Rozmowa z Andrzejem Głodowskim, głównym projektantem biżuterii w firmie AG Design, której jest założycielem. Firma powstała w 1998 r. i od początku specjalizuje się w produkcji srebrnej biżuterii artystycznej. Artysta łączy srebro z tytanem, skórą oraz stalą i brązem. Jego inspiracja wypływa wprost z natury – w jego twórczości odnajdziemy jakby zaklęte w srebrze soczyste słoneczniki, kolorowe motyle, migocące blaskiem ważki, złociste kłosy zboża, eksplodujące feerią barw kwiaty.
Od 1998 r. tworzy pan biżuterię artystyczną. Jest pan właścicielem marki jubilerskiej AG Design. Pana biżuteria wyróżnia się na polskim rynku jubilerskim. I stąd moje pytanie: jak to się stało, że zajął się pan tworzeniem biżuterii?
Hobby i pasja plus miłość do piękna stały się moją pracą.
Jak przebiega u pana proces twórczy?
Tworzę biżuterię z myślą o kimś lub wizualizuję swoje pomysły, które wynikają z obserwacji otoczenia lub wyrobów starych mistrzów. Największym autorytetem dla mnie są dzieła Rene Lalique.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Najczęściej inspiruje mnie przyroda, niekiedy malarstwo i rzeźba. Często jest też jakiś szczegół, który przykuwa moją uwagę i przekłada się na pomysł na stworzenie biżuterii.
W swojej biżuterii wykorzystuje pan srebro, które w niekonwencjonalny sposób łączy pan ze skórą, tytanem. Co daje panu ten mariaż srebra ze skórą oraz tytanem?
Połączenie różnych materiałów daje nam większą możliwość zabawy twórczej.
Jaki jest pana ulubiony materiał jubilerski? I dlaczego?
Tytan jest genialnym materiałem jubilerskim. Posiada potencjał i szeroką skalę uzyskiwania niepowtarzalnych efektów. Muszę tutaj nadmienić, że sam wymyśliłem metody obróbki tytanu dające unikatowe możliwości wykonania pięknej biżuterii.
Szczególnie zainteresowała mnie pana kolekcja biżuterii „Kobiety świata”, w której zaklął pan twarze wyrażające mnogość emocji. Stworzył pan nie tylko dzieła biżuteryjne, ale małe rzeźby, które mogą stać się samodzielnym dziełem sztuki (funkcjonować w oderwaniu od ciała). Skąd wziął się u pana pomysł na stworzenie tej kolekcji?
Kolekcja „Kobiety” powstała w wyniku mojej fascynacji kobietami, dla których tworzę te ozdoby. Moją pasją są również podróże, podczas których poznaję te nieziemskie, intrygujące mnie istoty.
Każdej ze swoich „kobiet” nadał pan imię – tym samym nazywając nie tylko model biżuterii, ale także nadając im pewnego rodzaju tożsamość. Jakie znaczenie miało dla pana nazwanie każdej z nich imieniem, które niesie ze sobą przesłanie?
Imiona kobiet nie mają istotnego znaczenia, natomiast kolekcja jest jakby wspomnieniem różnych chwil i wielu podróży, zresztą nie jest ona zakończona i powstaną nowe postacie, które już są w fazie projektu.
Czym dla pana jest biżuteria? Jak ją pan definiuje na własny użytek? Czy jest to dla pana sztuka unitarna, czy może samodzielne dzieło, które może istnieć w oderwaniu od ciała?
Biżuteria powinna być dla kobiety ozdobą, ale jednocześnie dopełnieniem i uzupełnieniem jej osobowości. Możemy powiedzieć, że kobieta plus biżuteria musi stanowić całość. W mojej kolekcji jest kilka ozdób, które mogą istnieć samodzielnie, np. tańczący żuraw lub tańcząca cyganka na bursztynie.
Czy ma pan swoją ulubioną pracę? Taką, z której jest pan szczególnie dumny
? Szczególnym sentymentem darzę serię pierścieni koktajlowych: srebro połączone z emalią piecową. Wymagało to wielogodzinnej pracy i prób dla uzyskania odpowiedniego efektu. Poza tym seria unikatów, która podkreśla piękno naturalnych kamieni i kobiet które je zakładają.
