Rozmowa z Michałem Fatygą,
artystą plastykiem o pasji tworzenia biżuterii
Jak rozpoczęła się pana przygoda z biżuterią?
W pracowni mojego brata Mariusza. To on pierwszy zaczął swoją przygodę, a ja przyglądałem się różnym procesom twórczym, nie spodziewając się, że wpadnę w sidła tej pasji. Podobał mi się proces projektowania i tworzenia, kiedy z niepozornej blachy w ogniu i w skupieniu powstawał przedmiot, który zachwyci czyjeś oko i który ktoś pokocha. Mariusz też był moim pierwszym nauczycielem warsztatu. Również wtedy zacząłem bywać na targach branżowych i wystawach, poznawać osobiście artystów i przyglądać się ich pracom.
To był biżuteryjny rollercoaster. Setki rozmów o biżuterii, tysiące wzorów i kolorów i powtarzające się pytanie w głowie: jak to jest zrobione? Wtedy też poznałem Romana Kowalkowskiego – drugiego po moim bracie artystę, który miał największy wpływ na moją drogę, którą wtedy zaczynałem – i jego kolorowy świat niezwykłych wzorów i najdziwniejszych materiałów. Odkrycie swojej pasji to uczucie, które można porównać do znalezienia skarbu po długich poszukiwaniach. Pewność, że oto stało się coś, co jest twoim przeznaczeniem, to wielkie szczęście. Nie mogę sobie wyobrazić życia, w którym nie trafiłbym na drogę tworzenia biżuterii.
Jak wspomina pan swoje pierwsze kroki na drodze do zostania projektantem? A jak wygląda pana proces twórczy dziś?
Jak teraz sięgam wstecz pamięcią i przypominam sobie swoje pierwsze prace, to z uśmiechem łapię się za głowę i pocieszam się, że każdy jakoś zaczynał. Uczyłem się warsztatu, a jednocześnie byłem bardzo głodny efektów, więc poszukiwałem swojej tożsamości w tych projektach, często próbując i popełniając błędy. Szybko znalazłem swój kawałek przestrzeni w branży, tworząc to, z czym pewnie jestem najbardziej kojarzony do dziś, czyli biżuterię z piasku morskiego. Proces opracowania technologii jej tworzenia zajął mi kilka miesięcy, ale rezultaty i reakcja publiczności przerosły moje oczekiwania.
Niespełna rok później biżuteria z piasku z plaży z małej miejscowości wyruszyła na salony poprzez udział w wystawach. Otrzymałem pierwsze nagrody i wyróżnienia, m.in. w konkursie Amberif Design Award w 2015 r. Dla kogoś, kto dopiero zaczynał przygodę z projektowaniem, wyróżnienie w tak dużym, znanym międzynarodowym konkursie było jak spełnienie marzeń. Niedługo później moja biżuteria z piasku gościła już w galeriach w Polsce, z granicami, a nawet na innych kontynentach, w Stanach Zjednoczonych czy w Azji. Dziś mam za sobą kilkadziesiąt wystaw zbiorowych i dwie indywidualne.
Jestem członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków – Polska Sztuka Użytkowa, przez kilka lat byłem członkiem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych i kuratorem jednej z odsłon konkursu „Prezentacje”. Teraz, po pandemii, odkryłem w sobie nową energię wynikającą z pewności, że nie mogę funkcjonować bez biżuterii. Szukając nowych, nieodkrytych dróg, planuję podnieść swoje umiejętności, wykonać jeszcze więcej projektów i zaznaczyć swoją obecność jeszcze wyraźniej.
Czym dla pana jest biżuteria?
Biżuteria jest ozdobą, która głosem projektanta przedstawia myśli osoby, która ją nosi. Częścią tożsamości osoby, która ją nosi. Dobrze, jeśli nosi ją świadomie. Dlatego musimy też świadomie ją projektować. Owoc mojej pracy może komuś się spodobać, komuś, kto mi zaufa, że będzie nosił coś wartościowego. Nasze prace nie są anonimowe, wkładamy w nie nasze życie, przemyślenia, uczucia, przekaz. Ta część naszej osobowości maszeruje przez świat na czyimś ciele jako część swojej tożsamości. Ta zależność wzbudzała u mnie największą radość i poczucie odpowiedzialności. Oczywiście część mojej pracy nigdy nie znalazła właściciela, bo nie była przeznaczona do użytku – mówię tu o pracach, które tworzyłem na wystawy czy konkursy. Są to prace pełne emocji i przekazu.
Umocowanie tego przekazu w formę biżuterii sprawia mi satysfakcję. Lubię to techniczne wyzwanie. Nigdy nie tworzę „obiektów” w konkurach czy wystawach biżuterii. Zawsze dokładam starań, aby to była biżuteria technicznie nienaganna i w stu procentach do noszenia, nawet jeśli jest to konkurs na zdjęcie, jak Amberif Design Award. Na zawsze zostanie mi w głowie rada mojego nauczyciela i przyjaciela Romana Kowalkowskiego, który na początku mojej nauki powiedział mi, że „biżuteria służy do noszenia, a nie do leżenia w kredensie”.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Z zależności jednej rzeczy od drugiej. Lubię gdy coś z czegoś wynika i jest to dostrzegalne po jakimś czasie. Biżuteria z piasku była zatrzymaniem chwili, jak fotografia łapała miejsce i czas. Najczęściej poruszanym przeze mnie tematem jest kondycja człowieczeństwa i świata. Staram się poruszać temat praw człowieka i jego godności. Kiedy każdy z nas miał szansę wypowiedzieć się w fantastycznym projekcie „Moim zdaniem”, poruszyłem kwestię uchodźców płynących na łajbach do Europy oraz wyraziłem sprzeciw przeciwko mowie nienawiści.
To są sprawy, które nie tracą na ważności. Różnego rodzaju emocje też mają wpływ na to, co robię. Nadzieja i optymizm, ale też lęki i obawa przed stratą świata czy wartości, jakie są dla mnie ważne. Wtedy ten świat zamykam w biżuterii z nadzieją na to, że będzie trwalsza niż ta sprawa, o którą się boję, którą dysponuję i chcę ocalić od zapomnienia.
Jaki materiał jest pana ulubionym?
Na pewno srebro. Pewnie nie jest to oryginalna odpowiedź i wielu nasunęła się myśl, że powiem: piasek morski. Srebro to bardzo wdzięczny materiał. Kiedy przypatrywałem się pracy brata, najbardziej fascynowała mnie praca z ogniem, lutowanie, wyginanie, walcowanie, drapanie, szlifowanie, cięcie i pozostałe tortury. To wszystko, co sprawiało, że metal zaczynał żyć i zaczynała się jego transformacja. Drugim ulubionym materiałem jest żywica epoksydowa. I w tej kwestii nie jestem oryginalny, ale żywica daje wiele możliwości, które mi odpowiadają. Różni ludzie różnie reagują na to, że nie lubię bursztynu. Przecież pochodzisz znad morza – mówią. Pewnie właśnie dlatego. Cokolwiek by zrobić, to bursztyn nie będzie ani bardziej, ani miej bursztynowy, nic z tego nie wynika.
Jak ocenia pan rynek polskiej biżuterii artystycznej? Jakie zmiany zaszły na nim w ostatnim czasie?
Jeszcze przed pandemią rynek trochę gasł. Nie będę kusił się o analizowanie przyczyn. Może to naturalne zjawisko, że wszystko się zmienia – trendy, ludzie, moda. Nie ma już tej atmosfery w branży i bardzo za nią tęsknię. Targi nie odbywają się już z taką pompą i mimo wrodzonego optymizmu nie sądzę, żeby te czasy wróciły. To wrażenie, że z roku na rok jest gorzej, ciężej, trochę nas przygaszało. Widzieliśmy mniej kupców, potem mniej wystawców. Myślę, że wtedy zaczęła się nakręcać ta maszynka, która zaczęła hamować rynek. Potem przyszła pandemia. Oczywiście część z nas rozwija się w internecie, ale chyba nie aż tak, żebyśmy mogli powiedzieć, że rynek ma się dobrze, że się rozwijamy. Mam nadzieję, że choć po części te czasy wrócą. Wróci ta energia, którą pamiętam.
Jakie są pana plany na najbliższą przyszłość?
Przede wszystkim wystawa w Warszawie. Wystawa prac pod wspólnym tytułem „Blizny”. Będzie to pokaz kolekcji mówiącej przede wszystkim, że wszystko będzie dobrze. Że potłuczeni i obolali, ale wyjdziemy z tych wszystkich opresji i perturbacji. Otwarcie wystawy odbędzie się jeszcze w tym roku. Jak tylko będę mógł zdradzić więcej szczegółów, podam je w mediach społecznościowych. Sam wciąż zbieram się po epidemii, która dotkliwie dała mi się we znaki. Od niedawna dopiero tworzę sukcesywnie więcej i na nowo pokazałem się w galeriach. Nie zamierzam już się zatrzymywac. Kolejną dużą sprawą w moim życiu jest praca z osobami doświadczającymi bezdomności.
Wraz z żoną prowadzimy Fundację Adaptacji Społecznej im. Ludwiki i Hipolita Wawelbergów, która zajmuje się asystowaniem osobom w kryzysie bezdomności w ich powrocie do społecznego życia. Prowadzę też dla takich osób warsztaty z tworzenia biżuterii. Rezultaty są naprawdę zaskakujące. Bardzo bym chciał poruszyć bezdomność w większym złotniczym projekcie, aby zwrócić uwagę na ten problem i przedstawić nasz punkt widzenia w kontrze do krzywdzących stereotypów krążących w społeczeństwie. Pomysł takiego projektu już powstał, mam nadzieję, że niedługo będę mógł zaprosić przyjaciół, artystów złotników do udziału w nim. Bardzo chciałbym też organizować inne projekty angażujące artystów złotników, promować sztukę złotniczą i młodych twórców, oby ich nie zabrakło.
Gdzie można zapoznać się z pana twórczością?
W miarę możliwości pojawiam się wszędzie, gdzie dzieje się coś ciekawego. Jak już wspomniałem, epidemia zmusiła mnie do zaciągnięcia hamulca, który na szczęście udało się zwolnić i przyspieszyć. Dołączam się do zaproszeń organizatorów projektu „Moim zdaniem” do Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym, aby obejrzeć trwającą tam właśnie wystawę. Bardzo chciałbym wrócić do Legnicy w jakiejś formie. To jedno z moich ulubionych miejsc z wieloma ulubionymi wspomnieniami. Każdą nową rzecz pokazuję na portalach społecznościowych, tam też pojawiają się informacje o aktualnych projektach i przedsięwzięciach.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak