Przeglądasz dział Z PRZYMRUŻENIEM OKA (id:28) w numerze Z PRZYMRUŻENIEM OKA (id:28)
Ilość artykułów w dziale: 5
|
|
Andrzej Szafrański
Autor jest dziennikarzem ekonomicznym,
redaktorem naczelnym magazynu “Hotelarz”
Wiele pisaliśmy w ostatnich numerach “Polskiego Jubilera” o bezpieczeństwie salonów i zakładów jubilerskich. W przypadku większych placówek niezbędnym “elementem” bezpieczeństwa jest pracownik ochrony. Lub nawet dwóch takich pracowników. Wydaje się to nie tylko logiczne, ale i słuszne. Jednak zatrudniając ochroniarzy bez odpowiedniego przeszkolenia – a i często wrodzonego taktu – należy liczyć się z tym, że zbyt bliska bliskość ochroniarzy, może odstraszyć część klientów skuteczniej niż połączony ze strzelaniną napad na jubilera
Rzadko bywam w salonach jubilerskich, bo preferując u bliźnich prostotę i naturalność, w biżuterii raczej nie gustuję. Drżę jednak już na samą myśl, że do takiego salonu będę musiał wejść. Drżę, bo denerwuje mnie stała bliska obecność ochroniarza, którego oddech czuję zazwyczaj na plecach, gdy oglądam gabloty z wyrobami. Niestety tak jest w większości dużych salonów jubilerskich zlokalizowanych przy wielkomiejskich ulicach.
Nieco dyskretniej poczynają sobie ochroniarze sklepów znajdujących się w dużych centrach handlowych. Nie wiem, czy jest to reguła, ale ja taką prawidłowość zauważyłem. Być może wyglądam bardziej na potencjalnego przestępcę niż klienta, który chciałby wydać chociaż 200 złotych, aleÉ Ale podobnymi spostrzeżeniami dzielą się ze mną znajomi, którzy znacznie częściej odwiedzają sklepy jubilerskie. Wprawdzie oni nie noszą się tak jak często ja: czapka basebalówka i ciemne – chociaż lecznicze – okulary i bardziej wyglądają na tych ludzi, którymi są: zarabiającą nieco powyżej średniej krajowej inteligencją pracującą.
Jednak problem z ochroną mają ten sam: faceci nie schodzą im z pleców. Kamery – mimo że też denerwują – już niemal wszyscy akceptujemy jako stały element ochrony sklepów czy monitorowania ulic. Ale ci ochroniarzeÉ Ruszysz się gwałtowniej przy gablocie, już facet jest przy tobie, schylisz się, to on jakby już zaczynał czaić się do skoku. I gdybym to jeszcze jakoś łakomie spoglądał na błyszczący towar ukryty za szkłem.
Raz zdarzyło mi się nawet, gdy ze znajomą oglądaliśmy jakąś bransoletę, że głowa ochroniarza weszła między nasze głowy i powiedziała: dobry wybór – zawsze mi się podobała. Rozumiem, że podstawową strategią wielu specjalistów od ochrony może być demonstracja. Ochroniarz ma być widoczny, ma być wszędobylski, ma mówić: jestem i póki jestem nic tu nikt nie wykombinuje. Strategia może i dobra, tylko czy spece od tej strategii są w stanie podać, ilu potencjalnych złodziei przypada statystycznie na tysiąc klientów? Byłbym jeszcze bardziej zadowolony, gdyby istniały statystyki dotyczące liczby potencjalnych klientów, którzy zrezygnowali z zakupu, ponieważ speszyli ich zbyt nachalni pracownicy.
