Kamilla Rohn zajmuje się biżuterią od czterdziestu pięciu lat. Jej prace prezentowane były na kilkudziesięciu wystawach w kraju, m. in. OPFZ Legnica, Camelot 1111 czy Silver Top, oraz za granicą: w Szwecji, Anglii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech. Kamilla Rohn kontynuuje tradycje rodziców Ludmiły Ślaskiej-Suchorzewskiej i Ryszarda Rohna, którzy byli czołowymi projektantami w latach 50. i 60. Ich prace znajdują się między innymi w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
Polski Jubiler: Czy od zawsze chciała pani zostać artystką, która realizuje się w tworzeniu kosztowności?
Kamilla Rohn: Nigdy nie miałam takich planów. Jednak odkąd sięgam pamięcią, zawsze lubiłam tworzyć różne przedmioty. Moje dzieciństwo nie obfitowało w tyle różnych możliwości twórczych co obecne czasy, więc wykonywałam swoje prace głównie z papieru, plasteliny i drutu miedzianego. Wraz z upływem lat coraz częściej przedmiotem mojej, górnolotnie mówiąc, twórczości stała się biżuteria. Zapewne ogromny wpływ na to miał dom, w którym dorastałam, jak również artystyczne „obciążenie genetyczne”. Moi rodzice Ludmiła i Ryszard Rohn zajmowali się tworzeniem biżuterii artystycznej. Można zatem powiedzieć, że nie pozostało mi nic innego, jak kontynuować tę tradycję.
Co stanowi dla pani inspirację?
Wszystko, co stworzyła natura, zarówno świat roślin i zwierząt, jak również minerałów. Nie ma nic doskonalszego niż to, co występuje w otaczającym nas świecie przyrody. Można z tego czerpać w nieskończoność, choć to tylko inspiracja, bo żadne ludzkie ręce czy narzędzie nie są w stanie tego ideału osiągnąć.
Które z pani dzieł sztuki złotniczej jest pani ulubionym i dlaczego?
Każdy z wykonanych przedmiotów jest mi bliski, z każdym wiąże się jakaś historia, więc trudno wybrać ten jeden jedyny. Najbliższa memu sercu jest chyba jednak kolekcja Ptaki, która była pierwszą. Można powiedzieć, że przez długi czas były moim znakiem firmowym, bo pojawiały się w różnych odsłonach w moich pracach. Mam też słabość do tych zwierząt, które przez lata gościły w moim domu.
Dla kogo pani tworzy?
Tak naprawdę przede wszystkim dla siebie. Robię to dla przyjemności i od zawsze tak było. Choć efekt jest taki, że nie mam czego założyć. Często zjawia się ktoś, kto potrafi mnie przekonać do oddania biżuterii zrobionej dla siebie, bo przecież teoretycznie mogę zrobić dla siebie coś podobnego… i tak, jak zwykle w życiu bywa, szewc bez butów chodzi…
Jaką część procesu artystycznego lubi pani najbardziej, a jaka sprawia pani najmniej przyjemności?
Cały proces tworzenia sprawia mi wielką radość. No może z wyjątkiem końcowego podania ceny, bo jak wycenić mały przedmiot, który powstawał tak długo?
Co z pani perspektywy jest najtrudniejsze w zawodzie artysty złotnika?
Stworzenie nowej, niepowtarzalnej kolekcji, która będzie utrzymana w moim stylu, ale będzie zupełnie inna w charakterze. Przez długi czas robiłam biżuterię rzeźbiąc ptaki, później pojawiły się emalie, które były czarno-białą, malowaną ręcznie grafiką przedstawiającą zwierzęta (kolekcja Pożegnanie z Afryką). Niemniej jednak było to spójne i w moim stylu.
Jakich materiałów używa pani do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pani ulubionym?
Srebro, a później wszelkie możliwe dodatki…
Od 45 lat zajmuje się pani biżuterią, pani prace są nie tylko chętnie kupowane, ale także nagradzane. Czy w związku z tym czuje pani, że wpisała się pani w historię polskiej sztuki jubilerskiej?
Można powiedzieć, że wpisałam się w historię choćby przez kontynuowanie tradycji rodziców. Nasze prace znajdują się m.in. w Muzeum Narodowym czy w Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym.
Biżuteria autorska oceniana jest oczywiście przez znawców sztuki, jednak jej miarą jest także sukces komercyjny. Jak godzi pani ze sobą te dwie, wydawałoby się niemożliwe do pogodzenia, dziedziny, jakimi są sukces komercyjny i artystyczny?
Co do pogodzenia sukcesu komercyjnego i artystycznego, to pojawia się pytanie, w jakich kategoriach należy go oceniać? Jeśli miarą może być trwanie w tym zawodzie od 45 lat i nie doprowadzenie swego budżetu do bankructwa, to zdecydowanie udało mi się to pogodzić…
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Żyć szybko i umrzeć młodo, jak mawiał James Dean. A tak na poważnie, w najbliższym czasie, w pięcioletniej perspektywie, czeka mnie 50 rocznica pracy twórczej. Pół wieku brzmi dumnie i skłania do refleksji… więc trzeba się przygotować i przede wszystkim spróbować dożyć…
Co doradziłaby pani młodym, początkującym twórcom? Na co powinni zwrócić oni szczególną uwagę?
Najpierw opanować warsztat, tradycyjne metody złotnicze i najnowsze technologie. Starać się wypracować swój własny styl i realizować najbardziej zwariowane pomysły, czerpiąc z tego przyjemność. Jednak należy pamiętać, że szanowany artysta nie może sprowadzać sztuki złotniczej do zakładu krawieckiego czy galanterii, bo to już zupełnie inna bajka…
Dziękuję za rozmowę