Rozmowa z Andrzejem Sadowskim, Markiem Nowaczykiem, Mariuszem Pajączkowskim oraz Andrzejem Pacakiem o inicjatywie zorganizowania wystawy „Moim zdaniem… In My Opinion. Wystawa biżuterii z komunikatem”
Są panowie inicjatorami wystawy „Moim zdaniem… In My Opinion. Wystawa biżuterii z komunikatem”, która zostanie otwarta 7 czerwca, pierwszego dnia targów Jubinale. Swoje prace mogą przesyłać wszyscy twórcy biżuterii – artyści, rzemieślnicy – każdy, kto chce wyrazić się za pośrednictwem biżuterii. Nie narzucają panowie również tematu. Ta inicjatywa jest nie tylko odważna, ale także bardzo ważna, gdyż oddaje głos środowisku złotniczemu w Polsce. Jakie cele jej przyświecają? I co ważniejsze, jakie mają panowie oczekiwania związane z tym, nie da się ukryć, innowacyjnym i dość kontrowersyjnym przedsięwzięciem?
Mariusz Pajączkowski: Tak, chcemy, aby uczestnicy mieli okazję wypowiedzenia swojego zdania. Nie odpowiadali na zadanie, nie pracowali „pod jury”, ale zaproponowali swój temat w swojej pracy. Jeżeli temat okaże się ważny i ciekawy, może stanie się przyczynkiem do dyskusji w kolejnych pokazach. To nie jest kontrowersyjne przedsięwzięcie, to raczej inny sposób potraktowania złotników, którzy siedząc przy swoim stole, myślą, mają pomysły, ale nie rozpoczynają ich realizacji. Zapraszamy te myśli i emocje, aby nie zostały w felu. Chcemy je usłyszeć, zobaczyć, porozmawiać o nich. Innowacyjny pomysł?
To najprostszy z możliwych pomysłów: posłuchajmy ludzi, którzy mają swoje zdanie. Złotnicza brać ma potencjalnie wielką moc wyrażenia swoich myśli publicznie. A nie wyraża. Dlaczego? Bo nie ma gdzie. Andrzej Sadowski: Zależy nam, aby również środowiska pozaartystyczne wzięły udział w tym projekcie. Nie chcemy, aby jakiekolwiek środowisko zajmujące się wytwarzaniem biżuterii uznało, że to pomysł dla innych. Szczególnie zachęcamy tych wszystkich, którzy jeszcze do tej pory nie mieli okazji publicznie wyrazić siebie poprzez swoje dzieła, swoją biżuterię. Andrzej Pacak: Chcielibyśmy, aby temat wystawy „Moim zdaniem” był inspiracją dla autorów i nie ograniczył się tylko do tematu krajowego. Mamy nadzieję, że także poruszą w swoich biżuteryjnych pracach to, co jest aktualnie, a dotyczy problemów na naszym globie.
Można spodziewać się, że na wystawę spłynie wiele prac, które ukażą zupełnie inne podejście do biżuterii. Czy nie obawiają się panowie, że wystawa zamiast zjednoczyć środowisko, jeszcze bardziej je zantagonizuje?
Marek Nowaczyk: Środowiska integrują się poprzez wspólne działania. Jednym z celów wystawy „Moim zdaniem” jest pokazanie, że nie przynależność organizacyjna czy typ wykształcenia, ale jakość prac i przemyślenia w nich zawarte stworzą spójną wystawę. Jestem pewien, że na otwarciu wystawy w czerwcu na Jubinale spotkają się twórcy kształceni w ASP i członkowie cechów i wspólnie będą zachwycać się pracami i gorąco na ich temat dyskutować. Bo te podziały to sztuczna pozostałość przeszłości. A.S.: Mamy nadzieję, że nikt tak nie pomyśli. Wszyscy, którzy znają klimat krakowskich targów Jubinale, wiedzą, że staramy się od ponad 10 lat stworzyć miejsce spotkań całej branży, przyjazne dla wszystkich. Gdyby miało być inaczej, nie zaangażowalibyśmy się w ten projekt. M.P.: Antagonizowanie środowiska zdecydowanie nie jest naszym zamiarem. Przecież nie podejście do biżuterii jest tu pierwszoplanowe. W naszym zamyśle za najważniejszy uznajemy komunikat, jaki dana praca ze sobą niesie. Coś, co zostało w biżuterii przez lata utracone jako jej cecha. Czyli – co mówi biżuteria, a nie – jak mówi. Inaczej – ważna jest myśl, nie dykcja, przemyślenie zdania, a nie kaligrafia lub ortografia. Oczywiście swobodniej jest zbudować myśl, mając złotniczą „kartę mikrofonową”, czyli warsztat i doświadczenie. Mistrzom złotnictwa będzie łatwiej, samoukom trudniej. Ale intencją nie jest pokazanie różnic w umiejętnościach, w mistrzostwie technik, w nowoczesności lub w jej braku. Istota tkwi w przekazie. Czytelnym przekazie, zrozumiałym dla odbiorcy, prowokującym przynajmniej do refleksji. Lepiej – do komentarza. Przez biżuterię nie tylko możemy manifestować monologiem, możemy dążyć do dialogu. Czyli – treść, nie forma. Oto propozycja dla autorów. Nieskrępowana elokwencja. Jak trzeba, to nawet z grubym słowem.
