Rozmowa z Markiem Winiarkiem, podstarszym Cechu Złotników, Zegarmistrzów, Optyków, Grawerów i Brązowników m.st. Warszawy, oraz Pawłem Rojewskim, mistrzem złotnikiem, członkiem cechu, o polskiej branży jubilerskiej.
Polski Jubiler: Przed nami święta, czas sprzyjający wszelkim podsumowaniom. W związku z tym czy można pokusić się o podsumowanie roku 2016? Jaki ten mijający rok był dla branży złotniczo-jubilerskiej?
Marek Winiarek: Rok 2016 był gorszy od roku poprzedniego. Paweł Rojewski: Finansowo, rentownie rzeczywiście można ocenić go jako słabszy od 2015 roku. Prywatnie rok 2016 był rokiem udanym. Dwa razy bowiem zgłosiłem swoje prace na konkursy złotnicze i na obu zostały one zauważone, a nawet nagrodzone. Mentalnie, artystycznie, czuję się spełniony. Aczkolwiek mogłoby być lepiej. Poza spełnieniem artystycznym przydałoby się jeszcze spełnienie finansowe.
Z czego, panów zdaniem, wynika zła kondycja finansowa branży? Zewsząd dochodzą do nas głosy, że kryzys finansowy został zażegnany, a klienci coraz chętniej kupują biżuterię. Skąd zatem biorą się kłopoty finansowe polskich złotników?
PR: Klienci odwiedzający salony jubilerskie kierują się przede wszystkim ceną produktu. A my jako twórcy, nie chcąc stracić klientów, zmuszeni jesteśmy do utrzymywania niskich cen. Polacy szukają biżuterii taniej i my musimy zaoferować im dobrej jakości produkt w możliwie najniższej cenie. Niemniej podwyżki cen biżuterii są nieuniknione. Zmiany, które dokonają się na rynku w przyszłym roku, spowodują znaczny wzrost cen i mimo starań nie uda nam się uniknąć tej sytuacji. Poza tym należy zauważyć, że klienci dokonują zakupów jubilerskich głównie w centrach handlowych. Jedynym pozytywem jest fakt, że w centrach handlowych nie ma punktów naprawy biżuterii. I wszyscy klienci, którzy dokonują w nich swoich zakupów, w momencie kłopotu z biżuterią przychodzą do nas.
MW: Problem wynika także z podejścia klientów. Polacy nie rozumieją, że my wkładamy bardzo dużo pracy w projekty przygotowywane pod kątem klienta. A ci nie chcą płacić adekwatnie do włożonej przez nas pracy. To jest największa bolączka.
PR: Pierścionek zaręczynowy chcą jak najpiękniejszy, ale nie zdają sobie sprawy z wielu kwestii, jak choćby wymyślenie oryginalnego projektu – to już jest niesamowita praca, gdyż pierścionków zaręczynowych mamy tysiące i wszystkie wyglądają niemal identycznie – jeden centralny kamień i tyle. W momencie gdy chcę przekonać klienta do zamówienia nieco innego wzoru, spotykam opór, wynikający przede wszystkim z wyższej ceny danego produktu.
MW: A ceny biżuterii oferowanej przez nas wymuszone są poniekąd przez wielkie sieci jubilerskie, które zalewają rynek „masówką”. Biżuteria stworzona w kilku tysiącach egzemplarzy będzie kosztowała mniej niż ta stworzona ręcznie w pojedynczym egzemplarzu dla konkretnego odbiorcy. A czy pojawianie się na rynku biżuterii modowej, taniej, traktowanej jako jednorazowa ozdoba, zmieniło polski rynek jubilerski? Artyści także niejednokrotnie decydują się na stworzenie kolekcji wykonanej z tanich materiałów jubilerskich, które już w założeniu nie mają służyć wiecznie?
MW: I tu dotykamy istotnego problemu. My pracujemy z metalami i kamieniami szlachetnymi. Wykorzystanie materiałów niejubilerskich wiąże się dla mnie ze znacznie większym nakładem pracy i, nie oszukujmy się, mniejszym zyskiem. Ile mógłbym wziąć za biżuterię wykonaną ze „sznurka i piórka”? Lepiej dla klienta, gdy uda się po tego rodzaju biżuterię do galerii i tam kupi wymarzony przedmiot. PR: Należy także wspomnieć o tym, o czym w naszej branży rzadko się mówi. A mianowicie o prawach autorskich. Artysta plastyk wymyśli rozpoznawalną dla siebie biżuterię, a klient przyjdzie do mnie i będzie chciał podobną – i co wtedy? Zazwyczaj kieruję klienta do artysty, którego biżuteria mu się spodobała, gdyż nie mogę kopiować czyjegoś pomysłu. Dochodzimy tu do ciekawego tematu. Chodzi o różnicę pomiędzy złotnikami a artystami plastykami. Gdzie przebiega granica?
MW: My też czujemy się artystami. My zarzucamy artystom plastykom, że nie umieją posługiwać się warsztatem złotniczym, nie znają rzemiosła, oni nam – że brakuje nam polotu przy tworzeniu biżuterii, że nie potrafimy projektować nowoczesnej biżuterii. PR: W każdej branży są fachowcy i partacze. Wśród artystów plastyków jest kilka osób, które umieją lutować, wiedzą jak skomponować całość, aby biżuteria była doskonała. Jednak jest także cała masa ludzi, którzy nieumiejętność posługiwania się palnikiem, lutem czy metalem szlachetnym nazywają swoją wizją artystyczną. I niestety z tym się nie zgadzam. MW: Najgorsze jest to, że takiego „partacza” naprawdę większość uważa za artystę. Pomimo że on nie wykonał dzieła zgodnie ze sztuką złotniczą, to i tak artysta.
