poszukiwanie rozwiązań technologicznych, wyważanie otwartych drzwi, albo na podjęcie studiów na jednej z trzech polskich uczelni kształcących przyszłych twórców biżuteryjnych. Jak ocenia pan profesor poziom nauki w naszym kraju? Czy aby zostać jubilerem, twórcą form złotniczych, czy projektantem biżuterii, trzeba ukończyć Akademię Sztuk Pięknych? Jaki widzi pan sposób rozwiązania problemu edukacji zawodowej w zakresie jubilerstwa i sztuki biżuteryjnej w naszym kraju?
Studenci, którzy już na studiach zaczynają gromadzić własne, osobiste, podstawowe narzędzia i nabierają świadomości, jak bogate są możliwości działania w tej dziedzinie – po studiach płynnie przechodzą w stan indywidualnej, świadomej pracy twórczej. Nigdy się nie znudzą techniką wykonania, bo mogą przerzucać się na coraz to nowe, dające kolejne możliwości twórczej wypowiedzi. Tym określą w końcu swoją osobowość i staną się rozpoznawalni na rynku sztuki. Należy stworzyć kompletny system kształcenia – wieloetapowy, obejmujący szkoły średnie i wyższe jednym programem. Podstawy kształcenia umiejętności – czyli zawodowe – powinny być mocno osadzone w liceach plastycznych. Wyższe uczelnie o ukierunkowanym profilu kształcenia i bogatszych możliwościach, w oparciu o tak przygotowane talenty, winny ukształtować i wygenerować projektantów wzornictwa biżuterii, organizatorów produkcji czy specjalistów ds. promocji i marketingu. Natomiast edukacja zawodowa w zakresie jubilerstwa wymaga jeszcze innego przygotowania i ta może być realizowana w systemie kursów specjalistycznych – podstawowych lub dodatkowych uzupełniających. Przestrzeń edukacyjna dla biżuterii jest nieograniczona. Trzeba ją uporządkować i stworzyć warunki kształcenia na każdym etapie, poziomie i według precyzyjnych oczekiwań. Potrzebne są pieniądze, zaufanie i danie szansy.
Szkoła Strzemińskiego
Akademia Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi, jest jedną z trzech uczelni
publicznych w Polsce, które kształcą swoich studentów w sztuce jubilerskiej. ASP w Łodzi powołane
zostało do istnienia w 1945 roku jako Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych
(PWSSP) w Łodzi. Wydarzenie to było ukoronowaniem wieloletnich starań miejscowych
artystów – Władysława Strzemińskiego i Stefana Wegnera – oraz przybyłych do Łodzi Felicjana
Szczęsnego Kowarskiego, Romana Modzelewskiego, Ludwika Tyrowicza, Władysława
Daszewskiego i Stefana Byrskiego. Na patrona uczelni wybrany został Władysław Strzemiński,
jeden z założycieli uczelni, który wywarł bezspornie największy wpływ na łódzkie środowisko
akademickie i artystyczne, i to mimo tragicznych dla niego uwarunkowań politycznych
Polski powojennej. Obecnie wśród studentów uczelni organizowane są konkursy jego imienia.
Jednym z nich była XXI edycja Konkursu im. Władysława Strzemińskiego – „Projekt 2010”.
Konkurs ten jest największych przedsięwzięć Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi służącym
promocji prac studenckich powstających we wszystkich pracowniach projektowych Wydziału
Tkaniny i Ubioru, Wydziału Grafiki i Malarstwa, Wydziału Sztuk Wizualnych oraz Wydziału
Wzornictwa i Architektury Wnętrz.
Współcześnie obserwujemy dwukierunkowy rozwój sztuki biżuteryjnej. Z jednej strony na rynku biżuteryjnym pojawiają się dzieła typowo komercyjne, z drugiej natomiast możemy znaleźć biżuterię autorską przez duże A. Te dwa nurty rozwijają się i wzajemnie się przenikają, dostarczając sobie inspiracji. Jak pan ocenia to zjawisko – czy współistnienie na rynku na równych prawach biżuterii postrzeganej jako dzieła sztuki i biżuterii komercyjnej nie wpłynie niekorzystnie na rozwój wzornictwa artystycznego?
Biżuteria jest formą informacyjną, przedmiotem zadowolenia i im więcej świadomości i miłości mamy o niej i dla niej, tym doskonalej możemy nią manipulować. Obecne technologie pozwalają eksponować wszystkie estetyki i w zależności od tego, na ile ktoś ma ten dar bycia artystą, rozwija go, pielęgnuje i doskonali, dzieli się nim – tym zaznacza swoją obecność w historii współczesnej biżuterii. Wartość artystyczna biżuterii może być wyrażona zdumieniem odbiorcy, pogodną akceptacją, zrozumieniem intencji twórcy albo wręcz odrzuceniem. Tak jak bywa ze wszystkimi dziełami sztuk wszelakich, to tylko te pozostają w historii, które zawierają wielopoziomowy przekaz, są oryginalne, nowatorskie i otwierają rozwój jakiejś koncepcji, wyprzedzają upodobania, wyrażają mądrość twórcy, spryt, celność dedykacji. To jest chyba ta ,,biżuteria artystyczna’’ – jednoprzedmiotowa, na pewno nigdy nie sprzedawana w hurcie – w serii zwana dizajnem.
Można powiedzieć, że pojęciem kluczowym w dyskursie publicznym o współczesnej sztuce jest eklektyzm. Czy możemy zaobserwować go także u współczesnych projektantów i twórców biżuterii?
Sztuka wybroni się zawsze, a dobra sztuka sama i jeśli jest dobrą inspiracją dla dobrej produkcji, to szczęście w pięknie i doskonałości opanowałoby wszystko. Współistnienie każdej z tych form sztuki jest naturalne i zawsze będzie występowało równolegle, bo takie jest zapotrzebowanie i odbiór. Dbajmy o to, żeby przedmioty seryjne i unikatowe były starannie, profesjonalnie przygotowane. W biżuterii współczesnej panuje niesamowita różnorodność form, materiałów, efektów plastycznych i treści. Ale jest to przecież obrazem naszych czasów i obejmuje sztuki piękne, projektowe, modę. Tempo zmian jest uwarunkowane wypychaniem przedmiotów; surowce mogą być nietrwałe i tylko do parokrotnego użycia, a obiekty biżuteryjne bywają przeznaczone często tylko dla kolekcjonerów do salonowych witryn. Jeśli biżuteria jest już sztuką, to i przyjęła rzeczywiście wszystkie kaprysy tej wielkiej sztuki.
Młodzi artyści wystawiając swoje prace w przestrzeni publicznej, starają się zaszokować odbiorcę – sprawić, aby ich prace wywołały emocjonalną, bardzo często gwałtowną reakcję. Coraz częściej taką formę artystycznego wyrazu można zaobserwować u twórców biżuterii, którzy wykorzystują do produkcji biżuterii niecodzienne materiały, jak choćby produkty spożywcze. Czy nie wydaje się panu, że artyści poprzez swoje, bardzo często bulwersujące dzieła, starają się zaistnieć w świecie medialnym, a nie tworzyć sztukę, która będzie oddziaływała na odbiorców i będzie odpowiadała na potrzeby estetyczne współczesnego świata?
Sztuka zawsze wyprzedzała upodobania ogółu i na początku nigdy nie była bezwzględnie akceptowana. Z biżuterią jest tak, że jeśli ktoś bawi się drobnym przedmiotem z jego otoczenia i próbuje go przymierzyć jako biżuterię, to nieporozumieniem byłoby odlać to w złocie po to, żeby zachować tradycję. Ten przedmiot jest autentyczny i użyty przez artystę, nawet prowokacyjnie, coś znaczy. Skuteczny szok jest na pewno zamierzoną wartością i jeśli użytkownik go akceptuje, to wszystko jest OK, i przekazuje ten efekt dalej. Dobrze, że młodzi twórcy są odważni w takich akcjach. Nasza cywilizacja oczekuje takich prowokacji.
Coraz większa rzesza polskich projektantów biżuterii odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej, nasi rodacy są nagradzani na międzynarodowych konkursach sztuki jubilerskiej. Jak ocenia pan profesor dokonania Polaków i ich wkład w rozwój wzornictwa biżuteryjnego w Polsce i w Europie? Czy można już mówić o rozwoju polskiej szkoły designu biżuteryjnego?
Wzornictwo biżuterii pokonało granice państw, ale polskie projekty są na pewno zawsze oryginalne i wyróżniają się nowymi sensownymi propozycjami. Otwartość i intensywność przekazu obrazów ujednolica bank projektów i gubi pierwszeństwo pomysłów. Tym niemniej polscy projektanci dają sobie z tym radę i nadal oczekuje się na ich premiery. Nagrody i kolejne zaproszenia do współpracy są najlepszym wyrazem uznania wartości naszego designu i propozycją współpracy. Zaszufladkowanie nas, w całości, jako polską szkołę designu biżuterii, oznaczałoby podobieństwa i schematyzm. Polacy są przecież indywidualistami. I bardzo dobrze. Wystarczy, że ktoś z nas będzie zauważony w opiniach znaczących krytyków i zostanie stwierdzone, że jest Polakiem. Nie jednakowość, a uznanie dla indywidualności i osobowości twórcy niech będzie wizytówką polskiej biżuterii.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: Polski rynek jubilerski zmienia się niezwykle dynamicznie. Firmy zajmujące się produkcją biżuterii starają się stworzyć biżuterię, która będzie cieszyła się dużym zainteresowaniem wśród kupujących, projektanci eksperymentują z formami, aby nadać swoim kosztownościom niecodzienny charakter. Jednocześnie słychać opinię, że klienci zainteresowani są kupnem najtańszego rodzaju biżuterii. Jak pana zdaniem będzie w najbliższym czasie rozwijał się polski rynek biżuteryjny?
Andrzej Bielak, prezes Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych: Zawsze będą klienci na biżuterię najtańszą i drogą. Pytanie dotyczy chyba raczej proporcji między tymi segmentami. Wszystkie wskaźniki ekonomiczne w ostatnich 20 latach wskazują, że społeczeństwo się bogaci, mimo zawirowań, kryzysów itp. Moim zdaniem popyt na droższą biżuterię będzie rósł, choć na pewno zawsze będą amatorzy taniej, popularnej biżuterii.
Obecnie mamy do czynienia w naszym kraju niemal z całkowitym zanikiem szkół zawodowych, których absolwenci mogliby podejmować pracę w pracowniach jubilerskich. Jak pana zdaniem na to zjawisko wpłynęła sytuacja na rynku?
To jedna z najważniejszych bolączek polskiego złotnictwa – brak zorganizowanego, programowego, systematycznego kształcenia zawodowego. Przy czym nie jest to zanik – bo takich szkół nigdy nie było, to po prostu dziura w kształceniu. Stąd zdecydowana większość osób wykonujących zawód złotnika jest przyuczana do zawodu. Także rzemiosło kształcące uczniów i czeladników nie do końca wypełnia swoje zadanie. Ten problem ujawnił się ostatnio szczególnie ostro – mamy trzy wyższe uczelnie kształcące projektantów biżuterii, dostają się na nie osoby bez przygotowania zawodowego. W Niemczech na przykład, aby zdawać do wyższej szkoły, trzeba mieć ukończoną trzyletnią regularną szkolę zawodową lub rzemieślnicze papiery – przy czym szkolenie w niemieckim rzemiośle jest na bardzo wysokim poziomie. Znam te sprawy dość dobrze, ponieważ kilka lat temu próbowałem z przyjacielem otworzyć 3-letnią, pomaturalną, złotniczą szkołę zawodową.
Obserwując rynek jubilerski, można zauważyć tendencje, że coraz częściej tworzeniem biżuterii zajmują się amatorzy. Szkoły czy specjalistyczne kursy projektowania biżuterii cieszą się coraz większym zainteresowaniem wśród młodych osób. Czym można wytłumaczyć takie zjawisko?
To moda i próba dorobienia do pensji. Na pewno jest spora grupa autentycznych hobbystów, ale większość zaczyna, jak to pani nazwała, „tworzyć” i „projektować biżuterię” w celach komercyjnych. Proszę zobaczyć, ile jest różnego rodzaju sklepów z nawlekankami w internecie. I z twórczością, i projektowaniem biżuterii nie ma to wiele wspólnego.
Zarówno twórcy, jak i producenci biżuterii podkreślają, że poziom artystyczny, ale przede wszystkim sposób wykonania oraz materiały użyte do wytworzenia biżuterii, którą możemy znaleźć na polskim rynku, reprezentują bardzo niski poziom. Czy istnieje według pana recepta na poprawę sytuacji w segmencie tak zwanej biżuterii masowej?
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że poziom artystyczny polskiej biżuterii jest niski. O nawlekankach nie wypowiadam się, bo się na tym nie znam, i wszystko jedno, czy są to przedmioty z małą dziurką (na nitkę), czy jak ostatnio bardzo modne z większą dziurą. Ten przykład pokazuje, że mając odpowiednie środki na reklamę, można sprzedawać wszystko w dużych ilościach (któryś poseł powiedział kiedyś słusznie, że „… wszystko kupi”). Poziom polskiej autorskiej biżuterii jest naprawdę dobry. Potwierdzają to także sukcesy komercyjne tej biżuterii w świecie. Nie do końca rozumiem, co to jest biżuteria masowa. Biżuteria z założenia ma być wyróżnikiem, symbolem inności, indywidualności; nie zgadzam się, że wszyscy muszą nosić wszystko i w dodatku to samo. Trzeba promować maksymalnie zróżnicowaną, indywidualną biżuterię, a jej niska cena powinna wynikać wyłącznie z użycia tańszych materiałów i technologii, w przeciwieństwie do wzornictwa, które zawsze powinno być na najwyższym poziomie.
Biżuteria cieszy się sporym zainteresowaniem wśród kupujących. Interesuje mnie jednak, jak wygląda sytuacja na polskim rynku złotniczym? Złotnicy należą bowiem w naszym kraju już do rzadkości. Co sądzi pan o rozwoju współczesnej sztuki złotniczej w naszym kraju?
Zaraz odpowiem, ale naprzód dygresja – kto to są złotnicy? Czy przez to rozumie pani rzemieślników zajmujących się złotnictwem? Czy osoby produkujące biżuterię w dużych firmach? Czy robiący tylko złoto? Czy też srebro? – bo w Polsce pojęcie srebrnik nie funkcjonuje. A co z jubilerami? Tu kłania się jeden z poprzednio poruszonych tematów – brak zorganizowanego szkolnictwa zawodowego. My w Polsce nie mamy nawet uporządkowanego słownictwa branżowego. Każdy jest złotnikiem, twórcą, projektantem, a na rynku jest wyłącznie artystyczna autorska biżuteria unikatowa. Wracając do tematu, faktycznie dobrych fachowców złotników – przy okazji – złotnik to osoba, która przy stole złotniczym, posługując się narzędziami i technikami złotniczymi, wykonuje przedmioty z metali szlachetnych – jest coraz mniej. Powody powyżej, ale z kolei, gdy podaż mała – łatwo znajdują zatrudnienie i zawsze znajdą się klienci zainteresowani ręcznie wykonaną biżuterią, a nie z Matriksa.
Społeczeństwo polskie po zakup biżuterii wybiera się do jubilera, który w powszechnej opinii jest specjalistą od wszelkiego rodzaju kruszców. W jego pracowni bądź salonie podejmuje się decyzje o kupnie wartościowych przedmiotów. W ostatnim czasie na naszym rynku pojawiły się galerie, w których można nie tylko podziwiać piękno biżuterii, ale także dokonać jej zakupu. Czy według pana wraz z pojawieniem się galerii zmieniło się podejście Polaków do biżuterii?
To ja znowu złośliwie – co to jest galeria? Miejsce sprzedaży dzieł sztuki, w tym także złotniczej? Galerię od sklepu jubilerskiego różnią małe karteczki z nazwiskami autorów przy każdym przedmiocie. Czy mamy na myśli duży dom towarowy, w którym różnorodne sklepy są rozmieszczone wzdłuż długich korytarzy, na wielu piętrach – stąd nazwa galeria? Jeżeli o to drugie chodzi, to nie wiem, bo tam nie bywam i nie mam żadnych obserwacji. I jeszcze – jubiler to nie złotnik, jubiler zajmuje się głównie kamieniami szlachetnymi.
Jak pan, jako prezes Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, ocenia polski rynek wtórny? Czy możemy mówić o tym zjawisku w naszym kraju, a jeśli tak, to w co najlepiej lokować pieniądze – w biżuterię wykonaną z najdroższych kruszców, czy może w autorskie formy biżuteryjne, wykonane przez czołowych projektantów?
Ja się z rynkiem wtórnym w Polsce nie spotykam, wyłączając antykwariaty, giełdy staroci czy Allegro. To raczej kolekcjonerski rynek, „używaną” biżuterią z metali szlachetnych w Polsce na dużą skalę się nie handluje. Jeżeli już, to trafia do skupu jako złom – a więc wartość artystyczna nie ma znaczenia. Jeżeli lokować, to w sztabki – mają najlepszą relację ceny do wartości, a jeżeli w biżuterię, to wyłącznie autorską, której wartości nie wyznacza wartość użytych materiałów, lecz design, pomysł, nazwisko autora.
Projektanci i twórcy biżuterii mają problemy z wyegzekwowaniem praw autorskich do swojej biżuterii. Powszechnym zjawiskiem stało się niemal kopiowanie wzorów biżuterii przez innych autorów. Jakie zmiany w polskim ustawodawstwie powinny zaistnieć, aby własność intelektualna twórców oraz ich prawa majątkowe podlegały bezwzględnej ochronie?
To jest problem, on jest od zawsze i jeszcze długo będzie istniał. Odpowiedzią na to jest prawo autorskie, po ostatnich nowelizacjach w miarę nowoczesne. Jest jeszcze Urząd Patentowy – można tam chronić wzory, chociaż można też tam robić nadużycia jak jedna z polskich firm. Ważne, żeby prawo było szybko i skutecznie egzekwowane, a nadużycia piętnowane. Osobiście uważam, że najlepszą obroną jest ucieczka do przodu, tak, aby kopistów zostawiać zawsze z tyłu.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z twórcami i nauczycielami prywatnej szkoły jubilerskiej Wytwórnia Antidotum,
z Aliną Tyro-Niezgodą, Romanem Kowalkowskim, Remigiuszem Grodzickim i Piotrem
Małyszem.
„Polski Jubiler”: Skąd wziął się u państwa
pomysł na stworzenie prywatnej szkoły
tworzenia biżuterii?
Alina Tyro-Niezgoda: Pomysł wziął się po
prostu z analizy rynku − wypełniliśmy
pewną lukę, bo stworzyliśmy miejsce, gdzie
można tworzyć biżuterię bez względu na
wiek i posiadane wykształcenie. Naszym
uczniom nie stawiamy praktycznie żadnych
wymagań wstępnych, poza chęcią tworzenia
i zdolnościami manualnymi.
Roman Kowalkowski: Nie było dotychczas
prywatnej placówki, która rękoma aktywnych
twórców jubilerskich i nauczycieli uczyłaby
projektowania i wykonywania wyrobów
jubilerskich na potrzeby osób, które zamierzają
uruchomić działalność zawodową w tym
kierunku lub rozwijać się artystycznie.
Jaką rolę odgrywa państwa szkoła na
polskim rynku jubilerskim? Jaka jest idea,
która przyświeca założeniu szkoły
Wytwórnia Antidotum?
Alina Tyro-Niezgoda: Myślę, że Wytwórnia
odgrywa już dość znaczną rolę i że będzie
ona stale wzrastać. Chcemy nie tylko stworzyć
możliwość rozwijania uczniowskich
pasji, nauczyć projektowania i złotniczego
rzemiosła, ale także umożliwić naszym
uczniom start na niełatwym rynku jubilerskim.
Roman Kowalkowski: Ważny jest też fakt,
że rozszerzamy zakres dydaktyczny poprzez
nauczanie zapomnianych i trudnych technik
złotniczych.
Remigiusz Grodzicki: Najpierw staramy się
przekazywać naszym uczniom podstawy,
a z czasem trudniejsze bądź też rzadziej
stosowane przez złotników techniki. Jednocześnie
od początku pokazujemy różnorodność nurtów
w świecie współczesnej biżuterii. W ten
sposób, po ukończeniu naszych kursów,
uczniowie mają możliwość świadomego
wyboru segmentu, w którym chcą pracować.
To powoduje realną możliwość pojawienia
się na rynku biżuterii tworzonej z przekonaniem,
co zwiększa jej szanse na sukces.
Czy jako Wytwórnia Antidotum organizujecie
państwo wystawy biżuterii?
Alina Tyro-Niezgoda: Jak najbardziej!
Bierzemy udział w najważniejszych targach
biżuterii i organizujemy wystawy prac naszych
uczniów, i pokazy różnych technik. Zdjęcia
samych prac oraz relacje z wystaw i pokazów
można w każdej chwili obejrzeć na naszej
stronie internetowej www.wytwornia.antidotum.
pl. Organizujemy też konkursy. Jeden
z nich − Fresh Metal − organizujemy we
współpracy ze znaną włoską szkołą złotniczą
Le Arti Orafe z Florencji. W tym roku odbędzie
się już trzecia edycja tego konkursu.
Współcześnie coraz więcej osób chce zająć
się tworzeniem biżuterii. Można mówić
o swoistej modzie na tworzenie autorskich
kolekcji biżuterii. Czy zauważyli państwo
zwiększenie zainteresowania swoimi kursami
wśród miłośników biżuterii, którym
zależy na nauczeniu się profesjonalnych
technik wytwarzania kosztowności?
Roman Kowalkowski: Poziom artystyczny
i techniczny wytwarzania biżuterii w skali
masowej jest bardzo niski. Wiemy to my
i wiedzą to osoby, które się do nas zgłaszają.
Wspólnie chcemy ten stan zmienić.
Alina Tyro-Niezgoda: Wśród uczniów mamy
wiele osób, które cenią biżuterię, ale nie
zdobyły jeszcze żadnego doświadczenia.
Jednak bardzo cieszy nas fakt, że trafiają
do nas także te osoby, którym nie wystarcza
ich dotychczasowy warsztat. Potrzeba rozwoju
i doskonalenia to świetna motywacja,
która daje siłę i wytrwałość w pokonywaniu
trudności.
Remigiusz Grodzicki: Różnice w motywacji
widać już na samym początku nauki.
Jedna grupa osób to ci, którzy chcą spróbować
czegoś nowego, druga to osoby już
na początku wiążące swą przyszłość z zawodem
złotnika. Stosunkowo szybko uczniowie
z pierwszej grupy zaczynają poważnie
myśleć o przynajmniej częściowym utrzymywaniu
się z robienia biżuterii.
Czy według państwa można nauczyć się
tworzenia biżuterii artystycznej?
Roman Kowalkowski: Gdybyśmy sądzili
inaczej, szkoła by nie powstała!
Piotr Małysz: Bez trudu można nauczyć
się technik wykonywania biżuterii, oczywiście
jeśli posiada się zdolności manualne,
czyli tak zwaną zręczność. Projektowanie
biżuterii to jednak indywidualna sprawa
każdego ucznia. Do tego niezbędna jest
pewna wrażliwość, artystyczna dusza, której
nie da się nauczyć. My staramy się
przede wszystkim jak najlepiej przekazać
naszą wiedzę praktyczną, choć oczywiście
zwracamy także uwagę na projekt, bo jedno
i drugie musi współgrać.
Alina Tyro-Niezgoda: Wrażliwości rzeczywiście
nie da się nauczyć, ale można ją pobudzić.
Książki, czasopisma, wykłady, udział w konkursach
i wystawach, przebywanie w towarzystwie
innych twórców, rozmowy, wymiana
poglądów – to wszystko sprawia, że powoli
nasiąka się pewną wrażliwością.
Remigiusz Grodzicki: Pojęcie biżuterii artystycznej
ściśle łączy się z tworzeniem własnych
projektów. Dokładamy wszelkich starań, żeby
za pomocą ćwiczeń rozwijać zmysł plastyczny
i wyczucie materiałów, których można
użyć do tworzenia biżuterii. Jednak najistotniejsze
jest własne poczucie estetyki, które
wyznacza kierunek rozwoju. Można powiedzieć,
że współcześnie mamy do czynienia
z upadkiem szkolnictwa zawodowego. Zostały
zlikwidowane szkoły zawodowe, które kształciły
przyszłych jubilerów i złotników.
W którym kierunku będzie państwa zdaniem
rozwijała się polska twórczość
jubilerska? Czy możemy mówić o kresie
rzemiosła jubilerskiego?
Roman Kowalkowski: Polska twórczość
jubilerska będzie się rozwijała tak dobrze,
jak skuteczna będzie działalność edukacyjna
szkół i firm zajmujących się profesjonalnym
kształceniem. W tej chwili szkolnictwo
zawodowe praktycznie nie istnieje.
Remigiusz Grodzicki: Wydaje mi się, że
w przyszłości jeszcze wyraźniejszy będzie
podział na wszechstronnych złotników
(których przynajmniej w jakiejś mierze
staramy się szkolić) i wąsko wyspecjalizowanych
projektantów i rzemieślników. Rola
tych ostatnich może słabnąć z powodu
możliwości, jakie dają nowoczesne technologie.
Ci pierwsi będą w stanie realizować
wszystkie indywidualne zamówienia, tworzyć
spersonalizowane klejnoty. Druga grupa
to zespół tworzący „produkt”.
Piotr Małysz: To na pewno nie jest jeszcze
kres rzemiosła jubilerskiego, choć coraz mniej
warsztatów i pracowni wykonuje swoją
biżuterię, używając tradycyjnych technik. To
normalna kolej rzeczy − pojawiają się nowe
techniki i technologie. Bardziej skuteczne
i przyśpieszające pracę. I wszystko byłoby
w porządku, gdyby tak tworzona biżuteria
była trwała i poprawnie wykonana. Szkoły,
które zostały zlikwidowane, dawały bardzo
ogólne przygotowanie do zawodu i nie do
końca spełniały swoje zadanie. W dodatku
borykały się z brakiem specjalistycznych
narzędzi i wyszkolonej kadry. Weźmy też
pod uwagę, że nauka tego zawodu wymaga
znacznie więcej czasu niż trzy lata, które
spędza się w szkole zawodowej. Moim
zdaniem polska twórczość złotnicza podąża
we właściwym kierunku i ma się całkiem
dobrze. Obserwując zagraniczne targi biżuterii,
w których biorą udział także polscy
projektanci, uważam, że nie mamy powodów
do wstydu. Polska biżuteria jest zauważalna
i podoba się. Wyeksponowana w odpowiedni
sposób robi wrażenie. Jest to zasługa
wielkiego wysiłku tych ludzi i ich chęci do
zaistnienia na innych rynkach.
Alina Tyro-Niezgoda: Mnie martwi coś
innego. Rzemiosła można uczyć z powodzeniem,
ale to nie wystarcza, aby powstawały
ciekawe projekty. Wielki szacunek dla
tych, którzy mają odwagę pokazać światu
swoje pomysły i poddać je ocenie odbiorców.
Szkoda, że często ta ocena to niewybredna
krytyka, która w przypadku młodych
twórców bywa wykańczająca. Brak otwartości
i tolerancji dla odmiennego spojrzenia,
brak wsparcia i dobrej atmosfery dla początkujących
sprawia, że niektórzy zdolni
młodzi twórcy rezygnują z walki i poddają
się już na początku swojej kariery.
W dzisiejszym świecie design zaczął odgrywać
bardzo ważną rolę w kształtowaniu się
kultury materialnej społeczeństwa. Szeroko
pojęte wzornictwo jest najpopularniejszą i najdostępniejszą sztuką, która kształtuje
gusta odbiorców, i to zarówno w takich
dziedzinach, jak film i literatura, jak i biżuteria.
Jak państwa zdaniem artyści zajmujący
się tworzeniem biżuterii powinni
wpływać na odbiorców? Czy powinni trafiać
w gusta świadomych odbiorców, czy może
starać się rozwiązywać problemy społeczne
i angażować odbiorców?