Gdzie można kupić pana biżuterię?
Moją biżuterię można znaleźć w całej Polsce, Niemczech, Anglii, Czechach i Słowacji. W Polsce są to m.in. sklepy: Schubert, Aurarius (Kraków), Art-Jewels (Polanica-Z drój), Diament (Kraków), Opiume (Piotrków Trybunalski), Valore (Warszawa), Galeria Biżuterii i Porcelany Ewa Barańska (Kołobrzeg), Galeria Srebra Hilenbrand (Zielona Góra).
Jakie ma pan plany na przyszłość?
Niestety komercyjność naszego rynku oraz coraz mniejsze zainteresowanie klienta biżuterią sprawiają, że moje plany i projekty nie mają zadowalającego mnie kierunku. Choć pomysłów i chęci tworzenia mam coraz więcej.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Małgorzatą Podleśną-Zdunek, projektantką biżuterii
Polski Jubiler: Jak biżuteria wkradła się w pani życie? Skąd wzięło się u pani zainteresowanie tą dziedziną sztuki?
Małgorzata Podleśna- Zdunek: Początkowo próbowałam samodzielnie tworzyć biżuterię, ale bez znajomości warsztatu było to bardzo trudne. Znalazłam Wytwórnię Antidotum – prywatną szkołę projektowania biżuterii. Tutaj pod okiem mistrzów złotnictwa poznawałam tajniki zawodu. Kursy projektowania biżuterii ukończyłam w 2009 roku i otworzyłam własną pracownię. Po kilku latach pracy uświadomiłam sobie, że muszęzrobić kolejny krok. Rozpoczęłam studia podyplomowe na kierunku projektowanie biżuterii w łódzkiej Akademii Sztuk
Pięknych. Czyli najpierw poznała Pani rzemiosło, a następnie poszerzała Pani wiedzę na studiach artystycznych?
Tak, ale po latach pracy z biżuterią jestem zdania, że ten zawód wymaga ciągłej nauki, poznawania nowych materiałów i technik złotniczych. Stałego doskonalenia się. Uważam, że w tej działalności niezwykle istotny jest warsztat. W mojej pracy stale uczę się czegoś nowego i ciągle coś mnie zaskakuje. Dla mnie wyzwaniem była emalia. Opanowanie tej techniki wymagało ode mnie dużo samodyscypliny i pracy. I muszę przyznać, że nie wszystko szło dokładnie tak, jak sobie zaplanowałam.
A jakie doświadczenia wyniosła pani ze studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi?
Studia dały mi bardzo dużo.Wyzwoliły moją kreatywności, zmotywowały do działań artystycznych, a co najważniejsze – ośmieliły do pokazywania prac publicznie i, jak się okazało, warto było spróbować. Moje brosze „Ślady” otrzymały Nagrodę Specjalną Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych w II OgólnopolskimKonkursie Biżuterii Autorskiej „Krzemień Pasiasty-Kamień Optymizmu”. Z kolei bransoleta „Gorset”została doceniona wyróżnieniem firmy Corundum w formie kryształów „Swarovski Elements” w konkursie „Prezentacje” w 2013 roku. Ta ostatnia nagroda zainspirowała mnie do stworzenia kolekcji „Crystal”, która cieszy się dużym powodzeniem wśród klientów. Efektem przyjaźni zawiązanych na studiach była Grupa Dziewiątka, którą udało nam się stworzyć wraz z koleżankami: Edytą Andrejczyk, Beatą Ciesielską, Elżbietą Kurkiewicz, Walerią Ługowską, Aleksandrą Rybak, Ewą Chmielewską- Manaj, Martą Gronowską oraz Katarzyną Ziębą.
Skąd wziął się pomysł na założenie grupy artystycznej?
Z potrzeby wspólnego działania. Miałyśmy entuzjazm, chciałyśmy zmieniać świat sztuki jubilerskiej, pokazać nowe oblicze współczesnej biżuterii. Oczywiście życie trochę nasze plany zweryfikowało. Jednak udało nam się zorganizować dwie wystawy: „Próba Zero” i „Pretekst”.