Czy wydaje się panom, że wystawa pozwoli na ukazanie cech charakterystycznych dla polskiej sztuki złotniczej? Czy może wprost przeciwnie, unaoczni podziały w środowisku niemal na każdym polu – zarówno w podejściu do biżuterii, jak i w sposobie jej wykonania?
A.P.: To nie jest pomysł ograniczony do środowiska złotniczego i naszego kraju. To pomysł na dyskusję w wielu aspektach i przestrzeniach. Tyle że w formie pracy złotniczej (choć w regulaminie dopuszczamy również wizualizację i komentarz tekstowy). W zależności od rozwoju projektu myślimy o stworzeniu miejsca szerokiej dyskusji w internecie. Również po angielsku. Ale to dopiero w przyszłości. Trzeba zacząć od początku, nie piszmy odległych scenariuszy już teraz. M.N.: Ukazanie cech charakterystycznych dla polskiej sztuki złotniczej to byłby pomysł dość karkołomny. Bo czy istnieje taki twór jak polska sztuka złotnicza jako odrębna formacja? Współczesna biżuteria zunifikowała się, jest tylko kilku, może kilkunastu twórców, którzy zachowali swój odrębny, rozpoznawalny styl i charakter. M.P.: Ukazanie cech charakterystycznych polskiej sztuki złotniczej nie jest celem tego projektu. Na pewno też nie podziały, podziałów mamy zbyt dużo we wszystkich sferach życia ostatnich lat. Startujemy w Krakowie, tworzymy podstawy wystawy w Polsce, ale potem chcemy tę dyskusję przenieść na forum europejskie (a może nie tylko europejskie; mamy zupełnie wstępną propozycję na zorganizowanie cyklu powtórzeń w Ameryce Południowej). A.S.: Tu warto dodać, że za istotny uznajemy aspekt marketingowy przedsięwzięcia. Pracujemy nad tym, aby wystawa odbiła się jak najszerszym echem. Dzięki temu dla wielu pracowni jest to szansa, aby zaistnieć w miejscach, które do tej pory nie znały ich biżuterii. Przewodnią myślą projektu jest myśl i zdanie twórcy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby przy okazji pokazać swój „język”, warsztat biżuterii. Przekazem może być słowo, ale może nim być również kamień szlachetny czy jego oprawa. Cieszymy się, że tak właśnie rozumieją to stowarzy szenia, które już dziś objęły nasze działania patronatem honorowym.
Michał Gradowski w przesłanym mi szkicu definicji biżuterii zauważył, że „żonglujemy ciągle określeniem »biżuteria«, przydając mu na oznaczenie różnych odmian odpowiednie przymiotniki – jako to sztuczna, czarna, artystyczna czy jarmarczna, a cała ta na poły domorosła klasyfikacja jest tyle warta, co podział na duże i czerwone. […] Pozostaje więc nam tylko jeden jej atrybut, a mianowicie funkcja – zdobienie ciała i stroju. W tej sytuacji już bez zastrzeżeń możemy biżuterią nazywać koronkowy kołnierzyk mojej babci lub pióropusz wodza Siuksów. Myślę, że właśnie osiągnęliśmy granice absurdu i dalej ja już się nie wybieram. Poddaję się i z pokorą oświadczam, że nie wiem, co to jest biżuteria”. Wobec głosu wybitnego historyka sztuki złotniczej nie obawiają się panowie, że napłyną prace, które z biżuterią będą miały niewiele wspólnego? A może zależy wam na próbie zdefiniowania pojęcia biżuterii, na które zgodziłaby się większość polskich artystów złotników?