Roman Kowalkowski: Naszym zadaniem
nie powinno być rozwiązywanie problemów
społecznych. Powinna nim być natomiast
profesjonalna edukacja, poparta promowaniem
własnej działalności artystycznej jako
wiarygodnego wzorca.
Piotr Małysz: Przede wszystkim powinna
być widoczna współpraca na styku kreator
mody (stylista) − projektant biżuterii. Przy
czym nie mam tu na myśli biżuterii sztucznej
czy tak zwanych koralików. Ta prawdziwa
biżuteria, autorska, nie ma wielkich szans
na dotarcie do szerszego grona odbiorców.
Do dyspozycji mamy kilka galerii wyspecjalizowanych
w sprzedaży takich dzieł, coroczne
konkursy, kilka wystaw i targi.
Zainteresowanie mediów w propagowaniu
biżuterii artystycznej jest znikome. Wiele
dobrego robią wszelkiego rodzaju blogi
o biżuterii, tworzone zresztą najczęściej przez
samych projektantów. Duża liczba zdjęć
i informacji z całego świata, a przede wszystkim
wymiana myśli na gorąco − to może
być przyszłość w promowaniu biżuterii.
Remigiusz Grodzicki: Biżuterię można
podzielić na dwie podstawowe grupy:
modową, której życie jako produktu jest
krótkie, i pozostałą, w którą wpisuje się
biżuteria autorska, i klasyczne, zawsze
sprawdzające się formy. W obrębie pierwszej
grupy można mówić o wpływie na
odbiorcę (działania marketingowe), druga
wybierana jest przez świadomych indywidualistów
i osoby o konserwatywnym guście.
Alina Tyro-Niezgoda: Wzornictwo POWINNO
być sztuką, która kształtuje gust odbiorców.
Powinno, a nie zawsze jest. Przedmioty
codziennego użytku, tak samo jak przedmioty
unikatowe, powinny być świetnie
zaprojektowane. Bo nie jest ważne to, czy
trzymamy w ręku czajnik, czy luksusowy
naszyjnik – jedno i drugie kształtuje wrażliwość.
Im większa będzie wrażliwość
estetyczna odbiorców, tym lepsze pole do
działania zyskają twórcy. Aby trafiać w gusta
świadomych użytkowników i wymagać od
nich zaangażowania, trzeba najpierw tę
świadomość pobudzić. A to trudne zadanie,
bo w tym względzie polscy odbiorcy mają
ogromne zaległości.
Twórcy biżuterii bardzo często starają się
zaszokować swoich odbiorców. Tworzą
dzieła, które bardzo trudno uznać za
biżuterię utylitarną. Czy przyszłość współczesnej
sztuki biżuteryjnej będzie skazana
na galerię? Czy wydaje się państwu
możliwe, że nastąpi rewolucja, która
spowoduje, że nawet najbardziej ekscentryczny
obiekt biżuteryjny będzie mógł
opuścić galerię i stworzyć nową przestrzeń
we współczesnym świecie?
Roman Kowalkowski: Nie naszym zadaniem
jest mówienie absolwentom, co i jak mają
tworzyć. Każdy ma możliwość kreowania
siebie na rynku. Naszym zadaniem jest
nauczenie technologii, zasad projektowych
oraz pokazywanie najnowszych trendów
i kierunków wzorniczych w kraju i za granicą.
Alina Tyro-Niezgoda: Kto to wie… Ale nie
chciałabym, aby i tu nastąpiła unifikacja.
Jest miejsce na przedmioty ekscentryczne,
jest miejsce i na te zwykłe, codzienne. Jedne
i drugie mają swoją specyfikę, odpowiadają
innym potrzebom i tworzone są w nieco
innym celu. Różnorodność to frajda, daje
wiele radości zarówno projektantom, jak
i odbiorcom.
Remigiusz Grodzicki: Szokowanie często
wykorzystywane jest do zbicia kapitału –
zaczyna się o kimś mówić, pisać itp. Ze
znanym nazwiskiem można kreować modę,
czy też (mniej ładnie rzecz ujmując) snobować
się na danego autora. Ale szokowanie dla
samego szoku ma raczej krótki żywot. Odważne
projekty natomiast już od lat znajdują nabywców,
jest to jednak segment niszowy.
We współczesnych czasach mamy do
czynienia ze swoistym paradoksem –
z jednej strony biżuteria artystyczna jest
jedną z najdynamiczniej rozwijających
się gałęzi sztuki współczesnej, z drugiej
jednak biżuteria nie zajmuje należnego
jej miejsca w dyskusjach na temat rozwoju
sztuki współczesnej, nie ma godnej
pozycji w hierarchii sztuk pięknych. Jak
można wytłumaczyć takie zjawisko?
Roman Kowalkowski: Nie tylko biżuteria
nie zajmuje należnego miejsca we współczesnej
sztuce. Od lat edukacja artystyczna,
już od podstawowego poziomu, jest bardzo
słaba. Szkoły publiczne nie kładą wielkiego
nacisku na kształcenie wrażliwości estetycznej
młodych ludzi. Nie ma też masowych
placówek, które by skupiały osoby o zamiłowaniach
artystycznych i dbały o ich rozwój.
Piotr Małysz: To problem istniejący od dawna,
głównie chyba w naszym kraju. Nie zauważyłem,
aby zagraniczne galerie miały podobny
problem. Również wydaje mi się, że
przyczyna tkwi w edukacji, czyli znów: brak
szkół zawodowych i średnich o tym profilu,
i wreszcie niewielka liczba kierunków projektowania
biżuterii na wyższych uczelniach
artystycznych. Taka sama wrażliwość artystyczna
potrzebna jest malarzowi, aby mógł
„popełnić” obraz, jak i artyście złotnikowi, aby stworzył obiekt biżuteryjny. Tak jeden,
jak i drugi bez opanowania warsztatu pracy
nie dokona niczego. A to wymaga czasu
i często sporych pieniędzy. Dopiero potem
można wydeptać sobie własną ścieżkę.
Remigiusz Grodzicki: Wydaje mi się, że
problem wynika z postrzegania biżuterii
jako produktu masowego. Dziwne to trochę,
bo to tak, jakby spychać grafikę na margines
sztuk plastycznych z powodu możliwości
powielania jej, np. za pomocą linorytu.
Alina Tyro-Niezgoda: Właśnie! Biżuterii
nie oglądamy, nosimy ją. A do przedmiotów
użytkowych przykładamy (niestety!) ciągle
jeszcze inną miarę. W naszym kraju wciąż
pokutuje przekonanie, że to, co wisi na
ścianie, powinno być piękne, ale to, co
mamy na palcu – może być właściwie byle
jakie. Nie doceniamy sztuki użytkowej, nie
widzimy urody dobrze zaprojektowanej
książki czy plakatu. NIE PATRZYMY. Czasem
udaje nam się dostrzec bryłę nowego
modelu samochodu, na uwagę zasługuje
moda, ale na tym nasza wrażliwość się
kończy, bo nikt nas tej wrażliwości nie uczy.
To rola szkoły, począwszy od tej powszechnej,
ale też i mediów.
Przed projektantami biżuterii stoją dziś duże
wyzwania – z jednej strony muszą oni tworzyć
niecodzienne kolekcje swojej biżuterii,
z drugiej natomiast muszą znaleźć klientów
na swoje dzieła. Czy można pogodzić ze
sobą sukces artystyczny i komercyjny?
Roman Kowalkowski: Każdy twórca biżuterii
powinien umieć łączyć te dwa kierunki
twórczości.
Remigiusz Grodzicki: Sukces artystyczny
i komercyjny może do pewnego stopnia iść
w parze, wymaga to jednak swoistego,
świadomego rozdwojenia jaźni. Z jednej
strony trzeba sprostać wyzwaniom biznesu:
strategie, tworzenie i kreowanie produktu,
kalkulacje etc.
Piotr Małysz: Pogodzić sukces artystyczny
z komercyjnym? Zawsze do tego dążymy,
choć trudno jest wszystko zgrać ze sobą.
Trzeba być projektantem, złotnikiem, jubilerem,
dobrym menedżerem i agentem
w jednej osobie. Znaleźć na to wszystko
czas, a na koniec sprzedać nasze dzieło
w świecie szalonej konkurencji. To dość
trudne i nie wszystkim się udaje.
Alina Tyro-Niezgoda: C’est la vie. Sukces
z pewnością nie jest dla wszystkich… Ale
warto próbować!
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: Sztuka jubilerska od wieków łączy się ze sztuką zegarmistrzowską. Złote czasomierze czy drogocenne bransolety to elementy sztuki biżuteryjnej, która towarzyszy historii zegarków. Obecnie producenci zegarków nie tylko używają do ich wytworzenia kosztownych kruszców, ale także oferują swoim klientom własną biżuterię. Jak według pana będą egzystowały oba te segmenty rynku? Czy producenci zegarków nie staną się groźną konkurencją dla twórców i producentów biżuterii?
Władysław Meller, współzałożyciel klubu Miłośników Zegarów i Zegarków, współwłaściciel salonu zegarmistrzowskiego od Czasu do Czasu: Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto jednak widzieć dłuższy okres historyczny. Biżuteria „od zawsze” towarzyszy człowiekowi. Zegarki (właściwie zegary, nawet słoneczne) pojawiły się znacznie, znacznie później. Jako przedmioty zbytku, specjalnie dekorowane, stanowiły chlubę swego właściciela i były swego rodzaju biżuterią. W zapisach majątkowych szlachty polskiej wartość miał sam zegarek i nie było ważne, czy był sprawny, czy nie. Jednak na przestrzeni lat potrzeba pomiaru czasu zdominowała rozwój zegarków. To już nie biżuteria – to nauka. Pomiary z większą dokładnością, niezawodnością i wskazywaniem większej liczby funkcji – to wyzwanie dla zegarmistrzów. Aspekt dekoracyjny (powiązany z biżuterią) miał zawsze znaczenie, jeśli chodzi o zegarki. Krótki okres dominacji zegarków elektronicznych, który był ukoronowaniem naukowego postrzegania zegarka jest tylko potwierdzającym regułę wyjątkiem. Łączenie jubilerstwa i biżuterii z narzędziem pomiarowym (zegar atomowy, zegarek elektroniczny, wcześniej zegarki jednorazowe – np. Ruhla) – to byłaby pomyłka. Odrodzenie się zegarka mechanicznego i poszukiwanie prestiżu przedmiotu użytkowego spowodowały wydzielenie się 3 kategorii zegarów: zegar – narzędzie pomiarowe, zegar – zegarek użytkowy (elektroniczny) i zegar – zegarek prestiżowy (mechaniczny, ozdobnie wykonany, także elektroniczny ozdobnie wykonany). Tak w segmencie użytkowych, a szczególnie prestiżowych zegarków podlegają one sztuce wytwarzania produktu. W tym sensie biżuteria i zegarki będą się przenikać. Jednak od wzajemnego przenikania się, postrzegania produktu większe znaczenie ma wzrost wagi marki. Może się okazać, że firma z ogólnie rozpoznawalną marką będzie oferowała tak zegarki, jak i biżuterię, i będzie te produkty z większym powodzeniem sprzedawać niż klasyczni jubilerzy czy klasyczne firmy zegarkowe. Tak już się dzieje.
Z danych opublikowanych przez Zrzeszenie Szwajcarskiego Przemysłu Zegarkowego wynika, że w ostatnich miesiącach nastąpił widoczny wzrost sprzedaży zegarków. Wydaje się, że branża zegarmistrzowska podnosi się z kryzysu finansowego. Czy według pana możemy mówić o ustabilizowaniu się sytuacji na rynku zegarków?
W trakcie niedawnej rozmowy z jednym z producentów szwajcarskich doszliśmy do następujących wspólnych wniosków. Po pierwsze, kryzys zegarkowy skończył się… medialnie, bo dziennikarzom nie chce się więcej o nim pisać. Po drugie, branża tak bardzo chciałaby wyjść z kryzysu, że każdy drobny objaw traktuje jak jego koniec. A po trzecie, wydaje się, że jeśli tylko światowa gospodarka się ustabilizuje (co się jeszcze nie stało), to w następnym kroku ustabilizują się zegarki. My jesteśmy mali w stosunku do innych gałęzi przemysłu i nie jesteśmy niezbędni. Branża jest do tego przebudzenia gotowa, bo pamięć o kryzysie lat 70. trwała i większość firm systemowo „pilnowała się”.
Jakie zmiany na rynku zegarków spowodował kryzys finansowy? Od gigantów, takich jak Swatch Group, można bowiem usłyszeć głosy, że kryzys przyczynił się do oddzielenia ziarna od plew, i teraz na rynku liczyć będzie się tylko jakość i tradycja. Czy kryzys gospodarczy, który dotknął niemal wszystkie branże, odcisnął swoje piętno także na rynku zegarków?
Tak by chcieli ci najwięksi – jak Swatch Group, oczywiście. Życie jest jednak trochę inne. Odpadną/odpadli ci, którzy byli na początku drogi, i jeszcze nie zdążyli ustabilizować swojej pozycji, także ci, którzy przeinwestowali lub zbyt nadmuchali swój balon. Kłopoty mogą dotyczyć także firm z grona Swatch Group, ale dzięki grupie słabsze marki przeżyją taki etap. Tak samo niektóre firmy z innych dużych korporacji. Tradycja i zaufanie do marki są zawsze podstawą sprzedaży, można trochę „oszukać reklamą”, ale na dłuższą metę i w kryzysie to nie wychodzi. Wydaje się, że kryzys tak bardzo nie zmienił branży… jeszcze. Globalizacja (internet i skupianie się w dużych grupach) wymaga zmiany branży (poprawa pozycji detalisty w łańcuchu sprzedaży), ale tego kryzys nie załatwi.
W którą stronę będzie rozwijał się polski rynek jubilerski? Czy na naszym rynku będziemy mieli do czynienia ze stagnacją, czy może wprost przeciwnie, rynek będzie zmieniał się bardzo dynamicznie i Polacy zaczną eksperymentować z nowymi modelami zegarków, jak zdarza się w przypadku biżuterii?
Jesteśmy tak zapóźnieni w edukacji i potrzebie wyróżniania się zegarkami i markową biżuterią, że zmiany mogą iść tylko w kierunku zwiększenia wolumenu sprzedaży.
Z roku na rok pojawia się coraz większa rzesza artystów – projektantów biżuterii, którzy wykorzystują zegarek jako element swojego dzieła. Czy wydaje się panu, że autorskie próby wkomponowywania koperty zegarka w niecodzienną biżuterię mają szansę znaleźć uznanie wśród kupujących?
Nie, nie mają. To tylko urozmaicenie oferty. Przy dzisiejszym poziomie technologicznym (obrabiarki sterowane cyfrowo i łatwość ich obsługi) i możliwości produkcji pojedynczych egzemplarzy przez „artystów producentów” prawdopodobny układ ofertowy w zegarkach będzie następujący: duże firmy zegarkowe ze światową ofertą prestiżową, duże firmy zegarkowe ze światową ofertą tradycyjną i lekko modową, raczej modowe produkty pod rozpoznawalnym na świecie logo, unikatowe zegarki wykonywane przez artystów-zegarmistrzów, unikatowe (małoseryjne) produkty o w miarę przystępnych cenach wykonywane przez rozpoznawalne na całym świecie marki, inne. Projektanci biżuterii, moim zdaniem, znajdą się w grupie innych, co nie znaczy, że lokalnie nie będą dobrze funkcjonować.
Jak na tle rynków europejskich wygląda polski rynek zegarmistrzowski? Jakie zegarki są najczęściej wybierane przez Polaków? Czym kierują się nasi rodacy przy wyborze czasomierza? Czy podobnie jak w przypadku biżuterii największe znaczenie odgrywa cena?
W Polsce nie ma jeszcze wiedzy o prestiżowej biżuterii, dlatego decydująca jest cena. Jednak to się zmienia – na rodzimym rynku są już obecne pojedyncze marki światowe (Chopard, Bulgari, Chimento), włoskie firmy brandują się w pośpiechu i pokazują swoje logo. Sieci sprzedaży próbują zastąpić markę produktu marką sprzedawcy. W zegarkach zawsze liczyła się osoba producenta, co później było jednoznaczne z marką, dlatego w zegarkach ważna jest rozpoznawalność danej marki/ produktu w danej kategorii cenowej. Ktoś, kto chce przykładowo kupić zegarek marki TIMEX, nie kupi nigdy Maurice Lacroix czy IWC. Takich klientów w naszym salonie my namawiamy przykładowo na firmę NIXON. Można zaryzykować twierdzenie, że jeśli klient choć trochę zna markę i wzór zegarka mu odpowiada, to kupi zegarek marki NIXON, który jest bardziej unikatowy, choć zwykle droższy. To samo dotyczy np. zegarków Tissot, które mogą być z powodzeniem zastąpione przez np. Roamer, Frederique Constant czy Certinę. Zamiana może nastąpić tylko w ramach tak samo pozycjonowanej marki.
Jakie marki wybierane są najczęściej?
W naszym salonie wiodącymi markami są: Chopard, IWC, Chronoswiss i niektóre modele Maurice Lacroix w kategorii najbardziej prestiżowej, dalej Maurice Lacroix, Oris, Longines i jeszcze Certina, Roamer, Frederique Constant czy mało jeszcze znany w Polsce Epos. Zegarkami przeznaczonymi dla konkretnie ukierunkowanych klientów są marki Rado i Nixon. Mamy także marki modowe. Unikatowymi zegarkami są modele firmy Polpora. Jako jedyni w Polsce oferujemy niemieckie mechaniczne zegary wiszące firmy AMS, co przy modzie na zegarki mechaniczne powinno przenieść się także na zegary domowe i biurowe.
Ile Polacy średnio przeznaczają pieniędzy na zakup zegarka?
Ostatnio w programie telewizyjnym zaryzykowałem stwierdzenie, że zegarek odpowiadający pozycji danej osoby powinien minimum kosztować równowartość miesięcznej pensji. Oczywiście jest inaczej, gdy ktoś ma większą liczbę zegarków, inaczej, gdy są inne życiowe potrzeby. Jednak taka zasada jest w naszym salonie podawana, i to jest coś, co udaje się nam realizować. Średnia cena zegarka w każdym salonie jest inna. W Polsce średnia cena sprzedaży zegarka importowanego ze Szwajcarii wynosi około tysiąca złotych, ale na jej poziom wpływa większa liczba zegarków tańszych. Zegarki importowane z innych krajów są jeszcze tańsze i jest ich jeszcze więcej, więc średnia krajowa jest oczywiście zdecydowanie niższa.
Jakich zmian w segmencie zegarków można spodziewać się w naszym kraju w najbliższym czasie?
Zgodnie z tym, co dzieje się w Europie, powinno dojść do zwiększenia liczby oferowanych marek zegarkowych i zróżnicowania wyborów przy zakupach. Dziś pozycje niektórych marek (znanych od dawna w Polsce i oferowanych na świecie) dzięki masowej rozpoznawalności są proporcjonalnie zbyt wysokie. Przy oczekiwanym ogólnym wzroście sprzedaży w Polsce ich sprzedaż też wzrośnie, ale inne, mniej znane marki pojawią się na rynku, a te które są, zyskają więcej. Przykładowymi markami aspirującymi do większej sprzedaży wynikającej z lepszej pozycji w Europie są przykładowo obecne na rynku: Chronoswiss, Perrelet czy H.Moser.
Czy można mówić w Polsce o rynku wtórnym zegarków? Czy zegarki, podobnie jak biżuteria, mogą stać się lokatą kapitału?
Nie, nie można mówić o takim rynku. On jeszcze nie istnieje. Wydaje się, że nadchodzi powoli czas na jego budowanie. Problemem jest brak wyedukowanego personelu, bezpieczeństwo lokali i wysokie ceny w centrach handlowych (centra zapewniają bezpieczeństwo). Albo będziemy mieli rynek własny, albo internet umożliwi nam udział w rynku wtórnym innego kraju.
Przed nami czas naszych rodzimych targów branży jubilersko-zegarmistrzowskiej. Jak ocenia pan nasze targi z perspektywy osoby zawodowo związanej z branżą zegarmistrzowską?
Połączenie targów dla branży jubilerskiej i zegarmistrzowskiej nie ma żadnego sensu, co zresztą widać, obserwując liczbę wystawców zegarkowych. Może jest to kwestia formuły targów. W Polsce, z wyjątkiem wymienionej Polpory, trudno mówić o producentach zegarków, a są producenci biżuterii. Zegarki są zawsze „z marką”, biżuteria jak do tej pory (poza autorską) nie jest brandowana. Wyjątkiem są wysiłki firmy YES z biżuterią Verona. Wszyscy „sklepikarze” wiedzą, kto oferuje konkretne marki zegarków, dystrybutorzy znają każdy sklep i… plany „sklepikarzy”. Biżuteria sprzedaje się inaczej. W obecnej formule to są targi biżuteryjne z akcentem zegarkowym.
Czy warto to zmieniać?
Wydaje mi się, że tak. Trzeba tak zrobić, by wspierać rozwój branży.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z dr. hab. inż. Zdzisławem Mrugalskim, profesorem zwyczajnym Wydziału Mechatroniki Politechniki Warszawskiej i honorowym prezesem Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków.
Jest pan autorem książek o zegarmistrzostwie, m.in. książki „Czas i urządzenia do jego pomiaru”. Niedługo na polskim rynku wydawniczym ukażą się kolejne pana dzieła – o czym traktują pana książki?
Prof. Zdzisław Mrugalski: W ostatnim czasie napisałem dwie książki, które wkrótce ukażą się na rynku – jedna ma tytuł „Historia zegarmistrzostwa w Polsce”, w której przedstawiam polskie rzemiosło zegarmistrzowskie, natomiast druga jest zatytułowana „Przemysł zegarowy w Polsce” i omawia powstanie i rozwój tego przemysłu – zwłaszcza po drugiej wojnie światowej. Obie te dziedziny, zarówno rzemiosło, jak i przemysł, są ze sobą związane, ale techniki wytwarzania zegarów i zegarków – rzemieślnicza i przemysłowa są zupełnie różne. Jestem również autorem, wydanej w 2008 roku, książki popularnonaukowej pt. „Czas i urządzenia do jego pomiaru”, w której omawiam pojęcie czasu oraz różne funkcje zegara, nie tylko jako miernika czasu, ale także jako dzieła sztuki czy np. przedmiotu, który jest elementem prestiżu jego właściciela. W swoich publikacjach staram się w przystępny sposób przedstawić czytelnikom wiedzę na temat konstrukcji zegarów i zegarków oraz ich historii i znaczenia w życiu codziennym.
Można powiedzieć, że jest pan niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie wiedzy na temat zegarów w Polsce. Czy mógłby pan nieco przybliżyć naszym czytelnikom historię polskiego zegarmistrzostwa?
Najpierw pojawiły się zegary wieżowe. W Polsce pierwszy zegar wieżowy został zamontowany w 1492 roku na wieży kościoła Mariackiego w Krakowie. Pierwsze zegary wieżowe regulowały rytm życia ludzi w mieście. Rano za pomocą dzwonu dawały sygnał do otwarcia bram, wzywały mieszkańców na modlitwę, przed południem ogłaszały rozpoczęcie targu, wieczorem zamknięcie bram itp. W tamtych czasach istniało stanowisko zegarmistrza miejskiego, którego obowiązkiem było czuwanie nad prawidłową pracą zegara. Potem pojawiły się zegary wnętrzowe w pałacach, kominkowe, stołowe. A następnie pojawił się zegarek noszony, tak zwane „jajo norymberskie” (jeśli kogoś interesują szczegóły z historii zegarów, powinien sięgnąć do znakomitej książki Ludwika Zajdlera „Dzieje zegara”). Polska sztuka zegarmistrzowska na ogół nadążała za zegarmistrzostwem europejskim. Najsłynniejsze ośrodki średniowiecznego zegarmistrzostwa w Polsce to: Gdańsk, Toruń, Kraków, Warszawa, Wilno. W Polsce były lepsze i gorsze okresy, w których następował rozwój tej dziedziny. Można powiedzieć, że w zegarmistrzostwie europejskim zegarmistrzostwo polskie specjalnie się nie wyróżniało. Warto jednak zaznaczyć, że po drugiej wojnie światowej polski przemysł zegarowy osiągnął dobry poziom europejski (np. w latach 70. ub. wieku sama tylko Łódzka Fabryka Zegarów produkowała ponad milion budzików rocznie, które były eksportowane do wielu krajów).
Skąd można czerpać wiedzę na temat sposobu postrzegania zegarów przez ludzi żyjących wiele wieków przed nami?
Jest kilka polskojęzycznych książek na ten temat. Warto też zwrócić uwagę na zegary w polskim malarstwie, gdzie często przedstawiane są ważne osobistości, sportretowane ze stojącym obok ozdobnym zegarem albo z zegarkiem trzymanym w ręku. Do dziś wśród historyków sztuki trwa dyskusja, jakie znaczenie miał zegar na tych obrazach. Część z nich uważa, że zegar symbolizował bogactwo osoby przedstawionej na portrecie, ponieważ zegarek miał wtedy ogromną wartość, inni zaś uważają, że zegar symbolizował przemijanie czasu. Przykładem takiego malarstwa jest znajdujące się w kościele w Krośnie epitafium Zofii Skotnickiej, na którym osoba ta została sportretowana ze stojącym obok niej zegarem wieżyczkowym (była ona właścicielką zamku w pobliskim Odrzykoniu, gdzie miały miejsce wydarzenia opisane przez A. Fredrę w sztuce „Zemsta”). Oprócz tego jest wiele portretów, na których znajdują się osoby z zegarkami w ręku, np. znany wizerunek króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Czy można powiedzieć, że sztuka zegarmistrzowska łączyła się ze sztuką jubilerską?
Oczywiście. Zachowało się wiele przykładów zegarów i zegarków, w których wykonanie włożona została ogromna praca grawerów i złotników, a także jubilerów. Ich wkład pracy był nie mniejszy niż wkład pracy zegarmistrzów, którzy konstruowali często skomplikowany mechanizm zegara czy zegarka. Z łatwością można więc zaobserwować powiązanie jubilerstwa i grawerstwa z zegarmistrzostwem. Warto np. wspomnieć, że w samej branży zegarmistrzowskiej toczy się dyskusja, czy to firma Patek Philippe wyprodukowała pierwszy zegarek naręczny, czy też była to niezwykle ozdobna i droga bransoleta, w którą wmontowano miniaturowy zegarek. Później luksusowe zegarki damskie często były ozdabiane drogimi kamieniami. W zegarkach tych można znaleźć wiele przykładów połączenia sztuki zegarmistrzowskiej i kunsztownej sztuki jubilerskiej. W zegarkach męskich natomiast rzadko pojawiały się kamienie szlachetne, jednak sam wystrój zegarka często jest bardzo wyszukany i można znaleźć w nim elementy sztuki jubilerskiej.
Czy wydaje się panu, że istnieje zagrożenie, że zegarmistrzostwo zostanie wyparte przez jubilerstwo? Czy nie uważa pan, że współcześnie znacznie więcej osób będzie decydowało się na noszenie kunsztownie wykonanych bransolet niż na zakładanie zegarków?
W latach 70. i 80. pojawiły się zegarki elektroniczne (kwarcowe). Okazało się, że są one tańsze i dokładniejsze niż dotychczas stosowane zegarki mechaniczne. I tak powstały dwie równorzędnie rozwijające się gałęzie zegarmistrzostwa – zegarki mechaniczne i zegarki kwarcowe. Zegarki luksusowe, które są elementem elegancji i prestiżu, są z reguły zegarkami mechanicznymi. Natomiast druga grupa to zegarki użytkowe, zwykle elektroniczne, które są znacznie tańsze i wygodniejsze w obsłudze. Obie te gałęzie zegarmistrzostwa ciągle rozwijają się i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższych latach ten stan rzeczy miał się zmienić. Nie wydaje mi się, żeby ludzie zaprzestali noszenia zegarków na rzecz zakładania pięknych ozdób jubilerskich.
