Przeglądasz dział DOBRE BO POLSKIE (id:55) w numerze DOBRE BO POLSKIE (id:55)
Ilość artykułów w dziale: 83
|
|
Rozmowa z Olgą Zielińską, projektantką biżuterii
Jak zaczęła się pani przygoda z biżuterią?
Moja mama jeszcze w PRL-u sama dla siebie montowała naszyjniki z koralików, lepiła elementy z modeliny i robiła z nich biżuterię, jakiej nie było w sklepach. Taki niepokój twórczy. Ja tę biżuterię w jakimś momencie od niej dostałam, bo moda minęła, w domu były porządki i coś miałam sobie z tym zrobić. Zaczęłam rozmontowywać, kombinować, składać na nowo – i zaczęło się. Handel online rękodziełem w Polsce raczkował, około 2005 r. w pierwszych portalach, z którymi pracuję do dziś, zaczęłam sprzedawać te koralikowe dzieła. Najpierw proste konstrukcje, potem wiele eksperymentów z różnymi technikami. Ten niepokój twórczy to musi być genetyka, moja prababcia malowała, a z drugiej strony rodziny pradziadek ręcznie robił drewniane meble. Nie wyobrażam sobie innej drogi dla siebie. Studiowałam fotografię na ASP w Gdańsku, ale jeszcze podczas studiów pojawiła się w moim życiu biżuteria i już ze mną została. Dyplom z fotografii mam i nie żałuję. Po pierwsze – umiem zrobić zdjęcia, co bardzo się przydaje, po drugie – czas poszukiwania własnej drogi nie może być czasem zmarnowanym.
Jaką drogę musiała pani pokonać, aby wypracować własny styl w tworzeniu biżuterii?
Ponieważ zaparłam się, że z biżuterii będę żyć, musiałam wielokrotnie tymczasowo zajmować się biżuterią mniej artystyczną, a bardziej opłacalną. Trochę incognito robiłam i wciąż robię rzeczy sztampowe, robię naprawy, wykonuję obrączki ślubne, zupełnie klasyczne. Jestem w siódmym niebie, że to jednak nadal jest biżuteria i w gruncie rzeczy nie muszę dorabiać w innej branży, męcząc się gdzieś w biurze i marnując godziny. Uważam, że bezcenne jest lubić swoją robotę i wiedzieć, że nigdy się nie znudzi. Jeśli chodzi o styl, to myślę, że on sam się rodzi w momencie, w którym w sposób nieskrępowany możesz tworzyć coś na spokojnie i nie musisz się martwić, czy to się sprzeda i co z tym dalej będzie. Takie okoliczności trzeba sobie stworzyć, wtedy wychodzi na wierzch nasza prawda i nasz charakter. Dając sobie szansę na spokój wewnętrzny, czyli zyskując pieniądze z innych źródeł, stworzyłam sobie taką gałąź, w której robię to, co chcę, i mam w nosie, kiedy to sprzedam. Wolność jest konieczna, inaczej nie będzie własnego stylu.
Jakie cele stawia sobie pani teraz na tej drodze?
Robię to, co lubię, i jeszcze mi czasem za to płacą. Wiem i czuję, że jestem na właściwym torze, więc podstawowy cel to dalej iść tą drogą. Móc robić to, co lubię, rozwijać się cały czas, ucząc się nowych rzeczy. Oglądać, słuchać – jestem wiecznie głodna wiedzy i nowości. Móc zamykać się w pracowni na długie godziny i tworzyć bez presji. Nie stracić tego, że praca nie jest dla mnie pracą. Nie muszę od niej odpoczywać, nie są mi potrzebne weekendy ani urlop. Nie pracuję bez przerwy, oczywiście, ale ta robota to jest taka pasja, która nie wymaga ode mnie cyklicznego resetu mózgu i wyłączania telefonu służbowego. Wszystkim ludziom na ziemi życzę, żeby lubili swoją pracę.
Jaki jest pani ulubiony materiał jubilerski i dlaczego właśnie on?
Srebro oczywiście, a także żywica. Srebro ma w sobie magię i spokój, wyczuwam pod palcami jego szlachetność. Jest w dużym stopniu przewidywalne, można je dość szybko wyczuć, nauczyć się, jak się zachowuje. Żywica z kolei to kapryśny materiał. Oczywiście są zasady, co i jak, w jakich okolicznościach zrobić, żeby efekt był właściwy, ale ona i tak czasem potrafi powiedzieć po prostu NIE. Uczy cierpliwości i pokory. Może dlatego, że na efekt muszę czasem czekać kilka dni i że czasem coś nie wyjdzie, to radość z sukcesów w pracy z żywicą jest duża. Traktuję ją jako środek do celu, a nie cel, nie tworzę z niej form przestrzennych, ona jest tylko pomocnikiem w prezentacji tego, co pod nią chowam. A są to moje zdjęcia i rysunki. Żywica pozwala mi je utrwalać na długie lata.
Jak zdefiniowałaby pani swoją biżuterię – dla kogo pani tworzy i co chce przekazać za pośrednictwem biżuterii?
Myślę, że moja biżuteria nie jest dla miłośniczek klasyki. Raczej dla kolorowych ptaków, wolnych umysłów i kobiet odważnych. Biżuteria, tak jak buty czy ubranie, może wyrażać bardzo dużo albo nie mówić zupełnie nic. Ty wybierasz, w zależności od nastroju albo cech twojego charakteru, czy chcesz przyciągać wzrok, czy coś swoim wyglądem mówisz, czy krzyczysz, czy chcesz w tłumie zlać się z szarzyzną i zniknąć. Zaznaczam, że dla obu wariantów jest moja pełna zgoda i akceptacja. Ale ja lubię mocne kolory, duże formy, nietypowe rozwiązania, one wymagają pewnej odwagi. Uwielbiam wystrojone kobiety, w wielkich kolorowych kolczykach i szalonych ciuchach. Sama, jak szewc bez butów, noszę mało biżuterii i jeżdżę na rowerze w starych T-shirtach, ale bez zwariowanych ludzi w kolorach tęczy na ulicach byłoby mi bardzo smutno.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Miliony obrazów przewijają się przed naszymi oczami codziennie. Coś zostaje, coś się pamięta, coś się zapisuje na potem w głowie. Czerpię z kina, z natury, z mody, ze sztuki. Z ludzi, z moich klientek niejednokrotnie. To, co już widziałam, przetwarzam w głowie, produkuję z tego, co już jest, nie odkrywam Ameryki – ale maluję ją po swojemu. Mówi się, że wszystko już było, że już tylko odtwarzamy. Moda zatacza koła, wracają koturny, kolejny raz wracają spodnie dzwony. W biżuterii codziennej np. wróciły kolczyki koła, a parę lat temu były bardzo niemodne. W modzie nic nie mija na zawsze. Moim zdaniem ważne, żeby dużo oglądać, czytać i słuchać, wówczas inspiracji nie zabraknie.
Jak ocenia pani zainteresowanie odbiorców w dzisiejszych dość trudnych czasach biżuterią autorską?
Biżuteria autorska to produkt luksusowy i niszowy, więc oczywiście klientów jest odpowiednio mniej niż na produkty z półki pop, o chińskich produktach kiepskiej jakości nie wspominając (a Polacy lubią tę kiepską jakość niestety). Ale klienci na biżuterię artystyczną są, wierzę. I widzę, że jest ich coraz więcej. Takich, którzy rozumieją różnice między nieznanym stopem jakichś kosmicznych metali a srebrem o określonej próbie. Takich, którzy kupują u rzemieślników, a nie u producentów masowej bylejakości. Internet skraca odległości, a ja funkcjonuję od jakiegoś czasu wyłącznie w internecie, jeśli mowa o sprzedaży. Jest mi na pewno o tyle łatwiej niż artystom jeszcze 30 lat temu, że mam dostęp do reszty świata, klienci są nie tylko z mojej ulicy. Afirmując i trzymając kciuki za coraz większe sukcesy, nie chcę narzekać na brak klientów.
Gdzie można kupić pani wyroby i zapoznać się z pani twórczością?
Zapraszam na moją stronę: www.olgazielinska.pl – tam można znaleźć wszystkie informacje.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Małgorzatą Chruściel-Waniek
Wprowadziła pani na rynek nowe kolekcje biżuterii. Co stanowiło dla pani inspirację przy ich tworzeniu? Czy mogłaby pani podzielić się z czytelnikami historią ich powstania?
Z przyjemnością. Zacznę może od sygnetów inspirowanych twórczością Alfonsa Muchy. Secesja obok art déco to mój ulubiony styl w sztuce. W sypialni mam wydruki obrazów Muchy, patrzę na nie codziennie i już od dawna zastanawiałam się, jak mogłabym przenieść choć namiastkę jego twórczości do świata biżuterii. Nie chciałam robić klasycznej kamei, więc temat kiełkował w mojej głowie do momentu, w którym wpadłam na pomysł wykonania sygnetów. Ta forma wydała mi się idealna, nietuzinkowa, a jednocześnie uniseksowa. Na targach, na których byłam ostatnio, okazało się, że tymi konkretnymi modelami interesują się zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Kolekcja „Unique” powstała przypadkiem.
Od lat śledzę zagraniczne fora i strony tematyczne przeznaczone dla złotników i jubilerów. Oglądam dużo instruktażowych filmów, doszkalam się. Na jednym z forów zobaczyłam biżuterię wykonaną techniką wosku traconego. Prace tam pokazane były inne niż wszystkie, które do tej pory znałam. Zachwyciła mnie organiczna faktura i jakby płynny kształt biżuterii. Na początku nie wiedziałam, czy prace są rzeźbione, frezowane czy może grawerowane. Nie wiedziałam, co to za technika, więc zaczęłam szukać, czytać i dowiedziałam się, że jest to starożytna japońska metoda wyrobu biżuterii.
Pewna złotniczka postanowiła przywrócić ją do życia i udało jej się odtworzyć skład wosku stosowanego ponad 1,3 tys. lat temu. Teraz ja mogę rozpowszechnić tę technikę w postaci biżuterii wśród polskich klientów. Wstęgi to kontynuacja mojej ostatniej fascynacji woskiem. Stale szukam nowych rozwiązań, form realizacji artystycznej. Najlepsze w złotnictwie jest to, że ciągle można uczyć się czegoś nowego, rozwijać i ulepszać swoją technikę. Przez wiele lat nie dostrzegałam wosku, a teraz okazał się moją miłością. Praca z nim daje mi dużo radości i nowych możliwości.
Moje prace można w zasadzie podzielić na te inspirowane dawną biżuterią i takie, dla których inspiracją jest natura. Na swoim koncie mam kolekcję górską (są to pejzaże), kolekcję „Kora”, gdzie najważniejsza jest faktura odzwierciedlająca korę drzew. „Wings” to biżuteria, dla której niedosłowną inspiracją były pióra. Są także kolekcje „Wild Berries”, „Magnolie”, „Symbiosis”, które są związane ze światem roślin. Od dawna chciałam stworzyć coś, co będzie nawiązywało do świata wodnego i tak powstały obrączki „Rafa koralowa”. Wszystkie kolekcje są wykonane w srebrze, część z nich w przyszłości chciałabym stworzyć w złocie.
Dla kogo stworzyła pani te kolekcje?
Zwykle tworzę biżuterię dla kobiet, choć kolekcje organicznych obrączek czy górskie motywy zawsze cieszyły się uznaniem panów. Nowe kolekcje są uniseksowe z założenia. Od pewnego czasu zwraca się do mnie coraz więcej mężczyzn i zamawiają biżuterię dla siebie. Bardzo podoba mi się, że moda zmierza w takim kierunku, że panowie czują potrzebę wyróżnienia się już nie tylko krawatem czy skarpetkami, ale coraz odważniej podchodzą do biżuterii. Nie boją się błyszczących kamieni i nietypowych, dużych form. Szukają oryginalnej, przyciągającej uwagę biżuterii. Kolekcje te są zatem dla wszystkich, a szczególnie dla fanów secesji, natury i dużych, organicznych form.
Jak niemal dwuletni okres pandemii wpłynął na pani twórczość?
Pierwsze miesiące pandemii były dla mnie, jak dla większości z nas, bardzo trudne. Klienci odwoływali zamówienia, nie odbywały się śluby, więc i obrączki się nie sprzedawały, nikt nie wiedział, co będzie dalej. Pracowałam tyle, ile mogłam w nowych warunkach. Nie było to łatwe, bo nawet jeśli pojawiała się możliwość zarobienia, to nie pracowały urzędy probiercze, więc w większości przypadków byłam pozbawiona możliwości sprzedaży swoich prac. Biżuteria jest dobrem luksusowym, ludzie stanęli w obliczu kryzysu i wydawało się, że nikt w takich czasach nie będzie myślał o biżuterii. A potem nagle wszystko ruszyło. Zwiększyła się liczba zamówień, klienci kupowali biżuterię lawinowo, tak jakby chcieli sobie zrekompensować poprzednie miesiące. Nie nadążałam z realizacją zamówień. Dotarło do mnie bardzo wielu nowych klientów. Sprzedaż ze stacjonarnych sklepów przeniosła się do internetu. Wielu nieprzekonanych klientów podjęło ryzyko zmiany swoich przyzwyczajeń i dostrzegło potencjał zakupów na odległość.
W czasie trwania lockdownów większość twórców przeniosła swoją działalność do świata wirtualnego – prezentowała w nim swoją biżuterię, uczestniczyła w wystawach. Czy z pani twórczością można zapoznać się w sieci?
Swoją działalność gospodarczą prowadzę od 18 lat i zawsze była ona związana przede wszystkim z internetem. Pierwsze prace sprzedawałam w najpopularniejszym portalu handlowym w Polsce, potem zaczęłam sprzedawać biżuterię przez galerie internetowe z autorską biżuterią i innym rękodziełem, a następnie przez swoją stronę internetową, która istnieje od 2007 r. Jeszcze parę lat temu jeździłam na targi, współpracowałam z różnymi galeriami, ale obecnie moje prace można kupić wyłącznie w sieci na mojej stronie www.gosiawaniek. pl i w Galerii YES w Poznaniu. Można mnie też bez problemu znaleźć w mediach społecznościowych.
Co sądzi pani o wirtualnym świecie jako miejscu prezentowania biżuterii? Czy dla branży złotniczej w Polsce cyfryzacja biżuterii, z pani perspektywy, jest szansą czy zagrożeniem?
Nigdy nie funkcjonowałam poza siecią. W internecie zawsze widziałam szansę na zaistnienie i możliwość dotarcia do setek tysięcy ludzi nie tylko w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by we współczesnym świecie jakakolwiek firma mogła dobrze prosperować i rozwijać się bez udziału tego medium. Bardzo często zakup w sklepie stacjonarnym poprzedzony jest wcześniejszą wizytą na stronie internetowej lub w mediach społecznościowych. Te światy już po prostu nie funkcjonują osobno. Widzę natomiast coraz mniejsze zainteresowanie targami branżowymi. Nie sądzę, by internet całkowicie wyparł tego typu imprezy, ale na pewno zmieni się ich oblicze w najbliższych latach. Pandemia pokazała, że kultura i sztuka mogą sobie świetnie radzić w sieci.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Iwoną Tamborską, projektantką biżuterii
Skąd wzięło się u pani zainteresowanie biżuterią jako medium ukazującym uczucia i emocje?
Potrzeba tworzenia jest czymś, co popycha do przodu każdego artystę, co nadaje sens jego życiu i istnieniu. To sposób na przepisanie swoich emocji na medium i uspokojenie ich. Jednocześnie jest to ciągła droga swego rodzaju udręki i samodoskonalenia, która zmusza do zaangażowania swojego intelektu, wrażliwości, emocji, doświadczenia, wiedzy, pokonywania w nieustającej walce największego przeciwnika, czyli własnych niedoskonałości.
W pewnym momencie w życiu odczułam, że jedynie biżuteria daje praktyczne zastosowanie dla potrzeby twórczości, którą mam w sobie. Czułam tak w przeciwieństwie do rysunku czy rzeźby, które dawały mi satysfakcję tylko do momentu, w którym powstały, bo potem bezcelowo trafiały do szuflady. Biżuteria natomiast po uzyskaniu „życia”, w moich oczach stawała się ważna i cenna już na wieki, bo ma zastosowanie praktyczne, niezależnie od tego, czy chwilowo leży w szufladzie.
Czym dla pani jest biżuteria?
Biżuteria jest dla mnie miniaturowym symbolem i komunikatem osoby, która ją nosi. Informuje o wrażliwości tej osoby i o tym, co ona uważa za piękne. To mówi bardzo wiele. Jednocześnie biżuteria jest dla mnie jednym z najważniejszych przejawów sztuki i ludzkich umiejętności zamkniętych w jednym, malutkim przedmiocie.
Wymaga nie tylko ciągłego rozwoju człowieka jako twórcy i artysty, który ma coś ważnego do powiedzenia światu, ale również człowieka jako rzemieślnika, bo nie wybacza najdrobniejszych błędów od strony technicznej. Dodatkowo ma czynnik użytkownika, który jest nieobecny przy malarstwie czy rzeźbie, który oczekuje od dzieła sztuki wielkiej wytrzymałości i wygody noszenia. Wartość tej ogromnej ilości pracy, którą się wykonuje własnymi rękami, umysłem i duszą, jest potęgowana, kiedy jest wykonana z unikatowych, pięknych i drogich materiałów.
Taki wydatek jest również ryzykiem i poświęceniem dla każdego artysty jubilera, co moim zdaniem już ociera się o pewnego rodzaju sacrum, czyli poświęcenie siebie dla czegoś ważniejszego od siebie, czyli aktu stworzenia. Wtedy w moich oczach powstaje niepodważalny skarb ludzkości, reprezentujący to, co jest uważane za esencję piękna w danej epoce. Vivienne Becker, znana historyk sztuki, powiedziała, że w antyku złotnicy postrzegani byli niemal jak kapłani, bo za pomocą swojej natchnionej pracy posiadali prawie bezpośredni kontakt z bogami. Uważam, że to naprawdę piękny koncept.
Skąd czerpie pani inspirację?
Praktykuję sztukę uważności – staram się zwracać uwagę na rzeczy malutkie: jak zbudowane są płatki, jak zbudowane są skrzydła owadów, jak poruszają się ślimaki, jak mienią się drobne ziarenka piasku – to tak, jakbym podczas każdego spaceru znajdowała prezenty. Myślę, że szczególnie te najmniejsze rzeczy są piękne i magiczne. A ponieważ nic nie jest stałe, wszystko musi przeminąć – jeszcze ważniejsze jest to, aby jak najwięcej zauważyć i docenić. Staram się więc opowiedzieć te historie o pięknie i magii wokół nas, ale także o smutku i głębokich emocjach, z którymi zmagamy się na co dzień – często niezauważalnie. A te emocje sprawiają, że ludzie są piękniejsi. Nie chcę, żeby moja biżuteria była banalna – chcę, żeby była wyrazem duszy. Od czasu do czasu (moim zdaniem) udaje mi się to osiągnąć. A czasami robię rzeczy po prostu dla zabawy.
Jak wygląda u pani proces twórczy?
Kiedy pracuję, staram się nie myśleć o tym, co robię, jak o biżuterii, ale o całej scenie, o obrazie/rzeźbie. Trudność oczywiście polega na połączeniu pasji artysty z umiejętnościami dobrego, przyziemnego rzemieślnika, aby ten wymyślony przedmiot był wytrzymały, ale nadal realistyczny, niemal żywy i eteryczny. Ta eteryczność i wrażenie ruchu wiele dla mnie znaczą. Zaczynam zwykle od serii szybkich szkiców z różnych stron tego, o czym chcę opowiedzieć swoją historię. Uczę swoje ręce tak długo, aż w prostych, czystych, szybkich liniach uda mi się złapać esencję tego stworzenia, emocji, wydarzenia, o które mi chodzi. Rysując, nigdy nie koncentruję się na cieniowaniu itd., bo moja głowa wie, czego oczekuje. To ręce muszą się nauczyć przełożyć to na skalę miniaturową, gdzie drgnięcie w czasie wdechu oznacza całkowitą zmianę efektu.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Jak do tej pory najbardziej lubię srebro, bo najbardziej zrozumiałam ten metal, jego możliwości i ograniczenia w stosunku do tego, co chcę osiągnąć. Daje też szerszy gradient odcieni i kontrastów, które mają znaczenie w tym, co chcę pokazać.
Jak wyobraża sobie pani najbliższą przyszłość?
Po tym roku pełnym zawirowań wolę nic nie planować, ale jedynie dostosowywać się, jak najlepiej umiem, do warunków, które mnie spotykają. Na obecną chwilę wiem, że 1 października 2023 r. mam wygłosić wykład inauguracyjny roku akademickiego 2022/23 w Wyższej Szkole Rzemiosł Artystycznych i Zarządzania we Wrocławiu oraz że będę tam prowadzić zajęcia w semestrze zimowym.
Gdzie można zapoznać się z pani twórczością?
Niezwykle ważna jest dla mnie obecność w internecie, gdzie reprezentuje moją działalność strona www.rekamistworzone. com. Ważne są dla mnie również social media: https://www.facebook.com/rekamistworzone, https://www.instagram.com/rekamistworzone/, https://pl.pinterest.com/rekamistworzone/, https://www.youtube.com/user/RekamiStworzone/featured. W maju 2023 r. będę miała zaszczyt pojawić się znów w Genewie podczas wystawy GemGeneve.
W czerwcu 2023 r. planowana jest wystawa moich prac razem z wieczorem autorskim podczas Nocy Muzeów w Muzeum Okręgowym w Toruniu, co ogromnie mnie cieszy. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować te plany. Byłoby mi niezwykle miło, gdyby odwiedzili mnie państwo w trakcie tych wydarzeń. Serdecznie wszystkich zapraszam. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Michałem Fatygą,
artystą plastykiem o pasji tworzenia biżuterii
Jak rozpoczęła się pana przygoda z biżuterią?
W pracowni mojego brata Mariusza. To on pierwszy zaczął swoją przygodę, a ja przyglądałem się różnym procesom twórczym, nie spodziewając się, że wpadnę w sidła tej pasji. Podobał mi się proces projektowania i tworzenia, kiedy z niepozornej blachy w ogniu i w skupieniu powstawał przedmiot, który zachwyci czyjeś oko i który ktoś pokocha. Mariusz też był moim pierwszym nauczycielem warsztatu. Również wtedy zacząłem bywać na targach branżowych i wystawach, poznawać osobiście artystów i przyglądać się ich pracom.
To był biżuteryjny rollercoaster. Setki rozmów o biżuterii, tysiące wzorów i kolorów i powtarzające się pytanie w głowie: jak to jest zrobione? Wtedy też poznałem Romana Kowalkowskiego – drugiego po moim bracie artystę, który miał największy wpływ na moją drogę, którą wtedy zaczynałem – i jego kolorowy świat niezwykłych wzorów i najdziwniejszych materiałów. Odkrycie swojej pasji to uczucie, które można porównać do znalezienia skarbu po długich poszukiwaniach. Pewność, że oto stało się coś, co jest twoim przeznaczeniem, to wielkie szczęście. Nie mogę sobie wyobrazić życia, w którym nie trafiłbym na drogę tworzenia biżuterii.
Jak wspomina pan swoje pierwsze kroki na drodze do zostania projektantem? A jak wygląda pana proces twórczy dziś?
Jak teraz sięgam wstecz pamięcią i przypominam sobie swoje pierwsze prace, to z uśmiechem łapię się za głowę i pocieszam się, że każdy jakoś zaczynał. Uczyłem się warsztatu, a jednocześnie byłem bardzo głodny efektów, więc poszukiwałem swojej tożsamości w tych projektach, często próbując i popełniając błędy. Szybko znalazłem swój kawałek przestrzeni w branży, tworząc to, z czym pewnie jestem najbardziej kojarzony do dziś, czyli biżuterię z piasku morskiego. Proces opracowania technologii jej tworzenia zajął mi kilka miesięcy, ale rezultaty i reakcja publiczności przerosły moje oczekiwania.
Niespełna rok później biżuteria z piasku z plaży z małej miejscowości wyruszyła na salony poprzez udział w wystawach. Otrzymałem pierwsze nagrody i wyróżnienia, m.in. w konkursie Amberif Design Award w 2015 r. Dla kogoś, kto dopiero zaczynał przygodę z projektowaniem, wyróżnienie w tak dużym, znanym międzynarodowym konkursie było jak spełnienie marzeń. Niedługo później moja biżuteria z piasku gościła już w galeriach w Polsce, z granicami, a nawet na innych kontynentach, w Stanach Zjednoczonych czy w Azji. Dziś mam za sobą kilkadziesiąt wystaw zbiorowych i dwie indywidualne.
Jestem członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków – Polska Sztuka Użytkowa, przez kilka lat byłem członkiem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych i kuratorem jednej z odsłon konkursu „Prezentacje”. Teraz, po pandemii, odkryłem w sobie nową energię wynikającą z pewności, że nie mogę funkcjonować bez biżuterii. Szukając nowych, nieodkrytych dróg, planuję podnieść swoje umiejętności, wykonać jeszcze więcej projektów i zaznaczyć swoją obecność jeszcze wyraźniej.
Czym dla pana jest biżuteria?
Biżuteria jest ozdobą, która głosem projektanta przedstawia myśli osoby, która ją nosi. Częścią tożsamości osoby, która ją nosi. Dobrze, jeśli nosi ją świadomie. Dlatego musimy też świadomie ją projektować. Owoc mojej pracy może komuś się spodobać, komuś, kto mi zaufa, że będzie nosił coś wartościowego. Nasze prace nie są anonimowe, wkładamy w nie nasze życie, przemyślenia, uczucia, przekaz. Ta część naszej osobowości maszeruje przez świat na czyimś ciele jako część swojej tożsamości. Ta zależność wzbudzała u mnie największą radość i poczucie odpowiedzialności. Oczywiście część mojej pracy nigdy nie znalazła właściciela, bo nie była przeznaczona do użytku – mówię tu o pracach, które tworzyłem na wystawy czy konkursy. Są to prace pełne emocji i przekazu.
Umocowanie tego przekazu w formę biżuterii sprawia mi satysfakcję. Lubię to techniczne wyzwanie. Nigdy nie tworzę „obiektów” w konkurach czy wystawach biżuterii. Zawsze dokładam starań, aby to była biżuteria technicznie nienaganna i w stu procentach do noszenia, nawet jeśli jest to konkurs na zdjęcie, jak Amberif Design Award. Na zawsze zostanie mi w głowie rada mojego nauczyciela i przyjaciela Romana Kowalkowskiego, który na początku mojej nauki powiedział mi, że „biżuteria służy do noszenia, a nie do leżenia w kredensie”.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Z zależności jednej rzeczy od drugiej. Lubię gdy coś z czegoś wynika i jest to dostrzegalne po jakimś czasie. Biżuteria z piasku była zatrzymaniem chwili, jak fotografia łapała miejsce i czas. Najczęściej poruszanym przeze mnie tematem jest kondycja człowieczeństwa i świata. Staram się poruszać temat praw człowieka i jego godności. Kiedy każdy z nas miał szansę wypowiedzieć się w fantastycznym projekcie „Moim zdaniem”, poruszyłem kwestię uchodźców płynących na łajbach do Europy oraz wyraziłem sprzeciw przeciwko mowie nienawiści.
To są sprawy, które nie tracą na ważności. Różnego rodzaju emocje też mają wpływ na to, co robię. Nadzieja i optymizm, ale też lęki i obawa przed stratą świata czy wartości, jakie są dla mnie ważne. Wtedy ten świat zamykam w biżuterii z nadzieją na to, że będzie trwalsza niż ta sprawa, o którą się boję, którą dysponuję i chcę ocalić od zapomnienia.
Jaki materiał jest pana ulubionym?
Na pewno srebro. Pewnie nie jest to oryginalna odpowiedź i wielu nasunęła się myśl, że powiem: piasek morski. Srebro to bardzo wdzięczny materiał. Kiedy przypatrywałem się pracy brata, najbardziej fascynowała mnie praca z ogniem, lutowanie, wyginanie, walcowanie, drapanie, szlifowanie, cięcie i pozostałe tortury. To wszystko, co sprawiało, że metal zaczynał żyć i zaczynała się jego transformacja. Drugim ulubionym materiałem jest żywica epoksydowa. I w tej kwestii nie jestem oryginalny, ale żywica daje wiele możliwości, które mi odpowiadają. Różni ludzie różnie reagują na to, że nie lubię bursztynu. Przecież pochodzisz znad morza – mówią. Pewnie właśnie dlatego. Cokolwiek by zrobić, to bursztyn nie będzie ani bardziej, ani miej bursztynowy, nic z tego nie wynika.
Jak ocenia pan rynek polskiej biżuterii artystycznej? Jakie zmiany zaszły na nim w ostatnim czasie?
Jeszcze przed pandemią rynek trochę gasł. Nie będę kusił się o analizowanie przyczyn. Może to naturalne zjawisko, że wszystko się zmienia – trendy, ludzie, moda. Nie ma już tej atmosfery w branży i bardzo za nią tęsknię. Targi nie odbywają się już z taką pompą i mimo wrodzonego optymizmu nie sądzę, żeby te czasy wróciły. To wrażenie, że z roku na rok jest gorzej, ciężej, trochę nas przygaszało. Widzieliśmy mniej kupców, potem mniej wystawców. Myślę, że wtedy zaczęła się nakręcać ta maszynka, która zaczęła hamować rynek. Potem przyszła pandemia. Oczywiście część z nas rozwija się w internecie, ale chyba nie aż tak, żebyśmy mogli powiedzieć, że rynek ma się dobrze, że się rozwijamy. Mam nadzieję, że choć po części te czasy wrócą. Wróci ta energia, którą pamiętam.
Jakie są pana plany na najbliższą przyszłość?
Przede wszystkim wystawa w Warszawie. Wystawa prac pod wspólnym tytułem „Blizny”. Będzie to pokaz kolekcji mówiącej przede wszystkim, że wszystko będzie dobrze. Że potłuczeni i obolali, ale wyjdziemy z tych wszystkich opresji i perturbacji. Otwarcie wystawy odbędzie się jeszcze w tym roku. Jak tylko będę mógł zdradzić więcej szczegółów, podam je w mediach społecznościowych. Sam wciąż zbieram się po epidemii, która dotkliwie dała mi się we znaki. Od niedawna dopiero tworzę sukcesywnie więcej i na nowo pokazałem się w galeriach. Nie zamierzam już się zatrzymywac. Kolejną dużą sprawą w moim życiu jest praca z osobami doświadczającymi bezdomności.
Wraz z żoną prowadzimy Fundację Adaptacji Społecznej im. Ludwiki i Hipolita Wawelbergów, która zajmuje się asystowaniem osobom w kryzysie bezdomności w ich powrocie do społecznego życia. Prowadzę też dla takich osób warsztaty z tworzenia biżuterii. Rezultaty są naprawdę zaskakujące. Bardzo bym chciał poruszyć bezdomność w większym złotniczym projekcie, aby zwrócić uwagę na ten problem i przedstawić nasz punkt widzenia w kontrze do krzywdzących stereotypów krążących w społeczeństwie. Pomysł takiego projektu już powstał, mam nadzieję, że niedługo będę mógł zaprosić przyjaciół, artystów złotników do udziału w nim. Bardzo chciałbym też organizować inne projekty angażujące artystów złotników, promować sztukę złotniczą i młodych twórców, oby ich nie zabrakło.
Gdzie można zapoznać się z pana twórczością?
W miarę możliwości pojawiam się wszędzie, gdzie dzieje się coś ciekawego. Jak już wspomniałem, epidemia zmusiła mnie do zaciągnięcia hamulca, który na szczęście udało się zwolnić i przyspieszyć. Dołączam się do zaproszeń organizatorów projektu „Moim zdaniem” do Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym, aby obejrzeć trwającą tam właśnie wystawę. Bardzo chciałbym wrócić do Legnicy w jakiejś formie. To jedno z moich ulubionych miejsc z wieloma ulubionymi wspomnieniami. Każdą nową rzecz pokazuję na portalach społecznościowych, tam też pojawiają się informacje o aktualnych projektach i przedsięwzięciach.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Angeliką Kwiatkowską, projektantką biżuterii
Pani biżuteria została zaprezentowana na wystawie „Wspomnienia” w czasie tegorocznego Festiwalu Srebra w Legnicy. Wzbudziła emocje i podziw dla pani talentu. Skąd wzięło się u pani zainteresowanie biżuterią jako medium ukazującym uczucia i emocje?
Biżuterią interesuję się tak naprawdę od liceum. Chodziłam do Liceum Plastycznego w Katowicach, gdzie byłam na specjalizacji jubilerstwo. To tam tworzyłam pierwsze projekty i uczyłam się wykonywać biżuterię, tam również pokochałam to zajęcie. Natomiast przekazywanie swoich uczuć i emocji pojawiło się z czasem, dosyć naturalnie. Jestem wrażliwą i sentymentalną osobą, silnie związaną z rodziną i przyjaciółmi, potrzebowałam czegoś, co pomoże mi uzewnętrznić te uczucia, a biżuteria okazała się idealnym medium. Traktuję ją również jak swego rodzaju pamiętnik, by za kilka lat, patrząc na swoje kolekcje, wspominać emocje towarzyszące tworzeniu ich.
Na wystawie zaprezentowała pani osiem kolekcji biżuterii: „Moja historia”, „Rodzina”, „Asymetria”, „Pazur”, „Lustra”, „Happiness pills”, „Migracje”, „Arystokracja”. Jaka jest geneza ich powstania? I co znaczą one dla pani?
Obiekt „Moja historia”, wiąże się z moimi prywatnymi odczuciami związanymi z utratą wagi, przy tworzeniu go czerpałam z własnych doświadczeń, jest bardzo osobisty. Jego zmieniająca się struktura nawiązuje do zmian zachodzących w ciele i w głowie podczas odchudzania. Kolekcja „Rodzina” jest to komplet kolczyków przedstawiający trzy pokolenia: dziadków, rodziców i dzieci, które czerpią od siebie nawzajem. „Asymetria” jest to komplet brosz ukazujących asymetrię w świecie ptaków, gdzie samce są często o wiele bardziej barwne od samic. Jest to prosty projekt zainspirowany naturą. „Pazur”, kolekcja nakładek na paznokcie z motywami zaczerpniętymi ze Strajku Kobiet, jest wyrazem mojego niezadowolenia z powodu odbierania praw kobietom w naszym państwie.
W takich sytuacjach, gdy trudno mi opisać emocje słowami, biżuteria staje się idealnym medium. Kolekcja broszek i kolczyków zatytułowana „Lustra” nawiązuje do problemów, z jakimi musimy się zmagać w dzisiejszym świecie, do kultu mediów społecznościowych, które ukazują ludzi w krzywym zwierciadle i często są przyczyną zaburzeń odżywiania i braku akceptacji własnego ciała. Pojawia się w nich dużo przerobionych i wyidealizowanych sylwetek, które nijak mają się do rzeczywistości, ma to zły wpływ szczególnie na młodych ludzi. Kolekcja jest zainspirowana konstrukcją lusterek do makijażu. „Happiness pills” jest to projekt zrealizowany wspólnie z Lidią Pawlak. Stworzyłyśmy tę kolekcję, opierając się na ankiecie przeprowadzonej na ASP, w której zadano pytanie: „Czego pragną studenci ASP?”. Na podstawie odpowiedzi stworzyłyśmy broszki i naszyjniki, w które można włożyć tabletkę symbolizującą pieniądze, miłość lub podróże – ma to na celu zmotywowanie młodych ludzi do dążenia do swoich celów i spełniania marzeń.
Z kolei „Migracje” to naszyjnik, który zaprojektowałam na studiach licencjackich, przedstawia on trasę pociągu z Katowic do Łodzi, którym jeździłam w tamtym czasie, ukazuje rozdarcie między chęcią studiowania i rozwijania się w dziedzinie biżuterii a tęsknotą za rodziną i przyjaciółmi. Ostatnim elementem wystawy jest naszyjnik „Arystokracja” zainspirowany Pałacem Herbsta w Łodzi. Ukazuje on kontrast między bogatą a biedną ludnością. Ściany kul symbolizują mur między przedstawicielami różnych warstw społecznych. Cała wystawa jest podsumowaniem moich pięciu lat studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Kolekcje zaprezentowane na wystawie wybrałam spośród wszystkich swoich projektów, ponieważ są najbliższe memu sercu i związane z ważnymi wydarzeniami mojego życia, a zarazem uważam je za najciekawsze i najlepiej wykonane. Każda z tych kolekcji wyraża moją opinię lub odczucia związane z danym tematem.
Czym dla pani jest biżuteria?
Biżuteria jest dla mnie przede wszystkim pasją, uwielbiam ją projektować, a następnie tworzyć poszczególne elementy i składać wszystko w całość. Cały proces daje mi niesamowicie dużo radości i bardzo cieszy mnie, gdy odbiór moich projektów jest pozytywny. Jest dla mnie również przekaźnikiem emocji, formą wyrażania siebie, swojej opinii i stylu.
Skąd czerpie pani inspirację?
Inspirację czerpię głównie z otoczenia, z tego, co dzieje się w moim życiu, i emocji, jakie mi towarzyszą. Inspiruję się także naturą, w niej szukam kształtów i form. Często przy projektowaniu sięgam również do architektury i rzeźby, pomaga mi to tworzyć ciekawe i oryginalne konstrukcje.
Jak wygląda u pani proces twórczy?
Proces twórczy zaczynam od poszukiwania inspiracji, często przeglądam różne strony internetowe, magazyny, katalogi lub czerpię pomysły z otoczenia, np. z wydarzeń wokół mnie, oglądam dzieła różnych artystów, np. rzeźbiarzy czy architektów, w ten sposób próbuję odnaleźć ciekawą formę, która zainspiruje mnie do stworzenia biżuterii. Projektowanie zaczynam od szkiców, czasem zdarzy mi się tworzyć modele. Następnie poszukuję odpowiednich materiałów do wykonania projektu. Najczęściej kolekcje realizuję w srebrze. Gdy już odnajdę idealny kolor i strukturę, przystępuję do realizacji i wykonuję poszczególne elementy. Zwieńczeniem każdego procesu twórczego jest sesja zdjęciowa zrealizowanej kolekcji.
Jak wyobraża sobie pani najbliższą przyszłość?
W najbliższym czasie chciałabym obronić pracę magisterską, obecnie jest to mój priorytet. Po ukończeniu studiów mam w planach stworzenie własnej marki obejmującej projektowanie i wykonywanie biżuterii. W międzyczasie chciałabym dalej rozwijać swoje umiejętności jubilerskie.
Gdzie można zapoznać się z pani twórczością?
Obecnie pokazuję swoje prace tylko na Instagramie kwiatkowska_ jewellery, ale powoli tworzę swoją stronę na Facebooku, gdzie również chcę pokazywać swoje kolekcje i procesy twórcze.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Magdaleną Hadryś, projektantką biżuterii
Państwa biżuteria wyróżnia się na tle polskiej biżuterii artystycznej. Jak udało się pani stworzyć własny styl
? Styl wytwarzanej biżuterii zapoczątkował mój nieżyjący mąż Adam. To on jest założycielem firmy, której działalność kontynuuję. Adam wspominał, że z dzieciństwa spędzonego na Nikiszowcu (obecnie dzielnica Katowic) zapamiętał starą zabytkową zabudowę osiedla, industrialne budowle pobliskiej kopalni „Wieczorek”, a także rozmaite znajdowane na podwórku śruby, nakrętki i szajby. Żartował, że szajba mu została. Rzeczywiście, biżuteria niektórym ludziom kojarzy się z częściami maszyn, śrubami, podkładkami. Chociażby Black Jack, czyli sporych rozmiarów nakrętka, której płaszczyzny przyozdobiono brylantami na wzór pól kostki do gry – to akurat ślubna obrączka Adama.
Skąd wzięło się u pani zainteresowanie biżuterią?
Po raz pierwszy zobaczyłam tę biżuterię przez przypadek. Kuzynka zamówiła obrączki ślubne i razem poszłyśmy je odebrać. Z racji technicznego wykształcenia znałam tytan jako materiał, ale nie w takiej odsłonie! Po czasie, już jako małżeństwo, uzupełnialiśmy się z Adamem w pracy, wiedzę z zakresu obróbki metali mogłam zastosować w praktyce, doradzając mężowi niektóre rozwiązania, a on uczył mnie podstaw złotnictwa.
Skąd czerpnie pani inspirację?
Inspiracja przychodzi z zaskoczenia. Odkręcając zapieczoną śrubę, zniszczyłam klucz, który lekko się wygiął. To był punkt zwrotny. O pomyśle na bransoletę „Klucz do twojej śruby” Adam opowiedział przyjacielowi, znakomitemu złotnikowi Wojtkowi Marcinkowskiemu, który wzbogacił ideę o swoje przemyślenia i doświadczenie, dzięki czemu bransoleta zyskała ostateczny kształt. Zdecydowana większość naszych modeli to praca zespołowa.
Jak wygląda pani proces twórczy?
W odróżnieniu od Adama, który obrabiał materiał „na żywo”, bo jak twierdził, musi dotknąć i poczuć, ja zaczynam od kartki papieru i ołówka. W głowie mam zarys, potem szkicuję, zmieniam, poprawiam. Obecnie pracuję nad pierścieniem, który mi się przyśnił po kolejnym obejrzeniu filmu „Mój Vincent”. Pomysł kiełkował od kilku lat, teraz dojrzał i zaowocuje.
Jaki materiał jubilerski jest pani ulubionym i dlaczego?
Jeśli wierzyć horoskopom, metalem przypisanym mojemu znakowi zodiaku (Skorpion) jest właśnie tytan. Można powiedzieć, że pracę z tym metalem mam zapisaną w gwiazdach. Jest to kontynuacja i rozwinięcie pracy Adama. W tytanie lubię jego nieoczywisty urok, lekkość i wytrzymałość.
Dla kogo pani tworzy? I co komunikuje pani światu swoją biżuterią?
Tworzę dla ludzi, którzy wiedzą, czego chcą. To oni, nosząc moją biżuterię, wysyłają sygnały – nie dla wszystkich zrozumiałe, ale niepozostawiające obojętnym. Klienci w rozmowach wspominają, jakie wrażenie na odbiorcach wywarła noszona przez nich biżuteria. Zaskoczenie, zachwyt, czasem oburzenie, ale prawie nigdy obojętność.