M.P.: O, proszę od nas nie oczekiwać zbyt wiele. Biżuteria jako pojęcie jest zdefiniowane, między innymi przez samego pana Michała. To każda ozdoba ciała lub stroju, niezależnie od zastosowanych materiałów (jestem świadkiem wygłoszenia tej tezy). Dziś wiele jest dyskusji, czy biżuteria musi być trójwymiarowa, ale taka była przez tysiąclecia i niezależnie od trendów taką chcemy pokazać. Jako przedmiot wykonany, nie formę w trakcie projektowania. W regulaminie piszemy, że chcemy pokazać wystawę złotniczą. A to oznacza, że nawiązujemy do intuicyjnego, historycznie zrozumianego, a nie konceptualnego spojrzenia na jej formę. Poza tym będę powtarzał: nie jest naszym celem definiowanie zjawisk w sztuce, ale komunikatywność wypowiedzi. W obie strony. A skoro została przywołana osoba pana Michała, to powiem: w tym projekcie jest bardzo dużo jego myśli. I silny uścisk dłoni z życzeniami, aby taki projekt kiedyś powstał. Może to było nawet zobowiązanie? M.N.: Mamy nadzieję, że tak będzie, że będą prace, które z biżuterią nie będą miały nic wspólnego. W regulaminie wyraźnie zaznaczyliśmy, że zapraszamy do wyrażenia swojego zdania w formie pracy złotniczej stanowiącej biżuterię lub obiekt złotniczy.
Niezwykle trudno jest zdefiniować pojęcie „biżuteria”. Może łatwiej będzie z pojęciem „komunikat”. Co należy rozumieć pod tym słowem?
A.P.: My, złotnicy, mamy swoje zdanie na wiele tematów. Zdrowie, polityka, dieta, zjawiska społeczne, złość, sport, szczęście. Na każdy temat. I wyrażamy je codziennie. W domu rodzinnym, w pracy, w internecie. Będąc kreatywnymi, roześmianymi lub zirytowanymi. Wypowiadamy mnóstwo opinii, codziennie. Tak rozumiemy komunikat. M.P.: Komunikat ten nie musi być fenomenalny, superinteligentny, doceniany, ciekawy dla wszystkich. Niech będzie po prostu osobisty. Nawet intymny. Na taki komunikat czekamy. Czy jako organizatorzy chcemy stworzyć nową jakość w biżuterii? Kto wie, może warto poszukać czegoś nowszego niż minimalizm i good design. Ale to zależy od autorów. Ten projekt tworzy możliwość, ale to autorzy stworzą (lub nie) nową drogę.
Czy choćby hipotetycznie stawiają panowie jakieś granice, sobie – przy wyborze dzieł sztuki na wystawę i artystom przesyłającym swoje prace? A jeśli tak, to jakie i dlaczego?
A.S.: Z założenia wydarzenie ma mieć przekaz pozytywny, przynoszący korzyści i zadowolenie zarówno uczestnikom, organizatorom, jak i wszystkim, którzy poświęcą temu wydarzeniu swój czas i pieniądze. Z tego względu tak, zastrzegamy sobie prawo wyboru czy ograniczenia prac i prosimy o zrozumienie tej sytuacji. M.N.: Jest oczywiste, że może zaistnieć sytuacja, w której tylko część prac przesłanych na wystawę będzie mogła być pokazana. I oczywiste, że organizatorzy, tak jest w regulaminie, podejmą się niewdzięcznego zadania selekcji. Ale określenie „przekaz pozytywny”, o którym napisał Andrzej Sadowski, może być trochę mylące. Nie uchylamy się od pokazania zdań trudnych, tych we współczesnym świecie jest sporo: komunikacja wirtualna, problemy społeczne i medyczne itd. – mogą one być przekazem zmuszającym do refleksji, czasem drażniącym. Ale bardzo istotnym. M.P.: Tak, są granice. Z tematów wykluczamy komentarze na temat religii (bo to manifestacje zbyt osobiste, łatwe w agresywnej krytyce i sięgające do złych relacji międzyludzkich od tysiącleci), prace w swym komunikacie niezgodne z prawodawstwem Unii Europejskiej itp. To ma być wystawa kreatywna, dla myślących nadawców i odbiorców. Jako organizatorzy jesteśmy odważni w prezentowaniu kontrowersyjnych zdań. Nie spodziewamy się prac, które będziemy musieli odrzucić, gdyby jednak tak się miało zdarzyć, przyjmujemy na siebie odpowiedzialność za wybór i decyzję. Podpisujemy się pod projektem nazwiskami, a nie instytucjami, aby określić swoją własną odpowiedzialność wobec autorów.