Jaka jest zaleta mechanicznych zegarków i dlaczego teraz możemy zaobserwować ich renesans?
Zegarki mechaniczne są znacznie trwalsze niż elektroniczne. Wydaje mi się, że bardzo nieracjonalne byłoby wykonanie zegarka, w którym koperta, czyli obudowa, mogłaby być np. wykonana ze złota i wysadzana drogimi kamieniami, a w niej wmontowany był mechanizm elektroniczny. Drogocenne zegarki są bardzo często traktowane jako lokata kapitału i wobec tego taki zegarek musi być trwały, musi mieć taką samą wartość również po dwudziestu czy pięćdziesięciu latach. Zegarek mechaniczny z całą pewnością przetrwa ten czas, natomiast zegarek elektroniczny może być całkowicie nieużyteczny.
Czym różnią się między sobą zegarki mechaniczne?
Mechanizmy we współczesnych zegarkach poszczególnych firm różnią się diametralnie. Każda firma zegarmistrzowska stara się wykonać swoje mechanizmy możliwie najoryginalniej i zastosować w nich rozwiązania, które wyróżnią je wśród innych.
W momencie gdy pojawił się zegar na świecie – można powiedzieć, że czas stanął w miejscu i nastąpiła niezwykła rewolucja w sposobie postrzegania świata przez ówcześnie żyjących. Czy według pana ostatnie wynalazki mogą spowodować następną rewolucję w dziedzinie sposobu postrzegania czasu przez człowieka?
Wydaje mi się, że nie. Nawet wynalezienie zegara atomowego nie zrewolucjonizowało sytuacji współczesnego człowieka. Obecnie często stosuje się zegary i zegarki, które nastawiają się automatycznie dzięki falom radiowym według zegara atomowego znajdującego się koło Frankfurtu nad Menem. Każdy z nas może mieć na ręku czas atomowy, który w życiu codziennym nie jest potrzebny. I tylko hobbiści kupują sobie zegarki ustawiane zgodnie z zegarem atomowym, aby mieć możliwość kontrolowania swego życia według czasu atomowego.
Jak według pana będzie rozwijało się współczesne zegarmistrzostwo? A może stanie ono w miejscu i będzie korzystało z wiedzy i technologii, którymi dysponuje obecnie?
Oczywiście stale podejmowane są prace nad udoskonaleniem istniejących mechanizmów i rozwojem technologii. Obecnie prowadzone są próby skonstruowania małego zegarka naręcznego, który wykorzystywałby technologię atomową. Tylko że jest to bardzo drogie a jednocześnie mało potrzebne. W czasach, gdy zegarek kwarcowy może być sterowany sygnałem radiowym i wskazywać czas atomowy, próby stworzenia zegarka elektronicznego o takich samych właściwościach wydają się bezzasadne. Natomiast jeśli chodzi o zegarki mechaniczne, to pojawiają się nowe wychwyty, nowe technologie wykonania poszczególnych części. Coraz częściej znajduje tu zastosowanie tak zwana nanotechnologia, polegająca na pokrywaniu elementów odpowiednimi emulsjami, naświetlaniu i trawieniu. Dzięki zastosowaniu tej metody można wykonywać bardzo małe elementy z dużą dokładnością. Jednak nie można mówić o rewolucji w zegarkach mechanicznych. Moim zdaniem długo jeszcze będziemy mieli w zegarkach sprężynę napędową, ewentualnie z dość powszechnie stosowanym automatycznym naciągiem.
Czy nie wydaje się panu, że zegarek naręczny może zostać zastąpiony urządzeniami wielofunkcyjnymi, np. telefonami komórkowymi, na których każdy może sprawdzić godzinę?
Obserwuję, że dużo ludzi nie ma zegarka, a bieżący czas odczytują na komórce. Nie wydaje mi się jednak, że spowoduje to zanik tradycyjnych zegarków naręcznych. Kiedyś wydawało się, że po wynalezieniu płaszczy przeciwdeszczowych parasole całkiem znikną z powszechnego użycia. Tak się jednak nie stało i mam wrażenie, że tak samo będzie z zegarkami.
Ostatnio obserwujemy upadek edukacji zegarmistrzowskiej. Jak pan jako wyuczony mistrz zegarmistrzostwa, profesor nauk technicznych a także honorowy prezes Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków patrzy na upadek szkolnictwa kształcącego przyszłych zegarmistrzów? Jaki wpływ będzie miał zanik szkół zegarmistrzowskich na tę dziedzinę?
Rzeczywiście, z niepokojem zauważam, że zawód zegarmistrza stopniowo zanika. Z pewnością przyczyny tego faktu należy poszukiwać w zbyt małej liczbie chętnych do nauki zawodu. W Polsce istnieje zapotrzebowanie na fachowców, jednak nie ma instytucji, która przekazałaby młodym ludziom wiedzę na temat zegarów. Nie ma też szkół, które kształciłyby przyszłych zegarmistrzów. Moim zdaniem powinny zostać uruchomione chociaż kursy zawodowe, na których osoby pracujące w tej branży miałyby możliwość poszerzenia swojej wiedzy i kwalifikacji z zakresu zegarmistrzostwa.
Niewiele osób wie, że jest pan jednym z autorów zegara znajdującego się na wieży Zamku Królewskiego w Warszawie. Niedługo, 19 lipca, będzie miała miejsce kolejna już, 36. rocznica uruchomienia tego zegara. Jak wspomina pan pracę nad odbudową zniszczonego podczas wojny zegara?
W trakcie odbudowywania Zamku odbyła się dyskusja na temat tego, jakiego rodzaju zegar powinien znajdować się na wieży. Były dwie koncepcje: zastosowanie zegara elektronicznego z importu lub zainstalowanie zegara mechanicznego wykonanego siłami warszawskich rzemieślników przy współpracy polskich inżynierów. Chociaż zegar elektroniczny jest rozwiązaniem tańszym i zgodnym z obecnymi tendencjami, postanowiono, że na wieży powinien zostać umieszczony zegar mechaniczny, gdyż sprowadzenie na Zamek Królewski zegara z Niemiec byłoby ujmą dla polskiego rzemiosła, nie wspominając już o zaszłościach Historycznych. Drugim, wysuniętym przeze mnie istotnym powodem był fakt, że elektronika bardzo szybko zestarzałaby się i np. po 10 latach mielibyśmy na wieży zamkowej przestarzałą technologię. Czas pokazał, że miałem rację. Na Zamku Królewskim w Warszawie znajduje się więc tradycyjny zegar mechaniczny, który został wykonany przez Zespół przy Cechu Złotników, Zegarmistrzów, Optyków, Grawerów i Brązowników m.st. Warszawy. Kierownikiem zespołu był mistrz zegarmistrzowski Władysław Zaleski. Dokumentację konstrukcyjną (pod moim kierunkiem) opracował mgr inż. Marek Górski. W wyniku tych prac powstał mechanizm zegara zamkowego w jego obecnym kształcie. Został on tak zaprojektowany i wykonany, aby wytrzymał przynajmniej sto lat bez generalnego remontu. Co pewien czas, wraz z obecnie sprawującym opiekę nad zegarem mgr. inż. Markiem Górskim, wchodzę na wieżę Zamku Królewskiego i sprawdzamy działanie, a także stan techniczny mechanizmu zegara, ale do tej pory nie zauważyliśmy żadnych oznak jego zużycia.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Zbigniew Kraska
„Polski Jubiler”: Są państwo organizatorami
najstarszego w Europie i
cieszącego się wielkim uznaniem branży
festiwalu sztuki biżuteryjnej. Jak udało
się państwu pogodzić potrzeby
miłośników i twórców biżuterii i
stworzyć miejsce, które od trzydziestu
jeden lat jest platformą porozumienia
dla wszystkich, którzy interesują się
biżuterią?
Zbigniew Kraska, dyrektor Galerii Sztuki
w Legnicy: Zawsze, gdy jest mowa o
jakimś „najstarszym” wydarzeniu, to brzmi
to jak podzwonne (śmiech). Wiele się
zmieniło od czasu, gdy 31 lat temu Marek
Nowaczyk zorganizował Ogólnopolski
Przegląd Form Złotniczych ze SREBREM w
tytule, niejako w odpowiedzi na fakt, że w
pobliżu Legnicy działał drugi na świecie
producent srebra. Ale istota SREBRA
pozostała taka sama. Wtedy było to
światło w tunelu zacofanej estetyki z przedrostkiem
soc- (tylko nieliczni projektanci
zachowali styl), pokazanie, że można
inaczej, że pora na zmiany. Tamta biżuteria
powstawała przede wszystkim – w opozycji
do utartych wzorów estetycznych i
systemu, ta dzisiejsza – jako wyraz
nieskrępowanej prawie niczym
kreatywności i wyobraźni twórców, a
także – jako przejaw kontestacji
cywilizacyjnych nadużyć.
Lata 70. to boom gospodarczy – na miarę
tamtych czasów – a nade wszystko –
artystyczny. W sztukach plastycznych zmiany
następowały szybciej, biżuteria sytuowana
między przemysłem i rzemiosłem
zmieniała swe kanony wolniej, ale wobec
zastanego siermiężnego stanu własnej
dyscypliny – o wiele bardziej „rewolucyjnie”,
przynajmniej w oczach odbiorców.
Było to światło odbite różnych
„-izmów” kotłujących się w tyglu sztuki
współczesnej, ale dla nowego rozumienia
biżuterii, szerzej – przedmiotu, była to
zmiana bez precedensu. Nowa estetyka
przyjęta została entuzjastycznie, zwłaszcza
przez młodych twórców i odbiorców, a jej
duch nowoczesnej odmienności i kontestacji
obowiązujących kanonów stał się
znakiem firmowym Legnicy. Jeśli dołączyć
do tego zawsze żywe i serdeczne przyjęcie
gości przez gospodarzy, to mamy prawie
pełną odpowiedź na pytanie.
Plater miodu wykonanyprzez Karolinę Bik
Legnicki Festiwal Srebra jest jedną z
najbardziej prestiżowych imprez w
Polsce. Na jego wielkość wpływa nie
tylko fakt, że spotykają się na nim pasjonaci
biżuterii, ale także osoby zainteresowane
sztuką współczesną. Jak
zmieniał się on od początku swojego
powstania do dziś i w jakim kierunku
będzie się on rozwijał?
Coraz większa świadomość wieloaspektowości
otaczającego nas świata
znajduje odbicie w kulturze i sztuce, co
objawia się interdyscyplinarnością
wydarzeń artystycznych. Przenikanie się
różnych mediów sztuki, a więc sposobów
wyrażania, jest dziś zjawiskiem powszechnym
i nieodwołalnym, bez względu na
naszą wolę w tej kwestii, a wytyczanie
precyzyjnych granic między rodzajami czy
dyscyplinami sztuki staje się coraz trudniejsze.
Trend ten dotyczy także biżuterii,
która dziś wyraźniej rozdzieliła swoje dwie
podstawowe funkcje: tezauryzacji kapitału
i ozdoby jako indywidualnej estetycznej
manifestacji, która podzieliła odbiorców
na tych którzy kupując, tezauryzują kapitał
i na tych, którzy manifestują, komunikują,
wyrażają siebie wobec siebie i innych. A
to już domena całej sztuki współczesnej.
Odwieczne spory, czy biżuteria jest
rzemiosłem, czy sztuką są jałowe, bo mylą
porządki. Odpowiadamy: tak, biżuteria to
również sztuka współczesna.
W tym kontekście legnickie SREBRO
ewoluowało od niezgody na archaiczną
estetykę produkowanej masowo biżuterii
do świadomego i wolnego od ograniczeń
formalnych projektowania osobistych
przedmiotów codziennego użytku, które
miałyby wyrażać także odbiorców.
Wartość biżuterii to dziś nie tylko merkantylna
wartości wyrobu, lecz – często
ważniejsza – wartość „kontekstualna”,
czyli usytuowana w określonym
kontekście. Różnica pomiędzy tamtym, a
dzisiejszym SREBREM polega więc na
rozszerzeniu pola estetycznej i praktycznej
eksploatacji (działalności) poza obręb
własnej, wąsko rozumianej dyscypliny
(biżuterii), na wykorzystaniu inspiracji
spoza wąskich, estetycznych ram wyznaczanych
przez pojęcie „ozdoby”. Jest to
tendencja, która ostatecznie zmierza do
interaktywności między twórcą,
bezpośrednim odbiorcą i publicznością.
Każdy będzie mógł tworzyć, amatorstwo
rozleje się jak ocean, dlatego bardziej
liczyć się będzie naprawdę dobre wzornictwo,
projekt, myśl. I nowe materiały,
nowa mentalność. Z niecierpliwością czekamy
na nowy kod biżuterii.
Jak oceniają państwo, z racji swoich
wieloletnich doświadczeń, poziom sztuki
jubilerskiej w Polsce? Czy biżuteria,
która powstaje w pracowniach projektantów,
zmieniła się przez te trzydzieści
lat od kiedy organizowany jest festiwal?
Ludmila SIKOLOVA, Sylwetki Twórców
Trudno nam wartościować poziom sztuki
jubilerskiej w Polsce z wielu powodów,
choćby dlatego, że nie ma uniwersalnej
definicji „sztuki jubilerskiej”. To zadanie
dla badaczy sztuki, my tylko promujemy
sztukę, jesteśmy łącznikiem pomiędzy
twórcą i szeroko rozumianym odbiorcą,
niekoniecznie klientem.
Jeśli „poziom sztuki jubilerskiej” ma
oznaczać wirtuozerię techniczną biżuterii,
to może się wydawać, że było lepiej;
jeśli zaś mamy rozumieć pod tym pojęciem
kreatywność w tworzeniu przedmiotów
do noszenia, zdobienia i wyrażania
człowieka, to jest lepiej. Biżuteria zmienia
się, to oczywiste, bo zmieniamy się my
sami i zmienia się świat wokół nas.
Upraszczając, człowiek oczekuje więcej i
inaczej, a świat potrafi więcej i inaczej.
Rozwój techniki, przewartościowanie
kanonów estetycznych, świadomość
własnej indywidualności i odrębności oraz
określanie się poprzez kontekst
otaczającego świata to główne, choć nie
wszystkie czynniki tych zmian.
Można powiedzieć, że najwięcej emocji
towarzyszy zawsze Międzynarodowemu
Konkursowi Sztuki Złotniczej w tym
roku opatrzonemu tytułem minimum.
Co mogą państwo powiedzieć o jego
tegorocznej edycji?
MKSZ jest wystawą wyjątkową z paru
względów, wzbudza najwięcej emocji
zarówno u odbiorców, jak i naszych. Po
pierwsze, to artystyczny przegląd o
potężnym zasięgu. Jako organizatorów
fascynuje nas fakt, że 267 twórców z 31
krajów tak odległych od nas, jak np.
Korea, Kanada, Kolumbia, Brazylia, Izrael
czy Japonia w mniej więcej jednym czasie
tworzy prace i wysyła je do Polski, do
Legnicy. Różnice, z jakimi odnoszą się oni
do zadanego tematu, są często czymś
więcej niż tylko niuansami charakteru,
twórczości, osobowości artystycznej czy
autorskiego stylu; można je postrzegać
także jako wyraz odmienności kulturowych,
z całą złożonością nurtów, „geografii
i historii”, szkół, wpływów tradycji
zarówno wytwórczych, artystycznych,
edukacyjnych, jak i społecznych, kulturowych.
Po drugie, konkursy te są
naprawdę niepowtarzalne. Ten sam artysta
wypowiedziałby się przecież inaczej –
choć we własnym stylu, języku – na każdy
inny temat czy hasło przewodnie, poza
tym nie istnieją dwa identyczne zespoły
jurorów. To sprawia, że wystawy konkursowe
i prac „odrzuconych” co roku są
inne, a jednocześnie – dzięki swej
„światowości” – w pewnym sensie tak
wieloaspektowe, wielokulturowe i tak
bardzo wyraziste. A co do ich artystycznego
wyrazu – uczestnicy konkursu mówią
do nas językiem sztuki, kodem biżuterii i
wystawa tym jest ciekawsza, a zadanie
jurorów tym trudniejsze, im tych języków jest więcej. Tegoroczne „minimum”
okazało się „maximum” pod względem
ilościowym – absolutny rekord – niemal
500 prac z całego świata. Pod względem
artystycznym oceniamy go bardzo wysoko,
i już boimy się, co będzie za rok…
Organizowany przez państwa festiwal
jest niemal jedyną okazją, aby zapoznać
się z tak szeroką prezentacją sztuki
biżuteryjnej i jej trendami dominującymi
w innych europejskich krajach. Czy podczas
tegorocznej wystawy „Srebrne
Szkoły”, na której prezentowany jest
dorobek artystów z uczelni europejskich,
udało się zaobserwować różnice
pomiędzy sztuką polską a tamtą?
Z jednej strony możemy powiedzieć, że
dla nas sztuka złotnicza nie ma już
żadnych tajemnic, z drugiej – że właśnie
dla nas ma ona tyle twarzy… Zawsze
bardzo ciekawi jesteśmy nowych „Szkół”,
zawsze też daje się zauważyć pewne
różnice. Odkąd jesteśmy w UE, a internet
stał się wszechstronnym i użytecznym
narzędziem zamiast luksusowym zbytkiem,
zaczęły się procesy „artystycznej
unifikacji”. Gdy zjawisko jest ślepym
naśladownictwem, designerską
kalkomanią, to jest wtórne i ostatecznie
zabójcze dla dyscypliny, ale gdy stymuluje
i otwiera na inne możliwości, to staje się
twórcze i wartościowe.
Praca Joanny Hill -Srebrne Szkoły – Edynburg
Dlatego mówienie
o różnicach pomiędzy sztuką polską a
„tamtą” oznacza rozmowę o procesie
dyfuzji różnych postaw artystycznych,
podczas którego da się rozróżnić i etap
naśladowczy, zależny, upodobniający, i
etap „przekroczenia”, wejścia na
samodzielną ścieżkę indywidualnej
kreacji. Dlatego z jednej strony można
było zaobserwować różnice w podejściu
do przedmiotu – w polskim wydaniu solidne,
nakierowane na warsztat, ale często
odtwórcze, tam – stawiające na
kreatywność w zakresie projektu, użytych
materiałów i technik. Do niedawna po
„tamtej” stronie zauważylibyśmy więcej
eksperymentu, wolności i luzu, dystansu,
dowcipu. Ale to już się szybko zmienia na
naszą korzyść. Nie ma jednak mowy o
jakimś narodowym trendzie w biżuterii.
W którą stronę według państwa rozwijać
będzie się polski rynek jubilerski? Czy
artyści nadal będą szokować odbiorców,
przełamywać bariery i przekraczać
granice, czy wprost przeciwnie – artyści
będą starali się, aby biżuteria pełniła
funkcje utylitarne?
Jedno absolutnie nie wyklucza drugiego.
Wszyscy twórcy, w tym także projektanci
biżuterii i form złotniczych, stają w
pewnym momencie swej drogi przed
pytaniem, na ile ich twórczość ma być
konceptualna, na ile dominować ma w
niej artystyczne przesłanie, a na ile ma
pełnić funkcje zdobnicze i być traktowana
jako cześć ubioru. Wielu z nich związanych
z Legnicą stara się godzić te wymogi, a
tworząc świetnie sprzedające się kolekcje,
jednocześnie działać też w obiegu „czysto
artystycznym”, czyli np. brać udział w
MKSZ, traktować swe działania nie tylko
zarobkowo, ale także artystycznie. Stara
prawda twierdzi, że tylko ten mądry, kto
zna umiar, czyli że ważne, by znaleźć
odpowiednie proporcje. Idealną sytuacją
jest artystyczna bezkompromisowość,
która zostanie merkantylnie doceniona.
Artyści muszą szokować, widzieć więcej,
nie zgadzać się więcej, kontestować i
kreować więcej, bo to jest istotą wolnej
twórczości. Konwencja jest jej zaprzeczeniem,
ale niestety często nieuchronnym
końcem.
W dzisiejszym świecie design zaczął
odgrywać bardzo ważną rolę w
kształtowaniu kultury materialnej
społeczeństwa. Szeroko pojęte wzornictwo
jest najpopularniejszą i najdostępniejszą
sztuką, która kształtuje
gusta odbiorców, i to zarówno w takich
dziedzinach jak film i literatura, jak i
biżuteria. Jak państwa zdaniem artyści
zajmujący się tworzeniem biżuterii
powinni wpływać na odbiorców? Czy
powinni trafiać w ich gusta, czy może
starać się rozwiązywać problemy
społeczne?
To prawda, obecnie „wszelki design”
święci triumfy, ale trzeba też nie dać się
zwariować modzie na tę modę. Twórcy
biżuterii są artystami, złotnictwo jest mają oni pełne „prawo” a nawet
„powinność”, by nam – odbiorcom życie
komplikować, a nie ułatwiać. Zawsze
będą ci bardziej i mniej zaangażowani,
biżuteria bardziej i mniej konceptualna,
ideologia stojąca bliżej i dalej od rynkowej
kalkulacji. Artyści muszą wyrażać się w
swym tworzywie tak, by pozostać sobą,
tak jak my musimy sami oceniać, co nam
się podoba, a co nie. Często jest tak, że
coś co widzimy na wystawie, bardzo się
nam podoba, ale nie, koniecznie
chcielibyśmy to nosić na sobie. W Legnicy
nigdy nie brakuje prac, które uwodzą i
zachwycają, otwierają oczy i wbijają szpilę
w czuły punkt ludzkiego sumienia lub
intelektu albo powodują śmiech do rozpuku.
Artyści mają pobudzić naszą
wyobraźnię, rozum i ego.
Biżuteria i obiekty biżuteryjne, które
możemy podziwiać podczas trwania festiwalu,
są niezwykłe. Podziwiając ją
odbiorca ma wrażenie, że obserwuje
otaczający nas świat z lekkim
przymrużeniem oka. Jak udało się
państwu osiągnąć ten cel?
Po prostu często przymrużamy oko
(śmiech).
Legnicki Festiwal SREBRO powoli zmienia
sposób postrzegania biżuterii przez
Polaków. Czy wydaje się państwu, że
„hurtowe” organizowanie wystaw, na
których będą pokazywane niezwykłe
okazy biżuteryjne, umożliwi zmianę
mentalności Polaków i sprawi, że nasi
rodacy będą częściej sięgać po
niecodzienną biżuterię?
Miejmy nadzieję. Z biżuterią jest trochę
jak z modą – funkcjonuje ona w dwóch
światach – nieco hermetycznym – artystycznym,
często oddalonym od życia
codziennego, i realnym, w którym
dominuje utylitarność, wygoda, życiowa
praktyczność. Ten pierwszy świat obfituje
w kreacje, dla których nie ma miejsca w
tym drugim. Zadaniem inicjatyw podobnych
do naszego festiwalu jest – przynajmniej
w naszym odczuciu – zbliżenie tych
dwóch światów, ale w sposób taki, by nie
zrobić z niego ani elitarnej niszy zamkniętej
„na” i „dla” odbiorców, ani festynu.
Jednym słowem chcemy, by twórcy i
odbiorcy byli dla siebie nawzajem, ale nie
chodzi o relację wytwórca – klient, ale
raczej artysta – odbiorca.
Jakie plany, po zakończeniu festiwalu,
macie państwo na najbliższy czas? Czy
możemy spodziewać się następnych
akcji mających na celu promocję polskiej
sztuki designu?
Dla nas SREBRO wciąż trwa. Nasi goście
„żyją nim” przez weekend, my – wiele
miesięcy. Tegoroczny festiwal obejmuje o
kilka wystaw więcej niż te 14, które
prezentowaliśmy w kwietniu i maju.
Wobec niektórych z tych ekspozycji mamy
plany wystawiennicze (najbliższe – targi
Jubinale, potem Amberif, inhorghenta
europe, muzea i galeria w Polsce, i w
Czechach), a więc nieustannie promujemy
sztukę biżuteryjną, ale w perspektywie
są też kolejne premiery – wystawa jednego
z najznakomitszych rodzimych rodów
złotniczych – Zaremskich na jesień czy
efekt warsztatów dla projektantów
biżuterii, które pod szyldem Festiwalu
zrealizujemy pod koniec lata. Kto wie, co
nam jeszcze przyjdzie do głowy (śmiech)…
śledźcie nas!
Z organizatorami Legnickiego
Festiwalu SREBRO – Zbigniewem Kraską,
dyrektorem Galerii Sztuki w Legnicy i rzecznikiem
prasowym – Justyną Teodorczyk
rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”:
Firma Jubilerska Górecki sp. z o.o. została laureatem Nagrody Ministra Gospodarki za swoją kolekcję biżuterii „Rubinowe Tango”, która przyznana została podczas ostatnich targów Złoto Srebro Czas. Oczywiście nie jest to jedyna nagroda, którą wyróżniono biżuterię powstającą w pana firmie. Jak odbierają państwo zaszczyty, które spływają na firmę Górecki? Jak uznanie i nagrody wpływają na sposób tworzenia i wzory biżuterii?
Zbigniew Górecki, prezes firmy jubilerskiej Górecki sp. z o.o.:
Z jednej strony jest to ogromna satysfakcja, że to, co robimy, jest zauważane przez środowisko i wyróżniane. Z drugiej mamy świadomość, że te nagrody zobowiązują do ciągłego parcia do przodu, systematycznego podnoszenia poziomu w tym, co robimy, gdyż tego oczekuje od nas rynek i środowisko, w którym funkcjonujemy. W swej strategii przyjęliśmy postawę działań kreatywnych, co rok kreujemy nową jakość. Nowe pomysły, które przelewamy na nowe kolekcje. Stworzyliśmy ich już pięć. Są dobrze przygotowane i zaprezentow – ane w materiałach wspierających sprzedaż. Takie kolekcje, jak: „Coral by Gór e c k i ” , „Tradycja i Styl”, „Błękitna Konstelacja”, „Oliwinowy Gaj” czy ostatnia „Rubinowe Tango” to już klasyka polskiej biżuterii, myśli projektowej i wytwórczej. W tych kolekcjach zdeponowany jest potencjał nowej jakości w połączeniach stopów i kolorów oraz innowacyjnego wykonania popartego wysokim kunsztem rzemieślniczym, uznanym przez środowisko i społeczność, na rzecz których tworzymy.
Firma Górecki znana jest z oryginalnych kolekcji i wielkiego zmysłu estetycznego, który pokrywa się z gustem wielu Polaków. Czy mogliby państwo podzielić się receptą na sukces, który bez wątpienia jest udziałem państwa firmy?
Receptą na sukces, moim zdaniem, jest pasja i ciągła praca nakierowana na rozwój kadr i warsztatu. Systematyczne dążenie do poszukiwania nowych projektów oraz bardziej doskonałych i wysublimowanych, zawierających w sobie potencjał pomysłów, popartych perfekcyjnym wykonaniem.
Kto projektuje biżuterię, którą można kupić w państwa salonach jubilerskich?
Cała oferta, jaką obecnie dysponuje nasza firma, została zaprojektowana i wykonana w naszej firmie, i tak jest od 19 lat. Cieszy mnie, że należymy do grona nielicznych firm w Polsce, które potrafią zaprojektować i wykonać biżuterię. W obecnym trudnym okresie na rynku, biżuteria wyprodukowana u nas świetnie sobie radzi w konkurencji z galanterią importowaną ze Wschodu. Często spotykamy wzory wyprodukowane w Azji, które są naszymi wartościami intelektualnymi, po prostu nas podrabiają. To też jest dowodem uznania, chociaż szkodzi. W naszej firmie mamy młodą, zdolną kadrę, która świetnie sobie radzi w projektowaniu, wręcz kipi ogromem pomysłów, które chciałaby zastosować w projektach.
O biżuterii, którą można znaleźć w państwa asortymencie, można z całą pewnością powiedzieć, że jest tradycyjna. Samo motto firmy: „Górecki – biżuteria z klasą” doskonale oddaje charakter kosztowności, które znajdziemy w państwa kolekcjach, w których dominuje żółte i białe złoto oraz kamienie szlachetne. Nie ma w państwa kolekcjach biżuterii wykonanej ze srebra, tytanu czy stali, eksperymentalnych form i wzorów. Czy jest to świadoma decyzja, która konsekwentnie realizowana, zaprowadziła firmę Górecki na szczyty kunsztu jubilerskiego?