I to nie tylko sprzedawcy, ale krążący za plecami pracownicy ochrony. Rzecz jasna – takich statystyk nie ma. Na ochronie osobistej czy ochronie obiektów znam się raczej słabo. Ot tyle, co przeciętny obywatel. Na psychologii zachowań konsumenckich znam się co nieco. Porady i asysty sprzedawcy oczekuje tylko część klientów. Inna część chce sobie sama w spokoju pooglądać towar i dokonać wyboru. Gorzej, że gdy już wybierze i szuka wzrokiem ekspedientki, to ta akurat obsługuje innego klienta albo jest zajęta rozmową z koleżanką lub zÉ ochroniarzem. Czasem ta bliskość i “nieodstępliwość” ochroniarzy podszeptuje mi, bym kiedyś “zrobił” dla kawału salon jubilerski.
Wchodzi Szafrański w tych ciemnych okularach i takiej skórzanej wiatrówce a la Rembertów, i jako potencjalny złodziej ciągnie za sobą ochroniarzy w jeden róg sklepu. A w tym czasie jego kumpel wyglądający na dostatniego biznesmena (płaszczyk, garnitur, aktówka) ściąga z lady co się da. I w nogi. Niestety mam wrażenie, że ten numer by przeszedł. Co nie zmienia zasadniczo faktu, że bardziej dyskretne zachowanie ochroniarzy w salonach jubilerskich przysporzyłoby i dodatkowych klientów, nie stwarzając przy tym żadnego uszczerbku w antyprzestępczej barierze.
Polska w świecie słynie bursztynem. A przynajmniej chcielibyśmy, żeby słynęła. Tyle, że niestety poza Polską niespecjalnie przejmują się, że to nasza specjalność
Powoli ta smutna prawda zaczyna do nas docierać. Co gorsze w zasadzie bursztynu u nas nie ma… Mają go Rosjanie, mają Ukraińcy, czasem się nawet podzielą… Najwięcej bursztynu, czy jak to się tam u nich nazywa, mają oczywiście Chińczycy.
My na razie mamy tylko działki bursztynonośneÉ O ile bursztynonośne się okażą. I jeśli wydobycie będzie się opłacało.
Chociaż niewątpliwie ważny jest aspekt psychologiczny – teraz mając w ręku bryłę bursztynu nie będziemy się musieli głowić, skąd tu się ona wzięłaÉ
Ponieważ chwilowo w Polsce wszyscy zajmują się wyłącznie Euro 2012, to do promocji bursztynowego kraju nikt nie ma głowy. Poza branżą oczywiście, ale ona jednak promuje bursztyn już od kilkudziesięciu lat. I to – uczciwie trzeba przyznać – nie bez pewnych wyników. Natomiast w ostatnim czasie, jak się wydaje, większość działań promocyjnych bursztynu branża adresuje sama do siebie.
To ciekawa i obiecująca koncepcja – bo można być prawie pewnym sukcesu.
Z promocją bursztynu jest więc nienajlepiej. Także na naszym własnym podwórku. Pokoleniu czterdziesto- i trzydziestolatków, które w międzynarodowych firmach, własnych biznesach albo i na saksach zarabia właśnie największe pieniądze i powoduje wzrost PKB, bursztyn niestety nie kojarzy się najlepiejÉ Raczej z obrazkami stateczków wylepionymi z drobnicy, ciocinymi sznurami bursztynów, najtańszymi i najbardziej tandetnymi pamiątkami z nad morza, niż z ekskluzywnymi kreacjami artystów. I trudno nie odnieść wrażenia, że może nawet nie tyle projektanci, ile osoby zajmujące się promocją nie mają nowych pomysłów na zmianę tego wizerunku.
Na skierowanie się właśnie ku osobom młodym.
Poprzedni numer Polskiego Jubilera w większej mierze poświęcony był krzemieniowi pasiastemu niż bursztynowi. Trudno mówić o konkurowaniu obu kamieni, znane są choćby prace uznanych projektantów, w których znakomicie prezentują się obok siebie. Natomiast niewątpliwie jest to minerał dla Polski bardzo charakterystyczny i równie wart zainteresowania.
Chociaż na zmianę tych proporcji miał też wpływ fakt, że wbrew pozorom redakcji ostatnio trudno uzyskać aktualne wieści z bursztynowej stolicy.