Czy grupa nadal jest aktywna?
Jesteśmy w trakcie jej reaktywacji. Po rocznej ciszy stwierdziłyśmy, że nadszedł czas na nowy, wspólny projekt i przygotowujemy wystawę „Transformacje”, która dzięki uprzejmości pani Ewy Rachoń będzie prezentowana podczas tegorocznej edycji targów „Amberif”.
Skąd wziął się temat „Transformacje” i co tak naprawdę oznacza?
To bardzo ciekawy i niezwykle aktualny temat. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasunęło, to transformacja ustrojowa. Jednak oczywiście transformacja nie ogranicza się jedynie do sfery publicznej. Zmiany dokonują się wszędzie. Całe nasze życie jest zmianą. Transformacja wywołuje w nas mieszane uczucia. Lubimy zmiany, a jednocześnie napawają nas one lękiem. Sprawiają bowiem, że musimy porzucić utarte ścieżki, zrezygnować ze schematów. W mojej pracy odniosłam się do samego procesu przemiany i towarzyszącym jej emocjom. Jako metafory użyłam kamienia, którego porowata surowa powierzchnia zmienia się w rękach szlifierza w czystą, geometryczną formę.
W swoich pracach często odwołuje się pani do natury, choćby przez wybór surowca, jakim jest bursztyn. Czy jest to pani ulubiony materiał?
Lubię bursztyn. Kolekcjonuję go od kilkunastu lat. Inspiruje mnie, intryguje tajemnicą ukrytą w jego wnętrzu, bogactwem barw. Jest to piękny materiał, w którym w doskonały sposób uwidacznia się gra światła. W swojej biżuterii bawię się fakturami, ciekawymi surowymi strukturami. Przenoszę je na srebro i zestawiam z naturalną, ciepłą bryłą bursztynu. Bursztyn zagościł na dobre w moich pracach. Na wystawę „OD/ KODOWANIE” w Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym powstały wisiory „Srebrem haftowane”, inspirowane polskim folklorem koronki z bursztynem. Na kolejnej wystawie „Amber Design Meeting”, organizowanej przez Stowarzyszenie Twó r c ó w Form Złotniczych i Muzeum Ziemi PAN, w której uczestniczyłam również jako kurator, pokazałam naszyjniki „Slices”z bursztynem. Po bursztyn sięgnęłam również przygotowując prace na wystawę „Wspólny Punkt Widzenia” w Galerii Otwartej w Sandomierzu, prezentującej twórczość absolwentów Katedry Biżuterii Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.
Jaki materiał najczęściej wykorzystuje pani w swojej pracy? Pracuję
głównie w srebrze. Jest to metal, który pozwala mi na ekspresję. Wykorzystuję również kamienie jubilerskie. Materiał dobieram do konkretnego projektu.
Jak przebiega u pani samo projektowanie biżuterii?
Przyznaję, że cały proces przebiega w głowie. Zazwyczaj nie tworzę rysunków czy szkiców. Czasami mam konkretny zamysł projektowy i później szczegółowo go realizuję, innym razem decyduje przypadek. Często z jednej koncepcji wynika następna. Sam proces twórczy też przebiega bardzo różnie. Zdarza się, że zaczynam pracę, która potem – niedokończona – ląduje w szufladzie czekając na swój czas. Dla kogo pani tworzy? Dla współczesnej kobiety znającej swoją wartość, stawiającej na oryginalność, doceniającej dobre wzornictwo. Takiej, której nie zadowala wyłącznie biżuteria masowa. Najbardziej cieszy mnie, gdy klientki wracają, utożsamiając się z moją biżuterią. Odbiorca jest dla mnie najważniejszy.
Czy w Polsce jest miejsce na biżuterię autorską?
Moim zdaniem tak. Biżuteria stworzona ręką plastyka zawsze się obroni na rynku. Jest to bowiem nie tylko ozdoba, ale także komunikat. Widzę zainteresowanie klientów produktami lokalnymi, oryginalnymi, to dotyczy również biżuterii. Twórczość polskich projektantów jest ceniona na świecie za wysoką jakość i nowoczesny design. Mam nadzieję , że polski rynek też ją kiedyśdoceni.