Nasze kolekcje są tradycyjne, tworzymy je w oparciu o białe i żółte złoto, i szeroką paletę kamieni szlachetnych. Biżuteria wyprodukowana u nas jest u podstaw klasyczna, wykonana poprawnie, z dużym kunsztem. W ofercie jest jednak bardzo dużo nowoczesnych rozwiązań, wiele odważnych projektów w kształcie i w barwach kamieni, które dobieramy i lansujemy jako kolekcje. Podstawą jest jednak jakość i uznanie naszego wzornictwa przez Polaków. Tworzymy w oparciu o materiały i kamienie o najwyższej wartości, znane i cenione od wieków. W naszych pracach do tej pory nie łączyliśmy takich materiałów, jak: tytan, stal, srebro. Być może to będzie pieśń przyszłości, jednak w tej chwili nie ma na takie pomysły czasu. Jest jeszcze ogromna liczba kamieni szlachetnych, z którymi chcemy stworzyć nowe kolekcje, odkryć ich barwy i piękno oraz zaprezentować w naszej biżuterii. Co jakiś czas odkrywamy dla polskiego rynku piękne, ciekawe kamienie, z którymi robimy kolekcje. To jest pionierska praca na naszym rynku. Czyni to nasz rynek dynamicznym, barwnym i ciekawym.
Państwa firma istnieje na polskim rynku od 20 lat. Jak, według państwa, przez ten czas zmieniała się polska branża jubilerska i w jakim kierunku teraz będzie podążała?
Branża zmieniła się bardzo pod względem jakości tego, co robimy. Powstają piękne salony jubilerskie, w których sprzedaje się coraz lepsze produkty. Rośnie prestiż wykonywanego zawodu. W naszym kraju można nabyć już produkty większości renomowanych marek jubilerskich. Klienci stają przed wyborem dużej oferty i różnorodności. To pozytywne. Z drugiej strony sfera produkcyjno-wytwórcza szybko słabnie. Rynek zalewany jest importem z krajów o niskich kosztach pracy. Wszystko to idzie w złym kierunku. Za parę lat zniknie polska produkcja, i to jest duży problem. Sami zresztą, będąc klientami, w tym pomagamy. Wybierając często cenę, a nie jakość. Zapominając o kliencie, któremu zobowiązani jesteśmy, chcąc oczekiwać od niego lojalności, dostarczać produkty wartościowe, bo tylko w ten sposób można zbudować relacje w długim horyzoncie czasowym. Obronią się tylko produkty niszowe, mające swoją wartość intelektualną, swój rynek i uznanie klientów. Produkcja komercyjna, masowa, byle jaka zostanie wyparta z rynku.
Śmiało można powiedzieć, że państwa firma dość dynamicznie opanowuje polski rynek jubilerski. Biżuterię Górecki można znaleźć zarówno w wielu salonach jubilerskich, jak również w sklepach internetowych. Czy planujecie jakieś nowe inwestycje? W jakim kierunku zamierzacie się rozwijać?
Cały czas doskonalimy to, co już robimy dobrze, z czego jesteśmy znani i za co nas cenią. Mamy ambicje stworzenia polskiej firmy, która będzie robiła biżuterię markową, dobrą, uznaną, ale na którą będzie mogło pozwolić sobie wiele osób. Klienci będą mogli kupić markową biżuterię za polską cenę. Oczywiście, będąc uczestnikiem rynku, bacznie będziemy obserwowali jego rozwój, o którym trudno w obecnej chwili coś powiedzieć, gdyż gospodarka tkwi w kryzysie.
Kim są odbiorcy państwa biżuterii? Do jakich klientów staracie się dotrzeć ze swoją biżuterią?
Naszymi klientami są ludzie, którzy w dużym stopniu znają naszą markę, gdyż tworzymy od 19 lat. Są to ludzie poszukujący ciekawej biżuterii, niewystępującej masowo. Ceniący sobie, że jest to polska biżuteria posiadająca rodowód i rękojmię. Kanały dotarcia są różne. Począwszy od tradycyjnej formy sprzedaży detalicznej, po możliwości, jakie daje internet.
Jak, pana zdaniem, kryzys finansowy wpłynął na polski rynek jubilerski? Czy Polacy przestali kupować biżuterię, czy może wprost przeciwnie, znaczna część obywateli naszego kraju nie zrezygnowała z zakupów w sklepach jubilerskich?
Każdy kryzys to kryzys sprzedaży, po prostu spada sprzedaż lub sprzedają się produkty tańsze. Tak jest i w przypadku polskiego rynku. Klienci obecnie szukają rozwiązań tańszych, alternatywnych. To takie prawo, które rządzi kryzysem. Nie chodzi w tym jednak o to, że coś jest drogie. Obniżka o 10 czy 15 proc. nic nie daje, ponieważ w kryzysie ludzie po prostu mniej kupują. Są pełni obaw o swoją sytuację i przyszłość, co studzi ich optymizm konsumencki.
Co doradziłby pan właścicielom małych, rodzinnych sklepów jubilerskich, aby mieli szansę zaistnieć na rynku, i nie ulegli wszechogarniającej nas modzie na bylejakość?
Problemem jest rzeczywiście bylejakość i myślenie, co zauważyłem, tylko przez pryzmat ceny, a nie wartości. Wymóg niskiej ceny, moim zdaniem, skazany jest na porażkę, więc małe firmy nie powinny mu ulegać, bo zawsze się znajdzie ktoś, kto zrobi i sprzeda taniej. Warunkiem rozwoju jest zysk i realizacja marż, które pozwalają trwać i się rozwijać. Małe rodzinne firmy powinny stawiać na jakość i wartość nakierowaną na klienta. Na dobrą opinię i relacje ze społecznością, na rzecz której pracują i tworzą. Takie małe firmy potrafią stworzyć klimat wokół tego, co robią. Wykazują się empatią wobec klienta, mogą szybciej i lepiej zareagować oraz wyjść naprzeciw potrzebom. Będąc mocno skoncentrowanym na swej działalności i swoim rynku, można odnosić sukcesy, czego jest wiele przykładów na dojrzałych rynkach.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: W Polsce pierwszą pracownią rozwijającą zainteresowanie biżuterią była pracownia powołana do życia przez Lenę Kowalewicz – Wegner przy łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. W zeszłym roku minęło 50 lat od tego wydarzenia i można powiedzieć, że ciągle to właśnie Łódź nadaje ton innym wyższym szkołom artystycznym, które kształcą studentów w sztuce biżuteryjnej. Jak można, zdaniem pana jako jednego z profesorów Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, wytłumaczyć ten fenomen?
Inkluzja, 2006
Prof. Andrzej Boss, kierownik Katedry Biżuterii, prowadzi Pracownię Projektowania Form Złotniczych w łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych: Dziękuję za docenienie naszej pracy. Byliśmy pierwsi i jesteśmy najwięksi, jesteśmy bowiem jedyną Katedrą Biżuterii w Polsce. O naszej randze najlepiej świadczy nie wielkość, ale dokonania studentów. Zdobywają nagrody na konkursach złotniczych w kraju – np. niedawno w konkursie „Chopin – kształt muzyki” nasza katedra zebrała prawie wszystkie nagrody, a poza granicami kraju studenci prezentują prace na tak prestiżowych wystawach jak „Schmuck” w Monachium. To sprawia nam olbrzymią satysfakcję i mobilizuje do działania. Nie mając konkurencji w innych uczelniach, mając grupę dobrze wykształconych pedagogów, wypuszczając co roku sporą grupę absolwentów, mamy pewien wpływ na rozwój tej dziedziny sztuki. Należy się zastanowić, dlaczego nie powstają inne takie jednostki w kraju. Chętnie byśmy połączyli z kimś siły w promowaniu dobrego wzornictwa.
Polska jest jednym z nielicznych krajów w Unii Europejskiej, w którym brakuje szkół jubilerskich. Tworzeniem biżuterii w naszym kraju zajmują się dyplomowani i nagradzani artyści i domorośli twórcy, którzy sprzedają swoje autorskie projekty w galeriach artystycznych bądź za pośrednictwem stron internetowych. Biżuteria, która oferowana jest w sklepach jubilerskich, rzadko pochodzi z polskich pracowni, znacznie częściej jest importowana z innych krajów, a jej wzornictwo pozostawia wiele do życzenia. Skąd bierze się taka sytuacja? Czy wpływ na nią ma brak w naszym kraju szkół rzemieślniczych, które pozwoliłyby na kształcenie fachowców? Czy widzi pan rozwiązanie tej sytuacji?
Pierścionki, 2005
Brak średniego szczebla kształcenia to bardzo poważny problem. Kontaktujemy się z liceami, które kształcą w tej specjalności, próbujemy namawiać inne, aby takie kierunki otworzyły, ale nie możemy wiele w tej kwestii zrobić. Nam też zależałoby, aby przychodziły do nas osoby, które znają już warsztat, i skupiać się w toku nauki tylko nad problemami plastycznymi. Jeśli chodzi o projektantów biżuterii, to powoli, ale sukcesywnie coraz większy ich odsetek stanowią nasi absolwenci. Widać to zarówno na targach Amberif jak i Złoto Srebro Czas. Co roku prezentujemy się, obok kilkunastu uczelni z całej Europy, na Targach Biżuterii „Inhorgenta” w Monachium. Zawsze wzbudzamy tam spore zainteresowanie i na pewno nasze wzornictwo nie ustępuje w niczym temu z innych krajów. Zupełnie innym problemem jest rynek zbytu. Tutaj kwestie plastyczne to często nieistotny dodatek. Sprzedaje się markę, produkty nie dobre, lecz intensywnie reklamowane. Marketing jest najważniejszy, dobry wzór służy czasami do reklamowania firmy, ale nie łączmy tego z produktami, z których firma żyje.
Co sądzi pan na temat nagłego wzrostu zainteresowania tworzeniem biżuterii przez amatorów, którym wydaje się, że dzięki połączeniu półfabrykatów stworzą oryginalną formę biżuteryjną? Czy wydaje się panu, że sytuacja, z którą mamy do czynienia obecnie, spowoduje, że polska sztuka jubilerska będzie dynamicznie się rozwijała, a może wprost przeciwnie stanie się bardziej komercyjna?
Wszystko wokół zmienia się bardzo szybko. Nie należy dziwić się, że zmienia się też w tym obszarze. Następuje totalna komercjalizacja, produkcja z gotowych półfabrykatów to jeden z jego objawów. Nie mamy wpływu na zmiany globalne. Wymuszany konsumpcjonizm, potrzeba ciągłych nowości tworzy rynek do różnych działań. Jeśli ktoś ma pasję tworzenia, to może zaczynać od „składanek”, powoli budować warsztat i rozwijać świadomość plastyczną. Koszty rozpoczęcia działalności w klasycznym warsztacie są stosunkowo duże i nie jest to zły sposób na zdobycie funduszy. Inwestycją w siebie jest też nauka programów 3D. Projekty robione w tych programach za chwilę zdominują rynek produkcji biżuterii. Mam nadzieję, że w obecnej modzie na dobry design, wzrośnie także zainteresowanie nowym wzornictwem w biżuterii.
Polskie środowisko artystyczne od wielu lat próbuje stworzyć definicję „biżuterii artystycznej”. Czy według pana, jako wieloletniego nauczyciela akademickiego, można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czym jest biżuteria artystyczna i stworzyć jej definicję, która pogodziłaby wszystkich zainteresowanych?
Stare definicje przestały być aktualne, nowych nie sposób zbudować, bo ciągle coś nie mieści się w ich ramach. Jeśli teoretycy nie są w stanie zdefiniować, czym jest dzieło sztuki, to co mają powiedzieć praktycy. Morris Weitz pisze „definicje są bezbronne wobec otwartej definicji sztuki”. Próba definicji to próba szufladkowania, tworzenia sztucznych barier nakłaniających wręcz do ich przekraczania. Sztuka opiera się na kulturowych krzyżówkach i mieszaniu mediów. Czasami kontakt z jakimś dziełem poszerza nasze kulturowo ograniczone pojęcia i zmienia nasze dotychczasowe definicje. Lepiej nie formować definicji które jutro mogą przestać być aktualne. Można się zastanawiać, czym jest biżuteria. Określenie biżuteria artystyczna to dla mnie formuła robocza. Biżuteria jest dobra albo zła, klasyczna lub awangardowa, robiona ręcznie lub metodami przemysłowymi. Czy dobrze zaprojektowany lub „artystycznie” pomalowany nocnik staje się artystycznym nocnikiem?
Czy według pana można nauczyć się tworzenia biżuterii artystycznej? Czy, aby stworzyć obiekt biżuteryjny, należy przenieść swoje emocje na dzieło a może należałoby skupić się przede wszystkim na warstwie warsztatowej?
Określenie biżuteria artystyczna jest dla mnie nadużywaną i nieprecyzyjną formułą. Jeśli mamy dodawać coś do słowa biżuteria to proponuję raczej określenie biżuteria autorska. Wyrażać siebie, komunikować się ze światem można w różny sposób. Działalność artystyczna, w tym na polu biżuterii, jest jednym ze sposobów wypowiedzi. Każdy rodzaj tworzenia związany jest z silnymi emocjami. Biżuteria jest pochodna amuletu i relikwii. Od początku z jej wytwarzaniem czy noszeniem związane były pewne emocje. Emocje wzbudzają też określenia – metale i kamienie szlachetne. Można nauczyć projektowana, panowania nad formą. Warstwa warsztatowa jest też ważna, ale stanowi tylko czynnik wspomagający.
Czy uważa pan, że aby zaistnieć na rynku sztuki jubilerskiej należy szokować? Czy artysta, który tworzy biżuterię musi cały czas iść na przód, przełamywać bariery i przekraczać wszelkie limitacje tego co zostało już zrobione?
Misa – papier, 2008
Zasada szokowania, zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę jest wszechobecna. Tym żywią się media, a zaistnienie w mediach daje popularność. W natłoku informacji trudno przyciągnąć uwagę „normalnością”. Cieszę się, że bycie skandalistą powoli przestaje być trendy. Uważam, że szokowanie dla szokowania nie ma sensu. Oczywiście przekraczanie jakiś skostniałych barier, zaściankowych kompleksów potrafi wywoływać ferment, określanym przez niektórych skandalem. Pytanie czy szok jest potrzebny, to pytanie, czy zmiany powinny następować ewolucyjnie czy rewolucyjnie. Należy być artystą poszukującym, próbującym wypowiadać się w sposób indywidualny, znaleźć swój własny język wypowiedzi. Jeśli to wywołuje czasami jakiś ferment to dobrze, bo budzi to kostniejące środowisko. Nie wiem dlaczego większość projektantów nie zauważa takiego elementu naszej rzeczywistości jakim jest czas. Żyjemy przecież w świecie 4-wymiarowym. Dzisiejszy skandal jutro staje się nobliwą klasyką.
Jedną z najdynamiczniej rozwijających się gałęzi sztuki współczesnej jest biżuteria. Twórcy wydają się sądzić, że nawet najbardziej ekscentryczny obiekt biżuteryjny może opuścić galerie i stworzyć nową przestrzeń we współczesnym świecie. Czy współczesna biżuteria powinna przestać być przedmiotem użytkowym a stać się dziełem sztuki, którego zadaniem jest rozwiązywanie problemów społecznych i angażowanie odbiorców?
Biżuteria przechodzi okres transformacji. Powszechna komputeryzacja zmienia dotychczasowe metody projektowania i wytwarzania. Otwiera to furtkę do działań w tym obszarze różnym artystom. Biżuteria jest równie dobrym medium jak inne. Ważne jest co się chce powiedzieć, forma realizacji jest rzeczą wtórną. Biżuteria tradycyjnie związana jest z człowiekiem i powinna wchodzić z nim w jakąś relację. W książce do nauki złotnictwa Oppi Untrachta mamy „mandalę biżuterii”. Autor próbował uporządkować ten obszar sztuki i wyliczył dziesiątki jej funkcji i rodzajów. Prawie każdy rodzaj działania czy komunikowania się ma tam swoją „szufladkę”. Słowo biżuteria prawdopodobnie wywodzi się od starofrancuskiego „jouel”, to od łacińskiego „jocale” czyli zabawka. Ja tak traktuję biżuterię, komunikuję się z widzem umownymi znakami w umówionym świecie. Jako symbol czy znak w określonych sytuacjach potrafi silnie oddziaływać, ale tak naprawdę jest tylko rekwizytem, który czasami może nam coś przypomnieć, czy uświadomić.
Jak ocenia pan dokonania Polaków i ich wkład w rozwój wzornictwa biżuteryjnego w Europie? Czy można mówić o polskiej szkole designu?
Bardzo cieszy mnie sukces Arka Wolskiego na ostatniej „Inhorgencie”. To naprawdę duża sprawa i mam nadzieję, że jego nagroda zachęci innych do równie intensywnej pracy i otworzy galerie polskim twórcom. Niezbyt długo możemy swobodnie działać w tej Europie i dotychczasowy brak spektakularnych sukcesów nie powinien dziwić. Za wszystkim stoją pieniądze, brak wparcia ze strony państwa ogranicza możliwości działania i oddziaływania. Kiedy zaczęliśmy prezentować biżuterię studentów na targach „Inhorgenta” w Monachium, wielu pedagogów zachodnich uczelni kręciło nosami, że pozwalamy studentom realizować prace z „alternatywnych” materiałów i nie złotniczych technologiach. Dzisiaj to powszechne zjawisko.
Pierścionki, ćwierci
Rozmawiała Marta Andrzejczak
“Polski Jubiler”: Wprowadzenie na polski rynek marki Pandora niemal zbiegło się w czasie z kryzysem finansowym, który dotknął całą branżę jubilerską. Jak oceniają państwo swój debiut na polskim rynku jubilerskim? Czy kryzys finansowy miał wpływ na wasze funkcjonowanie w Polsce?
Peter Mark: Nasz pierwszy rok obecności na rynku oceniamy bardzo pozytywnie. Nie czujemy się szczególnie obciążeni kryzysem, uwzględnialiśmy sytuację rynkową w naszych planach, byliśmy na nią przygotowani. Każdy medal ma dwie strony – kryzys, który z jednej strony ogranicza wydatki konsumentów, obniża też niektóre koszty dla przedsiębiorcy. Trzeba więc tę sytuację umiejętnie wykorzystać. Być może dla nas był to najlepszy moment na rozwój nowych rynków? Trudno tę sytuację ocenić jednoznacznie bez możliwości porównania do lat ubiegłych.
Czy marka Pandora znalazła w Polsce swoich wiernych entuzjastów, czy może dopiero teraz zamierzacie państwo walczyć o serca i portfele Polek?
Jak zawsze w przypadku wprowadzania na rynek nowej marki, na początku sięga po nią określona grupa osób – trendsetterów, osób otwartych na nowości czy też znających ją z podróży zagranicznych. Tak też było w naszym przypadku. Jednak grono naszych klientek od początku dynamicznie się powiększa. Ten wzrost zawdzięczamy dwupoziomowej strategii obejmującej z jednej strony szybki rozwój sieci dystrybucji, a z drugiej komunikacji marketingowej nacelowanej na stopniowy wzrost świadomości marki i jej odpowiednie pozycjonowanie.
W państwa ofercie skierowanej do wymagających klientów znajdują się zarówno pierścionki i kolczyki, jak również wisiorki i naszyjniki. Jednak najbardziej rozpoznawalnym produktem są bransoletki z zawieszkami, które mogą być indywidualnie komponowane przez klientki. Czy najbardziej rozpoznawalny produkt marki znalazł w Polsce, podobnie jak ma to miejsce w innych krajach europejskich, liczne grono zwolenników?
Tak, Polki bardzo ciepło przyjęły naszą bransoletkę, a grono jej miłośniczek rośnie z każdym miesiącem. Nasze klientki doceniły możliwości indywidualnego designu, jakie daje nasza bransoletka, ale też doskonałą jakość materiałów i ręcznego wykonania. To produkt bardzo bliski, odwołujący się do historii właścicielki, pozwalający jej wyrazić swoją osobowość i styl.
W momencie gdy firma Pandora wkraczała na polski rynek, serwisy prasowe informowały, że zamierzają państwo otworzyć w naszym kraju aż 70 punktów. Czy udało się zrealizować ten plan i kiedy możemy spodziewać się jego całkowitej realizacji?
Ten plan obejmował najbliższe 5-6 lat i jesteśmy na dobrej drodze do jego zrealizowania. Od maja do stycznia otworzyliśmy w Polsce 10 concept storeŐów i 3 kioski. W marcu otwieramy 3 kolejne concept storeŐy. Dołączając do tego naszych partnerów, jesteśmy obecni w ponad 50 punktach sprzedaży. Równolegle otwieramy sklepy w regionie Europy Centralnej i Wschodniej.
Pandora zawdzięcza swój sukces uporowi i talentowi jej właścicieli, państwu Enevoldsen, którym udało się stworzyć markę rozpoznawalną w całej Europie. Jakie plany mają właściciele marki Pandora na polskim rynku? Czy zależy im na zmianie mentalności Polaków, którzy kupują dość mało produktów biżuteryjnych w porównaniu z zachodnimi klientami salonów jubilerskich, a może zależy im, aby Polacy zauważyli, że biżuteria musi mieć swój niepowtarzalny charakter i komponować się z osobowością osoby, która ją nosi?
Patrząc na to, jak zakończyliśmy rok 2009, oraz obserwując liczbę gości odwiedzających sklep, można bez wątpienia powiedzieć, że Polki poszukują nowego, świeżego designu. Polki są otwarte na trendy, nie trzeba np. nakłaniać ich do łączenia srebra i złota, co w niektórych państwach naszego regionu jest wciąż nowością. Nie chcemy w naszych konsumentkach nic zmieniać, chcemy dać im możliwość tworzenia biżuterii bardziej unikatowej i indywidualnej, odpowiadając na ich potrzeby. Z drugiej strony chcemy pokazać Polkom, że biżuteria to nieodłączny element kobiecości, obecny w najróżniejszych chwilach naszego życia. Nie potrzebujemy wielkiego święta, aby po nią sięgnąć, każda okazja – mała i duża – jest warta utrwalenia.
Państwa biżuteria jest znana i podziwiana przez klientów na całym świecie. Salony jubilerskie marki Pandora znajdują się już w 18 krajach. Jak udaje się państwu sprostać wymaganiom klientów różniących się między sobą? Czy nad biżuterią pracuje grono projektantów, którzy przygotowują linię biżuterii skierowaną konkretnie do Polek czy Dunek? Kto projektuje biżuterię Pandory?
Biżuteria Pandora jest obecnie sprzedawana w ok. 30 krajach. Nad kolekcją niezmiennie od lat pracuje duet Lisbeth En Larsen i Lone Frandsen. To one nadają charakter naszym charmsom, kolczykom, pierścionkom i zestawom. Kilka lat temu do zespołu dołączyło dwóch mężczyzn – Lee Anthony Gray oraz Mads Trolle. Tworzą oni autorskie linie, takie jak LovePods czy Liquid Silver. Te dwa spojrzenia – romantyczne, emocjonalne, kobiece i męskie, nowoczesne, nieco minimalistyczne – doskonale się uzupełniają. Dzięki temu połączeniu kobiecego i męskiego podejścia do designu każda z kobiet może znaleźć coś dla siebie.
Jak z perspektywy innych państw europejskich oceniają państwo polski rynek jubilerski? W jakim kierunku będzie się rozwijał? Czy polski rynek jubilerski różni się od innych?
Rynek europejski jest bardzo zróżnicowany – od krajów, gdzie kategoria biżuterii jest bardzo rozwinięta, a wybór ogromny, po rynki, na których międzynarodowych marek niemal brak. Polska plasuje się mniej więcej pośrodku – mamy kilka bardzo mocnych marek z tradycjami o niezachwianej pozycji, ale wciąż duża część rynku jest rozdrobniona, dzięki czemu jest miejsce dla rozwoju kolejnych marek.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa
z Arturem Rodziem,
dyrektorem firmy Aren Art.
“Polski Jubiler”: Jak pana zdaniem kryzys finansowy wpłynął na polski rynek jubilerski? Czy na podstawie danych z państwa firmy mógłby pan powiedzieć, czy Polacy w zeszłym roku przestali kupować biżuterię, czy może wprost przeciwnie – znaczna część z nas nie zrezygnowała z zakupów w sklepach jubilerskich?
Artur Ródź: Kryzys finansowy dotknął każde państwo, zarówno w Europie, jak i na świecie. Oczywiście nie odcisnął on jednakowego piętna, w każdym bowiem kraju przebiegał inaczej. W Polsce w czasie kryzysu mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której klienci sklepów jubilerskich zaczęli kupować tańsze rzeczy, mniej kosztowną biżuterię. Nasza firma cały czas produkowała i sprzedawała, jednak znacznie większym zainteresowaniem wśród naszych kontrahentów cieszyły się produkty tańsze. Spadek sprzedaży nastąpił w drugiej połowie ubiegłego roku, ale nowy rok zaczyna się pozytywnie. Porównując wyniki sprzedażowe ze stycznia ubiegłego roku z początkiem tego, można zauważyć tendencję wzrostową. Także styczniowe targi włoskie, które odbywały się w Vincenzy, pokazały, że wszystko powoli wraca do normy. Moim zdaniem najgorsze czasy już minęły.
W państwa ofercie można znaleźć kolekcję biżuterii inspirowaną sztuką i kulturą japońską. Skąd wziął się ten pomysł i czy kolekcja obrączek Yakimoto znalazła swoich entuzjastów w Polsce?
Podczas podróży z moją żoną do Azji mieliśmy możliwość poznania kultury nie tylko samego kraju Kwitnącej Wiśni, ale przede wszystkim kultury Japończyków, która nas zafascynowała. Ich spokój zainspirował nas do stworzenia kolekcji obrączek. Nasz pomysł został zrealizowany przez japońskiego projektanta i tak powstała kolekcja obrączek inspirowana kulturą Dalekiego Wschodu. Można powiedzieć, że klientom naszych sklepów również spodobały się obrączki z kolekcji Yakimoto i powoli zaczęli się przekonywać do zupełnie innych niż tradycyjne obrączek. Staramy się przełamywać przywiązanie Polaków do tradycyjnej biżuterii i powoli zmieniać ich mentalność.
Polacy są bardzo zachowawczy w kwestii biżuterii. Nasi rodacy nie lubią zmian i wolą kupować tradycyjną biżuterię, zamiast eksperymentować. Kolejnym problem jest fakt, że nie przywiązują wielkiej wagi do biżuterii, jaką noszą. Czy państwa firma stara się zmienić mentalność Polaków i sprawić, że będą kupować więcej oryginalnej biżuterii z brylantami?
Nigdzie indziej na świecie nie sprzedaje się biżuterii z cyrkoniami. W Polsce natomiast ten segment rynku biżuteryjnego ma się bardzo dobrze. Polacy kupują pierścionki z cyrkoniami, które są tańsze od tych z brylantami, czasami tylko o 50 czy 100 złotych, a nie te, w których znajdują się kamienie naturalne. Na całym świecie wszystkie kobiety noszą brylanty, bo kochają brylanty. Oczywiście, z roku na rok sprzedaż brylantowej biżuterii w naszym kraju rośnie, ale i tak nasz rynek jest dużo mniejszy od rynku zachodniego. Oczywiście systematycznie gonimy Zachód i wydaje mi się, że będziemy sprzedawać połowę tego, co się sprzedaje za granicą. Nasza firma stara się przełamywać opór Polaków przed kupowaniem lepszej biżuterii. Staramy się pokazać, że nieco droższa biżuteria, ale wykonana z naturalnych kamieni, będzie służyła nabywcom znacznie dłużej, nie wspominając już o jej wartości estetycznej.
Skąd, według pana, bierze się fakt, że Polacy kupują tak mało biżuterii z brylantami?