Jak ocenia pani polski rynek biżuterii artystycznej po pandemii? Czy polskim artystom złotnikom uda się odzyskać pozycję na rynku?
Znaleźliśmy się w dość dynamicznym momencie. Kilka miesięcy temu wyczekiwaliśmy końca pandemii i powoli planowaliśmy odbudowę pozycji po ograniczeniach i lockdownach. Wojna tocząca się w Ukrainie burzy poczucie bezpieczeństwa i stawia znaki zapytania na przyszłość. Artyści złotnicy borykają się z podobnymi problemami jak większość przedsiębiorców. Ci niszowi, korzystający z materiałów czy technologii rzadziej dostępnych na rynku, mogą mieć szczególne problemy z łańcuchami dostaw. Mam ogromną nadzieję, że poradzimy sobie z obecnymi wyzwaniami, ale trudno mi określić, za jaki czas będziemy mogli odetchnąć z ulgą i powiedzieć, że sobie poradziliśmy.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Jestem w środku moich lat czterdziestych. Wiem już, że głową muru nie przebiję. Nauczyłam się doceniać „tu i teraz”. Planuję krótkoterminowo, maksymalnie trzy miesiące naprzód. Mam trochę pomysłów, które chciałabym zrealizować, mam nadzieję, że się uda.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
Współpracuję ze stacjonarnymi sklepami z biżuterią i firmami wysyłkowymi. Sprzedaję również w internecie. Ale najbardziej lubię, kiedy klienci odwiedzają mnie w pracowni. Moje kocury, Vincent i Zmorek, również, choć z innych powodów. Dzięki temu poznaję bardzo fajnych ludzi, których nie spotkałabym w innych okolicznościach. Często z tego wynikają bliższe lub dalsze znajomości. Myślę, że po pandemii wszyscy jesteśmy spragnieni bliższego kontaktu.
Dziękuję za rozmowę
. Rozmawiała
Rozmowa z Agnieszką Nowicką, projektantką, absolwentką ASP w Łodzi
Pani biżuteria wyróżnia się na tle polskiej biżuterii artystycznej. Jak udało się pani stworzyć własny styl?
Mój styl to głównie materializacja moich zainteresowań spoza obszaru sztuki. Około pięciu lat temu zaczęłam zgłębiać tajniki psychologii oraz nieco później psychoanalizy. Prowadzę dzienniki snów, tworzę kolaże inspiracyjne, a przed projektowaniem uprawiam taniec intuicyjny lub medytuję. Myślę, że to wszystko sprawia, że mój styl nieustannie krąży wokół tematu świadomości swojego ciała fizycznego, mentalnego i emocjonalnego, wkraczając również w sfery duchowe.
Skąd wzięło się u pani zainteresowanie biżuterią?
Uważam, że biżuteria to wyjątkowa dziedzina sztuki, która daje ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o interakcję z człowiekiem. Jest to ozdoba, którą można nosić przy sobie niemalże codziennie. Myślę więc, że warto wykorzystać ten wyjątkowy atut. Ludzie zauważyli to już tysiące lat temu, tworząc różnego rodzaju amulety. Ozdoba, którą mamy przy sobie cały czas, siłą rzeczy przypomina nam o czymś. Tworzy w naszej głowie pewną mantrę, co daje biżuterii głębszy wymiar. Staje się niezwykłym przedmiotem, wprowadzając w nasze życie wartości, którymi chcemy się kierować, Dodatkowo sama estetyka form definiuje noszącego ozdobę.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Zawsze, gdy siadam do konkretnego projektu, najpierw zastanawiam się, co w ostatnim czasie było bardzo bliskie mojemu sercu. Co wywołało we mnie silne emocje. Bardzo często, gdy jestem oczarowana książką, filmem czy muzyką, wprowadzam podobny klimat w swoich projektach, jeśli ta estetyka rezonuje z moim postrzeganiem rzeczywistości.
Jak wygląda u pani proces twórczy?
Najpierw zastanawiam się nad ogólnym tematem swojego projektu. Następnie czytam książki na ten temat, rozmawiam z ludźmi, którzy mogą mi przekazać wiedzę, zainspirować w danym zakresie mojej tematyki. Wszystkie informacje zbieram do jednego szkicownika przeznaczonego na ten projekt. Następnie tworzę tam kolaże inspiracyjne, szkicuję, wklejam zdjęcia i zapisuję każdy pomysł, który w tym czasie wpadnie mi do głowy. Całemu procesowi towarzyszy muzyka w klimacie mojej koncepcji. Kiedy wychodzę z pracowni, często napotykam na swojej drodze drobne obiekty, które są inspirujące formą, fakturą czy kolorystyką. Wtedy często taki przedmiot staje się podstawą do dalszych działań projektowych. Przymierzam taki obiekt do ciała, wyobrażając sobie, jaka biżuteria może z tego powstać. Było tak np. z fajką pszczelarską ze sklepu ze szkłem laboratoryjnym, drewnianą łyżką z drzewa oliwnego czy ceramicznymi płytkami wyłowionymi z morza. Kiedy mam w ręku tę podstawę projektową, napływa mi do głowy masa nowych pomysłów. Wtedy rysuję konkretne koncepcje, opierając się na posiadanej formie.
Jaki materiał jubilerski jest pani ulubionym i dlaczego?
Najczęściej tworzę biżuterię ze srebra oraz z mosiądzu. Bardzo lubię mosiądz ze względu na jego złoty kolor, a gdy śniedzieje, kojarzy mi się ze starym amuletem. Srebro natomiast stosuję, gdy chcę uzyskać czysty, delikatny i subtelny charakter biżuterii. Z niestandardowych materiałów jubilerskich uwielbiam pracować z porcelaną. Podoba mi się jej biel i swoboda tworzenia miękkich, organicznych form.
Dla kogo pani tworzy?
Tworzę biżuterię artystyczną, która nie zawsze nadaje się do noszenia na co dzień. Wtedy moją intencją jest zaprojektowanie formy, która najpierw przykuje uwagę widza na wystawie, zaskoczy go, następnie wywoła uśmiech na twarzy lub skłoni do refleksji. W tych działaniach raczej nie określam grupy docelowej. Jeśli chodzi o biżuterię użytkową, którą sprzedaję, kieruję ją do osób, które interesują się pracą z ciałem, emocjami i chcą dodać czaru do dnia codziennego.
W jaki sposób komunikuje się pani ze swoimi odbiorcami?
Z odbiorcami komunikuję się głównie za pośrednictwem Instagrama (oro. tortuga) oraz na stronie www.adype.pl. Informuję o moich nowych projektach na uczelni oraz pokazuję procesy twórcze i inspiracje.
Jak ocenia pani polski rynek biżuterii artystycznej po pandemii? Czy polskim artystom złotnikom uda się odzyskać pozycję na rynku?
Szczerze powiedziawszy, nie odczułam kryzysu w branży jubilerskiej. Wydaje mi się, że biżuteria w obecnych czasach nabiera nieco innego wymiaru. Wszystko się zmienia i potrzeby ludzi również. Uważam, że nie przestaniemy nosić biżuterii, ale jestem pewna, że jej design powinien być po prostu dostosowany do obecnych potrzeb, nasza pozycja na rynku znacznie się podniesie.
Jakie są pani plany na przyszłość?
Chciałabym podróżować i czerpać inspirację z nowo poznanych miejsc. Prócz biżuterii użytkowej, planuję dalej tworzyć obiekty konceptualne na różne wystawy oraz pokazy mody.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
Na stronie www.adype.pl oraz https:// yes.pl/bizuteria/galeria-yes.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa ze Sławą Tchórzewską, polską artystką, projektantką biżuterii i stylistką mody, laureatką wielu prestiżowych nagród o pandemii, sztuce i biżuterii.
Polski Jubiler: Zacznę od mało oryginalnego pytania: jaki wpływ wywarła pandemia na pani sztukę?
Sława Tchórzewska: Na samym początku strach i totalna niemoc twórczą wywołała. Nad jedną parą kolczyków siedziałam, wiele godzin i ciągle nie byłam zadowolona. Musiałam na jakiś czas oderwać się od biżuterii, m.in powstał mural. Jednak na równi z pandemią odczuwam mocno nieciekawą sytuację naszego kraju i to co się tutaj na naszych oczach wyrabia. To bardzo mnie wkurza i dołuje. Bardzo dużo strat i trzeba podejmować nowe strategie działań chociażby sprzedażowych. Poczułam jakby czas się cofnął, i to , na co bardzo ciężko pracowałam jakby szlag trafił. Wszystkie imprezy z możliwością sprzedaży zostały odwołane. Teraz niby trochę powracają z różną częstotliwością i nie wszystkie – ale to już nie to. Dla mnie osobiście to wielki cios, bo ja całe życie jeździłam na targi i moja działalność przede wszystkim opiera się na bezpośrednim kontakcie z klientem. Moja twórczość jest bardzo specyficzna, materiały niestandardowe, klient chce dotknąć, przymierzyć. To są unikaty tym bardziej dla kogoś, kto ma styczność ze mną pierwszy raz to wielka strata, kiedy nie może zobaczyć ich na żywo.
Jak ocenia pani pod kątem artystycznym ostatnie półtora roku?
Pierwsze miesiące zawieszenia w próżni, bo nikt z nas nie wiedział co będzie, były mega dołujące. Ludzie przestali kupować, zero zainteresowania, publikowanie w internecie, tyle godzin przygotowań na próżno. Relacje z klientami, którzy nie odpowiadali, olewali , mnóstwo bardzo dziwnych sytuacji. Powoli zaczęłam pracę nad obiektami studyjnymi i tak powstała brosza Galactic, za którą otrzymałam wyróżnienie za DESIGN w konkursie AMBERIF SELECTION. W bieżącym roku otrzymałam nagrodę bursztynową AMBERIF DESIGN AWARD . Chciałam wykonać coś ulotnego, lekkiego, pełnego powietrza i totalnie oderwanego od realiów. Tak pomalutku powstawał Bąbelek – brosza z lewitującym bursztynem, której niestety nie dane mi było do tej pory zaprezentować światu.
To jest chyba największy ból tej pandemii. Kolejną ważną pracą, którą wykonałam, to naszyjnik przygotowany na zaproszenie Galerii Yes na wystawę Głos Kobiet. To spora praca, przestrzenna, cieszę się, że ta wystawa pojechała teraz do Czech, oby jak najwięcej takich okazji. To jest jedna z ważniejszych wystaw, bardzo intymna. Krzyk możebyć wyrażony szeptem, jak w snach. Takie wystawy powinny daleko wychodzić poza obszary branżowe, poruszać widza, wprawić czasem w zakłopotanie, wywołać emocje, nawet skrajne – sprawić, żeby odbiorca zaczął się zastanawiać i chociaż przez moment zatrzymał się w tym zabieganym, konsumpcyjnym świecie – to jest bardzo potrzebne, oczyszczające, edukacyjne- bo z edukacją w naszym kraju jest poważny problem. A kto jak nie artysta powinien właśnie stawiać pytania, zmieniać trajektorię postrzegania. Biżuteria jest doskonałym medium do komunikacji pomiędzy światem pełnym istotnych spraw społecznych, kulturowych a obiektem, który może bardzo dużo przekazać.
Czy w czasie pandemii klienci odbiorcy zainteresowani byli zakupem biżuterii autorskiej?
Bardzo słabo, po pierwsze dlatego, że trzeba było nosić maseczki, to kto chciał zakładać kolczyki? Galerie były zamknięte, lockdown na całego.
Jak zmieniło się pani podejście do sztuki w ostatnim czasie?
Moje podejście nie zmieniło się wcale. Bardzo mi brakuje fizycznego kontaktu ze światem, komunikacji, przeżyciem jakiejś formy sztuki, która mnie poruszy, wprawi moje ciało w drganie. Wszystko do bólu w wirtualnym świecie, po jakimś czasie człowiek zaczyna bardzo tęsknić za przeżyciami offline.
Czy przeniesienie sztuki biżuteryjnej do przestrzeni wirtualnej ma pozytywny czy negatywny wpływ na rozwój polskiej biżuterii?
Biżuteria w świecie wirualnym istnieje już od dawna, dzięki temu świat może nas zobaczyć, zobaczyć że istnieją zupełnie inne formy świadomości o biżuterii. Kiedy byliśmy skazani na izolację, pojawiło się mnóstwo stron, grup , które promowały tzw. kulturę. Na początku było ciekawie, ale potem zalały te strony takie ilości wytworów plastycznych, że dałam sobie spokój, zresztą ręce mi opadały jak czytałam komentarze. Fb wypluł morze takich pseudoartystów z mega wysokim ego i z niczym do pokazania. Ale to też pokazuje jaki poziom jest świadomości i edukacji – jest mega niski.
Świat zalewa tandeta pompowana sztucznym PR. Nie ma co się dziwić, patrząc na to, co jest promowane i wciskane przez tzw. osoby bardziej znane wizerunkowo za dobrą kasę. Jak wszystko ma dobre i złe strony. Internet jest zalany biżuterią “autorską” i “unikatową” – kumulacja wszechwiedzy jest niebywała, a spróbuj człowieku wdać się w dyskurs to Cię zeżrą żywcem. Obserwuję wiele stron zagranicznych poświęconych współczesnej biżuterii i tam cały czas od kiedy pojawiła się pandemia organizowane są live z artystami, spotkania wirtualne, cokolwiek, co mogłoby zbliżyć nas do potencjalnego klienta, u nas nie ma nic takiego. Miałam jeden taki wyjątek. Kolejna ważna rzecz – cały czas ludzie mają problem w oznaczaniu nas artystów w social mediach, albo wcale tego nie robią – to podstawa w świecie wirtualnym! W moim przypadku świat wirtualny jest tylko poglądowy, moje prace nie są płaskie, nie mają standardowych rozwiązań. Są pełne przestrzeni, a przede wszystkim pobudzają emocje.
Nad czym pani obecnie pracuje?
Nie ma dnia, żebym nad czymś nie pracowała. Staram się otaczać dobrą aurą, szukam ciekawych rozwiązań, oglądam, czytam o ludziach z pasją, żeby mnie pozytywnie nakręcali do działania. Jak tylko jest dobra aura, miksuję kolory w żywicach, bo w końcu jestem kolorystką- bardzo dużo przy tym pracy, mam wiele pomysłów- chciałabym mieć głowę spokojniejszą W między czasie śledzę różne konkursy i gdzie mogę – biorę udział.
Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?
Na to pytanie teraz trudno odpowiedzieć, nie poddawać się, bo w przyszłym roku będę obchodzić 20-lecie , kiedy zaczęłam przygodę z biżuterią. Za dużo pokonałam, najważniejsze, że mam swoją świadomość artystyczną znalazłam obszary, w których bardzo dobrze się czuję, i chcę je rozwijać. Marzę o pięknych wystawach, interaktywnych, mam dużo pomysłów, pełnych opowiadań twórczych, z którymi bardzo chciałabym się dzielić z ludźmi.
Gdzie można znaleźć pani prace obecnie
? Moje prace publikuję w social mediach, które wykonuję na zamówienie -spełniając marzenia. Cieszę się, że mi ludzie ufają.
W którym kierunku według pani będzie rozwijał się polski rynek biżuterii artystycznej
? To chyba najtrudniejsze pytanie na tę chwilę. Duże firmy z bardziej komercyjną biżuterią radzą sobie w intenecie bez problemu. Gorzej ma się biżuteria designerska, w pełni autorska. Bardzo trudne zadania są przed targami, brakuje od dawna nowych klientów, słaba promocja. Patrząc tak ogólnie, poza branżą eventów sprzedażowych, miejsc, w których sprzedawana jest biżuteria jest mnóstwood ekskluzywnych, modowych po kiermasze itp. To taki roller coster, nigdy nie widomo co wypali, a co skończy się fiaskiem. Rozlazło się to strasznie, zostaliśmy tylko z własnymi wyborami. Natomiast nie wyobrażam sobie, żeby targi miały zniknąć. Biżuteria jest bardzo specyficznym towarem, klient musi widzieć, przymierzyć itd. Artyści potrzebują silnego wsparcia, żeby czuć, że to ma sens. Satysfakcja nie może kończyć się tylko nowym dyplomem powieszonym na ścianie. Chciałabym dobrze się czuć, ale to , co mój kraj daje, zwłaszcza artystom ujmując to ładnie, to nieporozumienie. Przyznać jako zawodowej artystce bardzo symboliczną zapomogę – za samo takie określenie ręce mi opadają.
Ja nie chcę żadnej cholernej zapomogi, tylko współpracy, a nie czuć się jak lump spod marketu. Jestem laureatką wielu nagród, biorę udział w wystawach, organizatorzy często zapominają informować konkretnie, co dalej, gdzie praca jedzie, lub że coś nie wyszło – chodzi o przepływ informacji.
To nie są błahostki, jestem wystawcą od tylu lat, artyście nikt za nic nie płaci, nikt nie pyta, jak się ma, to nikogo nie interesuje. Branża dla siebie znajdzie alternatywę, tylko co z nami artystami? Zostaliśmy wybici z rytmu targowego, z przygotowywaniem nowych kolekcji, z relacjami międzyludzkimi-dla mnie to mega cios. Pytanie o nowych zagranicznych kontrahentów? Trudno określić co będzie, ja bym bardzo chciała w końcu zobaczyć światełko. Chcę się czuć potrzebna, bardzo tego brakuje.
Nasza branża jest jedną z tych, które najbardziej oberwały w czasie pandemii. Potrzeba wyjścia do ludzi, kontaktu bezpośredniego, czerpania energii ze spotkań. Człowiek siedzi większość czasu w swojej pracowni i potrzebuje odbicia się od świata. Polska wygląda dziś bardzo nieciekawie pod wieloma względami i jak nie będzie się w końcu dbać m.in o artystów, to albo wyjadą, albo co gorsza zaleje nas na amen absurdalny patokicz. Rzeczywistość teraz bardzo podzieliła ludzi i życie w drobne kawałeczki. To my artyści jesteśmy oczami, językiem wypowiedzi, obserwatorami, stawiamy pytania w swoich pracach- jesteśmy głosem z bardzo dużym zaangażowaniem, żeby nie dać się tym wszystkim zmorom w obecnym życiu codziennym. Potrafimy robić piękne wystawy, a jest ich za mało.
Z największą przyjemnością patrzyłam jak w tej pandemicznej beznadziejności powstawała największa polska wystawa bursztynowa w Chinach. Branża targowa przez ostatnie lata pokazała swoje różne oblicza, podzielone targi warszawskie. Ludzie zaczęli szukać innych alternatyw, nie ma atmosfery, która kiedyś była, tak bardzo tego brakuje. Większość poważanych instytucji w ogóle nie traktuje poważnie tematu współczesnej biżuterii artystycznej. Nie są zainteresowani, są ofiarą mitu, że biżuteria to tylko dodatek a nie sztuka i powinna być pokazywana wyłącznie w gablotach.
Galerie są bardzo zachowawcze, tutaj też bardzo sie zmieniło, odkąd nastała pandemia. Ogólnie sytuacja ekonomiczna i społeczna – kumulują takie nastawienie. Czas, w którym się znaleźliśmy to niezła szkoła życia i przeżycia. Chciałabym w nadchodzącym roku zobaczyć światełko, kolory, pokazać, że tutaj – w tej nieciekawej rzeczywistości można tworzyć biżuterię przekraczającą granice stereotypowego postrzegania i pokazywać inny punkt widzenia.
Dziękuję za rozmowę Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Anną Betley, artystką, tw rczynią biżuterii a także emaliowanych tarcz do zegark w, członkinią STFZ, Og lnopolskiego Cechu Rzemiosł Artystycznych oraz brytyjskich stowarzyszeń emalierskich: The British Society of Enamellers i Guild of Enamellers, o sztuce tworzenia piękna zamkniętego w tarczy czasomierza.
Polski Jubiler: Skąd wziął się u pani pomysł na tworzenie zegark w?
Anna Betley: Pomysł na projektowanie tarcz do zegark w towarzyszył mi już od długiego czasu. Zegarek z tarczą emalierską to „wisienka na torcie” w pracy emaliera. Tak naprawdę moja fascynacja tematem zrodziła się w chwili, gdy zobaczyłam zegarki z tego typu tarczami w zegarkach Patek Philippe i Cartiera. Myśl, aby powstał zegarek z tarczą w moim wykonaniu zakotwiczyła w mojej głowie. Stało się to marzeniem, kt re czekało na odpowiedni czas. Wiedziałam, że sama nie udźwignę tematu sztuki zegarmistrzowskiej i potrzebowałam pomocy, aby m c zrealizować to marzenie, potrzebowałam profesjonalnego partnera do tego projektu, kogoś otwartego, znającego się w temacie, pasjonata i mistrza w swoim fachu, dla kt rego nie będzie żadnych przeszk d, gł wnie ze strony technicznej.
Jak zaczęła się pani prz
ygoda ze sztuką zegarmistrzowską? Przygoda ze sztuką zegarmistrzowską była moją potrzebą stworzenia czegoś nowego w mojej ofercie. Chciałam połączyć element biżuteryjny z funkcją użytkowa, odpowiednią zar wno dla kobiet, jak i mężczyzn. Na początku myślałam oprawić moje tarcze w drewniane zegarki. Okazało się jednak, że to tego typu cyferblat w, zegarki muszą być wykonane ręcznie, egzemplarz po egzemplarzu, z odpowiednio dobranych i dopasowanych części. Do tego dochodził aspekt klasy zegark w. Zegarki z tarczami emalierskimi, zwłaszcza te wykonane w technice cloisonne, są niezwykle eleganckie i ekskluzywne, dlatego też potrzebują odpowiedniej oprawy. Zegarmistrz w do wsp łpracy poszukiwałam w r żny spos b. Najbardziej efektywne okazało się ogłoszenie umieszczone na jednej z zegarmistrzowskich grup w mediach społecznościowych. Najpierw podjęłam wsp łpracę z Pawłem Hołda z krakowskiej pracowni “P.H.Watches”, z kt rym stworzyliśmy już kilkanaście zegark w. Z czasem powstały zegarki wsp łpracując z Andrzejem Trojanowskim z warszawskiej pracowni “TROY”. Ostatnio zgłosiła się r wnież kijowska pracownia pod kierownictwem Vano Sujashvili “MWM Atelier”.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Inspiracją do pracy jest dla mnie wszystko to co mnie otacza, co interesuje i zadziwia: sztuka, kultura, natura. Najwięcej tarcz wykonałam z motywem kuli ziemskiej, ale są też cyferblaty inspiinspirowane sztuką klasyczną lub motywami roślinnymi. Dużo zegark w powstało na indywidualne zam wienia, gdzie klienci sami określali co ma znaleźć się na tarczy. Motyw i ilustracja w zegarku jest dla nich symboliczna, odzwierciedlająca zamiłowania, pasje i oczywiście podkreślająca ich indywidualny styl.
Dla kogo pani tworzy?
Zegarki z tarczami cloisonne są niezwykle eleganckie, przez to, że w całości są wykonane ręcznie stają się unikatami i trafiają w ręce , a w zasadzie na rękę kolekcjoner w, entuzjast w ręcznej pracy, ludzi świadomych procesu powstawania takich przedmiot w i lubiących wyr żniać się w towarzystwie. Są to zar wno kobiety, jak i mężczyźni.
Kt ry ze wzor w pani zegark w jest pani ulubionym i dlaczego?
Wszystkie wzory są moimi ulubionymi. Wykonanie każdego motywu sprawia mi dużą przyjemność. Czasem zdarzają się trudności techniczne, ale to nie ma znaczenia, gdy widzi się efekt końcowy. Lubię tematy bogate w ornament, ale r wnież te, gdzie pracuje gł wnie kolorem. Wszystkie stworzone zegarki są moimi ulubionymi. Wszystkie są niesamowite. Widząc je “na żywo”, trzymając w dłoniach, gdy czuje się ich ciężar, widzi barwy tarczy, słyszy dźwięk pracującego mechanizmu( kt ry jest widoczny), to wszystko sprawia, że czuję się tą całą magię długiego procesu tworzenia niezwykłej rzeczy. Odczuwa się szacunek do powstającego piękna i do klienta, w kt rego ręce p źniej trafia. To pewien rodzaj euforii z możliwości wytworzenia eleganckiego przedmiotu.
Jak wygląda pani dzień pracy?
Praca nad zegarkiem to długi proces, kt ry można podzielić na dwa etapy. Pierwszy to tworzenie tarczy, i ten etap należy do mnie. Drugi, to powstawanie zegarka, tworzenie jego element w i montaż, to zadanie należy do znawc w tematu, mistrz w zegarmistrzostwa, z kt rymi wsp łpracuję. Praca nad tarczą zaczyna się zawsze od projektu. Powstaje rysunek, kt ry następnie wpisuje w określone ramy tarczy zegarka. Często ta mała powierzchnia weryfikuje moją wyobraźnię. Muszę dopasować motyw tak, aby p źniej realnym było ułożenie go ze srebrnych pask w, aby wz r był czytelny i dobrze skomponowany (zwłaszcza do pozycji wskaz wek). Następnie powstaje tarcza – baza, na kt rej kolejno układany jest kontur wzoru z cienkich srebrnych pask w. Powstałe w ten spos b kom rki wypełniane są kolorowym proszkiem szlachetnej emalii, kt rą wypala się w piecu. Proces układania wzoru zajmuje mi czasem kilka dni. Kolejny krok, czyli wkładanie i wypalanie emalii, kt ry powtarza się od kilku do kilkunastu razy (czasem nawet kilkudziesięciu) to następne dni pracy. To niełatwy etap pracy: dobieranie kolor w, odpowiednia kolejność ich wypalania, tak aby nie przepalić barw, do tego uzyskanie odpowiedniego efektu przejrzystości i laserunku oraz łagodnego przenikania barw. Wymaga to sporej koncentracji, cierpliwości i wiedzy. Ostatni etap jest najbardziej ryzykowny. To szlifowanie i polerowanie. Tu istnieje największe ryzyko, ze emalia może popękać i trzeba ponownie wypalać ją w piecu – co zawsze wiąże się z ryzykiem przepalenia kolor w. To skomplikowany proces – sztuka wykonywana przez bardzo wąskie grono tw rc w, dlatego zar wno zegarki, jak i biżuteria wykonane tą tradycyjną techniką są wyjątkowe i doceniane przez kolekcjoner w i miłośnik w sztuki złotniczej na całym świecie. Jakie materiały wykorzystuje pani do tworzenia swoich dzieł i kt ry jest pani ulubionym? Pracuję gł wnie ze srebrem, zdarzają się zam wienia w złocie, kt re dodaje jeszcze więcej elegancji i szlachetności, ale są to gł wnie indywidualne zam wienia. Do tworzenia tarcz używam wyłącznie szlszlachetnych emalii jubilerskich wypalanych w piecu. Zegarki wykonywane są z ręcznie toczonych kopert, tak aby tarcza, kt ra jest nieco grubsza niż standardowe cyferblaty, zmieściła się w zegarku. Koperty wykonywane są z brązu, srebra, złota i stali damasceńskiej, w zależności od upodobań klient w. Sercem zegark w są oryginalne, szwajcarskie mechanizmy i części, często odpowiednio dobrane do preferencji zamawiającego. Wszystko to montowane jest ręcznie w pracowniach zegarmistrzowskich, z kt rymi wsp łpracuję.
Gdzie można zaleźć pani prace?
Obecnie moją tw rczość można zobaczyć wyłącznie w internecie, na moich stronach: www.annabetleyenamelart.com, www.facebook.com/abenamelart oraz na stronach zegarmistrz w www.facebook. com/PH-watches, oraz www.facebook. com/andrzej.trojanowski. Zegarki „na żywo” można obejrzeć wyłącznie w naszych pracowniach.
Jaki wpływ na pani sztukę miała pandemia?
Ostatnie wydarzenia związane z pandemią odbiły się gł wnie na możliwości bezpośredniego spotkania z klientami. Odwoływane targi, spotkania i wystawy były dla mnie ważnym elementem komunikacji i prezentacji moich prac, kt re „na żywo”sprawiają dużo większe wrażenie. Zdjęcia często nie oddają głębi transparentności barw emalii na tarczach zegark w. Możliwość dotknięcia, przymierzenia i dopasowania biżuterii czy zegarka, to bardzo ważny element dialogu z klientami.
Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?
Z pewnością będę nadal doskonalić sw j warsztat i poszerzać kontakty. Powstała myśl, aby stworzyć własną markę zegark w z tarczami cloisonne, aby m c oficjalnie zaistnieć na rynku zegark w w Polsce i za granicą. Aktualnie przygotowuję się do wystaw i konkurs w, między innymi na XII Biennale we Florencji, oraz Saull Bell Design Award, gdzie obok biżuterii, chciałabym r wnież pokazać nasze zegarki.
Czas pandemii to czas nam obcy – dopust Boży. Jak się zachować, co nam grozi, skąd przyjdzie, jakie straty, w bliskich, ekonomii – czy sami też przetrwamy? Budzi się człowiek rano, znajduje w sobie niepokój, chwila na otrzeźwienie – koronawirus!
Środki higieny – czy klamka odkażona, blat stołu – był sąsiad, co przyniósł – trzeba przetrzeć, nie podawać ręki. Pracownia, pustki, miasto turystyczne, przeleciał pies – jedno spotkane życie. Wszystko zamknięte – co jutro, wczorajszy dzień… Ile takich dni będzie? Komu potrzebny krzemień pasiasty, czy jeszcze będzie kiedyś komuś dawał optymizm? Będzie – tego się trzymam. Czas głębokich refleksji, ratuje mnie duży ogród, gdzie dom, w którym mieszkam. Tak do końca maja… Powoli wraca życie, pracownia otwarta, otwartość na kontakt z ludźmi – też niepokoi, maseczki, przyłbice, ale kupują biżuterię z naszym kamieniem. Rozmawiam o nadziei, optymizmie, co dzień jesteśmy jakby lepsi – rozumiemy siebie. Z każdym dniem ubywa biżuterii z krzemieniem, rozsiewam i sam tonę w optymizmie. Dobrze. Polityka naszego kraju stara się nam zabrać jasną, prostą przyszłość. Nakładają się dwa żywioły i bezradność panujących – bałagan. Do czego doprowadzą, czym to wszystko się skończy? Przez czterdzieści osiem lat rozmawiam z klientami o naszym minerale – buduję świadomość jego istnienia. Przecież nie poddam się rynkowi internetowemu. Te rozmowy bardzo mnie, ale i klientów wzbogacają. Cóż, że jesteśmy w maskach, patrzymy sobie w oczy, to musi wystarczyć. Wypuszczono nas z domów – wszyscy jadą w Polskę. Granice zamknięte. Wszyscy poznają i zachwycają się naszym krajem, w Sandomierzu tłok jak nigdy. Nośnik optymizmu znika z gablot. Powstają w głowie nowe projekty biżuterii, za dwa lata nasz kamień skończy pięćdziesiątkę jako wyróżnik polskiej biżuterii – trzeba myśleć o wystawie jubileuszowej. Wcześniej jest zapowiadany wyjazd na światową wystawę EXPO w Dubaju, a co z koronawirusem? Mnożą się niewiadome. Sandomierz wraca do festiwalu krzemienia pasiastego, to była bardzo udana impreza – czy Mariusz Pajączkowski kolejny raz poprowadzi całość? Ściskam kamień optymizmu w dłoni…
Cezary Łutowicz
Rozmowa z Ewą Jankowską, projektantką biżuterii, twórczynią marki Jankowska Jewellery o biżuterii wydzierganej na drutach, sukcesie i planach na przyszłość
Jankowska Jewellery to rodzinna marka założona przez Ewę Jankowską, artystkę z Opola. Od 2006 r. tworzącą srebrną biżuterię unikatową metodą opracowaną przez siebie. Faktura wyrobów to efekt ręcznej pracy, wykonywanej powoli zapominaną techniką ręcznego dziewiarstwa.
Na trudnym rynku biżuteryjnym udało się pani zaproponować odbiorcom coś niecodziennego. Połączyła pani tradycyjne metody złotnicze z dziewiarstwem. Skąd wziął się pomysł na tworzenie biżuterii w tak niecodzienny sposób?
Zacznijmy od tego, że nie jestem jubilerem, nie jestem złotnikiem i do pewnego momentu biżuteria była daleko od moich zainteresowań. Nawet jej prawie nie nosiłam. Moją domeną były różne rodzaje tzw. rękodzielnictwa – robiłam na drutach, szydełkowałam, szyłam patchworki itp., czyli miękkość i kolor. Ale jeden z moich przyjaciół, handlujący biżuterią, widział dawno temu w Rzymie biżuterię, która wyglądała jak robiona na drutach czy szydełkiem. Drugi przyjaciel zakupił srebrny łańcuszek i tak zaczęłam. Wymagało to ogromnej cierpliwości, mnóstwa prób, przestawienia się na zupełnie nowy, inny niż włóczka materiał. Problemem były zapięcia, bo nikt z nas nie był fachowcem od srebra. Zleciliśmy zrobienie prototypów zapięć, które można by odlewać, a potem wklejać w nie plecionkę. Plecionka miała być łączona z oprawionymi bursztynami. Nie ja miałam się tym zajmować, ale skończyło się na tym, że poza odlewaniem zapięć i oprawianiem bursztynów robiłam wszystko. Żaden z renomowanych sklepów nie chciał jednak sprzedawać tej biżuterii z powodu kiepskiego wykończenia. Po kilku latach zaproponowano mi przejęcie całości przedsięwzięcia i dopiero wtedy mogłam decydować. Mój mąż wymyślił zupełnie nowe zapięcia, magnetyczne, proste w formie. Zrezygnowaliśmy też z bursztynu, który dominował nad plecionką, i po pewnym czasie zaczęliśmy sprzedawać nasze rzeczy na całym świecie.
Czy mogłaby pani podzielić się z naszymi czytelnikami tajnikami warsztatu? Jak powstaje pani biżuteria?
Mój warsztat jubilerski wygląda dość nietypowo. Kanapa, TV przed nosem, druty i szpule srebra. Resztą zajmuje się mąż – wkleja, szlifuje, pakuje, wysyła, ogarnia sprawy biurowe. Ja tu tylko dziergam.
Skąd czerpie pani inspirację?
Tak naprawdę przy tej technice możliwości są ograniczone, stąd klasyka i maksymalna prostota. To nie jest tak, że coś mnie może zainspirować i ja to przełożę na srebrną dzianinę. To są raczej ścisłe rygory techniczne, liczba oczek, ciężar poszczególnych części itp. Ciągle podejmuję próby innowacji i kończy się jednak na tym, co już jest.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Wyłącznie srebro 925 w różnych kolorach, w tym oksydowane. Diamentowany łańcuszek 0,3, który sprowadzam z Włoch. Próbowałam różnych grubości i różnych rodzajów łańcuszka i nic z tego nie wyszło. Próbowałam łączyć srebro z jedwabną kolorową nitką i też jakoś nie chwyciło.
Dla kogo pani tworzy?
Nie mam żadnego tzw. targetu, jak to się brzydko mówi. Bez fałszywej skromności uważam, że rzeczy, które robię, są uniwersalne – i na imprezę, i do pracy. I nigdy nie wyjdą z mody, bo to nie jest wymyślny design na jeden sezon. Srebrna plecionka przemawia swoją prostotą, a także tym, że jest bardzo przyjemna w dotyku.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
W Polsce tylko w kilku miejscach – Galeria Gala, Wrocław – Rynek (Janusz Stanko), Art. Jewels (Ewa Skowron), Sukiennice, Kraków (Barbara Łodzińska), Hotel Intercontinental Warszawa (Grażyna Walasek). To nie jest łatwy rynek. A za granic ą to często nawet nie wiem, bo dostaję zamówienia od naszej przedstawicielki, z numerkiem. Sporo jest w Niemczech i Europie Zachodniej, ale też w Moskwie, w USA, a nawet chyba w Tokio. Na stronie jankowskajewellery. pl jest mapka tych miejsc, ale to się ciągle zmienia.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Zawodowo nie mam specjalnych planów. A życiowo – przetrwać koronawirusa i móc pojechać znowu do Włoch, gdy ozdrowieją. Perspektywa obcowania z pięknem, którego tam tyle jest, zawsze mi ładuje akumulatory do dalszej pracy.
Dziękuję za rozmowę
. Rozmawiała Marta Andrzejczak
Właściciele salonów jubilerskich zapominają, że klienci pragną w salonach znaleźć niemal wszystko – od wyszukanych kolczyków po tradycyjne złote obrączki. Często jednak nie wprowadzają do swojego asortymentu przedmiotów, które łączą funkcje utylitarne i estetyczne.
Klienci oczekują od zakładów jubilerskich posiadania w swoim asortymencie także zegarków. Owszem, część właścicieli sklepów jubilerskich ma w swojej ofercie złote bądź srebrne czasomierze, jednak trudno znaleźć w nich zegarki, które można by nazwać artystycznymi.
Koperta to nie wszystko
Wielu Polaków kupuje zegarek ze względu na jego markę, czyli przede wszystkim zależy im na czasomierzu, który będzie sygnowany logiem znanej firmy, co z kolei przełoży się na jego jakość. Nie można jednak zapominać, że klienci polskich salonów jubilerskich chcą, tak jak ludzie w innych krajach, być zaskakiwani i móc wybrać, czy chcą posiadać markowy, złoty bądź srebrny zegarek z doskonałej jakości mechanizmem czy artystyczny dodatek, który będzie podkreślał ich osobowość. A tych ostatnich w polskich salonach jubilerskich z całą pewnością brakuje. Niszę tę przejmują najczęściej małe galerie bądź sklepy internetowe, które proponują swoim klientom artystyczne zegarki, wykonane najczęściej przez młodych projektantów.
Specjalistyczny mechanizm
Młodzi projektanci starają się odpowiedzieć na oczekiwania odbiorców i zaoferować im oryginalne wzory autorskich zegarków. Oczywiście główną pracę wkładają w stworzenie unikatowego wyglądu swojego dzieła, nie wykonując samodzielnie skomplikowanej pracy zegarmistrza, jednak efekty, jakie osiągają, i tak są imponujące. – Klienci chcą się wyróżniać. Coraz częściej kupują autorską biżuterię, nic więc dziwnego, że coraz większym zainteresowaniem będą cieszyły się nowatorskie projekty zegarków, które nie dość, że są oryginalną biżuterią, to także spełniają funkcje użyteczne – mówi jubiler Michał Zomowik. Warto zauważyć, że to mężczyznom przede wszystkim zależy na dobrym markowym zegarku, którego tarcza jest najważniejszym elementem. Kobiety natomiast większą wagę przywiązują do bransolety, która podkreśla ich charakter i idealnie komponuje się ze strojem. Dlatego też artystyczne zegarki skierowane są bardziej do kobiet, które poprzez noszoną biżuterię pragną wyrażać siebie.
Ro zwój rynku
Polski rynek jubilerski i zegarmistrzowski stale się rozwija. Nic w tym zatem dziwnego, że młodzi twórcy szukają na nim nowych pól do zaprezentowania swojej sztuki. Tworzenie oryginalnych rozwiązań w sztuce zegarmistrzowskiej powoduje, że na rynku pojawiają się kolekcje autorskich zegarków, które zyskują coraz większe grono zwolenników. – Każdy znajduje swój własny sposób wyrażania się w sztuce współczesnej. Dla niektórych będzie to tworzenie biżuterii, dla innych projektowanie ubrań, a kolejna grupa będzie rozwijała się w sztuce użytkowej – wskazuje Ewa Pogodna, studentka ASP. Artystyczne bransoletki w zegarkach, ciekawe kształty kopert, niecodzienne formy zegarków to kierunek, w którym zmierzają młodzi projektanci. Szukając miejsca na rynku zegarmistrzowskim, pokazują niecodzienne rozwiązania, które przypadły do gustu klientom. Właściciele salonów jubilerskich powinni zwrócić uwagę na artystyczne projekty młodych twórców i zastanowić się, czy nie nawiązać z nimi współpracy, aby klienci mogli wybrać produkty, które będą odzwierciedlały ich osobowość.
Zegarek z duszą
Zegarek już dawno przestał być tylko skomplikowanym przyrządem do odmierzania czasu. Jego podstawową funkcją w dzisiejszych czasach jest bycie estetycznym dodatkiem, bez którego trudno się obyć. Klienci stali się bardzo wymagający i chcą, aby każda ozdoba, jaką zakładają, doskonale komponowała się z nimi. Dlatego też autorskie projekty zegarmistrzowskie cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Wraz ze wzrostem świadomości klientów zmieniają się ich oczekiwania względem przedmiotów, które zmierzają kupić. Nie wszyscy z nich zadowolą się seryjnymi produkcjami, niektórzy oczekują rozwiązań stworzonych specjalnie z myślą o ich potrzebach.
Wiktoria Wilk
Rozmawiamy z Małgorzatą Mieleszko-Myszką, artystką rzeźbiarką, projektantką i producentką biżuterii, twórczynią i właścicielką marki MM Arte. Artystka stworzyła kilkanaście autorskich kolekcji biżuterii charakteryzującej się unikatową formą i doskonałym wykonaniem, która od lat z powodzeniem sprzedawana jest w prestiżowych galeriach w Waszyngtonie, Barcelonie, Kopenhadze, Kolonii czy Wilnie.
Chciałabym rozpocząć naszą rozmowę od pytania: dlaczego biżuteria? Jak to się stało, że stała się ona częścią pani życia?