Czy można połączyć sukces komercyjny z sukcesem artystycznym?
Wydaje mi się, że jest to zadanie trudne, ale nie niemożliwe. Moim zdaniem współczesny twórca stoi przed trudnym wyborem. Powinien śledzić trendy modowe, wsłuchiwać się wpotrzeby kobiet i tworzyć biżuterię przeznaczoną dla szerokiego odbiorcy, ale także próbować spełniać swoje ambicje twórcze, realizując rzeczy ponadstandardowe.
Czym dla pani jest biżuteria?
To przyjemność robienia tego, co lubię. Realizowanie moich marzeń.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Wojciechem Rygałą, artystą złotnikiem, absolwentem Politechniki Warszawskiej, który od 1983 zawodowo zajmuje się złotnictwem. Tytuł mistrzowski uzyskał w 1989 i w tym samym roku Ministerstwo Kultury i Sztuki wydało bezterminowe zaświadczenie o wykonywaniu zawodu artysty plastyka w zakresie biżuterii artystycznej. Twórca mieszka i pracuje w Wołominie.
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią?
Wojciech Rygało: Nie wiem, czy ja znalazłem biżuterię. Odnoszę wrażenie, że to biżuteria wybrała mnie. Od dziecka przejawiałem zdolności manualne. W wieku ośmiu lat dostałem, chyba ze składnicy harcerskiej, zestaw majsterkowicza, który składał się z lutownicy, piłki, młotka i dłuta. Można powiedzieć, że od razu zabrałem się do roboty. Upodobanie do lutownicy sprawiło, że zacząłem robić najpierw proste, a potem coraz bardziej skomplikowane elementy łączone cyną. Klepałem blaszki miedziane, wierciłem. W wieku czternastu czy piętnastu lat zrobiłem swoją pierwszą bransoletkę z miedzi. Natomiast wrażliwość na piękno biżuterii, za sprawą mojej wychowawczyni , wyniosłem ze szkoły podstawowej. Za moich czasów szkoła regularnie organizowała wycieczki do Muzeum Narodowego czy Muzeum Wojska Polskiego, podczas których moja uwaga skupiała się właśnie na biżuterii, zarówno patriotycznej, jak i ozdobnej. Duże wrażenie zrobiło na mnie, już trochę później, Muzeum Skarbiec na Jasnej Górze. Moje pokolenie nie miało dostępu do takich środków, jakie teraz ma młodzież. Byliśmy ciekawi świata i wiele rzeczy próbowaliśmy robić własnymi rękami.
Współczesne pokolenie coraz rzadziej wykorzystuje talenty manualne, zdając się na nowoczesne technologie. Czy tradycyjnie pojmowany zawód złotnika ma szansę przetrwać?
W moich czasach istniały szkoły zawodowe, technika i wydawało się, że są to zawody przyszłościowe. Teraz się nie frezuje tylko wycina wodą albo laserem. Tak jak zawody rymarza czy garncarza odchodzą do lamusa, tak samo będzie z naszą biżuterią. Bardzo rzadko się zdarza, że przychodzą ludzie, którzy chcą odbyć praktyki. W tym roku miałem uczennicę. Niby mam tytuł mistrza, zdobyty w 1986 roku, ale obecność praktykantki w moim warsztacie zaskoczyła mnie.
Co skłoniło pana do zrobienia dyplomu?