Moim zdaniem problem jest w ludzkiej mentalności. Nie jesteśmy jeszcze przyzwyczajeni, że można kupić sobie brylantową biżuterię. Oczywiście dużą rolę odgrywa także brak edukacji na temat biżuterii. Jednak mimo wszystko w naszym narodzie od 1989 roku powoli ludzie przekonują się do brylantów i z roku na rok jest coraz lepiej.
Państwa firma zajmuje się przede wszystkim sprzedażą hurtową biżuterii brylantowej, ale można zauważyć, że na warszawskim rynku jubilerskim pojawiły się także państwa autorskie salony jubilerskie. Na której działalności zamierzacie się państwo skupić, w jakim kierunku będzie rozwijała się państwa firma?
Naszą podstawową działalnością jest sprzedaż hurtowa biżuterii brylantowej. I do tej aktywności na rynku przykładamy największą wagę. Cieszymy się dużym zaufaniem wśród naszych klientów i staramy się spełniać wszystkie ich oczekiwania. Nasze sklepy są tylko w Warszawie. Nie chcemy otwierać większej liczby sklepów, aby nie stać się konkurencją dla klientów naszych hurtowni. Zależy nam, aby każdy miał swój rynek. Zależy nam, żeby nasza biżuteria znalazła się w każdym mieście w Polsce, ale nie musi być ona sprzedawana w sklepach sygnowanych logo naszej firmy. Ważne jest dla nas, aby jubilerzy, którzy zaopatrują się u nas, byli zadowoleni i mieli grono swoich stałych klientów. My jesteśmy producentami i chcemy wyprodukować i sprzedać dobrej jakości biżuterię, która następnie prezentowana będzie indywidualnym klientom w całej Polsce. Jako że liczymy się ze zdaniem naszych klientów, bardzo chętnie słuchamy ich sugestii i na miarę naszych możliwości realizujemy je. Chcemy, aby nasi klienci byli w pełni usatysfakcjonowani biżuterią, którą im oferujemy. Poza brylantową biżuterią proponujemy także same kamienie, które jubilerzy mogą wykorzystać do stworzenia autorskiej biżuterii.
Iloma hurtowniami dysponujecie państwo na terenie Polski? Czy w najbliższym czasie planują państwo jakieś inwestycje?
Mamy jedną hurtownię, ale nasi konsultanci dojeżdżają do klientów we wszystkich regionach naszego kraju. Nie prowadzimy sprzedaży internetowej. Staramy się także wyjść naprzeciw oczekiwaniom i edukować odbiorców naszej biżuterii, aby zdobytą wiedzę mogli przekazać swoim klientom i zwiększać wiedzę na temat brylantów w społeczeństwie.
Nasza firma rozwija się. W naszej branży poszerzenie asortymentów wiąże się z bardzo dużymi inwestycjami. Przede wszystkim chcemy, aby nasi klienci, którzy nam zaufali, byli obsłużeni w perfekcyjny sposób. Zależy nam, aby zamówiony towar dostawali bardzo szybko i byli zadowoleni z naszej obsługi.
Za miesiąc będziemy mogli uczestniczyć w targach gdańskich Amberif. Jak ocenia pan coroczne spotkania branżowe?
Uważam, że targi jubilerskie są bardzo potrzebne branży. Można na nich spotkać się z innymi przedstawicielami branży, wymienić się poglądami, obejrzeć nowe kolekcje.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
www.arenart.pl
Zdjęcie pochodzi ze strony
Rozmowa z dr. hab. Sławomirem Fijałkowskim
“Polski Jubiler”: W polskim środowisku artystycznym coraz częściej słychać dyskusje nad ustaleniem definicji “biżuterii artystycznej”. Czy według pana, jako wieloletniego nauczyciela akademickiego, można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: czym jest biżuteria artystyczna i stworzyć jej definicję, która pogodziłaby wszystkich zainteresowanych?
Dr hab. SŁawomir Fijałkowski, projektant biżuterii, pracownik naukowy Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku: Dyskusja taka wydaje mi się jałowa, naiwna i całkowicie pozbawiona sensu, już choćby tylko z tego powodu, że – jak sama pani zauważa w pytaniu – raczej nie jest możliwe sformułowanie jednoznacznej, autorytatywnej i ponadczasowej definicji “biżuterii artystycznej”, tak, aby wszyscy bezkrytycznie się jej podporządkowali. Ostatni raz w historii podobna rzecz udała się w przypadku treści kamiennych tablic, wykutych przez Mojżesza na Górze Synaj. Tworzenie tego rodzaju przykazań w sztuce jest jednak dysfunkcjonalne.
Sam zresztą byłbym pierwszą osobą, która by je zakwestionowała. Każdy twórca i każdy odbiorca musi na własny użytek umieć formułować i stale przekonstruowywać znaczenie pojęć w zależności od kontekstu, posiadanej wrażliwości odbiorczej i kompetencji poznawczych. Niezrozumiała jest dla mnie obsesja kilku osób do wąskiego klasyfikowania terminów, które z założenia posiadają “otwarte pole interpretacji”. Ma to w sobie coś z typowej dla wielu polityków bezrefleksyjnej wiary w biurokrację, gdzie wystarczy zadekretować odpowiednie przepisy, nakazy i zakazy, żeby natychmiast zmieniła się rzeczywistość.
Osobiście bardziej wierzę w skuteczność konsekwentnej i systematycznej edukacji jako narzędzia kształtowania stanu świadomości i to samo poleciłbym twórcom i wyznawcom definicji “biżuterii artystycznej”. Z Warszawy jest najbliżej do ASP w Łodzi, gdzie prowadzone są także studia w trybie zaocznym / niestacjonarnym, a elementarne zależności między sferą twórczą i wykonawczą są powszechnie zrozumiałe już dla studentów pierwszego roku. Ja sam od trzech lat związany jestem z innym ośrodkiem akademickim – ASP w Gdańsku, gdzie
Projektowanie Biżuterii próbujemy umiejscawiać jako integralną część znacznie szerzej postrzeganego tła kulturowego, umownie określanego jako design, a w swej praktyce dydaktycznej staramy się motywować studentów do unikania prostych odpowiedzi na złożone kwestie, niechowania się za plecami bezpiecznych, narzucanych z zewnątrz “definicji”, ale właśnie odwagi do ich ciągłego przekraczania, formułowania indywidualnych punktów odniesienia i autorskich strategii rozwoju, gotowości do ponoszenia ryzyka, postaw krytycznych i samodzielności w ocenie zjawisk.
Czy według pana można nauczyć się tworzenia biżuterii artystycznej? Czy aby stworzyć obiekt biżuteryjny, należy przenieść swoje emocje na dzieło, a może należałoby skupić się przede wszystkim na warstwie warsztatowej?
Na działanie kreatywne składają się zarówno czynniki emocjonalne, jak i racjonalne. Te pierwsze są pochodną intuicji (bardzo niepedagogicznym synonimem jest też określenie: “talent”), te drugie efektem wykształcenia. Aby móc skutecznie aktywować predyspozycje intuicyjne, przydatny jest zasób wiedzy związany ze znajomością zasad kompozycji plastycznej, metodyką projektowania, umiejętnością zarządzania złożonym zespołem funkcji, określanych w tradycyjnych kręgach akademickich jako “proces projektowy”.
Takie kompetencje najłatwiej zdobyć w dobrej uczelni o ugruntowanej renomie i sprawdzonych programach dydaktycznych. Jest to warunek konieczny, ale oczywiście niewystarczający do tego, aby osiągnąć sukces artystyczny. Dopiero umiejętność komplementarnego łączenia czynnika racjonalnego i intuicyjnego zwiększa przewagę konkurencyjną w sferze nie tylko usługowego, zadaniowego projektowania, ale właśnie w obszarze sztuki użytkowej. System edukacji artystycznej – mimo niekoniecznie korzystnego kierunku jego obecnej ewolucji – wciąż jeszcze jest nastawiony na selekcję i kształcenie jednostek, które bazową wiedzę potrafią interpretować i stosować w innowacyjny sposób.
Obecną czołówkę polskiej sceny designu autorskiego – nie tylko biżuterii, ale przedmiotów użytkowych w ogóle – stanowią w zdecydowanej większości absolwenci kierunków projektowych, co statystycznie potwierdza celowość edukacji w zakresie wzornictwa. Warstwa warsztatowa – niezależnie od tego, czy rozumiemy przez to sprawność rzemieślniczą i manualną, czy też umiejętność operacyjnego posługiwania się najnowszą wersją specjalistycznego soft-wareŐu jest jednym z istotnych środków do celu. Jeżeli jednak “warsztat” staje się jedynym celem i wyłącznym kryterium oceny, bezprzedmiotowe jest posługiwanie się takimi kategoriami opisowymi, jak “artystyczny” lub “projektowy”.
Wiem, że niektórym rzemieślnikom trudno jest się z tym pogodzić, chociaż, prawdę mówiąc, nie wiem dlaczego. Nie chodzi przecież o to, że aspekty artystyczne lub projektowe miałyby być czymś elitarnym, jakościowo lepszym lub choćby tylko komercyjnie bardziej nośnym niż perfekcyjne rzemiosło – są tylko czymś z założenia innym i skierowanym do odmiennego kręgu odbiorców. Ponieważ jednak – jak to już wcześniej zadeklarowałem – nie odczuwam żadnej potrzeby formułowania powszechnych teorii lub definicji, co jest “artystyczne”, a co na pewno takie nie jest, więc może nie byłoby wcale źle, gdyby określone środowiska zachowały w tej sprawie zdania odrębne. Istotą demokracji jest przecież różnica poglądów, a dążenie do ich siłowego wyrównywania nie wpłynie korzystnie na różnorodność postaw we współczesnym, polskim złotnictwie i na poziom dyskusji o jego specyfice.
Jak ocenia pan dokonania Polaków i ich wkład w rozwój wzornictwa biżuteryjnego w Europie? Czy można mówić o polskiej szkole designu?
Wkład w rozwój europejskiego wzornictwa polskich firm, projektantów i instytucji zajmujących się produkcją i promocją biżuterii jest naprawdę śladowy i marginalny – wbrew temu, co chcieliby o tym sądzić sami projektanci. Oczywiście doceniam wysiłek marketingowy nielicznych wyjątków, np. Marcina Zaremskiego, niektórych firm bursztynniczych – w tym zwłaszcza S&A z Gdyni, rozpoznawalną marką jest na pewno Galeria Sztuki w Legnicy, w środowiskach akademickich zasłużoną renomę ma obchodząca właśnie 50-lecie powstania Katedra Projektowania Biżuterii ASP w Łodzi (z czysto zawodowego punktu widzenia mogę teraz żałować swojej przeprowadzki z Łodzi do Trójmiasta, mam jednak nadzieję, że stworzenie konkurencyjnego ośrodka z rozpoznawalną marką Projektowanie Biżuterii na ASP w Gdańsku potrwa trochę krócej niż 50 lat).
To wszystko jednak wciąż za mało, żeby mówić o jakiejś wyjątkowej roli polskiego designu w Europie. Z całą pewnością przydałyby się profesjonalnie zaplanowane, wspólne i skoncentrowane na wyraźnie określonym celu działania promocyjne całego środowiska – np. naprawdę współczesna i dobrze zorganizowana wystawa, która mogłaby zaistnieć w ważnych galeriach komercyjnych w Europie lub na najważniejszych targach jubilerskich. Być może to właśnie STFZ, jako reprezentant znacznej części środowiska, powinien opracować skuteczną strategię promocji polskiego złotnictwa, nie tylko z perspektywy doraźnych, komercyjnych korzyści, ale ze świeżym pomysłem na nowatorską i dającą się zapamiętać prezentację, obliczoną na osiągnięcie trwałego efektu wizerunkowego, także poza zamkniętym kręgiem hurtowników i pośredników.
Nie jest to oczywiście zadanie ani proste, ani łatwe i poza niezbędnym kapitałem, wymaga także odważnego, wizjonerskiego pomysłu. Dobrą wskazówką, jak powinna wyglądać tego rodzaju prezentacja biżuterii, może być wystawa “Story of Cartier” w tokijskim Muzeum Narodowym, którą zaaranżował japoński projektant Tokujin Yoshioka – ten sam, który zaprojektował stoisko firmy Swarovski podczas tegorocznych targów w Bazylei (polecam info: www.tokujin.com w zakładce: “space”).
Jedną z najdynamiczniej rozwijających się gałęzi sztuki współczesnej jest biżuteria. Czy wydaje się panu możliwe, że nastąpi rewolucja, która spowoduje, że nawet najbardziej ekscentryczny obiekt biżuteryjny będzie mógł opuścić galerie i stworzyć nową przestrzeń we współczesnym świecie?
Jednym z jurorów najważniejszego w Polsce wydarzenia artystycznego – Międzynarodowego Konkursu Sztuki Złotniczej w Legnicy był w tym roku Gijs Bakker (swoją drogą szkoda, że jego wizytą nie zainteresowały się branżowe media). Poza tym, że jest on wybitnym artystą – złotnikiem, jednym z niekwestionowanych “klasyków awangardy” i postacią o olbrzymich zasługach dla wywalczenia miejsca dla współczesnej biżuterii jako autonomicznej dziedziny sztuki użytkowej, jest także wykładowcą i współtwórcą sukcesu Design Academy w Eindhoven – najbardziej progresywnego ośrodka akademickiego w zakresie wzornictwa na świecie oraz ideowym twórcą instytucji pn.: Droog Design, która wypromowała całą plejadę holenderskich designerów – wielu z nich stanowi dzisiaj światową czołówkę: Tejo Remy, Jurgen Bey, Marcel Wanders, Frank Tjepkema, Hella Jongerius, Chris Kabel, Tord Boontje, Maarten Baas. Korzystając z pretekstu obecności Gijsa Bakkera w Polsce, odbyłem z nim kilka rozmów o podstawach sukcesu zjawiska “Dutch design”, starając się także uzyskać podpowiedź, jakie warunki musiałyby zostać spełnione, żeby zbliżony model rozwoju móc próbować powtórzyć w kraju, takim jak Polska.
W odpowiedzi otrzymałem bardzo pouczającą opowieść, która na konkretnym przykładzie uświadomiła mi, w którym miejscu jesteśmy obecnie, i jak wiele jest jeszcze do zrobienia w zakresie przewartościowania świadomości nie tylko odbiorców i konsumentów, ale także samych twórców. Historia dotyczy serii mebli, których autorem jest holenderski twórca Piet Hein Eek. Wykorzystuje on w swych projektach m.in. deski wyrzucane w porcie w Rotterdamie przy rozładunkach frachtowców z całego świata. Ponieważ nie mam praw autorskich do reprodukcji zdjęć, podsyłam przykładowy link: (http://www.pietheineek.nl/en/collection/scrapwood/art.nr.-3885h) z obrazkiem dającym pogląd, o co chodzi. Kultowymi realizacjami tego projektanta są meble wykonane ze zużytych sklejek i desek, którymi obija się portowe kontenery, z fragmentami oryginalnych nadruków logo producentów lub eksporterów np.: kawy, bananów, mango oraz stemplami egzotycznych urzędów celnych.
Tego rodzaju unikatowe meble, zawierające materialne cytaty z całego świata i opowiadające jednostkowe historie, są sprzedawane tak jak obiekty sztuki – w cenie kilkudziesięciu tysięcy euro. Próbuję sobie teraz wyobrazić polskiego konesera współczesnego, autorskiego designu, który jest w stanie docenić i zapłacić za tego rodzaju pomysł, skoro sam na pewno ma w garażu (bo przecież “szkoda wyrzucić”) stertę zużytych desek z ostatniej budowy. Oczywiście banalnym truizmem mogłoby być podsumowanie, że design jest częścią kultury – i to wbrew zewnętrznym pozorom wcale nie materialnej, ale jak najbardziej duchowej. Kultura z kolei powstaje tam, gdzie jest na nią zapotrzebowanie.
Wszyscy znamy dzieła i nazwiska rzeźbiarzy starożytnej Grecji, ale czy ktokolwiek z nas zna nazwisko choćby jednego współczesnego, greckiego rzeźbiarza? Nie ma innego sposobu na promocję dobrego designu niż cierpliwa, mądra, pokazująca dobre wzorce i kształtująca prawdziwe potrzeby EDUKACJA – zarówno przyszłych designerów oraz krytyków i dziennikarzy piszących o wzornictwie w sposób kompetentny i rzeczowy, jak i kuratorów, organizatorów wystaw, menedżerów, którzy potrafiliby skutecznie lansować i komercjalizować najlepsze wzorce – w ślad za tym zawsze pojawia się zainteresowanie odbiorców i ich większa świadomość estetyczna. Dobrym przykładem tego rodzaju działań promocyjno-biznesowych jest drugi obok Droog Design projekt, zainicjowany przez Gijsa Bakkera pod nazwą “Chi ha paura?” (polecam: www.chihapaura.com).
Jego celem jest zaproszenie projektantów biżuterii, ale także zaangażowanie topowych designerów, do stworzenia unikatowej kolekcji biżuterii na określony temat przy wykorzystaniu współczesnych technologii przemysłowych. Dotychczas w projekcie wzięli udział m.in. tej klasy projektanci, co: Ron Arad, Marc Newson, Marcel Wanders, Studio Job, a sama kolekcja konsekwentnie pokazywana jest na największych targach i wystawach wzornictwa, m.in. podczas mediolańskich Salone del Mobile, przyczyniając się do promocji autorskiej biżuterii poza bardzo wąskim, ściśle branżowym obiegiem.
Współcześnie rośnie zainteresowanie wzornictwem rozumianym jako element jakości życia (life style). To z kolei powoduje zagrożenie, że projektanci mogą stać się produktem medialnym a w konsekwencji doprowadzić do komercjalizacji sztuki alternatywnej. Czy nie obawia się pan, że młodzi projektanci mogą stać się rzemieślnikami działającymi pod dyktando mediów i reklamodawców?
Trudno nie zauważyć, że proces ten rozpoczął się już dobrych kilka lat temu, a obecnie trwa w najlepsze – zwłaszcza w internecie, który stał się nie tylko “równoległą rzeczywistością” międzyludzkiej komunikacji, ale także alternatywnym kanałem dystrybucji wszelkiego rodzaju “gadżeciarstwa”, którego częścią składową jest również biżuteria – podstępnie nazywana “artystyczną”. Sam byłem zdziwiony skalą tego zjawiska, kiedy w swojej pracy designera przypadkowo natknąłem się na jedną ze stron typu: “fabryka-kolczyka.com.pl” i sprowokowany instynktem poznawczym doszukałem się czterdziestu podobnych – tylko w języku polskim.
Rozkwita na nich radosna terapia zajęciowa w większości jeszcze anonimowych “stylistek”, wykorzystujących w swoich wyrobach głównie: kryształki, szkiełka “Murano”, supełki, koronki, wstążeczki itp., co w efekcie końcowym stwarzać może wrażenie, że biżuteria jest produktem z branży – już nawet nie galanterii, ale pasmanterii. Oczywiście dzisiaj trudno jest prognozować, jak znaczącą część rynku zawłaszczy dla siebie w najbliższej przyszłości nurt jednorazowej, sprzedawanej on-line biżuteryjnej konfekcji. Myślę jednak, że im więcej będzie ogólnodostępnej “taniochy”, tym większą wartość będą miały także designerskie kolekcje projektowane na indywidualne zamówienia i wytwarzane ręcznie w pojedynczych egzemplarzach lub limitowanych seriach.
Ważne, aby profesjonalni designerzy nie próbowali ścigać się z samozwańczymi “stylistkami” i konsekwentnie pracowali nad własnym, rozpoznawalnym stylem, nie ulegając efemerycznym, sezonowym modom, siłowo lansowanym głównie przez “product placement” w serialach w Polsacie. Niezależnie od tego, jak bardzo taka perspektywa miałaby nam się nie podobać, to jednak lepiej tego zjawiska nie ignorować już dzisiaj, tym bardziej, że jest ono zgodne z ogólnym kierunkiem ewolucji rynków konsumenckich, zwłaszcza wyrobów popularnych, ale także coraz częściej produktów “premium”.
Dla dzisiejszych dwudziestolatków, jeżeli czegoś nie ma na Allegro, to znaczy, że nie istnieje w ogóle i nie ma powodu przypuszczać, że w kolejnych latach zmienią oni swoje dotychczasowe nawyki i przyzwyczajenia. Na pewno zatem warto tworzyć także profesjonalne, opiniotwórcze fora dyskusyjne, e-galerie, autorskie strony internetowe, gdzie designu nie przedstawia się w konwencji lifestylowych tabloidów, których największą atrakcją są zgryźliwe komentarze “recenzentów” ukrywających się pod anonimowym nick’iem.
Jako pozytywny i wart naśladowania przykład polecam portal www.designws.com – dotyczący, co prawda, głównie wzornictwa holenderskiego (ale przecież nie ma obecnie niczego lepszego na świecie). Wolałbym oczywiście nie myśleć o sobie jako o kimś staroświeckim, ale może jednak coś w tym jest, skoro nie dostrzegam u siebie choćby śladowej potrzeby prowadzenia bloga, nie ma mnie nawet na Facebooku, utworzenie własnej strony internetowej nieustannie odkładam na bliżej nieokreśloną przyszłość, a zdecydowaną większość towarzyskiej, prywatnej i zawodowej aktywności wciąż jeszcze prowadzę w realu. Š
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Sławomir Fijałkowski, pin “71 brylantów, w tym jeden naprawdę duży”, poliamid spiekany laserowo (rapid prototyping według projektu cyfrowego), srebro rodowane
Sławomir Fijałkowski, patera mała, aluminium anodowane, mosiądz rodowany
Sławomir Fijałkowski, nóż do truskawek, srebro
Sławomir Fijałkowski, kosz na owoce, aluminium anodowane
Anna Dul, “Tłuk kaszubski”, aluminium (obiekt ready made), frezowanie CNC
Daniel Januszewski, projekt pierścionka, rendering cyfrowy
Jacek Ryn, pen-drive, silicon
Bogdan Dowlaszewicz, prototyp pierścionka (projekt zrealizowany we współpracy z firmą “YES Biżuteria”), srebro
Rozmowa z Janem Olszewskim,
prezesem Polskiego Towarzystwa Galwanotechnicznego
Polski Jubiler: Polskie Towarzystwo Galwanotechniczne integruje środowiska naukowe i techniczne zajmujące się galwanotechniką oraz m.in. szkoli studentów i specjalistów w zakresie galwanotechniki. Jak wobec tego, z państwa punktu widzenia, wygląda wiedza środowiska jubilerskiego na temat galwanotechniki oraz jaki odsetek jubilerów uczestniczy w prowadzonych przez państwa warsztatach?
Jan Olszewski, prezes Polskiego Towarzystwa Galwanotechnicznego: Polskie Towarzystwo Galwanotechniczne kontynuuje pracę Sekcji Galwanotechnicznej przy Oddziale Warszawskim SIMP, której 40-lecie powstania obchodzimy w tym roku. Stanowimy zespół praktyków i naukowców zajmujących się od wielu lat tematyką elektrochemicznego i chemicznego osadzania powłok metalowych. Współpracujemy ściśle z przemysłem, dla którego nierzadko jesteśmy jedynym źródłem sprawdzonej informacji o światowych nowościach w galwanotechnice. Na organizowanych przez nas szkoleniach spotykają się zarówno galwanizerzy z dużych zakładów przemysłowych, jak i dość liczna grupa osób indywidualnie stosujących procesy galwaniczne. Przedstawiciele środowiska jubilerskiego należą najczęściej do tej drugiej grupy korzystających ze szkoleń.
Jakie korzyści środowisku jubilerskiemu może przynieść współpraca z państwem?
Sądzę, że duże, na świecie 90 proc. wytwarzanej biżuterii jest w końcowej fazie poddawane różnym procesom galwanicznym. Obecnie powszechnie złoci się biżuterię wykonaną ze złota, czy roduje się przedmioty wykonane ze srebra. Preparaty do tego celu są drogie i przy niewłaściwym ich stosowaniu narażeni jesteśmy na ich trwałe zniszczenie. Dodatkowo trzeba mieć na uwadze fakt, że stosowane roztwory zawierają najczęściej substancje szkodliwe. Na rynku jest wiele firm, które dostarczają gotowe zestawy do elektrochemicznej obróbki wyrobów jubilerskich. Niestety, nie zawsze są to dobre rozwiązania. Nasze porady wiele razy pozwoliły uniknąć przykrych rozczarowań.
Polskie Towarzystwo Galwanotechniczne zajmuje się także popularyzacją technik elektrochemicznej obróbki metali szlachetnych. Jak wygląda wiedza jubilerów na temat tej techniki i w jaki sposób starają się państwo zwiększyć wiedzę na jej temat wśród polskich jubilerów?
Oczywiście, że tak. W tym celu jesteśmy obecni na targach branżowych, takich jak Amberif, Ambermart czy Złoto Srebro Czas (przy tych targach rokrocznie organizujemy międzynarodową konferencję, podczas której zawsze nawiązujemy do zagadnień istotnych dla jubilerstwa). Publikujemy na łamach naszych pism teksty dla początkujący galwanotechników – jubilerów. Muszę przyznać, że proces dotarcia z wiedzą galwanotechniczną do środowiska jubilerskiego jest procesem trudnym. Wielu jubilerów kupując zestaw do np. złocenia, jest przekonanych, że wystarczy jedynie zanurzyć przedmioty w elektrolicie, włączyć prąd i doskonały efekt murowany. Procesy galwaniczne wymagają jednak olbrzymiej staranności i wiedzy. A z tą ostatnią niestety nie jest najlepiej.
Czy mogliby państwo przybliżyć naszym czytelnikom, na czym polega technika elektrochemicznej obróbki metali szlachetnych? I w jaki sposób jej zastosowanie wpływa na pracę jubilerów?
Złocenie, srebrzenie, palladowanie czy rodowanie galwaniczne polega na osadzaniu odpowiedniego metalu z wodnego roztworu jego soli pod wpływem prądu elektrycznego. Aby nakładana powłoka była trwale związana z podłożem, na które jest nakładana, stosuje się szereg operacji elektrochemicznych i chemicznych, takich jak odtłuszczanie, trawienie czy aktywowanie. Obróbka galwaniczna ma na celu uzyskanie odpowiedniego odcienia barwy, urozmaicenia kolorystycznego wyrobu czy poprawienia odporności na szkodliwe, korozyjne działanie środowiska. Ostatnimi laty kładzie się również silny nacisk na wyeliminowanie szkodliwego działania na zdrowie człowieka niektórych metali stosowanych w jubilerstwie.
W Polsce cały czas bardzo popularną techniką stosowaną przez jubilerów jest złocenie galwaniczne w kąpielach cyjankowych. Co państwo jako specjaliści sądzą o tej metodzie i na jakim poziomie wykonywana jest ona w Polsce?
Elektrolity na bazie cyjanków stosowane są od początku istnienia galwanotechniki. Nie muszę podkreślać, na jakie ryzyko narażony jest ktoś, kto stosuje tego typu preparaty. Niestety, w Polsce oferowane są jedynie kąpiele do złocenia, które w swym składzie zawierają związki cyjanków. Jeżeli dodamy do tego, że większość jubilerów złoci w zlewkach litrowych bez odpowiedniej wentylacji w pobliżu kwasów, to o tragedię nietrudno. A przynajmniej narażeni są na trwałe zmiany zdrowotne. Na świecie stosowane są bezcyjankowe roztwory do złocenia galwanicznego, jednak ich stosowanie wymaga sporej wiedzy i wieloletniego doświadczenia.
Czy sprawują państwo kontrolę nad procesami konserwacji biżuterii artystycznej znajdującej się w kolekcjach muzealnych lub prywatnych? Czy może udzielacie państwo porad, gdzie można znaleźć najlepszych specjalistów w tym zakresie? Bezpośrednio nie. To leży w gestii służb konserwatorskich. Możemy się pochwalić, że do technik konserwatorskich wprowadziliśmy techniki galwaniczne. W chwili obecnej istnieje szereg publikacji z tego zakresu, działają wyspecjalizowane pracownie i na wydziałach konserwatorskich prowadzi się nauczanie tych technik.
Państwa Towarzystwo pracuje nad dostosowaniem norm w dziedzinie galwanotechniki. Jak przebiegają prace i czy ich wyniki wpływają na pracę polskiego środowiska jubilerskiego?
Uczestniczymy w pracach wielu komitetów technicznych przy PKN, również w pracach komitetu technicznego nr 239 ds. jubilerstwa.
W jakim stopniu wiedza upowszechniana przez państwa wykorzystywana jest w procesie tworzenia bądź konserwacji biżuterii? Współcześnie wytwarzanie biżuterii stało się zajęciem inżynierskim.
Pomysł artysty projektanta dostosowuje się do wymogów produkcji masowej przy jednoczesnym uwzględnieniu coraz większych wymagań klientów co do trwałości kupowanego pierścionka czy kolii. O ile aktualny stan wiedzy o właściwościach materiałów stosowanych do wyrobu biżuterii można uznać za satysfakcjonujący, o tyle problem zużycia eksploatacyjnego jest od wielu lat przedmiotem intensywnych prac badawczych i rozwojowych. Takie potrzeby wynikają przede wszystkim z dostrzeżenia zależności odporności na mechaniczne zużycie od rodzaju stosowanych preparatów czyszczących i bardziej agresywnego wpływu współczesnego środowiska.
W następstwie stopniowego niszczenia warstw wierzchnich, biżuteria stopniowo traci swoje walory dekoracyjne. W istotnych miejscach na powierzchni wyrobu niewielka utrata pokrycia dekoracyjnego, na skutek mechanicznego tarcia, dyskwalifikuje wyrób, mimo że znakomita reszta materiału (traktowana jako rdzeń) w skali makroskopowej zachowuje początkowy kształt i szeroko rozumiane właściwości. Z tego punktu widzenia inwestowanie w rozwój i wdrażanie nowoczesnych technologii inżynierii powierzchni jest ze wszech miar przedsięwzięciem uzasadnionym i efektywnym.
W wielu przypadkach niezbyt kosztowna ingerencja technologiczna w skład chemiczny lub strukturę warstw wierzchnich powoduje, iż uszlachetnione części zachowują się w warunkach eksploatacji podobnie lub częstokroć lepiej, niż gdyby wykonane były w całości z drogich materiałów o złożonym składzie chemicznym i wysoko wytrzymałej mikrostrukturze. Dlatego poznanie nowych galwanotechnicznych technik uszlachetniania wyrobu jubilerskiego staje się konieczne.
Czy możliwe jest tworzenie biżuterii wykonanej z metali szlachetnych bez podstawowej wiedzy z zakresu galwanotechniki?
Oczywiście, że tak. Tylko jak długo będzie opłacalna mechaniczna obróbka wykończeniowa.
Co z państwa punktu widzenia musiałoby się zmienić w świadomości polskich jubilerów, aby państwa praca przełożyła się na pracę jubilerów?
Jestem optymistą, a zmiany wymusi życie. Wielu polskich jubilerów eksportuje swoje wyroby. Światowi odbiorcy wymagają odpowiedniego standardu wykończenia wyrobów, a wśród nich metody galwaniczne zajmują jedno z czołowych miejsc. Rachunek ekonomiczny wykaże, że aby móc sprostać tym wymaganiom i trzeba podwyższać swoje kwalifikacje z zakresu elektrochemii metali szlachetnych. My jesteśmy gotowi służyć radą i pomocą. Jeśli środowisko jubilerskie przedstawi nam swoje potrzeby, to spróbujemy podjąć bliższą współpracę, np. przygotowanie specjalistycznych kursów na potrzeby jubilerstwa.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Polski Jubiler: Na początku tego roku do uzgodnień międzyresortowych oraz konsultacji społecznych skierowany został projekt dokumentu “Ocena skutków regulacji dla problemów w branży jubilerskiej. Założenia do działań legislacyjnych i pozalegislacyjnych”. Termin zgłaszania uwag natomiast upłynął 15 kwietnia. Czy po analizie zgłoszonych uwag zostaną wprowadzone jakieś zmiany uwzględnione w projekcie ustawy o prawie probierczym? Czy przeprowadzone konsultacje przełożą się na sposób funkcjonowania urzędów probierczych?
Maria Magdalena Ulaczyk
Maria Magdalena Ulaczyk, dyrektor Okręgowego Urzędu Probierczego w Warszawie oraz Aleksandra Górkiewicz-Malina, dyrektor Okręgowego Urzędu Probierczego w Krakowie: Pytania w sprawie projektu ustawy powinny być kierowane raczej do Ministerstwa Gospodarki.
Aleksandra Górkiewicz-Malina,
Przedstawiciele Głównego Urzędu Miar i okręgowych urzędów probierczych uczestniczący w pracach nad tym projektem wnieśli dużo uwag, wiele z nich uwzględniono, ale nie spowodowało to zasadniczych zmian w odniesieniu do wcześniejszych założeń. Planowane podniesienie progu masy wyrobów srebrnych zwolnionych z obowiązkowego badania i cechowania z 5 do 8 gramów znacznie zmniejszy zakres kontroli probierczej wyrobów srebrnych, co z punktu widzenia konsumenta może mieć negatywne aspekty. Zdarza się, że wyroby sprowadzane z Dalekiego Wschodu nie odpowiadają próbom, zawierają elementy z metalu nieszlachetnego oraz powłoki niklowe. Badanie przeprowadzone w urzędzie probierczym gwarantuje, iż przedmioty te nie trafiają obecnie do obrotu, a po wejściu w życie nowych przepisów sytuacja w tym zakresie ulegnie radykalnej zmianie. Za próby i jakość tych wyrobów będzie odpowiadał podmiot, który oznaczy je znakiem imiennym, i należy mieć nadzieję, że ranga tego znaku dostatecznie zabezpieczy interesy przyszłych nabywców.
Bardzo często polscy jubilerzy, podczas branżowych spotkań, podnoszą postulat, aby zrezygnować z obowiązku cechowania wszystkich wyrobów jubilerskich, albo chociaż zwolnić z niego osoby posiadające kwalifikacje zawodowe lub artystyczne. Czy według pań w niedługim czasie będzie taka możliwość?
Zgodnie z obowiązującymi powszechnie zasadami nie można tworzyć odrębnych systemów prawnych dla różnych grup podmiotów. Polscy złotnicy, zarówno rzemieślnicy, jak też artyści plastycy od dawna zabiegają o ograniczenie obowiązku badania i cechowania wyrobów, ale na wspólnym, systematycznie harmonizowanym rynku takie zjawiska nie występują. Obserwując inne europejskie systemy prawne, można zauważyć raczej tendencje zaostrzające rygory prawne.
We Włoszech, które do tej pory stawiane były za przykład największych swobód w dziedzinie obrotu wyrobami z metali szlachetnych, planowane jest zniesienie tolerancji ujemnej przy określaniu prób oraz rezygnacja z ich uśredniania podczas ustalania wyniku badania. Oznacza to, że wbrew przewidywaniom, rośnie rola urzędów probierczych, które jako jednostki kontrolujące obrót, gwarantują ochronę konsumenta.
W Polsce zarówno znaczący producenci, rzemieślnicy, jak też artyści złotnicy coraz lepiej radzą sobie z wytwarzaniem stopów odpowiadających deklarowanym próbom, nawet jeśli surowcem nadal jest złom metali szlachetnych. Wielu wytwórców coraz częściej korzysta z atestowanych materiałów, co znacznie zmniejsza ryzyko popełnienia pomyłki przy sporządzeniu stopu wyjściowego. Utrzymania obligatoryjnego prawa probierczego nie można zatem traktować jako votum nieufności wobec producentów – jest to po prostu zachowanie jednakowego dla wszystkich podmiotów systemu, który – jako najbardziej skuteczny – dominuje w Europie i stanowi właściwą ochronę rynku.
W pierwszych dniach września projekt ustawy Prawo probiercze został skierowany do rozpatrzenia przez Radę Ministrów. Jaki wpływ na pracę administracji probierczej będą miały zmiany, które przewidziane są w projekcie prawa probierczego przygotowanym przez Ministerstwo Gospodarki?
Jak powiedziano wcześniej, najpoważniejsza zmiana to podniesienie progu masy wyrobów srebrnych zwolnionych z obowiązku badania i cechowania. Spowoduje to najprawdopodobniej znaczne zmniejszenie liczby zgłoszeń do urzędów probierczych, co powinno wyeliminować kolejki, na jakie skarżyli się nasi klienci. Szybsze będą terminy odbioru wyrobów. Zwiększy się natomiast zakres kontroli handlu – nasi inspektorzy będą sprawdzać, czy wyroby wprowadzone do obrotu bez cech probierczych są oznaczone znakami imiennymi oraz czy posiadają na metkach informacje o masie i próbie.
Będziemy też weryfikować zgodność tych informacji z rzeczywistymi próbami. Projekt ustawy wprowadza nowe próby dla wyrobów z metali szlachetnych – 0,999 dla wszystkich rodzajów metali szlachetnych i dodatkową próbę – 0,850 – dla wyrobów z platyny. Trudno przewidzieć, czy producenci będą korzystać z tych nowych prób. W wielu krajach wprowadzono je już przed laty, ale z badań rynkowych wynika, że nie zmieniło to znacząco dotychczasowych tradycji w zakresie najczęściej stosowanych prób.
Wykonanie nowych znaczników probierczych to duży wydatek dla naszych urzędów i mamy obawy, jak sobie z tym, w sytuacji kryzysowej, poradzimy. Przewidziane w ustawie zmiany strukturalne polegające na wprowadzeniu dwuszczeblowej struktury organów administracji probierczej nie powinny mieć wpływu na sytuację naszych interesantów. Skargi dotyczące jakości badania i cechowania będą rozpatrywane przez dyrektorów okręgowych urzędów probierczych, a organem odwoławczym od ich decyzji będzie Prezes Głównego Urzędu Miar.
Jak polskie przepisy dotyczące cechowania produktów będą, według nowego prawa, wyglądały na tle uregulowań europejskich?
Nasze przepisy od dawna nie odbiegają znacząco od przepisów europejskich. Teraz wprowadzenie nowych prób zbliża je jeszcze do tych uregulowań. W gremiach europejskich pewne zdziwienie budzi planowane rozszerzenie grupy wyrobów srebrnych zwolnionych z obowiązkowego cechowania, bowiem, jak wspomniano wyżej, w Europie przyjęto ostatnio raczej kierunek zaostrzający przepisy. Nasi koledzy z innych krajów, z którymi spotykamy się na posiedzeniach organizacji probierczych, dziwią się, że w dobie kryzysu i przy tym masowym zalewie rynku tandetną biżuterią z Dalekiego Wschodu, decydujemy się na taki krok, jak podniesienie progu masy wyrobów srebrnych do 8 gramów. Odpowiadamy w takich przypadkach, iż taka była wola branży jubilerskiej, a przy konstruowaniu projektu skorzystano z wzoru Wielkiej Brytanii i Holandii. Czas pokaże, czy decyzja ta była słuszna…
W pierwszym półroczu 2009 roku zaobserwowaliście państwo ponad 20-proc. spadek liczby wyrobów zgłaszanych do badania i cechowania. Czym tłumaczycie państwo taką sytuację? Czy według pań jest to skutek kryzysu, czy przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać gdzie indziej?
Sygnalizowany procentowy spadek liczby wyrobów zgłaszanych do badania i cechowania, jaki nastąpił w I półroczu bieżącego roku, jest odnoszony do liczby wyrobów zgłaszanych w tym samym okresie w wyjątkowo “koniunkturalnym” zarówno dla branży, jak i urzędów probierczych, roku 2008. W Okręgu krakowskim spadek ten wynosi około 20 proc., natomiast w Okręgu warszawskim, gdzie nie funkcjonują duże firmy produkujące biżuterię złotą, spadek jest znacznie większy, sięga nawet 30 proc. Taka tendencja występuje w większości krajów Unii i jej przyczyną jest recesja gospodarcza, która – może z pewnym opóźnieniem w stosunku do innych dziedzin – ale równie drastycznie – dotknęła branżę jubilerską. Jeśli ktoś ma dylemat, czy zapłacić ratę kredytu, zaopatrzyć się w podstawowe produkty żywnościowe, czy kupić pierścionek, na pewno zrezygnuje z tego “przedmiotu zbytku”. A ludzi z takimi problemami jest coraz więcej…
Producenci i importerzy zwracają uwagę na duże utrudnienia biurokratyczne, na które napotykają podczas współpracy z urzędami probierczymi, m.in. godziny otwarcia, odległości, czas oczekiwania na cechowanie produktów. Czy zmiany legislacyjne pójdą w parze z codziennym funkcjonowaniem urzędów?
Polska jest dużym krajem i odległości pomiędzy urzędami są rzeczywiście spore (zdarza się i 300 km), ale dla porównania – np. w Wielkiej Brytanii są tylko cztery urzędy probiercze, w Portugalii – 2, na Ukrainie – 8. Nie można powiedzieć, że posiadając 10 urzędów zajmujących się badaniem i cechowaniem wyrobów, negatywnie wypadamy na tym tle. Z trudem przyjmuje się w Polsce, praktykowany od dawna na Zachodzie, zwyczaj przesyłania wyrobów do badania i cechowania za pomocą poczty lub firm kurierskich.
Przy spadku liczby wyrobów, które trafiają do urzędów, spowodowanym kryzysem, a po wejściu w życie nowej ustawy – zmianą przepisów, nie można oczekiwać, że powstanie więcej urzędów. Koszt utworzenia prawidłowo wyposażonego urzędu probierczego jest bardzo wysoki i raczej w budżecie państwa nie będzie możliwe zabezpieczenie środków na ten cel. Z podobnych przyczyn wątpliwe jest, aby zaczęły powstawać punkty probiercze u producentów, choć projekt ustawy przewiduje taką możliwość. Godziny otwarcia urzędów (od 7.30 do 13.30) gwarantują możliwość zgłoszenia wyrobów w godzinach porannych, przed otwarciem zakładów i sklepów.
Nasi klienci powszechnie krytykują przyjętą w tym zakresie praktykę, ale kiedy prowadzono rozeznanie, czy byłoby duże zainteresowanie możliwością zgłoszeń w godzinach późnopopołudniowych, liczba pozytywnych opinii w tej sprawie była znikoma. Przy tak małej liczbie zatrudnionych w urzędach probierczych (163 etaty w skali kraju) i specyfice wykonywanych zadań (duża odpowiedzialność prawna i materialna pracowników), nie jest łatwo gospodarować zasobami kadrowymi i elastycznie ustalać czas pracy. Ostatnio, w związku ze spadkiem liczby zgłoszeń, klienci nie narzekają na wyznaczane przez nas terminy, nawet teraz, przed targami Złoto Srebro Czas, kiedy mimo kryzysu zauważamy większy ruch interesantów.
Na podstawie symulacji przygotowanej przez urzędy probiercze w Warszawie i Krakowie oszacowano, że w 2010 roku po wprowadzeniu nowej regulacji dochody administracji z powodu podwyższenia progu dla srebra ukształtują się na poziomie 10,4 mln złotych. Skąd wzięło się takie założenie?
Szacujemy, że zmiana progu masy wyrobów srebrnych zwolnionych z obowiązkowego badania i cechowania zmniejszy liczbę wyrobów srebrnych zgłaszanych do urzędów o około 50 proc., bowiem średnia masa połowy zgłaszanej biżuterii srebrnej oscyluje właśnie w tym przedziale. Spadek dochodów za czynności administracji probierczej, jaki wystąpił w wyniku recesji gospodarczej, zostanie zatem pogłębiony w związku z ograniczeniem zadań urzędów probierczych w zakresie badania i cechowania.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Janusz Kowalski
jest przewodniczącym Ogólnopolskiej Komisji Złotniczo-Jubilerskiej Związku Rzemiosła Polskiego, cechmistrzem Cechu Złotników, Jubilerów i Pokrewnych Zawodów Małopolskiej Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Krakowie
Polski Jubiler: Do podstawowej działalności Związku Rzemiosła Polskiego należy reprezentowanie interesów rzemiosła wobec organów władzy i administracji, sądów oraz organizacji społecznych i gospodarczych w kraju i za granicą. Jak wypełniacie państwo tę działalność względem polskiego jubilerstwa? Co mogą osiągnąć polscy jubilerzy dzięki państwa działalności?
Janusz Kowalski: Po roku 1989 w związku ze zmianą ustawy o działalności rzemiosła liczba rzemieślników zrzeszonych w cechach, izbach i Związku Rzemiosła znacznie zmalała. Pomimo usilnych starań władz i aktywu rzemiosła nie udało się przyciągnąć do organizacji nowych ludzi, jak również tych, którzy odeszli. Wprowadzenie ustawy mówiącej, że można wykonywać każdą działalność usługową bez przynależności do jakiejkolwiek organizacji, jak również bez kwalifikacji doprowadziło do obecnej sytuacji. Staramy się propagować wśród społeczeństwa usługi kwalifikowane, tzn. takie, których wykonanie daje pełną gwarancję fachowości i uczciwości. Niestety, brak jakichkolwiek przepisów, które by jednoznacznie ukróciły praktyki nierzetelności, niefachowości i bylejakości doprowadza do tego, że zła robota wypiera dobrą.
P.J.: ZRP podejmuje działania, które mają za zadanie przygotować polskie przedsiębiorstwa do pełnoprawnego uczestniczenia ze swoimi produktami na rynku Unii Europejskiej. Jak wyglądają te działania i na co może liczyć polska branża jubilerska na międzynarodowym rynku?
J.K.: Dyrektywa unijna mówiąca o swobodzie przepływu usług w krajach członkowskich została źle zinterpretowana przez władze polityczne i rządowe naszego kraju i, pomimo usilnych starań Związku Rzemiosła Polskiego, jak również Ogólnopolskiej Komisji Złotniczo-Jubilerskiej, nie dało się wywalczyć równouprawnienia między usługami i produkcją rodzimych rzemieślników a pozostałymi krajami Unii. Walka o odpowiednie traktowanie rynku usług jest do tej pory walką z wiatrakami. W związku z tym rodzima branża jubilerska – pomimo wzrostu – nie może nawiązać równorzędnej konkurencji z innymi państwami nie tylko unijnymi. Przykład: Rosja.
P.J.: Jakie działania podjęte bądź przez ZRP, bądź przez samych przedsiębiorców mogą pomóc polskiej branży jubilerskiej w zmniejszeniu dystansu wobec konkurencji w sprzedaży naszej biżuterii za granicą?
J.K.: Aby zmniejszyć dystans wobec konkurentów naszej biżuterii nie tylko za granicą należy: po pierwsze – odbudować zniszczone po osławionej reformie oświaty szkolnictwo zawodowe, i to w oparciu o konsultacje ze środowiskiem branżowym i rzemieślniczym prowadzącym naukę zawodu od dziesięcioleci, a nie robić błędu i powierzać reformę szkolnictwa zawodowego niefachowym i niekompetentnym urzędnikom. A po drugie, należy wprowadzić przepisy regulujące import biżuterii małowartościowej (chińskiej, indyjskiej) do naszego kraju, a równocześnie usprawnić eksport rodzimy, co wiąże się ze zmianą szeregu bzdurnych przepisów.
P.J.: W ostatnim czasie na łamach prasy polskiej rozgorzała dyskusja na temat wstąpienia Polski do strefy euro. Czy wspólna waluta będzie miała znaczenie dla rynku jubilerskiego? A jeśli tak, to jakie?
J.K.: Jeżeli gospodarka, jak również usługi rzeczowe i bytowe naszego kraju, staną wreszcie na wysokości zadania jak w cywilizowanym kraju, nie będzie miało znaczenia, jaka waluta jest obowiązująca.
P.J.: Na polskim rynku biżuteryjnym widać ogólną tendencję przenoszenia się salonów jubilerskich do centrów handlowych a także zdominowanie rynku przez wielkie korporacje jubilerskie, takie jak W. Kruk, Apart czy Yes. Natomiast w bazie REGON zarejestrowanych jest prawie cztery i pół tysiąca podmiotów gospodarczych trudniących się ogólnie pojętym przemysłem biżuteryjnym, z czego ponad 90 proc. z nich to firmy małe, zatrudniające do dziewięciu osób. Jak w takiej sytuacji powinny zachować się małe przedsiębiorstwa, aby nie zniknąć z rynku i móc konkurować z wielkimi graczami?
J.K.: Panuje błędne przekonanie, że małe przedsiębiorstwo usługowo-rzemieślnicze ma konkurować z wielkimi firmami typu: Kruk, Apart czy Yes. To tak jakby znana, mała firma krawiecka pana Turbasy chciała konkurować z Wólczanką czy Bytomiem, w których ubrania są powtarzane w setkach egzemplarzy, i patrząc na noszących je ludzi, widzimy manekiny ubrane w te same mundury. Jeżeli zasłonilibyśmy nazwy firm w hipermarketach i wszędzie dali jednakowe meble, to widzielibyśmy we wszystkich gablotach te same powtarzające się wyroby przeważnie z importu. Są to wyroby również nabywane przez pewną grupę klientów, którym nie przeszkadza kupowanie wyrobów jubilerskich obok sklepu z butami lub kawiarni sprzedającej fast food. Małe firmy specjalizują się głównie w biżuterii indywidualnej, jednostkowej, wykonywanej na zamówienie, w atmosferze pachnącej kawy i bliskiego kontaktu z wykonawcą. Dlatego też firmy takie na pewno nie znikną z rynku, aczkolwiek może okresowo zmniejszyć się ich liczba z uwagi na to, że społeczeństwo w dobie kryzysu jest niezamożne, ale zawsze pewna grupa wybitnych fachowców pozostanie.
P.J.: Jednym z głównych celów przedsiębiorstw rzemieślniczych jest uczenie zawodu nowych adeptów. Związek Rzemiosła Polskiego czynnie włącza się w wypełnianie przez firmy tej funkcji. Jak z punktu widzenia tak wielkiego podmiotu wygląda nauczanie zawodu jubilera w Polsce? Jak zmieniła się ta sytuacja na przestrzeni lat? I w jakim kierunku prowadzone są zmiany?
J.K.: W związku z coraz mniejszą liczbą rzemieślników zrzeszonych, a także, jak już wcześniej wspominałem, ze zniszczeniem szkolnictwa zawodowego zmniejszyła się znacznie liczba chętnych do nauki zawodu. Wynika to również z tego, że błędna polityka edukacyjno-gospodarcza zniosła wymóg kwalifikacji do wykonywania tego zawodu. Słynne twierdzenie prof. Balcerowicza, że “niewidzialna ręka rynku wszystko wyrówna” niestety nie sprawdza się w praktyce, którą to praktykę potwierdza nie mniej słynne powiedzenie Mikołaja Kopernika, że “zły pieniądz wypiera dobry pieniądz”. W związku z tym, że zostały zniesione wszelkie wymogi i nie ma żadnej odpowiedzialności, poza sądową, która trwa, jak to w naszym kraju bywa – latami, doprowadzono do tego, że coraz mniej uzdolnionej młodzieży trafia do tak żmudnego, trudnego, ale pięknego zawodu, jakim jest złotnictwo.
P.J.: Jakiej można spodziewać się przyszłości rzemiosła jubilerskiego w Polsce? Czy będzie się ono dynamicznie rozwijało, czy wprost przeciwnie – zostanie ono wyparte przez importowaną, gotową biżuterię?
J.K.: Wszystko zależy od wzrostu świadomości społecznej – co to jest popieranie własnej gospodarki, co to jest patriotyzm lokalny i państwowy, jak również wzrost chęci pokazania innym, że również my, jako społeczeństwo, potrafimy być zorganizowani, wydajni i umiemy zadbać o własne narodowe interesy. Dopóki nie będzie jasnej, opartej o rzetelną wiedzę współpracy z fachowcami w dziedzinie wszelkich branż zawodowych, a tylko urzędnicy – nie znając meritum sprawy – będą wykonywać ruchy pozorowane i mnożyć sztuczne bariery i przeszkody, tak długo nic nie będzie się w Polsce rozwijało. Nie tylko biżuteria zostanie wyparta przez import. Najlepszy dowód, że są kraje, które potrafiły to zrozumieć – są to Chiny, Indie i szereg innych, które wiedzą, że jedynie rozwój własnej nauki w każdej dziedzinie powoduje wzrost gospodarczy i dobrobyt społeczeństwa.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników
Mariuszem Drapikowskim
Polski Jubiler: W zeszłym miesiącu został pan wybrany na nowego prezesa Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników. Wobec tego chciałabym zapytać, jakie będą pana pierwsze decyzje? Czy zamierza pan wprowadzić zmiany w sposobie pracy i zarządzaniu MSB?
Mariusz Drapikowski, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Bursztynników: Pełniąc stanowisko wiceprezesa, miałem duży wpływ na dotychczasową politykę zarządu MSB, stąd nie zamierzam wprowadzać żadnych radykalnych zmian. Kierunek, jaki do tej pory obraliśmy, to efekt pracy całego zespołu. Cele, jakie sobie postawiliśmy, są dalekosiężne. Zamierzam się zatem skoncentrować na kontynuowaniu promocji bursztynu w szerokich działaniach. Stowarzyszenie integruje środowisko i wszystkich, którzy pracują w jakikolwiek sposób z bursztynem, zarówno producentów biżuterii, jak i handlowców, naukowców, artystów i oczywiście miłośników bursztynu. Mam nadzieję, że było to zauważalne, a działania, jakie sobie stawiamy na najbliższe lata, będą bazować na dotychczasowych osiągnięciach i je rozwijać.
Celem działalności MSB jest między innymi pomoc członkom Stowarzyszenia w ich pracy a także promocja bursztynu na międzynarodowych rynkach. W jaki sposób realizowane są wymienione cele?
Promocja bursztynu prowadzona przez Stowarzyszenie ma całkiem szeroki zakres. Wydaje mi się, że na jednym z ważniejszych miejsc należałoby wymienić szereg książek, jakie dość regularnie wydajemy. W zeszłym roku był to album “Top Amber”, w tym przygotowujemy kolejny tom książki “Bursztyn-Poglądy-Opinie”, która zawiera materiały seminaryjne z ostatnich pięciu lat targów Amberif. Jestem przekonany, że poszerzanie wiedzy naukowej czy popularnonaukowej to podstawowa działalność promocyjna w długofalowym okresie. Interesujące dla odbiorców ozdób jubilerskich są te z nich, które mają głębsze odniesienie do kulturowości niż tylko atrakcyjność estetyczna. Historia bursztynu jest prawie tak długa jak historia obecności ludzi na terenach północnej Europy. Jest to kamień, który był wyjątkowo ceniony w kulturze śródziemnomorskiej już kilka tysięcy lat temu, a także świadek życia sprzed 40 milionów lat. Jeśli zatem choć niektóre z tych jego cech będą powszechnie znane, bursztyn będzie postrzegany jako jeszcze cenniejszy i ciekawszy. Równie ważnym sposobem na promocję bursztynu jest współpraca z osobami, które się do nas zwrócą z prośbą o informacje. Często są to zagraniczni dziennikarze, polskie ambasady, zainteresowani bursztynem kupcy. Posiadamy znaczną bibliotekę zdjęć, które bezpłatnie udostępniamy, na życzenie przygotowujemy również teksty. Ze wszystkich wymienionych wcześniej materiałów mogą korzystać nasi członkowie czy przy opracowaniu własnych stron, czy po prostu we własnej promocji. Stowarzyszenie jest także obecne na szeregu imprez targowych, na których skupiamy się na promocji zarówno informacji o bursztynie, jak i naszych członków oraz firm rekomendowanych. Myślę, że moglibyśmy rozmawiać o sposobach promocji długo z zawsze podobnym podsumowaniem, że dużo zrobiono, jeszcze więcej można zrobić i że budżet przeznaczony na promocję zawsze mógłby być większy.
Jakie czynniki mogą pomóc polskiej branży bursztynniczej w zwiększeniu dystansu wobec konkurencji w sprzedaży naszej biżuterii z bursztynem za granicą?