Czyli dla panów najistotniejszą rolę odgrywa sztuka posługiwania się rzemiosłem…
Oczywiście
Jak oceniają panowie konkursy złotnicze? Z jednej strony organizowane są konkursy dla artystów plastyków, z drugiej dla rzemieślników. Z czego wynika to rozróżnienie?
MW: Byłem w paru komisjach oceniających prace konkursowe. I z doświadczenia wiem, że zdarzają się dwie, trzy prace godne nazwania pracami złotniczymi, mające cechy artystyczne. My na konkursie Złoto i Srebro w Rzemiośle oceniamy projekt, zgodność z tematem i wykonanie zgodne ze sztuką. My oceniamy inaczej niż artyści. Dla nas na konkurs może zostać zakwalifikowana praca wykonana ręcznie. Człowiek jest ograniczony możliwościami manualnymi, ale może je doskonale wykorzystać.
Czy nowoczesne technologie zdominują rynek jubilerski?
PR: Drukarki są przyszłością branży. Są one coraz dokładniejsze, pozwalają na nakładanie coraz cieńszych warstw. Jednak mam nadzieję, że ręczna praca pozostanie. I znajdą się klienci chętni do zakupu pracy, która nie jest tak doskonała jak ta wykonana na maszynie, ale dzięki temu jedyna w swoim rodzaju.
Problemem pozostaje popyt. Jak sprawić, aby Polacy zaczęli doceniać prace wykonane ręcznie?
PR: Trudno konkurować na rynku jubilerskim. My, drobni przedsiębiorcy, mamy kłopoty finansowe. My musimy zwracać uwagę na wszystko. Idziemy skokami. Trudno nam się wypromować.
A co jest tego przyczyną?
MW: Przyczyny upatruję w uwolnieniu zawodów. Teraz każdy może iść i zarejestrować swoją firmę jako firmę jubilerską. Nie musi posiadać żadnych dokumentów ani należeć do żadnego stowarzyszenia, może robić co chce. W prawie polskim nie ma obligatoryjności należenia do jakiegoś branżowego stowarzyszenia. A być powinno. Kiedyś, aby otworzyć pracownię jubilerską, należało mieć papiery mistrzowskie. W Niemczech w latach 80. takie pracownie jak nasze zaczęły upadać, ponieważ zaczęły powstać wielkie sieci oferujące wyroby biżuteryjne. Jednak pod koniec lat 90. nastąpił u nich zwrot i zapotrzebowanie na pracę ręczną rzemieślników. Jednak tylko dlatego, że przywrócono obowiązek przynależności do stowarzyszeń branżowych.
Czy zmiana prawa i wprowadzenie niemieckich rozwiązań zmieniłoby sytuację na polskim rynku?
MW: Związek Rzemiosła Polskiego cały czas walczy o obligatoryjność należenia do stowarzyszeń.
A może wpływ na polski rynek jubilerski ma niska jakość szkolnictwa. Może zmiany w edukacji wymusiłyby zmianę w mentalności Polaków?
PR: Z całą pewnością tak, ale kto za to zapłaci? MW: Ze szkoły wychodzi osoba, która ma pojęcie, ale aby zostać dobrym fachowcem, należy się stale rozwijać pod okiem doświadczonego jubilera. Dwa, trzy lata musi pracować pod okiem mistrza. I musi wykonywać różnorodne rzeczy. My, chcąc dostać zwrot kosztów za naukę, musimy kształcić tylko małoletniego, pod warunkiem że mamy kurs pedagogiczny. W sumie wyszkoliłem trzynastu uczniów, z czego dziesięciu ma własne firmy jubilerskie. Tylko że w ramach obowiązujących przepisów nie mogę zostać uznany za mistrza szkolącego uczniów, ponieważ mam podpisaną umowę o naukę tylko z jednym z nich. Reszta pracowała u mnie na umowę o pracę. Człowiek, chcący się uczyć, przez rok czasu, zanim się nauczy samodzielności, mi – właścicielowi zakładu robi szkodę. Generuje same straty – tracę swój czas, ponoszę wszystkie koszty, ZUS, podatki muszę opłacić. Ponadto młody człowiek, który nauczy się zawodu, zda egzamin, czuje się pewnie, odchodzi z mojej pracowni i zakłada swoją, czyli staje się moją konkurencją.
Widzi pan jakieś rozwiązanie?
MW: Moim zdaniem chociaż roczne dofinansowanie państwowe, ulga w podatkach na ucznia w pracowni jubilerskiej, rozwiązywałoby problem.
Czy widzą panowie szansę na wypromowanie marki polskiej biżuterii?
PR: Najważniejszą rolę odgrywa tu marketing. Może udać się kilku osobom wypromowanie siebie, ale cała branża ma małą szansę. Nawet wykorzystywanie mediów społecznościowych nie spełnia swojej funkcji. Owszem, ludzie oglądają biżuterię danego twórcy, ale wynikają z tego tylko „polubienia” i nic więcej.
MW: Problemem jest świadomość ludzi. I jeśli ona się nie zmieni, to nic się nie zmieni. Do mojej pracowni przychodzą narzeczeni i chcą przeznaczyć na obrączki 1,5 tys. złotych. Pytam ich wtedy, ile przeznaczają na suknię ślubną, z rozmów wynika, że trzy, cztery tysiące. Trzykrotnie więcej wydają na rzecz, którą zakłada się raz w życiu, niż na obrączki, które mają być użytkowane do końca życia. I tak wygląda nasz rynek.