Z zawodu jestem inżynierem, jednak praca przy desce kreślarskiej, najogólniej mówiąc, nie porwała mnie. Przez pewien czas zajmowałem się fotografią, współpracowałem z miesięcznikiem „Foto” i z działem fotograficznym dziennika „Sztandar Młodych” – moje fotografie bywały publikowane i nagradzane na konkursach, jednak stale ciągnęło mnie do biżuterii. Zacząłem pracę w warsztacie złotniczym, ale z czasem chciałem się usamodzielnić. Zdobyłem tytuł, gdyż uznałem, że jest to najlepsza droga, aby rozpocząć samodzielną praktykę. Moje oczekiwania trochę rozminęły się z rzeczywistością, bo w latach 90. nie było już potrzeby posiadania żadnych dyplomów złotniczych, po prostu otwierało się działalność gospodarczą, a jednym wyznacznikiem stawały się prawa rynku. Rynek weryfikował, a nie tytuły czy dyplomy złotnika. A czy wydaje się panu, że zawód złotnika będzie wykonywany za kilka czy kilkadziesiąt lat? Kiedyś przedmioty ze złota czy srebra otaczał swoisty kult. Potrafiły przetrwać nawet kilkaset lat. Miały swoją wartość, zarówno emocjon a l n ą ( j a k choćby pierścionek przekazywany z pokolenia na pokolenie) jak i materialną. Świat się jednak zmienił. Mało kto ceni dziś wyroby złotnicze i przywiązuje do nich wielką wagę. Dziś liczy się moda. Patrząc na rzeczy, które są teraz robione, nie wyobrażam sobie, aby przetrwały one sto czy dwieście lat. Większość rzeczy, która jest przez nas robiona, znajdzie swój koniec w tyglu, gdyż ich właściciele uznają, że przedmioty te nie są wartościowe, tylko po prostu stare.
Jak ocenia pan swoją twórczość?
Moją działalność dzielę na biżuterię komercyjną, którą można nazwać „biżuterią dla chleba” – kotki, myszki, jabłka, gruszki, wzory geometryczne, usta, kamienie naturalne, które oprawiam. Jest też biżuteria autorska, czyli tworzona pod konkursy złotnicze. Z mojego punktu wiedzenia każdy artysta powinien podlegać weryfikacji, gdyż pracując w jakieś dziedzinie, należy się doszkalać. Dla mnie polega to na sprawdzeniu swoich umiejętności podczas konkursów, które zmuszają do rywalizacji i stałego ponoszenia swoich kwalifikacji, szukania nowych rozwiązań. To na nich otrzymuję odpowiedź, czy rzeczy, które robię, niosą jakiś przekaz. Lubię konkursy, w których temat pozwala na odsłonięcie drugiego dna, ukazanie subtelności, drugiej funkcji.
Pana prace konkursowe zapadają w pamięć, mają swój styl. Jak udało się panu to osiągnąć?
Mówią, że moje prace wywołują uśmiech. Jacek Baran powiedział: „masz swój styl, a to nie każdy teraz ma”. Ja mówię, że moim stylem jest jego brak. Łapię się na tym, że zmieniam konwencje – od totalnej wiochy po rzeczy inżynierskie. Kiedy myślę o prozie życia, to dobrze jest mieć jednolite wzornictwo, jednak perspektywa, że całe życie miałbym robić to samo, przeraża mnie. Nie lubię stałości, u mnie musi się coś dziać. Staram się unikać zaszufladkowania i szukam nowych ścieżek, odkrywam nowe obszary. Liczę że najlepsza praca jest jeszcze przede mną, że jeszcze jej nie zrobiłem.
Jak traktuje pan swoje prace? I co sprawia panu największą przyjemność w tworzeniu biżuterii?
Do niektórych prac mam sympatię. Najbardziej kręci mnie ta adrenalina w procesie twórczym, kiedy pomysł szkicuję w notesiku, by dojrzewał. Żona mówi: „Praca, która jest przyjemnością, nie powinna być opłacana”. Ja do pracy nie idę jak na skazanie, ale podejmuję wyzwanie. Lubię eksperymentować, bawić się materiałem. Ostatnio doceniam nowoczesne technologie i choć nie korzystam z programów typu Matrix, to interesuje mnie wszystko, co nowe. Ostatnio odkryłem długopis 3D, który pozwala na tworzenie obiektów przestrzennych. Mimo, że stworzona dzięki niemu biżuteria podoba się tylko mi, to i tak zabawa w projektowanie przestrzenne daje mi satysfakcję.
Brał pan ostatnio udział w kontrowersyjnym konkursie zorganizowanym przez STFZ „My z Jedwabnego”, gdzie zaprezentował pan swoją pracę pt. Bicz.
Tak. Chciałam wypowiedzieć się w tak ważnym temacie za pomocą biżuterii. Skoro mogą to robić filmowcy czy malarze, to dlaczego nie złotnicy? Stworzyłem pracę Bicz, gdyż nie poczuwam się do winy za zbrodnię dokonaną w Jedwabnem. Uważam, że zrobili to polscy bandyci za przyzwoleniem Niemców. Do konkursu skłonił mnie po pierwsze temat, po drugie chciałem znaleźć się w grupie twórców, których lubię i szanuję. Piotr Rybaczek przekonał nas, że zrobi z konkursu wydarzenie i patrząc na efekt muszę powiedzieć, że nigdy nie byłem na tak efektownie zaaranżowanej wystawie.
Czy każdy rodzaj biżuterii tworzy narrację?
Biżuteria komercyjna to biżuteria dla ludzi i powstaje dzięki nim. Tworząc ją nie bawię się w kreatora, tylko nadstawiam ucho i dowiaduję się, czego oczekują. Prace powstające na konkursy są osobiste, emocjonalne i niepowtarzalne. Wolę ich nie sprzedawać i nie robię z nich komercji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Kasią Łuć,
projektantką biżuterii
i właścicielką firmy Lukato
Polski Jubiler: Pani biżuteria wyróżnia się na rynku – widać w niej nie tylko jubilerski kunszt, ale także pomysł na zaproponowanie jej klientom. Jak zrodziła się idea, aby oferować klientom biżuterię, którą można składać i rozkładać, bawić się nią jak klockami?
Kasia Łuć: Na rynku biżuteryjnym jest wiele propozycji modułowej-wymiennej biżuterii, szczególnie bogatą ofertę mają firmy niemieckie. Jest mnóstwo możliwości łączenia ze sobą różnych elementów biżuteryjnych. Miałam okazję je poznać na targach Inhorgenta w Monachium. Tam zapragnęłam stworzyć jakiś podobny sposób z własnymi wzorami, własnym stylem, by odbiorca mógł się bawić biżuterią i mógł dopasować ją do swoich potrzeb. Nie ma tego jeszcze w Polsce. Na początku nie myślałam o tym jak o biznesie, chciałam stworzyć pracę na obronę dyplomu licencjackiego. Potem przyszedł pomysł na stworzenie firmy.
Jest pani projektantką biżuterii, jednocześnie oddaje pani swoim klientom możliwość tworzenia – konstruowania biżuterii według swoich pomysłów. Stawia się pani w roli dostarczyciela materiału, który można dowolnie wykorzystać. Czy wydaje się pani, że Polki doceniają pani ofertę?
Najciekawszą częścią tego projektu jest uczestnictwo odbiorcy w tworzeniu efektu końcowego. Najbardziej podoba mi się właśnie ta część, która szczególnie widoczna jest podczas targów, kiedy kobiety zaczynają skręcać i dobierać sobie poszczególne elementy. Wtedy wiem, że mój pomysł działa. Myślę, że Polki doceniają to co im oferuję.
Biżuteria modułowa znalazła szeroką rzeszę zwolenników, można powiedzieć, że stała się modna. Czy wydaje się pani, że będzie nadal cieszyć się zainteresowaniem? A może Polki przekonają się do biżuterii autorskiej?
Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas w Polsce, że biżuteria autorska będzie bardziej popularna. Wiele klientek jeszcze nie wie o różnego rodzaju imprezach, na których sprzedawana jest biżuteria autorska. Wydaje mi się, że każdy twórca ma szansę znaleźć swoje miejsce na rynku jubilerskim. Chciałam połączyć pomysł biżuterii wymiennej z rękodziełem o geometrycznych kształtach. W przyszłości, w ramach biżuterii wymiennej chciałabym tworzyć elementy unikatowe. Tak jak na Akademii, kiedy każdy student zaczyna od pojedynczych egzemplarzy, często niepowtarzalnych. To największa magia tego zawodu. Duża jest grupa osób, które lubią ingerować w to co kupują i później noszą. Dlatego też myślę, że moda na biżuterię wymienną szybko nie przeminie. Z drugiej strony mam nadzieję, że biżuteria autorska również będzie się cieszyć coraz większą popularnością,
W pracach widać, że potrafi się pani bawić konwencją, kpić z niej, ale przede wszystkim tworzyć małe dzieła sztuki jubilerskiej. Skąd czerpie pani inspirację?