Na koniec chciałabym zapytać o ciąg dalszy. W planach jest pokazanie wystawy nie tylko w naszym kraju, ale także poza jego granicami. Czy wydaje się panom, że nadesłane prace stworzą spójną, używając modnego dziś słowa, narrację na temat polskiej biżuterii i jej przekazu?
A.S.: W chwili obecnej projekt „Moim zdaniem” planujemy na rok. Programowo ostatnia wystawa ma być otwarta w czerwcu 2019 r. na targach Jubinale. Ale nie jest to ostateczna decyzja. Tym bardziej że taki projekt przygotowujemy pierwszy raz i nie wiemy, jakie będą potrzeby uczestników oraz odbiorców wystawy. Ale mimo że brakuje nam doświadczenia, to nie brakuje nam pomysłów i zapału. Staramy się, aby wydarzenie było zorganizowane z dużym rozmachem. Przygotowujemy plakaty, zaproszenia, katalogi, foldery, uruchomiliśmy specjalną stronę WWW. Na bieżąco komunikujemy się z użytkownikami FB, pojawiają się informacje w prasie branżowej i na blogach, „wkręcamy” stowarzyszenia w promowanie wydarzenia, szukamy sponsorów. Mamy nadzieję, że uczestnicy wystawy docenią ten wkład poprzez liczny udział, bo wiele z tych działań jest wprost marketingową szansą dla twórców i ich pracowni. A.P.: Marzy mi się, by wystawa w mojej londyńskiej Magan Gallery była wydarzeniem artystycznym, a komunikat z wystawy „In My Opinion” był dla wizytujących uniwersalnym przekazem, zachęcającym do dyskusji. M.P.: Nie chodzi w tym projekcie o „polską biżuterię”. Chodzi o biżuterię. Tak, zaczynamy tu, w Krakowie. Początkiem rozmowy będą tematy poruszone i zaprezentowane 7 czerwca br. przez polskich złotników. Ale to tylko zagajenie dyskusji. W regulaminie jest opisany „ciąg dalszy”. Jak wspomniał Andrzej, dziś nie wiemy, jak projekt się rozwinie. To zależy od autorów, frekwencji i od chęci wystawiających. Nasze ciche ambicje są ogromne, ale przyszłych zdarzeń dziś nie przewidzimy. Jeżeli nie pojawi się dobra wystawa, solidny pretekst do złotniczej rozmowy, projekt umrze śmiercią naturalną. Jeżeli pomysł przekona brać złotniczą do wyjścia poza krąg produkcji–promocji–sprzedaży, gdy uzna, że biżuteria jest medium z niesamowitym potencjałem społecznym – może stać się coś dużego. Co będzie dalej? Być może nic. Być może potułamy się z pomysłem przez kilka lat. A być może tu i teraz powstanie inna, nowa biżuteria? Mamy szansę.
Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z profesor doktor habilitowaną Ireną Huml, historykiem sztuki i krytykiem, autorką książki o współczesnej polskiej sztuce złotniczej „Ars Argenti”
Publikacja zastała w maju 2014 wydana przez Galerię Sztuki w Legnicy w związku z jubileuszem trzydziestopięciolecia placówki promującej twórczości w dziedzinie małych form złotniczych. Wydawnictwo zawiera zbiór tekstów autorskich dotyczących polskiej biżuterii artystycznej. Profesor Irena Huml jest także autorką niemal 600 publikacji na temat rzemiosła artystycznego, w tym przede wszystkim współczesnej sztuki przedmiotu. Od czasu ukończenia studiów na Uniwersytecie Warszawskim związana z Polską Akademią Nauk, gdzie prowadzi seminarium doktoranckie Architektury Wnętrz, Rzemiosła Artystycznego i Designu.