Redakcja odebrała bardzo ciepłe opinie Czytelników, które zachęcają do dalszej wytężonej pracy na informacyjnym posterunku. Nadszedł też jednak także list od bynajmniej nie anonimowego Czytelnika. Czy Jego uwagi wynikają z oceny merytorycznej, czy z przyzwyczajenia do publikowania przez PJ w kółko tych samych informacji o bursztynie – okaże się zapewne w przyszłości.
A tymczasem życzę Państwu Świąt bez negatywnych emocji, i do siego roku, pełnego zmian na lepsze, roku zarówno bursztynowo – jak i krzemienno-pasiastego, a przede wszystkim roku z pieniędzmi w portfelach Waszych Klientów, więc i w Waszych…
YES: przeciw kultowi młodości
W świecie mody – także biżuterii – w promocji na ogół
wykorzystuje się wizerunki ludzi młodych. A przecież szlachetne wyroby
jubilerskie nie tylko są kupowane przez klientów w każdym wieku, ale przede
wszystkim są ponadczasowe. Na ten rozdźwięk zwróciła uwagę firma Yes, jednej z
największych sieci sklepów na polskim rynku jubilerskim. W rozpoczynającej się
właśnie promocji brylantowej kolekcji z białego i żółtego lub całkowicie z
białego złota – Trylovii – wykorzystano portrety osób, które „dwudziestkę” już
dawno mają za sobą.
Panie w średnim wieku, szpakowaci panowie nie co dzień stają
się „twarzami” kampanii promocyjnych, może z wyjątkiem farmaceutyków i
ubezpieczeń. „Kultowi młodości”, który panuje w mediach, marketingu i jest
lansowany przez pop-kulturę na całym świecie postanowiła rzucić wyzwanie firma
Yes. – To decyzja wynikająca zarówno z naszych przekonań, filozofii działania,
jak i wyjątkowości naszych produktów – mówi Karmena Szymeczko, Marketing
Manager firmy Yes Biżuteria. – Biżuteria jest często symbolem, za pomocą
którego ludzie okazują swoje uczucia. Uważamy, że prawo do miłości, szczęścia,
radości nie jest i nie powinno być zarezerwowane tylko dla wysmukłych podlotków
i strzelistych młodzieńców.
Wraz z wydłużeniem się średniej długości życia, rośnie
aktywność osób starszych. Polacy coraz później podejmują decyzję o zawarciu
związku małżeńskiego, założeniu rodziny. W każdym wieku człowiek ma potrzebę
okazywania uczuć, ofiarowywania i przyjmowania dowodów miłości, sympatii,
przywiązania. Biżuteria świetnie te uczucia symbolizuje, zwłaszcza że jej
wartość – w przeciwieństwie do większości innych wyrobów – nie przemija, ale
wręcz rośnie.
Na tej prawdzie oparto koncepcję wprowadzonej w ubiegłym
roku marki Trylovia. Yes gwarantuje możliwość zakupienia kolejnych elementów
kompletu TRYLOVII i „skompletowania” jej – nawet po upływie wielu lat. –
Nieprzemijające piękno biżuterii – zwłaszcza z brylantami, których blask jest
odporny na upływający czas – powoduje, że nadaje się ona idealnie na to, by
symbolizować trwałość uczuć na przestrzeni lat – podkreśla Karmena Szymeczko.
Ofiarowany na zaręczyny pierścionek z tego kompletu może mieć swoją
„kontynuację” w postaci zawieszki sprezentowanej z okazji narodzin dziecka, czy
– nawet po wielu latach – kolczyków ofiarowanych z okazji okrągłej rocznicy
ślubu.
Na komplet TRYLOVIA składają się pierścionek, wisiorek i
kolczyki. Wzory oferowane są z kamieniami o dużej rozpiętości parametrów – o
masie od 0,08 do 1,5 ct, o dowolnej, czystości oraz barwie. Jakość każdego
brylantu jest poświadczona certyfikatem autentyczności. Dodatkowo, wszystkie
kamienie o masie powyżej 0,5 ct oraz wybrane mniejsze posiadają certyfikat
międzynarodowego instytutu gemmologicznego – IGI lub GIA. Poza zasadniczą
wartością emocjonalną i pamiątkową elementy kolekcji są więc także
długoterminową inwestycją finansową.