Pierwszą taką inspiracją, choć może wydawać się to zaskakujące, był folklor polski. Drugim kierunkiem, który studiowałam jest Antropologia Kultury i Etnologia na Uniwersytecie Łódzkim. Właśnie tam poznałam folklor. Na studiach projektowałam biżuterię opierającą się głównie na figurach geometrycznych, w bardzo stonowanych barwach. Ale profesor namawiał nas do odkrywania. Obecna kolekcja jest dużym eksperymentem, który moim zdaniem się udał.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii – sam pomysł czy praca nad poszczególnymi okazami biżuteryjnymi?
Myślę, że najważniejszy jest pomysł. Gdy coś przychodzi mi do głowy, wtedy czuję ekscytację, adrenalinę. Później szukam techniki, a czasem całej technologii. Praca staję się żmudna i wiele rzeczy nie wychodzi, co mnie frustruje. To jest kwestia charakteru, jestem osobą bardzo energiczną i czasem się niecierpliwie. Z drugiej strony zdarza się mi wpaść w taki trans i pracuję godzinami, a czas mi mknie. Jak wygląda pani pracowania? Co znajduje się w jej sercu? W sercu pracowni znajduje się bałagan, zresztą jak w każdym jej miejscu. Od lat próbuje nad nim zapanować, chciałabym wypracować jakiś system, ale jak coś robie w pracowni, to nie interesuje mnie jak ona wygląda. Jak już nic nie mogę znaleźć wtedy zaczynam sprzątać. Nie lubię tego w sobie, że nie jestem w stanie dłużej utrzymać porządku w pracowni.
Jaki materiał jest pani ulubionym?
Na pewno srebro. Uwielbiam pracować w srebrze, uważam że ma bardzo piękny kolor. Można także na nim wypalać emalię, co jest jego ogromną zaletą.
Kim są odbiorcy pani prac? Do kogo adresuje pani swoją ofertę?
Gdy projektowałam myślałam, o kobietach, które kreują swój wizerunek, pracują nad nim. Moda nie jest dla nich obojętna, ale szukają własnego stylu i produktu, który zaspokoi ich potrzeby. Można skonstruować sobie z zaproponowanych przeze mnie elementów naprawdę różnorodną biżuterię. Od prostych form po bardzo kolorowe i folkowe. Mam nadzieję, że będzie to prawdziwy rarytas dla miłośniczek biżuterii.
Jest pani absolwentką łódzkiego ASP – uczelni, która cieszy się najlepszą opinią wśród polskich akademii artystycznych, szczególnie w kwestii biżuterii. Jak studia wpłynęły na pani rozwój twórczy?
Nie da się ukryć, że wszystko zawdzięczam Akademii, zarówno w kwestii warsztatowej jaki i projektowej. Profesor Andrzej Boss stawiał przed nami często zadania, które spędzały mi sen z powiek, ale wykształciły moje myślenie o tym zawodzie. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Zawsze nas mobilizował do otwierania własnych umysłów i poszukiwania własnej drogi, nigdy nas nie stopował, ani ograniczał. Studia na Akademii to bardzo intensywny okres, bo przecież jest tyle dodatkowych przedmiotów ogólnoplastycznych. Poza tym dzieliłam je z drugim kierunkiem, więc czasem było ciężko. Ale to wspaniały czas, który kształci ludzi na plastyków, czasem na prawdziwych artystów.
Jakie ma pani zawodowe plany na najbliższą przyszłość?
Tak jak już mówiłam planuje stworzyć elementy unikatowe, jak również rozpoczynam pracę z drewnami egzotycznymi czy bursztynem, także w ramach biżuterii wymiennej. Mam głowę pełną pomysłów, często brakuje mi czasu i czasem siły, by je wszystkie zrealizować. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży po mojej myśli i będę mieć środki na tworzenie nowych wzorów i promocję firmy. Chyba największym marzeniem każdego absolwenta ASP jest praca w zawodzie i możliwość zajmowania się tylko tworzeniem biżuterii. Chciałbym z tego się utrzymywać i zajmować tylko tym. Taki jest mój plan na najbliższą przyszłość, chcę robić to co kocham.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak