Rozmowa z Jackiem Skrzyńskim, artystą złotnikiem, który prowadzi warsztat biżuterii i sztuki przedmiotu na Wydziale Wzornictwa Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi.
Polski Jubiler: Prowadzi pan warsztat biżuterii i sztuki przedmiotu na Wydziale Wzornictwa Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi. Należy pan do czołowych polskich twórców form złotniczych. Pana prace od wielu lat są prezentowane na różnych wystawach krajowych i zagranicznych. Jak ocenia pan poziom prac złotniczych swoich studentów? W jakim kierunku podążają w swoich poszukiwaniach twórczych studenci WSSiP? Czy można znaleźć wspólny mianownik dla prac młodego pokolenia złotników?
Jacek Skrzyński: Dziękuję za miłe słowa. Byłoby dość odważne gdybym o pracach studentów mógł powiedzieć „prace złotnicze”, są to ćwiczenia korzystające z warsztatu złotniczego, ale nie mamy kompleksów. Oglądam prace, które powstają na innych uczelniach i na pewno nie musimy się wstydzić. Wraz z dr. Piotrem Cieciurą, który prowadzi zajęcia projektowe, a także wykłady z historii sztuki złotniczej, staramy się zachęcić studentów do stosowania różnych technik i materiałów, w żaden sposób nie chcemy ograniczać ich działań twórczych, jednocześnie pokazując i omawiając prace studentów z innych uczelni czy kursów, chcemy żeby inspirowali się, a nie naśladowali inne rozwiązania.
Polska jest krajem, w którym brakuje szkół zawodowych kształcących złotników. Młodzi ludzie zainteresowani tworzeniem biżuterii skazani są albo na samodzielne poszukiwanie rozwiązań technologicznych, albo na podjęcie studiów na jednej z polskich uczelni kształcących przyszłych twórców. Państwa szkoła wypełnia lukę, gdyż stworzyliście miejsce, w którym można nauczyć się tworzenia biżuterii bez względu na wiek i posiadane wykształcenie. Jakie cele sobie stawiacie?
Podstawowym celem jest przekazanie możliwie w pełnym wymiarze wiedzy złotniczej w ramach ograniczonego czasu. Niestety w naszej uczelni nie ma wydziału projektowania biżuterii, jest tylko pracownia na wydziale wzornictwa. Ale dzięki temu, że WSSiP jest uczelnią, która oprócz wydziału wzornictwa ma jeszcze wydział architektury i wydział filmu i fotografii, studenci z innych wydziałów mają szansę zrealizowania swoich pomysłów. To oraz potężny zasób wiedzy powoduje, że nasi studenci są w stanie realizować się twórczo po ukończeniu edukacji. Połączenie na jednym wydziale pracowni projektowania biżuterii, ubioru i tka- niny było bardzo dobrym posunię- c i e m . A co do własnych poszu- kiwań, to jak najbardziej jestem za, przecież studiować to z łaciny (studiare) znaczy uprawiać samokształcenie. No i trzeba czytać, dużo czytać i próbować.
Młodzi artyści coraz chętniej wykorzystują w swojej pracy nowoczesne technologie. Używają programów komputerowych do projektowania, drukarek 3D do wydrukowania swojej biżuterii. Moim zdaniem kwestią czasu jest skonstruowanie drukarki, która umożliwi wydruk biżuterii ze srebra i złota, już teraz możemy obserwować bowiem wydruki biżuterii z tytanu i stali. Jak ocenia pan zmiany, które dokonują się na naszych oczach?
Od nowoczesności nie uciekniemy, pojawienie się nowych technik na przestrzeni dziejów, było powodem pojawiania się nowego wzornictwa, dawało szersze możliwości, ale nie zastąpi projektowania, maszyna jest tylko narzędziem. Podobnie jest w przemyśle samochodowym czy włókienniczym, a nawet chirurgii kości.
Prowadzi pan warsztaty w WSSiP, ale jednocześnie organizuje kursy złotnicze. Skąd wziął się pomysł na ich zorganizowanie?
Odpowiedz jest prosta. Po pierwsze, chciało się nam to zrobić. Pracownia w wakacje stała pusta, więc postanowiliśmy to zmienić. Dzięki zaangażowaniu mojemu i dr. Piotra Cieciury znaleźliśmy sponsorów i dwukrotnie odbyły się międzynarodowe warsztaty złotnicze. Gościliśmy studentów z Czech, Litwy, USA, a także z łódzkiej ASP. Kiedy zabrakło sponsorów, zaczęliśmy organizować Lato z biżuterią, warsztaty odpłatne. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ponieważ warsztaty odbywają się w szkole, uczestnicy otrzymują zaświadczenie ministerialne uprawniające do otrzymania dotacji z Urzędu Pracy. Ponadto, tak jak kilku kolegów, i ja prowadzę kursy dla osób zainteresowanych w ramach www.art-silver-design.com, a także w swojej pracowni (jacek.skrzynski@neostrada.pl).
Jaki widzi pan sposób rozwiązania problemu edukacji zawodowej w zakresie jubilerstwa i sztuki złotniczej w naszym kraju?
Nie ma szybkich i prostych, a tym samym tanich rozwiązań. Złotnictwo, takiego terminu najczęściej używam, nie jest profesją ani tanią, ani najpotrzebniejszą. Musi upłynąć wiele czasu, żeby wypracować model szkolnictwa zawodowego. Niestety zmiany w szkolnictwie zawodowym, jakie nastąpiły, nie są korzystne. Jeżeli nie kształci się ślusarzy czy hydraulików, to co mówić o złotnikach. Od wieków zawód złotnika był klanowy, chętny do zawodu musiał długo terminować, żeby być dopuszczonym do tajemnic, a nierzadko bywało, że mistrz nie wszystko pokazywał. Podejmowane są próby, wzorem Niemiec, utworzenia szkół złotniczych, ale wymaga to ogromnych nakładów finansowych. Dodatkowym utrudnieniem jest skromność kadr dydaktycznych tak wyższego szczebla, jak i na poziomie zawodowym. Chociaż dotarło do mnie, że kształcimy „ślusarzy” (w WSSiP), to pozostanę przy stwierdzeniu, że nie ma artysty bez znajomości warsztatu. Są w Polsce artyści, którzy ukończyli akademię, a projektują biżuterię wielkoseryjną.
Poziom artystyczny i techniczny wytwarzania biżuterii w skali masowej jest bardzo niski. Czy wydaje się panu, że pojawienie się na rynku nowych prywatnych szkół złotniczych może w decydujący sposób wpłynąć na branżę i spowodować, że biżuteria seryjna będzie wykonywana w sposób poprawny warsztatowo?
Nie uważam, że takie stwierdzenie jest uzasadnione. Poziom wzornictwa, tak jak w innych dziedzinach, jest zróżnicowany. Są projekty dobre i niedobre, ale tak jest na całym świecie. Nie bez znaczenia jest wielkość rynku. Statystycznie im większy rynek i zasobność społeczeństwa, tym większa szansa na dobre wzory. Tak jest również ze szkolnictwem, niestety są szkoły czy kursy lepsze i gorsze, jak to na wolnym rynku. Proponuję sprawdzać, kto prowadzi zajęcia, czyli przeprowadzić kwerendę na ten temat. Miejmy nadzieję, że z czasem ilość przejdzie w jakość.
Pojęcie biżuterii artystycznej ściśle łączy się z tworzeniem własnych projektów, jednak najistotniejsze jest własne poczucie estetyki, które wyznacza kierunek rozwoju, poszukiwanie swojej drogi twórczej. Przyglądając się pracom, które pojawiają się na polskim rynku można odnieść wrażenie, że twórcy wzajemnie się inspirują. Prace mają charakter wtórny. Jak ocenia pan poziom współczesnej sztuki złotniczej?
Tak, poczucie estetyki jest bardzo ważne, ale czasami dla twórcy jest bez znaczenia nasza estetyka. On chce „coś powiedzieć”. Proszę sobie odpowiedzieć, czy zdjęcie wprowadzające do wystawy There Will Be Blood jest estetyczne, a później dokładnie ją, czyli wystawę przestudiować. A co do wzajemnych inspiracji? Tego nie da się tego uniknąć, ale ważne jest, żeby nie były to plagiaty czy fałszerstwa. Wiele lat temu na konkurs Ona i On dwaj koledzy przynieśli, w odstępie kilku minut, prawie identyczne prace. Nie było wątpliwości, że nie konsultowali się, ale zapewne zainspirowali rozwieszonym plakatem na zupełnie inny temat. Nowe technologie dają nowe możliwości, ale i one są ograniczone, to właśnie od twórcy zależy poziom etyczny i estetyczny popełnionego dzieła. Co do poziomu, to tak jak z wodą w Wiśle: raz jest wysoki, raz niski. Oczywiście, takie zjawiska jak wtórność, wzajemne inspirowanie czy naśladownictwo są nieuniknione, ważne jest żeby autor miał tego świadomość i umiał się z tego wytłumaczyć. Niestety nierzadko zdarza się obserwować na „prestiżowych” wystawach takie zjawisko i odnoszę wrażenie, że członkowie jury oglądają nie za dużo.