Red.
Każdy naród dysponuje takimi bogactwami naturalnymi, jakie zawierają ziemie, na których osiedlili się i jakie wywalczyli jego założyciele. Każdy kraj w taki sposób wykorzystuje owe bogactwa czy surowce naturalne, w jaki potrafi.
Kuwejt, czy Arabia Saudyjska mają ropę, RPA ma diamenty i węgiel, Rosja i USA mają dość każdego z tych surowców. Chile i Peru mają swoje biało-szare złoto guano. Polska nadal kojarzy się wielu cudzoziemcom z krajem czarnego złota, czyli węgla. W drugiej połowie XX wieku owe złoto dość rabunkowo eksploatowano i wysyłano całymi statkami za granicę, otrzymując w zamian węgloruble transferowe.
Wyrósł na nich spory kawałek Polski, a węgiel poniewierał się nawet po ulicach i dzieci robiły z niego oczy bałwankom. Dziś inne bałwanki wyrzucają na brzeg okruchy nowego polskiego złota – bursztynu.
Każdy, kto brodząc w zimnym Bałtyku, próbował samemu znaleźć sobie nadmorską pamiątkę, może się zdziwić, skąd tyle tego cennego kruszcu trafia na stragany i to po okazyjnych cenach. Niestety, w wielu przypadkach okazuje się, że to nie bursztyn tylko jego
syntetyczna kopia, a jeśli już bursztyn, to nie polski tylko kaliningradzki, ukraiński lub chiński. Cóż, rynek nie znosi próżni, straganiarze muszą z czegoś żyć, a skoro rodzimego jantaru nie stajeÉ A brakuje, bo wydobywa się go obecnie pięć razy mniej niż chociażby dziesięć lat temu. Można zrozumieć czystość intencji osób ograniczających wydobycie surowca. Mniejsze wydobycie, to mniejsze szkody dla środowiska, ale też wyższe ceny. A wyższe ceny – to lepszy zarobek i wyższy status bursztynu na światowych rynkach.
Dzięki temu rośnie także pozycja nierozerwalnie z nim związanego Gdańska, który powszechnie uchodzi za bursztynową stolicę. Jest to droga niewątpliwie słuszna, bo czymże lepiej można wyróżnić miasto, czy region spośród innych, jeśli nie przez budowę skojarzenia z poszukiwanym kamieniem ozdobnym? Swoją drogą ciekawe, co stałoby się, gdyby nagle zaczęto eksploatować złoża bursztynu na Górce Lubartowskiej pod Parczewem? Wspominamy o bursztynowej promocji nie bez tzw. kozery, bo na naszych oczach próbuje się właśnie wylansować jako kamień szlachetny inną polską kopalinę: starszy od bursztynu i – prawdę pisząc – przez wieki o wiele bardziej użyteczny krzemień pasiasty.
Bez wątpienia jest to inicjatywa ze wszech miar słuszna, bo służąca i krajowi, i regionowi, i polskim rzemieślnikom, którzy oto otrzymają drugi już własny kamień jubilerski. Sęk tylko w tym, że owe działania promocyjne są nieco niezborne i jakby niezbyt nadążające za dynamiką czasów współczesnych. Oto już lansuje się krzemień jako cenny surowiec jubilerski, a w “kolebce” krzemienia pasiastego – muzeum w Krzemionkach Opatowskich – przez dziury w płocie mogą nie tylko przejść pojedynczy rabusie, ale i przejechać całe karawany tirów. I chyba najwyraźniej przejeżdżają, bo skąd nagle w Polsce wzięłyby się reeksportowane z Chin kilkudziesięciocentymetrowe posążki słoni i Buddów z krzemienia pasiastego.
Krzemieńczyk