Jednym ze statutowych celów MSB jest promocja i aprecjacja bursztynu. W ciągu ostatnich lat Stowarzyszenie nawiązało współpracę ze światowej sławy projektantami biżuterii, skutecznie zaciekawiając ich urodą i znaczeniem bursztynu w całej kulturze europejskiej. Tacy projektanci, jak Michael Zobel, Wilhelm Tasso Matar czy ostatnio zaproszona na targi Amberif Barbara Westwood, wykorzystując bursztyn w swoich projektach, są doskonałymi ambasadorami bursztynu bałtyckiego. W Polsce mamy szkoły, które kształcą projektantów, a w nich swoją wiedzę przekazują doskonali artyści, jak profesor Andrzej Szadkowski, profesor Andrzej Boss, dr hab. Sławomir Fijałkowski i wielu innych, którzy od lat współpracują ze Stowarzyszeniem. Jedynym kierunkiem rozwoju naszej branży jest jak najszybsza ucieczka do przodu. Z dalekowschodnimi producentami nie jesteśmy w stanie konkurować cenowo i tego nie chcemy robić. Naszym zadaniem jest wyznaczać trendy w biżuterii bursztynowej i stawiać coraz wyższe standardy jakościowe i wzornicze. Polscy bursztynnicy znani są z doskonałego zrozumienia bursztynu, to, co możemy zrobić, to ciągły rozwój i stawianie sobie poprzeczek coraz wyżej bez oglądania się na cenową konkurencję. Współpracą z naukowcami, powiększaniem wiedzy o bursztynie, kształceniem projektantów, największymi na świecie targami bursztynu, a także znaczącą liczbą firm zajmujących się złotem Bałtyku wskazujemy, że to u nas jest bursztynowy umbilicus mundi (pępek świata).
W Polsce prawie każdy wie, czym jest bursztyn, jednak mimo wszystko biżuteria z nim nie cieszy się wielkim zainteresowaniem wśród naszych rodaków. Czy Stowarzyszenie zamierza prowadzić jakieś działania, aby podnieść poziom wiedzy na temat bursztynu i promować biżuterię autorską?
Myślę, że w dużym stopniu już odpowiedziałem na to pytanie. Jednak muszę dodać, że nie zgadzam się z pani zdaniem, że bursztyn w Polsce nie cieszy się popularnością. Moim zdaniem, także zdaniem wielu moich kolegów, widać wyraźne zainteresowanie bursztynem w Polsce. Na pewno nie wszyscy znają współczesne wzornictwo biżuterii bursztynowej, o którego promocję na pewno musimy zadbać. W zeszłym roku Stowarzyszenie wydało album “Top Amber”, pierwszą polską publikację na temat współczesnego designu w bursztynie. Album spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem i został bardzo ciepło przyjęty nie tylko w branży. Planujemy dalsze publikacje i współdziałanie z prasą modową oraz popularną. Chcemy, żeby zwykli obywatele mieli dostęp do informacji o aktualnych trendach. Z działań skierowanych do polskich odbiorców mógłbym także wymienić konkurs Szkoła na bursztynowym szlaku, który zorganizowaliśmy wraz z X LO z Gdańska. Przyznam, że poziom prac, podejście do tematu i zainteresowanie, jakie wykazali nauczyciele i uczniowie, były niesamowicie pozytywnie zaskakujące. Myślę, że rośnie młode pokolenie Polaków, którzy za kilka lat ponownie zwrócą uwagę na wspomnienie z dzieciństwa – bursztyn, ale tym razem już jako konsumenci. Należałoby jeszcze wspomnieć, że modna ostatnio tak zwana turystyka ekstremalna ma także swoje bursztynowe wcielenie. Jesienne i zimowe sztormy, które wyrzucają bryłki bałtyckiego złota na plażę, ta nieokiełznana siła dzikiej przyrody, stają się dla niektórych turystów bardziej atrakcyjne niż letnie zatłoczone nadmorskie promenady. Bursztyn dziś jest nie tylko kaboszonem w srebrnym pierścionku, lecz całym spektrum związanych z nim wrażeń, czego kulminacją jest wspaniała bursztynowa biżuteria projektowana w Polsce.
Stowarzyszenie posiada krajową listę rekomendowanych rzeczoznawców o potwierdzonych i sprawdzonych kwalifikacjach zawodowych w zakresie wyceny bursztynu. Czy dzięki ich działalności zmienia się podejście jubilerów do bursztynu? Czy prowadzicie szkolenia i kursy podnoszące kwalifikacje zawodowe, aby każdy jubiler w Polsce mógł dokonać prawidłowej oceny bursztynu i docenić jego właściwości?
Musimy sobie od razu wyjaśnić, że nie każdy będzie rzeczoznawcą, to wąska grupa bardzo dobrych specjalistów geologów, gemmologów czy entomologów. W poprzednich latach prowadziliśmy kursy towaroznawców bursztynu. Cieszyły się one bardzo dużym zainteresowaniem i w najbliższej przyszłości planujemy ich powtórzenie. Dzięki pracy naszych rzeczoznawców jubilerzy uczą się odróżniać bursztyn bałtycki od jego namiastek i falsyfikatów. Stowarzyszenie nieustannie monitoruje rynek, stąd mamy bardzo dużą wiedzę na temat możliwych oszustw. W każdej chwili można wykonać za naszym pośrednictwem badanie bursztynu najnowszymi i najbardziej pewnymi metodami. Z początkiem działalności MSB została wprowadzona instytucja firmy rekomendowanej, która zobowiązuje się do stosowania określonych standardów i poddaje się dobrowolnej kontroli. Jest to także sposób na przejrzystość rynku, uczciwość i pewność co do stosowanych materiałów.
Jak ocenia pan polski rynek bursztynniczy? Co zmieniło się w nim na przestrzeni lat i w którą stronę, pana zdaniem, będzie się on dalej rozwijał?
W dużym stopniu już odpowiedziałem na to pytanie. Jego rozwój widzę tylko w przywiązaniu dużej uwagi do jakości wykonania i wzornictwa. Staramy się przenieść ciężar prezentowania bursztynu ze sklepów z pamiątkami do galerii i dobrych sklepów jubilerskich. Wyraźnie już można zauważyć, że bursztyn zaczyna zajmować miejsce na górnej półce jubilerstwa obok szlachetnych kamieni i brylantów.
Polscy projektanci zazwyczaj wybierają bursztyn jako materiał do wykonywania swojej autorskiej biżuterii. Czy uważa pan, że kierunek, w którym podążają artyści, jest słuszny? Czy możliwe jest, aby biżuteria z bursztynem stała się najoryginalniejszą i najbardziej pożądaną biżuterią w Polsce?
Nie mam co do tego wątpliwości. Każdy kamień bursztynu to osobna historia, każdy jest inny. Artyści projektanci doskonale potrafią wychwycić jego subtelny urok, nadając mu niepowtarzalną oprawę. Który inny kamień daje takie możliwości?
Jest pan jednym z najbardziej znanych polskich projektantów, pana prace zyskały uznanie najznamienitszych ludzi na świecie. Jest pan także głównym projektantem Bursztynowego Ołtarza w bazylice św. Brygidy w Gdańsku. Charakterystyczną cechą pana twórczości jest umiłowanie bursztynu. Co mógłby pan doradzić młodym artystom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z bursztynem?
To, co zwykle radzę w rozmowach młodym artystom, aby się starali jak najbardziej zgłębić materiał. űeby wydobyli z niego całe ciepło i piękno, które jest w nim zawarte. Jestem przekonany, że ich młodzieńcza wrażliwość uwypukli te aspekty i dostrzeże niezwykłość tego kamienia. Dobre rzemiosło i poznanie możliwości materiału, umiejętność w posługiwaniu się narzędziami na pewno nie będą ograniczać w twórczości.
Czym dla pana osobiście jest bursztyn?
Czym dla mnie osobiście jest bursztyn? Już tyle razy na to pytanie odpowiadałem, że boję się kolejnego… Po prostu kiedyś się w nim zakochałem. Na pewno jest jednym z materiałów twórczych, nie chcę mówić, że jedynym, choć zdecydowanie najważniejszym.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Tomaszem Kłoczewiakiem,
prezesem Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich
Polski Jubiler: Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich powstało ponad dwadzieścia lat temu, aby ujednolicić zasady, jakimi powinni kierować się rzeczoznawcy jubilerscy w swojej pracy. Czy po tylu latach istnienia można powiedzieć, że cele statutowe zostały spełnione?
Tomasz Kłoczewiak, prezes Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich: Dążenie do ujednolicenia zasad oceny jakości i kamieni jubilerskich jest jak podróż do linii horyzontu. Ciągle się do niej zbliżamy, lecz nie jesteśmy w stanie jej osiągnąć. Nie sprzyja temu także stan prawny rzeczoznawstwa jubilerskiego. Według aktualnego stanu prawnego każdy może zająć się tą profesją. űaden organ nie wymaga udokumentowania jakichkolwiek kwalifikacji ani wiedzy. Wystarczy zwykły wpis do ewidencji działalności gospodarczej. Dopiero rynek weryfikuje rzeczoznawców. Wychodzimy jednak w Stowarzyszeniu z założenia, że podstawą jednolitego spojrzenia na rzeczoznawstwo jubilerskie są takie same lub podobne kwalifikacje osób, które ten zawód wykonują. Stąd wynika ogromny nacisk, jaki kładziemy na podnoszenie kwalifikacji przez naszych ekspertów, a także przez osoby nienależące do naszego Stowarzyszenia, lecz zainteresowane zdobyciem lub podnoszeniem kwalifikacji. Systematycznie organizujemy różne kursy dla wszystkich zainteresowanych osób. Dla naszych rzeczoznawców organizujemy doszkalające szkolenia w Antwerpii i w Idar-Oberstein. W Polsce organizujemy wiele monotematycznych szkoleń, np. “Monety Złote”, “Znawca Pereł”, pozwalających pogłębić wiedzę. Zapraszamy na nie wszystkich chętnych. Pełny wykaz szkoleń znajduje się na naszej stronie internetowej: www.srj.org.pl. Wychodząc naprzeciw potrzebom naszych rzeczoznawców, którzy czasami mają wątpliwości, jaki poziom cenowy zastosować do wyceny diamentów, wydajemy dwa razy do roku propozycje cenowe do wyceny diamentów w obrocie wtórnym-komisowym. Traktujemy je jako radę czy zalecenie dla rzeczoznawców. Stosowanie tych wytycznych nie jest obowiązkowe. Stwarzamy więc możliwości, aby wszyscy przyjęli te same podstawy do wyceny kosztowności. Stowarzyszenie prowadzi szkolenia i kursy umożliwiające podnoszenie kwalifikacji zawodowych, nadaje tytuł “Znak Jakości” firmom, których właściciele lub pracownicy są rekomendowanymi rzeczoznawcami, a także prowadzi krajową listę rekomendowanych rzeczoznawców o potwierdzonych i sprawdzonych kwalifikacjach zawodowych.
Jakie jeszcze stawia sobie cele SRJ i czy wiedza na temat wyrobów oraz wyceny kamieni jubilerskich dzięki Stowarzyszeniu zmieniła się w ciągu ostatnich lat?
Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby propagować fachowe rzeczoznawstwo jubilerskie. Sądzimy, że ta aktywność przekłada się także w jakiejś części na ogólną wiedzę wśród ogółu społeczeństwa o jubilerstwie, ocenie jakości wyrobów i kamieni jubilerskich a również o wycenie kosztowności. Na każdych targach jubilerskich można znaleźć nasze stoisko, na którym udzielamy wszystkich informacji o przedstawionej nam do oceny lub konsultacji fachowych, także cenowych, biżuterii. Jest to nasza działalność społeczna, mająca na celu propagowanie naszego Stowarzyszenia, ale także podnosząca ogólną wiedzę o biżuterii. Niebagatelną rolę w podnoszeniu ogólnej wiedzy o kosztownościach ma także masowe korzystanie z internetu, szczególnie przez osoby młode. Uważam, że ogólna wiedza o tych zagadnieniach poszerzyła się znacznie. Jeśli jest w tym jakaś mała zasługa naszego Stowarzyszenia – tym lepiej dla nas.
Od dawna współpracują państwo z Wysoką Radą Diamentów – HRD w Antwerpii oraz Niemieckim Towarzystwem Gemmologicznym. Jak ta współpraca wpływa na działalność Stowarzyszenia?
Współpraca z tymi organizacjami, a przede wszystkim z ich ośrodkami szkoleniowymi, to przede wszystkim współpraca w zakresie szkolenia. Obie te instytucje mają ogromne doświadczenie w tym zakresie, a przede wszystkim ogromną bazę szkoleniową, zarówno w zakresie wyposażenia technicznego stanowisk szkoleniowych, jak i eksponatów do praktycznego szkolenia słuchaczy. W obu instytucjach podstawą szkolenia są zajęcia praktyczne. Czas przeznaczony na zajęcia praktyczne to około 70% do 75% ogólnego czasu szkolenia. Jeśli wyobrazimy sobie, że w czasie trzytygodniowego kursu ekspertów diamentów każdy ze słuchaczy powinien ocenić co najmniej sto pięćdziesiąt kamieni, będziemy mieć obraz ogromu bazy materiałów potrzebnych do szkolenia. Trzeba także podkreślić, że kamienie muszą być w różnych klasach jakościowych, także w tych najrzadszych, ponadto odpowiednio dobranych i przygotowanych do ćwiczeń. Rzutuje to naturalnie na koszt takiego zestawu. Tak więc nasza współpraca to przede wszystkim szkolenia, czyli w pełni profesjonalne podnoszenie kwalifikacji – to, co jest podstawą działania każdego fachowca. Należy także podkreślić, że każdorazowo kolejne szkolenia są uzupełniane przez organizatorów o najnowsze techniki otrzymywania syntetycznych kamieni oraz metody poprawiania kamieni naturalnych. Zarówno HRD, jak i DGemG wyjątkowo aktywnie reagują na nasze potrzeby. Zawsze dostosowują się do naszych potrzeb: ilościowych, terminowych etc. Fakt, że HRD wspólnie z naszym Stowarzyszeniem występuje na targach AMBERIF w Gdańsku – mamy tam zazwyczaj wspólne stoisko – świadczy o tym, że HRD też jest zainteresowane współpracą z SRJ.
Jakie profity mają osoby, które decydują się na współpracę z SRJ, oprócz podnoszenia swoich umiejętności zawodowych?
Powyżej dość szeroko omówiłem, co robimy dla naszych członków. Jeśli jednak ktoś uważa, że przynależność do Stowarzyszenia ma przynosić jeszcze dodatkowe profity, to lepiej niech się nie interesuje naszym Stowarzyszeniem. Słowo stowarzyszenie pochodzi od słowa towarzystwo, czyli od słowa, które oznacza grupę osób mającą wspólne cele, zainteresowania, wspierającą się nawzajem, czasem robiącą wspólne interesy, ale również lubiącą się wzajemnie, spędzającą czasami wspólnie czas. I to jest dodatkowy profit, jaki można uzyskać, należąc do jakiegoś kręgu osób. Pewnym ułatwieniem dla członków Stowarzyszenia nieposiadających stosownego sprzętu jest możliwość skorzystania z naszej bazy sprzętu gemmologicznego, a przy okazji uzyskania fachowej konsultacji i rozwiania wątpliwości.
W zeszłym roku na zlecenie Ministerstwa Gospodarki przeprowadzone zostało badanie ankietowe, którego celem było poznanie opinii przedsiębiorców branży złotniczej i jubilerskiej m.in. na temat rzeczoznawstwa kamieni jubilerskich i bursztynu. Blisko połowa ankietowanych nie potrafiła wyraźnie określić swojej opinii. Skąd według pana wynika taka sytuacja? Czy nie oznacza to, że wiedza na temat rzeczoznawców jest w branży mała, czy może mały jest dostęp do dyplomowanych rzeczoznawców? A może jest to problem niedostatecznej informacji i edukacji przedstawicieli branży jubilerskiej?
Stowarzyszenie brało udział w tej ankiecie. Jej celem nie było poznanie opinii branży jubilerskiej na temat rzeczoznawstwa jubilerskiego, lecz zasięgnięcie opinii przed zakończeniem prac nad nową Ustawą probierczą. Niemniej trzeba przyznać, że wiedza ogółu na temat rzeczoznawstwa jubilerskiego nie jest szeroka.
Z czego to wynika?
Na pewno z faktu, że rzeczoznawstwo jubilerskie traktowane jest trochę jak wiedza “tajemna”, trudna, dla większości osób mało zrozumiała. Trafność pytania polega jednak na tym, że zawarte są w nim już odpowiedzi. Korzystając z tej okazji, zachęcam wszystkich do zainteresowania się tym problemem.
Co pan, jako prezes Stowarzyszenia mógłby doradzić sprzedawcom i właścicielom sklepów jubilerskich, aby prowadzona przez nich działalność przynosiła większe zyski?
Jest mi bardzo miło, że zostałem potraktowany w tym wywiadzie jak człowiek posiadający receptę prawie na wszystko. Ale ja przecież też prowadzę swoją działalność gospodarczą, z lepszym lub gorszym efektem, i mogę na ten temat wypowiedzieć się tylko jako osoba prywatna. Uważam, że podstawą sukcesu są właściwe kwalifikacje, przy czym naturalnie im wyższe – tym lepiej. Nie mam na myśli tylko kwalifikacji formalnych, wynikających z ukończenia stosownych szkoleń, ale kwalifikacje w szeroko pojętym znaczeniu: znajomość nowych technik i technologii, co wymaga nieustannego śledzenia nowości, znajomość nowych technik marketingowych, śledzenie tendencji cenowych w różnych dziedzinach, wreszcie śledzenie tendencji w modzie – zarówno światowej, jak i krajowej. Wszystko to wpływa na poziom prowadzenia firmy i oczywiście przekłada się na poziom dochodów. Tylko bardzo wysokie kwalifikacje zawodowe pozwolą zaistnieć, być wiarygodnym i przetrwać na rynku nawet małym rodzinnym firmom. Inaczej mówiąc, powinniśmy być otwarci na otaczający nas świat. Dobrym pomysłem byłoby uczestnictwo, nawet bierne, we wszystkich jubilerskich imprezach targowych.
Od wielu miesięcy docierają do nas informacje o wielkim kryzysie ekonomicznym, czy pana zdaniem kryzys odciśnie swoje piętno na rynku biżuterii? Czy Polacy przestali kupować droższą biżuterię i zaczęli zadowalać się tanią, sztuczną biżuterią?
Media bardzo wiele czasu poświęcają problemowi kryzysu ekonomicznego. Jest to temat, który musi dotknąć także nas w branży jubilerskiej. Jest oczywiste, że w czasach kryzysu wyroby jubilerskie jako pierwsze znikają z koszyków zakupowych klientów. Są to przecież przedmioty zbytku. Ale bądźmy dobrej myśli – one jako pierwsze wracają do koszyków, gdy tylko sytuacja finansowa nieco się poprawi. Pocieszający jest jednak fakt, że złoto mimo kryzysu ma się dobrze na giełdach i wiele osób obecnie lokuje w złoto. Natomiast temat związany ze sztuczną biżuterią to temat, który istnieje niezależnie od kryzysu. Po prostu jest taka moda. Dużym zakupom sztucznej biżuterii sprzyja jej stosunkowo niska cena, wynikająca ze źródeł zaopatrzenia w tego typu przedmioty. Jest to obecnie wyłącznie Daleki Wschód, gdzie ceny, jak wiemy, są bardzo niskie.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Grzegorzem Węcem,
jednym z właścicieli sklepu Węc-Twój Jubiler Grzegorz Węc i Artur Węc SC.
Czym dla pana osobiście jest biżuteria?
Grzegorz Węc, jeden z właścicieli sklepu Węc-Twój Jubiler Grzegorz Węc i Artur Węc SC: Biżuterię widzę jako formę kreacji własnego ja. Pozwala pokazać innym ludziom w pośredni sposób nasz: status, osobowość, przyzwyczajenia i pragnienia. To nasza wizytówka działająca podświadomie na ludzi spotykających się z nami.
Czy mógłby pan podzielić się z naszymi czytelnikami swoją receptą na sukces?
Sukces, miara sukcesu, to pojęcia względne. Poczucie sukcesu zależy od wartości, które sami uważamy za ważne. Dla mnie sukcesem zawodowym jest to, że praca, którą wykonuję, sprawia mi radość i dodatkowo pozwala utrzymać się i rozwijać. Mogę pracować z ciekawym zespołem, mam wpływ na moją cząstkę świata. Trudno mi mówić o innym rodzaju sukcesu. Rozwój firmy, obroty, zyski, produkty są ważne, lecz one raczej są pochodną sukcesu. Bo czy można tworzyć i rozwijać bez radości z dnia codziennego, z tego, co się robi?
Wiele osób ma wyobrażenie, że zawód jubilera to starodawne rzemiosło, w którym nie można zaproponować odbiorcom niczego nowego, a jednak państwu się to udało. Skąd czerpiecie państwo inspiracje w swoich nowych kolekcjach biżuterii?
Od umiejętności jubilera zależy bardzo dużo. Jednak bez rozwijania i wprowadzania nowych technik łatwo z czołówki spaść na koniec stawki. Można powiedzieć, że już wszystko zostało stworzone. Jednak bazując na minionych stylach, zapomnianych pomysłach, trzeba tworzyć nową wartość. I nie chodzi tylko o wyroby, lecz o całą filozofię podejścia do klienta i współpracowników. W firmie posiadamy niewielką własną kolekcję biżuterii. Nie jest to kolekcja typowo autorska. Wyroby te powstają pod wpływem oczekiwań klientów (w które staramy się wsłuchiwać) we współpracy z innymi jubilerami. Jednak początek drogi dopiero przed nami.
Współpracujecie państwo z innymi artystami, m.in. Adamem Hadrysiem, jak traktujecie taką współpracę? Czy promocję cudzej biżuterii w swoim sklepie nie traktujecie jak konkurencji dla swoich autorskich projektów?
Jesteśmy również firmą handlową. Szczególnie specjalizujemy się w dostarczaniu ciekawego i dobrego produktu klientowi ostatecznemu – detalicznemu. Ładne, eleganckie wyroby są w naszej ofercie zawsze mile widziane. Oprócz firmy pana Adama współpracujemy z innymi producentami posiadającymi uznanie w kraju i za granicą. Nie są to tylko artyści, lecz również firmy mające w swej ofercie oryginalną i efektowną biżuterię. Promocja dobrych i sprawdzonych marek we własnej firmie nie stanowi konkurencji, pod warunkiem dobrania asortymentu w sposób uzupełniający własną ofertę. Firmy takie jak nasza powinny oferować klientom jak najciekawszy i szeroki wybór biżuterii. W którą stronę, państwa zdaniem, rozwijać się będzie rynek biżuterii w Polsce? Czy projektanci pójdą w stronę biżuterii artystycznej, czy może komercyjnej? A może można pogodzić te dwie panujące powszechnie tendencje?
Należy je godzić. Wyroby artystyczne najczęściej nie nadają się do codziennego noszenia i są skierowane do niewielkiej grupy odbiorców. Jednak artyści na bazie własnych pomysłów są w stanie wraz z firmami tworzyć kolekcje oryginalne i zarazem praktyczne, które będą miały szanse zaistnieć w świadomości przeciętnego klienta, i dodatkowo odnieść sukces finansowy.
Udało się państwu stworzyć dobry i atrakcyjny dla klientów sklep internetowy Węc-Twój Jubiler z biżuterią. Jak udało się państwu przekonać klientów, żeby kupowali u was?
Podstawą było ustalenie czystych i przejrzystych reguł współpracy na styku klient-sklep. Musieliśmy przełamać własne opory, otworzyć się na potrzeby tak nietypowego medium, zarazem dotrzeć do potencjalnych odbiorców i przekonać ich o naszej uczciwości oraz rzetelności. Lata 2003/2004 były przełomowym okresem, gdyż wtedy odkryliśmy, że jest zapotrzebowanie na taką formę sprzedaży i warto w nią inwestować. Okazało się wtedy również, że sprzedaż biżuterii w internecie wymaga równie dużych nakładów finansowych i czasowych jak sprzedaż w sklepach stacjonarnych. Pierwsza wersja naszego sklepu internetowego z biżuterią miała wiele nowatorskich rozwiązań niespotykanych dotychczas w sieci. Dzisiaj te narzędzia stosują dziesiątki firm jubilerskich, które starają się oferować swoje produkty w internecie. Muszę przyznać, że cały czas czujemy ich oddech na plecach.
Firma Węc-Twój Jubiler istnieje na polskim rynku już prawie dwadzieścia lat. Jak, według państwa, przez ten czas zmieniała się polska branża jubilerska i w jakim kierunku teraz będzie się rozwijała?
Uważamy, że specjalizacja jest przyszłością firm jubilerskich. Każdy z nas powinien znaleźć własną niszę. Rynek daje przestrzeń na współistnienie obok siebie dużych sieci jubilerskich, jednoosobowych zakładów złotniczych, jak również firm jubilerskich małych i średnich. Najważniejsze jest poznanie potrzeb odbiorców, do których kierujemy własną ofertę. Wierzę, że kierunek przez nas obrany, pozwoli nam dobrze działać i rozwijać się co najmniej przez następne 20-lecie.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Stowarzyszenie Twórców Form Złotniczych powstało przed prawie 20 laty. Jakie cele przyświecały jego założycielom? Andrzej Bielak, prezes Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych: Rok 1991 był czasem przemian, grupa znających się ze wspólnych wystaw osób postanowiła zorganizować się, aby lepiej działać, wymieniać się informacjami i doświadczeniami, mieć swoją formalną reprezentację na zewnątrz, załatwiać interesy grupy. Wcześniej działały koła złotników przy okręgach ZPAP, ogólnopolskiej organizacji nie było.
Kim są członkowie Stowarzyszenia?
To bardzo różne osoby, z różnym wykształceniem, preferujące różne style i kierunki w złotnictwie, najkrócej ujmując, pasjonaci złotnictwa artystycznego o udokumentowanym dorobku, wiedzy i umiejętnościach, którzy postanowili działać dla wspólnego dobra. Ta artystyczna różnorodność w Stowarzyszeniu jest jego wielką siłą.
Głównym celem działalności STFZ jest podniesienie skuteczności działań twórczych oraz promocja polskich twórców form złotniczych w kraju i za granicą. Poprzez jakie działania realizujecie państwo zadania statutowe?
Tych działań jest bardzo dużo i bardzo różnorodnych, właściwie powinno się zacytować kilkanaście sprawozdań zarządu i rady programowej z wszystkich walnych zjazdów. Zainteresowanych szczegółami zapraszam na stronę internetową Stowarzyszenia http://www.stfz.art.pl/forum/viewtopic.php?t=226. W jednym zdaniu – poprzez organizację życia artystycznego w kraju i rozbudowane różnorodne kontakty zagraniczne, a także bardzo ciekawą merytorycznie stronę internetową.
Z jakich form pomocy mogą korzystać członkowie Stowarzyszenia?
Wszystkim zapewniamy doradztwo prawne, wsparcie w kontaktach z organami państwowymi. Wydajemy sporo opinii i zaświadczeń. Jakkolwiek STFZ nie prowadzi działalności socjalnej, praktycznie każdy dotknięty przez los dostawał wsparcie materialne organizowane w sposób spontaniczny. Nasi członkowie mają upusty w wielu zaprzyjaźnionych sklepach i firmach pracujących dla złotnictwa.
Od wielu lat STFZ współorganizuje czołowe wystawy złotnictwa w Polsce – legnickie Przeglądy Form Złotniczych i warszawskie “PREZENTACJE”. Jak pan, jako prezes Stowarzyszenia, ocenia poziom polskich twórców, szczególnie na tle ich kolegów z zagranicy?
Polscy twórcy w niczym nie są gorsi od kolegów z zagranicy, od początku powstania STFZ twierdziłem, że polskie złotnictwo jest w Europie “od zawsze”, a nie od momentu przyjęcia naszego kraju do UE. Integracja polskiego i europejskiego złotnictwa znacznie przyspieszyła po zniknięciu granic i barier celnych. Wielu znawców twierdzi wręcz, że polskie złotnictwo jest bardziej świeże i oryginalniejsze. Być może wynika to z polskiej specyfiki – większej otwartości i nieskrępowania wielu osób szkolnym myśleniem o biżuterii.