Prezentacja There Will Be Blood została zaprezentowana na tegorocznym Festiwalu Srebra w Legnicy. Wspomniana wystawa oraz zdjęcie wzbudziły kontrowersję. Polemikę wywołała również wystawa prac nagrodzonych na 23. Międzynarodowym Konkursie Złotniczym. A jak pan ocenia tegoroczny festiwal?
Uczestniczę w „Legnicy” od 1983 roku. Zmieniała się formuła, dyrektorzy, komisarze i my. Moje uczucia są ambiwalentne i cytując Jana Tadeusza Stanisławskiego „z jednej strony śmiech szalony, z drugiej strony gorzka łza”… To dobrze, że coś wywołuje polemikę, gdyby jej nie było, znaczyłoby, że to coś nie jest warte zauważenia. A czego dotyczy polemika? Przecież droga prawna jest zamknięta i możemy sobie pogadać: ładne-brzydkie, rozumiem-nie rozumiem, nowatorskie-wtórne.
Niemniej kontrowersji wywołała Noc Złotników zorganizowana przez Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym, której organizatorem było muzeum wraz ze Stowarzyszeniem Twórców Form Złotniczych. Coraz częściej można usłyszeć opinię, że środowisko złotników polskich antagonizuje się. Jak ocenia pan fakt zorganizowania Nocy Złotników w Kazimierzu Dolnym?
Kilka lat temu zostałem zaproszony do współprowadzenia Nocy Muzeów w Muzeum Sztuki Złotniczej, oddziale Muzeum Nadwiślańskiego. Zaproszenie przyjąłem i uznałem za wyjątkowe wyróżnienie, ale równocześnie zacząłem się zastanawiać, co mogę ciekawego zaprezentować. Akurat w swojej pracowni bawiłem się suporeksem i zachwycił mnie ten „zwyczajny” materiał, uznałem, że trzeba wykorzystać jego walory. To była tylko część pomysłu, równie ważne było przekazanie wiedzy, zastanawiałem się jak wciągnąć zwiedzających do wspólnej zabawy. Przygotowałem kilkaset kawałków suporeksu i każdy kto chciał, mógł coś sam zaprojektować i wyskrobać w suporeksie, a my to odlewaliśmy. Efekt przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania. Wraz z Markiem Gradowskim i Mariuszem Pajączkowskim udało się nam nawiązać kontakt i opanować nawałnicę chętnych. To były Noce Muzeów, a nie Noc Złotników. Wielu zwróciło na to uwagę. Niby nic, a jednak znamienne jest zastąpienie ogólnoeuropejskiej nazwy Noc Muzeów tytułem Noc Złotników. Poprzednie promowały muzeum przez złotników, tegoroczna odwrotnie. Na dodatek muzyka chyba tylko dla wyjątkowych koneserów, dla mnie niestrawna, żeby pogadać musiałem wychodzić na ulicę.
A czy tzw. środowisko antagonizuje się?
Ja obracam się wśród przyjaciół, ale coraz częściej pojawiają się w mediach głosy o antagonizowaniu się środowisk do niedawna bezproblemowo i owocnie współpracujących z Muzeum Nadwiślańskim, np. malarzy, teraz złotników. Jak z ostatnich doniesień medialnych wynika, antagonizmy nabrzmiewają wewnątrz samego Muzeum Nadwiślańskiego, którego pracownicy sprzeciwiają się działaniom dyrekcji. Szkoda że tak jest, bo przez wiele minionych lat to co działo się w oddziale Muzeum Sztuki Złotniczej, z którym środowisko było najbliżej związane, ale i w całym Muzeum Nadwiślańskim, sprzyjało właśnie integracji środowiska z muzeum i z publicznością.
Dziękuję za rozmowę.