Polski Jubiler: Jest pani profesor nie tylko obserwatorem i komentatorem, ale także inicjatorką badań w dziedzinie małych form złotniczych. Pani zainteresowania biżuterią zaczęły się dość dawno, o czym świadczą pierwsze artykuły w książce „Ars Argenti”. Czy mogłaby pani podzielić się swoimi refleksjami na temat rozwoju tej dziedziny twórczości polskich autorów i wspomnieć najważniejsze nurty, które występowały w polskiej biżuterii?
Prof. Irena Huml: Zacząć warto od informacji, że prekursorem srebrnej biżuterii autorskiej w Polsce był Henryk Grunwald, absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, który swe zdolności rysunkowo-graficzne i pasję do metalowego tworzywa wykorzystał tworząc nowego typu klejnoty w srebrze, białym metalu i miedzi. Ich stylistyka nawiązywała do panujących w polskim art deco tendencji z odwołaniem do motywów polskich baśni i legend, podobnie jak grafiki Władysława Skoczylasa czy obrazy Zofii Stryjeńskiej. Zaraz po wojnie stały się one inspiracją dla innych artystów, podobnie jak autentyczna biżuteria ludowa XIX wieku.
Jakie znaczenie miała twórczość Henryka Grunwalda dla późniejszych losów biżuterii artystycznej?
Odegrała ona zasadniczą rolę, tym bardziej że rozwinął on swoją działalność w latach 1948-1957, a koneksje z grafiką artystyczną określiły pozycję autorskiej biżuterii, sytuując ją w obszarze współczesnej plastyki, co się stało udziałem całej dziedziny. Dla mnie brosze jego autorstwa – „janosiki”, „lajkoniki”, rybki i inne stały się marzeniem jeszcze jako licealistki, a zarazem pierwszym impulsem do fascynacji srebrną polską biżuterią współczesną, która miała o sobie dać znać w niedalekiej przyszłości w tekstach o artystach, ich pracowniach czy wydarzeniach.
Co warunkowało zmiany w nurtach w biżuterii po II wojnie światowej?
Okres po 1945 roku przyniósł różne poszukiwania oraz konieczności. Możliwości kraju w odbudowie nie sprzyjały powstawaniu kosztownej biżuterii. Najdroższym tworzywem stało się w nowej sytuacji srebro, które było dostępne artystom tylko na państwowy przydział lub z przetopionych starych monet, sztućców czy innych uszkodzonych przedmiotów. Dzięki swej uprzywilejowanej pozycji srebro zyskało wyjątkową rangę i górowało nad innymi materiałami, z których wytwarzano biżuterię, takimi jak miedź, mosiądz, szkło, róg, drewno, tworzywa. Można powiedzieć, że srebro stało się „wizytówką” polskiej twórczości, charakterystyczną cechą indentyfikacyjną, marką rozpoznawczą na międzynarodowym forum współczesnej biżuterii. Tak więc można powiedzieć, że pierwsze dwie dekady, 1945- 1965, zdeterminował rodzaj tworzyw dostępnych na rynku, wśród których nie było kosztownych kruszców, jak złoto czy platyna objętych zakazem prywatnego obrotu. Podobnie jak z metalami szlachetnymi wyglądała sytuacja z kamieniami, gdyż szlachetne kamienie zastąpione zostały w polskiej biżuterii koralami, bursztynami i kamieniami śląskimi zwanymi jubilerskimi. Wreszcie niebagatelnym problemem stało się wyposażenie pracowni w precyzyjne narzędzia, których nie produkowano w kraju, a ich import był niemożliwy. Sięgano więc do dawnych, prostych sposobów obróbki i konstruowania narzędzi we własnym zakresie. W wyniku czego tworzono dość surową, masywną, ale oryginalną w wyrazie, ręcznie kutą lub odlewaną w metalu biżuterię budzącą duży aplauz na wystawach zagranicznych.
Gdzie powstawały tego typu obiekty? Jaka stylistyka była dominująca?