STFZ jest pomysłodawcą konkursu sztuki złotniczej, w którym nagroda wydaje się być równie oryginalna jak nagrodzone prace. Czy mógłby pan zdradzić, jakie warunki musi spełnić osoba nagrodzona kilogramem srebra w kształcie logo STFZ?
Nie ma stałych kryteriów przyznawania nagrody STFZ, jest ona przyznawana i indywidualnie, i przez jury. Dostają ją osoby z różnych kręgów i o różnych koncepcjach artystycznych. To także potwierdza naszą otwartość na różne myślenie o biżuterii. Natomiast niezmienna jest idea – kilogram feinu w kształcie logo. Można powiesić na ścianie, można też odcinać po kawałku i wykorzystywać.
Pana działalność nie ogranicza się jednak tylko do przewodniczenia STFZ, jest pan bowiem także właścicielem własnej galerii, w której popularyzowana jest biżuteria autorska, a także jej twórcą. Czy pana zdaniem Polacy będą skłonni częściej wybierać biżuterię autorską od komercyjnej, serwowanej im w sklepach jubilerskich?
Jest wcale niemała, powiększająca się, grupa odbiorców takiej biżuterii. Wiele osób w Polsce, wielu właścicieli galerii od lat nad tym pracuje. Ale jak wszędzie – gusta są różne. Mam ciekawe doświadczenie, ostatnio zaproponowałem młodym ludziom “Inne Obrączki”, inną filozofię i stylistykę obrączek ślubnych. Okazało się, że jest spora grupa, której to myślenie odpowiada, i jak tylko pokazała się taka możliwość, korzystają z niej. To dobry prognostyk, myślę, że młodzi ludzie częściej od rodziców będą wybierali biżuterię autorską.
Czy mógłby pan podzielić się z naszymi czytelnikami sekretami dotyczącymi sposobu wytwarzania przez pana niezwykle oryginalnej biżuterii? Skąd czerpie pan inspiracje?
Ponad dwadzieścia lat pracowaliśmy wspólnie z moją żoną, wtedy pomysły były owocem wspólnego myślenia, dyskusji, nawet kłótni. Odkąd Barbara odeszła do fotografii, pracuję sam. Projekty powstają zwykle w czasie weekendów i wakacji. Lubię usiąść i w spokoju zapisywać pomysły. Co do technologii – mimo że znam się na tym dobrze – skończyłem technologię metali na Politechnice Krakowskiej, cały czas się uczę. W końcu i tak wszystko powstaje metodą prób, ostatnio nauczyłem się techniki mokume-gane i obróbki platyny.
Jakiej rady mógłby pan udzielić młodym artystom, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z biżuterią?
Młodzi mają nieporównywalnie lepsze warunki startu niż my 20-30 lat temu. Mają szkoły, sklepy z narzędziami i przede wszystkim internet. Ale mają też gorzej, bo tych “starych” już trochę jest i trzeba się przebijać. Nie chcę powtarzać banałów, że: uczyć się, uczyć się i pracować, pracować. Gorąco zachęcam i radzę – startujcie w wystawach i konkursach, we wszystkich w Polsce i gdzie się da za granicą. Nie ma lepszego, skuteczniejszego i tańszego sposobu promocji.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Magdaleną Kwiatkiewicz,
prezes firmy YES,
o kondycji polskiej branży jubilerskiej
Właśnie zakończyły się największe polskie targi jubilerskie Amberif. Jak pani, jako prezes zarządu jednej z trzech największych firm jubilerskich na rynku, ocenia polską branżę jubilerską? Jak pani ocenia polskie targi na tle międzynarodowych spotkań branżowych, które odbywają się w Vicenzie czy Bazylei?
Polska branża jubilerska rozwija się bardzo dobrze. W ubiegłym roku można było zaobserwować zarówno duży wzrost sprzedaży, jak i zainteresowania biżuterią. Na targach nasi zagraniczni partnerzy-producenci byli pod wrażeniem skali i dynamiki rozwoju branży jubilerskiej w Polsce. Oczywiście, światowe spowolnienie gospodarcze przełożyło się także na targi jubilerskie w tym roku – w Vicenzie było trochę skromniej niż zwykle, ileś firm nie dopisało, zaprezentowano mniej “szalonych”, nowatorskich kolekcji. Stawiano bardziej na sprawdzone wzory. Co do polskich targów – rozwijają się nieustannie! Zarówno impreza w Gdańsku, jak i w Warszawie osiągnęły skalę i poziom trudny do wyobrażenia jeszcze 10 lat temu. Poza wzrostem znaczenia czysto handlowego, zyskują także na atrakcyjności; widać, że organizatorzy dokładają starań, by wiele się na nich działo. Nieskromnie powiem, że mamy również w tym swój udział, oczywiście na miarę naszych możliwości. Np. na ostatnich targach Amberif, Galeria YES prezentowała prace z konkursu sztuki jubilerskiej Brylant/Brylart zorganizowanego przez naszą galerię.
Jakie trendy w biżuterii będą obowiązywały w tym sezonie?
Świat stawia na biżuterię okazałą, efektowną, wręcz “olbrzymią”, błyszczącą. Pełną kontrastów i kolorowych kamieni. Najlepiej w intensywnych, głębokich odcieniach: np. niebieskiego, amarantu. Dobrze są widziane kolory przypraw – odcienie pomarańczowego, czerwieni – i kolory ciała – różowe, perłowe, beżowe. Trendy są wszystkie elementy podwieszane do bransolet i naszyjników, długie łańcuchy – najlepiej o różnych ogniwach, noszone jeden na drugim. Wzory podkreślające osobowość, ekspresję, oryginalność. Nawet przez łączenie wszystkiego ze wszystkim.
Z każdej strony dobiegają nas informacje o wielkim kryzysie ekonomicznym. Czy pani zdaniem kryzys odciśnie swoje piętno na rynku biżuterii i Polki przestaną kupować droższą biżuterię, i zaczną zadowalać się tanimi, sztucznymi ozdobami?
Zacznę od tego, że Polki mają bardzo dobry gust, są wręcz wyrafinowane. Poszukują często biżuterii nietuzinkowej, ale cenią także dobre wzory klasyczne, ponadczasowe. Ich piękno nie ulega bowiem dezaktualizacji, tak samo jak zachwyca dzisiaj swoją właścicielkę, tak samo będzie atrakcyjne dla jej córki i wnuczki. W przypadku biżuterii sztucznej trudno mówić o jej wartości emocjonalnej. Nie boimy się zagrożenia z jej strony, choćby dlatego, że nawet w trudniejszych czasach, kiedy tyle sposobów inwestowania zawiodło – przybywają do nas nowi klienci. Pragnący połączyć przyjemne z pożytecznym, tzn. by zakupić cenną biżuterię, która sprawi radość i której wartość po latach pozostanie praktycznie niezmieniona.
Firma YES znana jest z oryginalnych kolekcji i wielkiego zmysłu estetycznego, który pokrywa się z gustem wielu Polaków. Czy mogłaby pani podzielić się receptą na sukces, który bez wątpienia jest udziałem pani firmy?
Na sukces zawsze składa się wiele czynników. W naszym przypadku na pewno niezwykle ważne było to, że od dawna przykładaliśmy wielką wagę do jakości i atrakcyjności wzornictwa. Nasi styliści od lat są obecni na najważniejszych targach branżowych na świecie, mają niezwykle cenne kontakty z producentami w innych krajach, śledzą wciąż zmieniające się trendy. Wraz ze współpracującymi z naszą firmą projektantami tworzą nowe wzory i kolekcje. Klienci wiedzą, że także u nas znajdą wzory autorstwa utalentowanych polskich projektantów sztuki złotniczej, których talenty cenimy i staramy się również wspierać.
Jednym ze sztandarowych dzieł państwa firmy jest galeria biżuterii, w której promowane są prace młodych projektantów. Czy podziwiając biżuterię artystyczną tworzoną przez młodych artystów, może pani powiedzieć, jakie są ich główne atuty, i czy nasi rodzimi twórcy mogą konkurować z zagranicznymi designerami?
Absolutnie mogą konkurować, zarówno pod względem talentów, jak i warsztatowej biegłości. Przecież polskie uczelnie artystyczne, np. ASP w Łodzi, mająca świetnych pedagogów, kształci artystów sztuki jubilerskiej na wysokim poziomie. Od przeszło dziesięciu lat działaniami Galerii YES staramy się wspierać i promować ich talenty. Ostatnio także na forum międzynarodowym. Prace przeszło 30 artystów Galeria YES prezentowała w Monachium na targach Inhorgenta. Niektórzy polscy artyści są już poza Polską dobrze znani i cenieni.
Firma YES istnieje na polskim rynku już prawie 30 lat. Jak, według pani, przez ten czas zmieniała się polska branża jubilerska i w jakim kierunku teraz będzie podążała?
To prawda, YES Biżuteria istnieje już blisko 30 lat. To całkiem sporo, nie sposób nie czerpać z tego faktu satysfakcji. Ale jednocześnie jesteśmy pełni pokory – wszak biżuteria, jubilerstwo są obecne w kulturze i handlu od tysięcy lat. Co do przyszłości – jestem przekonana, że polski rynek w coraz większym stopniu odchodzić będzie od biżuterii “no name”. Liczyć będą się coraz bardziej marka, jakość, nazwisko projektanta. Wszystko to, co sprawia, że obcując z biżuterią, mamy przekonanie, że stykamy się z czymś niepowtarzalnym i cennym – nie tylko ze względu na szlachetność zawartych w niej kamieni i kruszcu.
Rozmawiała
Marta Andrzejczak
Rozmowa z Krzysztofem Madelskim,
prezesem firmy YES,
o sukcesie na polskim rynku
Państwa firma powstała z miłości do biżuterii. W czasie prawie 30 lat stała się jedną z trzech największych firm jubilerskich na polskim rynku. Czy może powiedzieć pan, w jaki sposób można odnieść sukces na rodzimym rynku jubilerskim?
Oczywiście, na początku była fascynacja biżuterią, która przerodziła się szybko w chęć projektowania i wykonywania ozdób. Wtedy, w końcu lat 70., było na nie w Polsce ogromne zapotrzebowanie. Jednak sama pasja – to za mało. Bardzo wcześnie odkryliśmy, że o sukcesie decyduje ciężka praca – także twórcza, polegająca na opracowywaniu nowych, własnych wzorów i technologii wytwarzania. Trafne odczytywanie potrzeb klientów, właściwa organizacja produkcji i dystrybucji, no i przysłowiowa wielkopolska solidność kupiecka oraz “powściągliwość” pozwalająca wypracowany zysk przeznaczać nie na konsumpcję, tylko dalszy rozwój firmy. To tylko przykładowe czynniki, które zadecydowały o naszym sukcesie.
Firma YES bardzo dynamicznie opanowuje polski rynek jubilerski, niedawno zaskoczyliście państwo branżę wprowadzeniem nowej marki biżuterii VERONA. Czy planujecie jakieś nowe inwestycje? W jakim kierunku zamierzacie się rozwijać?
Z pewnością zamierzamy rozwijać sieć sprzedaży detalicznej – Sklepy Jubilerskie YES. W tej chwili jest ich ponad 70. Naszym celem jest zarządzanie siecią 120 sklepów. Działających – tak jak do tej pory – na zasadzie franszyzy. Stąd ciągle poszukujemy zarówno nowych, atrakcyjnych lokalizacji w centrach handlowych dużych miast, jak i odpowiednich partnerów, którzy by je prowadzili. Doświadczenie w branży jubilerskiej potencjalnego partnera nie jest czynnikiem decydującym przy wyborze kandydatów, ale oczywiście jest przez nas bardzo mile widziane. W dalszym ciągu zamierzamy także wzmacniać pozycję biżuterii marki VERONA na rynku. Została ona stworzona z myślą o licznych klientach naszej firmowej hurtowni, którzy są właścicielami niezależnych sklepów w całej Polsce. Współpracę z nimi pragniemy zacieśniać – m.in. poprzez doskonalenie programu marketingowego wsparcia sprzedaży w ich sklepach w ramach programu VERONA Partner. Nie każdy niezależny sklep stać przecież na reklamę w mediach ogólnopolskich czy lokalnych, a jest ona niezbędna, jeśli sklep w oczach klientów ma być pozycjonowany odpowiednio wysoko.
Ostatnio wszystkie serwisy ekonomiczne omawiają zjawisko kryzysu finansowego. Jak, pana zdaniem, kryzys finansowy wpłynie na polski rynek jubilerski? Czy w jego wyniku Polacy przestaną kupować biżuterię?
Z pewnością w najbliższych miesiącach siła nabywcza naszego społeczeństwa per saldo nie wzrośnie. Znajdą się zapewne klienci, którzy będą odkładać zakup dóbr luksusowych – za jakie uchodzi biżuteria w oczach niektórych z nich – na później. Z drugiej jednak strony, przez innych złoto i brylanty wciąż postrzegane są jako symbol bezpieczeństwa ekonomicznego, jako najlepsza lokata na złe czasy. Reasumując – spodziewam się dalszego wzrostu rynku jubilerskiego w Polsce. Nie bez znaczenia pozostaje choćby fakt, że dzięki wykorzystywaniu nowoczesnych technologii przy produkcji biżuterii – umożliwiających powstawanie atrakcyjnych, a zarazem lekkich wzorów – jej cena nie zawsze musi rosnąć w takim samym stopniu jak cena kruszcu.
Pod marką Sklepy Jubilerskie YES działa przeszło 70 sklepów, w zdecydowanej większości na zasadzie franszyzy. Czy pomysł prowadzenia sklepów na zasadzie współpracy franszyzowej jest dobrym rozwiązaniem na polskim rynku jubilerskim?
Oczywiście, także na rynku jubilerskim model franszyzowy sprawdza się bardzo dobrze. Zarówno w naszej opinii, jak i w opinii naszych partnerów, którzy prowadzą sklepy naszej sieci. Fakt, że wciąż zgłaszają się do nas nowi przedsiębiorcy, którzy w oparciu o współpracę z firmą YES planują swoją ekonomiczną aktywność – jest także dowodem atrakcyjności tego modelu. Oczywiście, wymaga on determinacji i wspólnego zaangażowania, które tworzy efekt synergii. Nasza filozofia działania, nasze procedury, na których opiera się działalność handlowa budowana poprzez franszyzę, są jasne, czytelne i stałe. Nasza wiedza, kontakty międzynarodowe, marketingowe doświadczenie w połączeniu z zaangażowaniem partnerów prowadzących sklepy – to model sprawdzony i stwarzający realne szanse na odniesienie wspólnego sukcesu.
Co doradziłby pan właścicielom małych, rodzinnych sklepów jubilerskich, aby miały szansę zaistnieć na rynku, i w którą stronę powinny one podążać, aby przetrwać starcie z takimi gigantami jak, YES, Apart czy Kruk?
Generalnie – cenna jest umiejętność odróżniania się. Na każdym rynku zawsze istnieją luki do wykorzystania, do zagospodarowania. Liczą się pomysł, wyczucie rynku i potrzeb klientów, konsekwencja w działaniu. Na rynkach lokalnych – także w dużych miastach – ciągle jest miejsce na budowanie lokalnych, wiodących marek – zarówno poszczególnych sklepów jubilerskich, jaki i produktów. Inspirująca w tym względzie może być choćby lektura “Strategii błękitnego oceanu”. Polecam.
Rozmawiała
Marta Andrzejczak
Rozmowa z Adamem i Piotrem Rączyńskimi,
prezesami firmy Apart
Wielkie sukcesy i nagrody, które otrzymuje firma Apart w ostatnim czasie, świadczą o zaufaniu klientów oraz o umocnieniu pozycji na rynku produktów jubilerskich. Czy zdradzą panowie tajemnicę tego sukcesu oraz sposób, jak umiejętnie i z korzyścią dla firmy odczytać potrzeby konsumentów? Gdzie tkwi tajemnica sukcesu firmy Apart?
Piotr i Adam Rączyńscy, prezesi firmy Apart: Polscy klienci stają się coraz bardziej wymagający, trzeba bacznie obserwować, czego oczekują i co sprawi, że wybiorą zakupy w naszych salonach. Bardzo ważna jest starannie dobrana oferta i wysoka jakość produktów – w salonach Apart klient znajdzie zarówno biżuterię i zegarki za kilkadziesiąt albo kilkaset tysięcy złotych, jak i produkty w bardzo przystępnych cenach. Oferujemy ponad 30 marek zegarków. Sądzimy jednak, że najważniejszym kluczem do sukcesu naszej firmy jest pasja i zamiłowanie do wykonywanej pracy. Zawsze angażowaliśmy się całym sobą w realizację wizji i pomysłów, stosując jednocześnie zdrowy rozsądek i logikę w prowadzeniu biznesu.
Firma Apart idealnie trafiła ze swoją ofertą w gusta Polek i Polaków. W związku z tym, czy mogliby panowie powiedzieć, jak z perspektywy wielkiej firmy jubilerskiej wyglądają preferencje zakupowe Polaków i w którym kierunku będą one zmierzały? Co najczęściej kupują nasi rodacy w sklepach Apart?
Do tej pory niesłabnącym powodzeniem cieszy się klasyka – sprawdzone, eleganckie wzory biżuterii i zegarków są najczęściej wybierane. Jednak w ostatnich latach, wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa i coraz większą otwartością na świat, klienci coraz chętniej sięgają po wzory odważne, produkty duże, ekstrawaganckie i intrygujące wzornictwem. Dotyczy to zarówno biżuterii, jak i zegarków.
Rok 2008 zamknęli państwo, oferując swoje produkty w 136 salonach w całym kraju, tj. w 20 placówkach więcej niż rok wcześniej. Czy w 2009 roku będziemy mieli do czynienia z równie spektakularnym rozwojem sieci sprzedaży i towarzyszącym im wzrostem obrotów?
Rozwój sieci salonów Apart zależy od powstawania nowych interesujących lokalizacji w galeriach handlowych. Wybieramy najbardziej prestiżowe lokalizacje. W Polsce cały czas powstają nowe inwestycje, wiele jest zaplanowanych i tam mamy podpisane umowy. O terminie otwarcia decyduje wiele czynników, dlatego trudno na początku roku podać konkretną liczbę planowanych na ten rok nowych placówek.
Wszystkie serwisy ekonomiczne w ostatnim czasie ostrzegają Polaków przed skutkami kryzysu gospodarczego. Jak panowie z własnej perspektywy oceniają sytuację na rynku jubilerskim? Czy podobnie jak inne dziedziny gospodarki może on odczuć skutki kryzysu?
Ubiegły rok zakończył się sukcesem. Na razie nie odczuwamy oznak kryzysu w naszej firmie i mamy nadzieję, że ta sytuacja się utrzyma do końca roku, jesteśmy w tej kwestii optymistami. Cały czas obserwujemy rynek i dostosowujemy działania do bieżącej sytuacji.
Czy w obecnej sytuacji gospodarczej, według panów, znajdzie się miejsce na małe zakłady jubilerskie? W którą stronę powinny się one rozwijać i jak przetrwać na rynku?
Na pewno jest miejsce dla małych sklepów, choć na całym świecie, jak i w Polsce, dominującą rolę w handlu odgrywają silne marki i firmy sieciowe.
Czy panów zdaniem import chińskiej, taniej, biżuterii może zagrozić polskim producentom? Czy nie grozi nam zepsucie rynku przez niskiej jakości biżuterię?
Polscy producenci stawiają na wysoką jakość a tego oczekują współcześni klienci. Tak jak wcześniej powiedzieliśmy, klient staje się coraz bardziej wymagający i to on decyduje, co sprawdzi się na rynku. Popyt na ekskluzywną biżuterię będzie rósł, a ona wymaga najwyższej jakości wykonania. Wiemy, ile kosztuje własna produkcja, ponieważ jesteśmy największym producentem biżuterii w Polsce, ale cały czas widzimy potencjał na jej rozwój i nie obawiamy się zalewu taniej biżuterii.
Jak panowie oceniają szansę polskich firm jubilerskich na rynkach zagranicznych? Czy nasze przedsiębiorstwa mają szansę w starciu z zagranicznymi gigantami?
Obecnie w handlu na rynkach światowych oprócz wysokiej jakości produktu ogromną rolę odgrywa marka. Trzeba dużo zainwestować, by taką markę wypromować. Gdy firma chce wejść na rynek, musi ponieść koszt dystrybucji i reklamy. Warto się poważnie zastanowić, czy takie koszty chcemy ponieść. Jeśli ktoś planuje długoterminowo i ma dobry pomysł, szansa zawsze istnieje.
Marzec jest miesiącem targów jubilerskich. W Gdańsku odbywają się największe polskie targi Amberif. Czy na podstawie swojego doświadczenia mogliby panowie powiedzieć, jakie korzyści dla firmy daje udział w dużej imprezie targowej? Czy lepiej uczestniczyć w targach organizowanych w Polsce czy za granicą?
Targi są odpowiednim miejscem dla producentów, którzy poszukują nowych odbiorców biznesowych lub chcą zaznajomić branżę ze swoim produktem. Z kolei zagraniczne targi pozwalają porównać się z konkurencją na świecie, obserwować trendy. Targi cały czas na świecie są dobrym forum do nawiązywania kontaktów i omawiania intratnych kontraktów.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Marta Andrzejczak: W ostatnim czasie z czołówek gazet nie znika temat kryzysu finansowego, który wielkimi krokami zbliża się do naszego kraju. Jak, pana zdaniem, kryzys finansowy wpłynie na polski rynek jubilerski? Czy sądzi pan, że Polacy przestaną kupować biżuterię, czy może wprost przeciwnie, znaczna część obywateli naszego kraju nie będzie rezygnowała z zakupów w sklepach jubilerskich?
Wojciech Kruk: Ludzie nie zrezygnują z kupowania prezentów, wzajemnego obdarowywania się. Oczywiście, należy liczyć się z tym, że te zakupy mogą być tańsze, można to było zauważyć już przed świętami. Na szczęście liczba transakcji była większa i rekompensowała ubytek wartości.
A jak pan ocenia sytuację małych polskich sklepów jubilerskich i możliwości przetrwania przez nie kryzysu?
Na pewno małym sklepom bez reklamy jest trudniej przetrwać, zresztą handel coraz bardziej przenosi się do centrów handlowych. Mali jubilerzy powinni szukać swojej niszy rynkowej, specjalizować się w usługach, naprawach, szybciej reagować na oczekiwania klienta. W tym zawsze będą lepsi od dużych firm. Czasy indywidualnego zamawiania złotej biżuterii i płacenia za nią dwa razy więcej, już nie wrócą. Małe sklepy istnieją na całym świecie i mają się dobrze. Każdy ma swoje miejsce.
Co według pana będzie oznaczało wkroczenie Polski do strefy euro? Czy wspólna waluta będzie miała znaczenie dla rynku jubilerskiego?
Dla rynku jubilerskiego takie same jak dla całej gospodarki, czyli pozytywne. Brak ryzyka kursowego, kosztów przewalutowań itp. Ostatni przykład Słowacji pokazuje, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Zagrożenia wyolbrzymiają politycy dla swoich celów, a komentarze szarego obywatela, że podrożało lub podrożeje, to pierwsze oceny niepoparte jakąkolwiek analizą. Dla osób niemających kontaktu ze światem przyjęcie przez Polskę euro będzie bez znaczenia, to będzie taka sama operacja jak denominacja z początku lat 90. Dla tych, którzy prowadzą działalność gospodarczą i są otwarci na świat, to duże ułatwienie. Dla całej gospodarki to, jak mówią specjaliści, przyspieszenie wzrostu gospodarczego o mały procent. Szczególnie w czasach kryzysu jest to niesłychanie istotne. Ostatnie zawirowania wokół złotego są najlepszym tego przykładem.
W państwa firmie pracują wybitni projektanci, m.in. Anna Orska, autorka wielu wystaw i laureatka wielu konkursów. Jak pan, z perspektywy największej firmy jubilerskiej na rynku, ocenia młodych polskich projektantów biżuterii. Czy mają oni szansę odnosić sukcesy na światowych rynkach?
Jest jubilerstwo masowe, są stragany na plaży, ekskluzywne sklepy i galerie autorskie, wszyscy mają swoje miejsce na rynku. Niech każdy robi swoje i nie próbuje być kimś innym. Klient staje się w miarę wzrostu swojej zamożności coraz bardziej wymagający i będzie to dopingowało jubilerskich producentów do coraz większej precyzji, wyższej jakości, stosowania nowych technologii, czyli projektant coraz częściej będzie projektował, a jubiler produkował.
Spektakularny sukces firmy Kruk zawdzięcza pan własnemu uporowi i talentowi. Co doradziłby pan młodym osobom, które chciałyby odnieść sukces na rynku jubilerskim?
Trzeba znaleźć swoją niszę i swoją grupę docelową, całego świata od razu się nie podbije. Nie wrócą czasy, kiedy klienci czekali często rok na zamówiony pierścionek. Dzisiaj wszystko wszędzie jest dostępne. Stąd młodzi muszą bardziej specjalizować się i być bliżej klienta, czyli oryginalne wzornictwo, usługi i wysoka jakość.
Czy w najbliższym czasie firma Kruk planuje jakieś inwestycje, zamierza otwierać nowe obiekty? Macie państwo podpisaną umowę z firmą ROLEX. Czy zamierzacie może państwo podpisać umowę z jakąś inną ekskluzywną firmą?
Nasze sklepy otwieramy tak, jak powstają nowe, ciekawe lokalizacje handlowe. Chcemy likwidować białe plamy, jeszcze jest parę średnich miast, gdzie nas do tej pory nie ma.
Jak pan ocenia plany wprowadzenia do Polski firmy Tiffany? Czy będzie ona zagrożeniem dla niezachwianej od dłuższego czasu pozycji W.KRUK na polskim rynku?
A czym Tiffany jest lepszy od Cartiera, Choparda i innych sławnych firm, które są w Polsce od kilku lat? Na całym świecie wszyscy ze wszystkimi konkurują i jeden sklep Tiffany’ego nie spowoduje rewolucji na naszym rynku. Oczywiście, media miałyby czym żyć przez pierwszy miesiąc. Bo w Polsce obowiązuje zasada, że o zagranicznych firmach piszą wszyscy, a jak polska firma coś pokazuje, to o tym nie piszemy, bo to kryptoreklama.
Czy napływ taniej chińskiej biżuterii jest zagrożeniem dla polskich firm jubilerskich i czy państwo nie obawiają się tej konkurencji?
Od lat już tanią biżuterię polskie firmy importują z Włoch, Izraela, a ostatnio coraz więcej z Chin i Indii. Na Dalekim Wschodzie zaczynamy kupować to, co do tej pory importowaliśmy np. z Włoch, a odkryliśmy, że Włosi i tak produkują to w Chinach, czyli eliminujemy niepotrzebnych pośredników. Produkcji artystycznej, srebra galanteryjnego, bursztynu, tego, w czym nasi złotnicy osiągnęli prawdziwe mistrzostwo, nikt nam nie zabierze. Oczywiście rosną wymagania jakościowe, ale z tym poradzą sobie nasi producenci. Jest już pewien rozpoznawalny styl polskiej biżuterii i mimo różnych zastrzeżeń lepsza jakość niż w krajach np. bałtyckich. Widać to na przykład, jak się porównuje ofertę na targach Inhorgenta w Monachium.
Jak pan sądzi, w którą stronę będzie zmierzał polski rynek jubilerski w 2009 roku? Czy będzie starał się pozyskać klientów w kraju, czy raczej firmy zdecydują się na eksportowanie swoich towarów za granicę?
Nie spodziewam się w tym trudnym roku jakichś znaczących zmian. Sądzę, że każdy będzie chciał rozwijać to, w czym odnosił do tej pory największe sukcesy.
Wojciech Kruk z żoną Ewą
Rozmawiała Marta Andrzejczak