Pochodzę z rodziny artystów. Mój dom pełen był „różności” – rzeźb, obrazów, biżuterii. Mama w swojej szkatułce miała m.in. piękne pierścienie ORNO, które zawsze mnie fascynowały. Królewskie, z bajkowymi koronkowymi oprawami, kolorowymi kamieniami… Babcia, przedwojenna nauczycielka po Uniwersytecie Wileńskim, też miała swój kuferek pełny koralików, kolorowych broszek, spinek, a ja uwielbiałam je oglądać i dotykać ich. Nie nosić. Dotykać. Miałam swoje druciki, imadło, młotek, koraliki i coś tam próbowałam z nich klecić… Wyszło jakoś tak naturalnie, że tak jak mój tata, ja również będę rzeźbiarzem. On skończył rzeźbę na Akademii w Poznaniu, ja po lubelskim „plastyku” wyjechałam na studia na warszawską ASP, skończyłam wydział rzeźby w pracowni prof. Adama Myjaka. Mówię zawsze, że biżuteria to taka mała forma rzeźbiarska. Od dziecka bawiłam się dłutami i młotkami ojca, wystukując różności w wapieniach, piaskowcach, odpadkach z jego wielkich realizacji pomnikowych. Po studiach (połowa lat 90.) trafiłam przez przypadek do pracowni złotniczej. Nie bez powodu mówię o latach 90., ponieważ wtedy wejście do takiej pracowni i zahaczenie się w niej ot tak – graniczyło z cudem. Nie było kursów, nie było prywatnych szkół. Weszłam do tej pracowni, popatrzyłam i zostałam, uciekając w ten sposób z posadki w jakiejś tam agencji reklamowej, sprzed komputera i szczerze nielubianej pracy w charakterze grafika.
Jak wspomina pani czas nauki rzemiosła złotnika?
Nauka poszła mi dość szybko, praca w trochę innej skali niż ta rzeźbiarska rozkochała mnie w sobie bezkonkurencyjnie. Z jednej strony metal, ogień, maszyny, z drugiej – kolory i magia kamieni. Pierwsze moje prace były lepione najpierw w wosku, a potem odlewane. Po dwudziestu latach wróciłam do tak tworzonej biżuterii i powstała kolekcja „Rastro” (z hiszp. ślad).
A jak rozwijała się pani sztuka po opuszczeniu murów Akademii Sztuk Pięknych?
Wychodząc z akademii po pięciu latach studiów, w 1996 r., szukałam pracy, nosząc pod pachą teczkę pełną sztuki (rysunki, projekty). Sztuką było znalezienie świadomego odbiorcy mojego potencjału jako artysty! Teraz uśmiecham się do tych wspomnień i żartobliwie mogę powiedzieć, że sztuka ma szerokie spektrum. Sztuką jest kreatywność, ale sztuką jest też umiejętność sprzedania swoich pomysłów, sztuką jest komunikacja z klientem, sztuką jest odpowiadanie na potrzeby klientów, negocjowanie cen. Tak, to według mnie jest sztuka! Wyjście z pracowni do klientów, komunikatywność, kompromisy na różnych polach to ogromna sztuka. Sztuką jest odwaga w podejmowaniu decyzji o inwestowaniu w promocję, w targi. Nowa kolekcja? Nie ma z tym problemu. Sztuką jest zaplanowanie wykonania jej i zaprezentowanie na targach.
Czy mogłaby pani podzielić się z czytelnikami swoim warsztatem, opisać proces twórczy powstawania biżuterii?
Jakaś myśl chodzi po głowie, czasami szybko ją realizuję. Czasami jednak proces twórczy trwa latami. Tak było np. w przypadku jednej z moich sztandarowych kolekcji „Klimt”, której premiera odbyła się na jesiennych targach warszawskich w 2012 r., a którą potem z sukcesem zaprezentowałam na mojej pierwszej Inhorgencie, w 2013 r. Kolekcja była przedstawiona w 2012 r., ale tworzona, wymyślana przez kilka wcześniejszych lat! Nigdy nie zamykam się też na sugestie moich klientów. W końcu żyję z biżuterii, więc muszę współpracować z klientami. Tak powstała część moich kolekcji, które są wynikiem słuchania potrzeb moich odbiorców. Myśl przenoszę na papier, rysuję, robię notatki, dopracowuję kształty, kolorystykę. Układam elementy i kamienie, badam niuanse kolorystyczne, odległości. Niektóre rzeczy są symetryczne w formie, ale dzięki malutkim elementom, które wmontowuję między kamienie czy metal, ta symetryczna forma „gra”, faluje, mieni się. Żyje. W niektórych obiektach z pozoru równe rozmieszczenie elementów jest właśnie nierówne, liczą się milimetry, gra światła. Niektóre projekty odkładam na lata. Tak jest w sztuce. Najpierw fascynacja, potem skrzydła opadają, „nie, to nie tak, do kitu”, w końcu „tupnięcie nogą na siebie”, nowe podejście, analiza i realizacja. Takie trzy etapy w procesie twórczym, kiedy projekt przechodzi trzy różne fazy. Czasami ta ostatnia faza następuje po długim czasie, bardzo rewiduje początkowe widzenie. W pracy przy rzeźbie najważniejsze jest światło, ono buduje przestrzeń. Zazwyczaj rzeźby powstają na tzw. kawaletach [stojakach z obrotowymi blatami – red.], które dają możliwość obracania obiektu, badania światła. Praca przy nich polega też na godzinach spędzonych na obserwacji. Przy biżuterii pracuję podobnie jak przy rzeźbie. Układam elementy, kamienie, buduję formę, dokładam kolor i fakturę. Nie ma przypadkowości. Konstruuję od razu całość, wszystko, po zapięcie, rozwiązania techniczne, wersje kolorystyczne. Jestem zwolennikiem rozwiązań praktycznych i wygodnych, np. jeśli robię pierścionki regulowane, to rozwiązanie jest takie, aby regulacja nie wpływała na wygodę w noszeniu.
Jak traktuje pani nowe kolekcje biżuterii? Czym jest dla pani nowa kolekcja?
To nie wariacja na temat koloru już istniejących przedmiotów, ale zupełnie inna w stylistyce, kamieniach, formach elementów, fakturze, wykończeniu. Moje kolekcje to: „Amber”, „Klimt”, „Duo”, „Helios”, „Rastro”, „Tile”, „Flamenco”, „Spin”, „Monero”, „Fala”, „Rueda”, „Hoki”, „Gaudi”, „Cube”, „Feltro”, „Tierra”, „Keg” i jeszcze kilka. Wiele ma hiszpańsko brzmiące nazwy, gdyż hiszpański to mój drugi język. Nuży mnie robienie tego samego, w takiej samej stylistyce, z takich samych materiałów. Lubię eksperymentować, lubię też tworzyć przedmioty unikatowe, lubię sprawdzać swoje pomysły na targach, konfrontować je z opiniami odbiorców. A one są czasami bardzo zaskakujące! To, co mnie wydaje się interesującą i trafioną propozycją, dla odbiorcy czasami wcale taką nie jest. To rewiduje poglądy, uczy pokory. Zmusza także do ciągłego szukania. W końcu żyję z biżuterii. Muszę w tym miejscu schylić czoło przed osobami, które ze mną pracują, świetnymi fachowcami, którzy realizują warsztatowo moje pomysły, z którymi je przegaduję, analizuję, słucham ich cennych uwag, i którzy dają mi zielone światło do ich realizacji. Bardzo jestem im wdzięczna za ich cierpliwość, wyrozumiałość, każdą uwagę, po prostu za przyjaźń
Skąd czerpie pani inspiracje?
Czasami kamienie narzucają formę przedmiotu. Moje ukochane to labradoryty i ciągle odkrywane bursztyny. Mam takie kamienie, które sobie leżą i czekają. Biorę je do ręki i odkładam. Czekają na swój czas. Pierwsza i główna forma kontaktu z materią to dotyk. Lepię, badam bryłę, muszę poczuć mięsistość i strukturę kamienia, jego temperaturę. Jestem dotykowcem. Czy tylko w kamieniach szuka pani natchnienia? Jestem rzeźbiarzem, fascynują mnie bardzo różne stylistyki, epoki, nurty. Kocham sztukę etniczną, szczególnie bliska jest mi sztuka obu Ameryk – zarówno tej prekolumbijskiej, jak i Indian północnoamerykańskich. Fascynuje mnie sztuka starożytnej Grecji i Rzymu (stąd „Helios” i „Monero”), bizantyjskie mozaiki, fascynuje mnie włoski renesans i manieryzm, malarstwo Giotta, Michała Anioła, Berniniego, gotyckie sklepienia (uwielbiam je fotografować) i złote gwiazdy z Kościoła Mariackiego w Krakowie, gotyckie okna, witraże, malarstwo Gustawa Klimta, sztuka Gaudiego, którego twórczość jest spójna, ale bardzo różnorodna, pełna geometrii, ale i fantazyjnych miękkich linii, ostra i miękka zarówno w formie, jak i kolorystyce. Wszystko u niego jest przemyślane, nieprzypadkowe.
Jak określiłaby pani swój styl?
Mój styl jaki jest? Nie wiem! Na pewno charakteryzuje go różnorodność, wysmakowanie kolorystyczne, hand made z dobrym wykończeniem. Bardzo dbam, aby moja biżuteria miała dobre rozwiązania, wygodne i dobrze wykonane elementy, dobrą jakość. Żeby była chętnie noszona przez kobiety w różnym wieku, do różnych stylizacji. Chciałabym, żeby moja praca dawała radość moim klientom!
Gdzie można poznać panią za pośrednictwem pani sztuki?
Przez lata prezentowania się na różnych targach w Polsce i za granicą mogę powiedzieć, że moja biżuteria rozjeżdża się po całym świecie. Polska, USA, Litwa, Niemcy, Francja, Hiszpania, Korea, Chiny, kraje skandynawskie, Anglia… Nie pamiętam, gdzie jeszcze. Mam ulubionych odbiorców, a w Polsce najważniejszym z nich jest YES .
Na koniec naszej rozmowy chciałabym zapytać panią o plany na przyszłość
. Inhorgenta 2020! To będzie mój siódmy raz na tych targach, co uważam za swój osobisty sukces! Potem Amberif w Gdańsku, który bardzo cenię. Kilka dni, kiedy pobędę też z moim synem, studentem gdańskiej Akademii Muzycznej w klasie gitary. Jestem z niego bardzo dumna – kolejne pokolenie artystyczne w rodzinie! A potem ciężka praca, którą BARDZO BARDZO BARDZO lubię!
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Aliną Filimoniuk-Pilecką, projektantką biżuterii, właścicielką marki Filimoniuk Design. Tworzy niestandardową biżuterię łączącą różne materiały takie jak srebro, bursztyn, mosiądz, żywice.
Czym dla pani jest biżuteria? Czy traktuje ją pani jako formę wyrazu artystycznego, czy może jako przedmiot sztuki użytkowej?
Projektowanie biżuterii to moja pasja. Jest to dla mnie więcej niż artystyczna forma czy ozdoba. W przeciwieństwie do sztuki, np. rzeźby czy malarstwa, które współgrają z przestrzenią, w której się znajdują, biżuteria odnosi się przede wszystkim do osoby, która ją nosi. Moim głównym celem jest pokazanie, że użytkowe mogą być nie tylko klasyczne formy i kształty. Często na pozór nieoczywista forma i geometryczny kształt kojarzony jest z obiektem typowo galeryjnym, który pięknie prezentuje się w gablotach, ale nie jest wygodny w użytkowaniu. Ja staram się zaprojektować dany wzór tak, aby wizualnie był czymś nowym i ciekawym, ale również wygodnym w użytkowaniu. Oczywiście z drugiej strony biżuteria może być i jest doskonałym nośnikiem wyrazu artystycznego, konceptualnego. Uważam to za bardzo interesujące podejście i osobiście również tworzę tego typu obiekty.
Co chce pani powiedzieć odbiorcom pani sztuki za pośrednictwem biżuterii?
Moje produkty skierowane są do osób zwracających uwagę na detale. Moje klientki cenią sobie minimalizm, prostotę i geometrię. Większość projektów to typowy casual. Biżuteria to detal, który pokazuje charakter i osobowość posiadacza. Dzięki temu każdy może poczuć się wyjątkowo i to staram się przekazać w swoich produktach. Moje wyroby to krótkie serie, które wykonuję w swojej pracowni. Nie jest to produkcja masowa. Nowoczesne technologie łączą się z tradycyjnym rzemiosłem jubilerskim. Dodatkowo staram się przekazać klientkom ideę slow fashion, którą osobiście uważam za jedyny słuszny kierunek w obecnych czasach.
Czym kieruje się pani, tworząc swoją biżuterię i obiekty biżuteryjne?
Jak już wspomniałam wcześniej, istotą każdego projektu jest intrygująca forma i ergonomia użytkowania. Obecnie wiele marek zwraca uwagę na trendy, które coraz szybciej się zmieniają. Nic dziwnego, gdyż biżuteria stanowi nieodłączną część branży modowej. Dla mnie ważne jest, aby biżuteria była ponadczasowa i posiadała swój rozpoznawalny charakter na rynku. Każdy wzór jest inny, ale razem tworzą one rozpoznawalny styl. Istotne jest dla mnie również dalsze życie mojej biżuterii i to, aby była trwała. Odświeżam kupioną u mnie biżuterię, bo liczy się dla mnie, aby odbiorca cieszył się zakupem jak najdłużej.
Jak przebiega u pani proces tworzenia?
Nowa kolekcja to nowe wyzwanie. Systematycznie wprowadzam na rynek nowe wzory. Pierwszym etapem są szkice oraz opisy. Luźne skojarzenia, charakter, jaki dana kolekcja ma przedstawiać, do kogo ma być skierowana itp. Następnie przechodzę do ręcznego modelowania w wosku. Większość biżuterii wykonywana jest z metali – złota, srebra, a także mosiądzu. Ten etap jest dla mnie najbardziej istotny. Weryfikuje wcześniejsze pomysły. Nadawane są wtedy ostateczne szlify. Tak powstają prototypy. Jeżeli spełniają wszystkie wymagania co do ergonomii oraz wizualne, następnie są powielane. W swojej ofercie mam głównie pierścionki. Każdy wzór musi być dostępny w pełnej rozmiarówce. Tu zaczyna się kolejny etap, czyli dostosowanie danego kształtu do różnych rozmiarów. Na koniec zazwyczaj przygotowuję różne wersje danych wzorów, aby klient miał wybór co do koloru i materiału, jaki go interesuje.
Jakich materiałów używa pani do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pani ulubionym?
Głównym materiałem w mojej produkcji jest srebro. Oferuję również wyroby ze złota, z bursztynem naturalnym, ale pojawia się również mosiądz i żywica. Osobiście najbardziej lubię złoto, jego kolor i strukturę materiału.
Z całą pewnością można powiedzieć, że odniosła pani sukces w zakresie tworzenia form biżuteryjnych. Stworzyła pani swoją markę jubilerską, w pani pracach widać indywidualny styl i nowatorskie rozwiązania technologiczne. Jednak niemal każdy twórca ma swój autorytet, mistrza, którego dzieła podziwia. Czy istnieje artysta, którego prace pani podziwia?
Dziękuję. Oczywiście jest wiele osób i marek biżuterii, które cenię. Spośród wielu nazwisk będzie to np. Jacek Byczewski czy Arkadiusz Wolski, ale także John Moore. Inspirujące są również postacie ze świata designu takie jak Ross Lovegrove, Ron Arad czy Tom Dixon.
Jakie ma pani plany na przyszłość? Czego będziemy mogli spodziewać się po nowych kolekcjach biżuterii wykonanej przez panią?
Nowe projekty z pewnością będą tworzone w wypracowanym wcześniej stylu. Nie zamierzam rezygnować z projektowania nowych form pierścionków. Jest to nisza, w której jest jeszcze wiele do powiedzenia. Pracuję nad kilkoma pomysłami, które odświeżą moją ofertę. Planuję wykorzystać nowe materiały, zobaczymy, czy mi się to uda.
Rozmowa z Andrzejem Głodowskim, głównym projektantem biżuterii w firmie AG Design, której jest założycielem. Firma powstała w 1998 r. i od początku specjalizuje się w produkcji srebrnej biżuterii artystycznej. Artysta łączy srebro z tytanem, skórą oraz stalą i brązem. Jego inspiracja wypływa wprost z natury – w jego twórczości odnajdziemy jakby zaklęte w srebrze soczyste słoneczniki, kolorowe motyle, migocące blaskiem ważki, złociste kłosy zboża, eksplodujące feerią barw kwiaty.
Od 1998 r. tworzy pan biżuterię artystyczną. Jest pan właścicielem marki jubilerskiej AG Design. Pana biżuteria wyróżnia się na polskim rynku jubilerskim. I stąd moje pytanie: jak to się stało, że zajął się pan tworzeniem biżuterii?
Hobby i pasja plus miłość do piękna stały się moją pracą.
Jak przebiega u pana proces twórczy?
Tworzę biżuterię z myślą o kimś lub wizualizuję swoje pomysły, które wynikają z obserwacji otoczenia lub wyrobów starych mistrzów. Największym autorytetem dla mnie są dzieła Rene Lalique.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Najczęściej inspiruje mnie przyroda, niekiedy malarstwo i rzeźba. Często jest też jakiś szczegół, który przykuwa moją uwagę i przekłada się na pomysł na stworzenie biżuterii.
W swojej biżuterii wykorzystuje pan srebro, które w niekonwencjonalny sposób łączy pan ze skórą, tytanem. Co daje panu ten mariaż srebra ze skórą oraz tytanem?
Połączenie różnych materiałów daje nam większą możliwość zabawy twórczej.
Jaki jest pana ulubiony materiał jubilerski? I dlaczego?
Tytan jest genialnym materiałem jubilerskim. Posiada potencjał i szeroką skalę uzyskiwania niepowtarzalnych efektów. Muszę tutaj nadmienić, że sam wymyśliłem metody obróbki tytanu dające unikatowe możliwości wykonania pięknej biżuterii.
Szczególnie zainteresowała mnie pana kolekcja biżuterii „Kobiety świata”, w której zaklął pan twarze wyrażające mnogość emocji. Stworzył pan nie tylko dzieła biżuteryjne, ale małe rzeźby, które mogą stać się samodzielnym dziełem sztuki (funkcjonować w oderwaniu od ciała). Skąd wziął się u pana pomysł na stworzenie tej kolekcji?
Kolekcja „Kobiety” powstała w wyniku mojej fascynacji kobietami, dla których tworzę te ozdoby. Moją pasją są również podróże, podczas których poznaję te nieziemskie, intrygujące mnie istoty.
Każdej ze swoich „kobiet” nadał pan imię – tym samym nazywając nie tylko model biżuterii, ale także nadając im pewnego rodzaju tożsamość. Jakie znaczenie miało dla pana nazwanie każdej z nich imieniem, które niesie ze sobą przesłanie?
Imiona kobiet nie mają istotnego znaczenia, natomiast kolekcja jest jakby wspomnieniem różnych chwil i wielu podróży, zresztą nie jest ona zakończona i powstaną nowe postacie, które już są w fazie projektu.
Czym dla pana jest biżuteria? Jak ją pan definiuje na własny użytek? Czy jest to dla pana sztuka unitarna, czy może samodzielne dzieło, które może istnieć w oderwaniu od ciała?
Biżuteria powinna być dla kobiety ozdobą, ale jednocześnie dopełnieniem i uzupełnieniem jej osobowości. Możemy powiedzieć, że kobieta plus biżuteria musi stanowić całość. W mojej kolekcji jest kilka ozdób, które mogą istnieć samodzielnie, np. tańczący żuraw lub tańcząca cyganka na bursztynie.
Czy ma pan swoją ulubioną pracę? Taką, z której jest pan szczególnie dumny
? Szczególnym sentymentem darzę serię pierścieni koktajlowych: srebro połączone z emalią piecową. Wymagało to wielogodzinnej pracy i prób dla uzyskania odpowiedniego efektu. Poza tym seria unikatów, która podkreśla piękno naturalnych kamieni i kobiet które je zakładają.
Gdzie można kupić pana biżuterię?
Moją biżuterię można znaleźć w całej Polsce, Niemczech, Anglii, Czechach i Słowacji. W Polsce są to m.in. sklepy: Schubert, Aurarius (Kraków), Art-Jewels (Polanica-Z drój), Diament (Kraków), Opiume (Piotrków Trybunalski), Valore (Warszawa), Galeria Biżuterii i Porcelany Ewa Barańska (Kołobrzeg), Galeria Srebra Hilenbrand (Zielona Góra).
Jakie ma pan plany na przyszłość?
Niestety komercyjność naszego rynku oraz coraz mniejsze zainteresowanie klienta biżuterią sprawiają, że moje plany i projekty nie mają zadowalającego mnie kierunku. Choć pomysłów i chęci tworzenia mam coraz więcej.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Kasią Wójcik, projektantką biżuterii, artystką, właścicielką marki biżuteryjnej Kasia Wójcik
Jest pani artystką, która tworzy w nurcie biżuterii minimalistycznej. Pani biżuteria wyróżnia się jednak na rynku niecodziennym wzornictwem. Z jednej strony – minimalistyczne wzory, z drugiej – geometryzm. W pani kolekcjach można odnaleźć także styl industrialny. Jak sklasyfikowałaby pani swoją sztukę? Który kierunek jest pani najbliższy?
Definiowanie wolałabym pozostawić moim odbiorcom – estetyka, forma, piękno to sprawy niezwykle subiektywne i nieodłącznie związane z naszym postrzeganiem świata. W moich projektach na pewno widać to, w jaki sposób ja postrzegam biżuterię i jak ją interpretuję. Lubię czyste i zarazem nieoczywiste formy, asymetrię, niuanse, precyzję. Czasem długo szukam odpowiednich proporcji, aż odnajdę te w moim mniemaniu doskonałe, trafione.
Skąd czerpie pani inspirację?
Głównym źródłem moich pomysłów jest z pewnością moja własna wyobraźnia i to, co samoistnie się w niej kreuje. Staram się także dostarczać sobie intrygujących i inspirujących bodźców w postaci malarstwa abstrakcyjnego, fotografii, architektury, muzyki. Ze wszystkiego, czego doświadczam, mój umysł wyłuskuje sobie jakiś drobny detal, zależność między dwoma obiektami lub specyficzne proporcje i rozwija, modyfikuje, buduje od nowa coś, co jeszcze nie istnieje.
Jaki materiał jubilerski jest pani ulubionym i dlaczego?
Jestem fanką srebra i złota – te dwa szlachetne metale niosą ze sobą ogrom możliwości, które badam już od 10 lat i wciąż czuję, że nie wyczerpałam tematu. Są idealną materią pod moje pomysły.
W dość krótkim czasie udało się pani stworzyć swój styl. Jest to duże osiągnięcie i z całą pewnością powód do dumy. Jak udało się pani to osiągnąć? Jak wyglądała pani droga artystyczna?
Od początku, czyli od rozpoczęcia studiów (projektowanie biżuterii na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi), czułam, że szczęście da mi jedynie pełna swoboda twórcza – stąd pomysł, aby budować własną, niezależną markę biżuterii. Droga ta wiąże się z ogromnym zaangażowaniem, wymaga ode mnie wszechstronności, umiejętności wytyczania wizji, przekładania jej na konkretne plany i codziennego realizowania ich, pokonywania trudności i wyciągania z nich wniosków. Każdą moją kolekcję starannie analizuję, badam reakcje moich klientek na poszczególne wzory, staram się w ten sposób rozwijać jako projektant – po to, żeby moja biżuteria nie gościła tylko w gablotach, ale przede wszystkim towarzyszyła moim klientkom na co dzień i dostarczała im tego, czego od niej oczekują.
Skąd wziął się u pani pomysł na tworzenie biżuterii?
Biżuteria interesowała mnie od zawsze, ale bezpośrednim bodźcem była pewna wystawa biżuterii konceptualnej, na którą trafiłam zupełnie przypadkiem. Wyszłam z niej i czułam, że decyzja jest już podjęta. Myśl o projektowaniu owładnęła mną i od tamtej pory jest moim podstawowym motorem działań twórczych i zawodowych.
Dla kogo pani tworzy?
Może to dziwnie zabrzmi, ale w pewnej mierze tworzę dla siebie, z samej czystej chęci tworzenia. To jest ta podstawowa iskra, której nie da się – i nie chce się – zgasić. Moją ogromną inspiracją są moje klientki, które są niezwykłymi, nowoczesnymi kobietami. Uwielbiam się z nimi spotykać, to dla mnie bezcenna wymiana energii. To również jest moja motywacja – żeby wzmacniać tak wspaniałe kobiety w ich pewności siebie, poczuciu wewnętrznej mocy. Tworzę dla nich i zawsze nie mogę się doczekać, jak zareagują na moje nowe projekty.
W swojej twórczości wykorzystuje pani najnowsze osiągnięcia technologiczne. Czy wydaje się pani, że technologia zmieni oblicze rynku jubilerskiego?
Tak naprawdę sam proces tworzenia i powstawania moich kolekcji jest dość klasyczny, korzystam z ogromnych możliwości oraz kunsztu tradycyjnej sztuki złotniczej. Nowe technologie towarzyszą mi natomiast w dotarciu do klientek i wyjściu „na świat” – operuję własnym e-commercem na światowym poziomie, stworzonym od podstaw pod moje potrzeby. Dzięki temu klientki zarówno z Nowego Jorku, jak i Tokio czy Londynu widzą, że to, co robię, jest w pełni profesjonalne i można mi zaufać – to niezwykle ważne narzędzie. Technologia zmienia świat i rynek już od jakiegoś czasu. Warto być tego świadomym i wybierać z tego, co niosą te rozwiązania, możliwości rozwoju dla nas samych. Rozwój druku 3D i możliwości technicznych z kolei sprawi, moim zdaniem, że biżuteria tworzona ręcznie będzie cenniejsza i bardziej elitarna, luksusowa.
Jak postrzega pani polski rynek biżuterii artystycznej?
Polska biżuteria artystyczna ma ogromną, wspaniałą tradycję i życzyłabym wszystkim twórcom, by przedostali się do szerszej świadomości społecznej i trafiali także do młodszych generacji. Wszyscy pracujemy na pozytywne postrzeganie prawdziwej, szlachetnej biżuterii, w odróżnieniu od sztucznej biżuterii masowo produkowanej w Azji. Napływu chińszczyzny nie powstrzymamy, ale możemy podkreślać i edukować, dlaczego biżuteria tworzona w Polsce, w prawdziwych pracowniach złotniczych, jest bardziej wartościowa i godna uwagi.
Czego możemy spodziewać się po pani kolekcjach biżuteryjnych w najbliższym czasie?
Szczegółów nie mogę zdradzić, ale rozwijam temat, który w tym momencie najbardziej mnie interesuje, widzę w nim potencjał, ale jednocześnie stanowi dla mnie wyzwanie – mam nadzieję, że się z nim uporam, a efektami z przyjemnością podzielę się z czytelnikami „Polskiego Jubilera”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Małgorzatą Szewczyk, artystką, projektantką biżuterii, właścicielką marki jubilerskiej Monopolka, o budowaniu tożsamości polskiej biżuterii
Jest pani artystką, która w swojej biżuterii nie tylko eksperymentuje z formą, ale także wykorzystuje nowe materiały jubilerskie. Pani biżuteria wyróżnia się na polskim rynku biżuteryjnym oryginalnością. Dlaczego zdecydowała się pani na połączenie tradycyjnych metod wytwarzania biżuterii z nowoczesnymi materiałami jubilerskimi?
Praca z nowoczesnymi kompozytami pozwala mi na tworzenie zgodnie z moją wyobraźnią przestrzenną i kolorystyczną. Czuję, że powstała niezwykła relacja między materią a moją wrażliwością, ponieważ mogę realizować najśmielsze pomysły i jestem nieustannie zaskakiwana niezwykłymi efektami moich eksperymentów. Jest to niemalże alchemiczny świat, który daje mi nieograniczone możliwości tworzenia.
W dość krótkim czasie udało się pani stworzyć swój styl. Jest to duże osiągnięcie i z całą pewnością powód do dumy. Jak udało się pani to osiągnąć? Jak wyglądała pani droga artystyczna? Skąd wziął się u pani pomysł na tworzenie biżuterii?
Temat projektowania biżuterii pochłonął mnie już na trzecim roku studiów wzornictwa przemysłowego. Po wielu realizacjach komercyjnych zleceń i jednoczesnym eksperymentowaniu z autorskimi formami zdecydowałam się na stworzenie spójnej, osobistej koncepcji. Początkiem była praca dyplomowa i kolekcje, które pokazywały moją fascynację zarówno nowoczesnymi kompozytami, jak i tradycyjną biżuterią srebrną. Potem powstała marka Monopolka, której nazwa to połączenie „mono” w znaczeniu pojedyncza, unikatowa, wyjątkowa i „polka” podkreślająca kobiecość. Szukałam słowa, które będzie miało w sobie treść i charakter. Zależało mi, żeby podkreślić moją przynależność, bo czułam potrzebę budowania marki o polskiej tożsamości, która czerpie z tradycji i rzemiosła, ale proponuje nowoczesny styl.
Skąd czerpnie pani inspirację?
Najbardziej inspiruje mnie świat minerałów, roślinnych tkanek widzianych przez mikroskop oraz architektura. Bacznie obserwuję najnowsze trendy w designie, ale też jestem fanką biżuterii vintage.
Dla kogo pani tworzy?
Kolekcja podstawowa, gdzie znajdują się klasyczne minimalistyczne sygnety, obrączki i geometryczne kolczyki, jest kierowana do osób szukających prostych dodatków w stylu biżuterii fashion, ale w jakości rzemieślniczego wykonania. Kolekcja srebrna to już propozycja dla miłośników szlachetnego srebra, kamieni naturalnych i pereł. Współpracuję też z zagranicznymi butikami, które zamawiają unikatowe kolekcje biżuterii z kompozytów.
W swojej twórczości wykorzystuje pani najnowsze osiągnięcia technologiczne. Czy wydaje się pani, że technologia zmieni oblicze rynku jubilerskiego?
Rynek jubilerski, tak jak każda dziedzina przemysłu, rozwija się dzięki wprowadzeniu technologii druku 3D. Jest to ogromna zmiana już w fazie projektowej, gdzie cyfrowe przestrzenne obiekty możemy poddawać ocenie, zanim zmaterializujemy je w formie gotowego produktu.
Jak postrzega pani polski rynek biżuterii artystycznej?
Z zaciekawieniem i podziwem przyglądam się pracy wielu polskich twórców, którzy konsekwentnie od lat tworzą swoje autorskie marki. Wiem, jak dużo pracy i wytrwałości potrzeba do rozwoju własnej wizji. Myślę, że rynek jest bardziej otwarty na produkty, które są znane i ogólnie dostępne w sklepach sieciowych, wypromowane przez potężne działy marketingowe. My działamy na mniejszą skalę, ale wciąż mamy ogromne możliwości i możemy dużo zaoferować. Widzę pozytywną tendencję wzrostu zainteresowania biżuterią autorską, nowoczesną i odważną w swojej formie czy materiale. Czuję, że rodzimi twórcy są coraz bardziej doceniani i klienci widzą wartość naszej pracy.
Czego możemy spodziewać się po pani kolekcjach biżuteryjnych w najbliższym czasie?
Obecnie pracuję nad projektami obrączek i pierścionków zaręczynowych, które będą stałą ofertą sklepu. Rozwijam również kolekcję unikatów na bazie idei upcyclingu (filozofia zamkniętej pętli produkcyjnej, w której nie marnują się żadne materiały – red.). Tworzę nowe kompozyty zawierające opiłki i skrawki metali kolorowych.
Czy bierze pani udział w konkursach biżuteryjnych organizowanych w naszym kraju? Gdzie można znaleźć pani biżuterię?
Obecnie nie zgłaszam swoich prac w konkursach. Moją biżuterię można obejrzeć w pracowni i showroomie w Gdańsku. Współpracuję także z butikami w Polsce i za granicą.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Małgorzatą Chruściel-Waniek, projektantką i twórczynią biżuterii autorskiej
Artystka jest członkiem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych oraz Ogólnopolskiego Cechu Rzemieślników Artystów. Od 2013 r. zasiada w Radzie Programowej STFZ. Uczestniczyła w wielu konkursach i wystawach zbiorowych (m.in. „Prezentacje”, „Przezroczystość”, „Gramy!925”, „XXV-lecie STFZ”, „Designed in Poland” czy „Amber Design Meeting 2016”).
Pani biżuteria zwraca uwagę swoją oryginalną formą, wzornictwem. Jak udaje się pani łączyć nowoczesne wzory z tradycją?
Bardzo dziękuję, jest mi ogromnie miło to słyszeć. Część twórców nie ma problemu ze zdefiniowaniem stylu, który najbardziej im odpowiada. Ja wciąż nie mogę się zdecydować, czy chcę robić biżuterię barokową, organiczną czy klasyczną. Wszystkie mnie pociągają, dlatego przeplatają się ze sobą w moich pracach. Siadam do stołu, sięgam po materiały i po prostu lutuję, oprawiam, wycinam – robię to instynktownie. Czasem planuję wykonać coś prostego, klasycznego, ale ponosi mnie wyobraźnia i wychodzę z pracowni z kolejnym „królewskim” pierścieniem.
Pani biżuteria odwołuje się do klasyki. Jakie motywy panią kierują przy tworzeniu biżuterii?
Chcę, by moja biżuteria była eklektyczna, nieoczywista, ale charakterystyczna i spójna. Ma być funkcjonalna, wygodna i ma przyciągać uwagę.
Jak przebiega u pani proces twórczy?
W warsztacie pracuję nad nowymi wzorami i kolekcjami bądź przygotowuję biżuterię na zamówienie klientów. Kiedy pracuję nad nowym wzorem, rozkładam wokół siebie materiały, tworzę kompozycje z metalu i kamieni i następnie przystępuję do działania. Szukam własnych rozwiązań, eksperymentuję. Jeśli brak mi narzędzi lub wiedzy, jak osiągnąć dany cel, korzystam z tego, co mam pod ręką. Drążę to tak długo, aż osiągnę zadowalający efekt, często w nieoczywisty sposób. Najbardziej inspirujące są dla mnie same materiały. Zwykle od razu mam pomysły na dane kamienie. Jeśli nie mogę się oprzeć urokowi jakiegoś kamienia, a nie mam wobec niego sprecyzowanych planów, czeka w kolejce tak długo, aż będę dokładnie wiedziała, jak i w co go oprawić. Nie robię niczego na siłę. Do każdej ze swoich prac muszę być przekonana. Niektóre z prac „robią się same” – siadam i zanim się zorientuję, mam przed sobą gotowy wyrób. Inne – niekoniecznie bardziej skomplikowane czy technicznie trudniejsze – wymagają ode mnie więcej uwagi, czasem muszę im poświęcić kilka dni, odłożyć na pewien czas i wrócić do nich, by ostatecznie spełniły moje kryteria. W tym drugim wypadku staram się pozyskać od klientów jak najwięcej informacji dotyczących ich oczekiwań. Prace powstają zwykle na bazie moich projektów, ale klienci mają możliwość wprowadzania własnych modyfikacji. Czasami też uczestniczą w procesie twórczym. Wysyłam im zdjęcia z pracowni z kolejnych etapów pracy. Upewniam się wtedy, czy dobrze wyczułam ich oczekiwania.
Co chce pani przekazać odbiorcom za pośrednictwem swojej biżuterii? Jakie cele stawia pani przed sobą?
Wiem, że zabrzmi to banalnie, ale chcę, by osoby noszące moją biżuterię czuły się wyjątkowo. Mam klientki, dla których biżuteria nie jest tylko ozdobą i uzupełnieniem ich garderoby, ale odzwierciedleniem ich temperamentu czy pasji. Moim zadaniem jest stworzenie biżuterii, która je dopełni, stanie się ich częścią. Wtedy cel osiągam w 100 proc.
Dla kogo pani tworzy?
Nie wyobrażam sobie życia bez tworzenia biżuterii. Moje wyroby kupują głównie kobiety dojrzałe, zdecydowane, ale romantyczne, lubiące się wyróżniać i podkreślać swój indywidualny styl. Odkąd otworzyłam się na złoto, coraz częściej współpracuję z panami, którzy zamawiają biżuterię zaręczynową lub prezenty dla swoich bliskich. Miałam też jednego bardzo zaskakującego klienta. Był nim ośmio-dziewięcioletni chłopiec, który kupił ogromny sygnet z cytrynem. Pierścień imitował smocze oko. Kamień podtrzymywały „łuski”. Chłopiec powiedział, że dawno go wypatrzył, a pierścień jest mu potrzebny do czarowania. Wyciągnął tatę na spotkanie ze mną, by zdobyć ten właśnie sygnet. Mógł kupić wspaniały zestaw lego, a wybrał tę pracę. Bardzo się wtedy wzruszyłam i ucieszyłam, że mam fanów w różnym wieku i różnej płci.
Jaki materiał jubilerski jest pani ulubionym? I dlaczego?
Kocham srebro, zaraz po nim złoto, a najbardziej jestem szczęśliwa, kiedy łączę te metale w jednym wyrobie. Uwielbiam nietypowe kamienie o niespotykanych szlifach lub takie, które zmieniają kolor (aleksandryty, zultanity czy granaty – to prawdziwe perełki), opalizujące minerały, jak labradoryty, kamienie księżycowe czy opale. Nie mogę oprzeć się pięknu kamieni naturalnych i pereł, ale sięgam też po cyrkonie.
Czym dla pani jest biżuteria?
Biżuteria to dla mnie przede wszystkim proces twórczy, pasja i sposób na życie. Dzięki niej mogę pokazać, jak postrzegam świat. Cieszy mnie ogromnie kiedy z granulatu czy plątaniny drutów i paru kamieni udaje mi się wykonać coś unikatowego, coś, co pozostawię po sobie. Może jakiś pierścionek nadal będzie ktoś nosił za 100 czy 200 lat. To bardzo miła świadomość.
Czy pani zdaniem biżuteria jest odpowiednim medium do przekazania światu swojej filozofii?
Dla niektórych twórców na pewno tak. Część artystów uczyniła z biżuterii swój manifest. Jest biżuteria zaangażowana,ekologiczna, recyklingowa. Dla mnie ważna jest sama kreacja, staranność i jakość. Chcę być dobrym złotnikiem, którego prace są noszone z dumą i radością. Nie odkrywam nowej estetyki, moja biżuteria nie jest ani awangardowa, ani skandaliczna. Modyfikuję to, co jest w jakimś stopniu znane, przekształcam to po swojemu.
Czy tworząc biżuterię, dokonuje pani rozróżnienia na biżuterię komercyjną i artystyczną?
Na początku swojej działalności miałam kolekcje komercyjne oparte na kryształach marki Swarovski oraz wzory złotnicze ze srebra i kamieni naturalnych. Po paru latach stwierdziłam, że muszę wybrać, czym chcę się zajmować. Kolekcje z kryształami bardzo dobrze się sprzedawały, ale przez to zupełnie nie miałam czasu na rozwój i doszkalanie umiejętności złotniczych. W tej chwili tworzę tylko biżuterię autorską.
Czy wydaje się pani, że biżuteria artystyczna może być jednocześnie komercyjną?
Tak, znam kilku twórców, którym się to wyśmienicie udaje. Ja nie postrzegam jednak swojej biżuterii jako modowej czy komercyjnej. Moim zdaniem komercyjna biżuteria odpowiada na aktualne, światowe trendy i chwilowe zapotrzebowanie konsumentów. Ja staram się tworzyć biżuterię uniwersalną, ponadczasową, niebędącą chwilowym kaprysem rynku.
Jakie ma pani plany na przyszłość? Czym jeszcze nas pani zaskoczy?
Bez przerwy próbuję znaleźć czas na przygotowanie kolekcji pierścieni z wieloma różnokolorowymi kamieniami. Na razie niestety udało mi się zrobić trzy, czery sztuki, choć mam przygotowanych kilka fantastycznych zestawów kamieni. Mam nadzieję, że zaraz po Nowym Roku uda mi się uporać z większością zamówień klientów i rozwinę ten temat.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Anną Ławską, projektantką biżuterii. Projekty Anny Ławskiej są połączeniem świata realnego ze światem marzeń, wizji przyszłości z nostalgicznym spojrzeniem wstecz.
Od kiedy zajmuje się pani biżuterią? Jak zaczęła się pani przygoda z nią?
Już w dzieciństwie uwielbiałam przeglądać drewniane szkatułki z Cepelii mojej babci, które kryły w sobie wiele biżuteryjnych wspaniałości. Ogromnie się cieszę, że teraz ja mogę do tych pudełek dokładać swoje projekty. Biżuterią na poważnie zajmuję się już około siedmiu lat. Wiele się w tym czasie nauczyłam (i wciąż uczę) od mistrzyni złotnictwa i wspaniałej nauczycielki pani Hani, która zdradza mi tajniki starego, dobrego jubilerstwa. Dlaczego biżuteria? Brakowało mi na polskim rynku ciekawych dodatków ze szlachetnych materiałów, wykonywanych od początku do końca ręcznie. Ogromnie się cieszę, że z roku na rok ludzie coraz częściej wybierają i doceniają takie produkty.
Czym dla pani jest biżuteria?
Biżuteria jest nieodłączną towarzyszką każdego dnia, jest jedną z pierwszych rzeczy, po które sięgam po przebudzeniu, i ostatnią, którą odkładam na nocny stolik. W pracowni przewija się przez palce, aby później zostać starannie zapakowana i wysłana w świat. Nie zamieniłabym tego towarzystwa na żadne inne. Jest ona próbą uchwycenia i przekazania odbiorcom pewnej delikatności, na którą w dzisiejszym krzyczącym świecie brakuje miejsca.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
W biżuterii wzrusza mnie wielopokoleniowość. Cudownie jest przekazać najbliższej osobie coś ze szlachetnego materiału. Takie rzeczy służą nam latami. Musimy o nie dbać i je szanować. Przekazywane z rąk do rąk budują swoją historię. Zdecydowanie ulubionym moim materiałem jest złoto.
Dla kogo pani tworzy swoje kolekcje biżuterii?
Dla osób, które doceniają ręczną pracę, prawdziwe rzemiosło, szlachetny surowiec. To właśnie taki produkt jest ekskluzywny, takim produktem możemy się pochwalić. Żadna maszynowa, taśmowa produkcja tej ekskluzywności – moim zdaniem – nie zapewni. Tak jak już wcześniej wspomniałam, cieszę się, że grono odbiorców doceniających i, co ważne, decydujących się na taki właśnie produkt się poszerza i że ludzie wracają do rzemieślników.
Co czuje pani, kiedy widzi swoją biżuterię na jej użytkowniku?
Niezmiennie od lat towarzyszy mi zawsze to samo uczucie – ogromna radość! Satysfakcjonujące są również miłe wiadomości od klientów zarówno tych nowych, jak i stałych, to bardzo miłe. Lubię też spotkania z klientami.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Inspiruje mnie najbliższe otoczenie. To, co aktualnie dzieje się w moim życiu, jest bardzo silnie powiązane z tym, co tworzę. Każda moja kolekcja odzwierciedla mój stan ducha.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii?
Myślę, że każdy etap jest ważny. Proces rozpoczyna się w głowie, następnie zostaje nakreślony w notatniku, później wykonuję próby, sprawdzam, czy dany model dobrze się nosi, czy nie są zachwiane proporcje i czy właśnie o ten efekt mi chodziło. Kolejnym krokiem jest podjęcie decyzji, które projekty wchodzą w skład kolekcji. Jak widać, jest to proces złożony, dlatego każdy jego element jest bardzo istotny. Efekt końcowy musi być satysfakcjonujący na 100 proc. W samym tworzeniu, ręcznym wykonaniu biżuterii doceniam jej wyjątkowość opartą na niepowtarzalności i pewnej urokliwej niedoskonałości.
Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?
Pracownia i miejsce spotkań z klientami – to mój plan na najbliższe miesiące. Jestem również w trakcie pracy nad dwiema kolekcjami.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Anną Betley, projektantką, artystką, właścicielką marki Samaia Jewellery o biżuterii i miłości do emalii
Skąd wzięło się u pani zamiłowanie do emalii?
Biżuterię z emalią zobaczyłam po raz pierwszy w Gruzji. Był to rok 1999. Obok tej biżuterii nie można było przejść obojętnie. Były to miniaturowe obrazy zamknięte w biżuteryjnej formie z niesamowicie intensywnymi kolorami, które tak przyciągały wzrok. Minankari – tak nazywa się technika gruzińskiej emalii komórkowej, która charakteryzuje się bogatą treścią i szeroką gamą soczystych kolorów. Najczęściej stosowana jest emalia transparentna, dodająca dodatkowego efektu – niesamowitej głębi kolorów. Kiedy zobaczyłam z bliska te ozdoby, nie mogłam oderwać wzroku, przestać myśleć o tym zjawisku. Był to czas, kiedy interesowało mnie głównie malarstwo i planowałam robić w życiu coś zupełnie innego. Sztuka minankari skradła jednak moje serce i myśli, bo minankari to nie tylko technika zdobienia metali szlachetnych – to także stan duszy, forma ekspresji. Myślę, że to malarska wrażliwość tak bardzo połączyła mnie z kolorowymi emaliami, a biżuteria jest jednym ze środków artystycznego wyrazu.
Jak wiadomo, sztuka emalii jest sztuką niezwykle trudną. Skąd czerpała pani wiedzę na temat sposobu wykonywania biżuterii?
Techniki minankari uczyłam się w pracowni gruzińskiego artysty, gdzie pracowałam nad swoimi obrazami na wystawę prac magisterskich, uczyłam się tam również gruzińskiego sposobu pisania ikon i emalii. To wszystko w połączeniu wpłynęło na charakter moich prac. Muszę zaznaczyć, że w Gruzji sztuką emalii zajmują się najczęściej artyści malarze, dla których emalia jest jednym ze środków artystycznego wyrazu. Moja nauka polegała najpierw na obserwacji mojego mistrza, następnie sama mogłam zgłębiać tajniki tej metody pod jego okiem. Dużo nauczyłam się, studiując dostępne książki, publikacje i artykuły na temat emalierstwa. Wiele razy eksperymentowałam (zresztą robię to w dalszym ciągu), ponieważ uważam, że to najlepszy sposób uczenia się, pozwalający na przyjemność odkrywania i nieograniczający kreatywności. Często dopasowuję technikę do swojego projektu, a nie odwrotnie. Nie chcę stać się niewolnikiem metody, lecz pragnę, aby podkreślała ona moje koncepcje.
Jak praca z emalią wpływa na postrzeganie przez panią biżuterii?
Emalia przyciąga, dlatego często szukam i poruszam się w emalierskich rejonach. Kolekcjonuję strony, zdjęcia, historie i kontakty emalierskie z całego świata. Często kontaktuję się z innymi emalierami, wymieniamy ze sobą doświadczenia, spostrzeżenia i myśli. W Polsce biżuteria z emalią jest mało znana, według mnie trochę niedoceniana i zapomniana. Technika ta zauważana jest przez specjalistów – złotników i kolekcjonerów, którzy potrafią docenić kunszt i wartość takiej ozdoby nie tylko od strony technicznej, ale i artystycznej. Często spotykam się w biżuterii z emalią, która została potraktowana jako sposób na pokolorowanie (ozdoby, metalu), a nie jako podstawowy środek wyrazu, główny bohater, narrator pewnej osobistej opowieści. Taka forma jest mi najbliższa i niestety rzadko spotykana w Polsce. Mam nadzieję, że z czasem biżuteria z emalią i sama sztuka emalierska odzyska swój splendor, tak jak stało się to np. w Gruzji, w Stanach Zjednoczonych czy w Anglii, gdzie działa wiele stowarzyszeń i szkół emalierskich.
Czym dla pani jest biżuteria?
Biżuteria jest dla mnie opowieścią. Staje się pewnego rodzaju przekazem – informacją o stanie naszych myśli, doświadczeń, emocji. Nie stanowi tylko i wyłącznie ozdoby, dodatku czy uzupełnienia ubioru – jest to ważna informacja o właścicielu, o jego poszukiwaniach i zamiłowaniach. Jest odzwierciedleniem duszy i umysłu, często również jego opinii o świecie.
Dla kogo pani tworzy? Kim są odbiorcy pani sztuki?
Tworzę dla ludzi ciekawych i świadomych – doceniających warsztat, moje doświadczenie, doskonałą jakość materiałów oraz artyzm. Tworzę ozdoby głównie pojedyncze oraz w krótkich seriach tematycznych, dlatego moimi odbiorcami są często kolekcjonerzy oryginalnych ozdób, koneserzy i osoby poszukujące. Często wykonuję indywidualne zlecenia – mocno spersonalizowane – zamykające w ozdobie lub obiekcie jakąś historię klienta. Taka rzecz staje się dla odbiorcy rzeczą bezcenną, pełną emocji i uczuć.
Jakiego materiału, poza emalią, używa pani w swojej biżuterii? Jaki jest pani ulubionym?
Emalia to mój główny środek wyrazu. To do niej zazwyczaj dobieram inne materiały. Najczęściej pracuję ze srebrem, czasem ze złotem. Lubię w swoich pracach połączenie z bursztynem, ze szlachetnymi odmianami drewna – jest to zwykle heban lub czarny dąb, który ze względu na swoje pochodzenie i wiek wspaniale dopasowuje się do tradycyjnej techniki, jaką jest emalia komórkowa. Te materiały tworzą pewnego rodzaju wspólną więź pod względem historycznym. Emalia jest materiałem niezwykle szlachetnym i eleganckim, dlatego najczęściej łączę ją z materiałami świetnej jakości.
Jakie znaczenie ma dla pani kolor w biżuterii?
Wassily Kandinsky mówił, że kolor wpływa bezpośrednio na duszę, jest swego rodzaju kalejdoskopem emocji. Dlatego kolor jest dla mnie bardzo ważnym elementem biżuterii. Na moją paletę wpływa wiele czynników zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych – nastrój, myśli, otoczenie. Kolor przyciąga przede wszystkim wzrok, staje się akcentem podkreślającym całość kompozycji, którą często jesteśmy my sami. Kolor uzupełnia i podkreśla opowieść zamkniętą w biżuteryjnej formie, podobnie jak muzyka w filmie – może być energiczna lub nostalgiczna, co nadaje charakter całości.
Czy bierze pani udział w konkursach biżuteryjnych? Dlaczego
? W konkursach biżuteryjnych biorę udział od niedawna. Są dla mnie wyzwaniem, możliwością konfrontacji, przedstawienia własnej wizji danego tematu. Jest to również możliwość odświeżenia tej techniki dla innych, przypomnienia jej szerszej publiczności. To także możliwość wprowadzenia emalii w świat współczesnej biżuterii artystycznej oraz pokazania możliwości zastosowania tej tradycyjnej techniki w kręgu nowoczesnego designu. Udział w konkursach pozwala na rozwój wizji artystycznych, poszerzenie horyzontów wyobraźni.
Jakie są pani plany na przyszłość?
Moje plany to przede wszystkim kontynuacja eksperymentowania, poszukiwania i doskonalenia swojego warsztatu. Oprócz tego planuję udział w kolejnych konkursach i wystawach. Mam pomysł na stworzenie czegoś na kształt szkoły emalii, gdzie można będzie nauczyć się różnych technik emalierskich. Marzy mi się utworzenie stowarzyszenia zrzeszającego emalierów w Polsce, na kształt takich, jakie działają w innych krajach. Chciałabym, żeby sztuka emalii odrodziła się i powróciła w jak najlepszym wydaniu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Martyną Woszczak, laureatką nagrody „Polskiego Jubilera”, studentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi
Dlaczego biżuteria stała się dla pani medium wyrazu?
Biżuterią zainteresowałam się już w dzieciństwie, kiedy chodziłam na zajęcia plastyczne, na których cyklicznie organizowane były warsztaty z tworzenia biżuterii czy to z drewna, czy z filcu. Kiedy poszłam do Liceum Plastycznego, już pierwszego dnia wiedziałam, że chcę je ukończyć na specjalizacji jubilerskiej i dalej jest to moja największa pasja, którą obecnie rozwijam na studiach. W biżuterii fascynuje mnie to, że jest dziedziną łączącą w sobie sztukę i funkcjonalność w formie. Sztukę, którą możemy mieć zawsze przy sobie. Biżuteria niesie ze sobą cały wachlarz emocji, kojarzy się z konkretnymi miejscami, osobami. Często jest też pamiątką rodzinną przywołującą wspomnienia o osobach i chwilach, które już odeszły. Każdy przedmiot ma swoją historię, co uważam za wyjątkowe i niespotykane w innych dziedzinach projektowych.
Co chce pani powiedzieć światu za pośrednictwem swojej biżuterii?
Poprzez swoją biżuterię nie staram się przekazywać żadnych manifestów, raczej opowiada ona o moim subiektywnym postrzeganiu świata, jest więc wypowiedzią bardzo osobistą. Mówi raczej o rzeczach, które mnie ciekawią czy zachwycają. Zdarza się, że tworzę biżuterię opowiadającą o jakimś zagadnieniu, wtedy staram się korzystać z bardzo prostych, ale zaskakujących środków, jak np. w zestawie brosz inspirowanych Azją, których głównym elementem jest ryż. Przeważnie jednak skupiam się na eksperymentach z formą, łączeniem materiałów i pokazywaniem ich oddziaływania na siebie. Poprzez moje projekty chcę pokazać, że biżuteria to niekoniecznie tylko szlachetne kamienie i metale, że może być ona niemal z każdego rodzaju materiału, a i tak zachwycać elegancją.
Jak przebiega u pani proces tworzenia?
Kiedy już wiem, na jaki temat ma odpowiadać mój projekt, staram się znaleźć pasujące do wizji materiały. Często rozpoczynam projektowanie od szkiców koncepcyjnych, jednak tak naprawdę znacznie lepiej pracuje mi się na modelach, które stały się nieodłącznym elementem każdego bardziej skomplikowanego projektu. W biżuterii bardzo cenię minimalizm, dlatego zastanawiam się zawsze, jak dany projekt uprościć, żeby mnogość detali nie odwracała uwagi od idei. Zazwyczaj kiedy po akceptacji projektu przechodzę już do realizacji, wprowadzam jeszcze drobne zmiany, które wynikają z zachowania materiału czy jakiegoś nowego pomysłu, który się pojawi.
Staram się także wykorzystywać nowo poznane techniki. Na studiach pierwszy raz miałam styczność z żywicą, którą teraz bardzo często wykorzystuję. W Akademii mamy dużą swobodę w projektowaniu, nasze realizacje nie są ograniczane funkcjonalnością czy zależnościami produkcyjnymi. Pomimo to zależy mi, żeby moja biżuteria mogła funkcjonować w życiu codziennym, szukam też autorskich sposobów na zaprojektowanie zapięć, tak by były integralną częścią każdego projektu. Sama noszę swoje realizacje, co często pozwala mi zauważyć, jakie rozwiązania sprawdzają się na co dzień, a nad którymi projektami powinnam jeszcze popracować. Eksperymenty z biżuterią i możliwość wyłamywania się ze schematów dają mi największą radość w procesie tworzenia.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Źródłem inspiracji mogą dla mnie być zarówno zdjęcia, filmy, książki i sztuka, jak i podróże oraz różne zaobserwowane zjawiska. Ogromną inspirację czerpię z samych tworzyw, ich faktur i wzajemnego oddziaływania. Większość moich projektów powstała pod wpływem zachwytu elementami natury – pejzażem morskim czy kolorowymi kamieniami znalezionymi podczas spaceru. Wpływ na moją biżuterię ma także architektura, szczególnie jej ażurowe detale. W ostatnim czasie największą inspiracją jest dla mnie sztuka minimalistyczna i założenia estetyki zen, tematy te zagłębiałam, tworząc swoją kolekcję licencjacką.
Jaki materiał jubilerski jest pani ulubionym i dlaczego?
Trudno jest mi wybrać jeden ulubiony materiał, w czasie studiów i wcześniej w szkole pracowałam w wielu materiałach, co dało mi możliwość poznania ich charakterystyki i dopasowywania materiału do swoich potrzeb. Najczęściej w biżuterii łączę różne materiały, niejednokrotnie na zasadzie kontrastów, np. tworzywa sztuczne z materiałami naturalnymi. Bardzo długo nie umiałam się przekonać do wykorzystywania pleksi w swoich projektach, myślę, że miało to związek z negatywnymi skojarzeniami z plastikową biżuterią. Z biegiem czasu zaczęłam jednak doceniać ten materiał za możliwość łatwego wprowadzenia koloru do biżuterii. Obecnie bardzo lubię pracować z żywicą, jest to dla mnie stosunkowo nowy materiał i ciągle badam jego możliwości, ale nie mogę kategorycznie stwierdzić, że to mój ulubieniec.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Chciałabym jak najlepiej obronić dyplom licencjacki, a następnie kontynuować studia na stopniu magisterskim. Pomimo to, że biżuterią zajmuję się od kilku lat, chcę się dalej rozwijać i uważam, że jeszcze wiele nauki przede mną. Moim największym marzeniem jest założyć kiedyś własną markę biżuteryjną, ale są to na razie bardzo odległe plany. Dla mnie najważniejsze jest, że projektowanie biżuterii daje mi ogromną radość, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że właśnie to chcę robić w życiu.
Gdzie można zapoznać się z pani twórczością?
Jestem młodą artystką i dopiero rozpoczynam swoją przygodę w branży biżuteryjnej. Staram się brać udział w wielu konkursach i wystawach, aby w ten sposób promować swoje prace. Każda wystawa jest dla mnie dużym przeżyciem, jedną z najważniejszych było pokazanie prac podczas Dni Polskich w Kunmingu w Chinach. Mam ogromną nadzieję, że w przyszłości moje projekty odwiedzą także inne równie odległe zakątki świata. Prowadzę także fanpage na Facebooku i Instagramie, na których pokazuję zdjęcia powstających realizacji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Pańska biżuteria zwraca uwagę swoją oryginalną formą, wzornictwem. Odwołuje się pan w swojej twórczości do motywów ludowych, szczególnie sztuki podhalańskiej. Jak udaje się panu łączyć nowoczesne wzory z motywami góralskimi?
Tę kolekcję realizowałem dla pracowni mojego ojca, Wojciecha Wańczyka. Po obronie pracy dyplomowej we Wrocławskiej ASP trafiłem wprost do rodzinnej pracowni, gdzie głównym celem było stworzenie biżuterii, która będzie miała nowoczesną formę, ale łączyła się z tradycją. Tego typu biżuterii jeszcze na Podhalu nie było. Po sumiennej analizie tradycyjnych podhalańskich przykładów sztuki użytkowej, jej ornamentyki, formy rozpoczęliśmy projektowanie. I tak powstały pierścionki wykorzystujące najczęściej pojawiające się motywy zdobnicze.
Zaskoczyło nas to, że formy parzenicy czy rozety (gwiazdy, słońca) występują w różnych kulturach w tej samej postaci. Wykorzystałem właśnie te motywy i dodatkowo roślinny ornament, zwany lilijami lub lelujami, rysowany na podstawie syntezy rzadkiego kwiatu lilii złotogłów. Chciałem, żeby biżuteria była uniwersalna i podobała się nie tylko na Podhalu. Tak powstały pierwsze pierścionki na podstawie tych trzech symboli. Tak się zaczęła nauka fachu, praca rzemieślnicza i kontakt ze środowiskiem złotniczym. W zakopiańskiej pracowni realizuje się głównie indywidualne zlecenia, projektowałem i wykonywałem biżuterię właśnie w takim systemie. Staram się, żeby konstrukcja była jak najprostsza, przy tym używam nowych technologii i to sprawia, że są to obiekty aktualne.
Pana biżuteria sięga do natury. W swoich pracach odwołuje się pan do otaczającego nas świata, podkreślając jego walory. Udaje się panu odwzorować lekkość, ulotność naturalnych kształtów w najszlachetniejszych materiałach. Przyglądając się pana pracom, można odnieść wrażenie, że eksperymentuje pan, szukając najodpowiedniejszego sposobu ukazania przemijalności świata. Jakie motywy panem kierują?
Pomysł na Obiekty Znalezione pojawił się równolegle z pracą w zakopiańskiej pracowni, gdzie miałem nieograniczony dostęp do większości technologii złotniczych. Dużo eksperymentowałem z odlewnictwem. Tatry to niesamowite miejsce, naturalnym odruchem było, żeby inspiracji szukać w najbliższym otoczeniu. Poszukiwałem form naturalnie ukształtowanych, które wykorzystam później do zrobienia przedmiotów o funkcji użytkowo-estetycznej. W ten sposób powstało kilka absolutnie unikatowych kolekcji biżuterii oraz zestaw „Pieprz i sól” prezentowany podczas 18. Trienali Srebra w Hanau w Niemczech. Ideą tych działań oprócz unikatu była próba zatrzymania chwili, postawienie w pewnym sensie pomnika, przelanie przyrody w kruszec.
Chcę, żeby odbiorca zbliżył się do świata dla nas pierwotnego, jednak często niezauważanego. Staram się łączyć bardzo rzeźbiarskie, ciekawe formy z elementami czysto użytkowymi, tak żeby nie przeszkadzać wizualnie w odbiorze tego, co istotne. Kawałek przyrody, świata, z pozoru nieistotny element znaleziony w moim najbliższym otoczeniu, pokazany w nowym kontekście uniezależnia się, staje się symbolem i nowym niezależnym bytem. Zadanie, którego się podjąłem, nie jest wyłącznie kwestią zaprojektowania przedmiotu użytkowego, który można wyprodukować w tysiącach egzemplarzy, ale stworzenie dzieła sztuki o walorach użytkowych. Dla mnie osobiście jest to działanie bliższe rzeźbie niż tradycyjnej biżuterii. Jest to również odpowiedź na aktualne trendy – w momencie, kiedy powstawały Obiekty Znalezione, na topie było coś zupełnie innego. Podczas Łódź Design Festiwal 2017 miałem zaszczyt prezentować swoje prace na wystawie Dom Idei, w zacnym gronie artystów i projektantów.
Jak przebiega u pana proces twórczy?
Jest bardzo różnie, wszystko zależy od tego, jakie są założenia. Inaczej jest w wypadku realizacji komercyjnych, a inaczej – kiedy obiekty mają być bardziej metaforyczne, rzeźbiarskie. W pierwszym wypadku pojawia się idea, założenia projektowe, analiza tematu, szkice, modele, realizacja prototypów i w końcu produkcja. W drugim – pomysł pojawia się w głowie i spokojnie dojrzewa, czeka na swój czas, nie śpieszę się z realizacją. Proces twórczy to szkice, modele, fotografie, znalezione przedmioty, notatki, osobiste przeżycia i przemyślenia. Realizacja obiektu bądź kolekcji to seria prób i eksperymentów, poszukiwanie nowej jakości formalnej, estetycznej i komunikacyjnej.
Co chce pan przekazać odbiorcom za pośrednictwem swojej biżuterii? Jakie cele stawia pan sobie?
Z wykształcenia jestem projektantem. Dyplom uzyskałem w Pracowni Projektowania Produktu u prof. Włodzimierza Dolatowskiego, dlatego też do każdego zagadnienia podchodzę indywidualnie. Co chciałbym przekazać? Chciałbym uwrażliwiać ludzi, pokazać, że wszędzie możemy dostrzec piękno, trzeba tylko dobrze się rozglądać.
Czym dla pana jest biżuteria?
Biżuteria jest jednym ze sposobów na wyrażenie samego siebie i na dotarcie ze swoim przekazem do społeczeństwa, tak jak inne sztuki piękne.
Czy pana zdaniem biżuteria jest odpowiednim medium do przekazania światu swojej filozofii?
Biżuteria dzięki swoim funkcjom jest swojego rodzaju medium komunikacyjnym. W całej historii zawsze była obiektem pożądania, przedmiotem magicznym, określała status społeczny i materialny. W czasach nam bliższych, w dobie popkultury stała się komunikatem, manifestem, zaczęliśmy ubierać się w symbole. Uważam, że biżuteria jest świetnym sposobem na pokazanie światu swojej wrażliwości i filozofii, często jest dziełem sztuki, które realnie istnieje w naszej przestrzeni, a nie tylko w galerii.
Stworzył i wykreował pan markę 1618 design. Czy mógłby pan przybliżyć nam filozofię marki oraz znaczenie liczby 1618?
1,618 – boska proporcja, złota liczba, złoty podział, liczba Phi. To tylko kilka określeń definiujących zależność w ciągu Fibonacciego. Liczba ta ma niezwykłe właściwości i jest w nas głęboko zakodowana. Harmonia ta, skądkolwiek by się wzięła, jest przez nas odbierana jako coś pięknego. Liczba 1,618 pojawia się we wszystkim, co nas otacza – w przyrodzie, muzyce, architekturze, sztuce, w poszukiwaniach mistyków. Odnajdziemy ją zarówno w doskonałych proporcjach naszego ciała (człowiek witruwiański Leonarda da Vinci, Modulor Le Corbusiera), budowlach Akropolu i egipskich piramidach, w dziełach malarskich („Ostatnia Wieczerza”, „Mona Lisa”, „Narodziny Wenus”), w sposobie, w jaki uformowane są kwiaty i liście wielu roślin (płatki róży czy szyszka pinii), w niezwykłym kształcie muszli nautilusa, wreszcie w strukturze spiralnych galaktyk, czy w algorytmach handlowych. 1,618 to poszukiwania łączące w sobie myśl projektanta, pracę rzemieślnika oraz manifest artysty. Efektem obranego kierunku działania jest troska o przestrzeń, w której żyjemy.
Objawia się to nie tylko ponownym użyciem obiektów „znalezionych” (rodzajem recyklingu), ale przede wszystkim tworzeniem takich form, które mają własną historię, są niepowtarzalne i wyjątkowe same w sobie, mają „osobowość”. Projektant/ artysta/rzemieślnik w procesie twórczym dobiera substancje, zakłada kształt, niemniej jednak efekt finalny w dużej mierze jest skutkiem ukrytych właściwości materii, wynikiem szacunku, jakim projektant darzy tę substancję. Niezbędne jest przy tym zamiłowanie do piękna, permanentnego poszukiwania oraz swoista wrażliwość na otoczenie i jego składowe. Osobiście nie nazwałbym tego marką, ale raczej swojego rodzaju misją projektowo-artystyczną. Moja działalność nie opiera się na tworzeniu powtarzalnych wzorów. Jest to swojego rodzaju dokumentacja moich poczynań, oczywiście można kupić obiekty, ale są one jednostkowe i na pewno nie są biżuterią komercyjną.
Czy tworząc biżuterię, dokonuje pan rozróżnienia na biżuterię komercyjną i artystyczną? Czy wydaje się panu, że biżuteria artystyczna może być jednocześnie komercyjną?
Oczywiście, że stawiam sobie tę granicę. Żyjemy w świecie, który nastawiony jest na konsumpcję. Trendy czy mody zmieniają się kilka razy w roku, często bywają wtórne. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś na co dzień egzystował w niektórych obiektach, które zrobiłem, ale takie było założenie. Biżuteria komercyjna musi zadowalać masy, taką biżuterię możemy spotkać w sklepach sieciowych. Ja pracuję głównie dla klienta indywidualnego, który ceni sobie unikatowość, jakość i autorskie spojrzenie. Sztuka musi być autentyczna, nie może być komercyjna, przynajmniej w momencie, kiedy artysta tworzy, później niech się sprzeda.
Dla kogo tworzy pan swoją biżuterię? Czy ma pan wyimaginowanego odbiorcę, któremu dedykuje pan swoje kolekcje? Czy wprost przeciwnie – najważniejsza jest dla pana forma biżuterii i wychodzi pan z założenia, że odbiorca znajdzie się sam?
Realizując zlecenia projektowe, trzymam się założeń inwestora. O odbiorcy myślę wtedy, kiedy z nim rozmawiam, kiedy realizuję zlecenia jednostkowe, mogę się dowiedzieć, czego ta osoba oczekuje. Wiem, że robię coś, co będzie miało znaczenie dla kogoś przez całe życie albo przynajmniej jego część. Tworząc autorskie kolekcje, biorę pod uwagę własne przeżycia, uczucia i poczucie estetyki.
Co sądzi pan o konkursach złotniczych organizowanych w naszym kraju? Czy bierze pan w nich udział i dlaczego?
Brałem udział we flagowych polskich konkursach, jednak dużo większe sukcesy odnosiłem w Europie. Mam na myśli berlińskie targi DMY , amsterdamski Sieraad czy wspomniane Trienale Srebra w Hanau.
Jakie ma pan plany na przyszłość? Czym jeszcze nas pan zaskoczy?
Chcę pracować i realizować się twórczo. Kończę obecnie kolejną kolekcję, która ujrzy światło dzienne wiosną tego roku, następnie zajmę się kolejnymi pomysłami, których mi nie brakuje.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Agnieszką Działo-Jabłońską o pasji odnalezionej w biżuterii i o rynku biżuterii autorskiej w Polsce
Skąd wzięło się u pani zamiłowanie do biżuterii?
Dorastałam w czasach szarej rzeczywistości lat 80. Zdolności manualne, artystyczne korzenie oraz zamiłowanie do oryginalności i jakości wzmagały potrzebę wyróżnienia się. Ubiór był na to najprostszym sposobem. Dlatego namiętnie szyłam, farbowałam tkaniny i… tworzyłam biżuterię. Z miedzianych i aluminiowych blach, z drutów, monet, koralików czy orzechów. Ale traktowałam to jako pasję, zabawę, nie myśląc o związaniu z tym swojej przyszłości. Trafiłam na protetykę i tam, podczas odlewania ze srebra elementów zębowych, powstały moje pierwsze srebrne kolczyki – supełki. Z ogromną siłą wróciła potrzeba tworzenia i zrodziła się myśl: a może biżuteria?
Stworzone przez panią obiekty biżuteryjne wyróżniają się wzornictwem i sposobem łączenia materiałów. W jaki sposób udało się pani wypracować swój indywidualny styl?
Podstawą są tradycyjne techniki złotnicze. To w ich obrębie się poruszam. Tylko w pracach konkursowych pojawia się ukochana tkanina, papier lub pleksi. Bardzo lubię secesję i sztukę bizantyjską i nie raz zapuszczałam się w te rejony. Jednak najbliższa jest mi sztuka współczesna. A gdy tworzę biżuterię, mimowolnie „wychodzi” ze mnie minimalizm. I pewnie to również miało wpływ na moją miłość do kwadratu. Swoje kwadratowe pierścionki tworzę już od 20 lat. Ta forma nawet bez ozdobnika, ale idealnie wykonana, jest dla mnie sama w sobie piękna, a jednocześnie przekorna, nieoczywista w kontekście pierścionka. Ta moja przekora pojawia się również w wykończeniu prac. Już na etapie nauki złotnictwa ciągnęło mnie do nieperfekcyjnych powierzchni w połączeniu z precyzją wypolerowanych elementów lub błyskiem kamieni. I mimo że od dobrych kilku lat powierzchnie matowione, młotkowane są bardzo popularne w biżuterii, ja nie potrafię od nich odejść. Ręka sama sięga po papier ścierny, aby „popsuć” w jakimś miejscu ten idealny błysk. Uwielbiam ten kontrast.
Pani biżuteria tworzona jest z myślą o wymagających klientach. Kto najczęściej decyduje się na zakup biżuterii pani autorstwa?
Mam to szczęście, że prowadząc pracownię połączoną z galerią, często poznaję ludzi kupujących moje prace. Są to osoby ceniące wzornictwo, jakość wykonania i niepowtarzalność ręcznie tworzonej biżuterii. Ludzie ciekawi świata i jego różnorodności. Nie raz wywiązują się długie rozmowy zapoczątkowane tematem biżuterii, które chwilę później przeradzają się w rozmowy o życiu, o pasjach. Myślę, że te relacje również wpływają na to że klienci tak często wracają.
Czy często bierze pani udział w konkursach złotniczych?
Do tego, aby stworzyć pracę na konkurs artystyczny, trzeba mieć ogromną, nieograniczoną przestrzeń w głowie. Artyści, którzy tylko tworzą, są permanentnie w takim stanie. Zazdroszczę. Ja, która na co dzień łączę tworzenie z wykonywaniem prac na konkretne zamówienia, wymagające myślenia w inny sposób nad danym projektem: nad jego praktycznością, nad zaspokojeniem potrzeb klienta, potrzebuję dużo więcej czasu, aby przestawić się, polecieć w twórcze rejony, których nic nie ogranicza. Dlatego wielokrotnie już się zdarzyło, że kolejny termin zgłaszania prac mijał, gdy moja była jeszcze na etapie tworzenia. Niemniej jednak kilka konkursów, wyróżnień, nagród mam już za sobą, a następne konkursy w trakcie.
Czego według pani Polacy oczekują od biżuterii?
Większość Polaków marzy, aby za pomocą biżuterii upodobnić się do osób ją reklamujących. Podświadomie, zakładając na siebie najmodniejszy w sezonie wyrób, pragną mieć urodę i wyobrażone życie postaci z okładek magazynów, z filmów, z celebryckich ścianek. Ale jest też mniejsza grupa ludzi, którzy mają potrzebę wyrażenia się poprzez biżuterię. Czasem zabawy nią. Ludzi, którzy poszukują ciekawego designu, tej ekskluzywności niepowtarzalnych autorskich prac czy wyjątkowości kamieni lub metali szlachetnych.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii?
Moment, kiedy weryfikuję pomysł wyświetlony w głowie z materią. Sporadycznie szkicuję, gdy tuż przed zaśnięciem pojawi się obraz, po to, by rano nie uciekły jego detale. Ale najczęściej jest tak, że z projektem widzianym w myśli siadam nad stołem złotniczym, biorę do ręki drut czy blachę i wyginam, przycinam, piłuję, sprawdzając, czy daną formę zdołam ręcznie stworzyć. Czasem papier jest tym próbnym materiałem. A kolejnym tak emocjonującym etapem jest moment, gdy przykładam szczotkę polerską i pojawia się pierwszy błysk metalu, gdy zaczyna się wyłaniać finalne dzieło.
Jaki materiał – metal, kamień – jest pani ulubionym i dlaczego?
Złoto! Uwielbiam tę jego głęboką żółć, gdy jest czyste. Lubię je mieszać w stopie i bawić się jego odcieniami, dobierać do barwy kamienia. Jego plastyczność, ale być może i jego szlachetność… A kamienie? Hmm… wszystkie odcienie błękitu, niebieskości, czyli topazy, akwamaryny, tanzanity, turkusy i wyjątkowe okazy labradorytów mieniące się niebieskościami. To moje barwy. Lubię też perły i może to zabrzmi banalnie – błysk brylantów.
Czym dla pani jest biżuteria – małym dziełem sztuki czy akcesorium modowym?
Przede wszystkim wyrażeniem swojego JA. Zaznaczeniem siebie, swoich emocji lub przekonań w danym momencie życia, w danej sytuacji. W drugiej kolejności – dziełem sztuki. A że jestem bardzo wyczulona na wzornictwo, jakość wykonania i jakość materiałów, to szybko odrzucam to, co byle jakie.
Skąd czerpie pani inspiracje do tworzenia swojej biżuterii?
Przypuszczam, że widziane dzieła sztuki malarstwa, architektury, rzeźby czy samej biżuterii, przyroda – zostawiają swój ślad we mnie. Gdzieś się osadzają, a wyzwalają je emocje! Muzyka towarzyszy mi cały czas, uwielbiam tańczyć, kocham szaroniebieską linię morskiego horyzontu, wiatr we włosach i… spotkania z ludźmi. Te wrażenia, te emocje czasem wręcz buzują w moim wnętrzu, wyrzucając formy.
Jak według pani będzie ewoluował rynek biżuterii artystycznej w Polsce?
Ostatnio przestałam śledzić ten rozwój, bo zauważyłam, że biżuteria artystyczna coraz częściej zaczyna podążać za trendami masowymi. Chciałabym wierzyć, że nastąpi powrót do unikatowości w biżuterii. Że będzie rosła grupa świadomych odbiorców, pragnących posiadać dzieło trwałe, tworzone z pasją w niewielu egzemplarzach. Coś, co będzie ponadczasowe w formie i jakości, wbrew obecnie tak masowo tworzonym jednorazowym produktom. I obserwując, że coraz więcej młodych ludzi do mnie zgłasza się po takie wyroby – jest nadzieja.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Katarzyną Ziębą, projektantką biżuterii.
Czym dla pani jest biżuteria? Czy traktuje ją pani jako formę wyrazu artystycznego czy może jako przedmiot sztuki użytkowej?
Bardzo cenię u ludzi wrażliwość, silną emocjonalność, nie jest łatwo jednak o tym opowiadać. Codzienność zmusza nas do życia w określonych ramach, które czasem są zbyt ciasne, by wziąć szeroki rozmach. Od kiedy pamiętam, szukałam sposobów na szkicowanie swoich myśli tak, by było to czytelne dla odbiorcy. Po wielu próbach znalazłam idealne dla siebie medium w postaci biżuterii. To niekończąca się plejada form, materiałów, kolorów, technik, która – nacechowana myślą twórcy – wybrzmiewa za każdym razem, gdy idzie w świat ze swoim właścicielem. Przyznam, że ogrom radości sprawia mi tworzenie biżuterii niekoniecznie użytkowej, chociażby przez jej rozmiar czy zawarte treści. Jednak żyją one wtedy zamknięte w objęciach galerii lub sprowadzają się do fotografii w katalogu. Na co dzień projektuję prace dla ludzi, które żyją na człowieku, nabierają mocy, opowiadają historie i cieszą, zastanawiają, niektóre mocno szokują.
Co chce pani powiedzieć odbiorcom pani sztuki za pośrednictwem biżuterii?
Projektuję biżuterię od 12 lat. Przez ten czas powstało sporo prac, mam jednak swoje ulubione kolekcje, często diametralnie różne. Jedna z nich to mój ukłon w stronę natury. Emaliowana romantyczna opowieść „Garden” przenosi do baśniowego świata, pełnego żywych barw, urokliwych motywów florystycznych, kamieni i blasku srebra. Kolejna jest przedstawieniem miejsca, które ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną. Kolekcja „Wrocław”, poświęcona wrocławskiej zajezdni tramwajowej Popowice, ukazuje bezlitosne oblicze czasu. Fotografie zrobione w tym miejscu zostały naniesione na metal. Widnieją na nich elementy graffiti, maszyn, murów niszczejących i podlegających nieustannym aktom wandalizmu. To także zdjęcia detali bram oraz okien, przez które widać opuszczone, zrujnowane pomieszczenia. „Wrocław” jest początkiem dłuższej historii o zmianach, ale opowiem ją następnym razem, ponieważ nie mogę pominąć jeszcze jednej wyjątkowo osobistej kolekcji. „Love Project” powstała we współpracy z fotografem Pawłem Jakubkiem. Czarno-białe akty kochanków rozbudzają wyobraźnię, są hołdem miłości pełnej pasji, siły i namiętności. Subtelne łuki ciał, wyraziste dłonie, pełne napięcia postacie elektryzują. Nie wszystkie prace mogę zaprezentować przez wzgląd na cenzurę, ale proszę mi uwierzyć, że to odważna kolekcja.
Dla kogo pani tworzy?
Najczęściej tworzę prace w pojedynczych egzemplarzach. Projektuję i wykonuję je ręcznie, co w czasach sieciówek nie jest tak oczywiste. Poprzez biżuterię opowiadam siebie, zmieniam się, doświadczam, wciąż się rozwijam, szukam i wykorzystuję różnorodne techniki. Nie mam zatem ściśle określonej grupy odbiorców. Prace, które pokazuję, są absolutnie szczere, przefiltrowane przez moje wnętrze, dlatego odbiorcami są osoby doceniające te wartości. Projektuję dla ludzi o otwartych sercach i umysłach, dla ludzi świadomych. Sprecyzowanie grupy docelowej może zawierać się w haśle „odpowiedni poziom wrażliwości
Czym kieruje się pani, tworząc swoją biżuterię i obiekty biżuteryjne?
Słucham siebie. Wyławiam z chaosu temat, który najmocniej mnie zajmuje, i badam. Potem próbuję go ubrać w formę, która będzie zrozumiana. Słucham także swoich klientów. Staram się odpowiadać na ich potrzeby, tworząc np. biżuterię mocno spersonalizowaną lub całkiem nową kolekcję minimalistyczną, której tak wiele osób nie mogło się już doczekać. Wciąż szukam nowych rozwiązań, uwielbiam eksperymenty. Uważam, że nieustannie trzeba się rozwijać dla siebie i innych. Czasem się boję, że nie wystarczy mi życia, aby nauczyć się tych wszystkich technik, jakie chciałabym zgłębić.
Jak przebiega u pani proces tworzenia?
Od samego początku wywiadu nie ukrywam, że jestem bardzo emocjonalna. W każdym aspekcie życia ten pierwiastek decyduje o wszystkim. To chyba głównie tendencja kobiet. Koncentracja na emocjach wprawia w ruch nieustającą machinę wyobraźni. Wszystko, czego dotykamy w życiu, zostawia ślad. Czasem wystawa malarstwa spowoduje zapłon projektowy, innym razem rozmowa z drugim człowiekiem. Kiedy pracuję z klientem i projektuję np. pierścionek zaręczynowy, staram się zgromadzić jak najwięcej informacji o przyszłej narzeczonej. Oglądam zdjęcia, pytam o muzykę, filmy, czasem zdarzało się także „przypadkiem” osobiście natknąć na parę, by potem zrobić ten idealny klejnot Potem pozostaje dobór techniki i ręczna praca w metalu.
Jakich materiałów używa pani do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pani ulubionym?
Na początku mojej biżuteryjnej podróży głównie towarzyszyły mi mosiądz, miedź i srebro. Oprawiłam dużo wspaniałych kamieni z różnych stron świata, a nawet sama szlifowałam kamienie odpowiednio pod projekt biżuterii. Eksperymentowałam z ceramiką, szkliwieniem, wełną z merynosów, własnoręcznie wytapianymi obiektami z dichroicznych szkieł. Przez te wszystkie lata moje serce jest wierne absolutnie fantastycznym emaliom jubilerskim wypalanym w piecu. Z czasem zaczęłam pracować w złocie, ale srebro do tej pory jest jednym z ulubieńców. Z zaciekawieniem obserwuję nowe technologie, programy komputerowe, maszyny. Technika nanoszenia fotografii na aluminium otworzyła przede mną zupełnie inną przestrzeń, z wielkim zapałem planuję kolejną kolekcję.
Jak odnosi się pani do konkursów złotniczych, których coraz więcej organizowanych jest w kraju?
Jestem wielką fanką takich inicjatyw. Wprowadzają rytm w tworzeniu abstrakcyjnych form wypowiedzi, są fantastycznym pretekstem do dyskusji, twórczych spotkań. Należę do „Grupy 9”, w skład której wchodzą wspaniałe kobiety, pełne pasji. Wzajemnie się motywujemy do tworzenia prac konkursowych, robienia własnych wystaw. To jest najlepszy pretekst do poszukiwań nowych rozwiązań, bardzo kreatywny czas.
Niemal każdy twórca ma swój autorytet, mistrza, którego dzieła podziwia. Czy istnieje artysta, którego prace pani podziwia
? Oczywiście. Z ogromnym szacunkiem i uznaniem podziwiam prace wielu artystów. To zarówno starsze, jak i młode pokolenie projektantów polskich i zagranicznych. Najmocniej oddziałują na mnie jednak osobistości, z którymi mogłam spędzić trochę czasu. Spotkałam na swej drodze wspaniałych projektantów biżuterii, a przy tym cudownych ludzi, którzy z pewnością mają wpływ na moją estetykę i podejście. To dobry moment, by podziękować profesorowi Andrzejowi Szadkowskiemu, doktorowi Jarosławowi Kolcowi, Andrzejowi Bandkowskiemu, Cezaremu Łutowiczowi, Mariuszowi Pajączkowskiemu i bardzo bliskiemu mi Jackowi Skrzyńskiemu, którego zwykłam nazywać „tatusiem”.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Rozwój. Nic nie daje większej radości. Mam już szkice następnej kolekcji oraz wybraną technikę do zgłębiania jej niuansów. Równocześnie zamierzam prezentować biżuterię większej liczbie ludzi, także na rynkach zagranicznych. Łączy się to z sesjami zdjęciowymi, których ostatnio jest bardzo wiele, zaangażowaniem w promocje i plan marketingowy. Biżuteria jest moją wielka miłością, chcę żeby rozkwitała.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Cezarym Łutowiczem, artystą, który od 1972 r. wprowadził krzemień pasiasty do polskiej i światowej biżuterii. Pomysłodawcą i współorganizatorem warsztatów złotniczych „Krzemień pasiasty – kamień optymizmu”. Współautorem Festiwalu krzemienia pasiastego – kamienia optymizmu. Pasjonatem krzemienia pasiastego.
Polski Jubiler: Minęło 45 lat, odkąd zajął się pan tworzeniem biżuterii z krzemieniem pasiastym. Jak ocenia pan lata spędzone z „polskim diamentem”?
Patrząc wstecz, obecnie chyba postąpiłbym podobnie. Trzeba to zauważyć, że w latach siedemdziesiątych wszystko było inne. Bardzo prymitywne narzędzia oraz technologie warsztatowe. Brak internetu, telefonów, druku, komputerów… Musiałem też na własny użytek odkrywać nieznaną w tamtych czasach naukę czy sztukę – marketingu. Pomagali mi ludzie, którzy dzielili się ze mną wiedzą na temat krzemienia pasiastego. Wiedza daje determinację do działania. Od lat walczę z określeniem naszego kamienia „polski diament”. Wyobrażam sobie, że gdzieś w Antwerpii czy w innym ośrodku obróbki kamieni jeden szlifierz pokazuje drugiemu nasz minerał ze słowami: to polski diament. Obaj pękają ze śmiechu. Staje się to prześmiewcze. Używam określenia „kamień rzadszy niż diament” – a w tym jest prawda. Diamenty występują w wielu miejscach na ziemi, krzemień pasiasty w jednym.
Jak przez te lata zmieniał się pana stosunek do krzemienie pasiastego?
Po kilkudziesięciu latach, kiedy już nie ma problemów technologicznych, kiedy obróbka tego kamienia nie ogranicza naszej wizji, pływamy na falach wyobraźni. Wiek i lata doświadczeń zachęcają do czyszczenia formy. Łatwo zagubić się w możliwościach. W swojej twórczości dbam o klarowny przekaz. Tworzę listy do czyjejś wrażliwości. Świadomość, że kadruję zastany świat obrazu istniejący w tej postaci sto pięćdziesiąt milionów lat, zachęca, ale i onieśmiela. Wiem, że moją rolą jest służyć temu, co – z naszej perspektywy – ponadczasowe.
Niedawno w Muzeum Złotnictwa w Kazimierzu Dolnym odbyła się wystawa upamiętniająca pański jubileusz pracy z krzemieniem pasiastym. Zaprezentowano pana biżuterię i obiekty biżuteryjne, które powstały przez te lata. Widać w nich pana stałe poszukiwania, próbę oddania doskonałości krzemienia. Czy wydaje się panu, że pańskie poszukiwania i eksperymenty formalne kiedyś się zakończą i uzyska pan formę idealną?
Jest taki etap w świadomej pracy warsztatowej, kiedy zachwycamy się swoją biegłością zawodową. Robimy barokowe czy secesyjne kompozycje kwiatowe wiązane wiciami roślinnymi, to wszystko już prawie pachnie… Przychodzi pytanie – po co? Przecież kwiaty są – prawdziwe, żywe. I tak z nimi przegramy. Pojawiają się głębsze refleksje. Budowanie relacji między mną, kamieniem, metalem a osobą, która to dopuści do intymnej sfery swego wizerunku. Tak powstaje ład myślowy i kompozycyjny – to bliskie poezji.
Jest pan nie tylko pierwszą osobą, która zaczęła tworzyć biżuterię z krzemieniem pasiastym, ale także osobą najbardziej zaangażowaną w rozpropagowanie go na całym świecie. Co udało się panu zrobić i jakie ma pan plany najbliższą przyszłość?
Początkiem była biżuteria dla „cioci Marysi”, kobiet z mojego najbliższego otoczenia. Minerał z polnej drogi i jeszcze prymitywnie oszlifowany nie zachęcał do noszenia. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojęcie biżuterii wypełniał złoty pierścionek z czerwonym oczkiem, oczywiście przyjeżdżający zza wschodniej granicy. W tak małych miejscowościach, jak mój ukochany Sandomierz, nie istniało pojęcie biżuterii autorskiej. Miałem chęć i możliwość tworzenia kolekcji i dużych zespołów biżuterii srebrnej z krzemieniem pasiastym. Wystawiałem początkowo w Sandomierzu (1973 r., Muzeum Regionalne). Wykorzystywałem wystawy rzemiosła artystycznego w wielu miastach. Przełomem była propozycja całorocznej wystawy (1985 r.) w Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym. Obecność naszego kamienia w przestrzeni tak kierunkowego muzeum – uwiarygodniła kamień. Duża to zasługa ówczesnego dyrektora Jerzego Żurawskiego, Michała Gradowskiego, kustosza Tadeusza Kozłowskiego, a i Jędrzeja Jaworskiego, donatora muzeum. Wsparli mnie też Joachim Sokólski i Stanisław Czarnecki (geolog). Wystawą tą zainteresowały się media, dostałem masę propozycji wystawienniczych, które skwapliwie wykorzystałem. Trudno wymienić miejsca na trzech kontynentach, gdzie udało mi się pokazywać ten kamień. Ukoronowaniem był udział w dwóch Światowych Wystawach EXPO – Mediolan 2015 i Astana (Kazachstan) 2017 oraz fakt, że nosi moją biżuterię królowa Belgii księżna Matylda. Udało się przy pomocy wielu wspaniałych ludzi podnieść krzemień pasiasty z bruku polnych dróg do godności biżuterii monarszej – sam bym nie podołał…
Dzięki panu krzemień pasiasty stał się kamieniem jubilerskim. Noszony jest przez kobiety na całym świecie. W swoich pracach wykorzystują go twórcy polscy i zagraniczni. Czy wydaje się panu, że można osiągnąć jeszcze więcej, a jeśli tak, to co?
Mimo trudnych momentów, które tworzą ludzie nierozumiejący zagadnienia, nie ustaję w realizowaniu pomysłów. Szkoda, że w Sandomierzu zaniechano pięknych festiwali krzemienia pasiastego – kamienia optymizmu. Świetnie to organizował Mariusz Pajączkowski, oddając swój czas, pasję działania, a i pieniądze. Ja też zakończyłem prowadzenie warsztatów złotniczych pt. „Krzemień pasiasty – kamień optymizmu” – brak sprzyjającego klimatu w mieście. Życie uczy, odchodzą jedni, przyjdą tacy, którzy podniosą zaczęte inicjatywy (kamień nie umiera, człowiek umiera – kamień jest).
Jakie ma pan plany artystyczne na najbliższą przyszłość? Czym nas pan zaskoczy?
Na takie pytanie kiedyś, cytując kogoś, odpowiedziałem: „Mężczyzna bez względu na wiek, ma plany na następne sto lat”. Każdy poszukuje swego kamienia filozoficznego, ja chyba znalazłem. Otóż, bardzo zależy mi aby nasz kamień był wyróżnikiem polskiej biżuterii – i tylko polskiej… aby dostał osłonę prawną jako polskie dobro. To tylko tyle.
Dziękuję za rozmowę Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Dawidem Krzysteczko, twórcą biżuterii, absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Artysta kontynuuje tradycję rodzinną, pracując w Pracowni Złotniczej Jan Krzysteczko. Obok wytwarzania biżuterii zajmuje się także fotografią, grafiką (w tym użytkową), tworzeniem plakatów.
„Polski Jubiler”: Skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią? Dlaczego zdecydował się pan na wykorzystanie tego medium jako swojego wyrazu artystycznego?
Dawid Krzysteczko: Tradycje rodzinne. Reprezentuję trzecie pokolenie w branży. To przyszło naturalnie, było czymś oczywistym. Babcia prowadziła sklep jubilerski. Ojciec zbudował pracownię i sklepy swą ciężką pracą i zaangażowaniem. Kończyłem ASP w Katowicach, miałem możliwość spróbowania różnych technik i kierunków. W niektórych poruszałem się na tyle swobodnie, że zaczęły się wyłaniać pewne perspektywy na przyszłość. Oczy otworzyły mi się podczas obrony pracy magisterskiej, gdy w czasie dodatkowej prezentacji autorskiej biżuterii spotkałem się z niezrozumieniem zagadnienia „biżuteria” jako formy wyrazu artystycznego. Moment ten był dla mnie pewnego rodzaju wstrząsem światopoglądowym i…? Nie było odwrotu! A temat jest bogaty i uniwersalny. Można tworzyć rzeczy piękne, ciekawe, kunsztowne i przemycać idee. Taki swoisty przekaz podprogowy.
Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice?
Tak. Nawet trzeba wiedzieć, gdzie te granice są wyznaczone, lub wyznaczyć je samemu, by wiedzieć, kiedy są przekraczane, aby był to w pełni świadomy i odpowiedzialny ruch. Przekraczając je, wchodzimy na teren „wroga”, trzeba więc być przygotowanym do obrony postawionych tez, aby nie ośmieszyć się naiwnością czy ignorancją. Wyznaczone granice pozwalają być zrozumiałym dla odbiorców. Nie mówię jednak, aby iść z nurtem trendów, lecz cytować je i określać nowe granice. Rewolucje raczej nie służą, tym bardziej naszej branży.
Czym dla pana jest biżuteria?
Zarobkiem. Muszę jakoś utrzymać rodzinę. Efektem końcowym. Cała zabawa tkwi w tworzeniu. Pomysł. Projekt. Rozwiązywanie problemów. Wykonanie! Sprzedaż. Twórca biżuterii tylko pozornie jest samowystarczalny. W rzeczywistości jednak nie tworzy się biżuterii dla samej idei (choć brzmiałoby to pięknie). Niektóre rozwiązania zmuszają nas do kompromisów i najlepiej, gdy są one osiągane na naszych zasadach, jako twórców. Sam pomysł niejednokrotnie nie wystarcza. Projektując, musimy znać nasze umiejętności, a jeśli są one niewystarczające – wiedzieć, gdzie możemy je udoskonalić. Czasem realizacja pomysłu wymaga wręcz skorzystania z usług mistrzów w danej dziedzinie. Gdy osiągamy te cele, nie zostaje nic innego jak urzeczywistnienie założeń. Jest to chyba najprzyjemniejsza część całego procesu. Nie ma już kompromisów i wszystko zależy już tylko od nas i naszych umiejętności. Ważna jest nie tylko satysfakcja ze skończonej pracy, będąca konsekwencją poświęconego czasu i energii, ale także klarowność założonych wcześniej idei, pozwalająca na czerpanie przyjemności i wzbudzająca zachwyt. Potrzebny jest czas, ciągła chęć nauki, trening i przygoda.
Dlaczego zdecydował się pan na wykorzystanie technik średniowiecznych w swojej pracy?
Trzeba podkreślić, że był to dla mnie tylko jeden etap twórczości. Jego zaistnienie wiązało się z gruntownym przygotowaniem do zawodu, chęci przeżycia i poszukiwania przygody, zmierzenia się z założoną tezą, ideą, pomysłem. Udało mi się wyjść z tarczą. Założenia oparłem na historycznych podstawach rzemiosła. Wzory wykonywane były z wosku pszczelego, który następnie był wytapiany z gipsowych form. Co ciekawe, do dnia dzisiejszego korzystamy z technik używanych w tych „ciemnych wiekach”. A zaczęło się oczywiście od studiowania średniowiecznego malarstwa, wyszukiwania niezwykłych wzorów, prawdziwych perełek i łączenia ich z bardziej współczesnymi nam rzeźbami postmodernistycznymi. Później trochę ładnych, „naturalnych” kamieni… i proszę – efekt miniaturowych rzeźb do dnia dzisiejszego cieszy moje oko.
Ostatnio można zauważyć, że większość twórców wykorzystuje w swojej pracy nowoczesne technologie – maszyny i narzędzia jubilerskie, ale także sprzęt komputerowy – programy do projektowania oraz drukarki 3D. Czy pana sztuka jest swoistym sprzeciwem wobec panującej na rynku mody?
Wręcz przeciwnie. W tej „średniowiecznej” kolekcji dzięki uprzejmości i przyjacielskiemu nastawieniu pana Jacka Ożdżeńskiego wykorzystałem nowalijkę gemmologiczną na polskim rynku: syntetyczne kamienie firmy Tairus hodowane metodą hydrotermalną (szmaragdy, rubiny, aleksandryty). Piękne okazy, jak z najdroższych złóż, dostępne na wyciągnięcie ręki. Prowadząc od lat pracownię, rozwijamy się, inwestujemy w sprzęt, programy, kursy. Musimy być na tyle plastyczni, aby dopasować się do wymagań rynku, a przy tym być konkurencyjnym. Tak jak w modzie, trzeba wiedzieć, co się dzieje w branży. Podczas projektowania biżuterii dobrze jest mieć świadomość, na ile sposobów można wykonać dany element, i przyjmując konkretną koncepcję, wykorzystać odpowiednie rozwiązanie tak, by nie oszukiwać odbiorców. Nie mam ambicji politycznych i niczemu nie muszę się sprzeciwiać. Upolitycznienie sztuki demokratyzuje ją. Przeżywałem coś podobnego podczas jednego z konkursów. Chyba coś popsułem organizatorom? Sztuka nie lubi demokracji.
Jaki ma pan stosunek do nowoczesnych technologii?
Otwarty (uśmiech). Nie można się ograniczać – technologia to rozwój, ale nie ma potrzeby wychwalać jej pod niebiosa. To stan rzeczy, który się przyjmuje i jeśli pomaga, trzeba z niego korzystać. Zdarza mi się prowadzić kursy opraw kamieni pod mikroskopem. Może nie jest to superzaawansowana technologia, ale jak na nasze warunki w pracowniach jest to sprzęt nowoczesny. Programy umożliwiające projektowanie przestrzenne też nie mogą być nam obce. Jednak nie zapominajmy o tradycjach, bo co zrobimy, jeśli wyłączą nam prąd?
Skąd czerpie pan inspiracje?
Z potrzeby. Z obserwacji. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zdarza się, że dostanę piękny kamień, aż chce się go wyjątkowo oprawić. Również gdy przyjdzie zaangażowany klient i nie można mu zaproponować odlewu. Możemy się traktować górnolotnie: Jestem artysta, mam przecież na to papiery. Inspiracje przychodzą mi łatwo, lubię korzystać z zasobów wyobraźni i tyle.
Jak ocenia pan rynek biżuterii autorskiej w Polsce? Czy można wskazać cechy wspólne dla polskich projektantów biżuterii?
Są nazwiska będące filarami tego środowiska i sam jestem ich fanem. Kupuję żonie ich wyroby. Do reszty jestem dość krytycznie nastawiony. Mam wrażenie, że niektórzy sami się szufladkują. Jeśli ktoś się trzyma od lat jednego stylu, to robi się mdło. Przechadzając się po targach, przeżywam déjà vu: „Znam to!”, „Przestaliby męczyć tę biedną blachę!”, „Sprytny cwaniak! Wykupił 10 stoisk naraz!”. Do tego konkursy – rozumiem potrzebę promowania różnych koncepcji biżuterii, ale jej nadrzędną cechą jest funkcja zdobnicza: warsztat, wykonanie, trwałość i piękno. Czy w promowanych i nagradzanych pseudoartystycznych wyrobach doszukamy się jeszcze tych cech? Zwracano mi uwagę, że powinienem „otworzyć się na inne materiały” (papier, plastik, psie bobki?), że jestem „zbyt zatopiony w tradycji”. Oczywiście, poszedłem za tą radą, popełniając kilka takich pseudobiżuteryjnych wybryków. Opłacało się? Oczywiście – wystawy były nawet gdzieś w Europie. Chyba źle promowałem naszą sztukę złotniczą? Kawałek skóry na drucie zawieszony na gumie nie jest osiągnięciem, z którego można być dumnym. Jestem przekonany, że jest to przejściowa trudność, zachłyśnięcie się trendami, szkołami, kursami, które generują ten poprawny tok myślenia. A nasi projektanci będą wkrótce sami urzeczywistniać piękne fantazje.
Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?
To jest naprawdę trudne pytanie. Planów zawodowych jest aż nadto. Co się urzeczywistni? Nie mam pojęcia. W najbliższym czasie ponownie zobowiązałem się do poprowadzenia kilku kursów z podstaw grawerstwa i oprawy kamieni pod mikroskopem z użyciem grawerek pneumatycznych. To dosyć ciekawe zjawisko w naszej branży – z jednej strony narzekamy na poziom, z drugiej – mało kto chce się dzielić zdobytą wiedzą. To nie jest wiedza tajemna, mało który z kursantów będzie stanowił realną konkurencję, a ogólny poziom umiejętności naszych złotników się podniesie. Są to niszowe kursy, organizowane przez firmę Trementi, z którą jestem związany od lat. Jesteśmy właśnie po wspólnej wystawie w galerii w Legnicy. Z moich szkicowników aż kipi, a kilka prototypów już ujrzało światło dzienne. Będzie to złota kolekcja z ciekawymi kamieniami. Mam nadzieję, że efekty podjętych już działań będą na tyle satysfakcjonujące, że coś usłyszymy.
Rozmowa z Kingą Sulej, projektantką biżuterii, właścicielką marki Mimikra.
Polski Jubiler: W jaki sposób opisałaby pani, kim pani jest i skąd pochodzi?
Kinga Sulej: Dziewczyną z małego miasta, a obecnie kobietą z większej wsi. Wychowywałam się w Pabianicach, później zamieszkałam z mężem w Dłutowie. Choć sam Dłutów nie jest szczególnie czarownym miejscem, ale ma piękne, bogato zalesione okolice i to tutaj czuję się u siebie. Mam na wyciągnięcie ręki las i spędzam w nim dużo czasu.
Jak scharakteryzowałaby pani swoją sztukę?
Do tego tematu podchodzę czysto intuicyjnie i interpretację pozostawiam odbiorcy. W moich pracach nie ma filozofii ani przesłania, które mogłabym ująć w słowach, prowadzą mnie emocje i dążenie do formy, która w moim poczuciu jest niezwykła i frapująca.
Kiedy postanowiła pani zostać artystką i wyrażać siebie za pośrednictwem biżuterii?
Miałam szczęście spotkać na swojej drodze ludzi, którzy pomogli mi odkryć mój potencjał. Pierwszy kontakt ze sztuką złotniczą zawdzięczam warszawskiej Wytwórni Antidotum, której jestem absolwentką. Poznałam wielu znakomitych nauczycieli – inspirujących ludzi, którzy „otwierają głowy” i zachęcają do eksperymentowania. To w szkole nabrałam odwagi wyrażania siebie i jak się teraz okazuje, decyzja o podjęciu tam nauki miała znaczący wpływ na moje życie. Wiem, że wkroczyłam na właściwą ścieżkę i idę w dobrym kierunku. Minęło zaledwie pięć lat od momentu, kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki piłkę włosową. Będąc jeszcze w czasie nauki, zostałam przyjęta do Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, a więc wszystko dzieje się niesamowicie szybko. Zwłaszcza miniony rok okazał się dla mnie szczególny, moje prace zostały zauważone, także w formie wyróżnień w konkursach. Dało mi to paliwo do dalszych działań.
Skąd czerpie pani inspirację?
Myślę, że nie bez znaczenia jest to, że odkąd pamiętam miałam kontakt z biżuterią wykonywaną przez ikony polskiego złotnictwa. Moi rodzice prowadzą salon jubilerski z unikatową, niszową biżuterią od polskich artystów, która zawsze mnie zachwycała. Wraz z rodzicami miałam okazję odwiedzać targi w Gdańsku i Warszawie i podziwiać ich prace. Wielkim odkryciem było dla mnie dzieło „Kunstformen der Natur” z przełomu XIX-XX w. niemieckiego biologa Ernsta Haeckla, na które składają się dziesiątki rycin wykonanych przez niego odręcznie, z niezwykłą precyzją. Często je przeglądam, pozwalam głowie nimi nasiąknąć i myślę, że widać to w moich pracach.
Skąd się wzięło u pani zainteresowanie sztuką biologiczną?
Zawsze fascynowały mnie wszelkie formy życia – te prymitywne i te skomplikowane. Jedną z pierwszych inspiracji były czarno-białe atlasy przyrody z czasów PRL, które jako dziecko znałam na wylot. Czytałam dużo, chłonęłam zdjęcia i ilustracje. Inspirację czerpię również z otoczenia, a także w dużej mierze z filmów przyrodniczych – szczególnie interesuje mnie fauna głębinowa.
Jest pani właścicielką marki Mimikra, która wprowadza na rynek niezwykle ciekawą, można nawet powiedzieć agresywną, biżuterię. Skąd wziął się pomysł, aby projektować biżuterię upodobniającą się do świata natury, a jednocześnie jej zakwestionować poprzez zastosowanie czerni?
Tylko kilka modeli, które zresztą przygotowałam na konkursy, można by uznać za „agresywne” – w tym sensie, że ich ostre kształty uniemożliwiają swobodne noszenie ich na co dzień. Jeśli chodzi o biżuterię użytkową, którą oferuję w sprzedaży, staram się zwracać większą uwagę na komfort noszenia. Dlatego też wyspecjalizowałam się w kolczykach, pozwalają mi na najmniejszy kompromis w łagodzeniu kształtów i bardziej odważne poczynania z formą. Nazwa marki wynika z charakteru biżuterii, mimikra to sposób delikatnych i bezbronnych stworzeń na odstraszanie drapieżników poprzez przyjmowanie groźnych form. Moja biżuteria może sprawiać wrażenie agresywnej, ale w rzeczywistości jest bardzo delikatna i lekka. Zdecydowałam się na czerń, ponieważ najlepiej podkreśla jej drapieżny charakter.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Największym wyzwaniem jest dla mnie uzyskanie jak najbardziej przestrzennej figury z jednorodnego kawałka blachy – dlatego moim ulubionym materiałem jest srebro w postaci arkusza. Jeśli uznam, że forma jest tego warta, łączę całość z kilku elementów. Większość powstaje z bardzo cienkiego materiału o grubości 0,3 mm. Jest to konieczne, aby kolczyki – a na nich się skupiam – nie obciążały ucha.
Co w procesie tworzenia sprawia pani najwięcej satysfakcji a jaką część pracy najmniej pani lubi?
Nie przepadam za procesem odtwórczym, czyli robieniem tego samego modelu po raz kolejny. Najchętniej robiłabym biżuterię w pojedynczych egzemplarzach, dlatego dążę do tworzenia bardzo krótkich serii lub wręcz unikatów. Satysfakcjonuje mnie robienie czegoś wciąż nowego, dlatego moim ulubionym etapem jest każdy, nad którym pracuję po raz pierwszy. Najbardziej czasochłonne okazuje się opracowanie projektu, tym bardziej że nie korzystam z programów graficznych, wszystko robię odręcznie za pomocą cyrkla i linijki, wielokrotnie wycinając i modyfikując. Technika, którą stosuję, jest bardzo prosta, ale ponieważ nie pracuję na odlewach ani nie korzystam z wykrojników, proces powstawania jednej pary kolczyków trwa dość długo.
Jakie ma pani plany na przyszłość? Czy planuje pani wprowadzenie na rynek nowej kolekcji biżuterii?
Mam rozpoczętych kilka projektów, a wiele kolejnych czeka rozrysowanych na papierze. Do tej pory nie tworzyłam kolekcji jako takich, każdy model powstawał w oderwaniu od innych, mimo iż wizualnie mają wiele cech wspólnych. Jeżeli zachodzi potrzeba, dzielę biżuterię na serie Flora i Undawata. Mam w zamyśle projekt jednej spójnej kolekcji, ale wciąż jestem na etapie poszukiwania rozwiązań technicznych. W tej chwili realizuję złożone zamówienia i to mnie całkowicie pochłania.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
W Polsce realizuję zamówienia indywidualne, można się ze mną skontaktować poprzez stronę mimikra.com. Mam też odbiorców zagranicznych w Niemczech, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych.
Rozmowa z Małgorzatą Podleśną-Zdunek, projektantką biżuterii
Polski Jubiler: Jak biżuteria wkradła się w pani życie? Skąd wzięło się u pani zainteresowanie tą dziedziną sztuki?
Małgorzata Podleśna- Zdunek: Początkowo próbowałam samodzielnie tworzyć biżuterię, ale bez znajomości warsztatu było to bardzo trudne. Znalazłam Wytwórnię Antidotum – prywatną szkołę projektowania biżuterii. Tutaj pod okiem mistrzów złotnictwa poznawałam tajniki zawodu. Kursy projektowania biżuterii ukończyłam w 2009 roku i otworzyłam własną pracownię. Po kilku latach pracy uświadomiłam sobie, że muszęzrobić kolejny krok. Rozpoczęłam studia podyplomowe na kierunku projektowanie biżuterii w łódzkiej Akademii Sztuk
Pięknych. Czyli najpierw poznała Pani rzemiosło, a następnie poszerzała Pani wiedzę na studiach artystycznych?
Tak, ale po latach pracy z biżuterią jestem zdania, że ten zawód wymaga ciągłej nauki, poznawania nowych materiałów i technik złotniczych. Stałego doskonalenia się. Uważam, że w tej działalności niezwykle istotny jest warsztat. W mojej pracy stale uczę się czegoś nowego i ciągle coś mnie zaskakuje. Dla mnie wyzwaniem była emalia. Opanowanie tej techniki wymagało ode mnie dużo samodyscypliny i pracy. I muszę przyznać, że nie wszystko szło dokładnie tak, jak sobie zaplanowałam.
A jakie doświadczenia wyniosła pani ze studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi?
Studia dały mi bardzo dużo.Wyzwoliły moją kreatywności, zmotywowały do działań artystycznych, a co najważniejsze – ośmieliły do pokazywania prac publicznie i, jak się okazało, warto było spróbować. Moje brosze „Ślady” otrzymały Nagrodę Specjalną Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych w II OgólnopolskimKonkursie Biżuterii Autorskiej „Krzemień Pasiasty-Kamień Optymizmu”. Z kolei bransoleta „Gorset”została doceniona wyróżnieniem firmy Corundum w formie kryształów „Swarovski Elements” w konkursie „Prezentacje” w 2013 roku. Ta ostatnia nagroda zainspirowała mnie do stworzenia kolekcji „Crystal”, która cieszy się dużym powodzeniem wśród klientów. Efektem przyjaźni zawiązanych na studiach była Grupa Dziewiątka, którą udało nam się stworzyć wraz z koleżankami: Edytą Andrejczyk, Beatą Ciesielską, Elżbietą Kurkiewicz, Walerią Ługowską, Aleksandrą Rybak, Ewą Chmielewską- Manaj, Martą Gronowską oraz Katarzyną Ziębą.
Skąd wziął się pomysł na założenie grupy artystycznej?
Z potrzeby wspólnego działania. Miałyśmy entuzjazm, chciałyśmy zmieniać świat sztuki jubilerskiej, pokazać nowe oblicze współczesnej biżuterii. Oczywiście życie trochę nasze plany zweryfikowało. Jednak udało nam się zorganizować dwie wystawy: „Próba Zero” i „Pretekst”.
Czy grupa nadal jest aktywna?
Jesteśmy w trakcie jej reaktywacji. Po rocznej ciszy stwierdziłyśmy, że nadszedł czas na nowy, wspólny projekt i przygotowujemy wystawę „Transformacje”, która dzięki uprzejmości pani Ewy Rachoń będzie prezentowana podczas tegorocznej edycji targów „Amberif”.
Skąd wziął się temat „Transformacje” i co tak naprawdę oznacza?
To bardzo ciekawy i niezwykle aktualny temat. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasunęło, to transformacja ustrojowa. Jednak oczywiście transformacja nie ogranicza się jedynie do sfery publicznej. Zmiany dokonują się wszędzie. Całe nasze życie jest zmianą. Transformacja wywołuje w nas mieszane uczucia. Lubimy zmiany, a jednocześnie napawają nas one lękiem. Sprawiają bowiem, że musimy porzucić utarte ścieżki, zrezygnować ze schematów. W mojej pracy odniosłam się do samego procesu przemiany i towarzyszącym jej emocjom. Jako metafory użyłam kamienia, którego porowata surowa powierzchnia zmienia się w rękach szlifierza w czystą, geometryczną formę.
W swoich pracach często odwołuje się pani do natury, choćby przez wybór surowca, jakim jest bursztyn. Czy jest to pani ulubiony materiał?
Lubię bursztyn. Kolekcjonuję go od kilkunastu lat. Inspiruje mnie, intryguje tajemnicą ukrytą w jego wnętrzu, bogactwem barw. Jest to piękny materiał, w którym w doskonały sposób uwidacznia się gra światła. W swojej biżuterii bawię się fakturami, ciekawymi surowymi strukturami. Przenoszę je na srebro i zestawiam z naturalną, ciepłą bryłą bursztynu. Bursztyn zagościł na dobre w moich pracach. Na wystawę „OD/ KODOWANIE” w Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym powstały wisiory „Srebrem haftowane”, inspirowane polskim folklorem koronki z bursztynem. Na kolejnej wystawie „Amber Design Meeting”, organizowanej przez Stowarzyszenie Twó r c ó w Form Złotniczych i Muzeum Ziemi PAN, w której uczestniczyłam również jako kurator, pokazałam naszyjniki „Slices”z bursztynem. Po bursztyn sięgnęłam również przygotowując prace na wystawę „Wspólny Punkt Widzenia” w Galerii Otwartej w Sandomierzu, prezentującej twórczość absolwentów Katedry Biżuterii Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.
Jaki materiał najczęściej wykorzystuje pani w swojej pracy? Pracuję
głównie w srebrze. Jest to metal, który pozwala mi na ekspresję. Wykorzystuję również kamienie jubilerskie. Materiał dobieram do konkretnego projektu.
Jak przebiega u pani samo projektowanie biżuterii?
Przyznaję, że cały proces przebiega w głowie. Zazwyczaj nie tworzę rysunków czy szkiców. Czasami mam konkretny zamysł projektowy i później szczegółowo go realizuję, innym razem decyduje przypadek. Często z jednej koncepcji wynika następna. Sam proces twórczy też przebiega bardzo różnie. Zdarza się, że zaczynam pracę, która potem – niedokończona – ląduje w szufladzie czekając na swój czas. Dla kogo pani tworzy? Dla współczesnej kobiety znającej swoją wartość, stawiającej na oryginalność, doceniającej dobre wzornictwo. Takiej, której nie zadowala wyłącznie biżuteria masowa. Najbardziej cieszy mnie, gdy klientki wracają, utożsamiając się z moją biżuterią. Odbiorca jest dla mnie najważniejszy.
Czy w Polsce jest miejsce na biżuterię autorską?
Moim zdaniem tak. Biżuteria stworzona ręką plastyka zawsze się obroni na rynku. Jest to bowiem nie tylko ozdoba, ale także komunikat. Widzę zainteresowanie klientów produktami lokalnymi, oryginalnymi, to dotyczy również biżuterii. Twórczość polskich projektantów jest ceniona na świecie za wysoką jakość i nowoczesny design. Mam nadzieję , że polski rynek też ją kiedyśdoceni.
Czy można połączyć sukces komercyjny z sukcesem artystycznym?
Wydaje mi się, że jest to zadanie trudne, ale nie niemożliwe. Moim zdaniem współczesny twórca stoi przed trudnym wyborem. Powinien śledzić trendy modowe, wsłuchiwać się wpotrzeby kobiet i tworzyć biżuterię przeznaczoną dla szerokiego odbiorcy, ale także próbować spełniać swoje ambicje twórcze, realizując rzeczy ponadstandardowe.
Czym dla pani jest biżuteria?
To przyjemność robienia tego, co lubię. Realizowanie moich marzeń.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Mają Woźniak, artystką, projektantką biżuterii.
Maja Woźniak: Większość prezentowanych na wernisażu prac należy do kolekcji Owoce natury. Pracę nad nią zaczęłam podczas przygotowań do obrony dyplomu na łódzkiej ASP. Moim zadaniem było zaprojektowanie biżuterii inspirowanej owadami. Studiowałam wtedy atlasy entomologiczne, oglądałam pod lupą różne gatunki, a wszystko po to, by móc stworzyć formy jak najbardziej zbliżone wyglądem do tych żywych. Każda wycieczka po lesie była dla mnie wspaniałą okazją do podglądania. Gdy kolekcja była już skończona, wyjechałam do Budapesztu i podczas zwiedzania znalazłam przepięknego martwego trzmiela z fioletowymi skrzydłami. Zachwycona postanowiłam przywieźć go do kraju, by poszukać technologii złotniczej, która pozwoliłaby mi dać mu drugie życie „w metalu”. I tak dowiedziałam się o odlewach z natury. Kilka miesięcy zbierałam informacje, aż w końcu odważyłam się wykonać pierwszy odlew. Rezultat przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Od tamtego czasu zbieram owoce lasów, pól, mórz i oceanów, by ich piękne kształty wykorzystać do tworzenia biżuterii. Minęły już ponad trzy lata od podróży do Węgier, a moja kolekcja stała się rozpoznawalna. Cieszy mnie to, lecz postanowiłam stworzyć nową, o zupełnie innej tematyce – inspirowanej malarstwem kropkowym Aborygenów, by pokazać, że drzemie we mnie jeszcze dużo innych pomysłów, niekoniecznie związanych z naturą.
Skąd wziął się u pani pomysł na tę kolekcję biżuterii?
Z malarstwem kropkowym Aborygenów zetknęłam się po raz pierwszy ponad jedenaście lat temu w jednym z paryskich muzeów. Obrazy te zapadły mi głęboko w pamięć. Wiele lat później podczas wykonywania prób emalierskich, zauważyłam, że otrzymane rezultaty do złudzenia przypominają właśnie malarstwo kropkowe. Pomyślałam, że to wspaniała inspiracja do powstania kolekcji i od roku pracuję nad tym pomysłem. Chodzę po muzeach etnograficznych, studiuje literaturę o Aborygenach. W malarstwie tym zachwyca mnie jego naiwny, pierwotny urok, który pragnę wyrazić również w biżuterii, nadając jej jednak nowoczesną, geometryczną formę.
Pani kolekcja cieszyła się dużym zainteresowaniem klientów i dzięki niej wielu z nas dowie się więcej na temat malarstwa kropkowego Aborygenów. Można powiedzieć, że prezentując nową kolekcję, odniosła pani sukces i komercyjny, i artystyczny.
Podczas przygotowań do wernisażu doszłam do wniosku, że mało kto interesuje się malarstwem kropkowym. Niektórzy nawet nigdy o nim nie słyszeli. Obrazy Aborygenów giną niezauważone w muzeach etnograficznych na tle innych eksponatów. Mają stonowane, przykurzone barwy. Tym bardziej zachęca mnie to, by tę niszę „odświeżyć” i zaproponować światu w nowej, dekoracyjno-użytkowej formule. Cieszę się, że moja praca została dostrzeżona i doceniona.
Pani prace wyróżniają się, są rozpoznawalne zwłaszcza ze względu na swoją kolorystkę.
Uwielbiam kolor. Nie mogę i nie chcę się od niego uwolnić. Złotnictwo przeplatam odcieniami szklistej emalii jubilerskiej. Jest to technika, którą poznałam na studiach na ASP i w której zakochałam się bez reszty. By móc się nią zajmować, sprowadziłam specjalnie warsztat emalierski z Francji i do chwili obecnej spędziłam niezliczone ilości godzin nad piecem. Planuję również dalszy rozwój w tym zakresie.
W pani pracach niezwykle rzadko pojawią się kamienie. Czemu?
Tworzę w srebrze, mosiądzu i miedzi. Z racji dekorowania swoich wyrobów emaliami lub trójwymiarowymi, mocno oksydowanymi fakturami, rzadko sięgam po kamienie. Czasem jednak zdarza mi się zaprojektować wyrób ozdobiony cyrkonią lub bursztynem. Nie trzymam się tu sztywnych reguł, a dobór materiałów jest zawsze sprawą otwartą.
Od kiedy zajmuje się pani tworzeniem biżuterii?
Tworzeniem biżuterii zajmuję się od trzynastu lat. Zanim poszłam na projektowanie biżuterii na ASP, studiowałam rękodzieło na Małopolskim Uniwersytecie Ludowym. Na studiach, poza standardowymi zajęciami, zapisałam się na warsztaty z wykonywania biżuterii według ludowych wzorów z terenu Karpat. Pochłonęło mnie to bez reszty i w każdej wolnej chwili robiłam coraz trudniejsze kombinacje. Motywów i inspiracji szukałam za granicą, gdyż te kilkanaście lat temu w Polsce mało kto zajmował się tą wąską specjalizacją, a literatury w tym zakresie po prostu nie było. Po skończeniu studiów rękodzielniczych zostałam polecona jako instruktor warsztatów tworzenia biżuterii koralikowej, metaloplastyki, witrażu oraz filcowania. Prowadziłam je przez długi czas. Jednak po kilku latach stwierdziłam, że chcę czegoś więcej i chcę rozwijać się w kierunku złotnictwa. Ówczesny nauczyciel malarstwa polecił mi studia z projektowania biżuterii na łódzkiej ASP, które ukończyłam. Dalej podążam w tym kierunku. Stawiam na ciągły rozwój, doskonalenie jako projektanta oraz wykonawcy biżuterii. Miałam przyjemność spędzić ostatni rok w pracowni Jacka Byczewskiego, gdzie dużo się nauczyłam. Mogę powiedzieć, że była to dla mnie prawdziwa przygoda złotnicza. Obecnie myślę o kolejnym stażu złotniczym.
A jakie są pani plany na najbliższą przyszłość?
Po Nowym Roku rozpocznę przygotowania do Amberifu. Chcę rozbudować kolekcję inspirowaną malarstwem kropkowym. Gdy skupiam się na jakimś temacie, to chcę go „wyeksploatować”, tak aby móc bez żalu pójść w nowym kierunku. Myślę również o przygotowaniu próbnej serii z motywami, które zaprojektowałam podczas studiów na ASP. Na wernisażu moim odbiorcom bardzo podobało się kilka starszych prac. To dla mnie znak, że być może pomysły te powinny doczekać się swojej „komercyjnej” odsłony.
Czy jako aktywny twórca bierze pani udział w konkursach złotniczych? I jakie odniosła pani sukcesy?
Co najmniej dwa razy w roku wysyłam swoje prace na organizowane w Polsce konkursy. To zawsze wspaniała okazja, by zaprojektować wzory nienoszące znamion biżuterii użytkowej czy komercyjnej. Wiele lat temu wyróżnieniem była dla mnie współpraca z Wojciechem Siudmakiem, w wyniku której stworzona została kolekcja biżuterii inspirowanej jego grafikami. Ostatni rok był dla mnie szczególnie pracowity i obfitujący w ważne wydarzenia. Zostałam zaproszona do udziału w gali Amberlook w Gdańsku. Moje prace prezentowane były także, na otwarciu konsulatu RP podczas Polish Days w Chengdou w Chinach, a także odbyły się moje dwie indywidualne wystawy – w Sandomierzu oraz w Warszawie.
Gdzie można kupić pani prace?
Moje prace znajdują się obecnie w wielu miejscach. W Galerii Dubiel i Milano w Warszawie, w Galerii Otwartej w Sandomierzu, w Galerii Aurarius w Krakowie, w Sklepiku z Pamiątkami w Gdańsku, a także w Galerii La Basilica w Barcelonie. Lista tych miejsc z miesiąca na miesiąc stale rośnie. Prowadzę również sprzedaż bezpośrednią poprzez mój fanpage na Facebooku: Mikrokosmos Mai oraz stronę internetową www.majawozniak. eu.
Rozmowa z Krzysztofem Dzikiewiczem, twórcą marki Toros Design, o jego życiu z biżuterią
Polski Jubiler: Jakby pan się opisał, kim pan jest i skąd pochodzi?
Krzysztof Dzikiewicz: Pochodzę z Sopotu. Tam się urodziłem i wychowałem. Jakiś czas temu uciekłem z rodziną na wieś nieopodal Trójmiasta. To dużo przyjemniejsze miejsce do wychowywania dzieci i tworzenia.
Jak scharakteryzowałby pan swoją sztukę?
Moja „sztuka” to głównie sztuka użytkowa. Realizując nawet najbardziej szalone pomysły zawsze mam na uwadze to, że ktoś tę biżuterię kiedyś przymierzy, założy, będzie nosił. Miło jest zamknąć się na parę dni w pracowni i dać upust fantazji, ale miło również zrobić drobiazg, który żona założy na co dzień.
Co sprawiło, że zajął się pan tworzeniem biżuterii?
Biżuterią zająłem się całkiem przypadkowo. Moje wykształcenie zupełnie się z tym nie wiąże – jestem elektroenergetykiem! Pewnego dnia jednak odkryłem, że praca może być pasją i że jestem pełen pomysłów.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Banalnie odpowiem, że zewsząd. Czasem myślę długo nad czymś nowym, zmieniam to w głowie z dziesięć razy, a czasem pomysł po prostu przychodzi. To może być zdjęcie, rozmowa, spacer, wspomnienie.
Czym dla pana jest biżuteria? Ozdobą, komunikatem, a może czymś zupełnie innym?
Przede wszystkim ozdobą. Uważam, że biżuteria to powinno być coś, na co się z przyjemnością zerknie w ciągu dnia. Coś, co sprawi, że masz ochotę westchnąć. Nie próbuję zawrzeć żadnego przesłania. Niech każdy widzi ozdobę na swój sposób. Ta sama rzecz u jednej kobiety sprawi, że poczuje się piękna, u drugiej, że poczuje się awangardowa, a u innej – odważna. I tak powinno być!
Jaki materiał jest pana ulubionym i dlaczego?
Pracuję głównie w srebrze. Inne metale są ewentualnie kolorowymi dodatkami. Srebro ma tyle twarzy, że można z niego wydobyć skrajności. To mi się podoba. Z tego samego powodu lubię stosować bursztyn. Można z niego wykrzesać całą gamę kolorów i kształtów. Oprawiam też kamienie naturalne i czasem syntetyczne, bo też potrafią być urzekające.
Co w procesie tworzenia sprawia panu najwięcej satysfakcji, a jaką część pracy najmniej pan lubi?
Proces tworzenia widzę jako jedną całość. Nie ma części, której nie lubię. Nie robię projektów, więc moja praca polega głównie na siedzeniu z palnikiem i przekuwaniu myśli w kształt.
Gdzie można znaleźć pana biżuterię?
Moja biżuteria dostępna jest w internecie. Sprzedaję w różnych galeriach, w przygotowaniu jest strona internetowa, ale swoją przygodę zaczynałem od galerii Olissima i mam do niej największy sentyment.
Jakie ma pan plany na przyszłość?
Rozwój. Tylu technik jeszcze nie poznałem, że aż się boję, ale, na ile starczy mi zapału i talentu, zamierzam próbować nowych rzeczy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Błażejem Prokopiukiem, projektantem i autorem biżuterii artystycznej. Prokopiuk sztukę złotniczą zaczął zgłębiać w Wytwórni Antidotum, którą ukończył w 2015 r. Naukę kontynuuje na własną rękę, jak i z pomocą przyjaznych dusz. Obecnie prowadzi kursy z zakresu technik wytrawiania i ich zastosowania wraz z tradycyjnymi technikami złotniczymi w Wytwórni Antidotum. Od 2014 roku członek Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych. Od roku 2015 członek Rady Programowej STFZ. Twórca, właściciel i projektant marki ProKreate. Współczłonek grupy artystycznej Dwie Plus Jeden.
Polski Jubiler: Jak zaczęła się pana przygoda z biżuterią?
Błażej Prokopiuk: Był to proces. Zawsze lubiłem coś tworzyć. I to tak ewoluowało. Najpierw zająłem się szyciem, później modelarstwem. Pewnego dnia w moje ręce wpadała instrukcja „jak zrobić pierścionek”. Tak zainteresowałem się metalem jako materią. Zacząłem szukać szkoły, w której mógłbym nauczyć się zawodu. I trafiłem do Wytwórni Antidotum, gdzie ukończyłem trzyletni kurs złotniczy, a następnie do Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, w której teraz kończę studia podyplomowe. Stale poszukuję, eksperymentuję.
Jak jest pana stosunek do bursztynu?
W ciągu ostatnich kilku lat bardzo się zmienił. Na początku mojej drogi zawodowej kojarzył mi się z „biżuterią starszych pań”. Jednak praca z nim sprawiła, że całkowicie się na niego otworzyłem a nawet zacząłem eksperymentować, szukając swojego sposobu wypowiedzenia się za jego pośrednictwem. Po latach poszukiwań udało mi się znaleźć przepis na bursztyn, czyli elektroformowanie bursztynu (nakładanie powłok galwanotechnicznych na bursztyn). Z tego co wiem, nikt w Polsce nie robi opraw bursztynu w taki sposób. Udało się dzięki tej technice stworzyć kolekcję biżuterii Alchemia, która swoją premierę miała podczas wystawy Amber- Design Meeting, zorganizowanej w Muzeum Ziemi Polskiej Akademii Nauk.
Ile czasu zajęło panu znalezienie nowego „sposobu na bursztyn”?
Jestem eksperymentatorem. Stale czegoś szukam, szczególne zainteresowanie wzbudzają we mnie technologie. Moja fascynacja techniką wytrawiania, którą notabene wykładam w Wytwórni Antidotum, spowodowała, że małymi krokami doszedłem do tego, żeby proces odwrócić i zamiast zabierać metal, metal nakładać. Eksperymenty trwały dwa lata, dochodziłem do wszystkiego sam. Znajdowałem pojedyncze egzemplarze biżuterii elektroformowanej w internecie, ale były to techniki wykorzystujące tylko miedź. Z samym hasłem, że można elektroformować srebro, spotkałem się w jednym z albumów z serii Masters i mi się udało. To dało mi satysfakcję. Teraz mam nadzieję, że moja praca spodoba się ludziom.
A z jakimi reakcjami pan się już spotkał?
Prace pokazywałem na Giełdzie Minerałów i bursztynowa biżuteria bardzo podobała się odbiorcom. Od zakupów odstraszała przede wszystkim cena biżuterii, która musi być dość wysoka, gdyż każdy okaz mojej biżuterii to unikat. Wszystko od początku do końca robię sam, kupuję nawet surowy bursztyn, który następnie formuję. Należy pamiętać, że technika jest czasochłonna, a materiały, których używam nie należą do najtańszych. Teraz zamierzam zaprezentować swoje kolekcje biżuterii podczas tegorocznych targów Złoto Srebro Czas. Jestem zwolennikiem samodzielnego wykonywania biżuterii – od projektu do końcowego etapu.
Jak przebiega u pana proces tworzenia? Jak wygląda droga pomiędzy pomysłem a finalizacją?
Może zabawnie to zabrzmi, ale nie umiem rysować. Wszystko co zrodzi się w mojej głowie, od początku do końca powstaje w metalu. Ewentualnie muszę zmienić coś w trakcie, ale jestem elastyczny, gdyż wiem, że materia ma swoje ograniczenia.
Zakładam, że początki musiały być trudne i część materiału uległa zniszczeniu.
Początkowo tworzyłem w mosiądzu, miedzi i alpace. Potem przyszło srebro, które pozwala na znacznie więcej. Praca w srebrze to prawdziwa przyjemność. Piękna barwa srebra, jego ciepło, moim zdaniem nie ma konkurencji. Jednak cały czas pracuję z miedzią. Tworzę dużą, masywną biżuterię i zdaję sobie sprawę, że nie każdy może pozwolić sobie na zakup biżuterii z metali szlachetnych. Sytuacja ekonomiczna Polaków jest trudna. Owszem, można powiedzieć sobie, że jeżeli kogoś nie stać na biżuterię autorską, nie musi jej posiadać, ale ja wychodzę z innego założenia. Nie można obrażać się na rynek, trzeba próbować na nim funkcjonować. Widzę, że wisiory tworzone metodą trawioną sprzedają się dobrze.
Czy ma pan pomysł na wypromowanie swojej marki?
Bez promocji marki trudno jest funkcjonować na rynku. Nazwisko i marka łączą się ze sobą. Nie chcę być anonimowym twórcą. Jestem w radzie programowej Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych i wspólnymi działaniami staramy się promować biżuterię poprzez organizację wystaw, konkursów, pracujemy nad galerią internetową. Chcemy, aby nasza strona była wizytówką STFZ. Żyjemy w kulturze obrazkowej, dlatego należy inwestować w galerie internetowe, gdzie odbiorcy mogliby zobaczyć nasze prace i nasze twarze. W dzisiejszych czasach szansę na promocję polskich marek biżuteryjnych zwiększają się dzięki działaniom wspólnym, stowarzyszaniu się.
Czym dla pana jest biżuteria artystyczna?
Biżuteria artystyczna niejednokrotnie nie nadaje się do noszenia. Dla mnie biżuteria musi być użytkowa, musi się dać się założyć. Obiekt zamknięty w gablocie dla mnie nie jest biżuterią, może być rzeźbą, instalacją, ale nie biżuterią. Biżuteria artystyczna to biżuteria z przekazem. Dla mnie najciekawszym jest brosza, gdyż pozwala ona wyrażenie wszystkiego i, co ważne, zawsze da się założyć.
Jak ocenia pan zjawisko biżuterii modowej?
Sam stworzyłem kolekcję biżuterii, którą nazywam modową. Z racji moich możliwości wytwórczych nigdy nie będzie ona tak popularna jak ta sprzedawana przez sieci odzieżowe. Odpowiada jednak na potrzeby klientów, a także wykonana jest z materiałów tańszych, na które niemal każdego stać. Na samo zjawisko nie można się obrażać, takie są czasy i musimy je akceptować.
Jak widzi się pan za dziesięć lat?
Chciałbym nadal pracować w zawodzie, ale nie wiem czy będę mieszkał w Polsce. Mój zawód daje mi wolność oraz nieograniczone możliwości samorealizacji. Wykonując biżuterię człowiek stale się uczy, nigdy się nie nudzi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Jolantą Kupniewską, projektantką biżuterii, artystką, która w tym roku została nagrodzona pierwszą nagrodą na 20. Międzynarodowym konkursie na Projekt Biżuterii z Bursztynem Amberif Design Award 2016
Polski Jubiler: Otrzymała pani nagrodę główną na tegorocznym 20. Międzynarodowym konkursie na Projekt Biżuterii z Bursztynem Amberif Design Award 2016. Co oznacza dla pani to wyróżnienie?
Jolanta Kupniewska: ADA jest ciekawym konkursem, ale jednocześnie specyficznym. Wymaga od artysty dużej umiejętności odczytywania postawionego pytania i jego najtrafniejszego rozwiązania. Tak jak nazwa konkursu wskazuje, jest to jeden ze sposobów nawiązania dialogu ze współczesnym designem i to… światowym. Konkursy tak skonstruowane uczą trafności, komunikatywności i swobody prezentacji myśli. Cieszę się i jest to dla mnie szczególną dumą, że wcelowałam w oczekiwania tak doskonałego międzynarodowego jury.
Jak przebiegał u pani proces twórczy? Jak udało się pani w tak doskonały sposób oddać temat konkursu „stany przejściowe”?
Piękno jest często ukryte w prostocie. Tak też starałam się przedstawić i ten temat. Stany przejściowe towarzyszą nam na co dzień. To tylko umiejętność patrzenia na świat z dystansu umożliwia nam odbieranie go w pełni. Obserwowanie, które jest tak ważnym elementem w procesie twórczym, pozwala człowiekowi odebrać wiele bodźców, zauważyć pełnię otoczenia – szczególnie doskonałą naturę. Rozwiązanie postawionego tematu to w dużej części suma doświadczenia i technik nabytych.
Od kiedy zajmuje się pani biżuterią? Jak zaczęła się pani przygodą z nią?
To już 25 lat jak rozwijam się w tym wspaniałym zawodzie. Jako pierwsza przetarłam złotniczy szlak w mojej rodzinie, ucząc się w szkole złotniczej w Warszawie. W moje ślady poszła spora gromadka sióstr, jak również mąż. Obecnie biżuterią została zainspirowana moja córka Nina, która dwa lata temu razem z Dario Dalessandro zdobyła główną nagrodę w ADA o tytule Materia Prima.
Czym dla pani jest biżuteria?
Tak się składa, że przede wszystkim jest sposobem na życie. Razem z mężem Andrzejem Kupniewskim od wielu lat prowadzimy pracownię, galerie Projekt i sklepy z biżuterią, dzięki temu mamy doskonały kontakt z czołowymi polskimi projektantami. Również z mężem należymy do Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, pełniąc funkcję w Zarządzie, a to zobowiązuje. Współorganizujmy sporo działań artystycznych, czynnie biorąc w nich udział. Biżuteria stała się naszą wizytówką, staramy się tworzyć biżuterię charakterystyczną, rozpoznawalną. Uwielbiam tak biżuterię tworzyć, jak i nosić. Biżuteria doskonale wpisuje się w mój wizerunek.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Uwielbiam srebro, szczególnie matowe często oksydowane w barwie tytanu i stali. Lubię postarzać materiał, bawić się barwami. Dla kontrastu chętnie wykorzystuję materiał ciepły, organiczny. Myślę tu głównie o bursztynie. To znakomity materiał do budowania nastroju w biżuterii. Nie trzeba ograniczać się w formacie. Lekkość bursztynu pozwala na puszczanie wodzy fantazji, poczucia się rzeźbiarzem małej formy. Najbardziej lubię być jednak zaskakiwana. W tym miejscu myślę o naszej wspaniałej przyjaciółce i podróżniczce, artystce Elżbiecie Dzikowskiej. To ona otworzyła nam wielki świat kamieni, które jako pasjonatka i znawczyni tematu zwozi z najdalszych krańców świata. Mamy ogromną przyjemność już od wielu lat oprawiać te kamienie i tworzyć kolekcję, której miejscem docelowym jest Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika. Kamienie, te nie zawsze są drogie, ale na pewno unikatowe, a przez to… cenne.
Wyprzedziła pani moje kolejne pytanie: dla kogo tworzy pani swoje kolekcje biżuterii?
Mamy wielkie szczęście, że już od wielu lat zgłaszają się do naszej galerii klientki, które poszukują unikatowej biżuterii. Tworzę również kolekcje na branżowe targi. To jest ważny segment mojej działalności, ale jednak ponad wszystko cenię sobie pracę dla klienta indywidualnego.
Co czuje pani, kiedy widzi swoją biżuterię na jej użytkowniku?
Oczywiście towarzyszą mi wtedy ogromne emocje. Projektując biżuterię, testuję ją najpierw na sobie. Przyzwyczajam się do niej, później z bólem odstępuję. Oczywiście z wielką dumą obserwuję nasze klientki, jak prezentują biżuterię na wielkich wydarzeniach.
Skąd czerpie pani inspirację?
Świat, przyroda, ale i otaczająca nas architektura, pobudza mnie do tworzenia. Często nieświadomie nawiązuję do chwili przeżytej w ciekawym otoczeniu, atmosferze. Uwielbiam czytać kształty w zastanej bryle, którą ubieram, a właściwie tylko eksponuję.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii?
Projektuję wraz z mężem wiele kolekcji rocznie. Bardzo dbamy o swój indywidualny, wypracowany styl. Nie chcę zagubić własnego stylu, ale i podążam za strategią świata sztuki. Modę traktuję jako szablon, ale i zabawę. To ona jest dla mnie dodatkowym napędem, jednocześnie pozwala mi na chwilę swobody i luzu. Zawsze jednak dbam o odpowiedni poziom wykonawczy i jakość. Biżuteria ma na celu dać szybki przekaz, wyróżnić osobę, odkryć jej temperament i charakter.
Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?
Jestem w trakcie przygotowań do Amberifu. Jednocześnie wraz z mężem szykujemy kolejną kolekcję na Galę Amber Look 2016, gdzie pobawimy się tematem asymetrii. Szykujemy również dużą prezentację na dwudziestopięciolecie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, a przy okazji naszej 25. Rocznicy działalności artystycznej. Jesteśmy również w trakcie tworzenia wystawy Odkodowanie w Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym. W maju tego roku szykujemy wystawę Amber Design Meeting, która odbędzie się w warszawskim Muzeum Ziemi. W lipcu współorganizujemy kolejną, trzecią edycję warsztatów złotniczych w Jarocinie, połączoną z konkursem o nazwie Gramy’925. To wspaniała impreza, której efekt będzie zaprezentowany najpierw w Muzeum Rocka w Jarocinie, a następnie w poznańskiej Galerii YES. Efektem mojej wygranej w konkursie Gramy ’925 w Jarocinie, będzie moja już druga wystawa w poznańskiej galerii, jako nagroda od firmy YES. Szykujemy się również do obchodów dziesięciolecia Muzeum Bursztynu w Gdańsku. Jak widać, przed nami masa pracy, ale jak przyjemnej.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Walerią Ługowską, projektantką biżuterii, o sztuce, miłości do przedmiotu oraz współczesnym rynku jubilerskim
Polski Jubiler: Czym dla pani jest biżuteria? Czy traktuje ją pani jako formę wyrazu artystycznego, czy może jako przedmiot sztuki użytkowej?
Waleria Ługowska: Od zawsze biżuteria była czymś bardzo ważnym w moim życiu. Urodziłam się i wychowałam w Kijowie. Biżuteria była noszona na co dzień, bez niej kobieta czuła się naga. Wciąż jest podziwiana, pożądana, przekazywana w prezencie z dużym ładunkiem emocjonalnym lub w spadku. Na temat biżuterii chciałabym opowiedzieć historię związaną z moją rodziną. Moi rodzice pobrali się w 1963 roku. Niedługo po tym tata wyjechał w Karpaty kręcić film fabularny. Mój tata był reżyserem, ale tym razem pracował jako asystent reżysera nad kultowym filmem z legendarnym Sergiejem Paradżanowym Cienie zapomnianych przodków. Film jest przesiąknięty pięknymi, barwnymi postaciami i huculskim folklorem. To wspaniały przykład ukraińskiego kina poetyckiego. Był próbą wejścia w duchowy świat Hucułów – jednej z najstarszych grup etnicznych Karpat, którzy kultywowali swój archaiczny styl życia i kulturę. Twórcy filmu zadbali o wierne odtworzenie kultury i obrzędowości huculskiej. Bohaterowie filmu ubrani są w autentyczne huculskie stroje, takie jak kożuchy, buty, pasy męskie, nakrycia głowy oraz biżuterię, które były często wypożyczane u rdzennych mieszkańców. Ekipa filmowa spędziła w Karpatach prawie pół roku, zaprzyjaźniła się z tamtejszymi mieszkańcami. Moja matka w pewnym momencie postanowiła ich odwiedzić. Wtedy Paradżanow wpadł na wspaniały pomysł, by zrobić mojej matce prezent godny królowej. Za długą namową pewna starsza kobieta, która nie miała rodziny, zgodziła się sprzedać mojemu tacie korale. To nie były zwykłe korale, to był prawdziwy skarb, który miejscowe panie przekazywały z pokolenia na pokolenie. Od XIX stulecia biedni huculscy pasterze z Karpat jeździli na zarobek do Włoch, stamtąd przywozili pieniądze i korale robione ręcznie w Murano. W pewnym momencie te koraliki stały się najbardziej pożądanym przedmiotem miejscowych kobiet. Taki koralik można było wymienić na kawałek ziemi. Minęło wiele lat, wielu uczestników tej opowieści nie żyje… a korale te są teraz moje i zawsze zwracają uwagę osób wrażliwych na piękno. Odpowiadając na pani pytanie chciałabym zaznaczyć, że w dzisiejszych czasach trudno byłoby podzielić biżuterię tylko na artystyczną lub użytkową. Lubię łączyć formę artystyczną z funkcjonalnością, a ubranie traktować jako tło dla eksponowania biżuterii, tworząc coraz nowe odsłony tego samego obrazu.
Co chce pani powiedzieć odbiorcom pani sztuki za pośrednictwem biżuterii?
Chcę przekazać swoją odrębność. Mimo że mieszkam w Polsce od ponad 25 lat i uważam, że tutaj jest mój dom, to jednak mentalność mam lekko „zmutowaną’’. Pozwala mi to łączyć bizantyjski przepych z oszczędną formą przeważającą we współczesnym polskim dizajnie.
Czym kieruje się pani, tworząc swoją biżuterię i obiekty biżuteryjne?
Tworzę biżuterię autorską. Kieruję się swoją fantazją, poczuciem piękna i umiejętnościami. Często tworzę biżuterię na zamówienie. Wtedy prowadzę rozmowy z klientkami, dowiaduję się o ich upodobaniach i pragnieniach. Zaczynamy razem zastanawiać się nad projektem. Czasami dochodzimy do wspólnego mianownika bardzo szybko, czasami nie, ale to mnie nie zniechęca. W ten sposób powstają prace bardzo osobiste, które niosą w sobie duży ładunek emocjonalny.
Jakich materiałów używa pani do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pani ulubionym?
Najczęściej stosuję tradycyjne techniki złotnicze, używam srebra, miedzi, mosiądzu, kamieni szlachetnych i pereł. Oprócz tego pokochałam szkło, które jest tworzone tradycyjną techniką Murano. Od kilku lat współpracuję ze wspaniałą włoską artystką Elizabettą Capello specjalizującą się w tej technice. W tej chwili to właśnie szkło najbardziej mnie inspiruje swoim kolorem, fakturą i formą.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
Nie ukrywam, że moja przygoda z biżuterią zaczęła się dosyć niedawno. Mam stałych klientów, którzy kupując jedną rzecz z mojej kolekcji, zamawiają następną. Tworzę również nowe rzeczy dla indywidualnych klientów. Moją biżuterię sprzedaję w galeriach, których niestety jest coraz mniej.
Czy bierze pani udział w konkursach biżuteryjnych organizowanych w Polsce?
Konkursy i wystawy są bardzo ważne w kreatywnym myśleniu. Mózg najlepiej się rozwija przez „ocieranie się” o inny mózg. Tak dzieje się też w momencie powstawania nowych prac niekomercyjnych. Często inspirują mnie rozmowy z innymi osobami, materiały z zakresu sztuki, malarstwa, fotografii, historii, rzeźby, jak również muzyka, taniec. W zeszłym roku wstąpiłam do Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych (STFZ). Jestem w radzie programowej, która zajmuje się organizowaniem konkursów, wystaw itd. Będąc częścią tego procesu, biorę czynny udział w inicjatywach rady. Ostatnio uczestniczyłam w wystawach Pamiątki rodzinne w galerii YES w Poznaniu oraz Odkodowanie w Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu.
Niemal każdy twórca ma swój autorytet, mistrza, którego dzieła podziwia. Czy istnieje artysta, którego prace pani podziwia?
Mam duży szacunek do osób pracujących w tej branży. Podziwiam wieloletni dorobek mistrzów polskiej biżuterii: Jacka Byczewskiego i Marcina Zaremskiego. Ich prace mają dosyć duży wpływ na współczesne wzornictwo w Polsce. Widzę w ich biżuterii idealne połączenie: perfekcję wykonania, czystość formy i ponadczasową elegancję.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Ktoś mądry powiedział: Jeżeli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Staram się nie rozśmieszać Pana Boga i żyję chwilą. Jestem otwarta na nowe wyzwania. Wciąż wierzę, że najlepsze przede mną.
Rozmowa z Martą Norenberg, projektantką biżuterii i współwłaścicielką firmy Sztuk Kilka.
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u pani zamiłowanie do biżuterii?
Marta Norenberg: Ewolucja to słowo, które najlepiej oddaje moją drogę do świata biżuterii. Zawsze drzemała we mnie pasja tworzenia. Próbowałam wielu technik, od malarstwa, przez układanie szklanych mozaik, po ceramikę. Te dziedziny, choć tak odległe od siebie, zaistniały w moim życiu naturalnie. Czasem zupełnie nieoczekiwanie, innym razem dzięki moim staraniom. Zamiłowanie do biżuterii kwitło powoli, równolegle pojawiały się pierwsze próby działań w tej dziedzinie, przerywane odmiennymi realizacjami artystycznymi. Aż trafiłam na technikę witrażu Tiffany, kojarzoną głównie z lampami z końca XIX wieku, którą połączyłam z metaloplastyką z miedzi i wykorzystałam do drobnych form biżuteryjnych. Następnie rozpoczęłam naukę pracy w srebrze, która zawładnęła mną na dobre.
Gdzie nauczyła się pani zawodu złotnika? Jakie trudności musiała pani pokonać, aby stworzyć swoje pierwsze dzieło?
W 2013 roku ukończyłam Kwalifikacyjny Kurs Zawodowy w zawodzie złotnik-jubiler w Zespole Szkół Nr 31 im. Jana Kilińskiego w Warszawie, zwieńczony egzaminem państwowym. Mimo iż mam tytuł złotnika, stoi przede mną jeszcze wiele jubilerskich tajemnic do zgłębienia. Moimi pierwszymi pracami w srebrze były obrączki, bo tak przewidywał program kursów. Na pierwsze dzieło jeszcze czekam, ale myślę, że zmierzam w dobrym kierunku. Natomiast największą trudnością była własna niecierpliwość. Rozpoczynając kurs nie miałam zielonego pojęcia o jubilerstwie, choć ukończyłam studia z historii sztuki, niestety ten dział pozostał nietknięty. Grupa kursantów była dość duża, więc czas oczekiwania, by poznać kroki postępowania nawet przy podstawowych pracach, lekko się dłużył. No i ta wieczna kolejka do walcarki i polerki…
Czy ma pani ulubiony okaz biżuteryjny swojego autorstwa? A jeśli tak, to dlaczego jest on tak wyjątkowy?
Do niektórych prac mam sentyment, gdyż łączą się z pewnymi przełomami w mojej twórczości, jednak w większości przypadków po jakimś czasie przestaję je lubić. Cały czas się rozwijam, więc w dawnych realizacjach zauważam wady, myślę nad tym, co teraz zrobiłabym inaczej. Każda praca w pewien sposób jest wyjątkowa. W nowych projektach zawsze jest coś, czego jeszcze nie próbowałam i muszę się z tym zmierzyć. Z drugiej strony – w ostatnim roku wykonałam kilka istotnych prac, w ogóle rok 2015 mogę uznać za ważny dla mojej twórczości. Tę rewolucję rozpoczęłam pierwszym w tym roku naszyjnikiem – WiśnioweLove, łączącym w sobie miedź z ręcznie filcowaną wełną, kamieniami, tłoczoną i barwioną przeze mnie skórą naturalną. Jego realizacja była dla mnie wyzwaniem, bo wcześniej nie podejmowałam się tak dużych prac. Połączenie wielu technik w rozbudowanej formie sprawia mi ogromną przyjemność. Kolejny przełom nastąpił wiosną, motywacją do wytężonej pracy stały się dla mnie kursy: projektowania i wytwarzania biżuterii oraz małych form rzeźbiarskich, na które zapisałam się do Pracowni Autorskiej Andrzeja Bandkowskiego we Wrocławiu. Rady pana Andrzeja były mi bardzo pomocne i po powrocie z warsztatów ruszyłam pełną parą! Jednak najważniejszy jest naszyjnik Poranek w Wenecji, połączenie srebra z ręcznie wykonanym szkłem fusingowym (fusing to technika stapiania szkła w wysokiej temperaturze). Byłam z siebie dumna, że podjęłam się wykonania go. Geometria nigdy nie była moją mocną stroną, nie po drodze mi z prostymi liniami, a tu umyśliłam sobie widok miasta, i to realnego! Nawet liczba otworów okiennych jest zgodna z oryginałem. Oczywiście dla równowagi musiałam przemycić trochę płynnych kształtów, które są charakterystyczne dla mojej biżuterii.
Stworzone przez panią obiekty biżuteryjne wyróżniają się wzornictwem i sposobem łączenia materiałów. W jaki sposób udało się pani wypracować swój indywidualny styl?
Miło słyszeć, że ktoś uważa, że mam już swój indywidualny styl, choć uważam, że jeszcze jestem na drodze poszukiwań. Mimo wszystko trzeba przyznać, że widać już pewne tendencje mojego warsztatu. W zasadzie przekuwam wadę w zaletę, a nawet cechę charakterystyczną. Jak wcześniej wspominałam, imałam się wielu technik, zawsze miałam problem by zdecydować się na jedną. Buntowałam się, gdy słyszałam, że muszę skupić się na konkretnej dziedzinie, by coś osiągnąć. Z tego sprzeciwu i zamiłowania do różnorodności zrodził się pomysł na pracownię Sztuk Kilka, która już w swej nazwie zawiera pewną przewrotność. Obecnie moje prace to kompilacja doświadczeń z ostatnich dziesięciu lat. Mieszanka metod podejrzanych w internecie, jak filcowanie, praca ze skórą czy witraż Tiffany, połączonych z ręcznie ciętym, barwionym i wypalanym szkłem czy rzeźbioną porcelaną.
Pani biżuteria tworzona jest z myślą o wymagających klientach. Kto najczęściej decyduje się na zakup biżuterii pani autorstwa?
Kobiety lubiące się wyróżnić, ceniące ręczne wykonanie i tradycyjne metody pracy z jednoczesną niesztampową formą. Wiele klientek podkreśla, że moja biżuteria jest zobowiązująca, wręcz wymaga odwagi i jest bardzo charakterystyczna. Co ciekawe klientami stosunkowo często są mężczyźni obdarowujący swoje wybranki. W ogóle moje wzory wyjątkowo dobrze trafiają w męskie gusta, choć w 99 proc. tworzę dla płci pięknej.
Czy zdarzyło się pani zobaczyć osobę „ubraną” w biżuterię pani autorstwa? Jeśli tak, to jakie to uczucie?
Niestety nigdy nie miałam okazji. Sprzedaż biżuterii prowadzę głównie drogą internetową, dlatego rozsiana jest po całej Polsce i Europie, więc nie tak łatwo na nią trafić. Aczkolwiek przypomina mi się historia opowiedziana przez klientkę. Kiedyś u swojej notariuszki zauważyła pierścionek mojego autorstwa i zapragnęła posiadać podobny. Jej droga do mnie trwała ponad rok, ale udało się, było to dla mnie bardzo miłe i satysfakcjonujące.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii?
Uwielbiam pracę od podstaw, zawsze zaczynam od szkicu. Czasem pomysł bazuje na kształcie kamienia, innym razem jest w całości wytworem wyobraźni i najpierw powstaje projekt całości, a dopiero później szklane i ceramiczne elementy. Gdybym jednak miała wybrać tylko jedną część całego procesu, byłoby to niemożliwe. Największą euforię odczuwam, gdy wpadnie mi do głowy nowa idea, przelanie jej na papier jest czystym relaksem. Tuż przed rozpoczęciem prac w metalu pojawia się uczucie lęku przemieszane z ekscytacją, a gdy już zacznę, muszę doprowadzić pracę do końca, nigdy nie zostawiam realizacji w połowie drogi. Nie mam tysiąca egzemplarzy niedokończonej biżuterii, kiedy coś idzie nie po mojej myśli, to próbuję jeszcze raz albo zmieniam pierwotny zamysł. Ulepszam, modyfikuję… czasem po prostu zderzam się z rzeczywistością, bo papier przyjmie wszystko, a metal jest mniej podatny na sugestie mojej wyobraźni. Wielogodzinny i wieloetapowy proces powstawania czegoś z niczego, realizacja twórczej myśli – dla tego warto się napracować.
Jaki materiał – metal, kamień – jest pani ulubionym i dlaczego?
Każdy materiał ma swój urok. Szkło to piękny połysk i intensywne, transparentne barwy. Ceramika daje nieskrępowaną możliwość tworzenia fantastycznych form i mocne kolory, a porcelana szklistą biel. Filc, tkanina i pióra są miękkie i lekkie. Kamienie występują w takiej ferii odcieni i kształtów, że czasem nie wiem na co się zdecydować, choć ostatnio chodzi na mną bursztyn. Miedź jest miękka i dodaje pracom ciepła. Srebro ma swój metaliczny, chłodny wdzięk, a i bez oksydy nie umiem się już obejść.
Czym dla pani jest biżuteria – małym dziełem sztuki czy dodatkiem do ubrania?
Lwia część moich prac wskazuje, że celuję w małe dzieła sztuki. Oczywiście zdarza mi się tworzyć skromniejsze formy, które stają się uzupełnieniem stroju. Jednak do większości prac od Sztuk Kilka trzeba mieć charakter. Sądzę że na rynku jest miejsce zarówno na biżuterię artystyczną, jak i dodatki. Wszystko zależy od okazji, nastroju, okoliczności i celu, w jakim zakładamy biżuterię.
Skąd czerpie pani inspiracje przy tworzeniu swojej biżuterii?
One same przychodzą, zamykam oczy i ni z tego, ni z owego pojawia się pomysł. Kiedy indziej inspiracją może stać się zdjęcie w gazecie, skrawek tkaniny, kamień… i całe mnóstwo bodźców, które otaczają mnie na co dzień.
Rozmowa z Wojciechem Rygałą, artystą złotnikiem, absolwentem Politechniki Warszawskiej, który od 1983 zawodowo zajmuje się złotnictwem. Tytuł mistrzowski uzyskał w 1989 i w tym samym roku Ministerstwo Kultury i Sztuki wydało bezterminowe zaświadczenie o wykonywaniu zawodu artysty plastyka w zakresie biżuterii artystycznej. Twórca mieszka i pracuje w Wołominie.
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią?
Wojciech Rygało: Nie wiem, czy ja znalazłem biżuterię. Odnoszę wrażenie, że to biżuteria wybrała mnie. Od dziecka przejawiałem zdolności manualne. W wieku ośmiu lat dostałem, chyba ze składnicy harcerskiej, zestaw majsterkowicza, który składał się z lutownicy, piłki, młotka i dłuta. Można powiedzieć, że od razu zabrałem się do roboty. Upodobanie do lutownicy sprawiło, że zacząłem robić najpierw proste, a potem coraz bardziej skomplikowane elementy łączone cyną. Klepałem blaszki miedziane, wierciłem. W wieku czternastu czy piętnastu lat zrobiłem swoją pierwszą bransoletkę z miedzi. Natomiast wrażliwość na piękno biżuterii, za sprawą mojej wychowawczyni , wyniosłem ze szkoły podstawowej. Za moich czasów szkoła regularnie organizowała wycieczki do Muzeum Narodowego czy Muzeum Wojska Polskiego, podczas których moja uwaga skupiała się właśnie na biżuterii, zarówno patriotycznej, jak i ozdobnej. Duże wrażenie zrobiło na mnie, już trochę później, Muzeum Skarbiec na Jasnej Górze. Moje pokolenie nie miało dostępu do takich środków, jakie teraz ma młodzież. Byliśmy ciekawi świata i wiele rzeczy próbowaliśmy robić własnymi rękami.
Współczesne pokolenie coraz rzadziej wykorzystuje talenty manualne, zdając się na nowoczesne technologie. Czy tradycyjnie pojmowany zawód złotnika ma szansę przetrwać?
W moich czasach istniały szkoły zawodowe, technika i wydawało się, że są to zawody przyszłościowe. Teraz się nie frezuje tylko wycina wodą albo laserem. Tak jak zawody rymarza czy garncarza odchodzą do lamusa, tak samo będzie z naszą biżuterią. Bardzo rzadko się zdarza, że przychodzą ludzie, którzy chcą odbyć praktyki. W tym roku miałem uczennicę. Niby mam tytuł mistrza, zdobyty w 1986 roku, ale obecność praktykantki w moim warsztacie zaskoczyła mnie.
Co skłoniło pana do zrobienia dyplomu?
Z zawodu jestem inżynierem, jednak praca przy desce kreślarskiej, najogólniej mówiąc, nie porwała mnie. Przez pewien czas zajmowałem się fotografią, współpracowałem z miesięcznikiem „Foto” i z działem fotograficznym dziennika „Sztandar Młodych” – moje fotografie bywały publikowane i nagradzane na konkursach, jednak stale ciągnęło mnie do biżuterii. Zacząłem pracę w warsztacie złotniczym, ale z czasem chciałem się usamodzielnić. Zdobyłem tytuł, gdyż uznałem, że jest to najlepsza droga, aby rozpocząć samodzielną praktykę. Moje oczekiwania trochę rozminęły się z rzeczywistością, bo w latach 90. nie było już potrzeby posiadania żadnych dyplomów złotniczych, po prostu otwierało się działalność gospodarczą, a jednym wyznacznikiem stawały się prawa rynku. Rynek weryfikował, a nie tytuły czy dyplomy złotnika. A czy wydaje się panu, że zawód złotnika będzie wykonywany za kilka czy kilkadziesiąt lat? Kiedyś przedmioty ze złota czy srebra otaczał swoisty kult. Potrafiły przetrwać nawet kilkaset lat. Miały swoją wartość, zarówno emocjon a l n ą ( j a k choćby pierścionek przekazywany z pokolenia na pokolenie) jak i materialną. Świat się jednak zmienił. Mało kto ceni dziś wyroby złotnicze i przywiązuje do nich wielką wagę. Dziś liczy się moda. Patrząc na rzeczy, które są teraz robione, nie wyobrażam sobie, aby przetrwały one sto czy dwieście lat. Większość rzeczy, która jest przez nas robiona, znajdzie swój koniec w tyglu, gdyż ich właściciele uznają, że przedmioty te nie są wartościowe, tylko po prostu stare.
Jak ocenia pan swoją twórczość?
Moją działalność dzielę na biżuterię komercyjną, którą można nazwać „biżuterią dla chleba” – kotki, myszki, jabłka, gruszki, wzory geometryczne, usta, kamienie naturalne, które oprawiam. Jest też biżuteria autorska, czyli tworzona pod konkursy złotnicze. Z mojego punktu wiedzenia każdy artysta powinien podlegać weryfikacji, gdyż pracując w jakieś dziedzinie, należy się doszkalać. Dla mnie polega to na sprawdzeniu swoich umiejętności podczas konkursów, które zmuszają do rywalizacji i stałego ponoszenia swoich kwalifikacji, szukania nowych rozwiązań. To na nich otrzymuję odpowiedź, czy rzeczy, które robię, niosą jakiś przekaz. Lubię konkursy, w których temat pozwala na odsłonięcie drugiego dna, ukazanie subtelności, drugiej funkcji.
Pana prace konkursowe zapadają w pamięć, mają swój styl. Jak udało się panu to osiągnąć?
Mówią, że moje prace wywołują uśmiech. Jacek Baran powiedział: „masz swój styl, a to nie każdy teraz ma”. Ja mówię, że moim stylem jest jego brak. Łapię się na tym, że zmieniam konwencje – od totalnej wiochy po rzeczy inżynierskie. Kiedy myślę o prozie życia, to dobrze jest mieć jednolite wzornictwo, jednak perspektywa, że całe życie miałbym robić to samo, przeraża mnie. Nie lubię stałości, u mnie musi się coś dziać. Staram się unikać zaszufladkowania i szukam nowych ścieżek, odkrywam nowe obszary. Liczę że najlepsza praca jest jeszcze przede mną, że jeszcze jej nie zrobiłem.
Jak traktuje pan swoje prace? I co sprawia panu największą przyjemność w tworzeniu biżuterii?
Do niektórych prac mam sympatię. Najbardziej kręci mnie ta adrenalina w procesie twórczym, kiedy pomysł szkicuję w notesiku, by dojrzewał. Żona mówi: „Praca, która jest przyjemnością, nie powinna być opłacana”. Ja do pracy nie idę jak na skazanie, ale podejmuję wyzwanie. Lubię eksperymentować, bawić się materiałem. Ostatnio doceniam nowoczesne technologie i choć nie korzystam z programów typu Matrix, to interesuje mnie wszystko, co nowe. Ostatnio odkryłem długopis 3D, który pozwala na tworzenie obiektów przestrzennych. Mimo, że stworzona dzięki niemu biżuteria podoba się tylko mi, to i tak zabawa w projektowanie przestrzenne daje mi satysfakcję.
Brał pan ostatnio udział w kontrowersyjnym konkursie zorganizowanym przez STFZ „My z Jedwabnego”, gdzie zaprezentował pan swoją pracę pt. Bicz.
Tak. Chciałam wypowiedzieć się w tak ważnym temacie za pomocą biżuterii. Skoro mogą to robić filmowcy czy malarze, to dlaczego nie złotnicy? Stworzyłem pracę Bicz, gdyż nie poczuwam się do winy za zbrodnię dokonaną w Jedwabnem. Uważam, że zrobili to polscy bandyci za przyzwoleniem Niemców. Do konkursu skłonił mnie po pierwsze temat, po drugie chciałem znaleźć się w grupie twórców, których lubię i szanuję. Piotr Rybaczek przekonał nas, że zrobi z konkursu wydarzenie i patrząc na efekt muszę powiedzieć, że nigdy nie byłem na tak efektownie zaaranżowanej wystawie.
Czy każdy rodzaj biżuterii tworzy narrację?
Biżuteria komercyjna to biżuteria dla ludzi i powstaje dzięki nim. Tworząc ją nie bawię się w kreatora, tylko nadstawiam ucho i dowiaduję się, czego oczekują. Prace powstające na konkursy są osobiste, emocjonalne i niepowtarzalne. Wolę ich nie sprzedawać i nie robię z nich komercji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Bogumiłą i Andrzejem Adamskimi o polskiej sztuce złotniczej.
W Międzynarodowym Konkursie Sztuki Złotniczej, który w tym roku odbywał się pod hasłem Granice, otrzymaliście państwo, ex aequo z Jarosławem Westermarkiem, Grand Prix. Czy zdobycie pierwszego miejsca mobilizuje do jeszcze cięższej pracy?
Bogumiła Adamska: To co robimy daje nam na co dzień mnóstwo radości i przyjemności oraz co jakiś czas – tak jak w przypadku konkursu w Legnicy, konkursu o mocno ugruntowanej pozycji międzynarodowej – jest źródłem dużej satysfakcji. Na pewno nie może być mowy o „ciężkiej pracy”. Nagroda ta tę radość twórczą tylko potęguje.
Jak powstał nagrodzony projekt? Skąd czerpaliście państwo inspirację?
Bogumiła Adamska: Tak jak większość naszych projektów, jest on wypadkową indywidualnych przemyśleń, a następnie wspólnych rozmów. A inspiracja? To nasza codzienność zawodowa.
Andrzej Adamski: Z szerokiego spektrum granic, wybraliśmy tę przebiegającą najbliżej nas. Patrząc z perspektywy prawie 40 lat zajmowania się szeroko pojętą sztuką złotniczą, myślę że było mi łatwiej znaleźć punkt odniesienia.
Co chcieliście państwo przekazać światu za pośrednictwem swojej pracy?
A.A. Nasze aspiracje nie sięgają aż tak daleko. Udział w konkursie potraktowaliśmy jako głos w dyskusji, nasza praca odnosi się do zmian, których próby możemy obecnie zaobserwować. Bardzo ogólnie rzecz ujmując, powszechnie uważano, że aby móc uprawiać sztuki plastyczne, w tym również sztukę złotniczą, decydujących jest kilka czynników: wyobraźnia twórcza, zdolności manualne, znajomość surowca oraz wiedza warsztatowa. Fascynacja nowymi technologiami próbuje zmienić to dotychczasowe wyobrażenie. Jest to na pewno nowy rozdział w sztuce złotniczej, ale to tylko jeden rozdział w obszernym tomie. Znajomość historii złotnictwa, zarówno tej odległej, jak i tej niedawnej, oraz wiedza warsztatowa są nieodzowne, to nie jest wstecznictwo, a istotny element rozwoju. Sama forma, bez treści, jest pusta.
B.A. Powinni chcieć o tym pamiętać młodzi twórcy oraz osoby próbujące swoich sił w złotnictwie. Mając zdecydowanie krótszy staż zawodowy niż mąż, mogę potwierdzić, jak ważne są to elementy. Pozwalają one na pełniejszą i świadomą wypowiedź w codziennych projektach.
Jaka praca wykonana przez państwa jest dla państwa wyjątkowa i dlaczego?
B.A. Z naszych wspólnych projektów, to na pewno ta ostatnia, nagrodzona w Legnicy. Powód jest oczywisty. Natomiast indywidualnie ważny był dla mnie również zwycięski projekt w Konkursie Sztuki Złotniczej „Opraw perłę w talent”, ogłoszonym przez Galerię Yes. Pozwolił mi nabrać pewności i utwierdził o słuszności wybranej drogi, a także miał wpływ na decyzję o otwarciu własnej galerii.
A.A. Istotna jest też na pewno ta zgłoszona na wystawę „Z Jedwabnego my…”. To w pewnym stopniu rodzaj naszego komentarza do bardzo mocno kreowanego medialnie stanowiska, a co za tym idzie kształtowania sposobu myślenia o jednostronnej odpowiedzialności Polaków za to co wydarzyło się w Jedwabnem. Indywidualnie duże znaczenie mają dla mnie, i to z wielu powodów, moje prace o charakterze sakralnym.
Czy macie państwo twórcę, którego prace podziwiacie?
A.A. Śledzimy – co jest naturalne – w miarę możliwości wszystkie wydarzenia związane ze sztuką, a w szczególności tą złotniczą. Było i jest wielu artystów, których prace nie tylko my doceniamy, ale jest też sporo pojedynczych prac, które utkwiły w pamięci, nie zawsze razem z ich autorami.
B.A. W ubiegłym roku stworzyliśmy broszkę w formie półki z książkami, których poszczególne tomy symbolizują nasz subiektywny wybór klasyków sztuki złotniczej na przestrzeni wieków.
Jak oceniają państwo poziom polskiego złotnictwa? Co w ostatnim czasie zmieniło się na polskim rynku złotniczym i jak państwo oceniają te zmiany?
A.A. Globalizacja zrobiła swoje, zamieniła indywidualnego odbiorcę w masowego, zmieniono jego sposób myślenia. Klientowi oferuje się teraz głównie markę, sam produkt jest kwestią drugorzędną. W zasadzie rynek jest ujednolicony. Dotyczy to nie tylko Polski, jesteśmy jednym z puzzli składających się na ten obrazek. W kontekście tego co obserwujemy pojawia się pytanie: czy możemy to jeszcze nazywać kreowaniem gustów?
Czy mogliby państwo opowiedzieć naszym czytelnikom o swoim stylu projektowania, który wyróżnia się na polskim rynku swoją oryginalnością? Co sprawia, że udaje się państwu tworzyć tak unikatowe kolekcje?
B.A. Nasze wspólne projekty powstają od niedawna. Raczej pracujemy osobno. Realizuję się w dwu obszarach, które często się zazębiają. Poza złotnictwem, gdzie część moich prac jest charakterystyczna ze względu na stosowaną własną, ciągle ewoluującą technikę tkania i szydełkowania srebra, jestem też autorką lnianych kreacji odzieżowych wraz z galanterią. NaturaLny NaturaLnie to nazwa mojej kolekcji. W pracach tych zdarza mi się często stosować bursztyn oraz przeplatać go ze srebrem. Myślę że ich odmienność i różnorodność może stanowić o ich unikalności. A.A. Jest to poszukiwanie. Nie stronię od nowych wyzwań. To co mnie zajmuje, to nie tylko biżuteria, ale też formy użytkowe oraz argenteria kościelne. Ta działalność na kilku płaszczyznach sprawia, że nie odczuwam znużenia. Realizując np. duże formy mogę trochę odpocząć od biżuterii i za nią zatęsknić. Pozwala mi to na nabranie dystansu i świeższe spojrzenie.
Można powiedzieć, że państwa droga nierozerwalnie związana jest z bursztynem. Skąd wzięło się u państwa zamiłowanie do tego materiału?
A.A. Towarzyszy mi on od początku mojej drogi zawodowej. Z perspektywy lat mogę stwierdzić, że jest to zauroczenie od pierwszego spotkania, spod uroku którego nie mogę – i nie chcę – się wyzwolić. Zadecydowała jego odmienność i niejednorodność, która jest niezwykle inspirująca, daje wiele możliwości zastosowania go w różnych formach. Właściwie potraktowany, potrafi się odpłacić, ukazując całą swoja wyjątkowość. B.A. Mogłam przez lata obserwować męża przy pracy i jego podejście do bursztynu, ta fascynacja, stały się też moim udziałem. Poza wymienionymi walorami, dla mnie istotne jest jeszcze jego naturalne pochodzenie.
Jak widzą państwo przyszłość złotnictwa w Polsce? Czy nowoczesne technologie, takie jak choćby projektowanie komputerowe, spowodują, że zawód złotnika nie tylko się zmieni, ale także zniknie?
A.A. Myślę, że takich zagrożeń nie ma. Tak jak wspomniałem wcześniej, są to dziedziny, które stawiają twórcy odmienne wymagania. Nowe technologie mogą być uzupełnieniem pracowni złotniczej, ich zaletą jest precyzja wykonania i teoretycznie prawie nieograniczone możliwości. Jest to narzędzie, które w rękach twórcy może dać bardzo ciekawe rezultaty. Jednak sprowadzenie złotnictwa tylko do projektowania przy pomocy programów komputerowych i wydruków 3D jest nieporozumieniem, to całkowicie inna dyscyplina. Czy jest to chwilowa fascynacja, czy też trend nieodwracalny, i w jakim kierunku poprowadzi szeroko rozumianą sztukę złotniczą, pozostaje kwestią otwartą.
B.A. Tak jak teraz, jest i pozostanie to zajęcie niszowe. Tworzymy dla wąskiego grona odbiorców. W niedalekiej przyszłości każdy kto zechce, będzie mógł kupić w sieci projekt i wydrukować sobie sam w domu formę biżuteryjną – tak jak jest z muzyką i plikami mp3. Oczywiście trwałość i masowość takiego wyrobu to już osobny temat. Jedno jest pewne – będą to przedmioty bez duszy.
A jakie mają państwo plany na przyszłość? Czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie?
B.A. Konsekwentnie dalej podążać wybraną drogą, szukając nowych rozwiązań i czerpać z tego radość, jednocześnie dzieląc się nią z odbiorcami naszych prac. A.A. Obecnie jestem w trakcie realizacji jednej większej formy, w fazie projektowej są dwie kolejne. Oczywiście pomiędzy nimi zamierzam tworzyć biżuterię. W wolnych chwilach chciałbym kontynuować zajmujące mnie od kilku lat prace nad identyfikacją postaci „Gdańskiego jubilera” z portretu autorstwa Jacoba Wessela. To plany, ale życie może je zweryfikować.
Rozmowa z Klaudią Ścigalską, projektantką biżuterii, studentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Laureatką nagrody Polskiego Jubilera w XXV Konkursie im. Władysława Strzemińskiego Projekt. Branosleta
Polski Jubiler: Pani biżuteria została zaprezentowana na jednym z najbardziej liczących się konkursów artystycznych w Polsce – XXV Konkursie im. Władysława Strzemińskiego Projekt. Jak ocenia pani swój debiut przed szeroką publicznością na polskim rynku biżuteryjnym?
Klaudia Ścigalska: Bardzo się cieszę, że nasza uczelnia umożliwia studentom rozwój, czego jednym z dowodów jest właśnie ten konkurs. Ciężko mi ocenić debiut, natomiast docenienie moich prac ze strony pisma Polski Jubiler jest dla mnie wielkim wyróżnieniem. Dzięki takim momentom czuję się jeszcze bardziej zmotywowana do dalszej pracy.
Czym dla pani jest biżuteria? Czy traktuje ją pani jako formę wyrazu artystycznego, czy może jako przedmiot sztuki użytkowej?
Staram się tego nie określać. Uważam że biżuteria użytkowa może i nawet powinna być formą wyrazu artystycznego. Moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego.
Co chce pani powiedzieć odbiorcom pani sztuki za pośrednictwem biżuterii?
Chcę nią przekazać, że aby się wyróżnić, nie trzeba nosić biżuterii krzykliwej. Aby to zrobić wystarczy ciekawa, ale jednocześnie czysta forma.
Czym kieruje się pani tworząc swoją biżuterię i obiekty biżuteryjne?
Podczas tworzenia myślę o tym, jak ukazać w biżuterii moją własną estetykę, nie zapominając jednak o tym, aby inspiracja była czytelna. Myślę również o potencjalnym kliencie, co pozwala mi nadać takie cechy mojej biżuterii, które będą podkreślały osobowość odbiorcy. Jak przebiega u pani proces tworzenia? Mój proces tworzenia jest raczej chaotyczny. Zazwyczaj mam tak dużo pomysłów, że największym problemem staje się wybranie jednego i rozwinięcie go. Kiedy już dokonam wyboru, staram się poświęcić dużo czasu na przemyślenia technologiczne. Dzięki temu sam proces wyrobu jest znacznie szybszy i spokojniejszy.
Jakich materiałów używa pani do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pani ulubionym?
Do produkcji biżuterii używam różnych materiałów. Począwszy od papieru i szkła do różnego rodzaju tworzyw sztucznych. Jednak moim ulubionym materiałem jest metal, który często łączę z emalią jubilerską. Daje on bardzo dużo możliwości, a przede wszystkim możliwość rozwoju technologicznego w dziedzinie jubilerstwa, co jest dla mnie bardzo ważne.
Niemal każdy twórca ma swój autorytet, mistrza, którego dzieła podziwia. Czy istnieje artysta, którego prace pani podziwia?
Mam dwa autorytety. Pierwszym z nich jest polski artysta Jacek Byczewski. Konstrukcyjność i w pewnym sensie surowość jego prac, nie przeszkadza temu, aby były delikatne i bardzo kobiece. Te cechy, jak i połączenie materiałów, jakich używa, bardzo odpowiadają mojemu gustowi. Drugim artystą jest Wu Ching-Chih. To, w jaki sposób wykorzystuje emalię jubilerską i kunszt samego wykonania jego prac, jest dla mnie bardzo inspirujące i motywujące do dalszego rozwoju. Jego biżuteria i inne obiekty są pracami, które tworzą niepowtarzalny klimat.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Plany oczywiście związane są projektowaniem i produkowaniem biżuterii. Nie chcę jednak już teraz określać ich dokładnie. Na pewno moim marzeniem i celem ostatecznym jest zbudowanie własnej marki. Jednak wiem, że muszę przejść pewną drogę, a to jak będzie ona długa i jak będzie wyglądała, okaże się w jej trakcie.
Rozmowa z Jarosławem Westermarkiem, projektantem unikatowej biżuterii artystycznej, laureatem znaczących nagród w prestiżowych konkursach jubilerskich.
Polski Jubiler: Zacznę od pytania, czym dla pana jest biżuteria?
Jarosław Westermark: Odpowiem niejednoznacznie – jeśli ktoś uważa, że to co robię jest biżuterią, to sam definiuje to pojęcie. Ja po prostu robię przedmioty. Staram się, aby były one atrakcyjne wizualnie i artystycznie. Tworzę przedmioty, które nie są niezbędne do życia. Ich funkcją jest uzupełnienie stroju, zaznaczenie osobowości, i dające przyjemność w obcowaniu z nimi.
Co chce pan przekazać swoją biżuterią?
Nie mam przesłania, nie komunikuję się ze światem za pośrednictwem biżuterii, co najwyżej się dzięki niej uzewnętrzniam. Nigdy nie oczekuję informacji zwrotnej – oczywiście sprawia mi przyjemność, jeśli moje prace się podobają. Jednak nie narzucam nikomu swojej estetyki. Lubię innowacyjność, nie boję się nowych technik, kreacji stylistycznych, zmian środków wyrazu. Sądzę, że to co robię jest dla wszystkich zrozumiałe.
Poza przedmiotami, które można nosić, tworzy pan również obiekty biżuteryjne. Czym one są i w jakim celu powstają?
Nikt nie wie, czym jest obiekt biżuteryjny – znacznie łatwiej powiedzieć czym nie jest: przedmiotem dającym się używać wygodnie. A więc obiekty biżuteryjne to przedmioty, które będą jedynie udawały, że można ich używać, a w rzeczywistości będą nadawały się tylko do oglądania. Z myślą o konkursach tworzę małe formy, w których można się najlepiej wypowiedzieć, na przykład pierścionki, nie zawsze dbając o funkcjonalność.
Dlaczego bierze pan udział w różnego rodzaju konkursach?
Lubię uczestniczyć w konkursach, lubię współzawodnictwo. Staram się odpowiedzieć na wyzwanie zawarte w temacie. Czasami waham się, czy ulec tendencjom, czy zachować swoją osobowość, ale jak przychodzi do realizacji, to wybieram zawsze swoją drogę i nie dopasowuję się do trendów. Nawet jeśli moje prace przechodzą niezauważone, lub są krytykowane, to ponieważ jestem przekonany o ich wartości, nie czuję się z tym źle.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Nie wiem, stąd się biorą pomysły. Jestem nimi za każdym razem zaskoczony. Nagle przychodzi impuls, inwencja twórcza, która nakazuje mi działać. A jak przebiega u pana proces twórczy? Nie rysuję projektów, gdyż mogę wyobrazić sobie proces realizacji. Mogę „zrobić” dany przedmiot w wyobraźni. Staram się nie dostosowywać przedmiotu do możliwości wykonawczych, raczej pogłębiam umiejętności, żeby dany projekt zrealizować. Często zdarza się, że ktoś opanował podstawy pewnej technologii, a potem realizacje jego prac krążą wyłącznie wokół zdobytych umiejętności, co praktycznie uniemożliwia dalszy rozwój.
Gdzie nauczył się pan warsztatu złotnika?
Jestem samoukiem, któremu pomogła wyobraźnia, intuicja i zdolności manualne. Na początku drogi ku złotnictwu przeczytałem książkę Franciszka Zastawniaka, która dała mi wiedzę teoretyczną. Później była już praktyka – próby, błędy. Wiele, wiele prób…
Biżuterią zajmuje się pan prawie czterdzieści lat. Jak z perspektywy czasu ocenia pan zmiany, jakie dokonały się na rynku jubilerskim?
Kiedy zaczynałem, problemem była dostępność materiałów i narzędzi. Miało to swoje dobre strony. Z racji ograniczonej ilości materiału każdy projekt był przemyślany i bardzo starannie wykonany. Sprzedawaliśmy swoje pomysły zaklęte w metalu szlachetnym. Były to wypracowane, charakterystyczne dla danego twórcy małe dzieła sztuki. Widać to było chociażby na konkursach w Legnicy. Pojawienie się na rynku nowoczesnych technologii, na przykład drukarek 3D, tworzących modele do odlewów, czy programów komputerowych do projektowania biżuterii, które pozwalają stworzyć przedmioty, kiedyś niewykonalne, zmieniło rynek. Teraz często jest to po prostu produkcja masowa.
Czy dobrze rozumiem – biżuteria artystyczna to dla pana biżuteria z metalu szlachetnego?
Uważam, że piękny, dobrze zrobiony przedmiot z plastiku, drewna czy papieru może być biżuterią, w przeciwieństwie do przedmiotu zrobionego byle jak i z byle czego. Przychylam się jednak do opinii, że biżuteria artystyczna to przedmioty wykonane z wartościowych materiałów, które uzasadniają wkładaną w nie pracę. Kiedy realizuję ciekawy projekt pierścionka z surowym diamentem ozdobionym brylantami i mam spędzić nad nim wiele godzin, to wykonanie go z mosiądzu byłoby dla mnie nielogiczne. Wybiorę raczej platynę, złoto, ewentualnie srebro.
Jak wobec powyższego należy traktować złotą czy srebrną biżuterię masową, produkowaną na szeroką skalę np. w Chinach?
Jeżeli jest na nią popyt to znaczy, że jest potrzebna.
Jak widzi pan zatem przyszłość branży?
Nie czuję się znawcą branży. Robię to, co lubię. Swoją przyszłość jako projektanta widzę w rzeźbie.
Co uważa pan za swój największy sukces?
Nigdy nie wartościowałem swoich sukcesów. W ubiegłym roku podczas targów Złoto Srebro Czas przyznano mi tytuł Projektanta 25-lecia. Było to bardzo miłe.
I na koniec pytanie, jaki materiał jest pana ulubionym?
Najbardziej lubię pracować w metalach szlachetnych, szczególnie w złocie.
A ulubiony kamień?
Diament.
Rozmowa z Iwoną Żelazko, projektantką biżuterii, która w 2011 roku założyła firmę Koliber art-IŻ. Jej pragnieniem jest łączenie pasji do tworzenia niekonwencjonalnej biżuterii z malarstwem.
Polski Jubiler: Tworzy pani nie tylko biżuterię, jest pani także malarką. Czy fakt, że łączy pani te dwie dziedziny sztuki, ma wpływ na pani sposób tworzenia biżuterii?
Iwona Żelazko: Na pewno obydwie te dziedziny są dla mnie w równym stopniu ważne, a połączenie ich dało mi większe możliwości tworzenia, wyrażania emocji, odczuć. Są formą wypowiedzi. Myślę, że nieważne czym się zajmujemy, ważne co myślimy, w jaki sposób wykorzystujemy nasze umiejętności. Obraz, który dla niektórych jest tylko ozdobą domu, dla innych będzie formą przekazu czy pamiątką. Tak samo można myśleć o biżuterii. To my nadajemy im znaczenia. Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii? W procesie tworzenia najważniejsza jest dla mnie sama droga do osiągnięcia określonej formy. Kształty czasami powstają zupełnie przypadkowo, innym razem są bardzo przemyślane i szczegółowo opracowane w mojej głowie. Tak było z moimi pierwszymi autorskimi pracami, nad którymi pracowałam długi czas. Najpierw powstały podobrazia w formie bransolet i wisiorów, potem nadając znaczenie malowałam je farbami olejnymi, dokładając emocje, całość oprawiłam w metal.
Jaki materiał – metal, kamień – jest pani ulubionym i dlaczego?
Moimi ulubionymi metalami są srebro i miedź. Połączenie tych metali daje mi wiele możliwości twórczych, w moich pracach elementy miedzi swoją barwą ocieplają zimny wygląd srebra, nadając im niepowtarzalny wygląd. Obydwa te metale mają wiele zalet nie tylko wizualnych, ale także leczniczych. Srebro zapobiega infekcjom, jest bakteriobójcze, miedź pomaga zwalczyć stres, zmęczenie, zaburzenia krążenia i kłopoty ze snem. Miedziane ozdoby w dawnych czasach nosili Masajowie i Indianie, a kruszec ten miał zwiększyć ich wytrzymałość oraz ochronić przed bólem. Ponadto w Chinach jest uważany za przekaźnik pozytywnej energii.
Ile czasu zajęło pani znalezienie swojej własnej drogi w świecie biżuterii?
Przygodę z biżuterią zaczęłam w 1997 roku, kiedy podjęłam pracę w pracowni u państwa Alicji i Jakuba Wyganowskich. Jako młoda osoba bez doświadczenia uczyłam się zawodu, a dzięki temu, że miałam dużą swobodę tworzenia, mogłam spełniać się także twórczo. Po czternastu latach pracy, mając w głowie wiele pomysłów, postanowiłam iść własną drogą. Dlatego w 2011 roku założyłam firmę i stworzyłam autorską biżuterię, w której połączyłam moje dwie pasje – jubilerstwo, które jest bliskie ciału oraz malarstwo – bliższe duszy. Teraz wiem, że jest to moja, chodź nie zawsze łatwa, ale dla mnie najwłaściwsza droga.
Co dla Iwony Żelazko oznacza biżuteria? Czym ona jest?
Dla mnie biżuteria jest czymś więcej niż ozdobą, błyskotką. Przykładem może być biżuteria, w której wykorzystałam płótno z haftami mojej babci Irenki, które naciągnęłam na blejtram pomalowałam farbami olejnymi i oprawiłam w srebro i miedź. Często biżuteria kojarzona jest z bogactwem, przepychem. Dla mnie nabiera znaczenia i wartości w momencie kiedy jest wartością samą w sobie. Dla jednych ważne jest, od kogo ją otrzymali, dla innych – kto przed nimi ją posiadał. Są wreszcie osoby, dla których ważny jest jej autor. A mnie cieszy możliwość poznania ludzi, dla których tworzę.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Z życia, z tego co widzę, czuję , a także z tego co czują i widzą inni. Jak wygląda pani warsztat pracy? Jakie metody pracy pani stosuje? W moich pracach nie stosuję żadnych półproduktów, wszystkie elementy, zapięcia wykonuję sama. Uwielbiam rozwiązania techniczne, tworzenie od najmniejszego szczegółu sprawia mi ogromną satysfakcję. Jestem osobą, którą moment realizacji projektu pochłania całkowicie.
Dla kogo pani tworzy?
Tworzę z myślą o osobach pragnących wyrazić siebie poprzez biżuterię, która mówi, krzyczy, czasami jest łagodna i subtelna, innym razem twarda i mocna w wyrazie.
Rozmowa z Tomaszem Zaremskim, projektantem biżuterii.
Polski Jubiler: Pana rodzice – Jadwiga i Jerzy Zaremscy – byli prekursorami tworzącymi polską biżuterię autorską, a także prowadzili najsłynniejszą w Warszawie pracownię biżuterii. Ich prace prezentowane były na wystawach w Polsce oraz poza jej granicami, gdzie zawsze spotykały się z entuzjastycznym przyjęciem zarówno publiczności, jak i kuratorów. Zaprezentowane zostały w Zachęcie na pierwszej w Polsce indywidualnej wystawie poświęconej biżuterii i jej twórcom. Jak z pana perspektywy wyglądała ich droga ku, chyba można tak powiedzieć, wielkiemu sukcesowi?
Tomasz Zaremski: W moim odczuciu rodzice byli pierwszymi artystami plastykami, którzy skoncentrowali się na tej dziedzinie sztuki. Ich fascynacja biżuterią zaowocowała poszukiwaniem nowych rozwiązań technologicznych i sprawiła, że stali się oni rozpoznawalni w środowisku. Należy pamiętać, że te kilkadziesiąt lat temu, kiedy zajmowali się tworzeniem biżuterii, zajęcie to było bardzo ważne nie tylko dla projektanta, ale także dla społeczeństwa. Wystawa w Zachęcie, która odbyła się w 1979 roku, była rzeczywiście pierwszą w Polsce tego typu wystawą. Podziwiam rodziców za pracowitość, gdyż udało im się zgromadzić ogromną kolekcję obiektów biżuteryjnych i zaprezentować je publiczności.
Można zatem powiedzieć, że zamiłowanie oraz talent do tworzenia biżuterii ma pan we krwi. Jak wyglądała pana droga ku biżuterii? Jak został pan jej twórcą?
Byłem dość sprawny manualnie. Z wykształcenia jestem chemikiem, przez lata pracowałem na Uniwersytecie Warszawskim. Jednak zaletą tworzenia biżuterii był dość szybki efekt – od pomysłu do jego finalizacji mija zaledwie kilka godzin, natomiast w chemii ten sam proces trwa miesiące, a nawet lata.
A czy wykształcenie chemiczne pomaga przy tworzeniu biżuterii?
Każde wykształcenie pomaga, ale nie przywiązywałem do tego wagi. Pracę magisterską pisałem o krystalizacji, co spowodowało, że do niedawna dotykałem kamieni.
Jak udało się panu wypracować swój styl?
Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak praca nad własnym stylem. Bliżej jest mi do „teorii błysku”, zgodnie z którą pomysł na wykonanie biżuterii pojawia się, a potem należy pracować nad jego realizacją. Wykonując biżuterię stajemy przed trudnościami technicznymi, kłopotami z materiałem. W zasadzie gdybyśmy mieli zrobić doskonałe powtórzenie idei, to bezcelowe byłoby jej realizowanie. Moim zdaniem „styl” wynika z charakteru, wykształcenia, sposobu bycia, a nie jest końcowym efektem świadomego działania.
Dlaczego biżuteria była tak wysoko ceniona w PRL?
System polityczny w Polsce w czasach powojennych przyczynił się w jakimś stopniu do rozwoju sztuki biżuterii. Nasz rynek sztuki przez lata był rynkiem pamiątkarskim. Dużą część klientów stanowiły osoby z Zachodu, które przyjeżdżały do Polski, wchodziły do Desy i kupowały niemal wszystko, co im się podobało. Nie przykładały uwagi, czy twórca danej pracy ma na koncie kilka wystaw w Zachęcie, czy nie. Można powiedzieć, że żyliśmy w czasach, kiedy dwa światy – nasz oraz zachodni – przenikały się, co było przyczyną powstania sytuacji nieprawdziwej. Sztuka użytkowa, plastyka, była przez ówczesny system polityczny traktowana nie do końca poważnie. Zauważmy, że architekci musieli siedzieć w pracowniach architektonicznych, pod czujnym okiem, a plastycy mogli żyć własnym życiem. Funkcjonowali niemal obok systemu, mieli dość dużą swobodę.
Czy oznacza to, że klienci inwestowali w biżuterię, podobnie jak w malarstwo, a jej twórców rozpoznawali?
Można tak powiedzieć, ale artyści plastycy znani byli tylko lokalnie, gdyż funkcjonowały tylko rynki lokalne. Nazwisko moich rodziców rozpoznawalne było głównie w Warszawie. Oczywiście mogli funkcjonować gdzieindziej, ale logistyczna operacja przewiezienia biżuterii, dostarczenia ich do innych miast była niemal niemożliwa. A po upadku systemu na naszych oczach rynek z lokalnego zmienił się w globalny.
Kim jest dla pana artysta?
Artysta i twórca to nadużywane współcześnie wyrazy, których znaczenie się zdewaluowało. W Polsce mamy problem z terminologią. Projektant sensu stricte musi być osobą wykształconą, żeby jego projekt został gdzieś wdrożony. Artysta moim zdaniem ma przekazać myśl, idee, a projektant estetykę. A co najważniejsze – biżuteria według mnie – nie jest optymalnym medium do uprawiania dzisiaj sztuki współczesnej.
Co wobec tego oznacza pojęcie „biżuteria”?
Biżuterię należy podzielić na biżuterię dla siebie i biżuterię na pokaz. Biżuteria dla siebie jest przedmiotem osobistym, jest niewidoczna, symboliczna, tej na pokaz nie widzimy – jest na zewnątrz, nie jest dla użytkownika. Biżuterii dla siebie nie widać, w przeciwieństwie do tej na pokaz, której sami nie widzimy, np. naszyjnik na szyi widzimy tylko w lustrze. Kontemplować możemy coś co znajduje się na dłoni albo na ręce, a nie na szyi. Dlatego też uważam, że biżuteria jest przedmiotem, który został wykonany. Może się podobać albo nie, ma swoje znaczenie, ale nie wywoła emocji.
Jednak biżuteria wywołuje emocje.
Moim zdaniem nie do końca. Uważam, że większe emocje wywołuje wartość biżuterii. Nie ma wystawy, która wywołałaby większe podekscytowanie niż położona w gablocie tona złota. Obszarem, gdzie biżuteria może grać w tak oczywisty sposób, jest jej wartość. Można z niej szydzić, można ją deprecjonować, można nią grać. Rozmowa o wartości, o cenie jest językiem tej dziedziny.
Czy zatem biżuterię należy definiować poprzez jej wartość?
Na początku lat 70. w Wiedniu powstała Galeria sprzedaży VV, w której po raz pierwszy widziałem biżuterię wykonaną z filcu, papieru, czyli z materiałów tanich. Twórcy i użytkownicy odrzucili wartość biżuterii. Biżuteria ta dedykowana była odpowiednikowi naszej inteligencji. A ideą, jaka przyświecała jej twórcom, było odejście od wartości materiału.
Dlaczego zatem biżuteria wykonana z plastiku, filcu potrafi tak dużą wartość?
To jest jednak zupełnie inna historia. Aby osiągała ona takie ceny, musi zostać wykreowana. Musi zadziałać reklama. Dzisiejsze czasy dają możliwość wykreowania bezwartościowego produktu i sprzedania go za wysoką cenę. A to sprawia, że po wykreowaniu ma on wartość. Co ciekawe, w latach 70. i 80. dla użytkowników reklama miała dużo mniejsze znaczenie, kupowano taki rodzaj biżuterii, jaki odpowiadał gustom użytkowników. Nie działały prawa rynkowe.
W jaki sposób wobec powyższego należy oceniać biżuterię? Czy wartość biżuterii powinna zależeć od wartości materiałów użytych do jej wykonania?
W dzisiejszych czasach cenę biżuterii ustala rynek.
Rozmowa z Pauliną Binek, projektantką biżuterii, absolwentką Gdańskiej Szkoły Jubilersko-Złotniczej. Jej prace pokazane zostały publiczności na ponad 145 wystawach i pokazach sztuki użytkowej w kraju i za granicą. Znajdują się w zbiorach 15 muzeów w Polsce: Muzeum Ziemi PAN w Warszawie, Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, Muzeum Bursztynu w Gdańsku, Muzeum Zamkowego w Malborku, Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej, Muzeum Rybołówstwa Morskiego w Świnoujściu, Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, Muzeum Bursztynu Tomasza Mikołajczyka w Krakowie.
Pojawiały się także w Europie: w Copenhagen Amber Muzeum oraz House of Amber w Soborg w Danii, Bernsteinmuseum Ribnitz– Damgarten oraz Nordsee Bernsteinmuseum St.Peter Ordning w Niemczech, Amber Museum-Gallery Vilnius oraz Amber Gallery-Museum Nida na Litwie, w Muzeum Bursztynu w Królewcu/ Kaliningradzie w Rosji, American Museum of Natural History w Nowym Jorku w USA; jej prace znajdują się w prywatnych kolekcjach na całym świecie.
Polski Jubiler: Jest pani jedyną polską artystką, która miała swoją indywidualną wystawę w Muzeum Bursztynu w Kaliningradzie. Co oznacza dla pani szansa zaprezentowania swojej biżuterii międzynarodowej publiczności?
Paulina Binek: Cieszę się z każdej możliwości pokazania moich prac, czy to w kraju, czy za granicą. Muzeum w Kaliningradzie jest mi bardzo bliskie, ponieważ biorę udział w organizowanym tutaj co dwa lata konkursie Ałatyr i oczywiście kocham bursztyn – jestem z nim związana i zawodowo, i artystycznie. Jestem naprawdę szczęśliwa, kiedy mogę się tą moją miłością dzielić z innymi: złotem Północy, bogatym w kolory, słonecznym, magicznym, pełnym niespodzianek w rozmaitych formach… Różnorodność nazw, pod jakimi funkcjonował bursztyn od czasów starożytnych, a które odnoszą sie do jego fizycznych bądź mitycznych właściwości lub do pochodzenia, jest nie mniej fascynująca. Starożytni Grecy nazywali bursztyn elektron, czyli świecący, błyszczący, odnoszący się do promieni słonecznych. Warto wiedzieć, że słowo elektryczność wywodzi się od greckiej nazwy bursztynu elektron, która oznaczała: „świeci, błyszczy”. Inne źródła podają, że elektron znaczył tyle, co pochodzący od słońca, a starożytna legenda mówi, że bursztyn to promienie jaskrawo zachodzącego słońca, które zakrzepły w falach wieczornego morza i zostały przez nie wyrzucone na brzeg… Skamieniałe zanieczyszczenia piany morskiej.
Biżuterię tworzy pani od dwudziestu pięciu lat, co oznacza, że udało się pani zgromadzić wiele obiektów biżuteryjnych. Jaki klucz przyjęła pani, aby zaprezentować swój dorobek w Muzeum Bursztynu w Kaliningradzie?
Rzeczywiście zachowałam sporo własnych prac, z którymi przez te 25 lat z różnych względów nie chciałam się rozstać – dzięki temu jubileuszowa kolekcja właściwie już od dawna była gotowa (śmiech). Od samego początku moje kolekcje bazują na bursztynie i to on – wraz ze wszystkimi „przyległymi” tematami marynistycznymi – jest kluczem do wszystkiego. Staram się nie naruszać jego pierwotnej formy, tylko znaleźć materiały, które dopełniłyby kompozycję i/lub podkreśliłyby ostateczny efekt wizualny, nadając całości – w zależności od moich autorskich intencji – wymiaru syntetycznego, symbolicznego czy też magicznego. Na wystawie głównym tematem były tak zwane plaże ruchome, czyli wszelkie „skarby morza”, jakie udało mi się osobiście zebrać w ciągu ostatnich kilku lat. Plaże zaaranżowałam, wkomponowując pewne elementy ze starych żaglowców, a w tle ryciny konstelacji astrologicznych Heweliusza, całości dopełniały obiekty biżuteryjne, rzeźby, instalacje oraz obrazy – usystematyzowane w bloki tematyczne, takie jak np. ekologia, archeologia i futuryzm.
Rozpoznawalnym znakiem pani biżuterii jest bursztyn. Dlaczego zdecydowała się pani na wykorzystanie sukcynitu w swoich pracach? Co takiego ma w sobie bursztyn? Skąd wzięło się u pani zamiłowanie do tego surowca?
Mieszkam nad Morzem Bałtyckim, to genius loci. Mieszkając na Wybrzeżu i zajmując się złotnictwem nie da się go pominąć. Wiem o czym mówię, bo kilka razy próbowałam zrobić coś bez bursztynu, a on i tak się zawsze pojawiał. Wtedy zrozumiałam, że jesteśmy sobie z bursztynem przeznaczeni – i tak już zostało.
Pani prace znajdują się w zbiorach 14 muzeów w kraju i za granicą, m.in. Muzeum Bursztynu w Gdańsku, Muzeum Ziemi PAN w Warszawie, Muzeum na Zamku w Malborku, Muzeum w Legnicy oraz w Bernsteinmuseum Ribnitz– Damgarten w Niemczech, American Museum of Natural History w Nowym Jorku w USA, czy Muzeum Bursztynu w Kaliningradzie w Rosji. Jak udało się pani osiągnąć taki sukces?
Czy prace w muzeach są miarą sukcesu? Cieszę się, że tam są i że dużo ludzi może je oglądać, ale to przecież jeszcze nie sukces… Co nim jest? Nie wiem. Cieszę się, że mogę robić to, co lubię, uzewnętrzniać siebie w różnych „bursztynowych formach”: biżuterii, obrazach, instalacjach. I oczywiście cieszę się, kiedy moje wyobrażenie o pięknym przedmiocie, które staram się od lat jak najlepiej urzeczywistniać, budzi czyjś zachwyt.
Pani prace mają swój niepowtarzalny charakter, styl, który trudno pomylić z jakimkolwiek innym artystą złotnikiem. Eksperymentuje pani z formą, wzornictwem, łączy materiały jubilerskie z niejubilerskimi. Interesuje mnie, jak przebiega u pani proces twórczy?
Skoro moje prace mają wyrażać mnie, nie mogą być przecież mylone z kimś innym (śmiech). Eksperymentuję, bo chcę się stale rozwijać, a bez tego nie byłoby to możliwe. Poza tym jako człowiek też się stale zmieniam, więc moje prace nie mogą pozostać takie same.
Skąd czerpie pani inspiracje?
Z życia, z otaczającego świata, przyrody, wyobraźni, dziedzictwa kultur całego świata. Pomysły rodzą się na kamieniu, pewnym ograniczeniem jest przefiltrowanie ich przez wyobraźnię i warsztat.
Osiągnięcie sukcesu na polskim rynku jubilerskim jest niezwykle trudne. Co doradziłaby pani młodym, początkującym artystom?
By byli sobą i tworzyli to, co im się naprawdę podoba, bo tylko wtedy będą autentyczni. I by nie mylili sztuki z komercją…
Czy mogłaby pani pokusić się o podsumowanie swojej dwudziestopięcioletniej działalności artystycznej? Czy może pani ustanowić cezury, wskazać punkty kulminacyjne?
25 lat minęło jak jeden dzień… (śmiech). Trudno mi dziś powiedzieć, co było przełomowe, co najważniejsze… Z pewnością istotny był udział w Międzynarodowych Targach Bursztynu, Biżuterii i Kamieni Jubilerskich Amberif i w organizowanych tam pokazach mody, jak również wystawy i konkursy, w których zawsze chętnie brałam udział i czasem nawet udawało mi się zdobyć nagrodę (śmiech). Cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem – mam niezłą pozycję do startu w kolejną dwudziestkę piątkę!
Jakie są pani plany na najbliższą przyszłość?
Ta najbliższa to październikowe targi Złoto Srebro Czas, gdzie zostanie zorganizowana wystawa „25 na 25. Biżuteria czasu wolności” – do udziału w niej specjalna komisja wybrała tylko 25 twórców, w tym mnie! To dla mnie ogromne wyróżnienie, zwłaszcza że zbiega się również z 25-leciem mojej działalności złotniczo-jubilersko-artystycznej. To też okazja do konfrontacji z innymi – ciekawe, jak wypadnę… Dalszą moją przyszłością jest również praca w Fundacji Elektron.
Rozmowa ze Sławą Tchórzewską, projektantką biżuterii, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na kierunku stylista mody – projektant biżuterii. Tworzeniem biżuterii zajmuje się od 13 lat. Głównymi materiałami w jej pracach są srebro i skóra. Należy do Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych.
Polski Jubiler: Jak by się pani opisała? Kim pani jest i skąd pani pochodzi?
Sława Tchórzewska: Jestem projektantem, wizjonerem, samotnikiem, bardzo czułym na otaczający świat obserwatorem. Kieruję się wyłącznie swoją intuicją, zmysłami i wrażliwością emocjonalną. Przełamuję stereotypy, tworzę swoje wytyczne i je realizuję. Jestem pomiędzy, nieokreślona, z boku. Pochodzę z tzw. zwyczajnej rodziny, gdzie nikt nie zajmował się czymkolwiek nawiązującym do sztuki. Poszukiwania siebie, terapia, bardzo mi pomogły i mimo że zajęło to wiele lat, to teraz jestem świadoma swojej pracy jak nigdy dotąd. Toczyłam ogromną walkę z samą sobą, przekazy jakich słuchałam w młodości bardzo mi utrudniły poszukiwanie siebie, ale w końcu poukładałam sobie wszystko zgodnie z tym co czułam i teraz jestem dojrzałym twórcą. Jestem osobą zamkniętą, musiałam wiele lat przepracować, żeby być bliżej ludzi.
Do czego pani zmierza w swoich projektach artystycznych?
Kiedy przystępuję do nowej realizacji, jestem bardzo skupiona i projektuję na żywym materiale. To znaczy, że nigdy nie robię szkiców. Wszystko samo ze mnie wychodzi, poczucie estetyki mam opanowane na wysokim poziomie i wiem, czuję, kiedy praca jest dobra, a kiedy wymaga dopracowania. Jestem świadomym projektantem. Czasem to trwa parę dni zanim projekt osiągnie stan mojego zadowolenia, a jestem bardzo krytyczna wobec siebie. Mały drobiazg może sprawić, że wszystko pruję, demontuję i zaczynam cały projekt od nowa.
Jak scharakteryzowałaby pani swoją sztukę?
To kwintesencja mnie jako projektantki i przede wszystkim mnie samej, którą jestem w stu procentach, bez zbędnych słów. Moje prace mają charakter malarski, to obrazy, które oddziałują na zmysły. Ludzie lubią dotykać mojej biżuterii i często zaskakuje ich lekkość i rozwiązania techniczne, których używam. Moja biżuteria to przede wszystkim unikaty, które robię z dbałością o każdy szczegół, zwłaszcza duże formy. Moje prace to obrazy, które opowiadają historię osoby, która zawsze szła pod prąd, której droga jest cholernie wyboista i trudna, właśnie dlatego, że robię coś innego, czego po prostu nie da się zaszufladkować i zamknąć w jednym słowie. Nigdy mnie nie interesowało tworzenie klasycznej formy biżuterii, zawsze musiałam dołożyć coś od siebie. Koło będzie zawsze kołem, ale interpretacja twórcza może mu nadać niepowtarzalnego sznytu i nowego charakteru i to jest fascynujące w projektowaniu, tu nigdy nie ma końca, coś zaczynam i po drodze rodzą się zawsze nowe pomysły , nowe wyzwania i trzeba je realizować, żeby się rozwijać i stawać się lepszym
Co sprawiło, że zaczęła pani tworzyć w tak niecodzienny sposób? Mam tutaj na myśli oczywiście wypracowanie swojego rozpoznawalnego stylu, który charakteryzuje się eksperymentami z materiałem.
Zaczynałam od zera, chodziłam i zbierałam z ulicy różne materiały, które miały potencjał do kreowania. Kilometry samotniczych spacerów, poszukiwań. Robiłam z tego, co znalazłam aż do momentu, kiedy jeden profesor, powiedział mi, że czuję kolor, że mam dar. Kiedy wygrałam kilogram srebra, to był przełom – wreszcie dostałam materiał i tak się zaczęło. Na studiach pierwszy raz dotykałam narzędzi jubilerskich, byłam przerażona doświadczeniem kolegów z roku, strasznie mnie to stresowało, do tego stopnia, że czekałam aż wszyscy sobie pójdą, żebym mogła dotknąć i ich użyć. I nastąpił kolejny przełom: okazało się, że moja grafika, którą zawsze lubiłam, dobrze wychodzi na grawerowanej blasze. Rozpracowałam technikę, połączyłam z malarstwem i wreszcie wygrane srebro dało mi możliwość dopracowania wszystkich wcześniejszych metod do perfekcji. Bardzo dużo mi dał kontakt z osobami z uczelni, zarówno z wydziału malarstwa, jak i biżuterii. Dużo zawdzięczam także opinii pierwszych klientów, którzy zapoznawali się z moją twórczością na targach. Dzięki nim uwierzyłam wreszcie, że to co robię ma sens i jestem w tym dobra – to klucz. A potem praca i masa wysiłku, samozaparcia i wytrwałość w trudnych momentach. Do wszystkiego doszłam sama, z własnymi doświadczeniami i błędami. Żeby być dobrym projektantem, trzeba mieć swój własny charakter wypowiedzi. Trzeba popełniać błędy, eksperymentować, iść za głosem wewnętrznego ja. Często stawiać opór słowom pełnym braku wiary w nas, paplaninie, zawiści, nawet najbliższym, czasem całemu światu – ale jeśli to wyłazi całym ciałem i emocjami, to musi zadziałać. Godziny rozmów z samą sobą, pytania bez odpowiedzi – intuicja i zmysły. Tu nie ma opcji na pracę półśrodkami, albo się coś robi na sto procent, albo wcale.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Srebro, bo jest plastyczne, bo lubię w nim tworzyć obrazy, zawsze z głowy, jak pisakiem po papierze: sama nie wiem co powstanie, ale jak już zaczynam to wiem, co będzie na końcu drogi. Skóra, bo lubię jej dotyk i zapach, a także ostatnio plexi, bo nadaje lekkości i daje niesamowite efekty. Tkaniny, bo nadają plastyczności i lekkości i można pięknie mieszać i łączyć faktury…
Czy mogłaby pani podzielić się z naszymi czytelnikami swoim warsztatem – w jaki sposób powstają pani dzieła?