Biżuteria z różnych tworzyw powstawała w początkowo dość nielicznych pracowniach indywidualnych artystów oraz w liczniejszych warsztatach rzemieślniczych. Jednak największe znaczenie w tej wytwórczości odgrywały placówki spółdzielcze. Działały one po 1945 roku w ramach Cepelii (Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego) lub pod jej auspicjami. Najbardziej znane z nich były Orno, Imago Artis, Rytosztuka czy Metaloplastyka, funkcjonujące w różnych miastach. Obowiązująca w sztuce tych lat naczelna doktryna polityczno-kulturalna brzmiała: „sztuka socjalistyczna w treści, narodowa w formie” i obejmowała również obszar biżuterii. Interpretowano ją głównie sięgając po tematykę folklorystyczną, nieobcą już w okresie międzywojennym, którą wprowadził wcześniej wspomniany Henryk Grunwald.
Jak długo trwała faza ludowości i co było później?
Zmiany dokonały się po 1956 roku wraz z odwilżą, kiedy odstąpiono od politycznych nacisków i stosowania tej doktryny wobec sztuki socjalistycznej. Nastąpiła prawdziwa inwazja nowoczesności. Dla biżuterii oznaczało to inne myślenie o współczesnym klejnocie, który nie miał niczego opowiadać, propagować ani nawiązywać do klasycznych kompozycji, miał natomiast wyróżniać kobietę współczesną, odważną, zdecydowaną i podkreślać jej niezależną postawę. To był początek nowej ery, która trwała aż do czasu transformacji, do 1989 roku. Okres ten przyniósł intensywny rozwój tej dziedziny wytwórczości, wiążący się z wejściem młodej generacji złotników i powstania ich indywidualnych pracowni. Ponadto zaczęto organizować wystawy i pokazy poświęcone wyłącznie biżuterii. Pierwszą wystawą była prezentacja w warszawskiej Zachęcie w 1962 roku prac Jadwigi i Jerzego Zaremskich, artystów, którzy byli prekursorami polskiej szkoły srebra. Wkrótce odbyła się pierwsza ogólnopolska wystawa biżuterii autorskiej, po niej pojawiły się następne ekspozycje. Największe znaczenie zyskały wystawy, konkursy i przeglądy organizowane od 1979 roku w Legnicy, stanowiącej do dziś międzynarodowe centrum prezentacji obiektów małych form złotniczych i tych powstających z innych tworzyw. Dwudziestoparoletni okres (1965-1989) przyniósł wielość impulsów, nowe tworzywa, pojawili się młodzi autorzy w kręgu twórców, narzędzia i technologie. Kierunki poszukiwań formalnych obejmowały, tak jak w malarstwie, rzeźbie i architekturze, różnorakie tendencje. Najwyraźniej rysowały się inspiracje modernizmem, widać fascynację geometryzmem oraz linearyzmem, przy czym wydobywano przestrzenność, która w biżuterii była po części iluzyjna. Nieobcy stał się tym przedmiotom również surrealizm i żywa kolorystyka i wreszcie fakturalizm, któremu często przeciwstawiono wypolerowane, lśniące powierzchnie. Nie zabrakło również poszukiwania w kierunkach kinetyzmu, maszynistycznych pierwowzorów, a nawet autentycznych elementów włączanych do kompozycji, np. części zegarków. Wreszcie występowały tendencje związane z biologizmem z elementami erotyzmu, odwzorowujące kształty ludzkiego ciała bądź jego fragmenty. Nieustająco zaś niektórzy projektanci nawiązywali do naturalnych form floralnych, nadając im rangę symbolu. W wielu wspomnianych realizacjach można odczytać autorskie emocje wypowiedziane językiem artystycznej formy i złotniczego tworzywa. W bogatym wachlarzu propozycji występujących w innych dziedzinach sztuki szukano również miejsca biżuteryjnych rozważań. Był to czas, kiedy polska szkoła srebra zaistniała jako nowe zjawisko, które obfitowało w innowacje i ambitne realizacje. Jej celem dużo częściej, tak obserwowałam, była satysfakcja z osiągniętej kreacji niż strona komercyjna, w co trudno dziś uwierzyć. W tekstach składających się na książkę „Ars Argenti” można znaleźć ślady czasów, które zaistniały historycznie, mało znane drogi twórców, a także obecnych entuzjastów polskiej biżuterii artystycznej.
Dziękuję za rozmowę