Błyskawicznie rośnie liczba młodych osób nieprofesjonalnie zajmujących się wyrobem biżuterii. W znacznej większości są to wyroby wykorzystujące materiały niskiej jakości i nieskomplikowane wzornictwo, ale za to bardzo tanie. Wyroby są rozpowszechniane w ramach młodzieżowej społeczności i przez Internet. Część z tych osób zaczyna się także profesjonalizować, zarówno jeśli chodzi o wzornictwo, jak i wartość sprzedaży. Czy to zjawisko jest zagrożeniem, czy może szansą rynku jubilerskiego w Polsce?
Są to głównie młode kobiety. Organizują spotkania w kawiarniach i kiermasze w klubach młodzieżowych. Kontaktują się przede wszystkim przez internetowe fora dyskusyjne. Właściwie tworzą coś w rodzaju subkultury, społeczności. – Ja robię biżuterię zupełnie hobbystycznie, praktycznie bez zysku, na zasadzie przyjemności – mówi Jolanta Dąbrowska, amatorska twórczyni i organizatorka internetowej społeczności. – Na naszym forum dziewczyny w koleżeńskiej atmosferze wymieniają się pomysłami, koralikami, techniką robienia i obrabiania zdjęć. Totalnie dla przyjemności. Ten psychologiczny aspekt wydaje się tu bardzo ważny. Wymiana doświadczeń i sprzedaż biżuterii daje okazję do spotkań osób o podobnych zainteresowaniach. Także sam akt tworzenia, nawet niezbyt wyrafinowanych form, daje młodym osobom poczucie, że mogą coś osiągnąć, samemu kształtować swoje życie. Oczywiście niekoniecznie oznacza to, że wszyscy zwiążą swoje życie z tworzeniem biżuterii. Chociaż część już próbuje się z tego utrzymywać.
Rozmawiajmy o gustach!
– Przeciętna zjadaczka chleba lubi i i ceni te koraliki, czy nawlekanki, jak są czasem z lekką wyższością określane przez branżę, bo z uwagi na cenę może mieć ich dużo, na każdą okazję czy dzień tygodnia – mówi Alina Tyro-Niezgoda, pomysłodawczyni złotniczych szkoleń Wytwórni Antidotum. – To oczywiście nie jest to samo, co wysokiej rangi produkty złotnicze. Ale taka jest moda i nic na to nie poradzimy.
Być może jednak z czasem tendencja się odwróci na korzyść złotników. W wyniku wydarzeń historycznych, w naszym biednym kraju mocno podupadła kultura wizualna. W znacznej części jesteśmy wychowani w estetyce Ursynowa i Nowej Huty. Do dziś to pokutuje w lepszej formie, takie same mieszkania z typową meblościanką zastąpiły wnętrza z powtarzalnymi wzorami Ikei i bardziej kolorowymi ścianami. – Wydaje mi się, że każdy przejaw zainteresowania twórczością, nawet jeśli to będą koraliki i niezbyt udane próby, powodują, że zwiększa się wrażliwość na estetykę – mówi Alina Tyro-Niezgoda.
To się oczywiście dzieje stopniowo i nie natychmiast. Jednak te dziewczyny są dla branży nieporównanie mniejszym zagrożeniem niż masowa sprzedaż tzw. “sztucznej biżuterii”. A w galeriach handlowych jak grzyby po deszczu rosną sklepy ze sztuczną biżuterią – głównie chińskiej produkcji. Dlatego na przykład Wytwórnia Antidotum, poza zaawansowanymi kursami technik złotniczych, organizuje też tzw. warsztaty hobbystyczne, których uczestnicy zaczynają od bardzo prostych prac, żeby się ośmielić, przekonać, że można. Część zostaje na tym poziomie, ale są też osoby, które zapisują się na zaawansowane kursy warsztatowe.
Czy “koralikarz” to jubiler
Wielu amatorskich twórców sprzedaje swoje wyroby tylko znajomym, inni korzystają z serwisów aukcyjnych takich, jak popularne Allegro. Choć niektórzy, sami lub w kilka osób zakładają już sklepy internetowe. – Wydaje mi się, że na Allegro sprzedają przede wszystkim firmy i raczej z nastawieniem na zarobek, choć jeszcze nie są to jubilerzy – mówi Jolanta Dąbrowska. – Ja w ten sposób sprzedaję bardzo niedużo.
Przede wszystkim daję partie prac koleżankom, a one zabierają do siebie do pracy i rozprowadzają wśród współpracowników. Siłą młodych twórczyń jest to, że łatwo mogą zrealizować konkretne zamówienie koleżanki, oczywiście w obrębie dostępnych im najprostszych form. W największej części korzystają z gotowych materiałów, głównie importowanych z Chin i Indii koralików i posrebrzanego drutu, używają najprostszych narzędzi… Kupują akcesoria na Allegro – bardzo wielu sprzedawców specjalizuje się w zaopatrzeniu amatorów, wciąż pojawiają się nowe sklepy internetowe.
Są też normalne sklepy tradycyjne, specjalizujące się w sprzedaży koralików dla amatorów. – Moim zdaniem nasze środowisko dzieli się na amatorów i takich, którym się już wydaje, że są jubilerami – mówi Jolanta Dąbrowska. – Osoby, które robią bardziej zaawansowane rzeczy mają w głębokiej pogardzie takich, którzy robią zupełnie proste, bez wyginania drutu, klepania, oksydowania itd… Jednak z moich doświadczeń handlowych wynika, że najlepiej sprzedają się proste wyroby, po których widać, że są hand-made, a nie takie na siłę idealnie jubilerskie czy artystyczne.
Właściwe dać rzeczy… miejsce na rynku
Nawet na naszym rynku profesjonalnym coraz wyraźniej pojawia się także podział, dwa zupełnie różne podejścia do projektowania, “Haute Couture” i “pręt-Ú-porter”. Ten “Wysoki Sznyt” w naszym przypadku to przede wszystkim prace artystów, którzy jednak nie odżegnują się od tworzenia także na sprzedaż. Chociaż prac z założenia artystycznych nie powinno wrzucać się do tego samego worka, co zaręczynowego pierścionka z obowiązkowym brylantem. Amatorzy nie będą zagrożeniem dla tych przedstawicieli branży, którzy stosują się do podstawowych dobrych praktyk fachu. Tym, co wyróżnia (czy powinno wyróżniać) prawdziwą biżuterię jest jakość. Nie jest możliwa przy taśmowej produkcji, słabej jakości użytych materiałów, czy wreszcie braku umiejętności warsztatowych. Nie wolno także oszukiwać klienta.
Coś, co oferowane jest jako bursztyn, nawet w mocno szlifowanych formach, musi być autentyczną skamieliną, a nie prasowanym czy zlepionym proszkiem. Srebro musi być srebrem ocechowanym przez probierzy, a nie posrebrzanym metalem czy wręcz pomalowanym na srebrno tworzywem sztucznym. Oczywiście, jeśli twórca ma taką wizję – nie ma problemu, jednak trzeba o tym uczciwie poinformować. To brzmi banalnie, ale branża nie może zapominać, że jeśli ma się odróżniać od seryjnej tandety, z jakością nie ma kompromisów. Dotyczy to wszystkich – także w dużych sieciach sprzedaży zdarza się na przykład kupić wyrób, którego złoto z czasem zmienia kolor.
Szczęściu trzeba dać szansę
– Nie słyszałam, żeby ktoś z naszego środowiska wstawiał swoje wyroby do galerii – mówi Jolanta Dąbrowska. – Chociaż znajome z forum dostały propozycję współpracy z internetowym sklepem sprzedającym prezenty. Wśród amatorskich twórców mogą kryć się duże talenty, jednak bez niezbędnych umiejętności warsztatowych nie staną się prawdziwymi jubilerami czy złotnikami. – Na rynku edukacyjnym brak placówek, które chcą systematycznie wyszkolić od całkowitych podstaw do najbardziej zaawansowanego poziomu, odpowiadającego wyższym studiom – mówi Roman Kowalkowski z Wytwórni Antidotum. – A taka oferta jest konieczna właśnie dla osób, które naprawdę chcą się uczyć i rozwijać zawodowo i artystycznie.
Ucząc warsztatu, walczymy z niską jakością wyrobów. Większość kadry Antidotum to członkowie Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, co gwarantuje nie tylko wysoki poziom warsztatowy, ale i artystyczny przekazywanej wiedzy. Oczywiście talentu nie można nauczyć – zgodnie zastrzegają prowadzący Antidotum. – Ale jest nadzieja, że jeśli trafi do nas osoba uzdolniona, to zostanie zauważona i dostanie szansę artystycznego zaistnienia – dodaje Roman Kowalkowski. – Natomiast sukces rynkowy zależy już tylko od nich, od ich samozaparcia, emocjonalnego zaangażowania w pracę, chęci rozwoju, umiejętności nawiązywania kontaktu z klientem. – I niezbędnej odrobiny szczęścia, któremu jednak trzeba dać szansę ciężką pracą – uśmiecha się Alina Tyro-Niezgoda.