Przed każdą nową realizacją muszę mieć porządek wokół siebie. Siadając do pracy zazwyczaj w głowie mam już jakiś zarys i projektuję, jak już wspomniałam, na żywo z materiałem, dobieram, komponuję, wyrzucam i tak do skutku. Kiedy wiem, że kompozycja jest dobrze wyważona, zaczynam eksperymentować, ciągle poznaję, odkrywam nowe patenty, rozwiązania. I to jest niesamowite, dzień jest za krótki! Często jest tak, że nad jednym projektem pracuję parę dni, bo nie jestem zadowolona z efektu, kompozycji itd. i dopóki nie skończę, praca nie daje mi spokoju, w nocy rozmyślam, jak tu rozwiązać problem – wstaję i pracuję nad projektem dalej. To jest tak silne, że potrafię zrezygnować ze wszystkiego, żeby dokończyć dany koncept.
Poza biżuterią tworzy pani ozdoby na głowę (niesamowicie ciekawe kapelusiki), torebki, elementy garderoby. Jednocześnie zajmuje się pani projektowaniem i tworzeniem mebli. Która z tych dziedzin najbardziej panią fascynuje?
Chyba dodatki do garderoby. Tu też staram się przełamywać stereotypy, pokazuję, że można stworzyć komplet albo jego zaprzeczenie i to też może świetnie zagrać. W projektowaniu nie ma reguł – to my wyznaczamy je sami. Chodzi o to, żeby każdy projekt był spójny, żeby opowiadał zamkniętą historią. Dziś krzesło, jutro fascynator, a kiedy indziej malowanie mebli, we wszystkim co robię jestem kreatorem własnego świata.
Jak ocenia pani polski rynek biżuterii autorskiej?
Biżuteria jest na coraz wyższym poziomie artystycznym, widać coraz więcej poszukiwań twórczych, eksperymenty z materiałami, co jest bardzo dobre, bo za granicą taka biżuteria jest w pełnym rozkwicie. Na rynku jest coraz więcej projektantów, ale niestety artystów niewielu. Swój rozpoznawczy kod ma niewiele osób, uważają się za superzdolnych, a to daleka i wyboista droga. Jest coraz mniej galerii stacjonarnych, za to masa internetowych, a polska biżuteria autorska jest głównie wykonywana na zamówienie za granicę. Cały świat ją kupuje, nawet ja od pewnego czasu po każdych targach przywożę drobiazg od innego projektanta i mam zasadę: za każdym razem od kogoś innego – bo fajnie jest otaczać się różnorodnością. Trzeba chodzić w swoich pracach, pokazywać i promować je, bo na ulicach w dalszym ciągu rządzą sieciówki. Firmy z dużym kapitałem, które promują tragiczną biżuterię… nawet bym tego tak nie nazwała, to zwykły dodatek, świecidełko, a ludzie myślą, że są przez to wyjątkowi… I ta personalizacja! Śmieszy mnie to.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Najbliższe plany to końcówka sierpnia – targi Tendence, już nie mogę się doczekać, żeby pokazać się osobiście z moim światem. Mam poczucie jakiejś misji, która eksploduje każdego dnia i chcę nią dzielić się ze światem.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa Emilią Kohut, projektantką biżuterii, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku
Polski Jubiler: Jak scharakteryzowałaby pani swoją sztukę?
Emilia Kohut: Nowoczesna, prosta, eksperymentalna. Początkowo interesowała mnie forma oraz kształt. Obecnie jestem na etapie struktur, faktur, ciekawych tworzyw i połączeń.
Co sprawiło, że zaczęła pani tworzyć biżuterię z niekonwencjonalnych materiałów?
Projektowaniem biżuterii zajęłam się podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Kontynuując stworzyłam pracę dyplomową z tej właśnie dziedziny i postanowiłam ją rozwijać w późniejszym życiu zawodowym. W projektowaniu biżuterii lubię najbardziej wolność kreacji. Chyba żadna dziedzina projektowania nie daje takiej swobody.
W jakim materiale najchętniej pani pracuje? I skąd wziął się pomysł na jego wykorzystanie w biżuterii?
Najchętniej pracuję z tworzywami sztucznymi, drewnem i bursztynem. Uwielbiam kontrasty, jakie panują między tymi materiałami. Próbuję nieco odmienić ich dotychczasowy wizerunek. Od początku wiedziałam, że nie chcę pracować z metalem. Może wynikało to z mojej niecierpliwości i chęci szybkiej weryfikacji danych modeli. Dodatkowo pracowałam nad swoim tematem dyplomowym, w którym projektowałam obiekty biżuteryjne inne niż dotychczas. Zwykle zwracamy uwagę na aspekty wizualne, jednak w tym przypadku postanowiłam skupić się na odbiorze przedmiotu przez dotyk. Z reguły biżuteria służy wyłącznie jako ozdoba, aczkolwiek moim zdaniem warto rozszerzyć jej przeznaczenie i spojrzeć na nią z nieco innej strony. Poszukiwałam tworzyw, które byłyby w odbiorze zimne lub ciepłe, gładkie lub szorstkie, ciężkie lub lekkie itd. Po zebraniu zadowalającej ilości surowców zaczęłam je ze sobą łączyć.
Jak wygląda pani warsztat pracy?
Bardzo dużo eksperymentuję. Dlatego mój warsztat nie wygląda jak typowa pracownia jubilerska. Cały czas gromadzę mnóstwo fragmentów otaczającego mnie świata i zamykam je w moim małym laboratorium. Poddaję je rozmaitym obróbkom mechanicznym i chemicznym. Obserwuję i wyciągam to, co jest według mnie najciekawsze, po czym stosuję poszczególne rezultaty doświadczeń w moich formach biżuteryjnych.
Co w procesie tworzenia sprawia pani najwięcej satysfakcji, a jaką część pracy najmniej pani lubi?
Najprzyjemniejszy moment to ten, w którym gromadzę pomysły i określam daną kolekcję. Później następuje okres ostatecznego wykańczania i kreowania wizji, przedstawienia efektów mojej pracy odbiorcom. Najmniej lubianym momentem z racji mojej niecierpliwości jest żmudny proces wytwarzania. Wielogodzinne szlifowanie i wyrównywanie powierzchni ostatecznej formy.
Jaki jest pani stosunek do biżuterii tradycyjnej? Czy uważa pani, że nowoczesne technologie zrewolucjonizują rynek biżuterii?
Mam ogromny szacunek do tradycyjnej biżuterii i warsztatu pracy. Nie znaczy to jednak, że chcę powielać i kontynuować daną tradycję. Jeszcze raz podkreślę, że mam inne spojrzenie na biżuterię, które pozwala mi podejść do tej tematyki w zgodzie ze swoją naturą. Traktuję ją jako obiekt, fragment nas samych, przyjazne elementy codziennego funkcjonowania. Bez tradycji nie byłoby mnie, mojej pracy i obserwacji. Budując nową jakości tworzę alternatywę dla klasycznej biżuterii, szanując przy tym rzemieślniczą pracę. Każdy unikatowy element tworzę w pełni samodzielnie, zaczynając od tworzenia własnych mas, z których powstają późniejsze modele, poprzez poszukiwanie odpowiednich kawałków drewna lub bursztynu, kończąc na ostatecznej obróbce.
Rozmowa z Tomaszem Ogrodowskim, projektantem biżuterii, którego prace zaprezentowane były na ponad czterdziestu wystawach w kraju i za granicą.
Polski Jubiler: Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice? Czy artysta może dowolnie wykorzystywać wszystko co go otacza, kpić z konwencji, tworzyć własne definicje biżuterii?
Tomasz Ogrodowski, projektant biżuterii: Artystę obowiązują jedynie granice rozsądku. Ale skoro mieszka w Polsce i chce brać czynny udział w życiu artystycznym naszego kraju, po prostu musi obowiązkowo wykorzystywać w swej twórczości co popadnie, tworzyć własne definicje biżuterii i kpić z konwencji, a co z tym idzie i z siebie. To jedyna droga do kariery, bo od kilkunastu lat wszystkie konkursy dla projektantów biżuterii i połowa uczelni kształcących tychże są pod dyrekcją jednego człowieka, który uznaje jedynie bunt i destrukcję, nie dając nic w zamian. A to sprowadza sztukę złotniczą do poziomu dawnych plemion koczowniczych trudniących się zbieractwem.
Czym dla pana jest biżuteria?
Mam podać definicję ? Dobrze, spróbuję. To trójwymiarowa forma mająca poprawną kompozycję i proporcje o charakterze ozdobnym z domieszką cech pozwalających na jej codzienne lub okazjonalne użytkowanie, posiadająca wartość podkreślającą indywidualne cechy jej właściciela.
Skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią? Dlaczego zdecydował się pan na wykorzystanie tego medium jako swojego wyrazu artystycznego?
To zupełny przypadek, a może przeznaczenie? Mój ojciec prowadził Pracownię Projektowania Biżuterii w obecnej AS P w Łodzi. Potrzebował kogoś, kto by pomagał studentom w realizacji ich projektów. Padła propozycja, początkowo zapierałem się, ale w końcu zaryzykowałem. I tak jakoś mnie to wciągnęło, że pracowałem tam siedem lat. Ale projektuję nie tylko biżuterię. Staram się być wszechstronny. Od kilku lat projektuję też ceramikę, np. kubki, filiżanki czy podstawki. Fascynuje mnie bryła przedmiotu, spójność kształtu i proporcje. A rzeźba, bo biżuteria jest przecież formą rzeźbiarską, stawia takie wyzwanie. Opanowanie kompozycji w trzech wymiarach to bardzo wciągające zadanie.
Jest pan niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie biżuterii. Dlaczego pomimo tak wielu sukcesów odszedł pan od klasycznego tworzenia biżuterii? Czy na zawsze porzucił pan pracę z metalami szlachetnymi i zmaganie z materiałem na rzecz projektowania komputerowego?
No tak, skoro nie trzymam palnika w brudnej po polerowaniu ręce to znaczy, że odszedłem i porzuciłem metale szlachetne?
Tak, słyszałem opinie, że teraz z biżuterią mam niewiele wspólnego i odcinam kupony od tego co zrobiłem kiedyś. Nie, to nie jest tak i niewykluczone, że wrócę do polerki, uwielbiam jej uspakajający szum. Po prostu nie można robić wszystkiego. Wykonanie moich projektów, które robię dla siebie, nie jest proste, wymaga mistrzostwa i czasu. A mi tego czasu trochę szkoda, jestem projektantem i projektowanie jest moim powołaniem. I skoro pojawiło się nowe, doskonałe narzędzie pozwalające pracować dokładniej nad projektem, to czemu z niego mam nie korzystać? Wiem, panuje przekonanie, że projektant biżuterii wykuwa dosłownie swoje dzieła młotkiem w pocie czoła. Owszem, można i tak. Jest wiele metod, jeden woli młotek, inny komputer, jeszcze ktoś zlepi resztki bursztynu smołą i dostanie za to nagrodę. Projektant projektuje, przeważnie pracuje na zamówienie, które najczęściej jest bardzo dokładnie określone. I żeby je dobrze wykonać, potrzebne jest precyzyjne narzędzie, czyli komputer z odpowiednim oprogramowaniem. A praca w programie nie polega na podłożeniu rysunku i wciśnięcia klawisza enter. Projekt, który powstanie, nie jest „obrazem namalowanym przez malarza”, a jest wirtualnym prototypem. Modelem, o niebo lepszym i dokładniejszym niż model wykonany ręcznie z wosku. Czy można takie doskonałe narzędzie zlekceważyć? A czy producent dzisiaj będzie wymagał od projektanta rysunku czy szkicu, skoro może dostać prototyp? A co najważniejsze, kierunek okazał się słuszny i poprowadził do następnych sukcesów, bo za takie mogę uznać obecność moich projektów w trendbookach GemVisions 2011 i 2014 wydanych przez Swarovski Gems czy udział w Exhibition in Print zorganizowaną przez Society of North American Goldsmiths w 2010 roku. No i już tegoroczny udział w wystawie na Targach VicenzaOro Winter 2014.
Pana prace zostały zaprezentowane na międzynarodowej wystawie Around the future: 3D printing for jewellery. Co oznacza dla pana ten niewątpliwy sukces?
Przede wszystkim to, że droga, którą wybrałem omijając buntowników, jest właściwa. Od dawna myślę o biżuterii, która byłaby bezpośrednio drukowana z odpowiedniego plastiku o odpowiedniej wytrzymałości tak, by po zdjęciu z drukarki można było ją od razu założyć. Ta wizja jest niezwykle atrakcyjna i jak widać bardzo popularna. Ale dopiero całkiem niedawno udało mi się nawiązać współpracę z firmą 3D Wydruki, która ma odrobinę szaleństwa we krwi niezbędną do takich eksperymentów i ma też, co jest niemniej ważne, odpowiednie drukarki. I tak naprawdę mój udział w tej wystawie bez nich byłby niemożliwy. I chciałbym im tu jeszcze raz podziękować za współudział. W wystawie wzięło udział 36 twórców z całego świata. Niestety nie byłem na wernisażu, ale wiem, że zainteresowanie wystawą było ogromne i po zakończeniu Targów w Vicenzy przeniesiono ją do Mediolanu, co jest w sumie oczywiste ze względu na to , że inicjatorem wystawy był Wydział Wzornictwa Politechniki w Mediolanie. Byłem jedynym Polakiem, i trochę się dziwię, że nasze uczelnie pomimo, że kształcą projektantów traktują CAD po macoszemu. Korzystanie z komputera w projektowaniu staje się prawie tematem drwin i ironii. Dziwi mnie to bardzo, bo niewyobrażalnie ogranicza umiejętności absolwentów, a ci którzy chcą się tego nauczyć, muszą robić to na własną rękę. Wygląda to tak, jakby projektowanie 3D zostało zepchnięte do „drugiego obiegu”, czyli do podziemia. Owszem, druk 3D jest modny, jest bohaterem pokazów, konferencji i imprez weekendowych. Ale w tym wszystkim jakby celowo pomija się fakt, że aby drukować trzeba mieć plik z modelem.
Dokąd według pana zmierza świat biżuterii? Czy według pana będziemy obserwowali zanik klasycznego rzemiosła artystycznego na rzecz biżuterii powstającej w wyniku wykorzystania nowoczesnych technologii?
A co dostanę jeśli zgadnę? Nie, wprost przeciwnie. Klasyczne rzemiosło będzie istniało zawsze i będzie się miało coraz lepiej. Duże firmy jubilerskie, z sieciami własnych sklepów, nie mają już żadnych szans na rozwój. Biżuteria to nie ziemniaki czy proszek do prania, dzisiaj nie można już sprzedawać kilka lat tego samego modelu pierścionka w stu sklepach. Klient szuka i będzie szukał indywidualizmu i za to będzie gotów zapłacić, bo świadomość, że takich pierścionków zaręczynowych jak na wystawie są setki, jest po prostu przerażająca. A na dodatek w małej firmie zapłaci zdecydowanie mniej. I w tym widzę przyszłość dla małych, prężnych firm i rzemiosła. Jednoosobowa firma jest w stanie zrobić za każdym razem inny pierścionek, bo tak pracuje od lat. Małe firmy, które będą chciały przetrwaćm mogą zatrudnić dobrego projektanta i wyposażyć się w nowoczesne technologie. Wtedy mogą wprowadzać na rynek kilka nowych wzorów w miesiącu albo realizować indywidualne zamówienia. Bo właściwie rozumiany design jest obecnie jedynym możliwym narzędziem konkurencyjności. No i nie wolno zapominać o strefie fashion, bo to obecnie największy sektor rynku. I sądzę, że już całkiem niedługo technologia 3D stanie się obowiązującą. I co ciekawe, obecnie pierwsze jaskółki trójwymiarowej wiosny są obecne najczęściej na pokazach mody. Niemożliwa do wykonania inną techniką biżuteria z tworzyw sztucznych, być może o ulepszonych powierzchniach i uzupełniana innymi materiałami, będzie standardem niedalekiej przyszłości. A drukarki już całkiem niedługo stanieją na tyle, by stać w każdym domu obok zmywarki. I po wybraniu modelu w internecie wydrukujemy go sobie sami.
Skąd wzięło się u pana zamiłowanie do tworzenia projektów komputerowych biżuterii?
Bo lubię komputery. Za ich bezgraniczną cierpliwość i to, że nie wytwarzają odpadków. Ale poważnie, to dlatego, że zawsze rysowałem projekt, a potem dopiero go realizowałem. Rysowanie pozwalało eliminować błędy, od dziecka konstruowałem różne dziwne modele i maszyny. Eliminowało, ale nie wszystkie. Trójwymiarowy przedmiot na ekranie komputera można obejrzeć z każdej strony, rysunek na to nie pozwala. Można zmierzyć wszystko, dopasować, wyznaczyć środek ciężkości. Wygląda na to, że mam intuicję. Bo zacząłem korzystać z komputera dwa lata przed pojawieniem się w Polsce pierwszej jubilerskiej drukarki. I jak okazało się, że potrzeba kogoś, kto zrobi model, to miałem już dwa lata pracy za sobą. Metale szlachetne stawiają jednak przed projektantem poważne ograniczenia – wielkość przedmiotu decyduje o wadze, a w przypadku metali szlachetnych w ogromnym stopniu o cenie. I to co mnie zawsze najbardziej pociągało, czyli większe formy, było nieosiągalne. I po latach doczekałem się maszyn drukujących tworzywa sztuczne, precyzyjnie i tanio. I teraz już mojej wyobraźni nic nie ogranicza. To bardzo inspirująca świadomość.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Trudno powiedzieć skąd. Pomijając konkretne zmówienia, które dość precyzyjnie określają ramy projektu, to głównie polegam na swojej wyobraźni. Świat wokół jest bardzo ciekawy i ciągle jesteśmy atakowani przez bezlitosną zamieć informacyjną. Kiedyś się zastanawiałem, jak to jest u mnie z tymi inspiracjami, zwłaszcza kiedy dowiaduję się co inspirowało innych, gdy tworzyli. Myślę, że u mnie ten proces jest odwrotny niż działanie maszynki do mięsa… wpada przemielona miazga, a z drugiej strony wychodzą jednolite, zespolone kawałki i niekoniecznie z tych samych składników. To coś w rodzaju mimowolnej syntezy wcześniej i niekoniecznie w tym celu zanalizowanych zjawisk z różnych dziedzin.
Jak ocenia pan rynek biżuterii autorskiej w Polsce? Czy można wskazać jakieś cechy wspólne dla polskich projektantów biżuterii?
Wszyscy widzimy, że rynek biżuterii autorskiej umiera, jeżeli już tak naprawdę nie umarł. Nie bez znaczenia jest utrata kontaktu z rzeczywistością, która wynika ze źle rozumianej funkcji biżuterii. To powinniśmy wrócić do pierwszego pytania o to, czy artysta może kreować własną definicję biżuterii i kpić z konwencji. Artysta może, ale klient nie musi się z tym utożsamiać. Chcąc cokolwiek sprzedać, musimy znać oczekiwania klienta. A czego szuka w biżuterii potencjalny nabywca? Chce mieć przedmiot, którym będzie się mógł ozdobić i co za tym idzie wyróżnić. A czy kpina z biżuterii może zdobić tak samo jak biżuteria i czy nie jest może tak, że klient podświadomie tę kpinę bierze do siebie? Ma nosić kolczyki z końskiego łajna? Oczywiście, że zawsze znajdzie się ktoś równie zbuntowany jak artysta, ktoś wyznający bunt jak religię, ale jak uczy historia, takich jednostek jest zawsze dużo mniej. Można próbować na siłę przekonywać klientów, że jest się wybitnym twórcą, bo zdobywamy przecież konkursowe laury. Ale to nie przekłada się na sprzedaż, bo fajnie jest dostać nagrodę za „kawałek zużytej sztuki”, ale czy to przekona klienta by za to zapłacił? Kurator konkursów często przypomina, że obnoszenie się srebrem i złotem jest mocno podejrzane w obecnym świecie i rzuca na taką osobę cień podejrzenia o handel bronią czy narkotykami. To zupełna głupota, bo w większości wypadków wartość noszonej na sobie biżuterii jest znikomym ułamkiem ceny posiadanego samochodu i rzadko kiedy jest wyższa od posiadanego telefonu komórkowego. Dlaczego nie wypada mieć pierścionka za 2500 zł, a telefon tak? I pomimo tego, że polscy projektanci są najlepsi na świecie, kręcimy się od kilkunastu lat na karuzeli destrukcyjnego buntu, powtarzając dadaistyczne motywy w nieskończoność. Jest w tym troszkę winy projektantów, bo to są zwyczajni ludzie i mają jak wszyscy skłonności do lenistwa. I skoro można dostać nagrodę za prosty w realizacji pomysł, zaskoczyć czymś czego jeszcze nikt jako ozdoby nie użył, to czemu nie? Po co tracić czas na doskonalenie warsztatu, naukę programów czy robienie projektów? Salony sławy są ciągle atrakcyjne, tylko nikt jakoś nie potrafi dostrzec faktu, że bunt przyjęty za obowiązującą postawę twórczą przestaje natychmiast być prawdziwym buntem, a staje się obowiązkowym nurtem sztucznej sztuki prowadzącej do nieodwracalnego upadku.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Michałem Gradowskim, historykiem sztuki złotniczej, autorem wielu publikacji naukowych dotyczących dawnej sztuki złotniczej. Jego zasługą dla dziedzictwa kulturowego jest zainicjowanie i kierowanie gromadzeniem specjalistycznej dokumentacji zabytkowego złotnictwa z terenu całej Polski.
Polski Jubiler: Jest pan jednym z inicjatorów powstania w Polsce Muzeum Sztuki Złotniczej, które gromadzi wyroby dawnego i współczesnego złotnictwa, ze szczególnym uwzględnieniem złotników polskich i w Polsce działających. Skąd wziął się pomysł, aby powstało takie muzeum w naszym kraju? I jak udało się tego dokonać?
Michał Gradowski: U schyłku lat 70. warszawski kolekcjoner Jędrzej Jaworski wraz z grupą znajomych wymyślił, że na bazie jego kolekcji sreber, składającej się mniej więcej z 500 egzemplarzy, można założyć Muzeum Sztuki Złotniczej i udostępnić ten zbiór publiczności. Po podjęciu decyzji stanęliśmy przed dylematem, gdzie powinna znajdować się siedziba muzeum. Uznano, że nie warto otwierać placówki w Warszawie, ponieważ będzie to kolejne muzeum w stolicy, a w związku z tym nie zostanie zauważone przez publiczność. Wybór padł na Kazimierz nad Wisłą, gdzie przyjeżdża wielu turystów. Nie bez znaczenia był też fakt, że w Kazimierzu znacznie łatwiej było pozyskać lokal na muzeum. W tym czasie konserwatorem dla miasta Kazimierza i okolicznych zabytków oraz dyrektorem istniejącego już Muzeum Kazimierza Dolnego, przemianowanego później na Muzeum Nadwiślańskie, był Jerzy Żurawski. Człowiek ten okazał się szalenie nam życzliwy i znalazł dla Muzeum Sztuki Złotniczej znakomite miejsce. Warto bowiem wiedzieć, że Kazimierz w tamtych czasach był już odbudowany po zniszczeniach wojennych, z wyjątkiem jednej starej kamienicy. Tuż koło Rynku znajdowały się ostatnie ruiny wojenne – piękne kamienne piwnice zasypane po samo sklepienie gruzem i oplecione parterowym murem. Dzięki Jerzemu Żurawskiemu piwnice zostały odgruzowane, a parterowe mury – przykryte dachem. I tak powstało muzeum, gdzie zabytkowe srebra zostały wyeksponowane w starych, kamiennych piwnicach. Była to nasza pierwsza siedziba, jednak, jak mieliśmy się przekonać, nie ostatnia. Niemniej pod koniec 1979 roku otworzyliśmy pierwszą wystawę sztuki złotniczej. Jędrzej Jaworski, który początkowo przeznaczył swoje zbiory jako depozyt, w momencie, gdy nastąpiło otwarcie, depozyt zamienił na dar.
Jak wyglądała struktura organizacyjna Muzeum Sztuki Złotniczej?
Każda placówka muzealna musi mieć swoją administrację, i żeby nią nie obciążać Muzeum Sztuki Złotniczej, powołano je jako oddział Muzeum Nadwiślańskiego, tak samo jak np. Muzeum Plakatu w Wilanowie jest oddziałem Muzeum Narodowego.
Otwarcie Muzeum to jednak dopiero początek, ponieważ aby mogło ono funkcjonować, muszą znajdować się w nim eksponaty. W jaki sposób pozyskiwaliście państwo obiekty dla Muzeum Sztuki Złotniczej?
Były to czasy, kiedy jeszcze było więcej pieniędzy przeznaczanych na zakupy muzealiów, a w warszawskich antykwariatach można było znaleźć sporo cennych zabytków. Kupiliśmy wtedy sporo sreber kościelnych, udało mi się kupić nawet piętnastowieczny kielich mszalny. Jaworski nie zbierał sreber kościelnych, wychodząc z założenia, że większość obiektów dostępnych na rynku pochodzi z kradzieży. Swoje prace zaczęli nam też wtedy przekazywać artyści złotnicy. Dzięki ich ofiarności z czasem powstał w Muzeum Sztuki Złotniczej pokaźny zbiór sztuki współczesnej. Zdarza się także, że kolekcjonerzy oddają muzeum swoje prywatne zbiory w depozyt. W tej chwili dysponujemy blisko dwoma tysiącami eksponatów.
Jak na przestrzeni lat rozwijało się muzeum?
Przez pierwsze dwadzieścia lat, pracując w Warszawie w Ośrodku Dokumentacji Zabytków, pełniłem funkcję kustosza naszego muzeum nieodpłatnie. Potem na moje miejsce przyszła Aniela Ryndziewicz, historyk sztuki, która zaczęła pracować jako pełnoetatowy kierownik Muzeum Sztuki Złotniczej. I dopiero wtedy ruszyły najbardziej spektakularne działania muzeum. Do tej pory wykonywana była bowiem tylko standardowa praca muzeum – prezentowana była ekspozycja stała oraz organizowane były wystawy czasowe, na których swoje prace pokazywali współcześni złotnicy. Urządzaliśmy też wystawy srebra nowego bądź starego z cudzych zbiorów, np. ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie lub z prywatnej kolekcji Franciszka Starowieyskiego. Od momentu pojawienia się Anieli Ryndziewicz praca muzeum ruszyła pełną parą. Muzeum zaczęło się dynamicznie rozwijać. Zaczęto organizować duże wystawy tematyczne z albumowymi katalogami, towarzyszyły im sesje naukowe. Prowadzona działalność wydawnicza zaowocowała m.in. dwoma tomami Katalogu Zbiorów Muzeum Sztuki Złotniczej, katalogami wystaw czasowych, a ostatnio pierwszym polskim tłumaczeniem „Traktatu o Złotnictwie” Benvenuta Celliniego. Zakupiono bardzo cenny zespół kilkuset elementów wyposażenia dawnego warsztatu złotniczego – takiego zespołu narzędzi złotniczych nie posiada żadne muzeum w kraju. Zaczęto organizować warsztaty złotnicze.
Czym są i do kogo są skierowane warsztaty złotnicze?
Historycy sztuki, którzy badają stare srebra, muszą nie tylko umieć ocenić je z punktu widzenia artystycznego, ale także trzeba umieć rozpoznać ich technikę wykonania, a niestety na uczelniach nie prowadzi się zajęć z technik złotniczych. Brak tej wiedzy bardzo utrudnia pracę. W związku z tym na rzeczonych warsztatach złotniczych historycy sztuki z najrozmaitszych muzeów polskich mieli możliwość poznania technik złotniczych. Udało się znaleźć wybitnych fachowców od dawnych technik złotniczych, którzy prowadzili wykłady i praktyczne pokazy. Tu każdy z uczestników miał możliwość przełożyć zgromadzoną wiedzę na praktyczne umiejętności poprzez własnoręcznie próbowanie różnych technik złotniczych. Oprócz tego w Muzeum Sztuki Złotniczej prowadzone są warsztaty złotnicze dla amatorów, na których mogą oni zdobyć wiele ciekawych wiadomości na temat warsztatu dawnych mistrzów złotnictwa i jednocześnie samodzielnie wykonać jakiś srebrny drobiazg dla siebie na pamiątkę.
Wspominał pan, że Muzeum Sztuki Złotniczej musiało zmienić swoją siedzibę. Dlaczego tak się stało?
Muzeum Sztuki Złotniczej, jak już wspominałem, znajdowało się przy Rynku. Z roku na rok powiększała się kolekcja zgromadzonych eksponatów, co spowodowało, że w piwnicach zaczęło brakować miejsca. W związku z powyższym Jerzy Żurawski uznał, że należy uprzątnąć resztę zasypanych gruzem piwnic. Natychmiast przystąpiono do odgruzowania. Równocześnie jednym z oddziałów Muzeum Nadwiślańskiego został Zamek w Janowcu, którego fragmenty murów groziły zawaleniem. Działając w stanie wyższej konieczności Jerzy Żurawski przeznaczał wszystkie środki finansowe na ratowanie Zamku w Janowcu. Kiedy już udało się uratować Janowiec, nastał czas oszczędności budżetowych i zabrakło pieniędzy na dokończenie prac w naszym muzeum. Na czas remontu ekspozycja złotnictwa została przeniesiona do Kamienicy Celejowskiej, gdzie prezentowana była wraz z malarstwem. Koegzystencja trwała kilka lat, jednak taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Na szczęście „wolna” okazała się dawna dwukondygnacyjna dzwonnica, którą Muzeum Sztuki Złotniczej otrzymało jako tymczasową siedzibę. W miejscu tym było niezwykle ciasno, można było eksponować niewielką część naszych zbiorów, ale nawet w tych trudnych warunkach wystawy sztuki złotniczej cieszyły się wielkim zainteresowaniem odwiedzających. Nie mniej sytuacja muzeum była nie do pozazdroszczenia – z jednej strony rozgrzebana robota w piwnicach, z drugiej ciasna siedziba, gdzie nie można wyeksponować większości zbiorów. W związku z powyższym dyrekcja Muzeum Nadwiślańskiego rozpoczęła starania o dotację z Unii Europejskiej na rozbudowę nowej siedziby Muzeum Sztuki Złotniczej.
Należy pamiętać, że muzeum było szalenie popularne, jest to bowiem jedyne Muzeum Sztuki Złotniczej w Polsce i jedno z nielicznych w Europie, co sprawiło, że starania te zakończyły się sukcesem. Zgodnie z założeniami budowy, na parterze miała być recepcja wraz z pomieszczeniami technicznymi – szatnią, kasą itp. – oraz ekspozycja pełnego wyposażenia starego warsztatu złotniczego. Miała być umieszczona w ten sposób, aby warsztat widoczny był zarówno dla osób odwiedzających placówkę, jak i przez parterowe okno dla przechodniów mijających muzeum. W nowej siedzibie w odrestaurowanych piwnicach miały być eksponowane stare srebra, zaś na pierwszym piętrze miała być sala na wystawy czasowe, zarówno sztuki złotniczej, jak i innych oddziałów Muzeum Nadwiślańskiego, oraz stała ekspozycja współczesnej sztuki złotniczej. Reszta pomieszczeń pomyślana była jako miejsce dla warsztatów konserwatorskich, złotnicza biblioteka naukowa oraz pomieszczenia techniczne i biurowe oddziału Muzeum Sztuki Złotniczej. Muzeum zostało wybudowane i otrzymało piękny, nowoczesny budynek. Jednak mimo tego Muzeum Sztuki Złotniczej znalazło się w sytuacji, która zbulwersowała niemal całe środowisko złotników i muzealników. Polskę obiegła informacja, że zniknie z mapy polskich muzeów jedyne Muzeum Sztuki Złotniczej. Przed dwoma laty nastała nowa pani dyrektor w Muzeum Nadwiślańskim – naszej jednostce nadrzędnej – i postanowiła, że przeznacza budynek na siedzibę dyrekcji i administracji tego muzeum, a złotnictwo może obecnie korzystać tylko z piwnic. Daje to szansę na ekspozycję zaledwie części zbioru. Brak funduszy uniemożliwia nie tylko nowoczesną aranżację ekspozycji w tych piwnicach, ale nawet urządzenie stałej ekspozycji złotnictwa współczesnego. Sytuacja ta zbulwersowała znaczną część środowiska artystów złotników, których prace zostały w magazynach. Dodatkowo z inicjatywy dyrekcji zlikwidowana została nazwa Muzeum Sztuki Złotniczej.
Jak według pana można tłumaczyć takie decyzje dyrekcji Muzeum Nadwiślańskiego?
Nowa dyrekcja Muzeum Nadwiślańskiego wprowadzając szereg reform postanowiła w nowym statucie zmienić nazwę swego oddziału Muzeum Sztuki Złotniczej na Oddział Sztuki Złotniczej. Nie potrafię zrozumieć, czemu pani dyrektor zdecydowała się wyciąć wyraz Muzeum z nazwy naszego oddziału. Wydawać by się mogło, że to niewielka zmiana, a jednak… w każdym większym muzeum w kraju jest dział sztuki złotniczej, a Muzeum Sztuki Złotniczej było w Polsce tylko jedno. W obronie tej od lat funkcjonującej nazwy występowała nie tylko Aniela Ryndziewicz i ja, ale także inne osoby i instytucje współpracujące z nami, w tej liczbie Stowarzyszenie Twórców Form Złotniczych, które od swego powstania jest z nami tak blisko powiązane, że wpisało Muzeum Sztuki Złotniczej na listę swych członków honorowych. W rozmowie ze mną pani dyrektor twierdziła, że jedynym powodem takiej zmiany jest konieczność ujednolicenia nazw wszystkich oddziałów i że nie może jedno muzeum być oddziałem innego muzeum.
Moja argumentacja, że Muzeum Plakatu w Wilanowie jest oddziałem Muzeum Narodowego w Warszawie, zaś Muzeum Bursztynu jest oddziałem Muzeum Historycznego m. Gdańska i nikt nie widzi w tym problemu, nie przekonała jej. Rozumiem – w Muzeum Nadwiślańskim chce mieć jednolitość i już. Ale jak wobec tego tłumaczyć fakt, że w tym samym nowym, „ujednoliconym” statucie figuruje oddział o nazwie Muzeum Czartoryskich w Puławach? Powtarzam raz jeszcze – nie potrafię wyjaśnić, czemu zmieniono nazwę szeroko znanego Muzeum Sztuki Złotniczej.
Dziękuję za rozmowę.
Sprzedawcy i producenci biżuterii dewocyjnej podkreślają, że w ostatnim czasie znacznie wzrosła sprzedaż tego rodzaju wyrobów biżuteryjnych w sklepach internetowych. Biżuteria religijna kupowana jest także w sklepach z dewocjonaliami, najrzadziej po zakup krzyżyka bądź medalika klienci wybierają się do salonów jubilerskich.
Niepokojący wydaje się fakt, że sprzedaż dewocjonaliów w Polsce zmniejsza się. Polacy coraz rzadziej decydują się na zakup złotego krzyżyka bądź medalika z okazji uroczystości kościelnych. Znacznie częściej wybierając prezent z tej okazji decydują się na srebrne łyżeczki, ramki, a nawet złotą biżuterię z brylantami.
Spadek sprzedaży
– Szacuje się, że sprzedaż biżuterii dewocyjnej w ostatnim dziesięcioleciu spadła o około 60 proc. – zauważa Paweł Krajewski, producent biżuterii dewocyjnej.
– Coraz mniejsza liczba klientów decyduje się na zakup tradycyjnych krzyżyków czy medalików – dodaje. Tradycyjnie w Polsce biżuterię religijną kupowało się z okazji chrztu oraz komunii, teraz sytuacja uległa zmianie. Jak podkreślają właściciele salonów jubilerskich, klienci zamiast złotych i srebrnych łańcuszków z medalikiem wybierają srebrne łyżeczki, ramki na zdjęcia czy smoczki. Polacy decydują się także na biżuterię, która niekoniecznie związana jest z uroczystościami religijnymi. W salonach jubilerskich kupują złote łańcuszki z zawieszkami, czy pierścionki z kamieniami szlachetnymi.
– Zależy im na ofiarowaniu dziecku pamiątki z uroczystości, która nie musi mieć charakteru religijnego – mówi Bogdan Wyżykiewicz, jubiler.
– Jeszcze do niedawna wydawało się to nie do pomyślenia – dodaje. Właściciele salonów jubilerskich podkreślają, że w swoim asortymencie posiadają standardowy zestaw biżuterii dewocyjnej, ponieważ zawsze może znaleźć się klient, któremu zależeć będzie na kupnie tego rodzaju ozdoby.
Zmiana struktury rynku
Z analizy rynku wynika także, że klienci zainteresowani kupnem biżuterii dewocyjnej kupują ją w wyspecjalizowanych w sprzedaży dewocjonaliów sklepach. – Głównymi odbiorcami naszych złotych i srebrnych dewocjonaliów są sklepy zlokalizowane przy kościołach czy miejscach kultu pielgrzymkowego – mówi Paweł Krajewski. – Klienci tych sklepów chętnie decydują się na zakup tego rodzaju ozdób – dodaje. Warto zauważyć, że bardzo dobrze sprzedają się srebrne różańce, złote łańcuszki i medaliki z wizerunkiem Jana Pawła II . Najpopularniejszymi medalikami są te z wizerunkami Matki Boskiej Loretańskiej. Coraz częściej w sklepach jubilerskich pojawiają się dewocjonalia wykonane z bursztynu. Klienci kupują oryginalne różańce z koralu, pereł czy bursztynu. Warto jednak zauważyć, że tendencja ta powoli się przełamuje i w ofercie można znaleźć coraz więcej ciekawych wzorów biżuterii religijnej wykonanej z mniej tradycyjnych materiałów, takich jak bursztyn czy tytan. Klienci coraz chętniej wybierają dewocjonalia za pośrednictwem sieci. – Klienci chętnie kupują krzyżyki i medaliki w sklepach internetowych – mówi Paweł Krajewski. – Dewocjonalia są niemal identycznie, nie trzeba widzieć ich na własne oczy, aby dokonać odpowiedniego wyboru, stąd duże zainteresowanie kupnem ozdób religijnych przez internet – podsumowuje.
Rozmowa z Patrykiem Nieczarem-Nieczarowskim, artystą, który w swojej pracy łączy klasyczną rzeźbę i starożytne techniki korpusowe. Dla którego płatnerstwo to nie tylko rzemiosło o historyczno-militarnym charakterze, ale też dyscyplina rzeźbiarska, stanowiąca doskonałe medium artystycznej wypowiedzi.
Polski Jubiler: Jakby pan się opisał, kim pan jest i skąd pochodzi?
Patryk Nieczar Nieczarowski: Pochodzę z Dolnego Śląska. Urodziłem się w Świdnicy gdzie ukończyłem liceum ogólnokształcące o profilu plastycznym. Dorastałem jednak w Strzegomiu, mieście znanym z przemysłu kamieniarskiego. Obecnie mieszkam w Rogoźnicy, nieopodal Strzegomia. W pobliżu tej miejscowości znajduje się muzeum obozu koncentracyjnego „Gross Rosen”. Z wykształcenia jestem rzeźbiarzem. Ukończyłem wrocławską ASP . Na co dzień zajmuję się szeroko pojętą metaloplastyką – w szczególnym zakresie płatnerstwem. Wykonując repliki dawnego uzbrojenia ochronnego, w głównej mierze hełmów. W dawnych czasach płatnerza wyspecjalizowanego w wytwarzaniu hełmów nazywano „galeatorem” (łac. galea – hełm) , dlatego lubię czasem też tak siebie nazywać.
Jak scharakteryzowałby pan swoją sztukę?
Cóż… najprościej mógłbym ją określić mianem „blaszana, kuta i klepana”.
Co sprawiło, że zaczął pan tworzyć w tak niecodzienny sposób?
Skusiła mnie do tego ciekawość i chęć sprawdzenia samego siebie. Zawsze podziwiałem dzieła dawnych płatnerzy i złotników. Niejednokrotnie zastanawiałem się nad samym procesem wytwarzania. Postanowiłem samemu spróbować. . . w końcu „nie święci garnki lepią”.
Skąd wzięło się u pana zainteresowanie sztuką dawną?
Historią sztuki zacząłem interesować się jeszcze w liceum. Było to poniekąd spowodowane chęcią zaimponowania pewnej dziewczynie, która bardzo mi się podobała. Oboje braliśmy udział w olimpiadach z zakresu historii sztuki. To była zawzięta rywalizacja, ale zwieńczona wspólnym sukcesem – Dominika jest obecnie moją żoną. Z końcem liceum kierunek moich zainteresowań skoncentrował się na kulturze dawnych ludów Europy: Celtów, Germanów, Wikingów i Słowian. Szczególnie w aspekcie mitologii i wierzeń. Później skupiłem się głównie na Słowiańszczyźnie okresu wczesnego średniowiecza, również w obszarze kultury materialnej. Wskutek czego związałem się z ruchem rekonstrukcji historycznej. Niedługo później rozpoczęła się moja przygoda z płatnerstwem.
Kiedy postanowił pan zostać artystą i wyrażać siebie przy pomocy rzeźby tworzonej przy zastosowaniu technik wspólnych płatnerstwu i złotnictwu?
Wydaje mi się, że artystą nie można zostać. Albo się „to” ma, albo nie. Potrzeba wyrażania się za pomocą języka plastyki pojawiła się u mnie już w wieku dziecięcym.
Zawsze lubiłem rysować. Najwcześniejsze inspiracje pochodziły z telewizji. Oglądałem np. „Sondę” albo „Z kamerą wśród zwierząt”, a następnie przenosiłem swoje obserwacje na papier. Później była szkoła, liceum i studia – cały czas w kierunku plastyki. Potrzeba tworzenia rzeźb z zastosowaniem technik płatnersko-złotniczych wynikała z pewnego zawodowego niedosytu… być może nieco głośniej odezwał się we mnie głos artysty. Do pewnego momentu moja praca skupiała się jedynie na wykonywaniu replik w oparciu o źródła archeologiczne i ikonograficzne. To wspaniałe zajęcie, dające ogromną satysfakcję, ale polega ono w głównej mierze na odtwórstwie. Ten sam zabytek hełmu może w podobny sposób wykonać wielu płatnerzy… a ja potrzebowałem czegoś więcej. Czegoś co będzie kojarzone tylko z moją osobą, jako płatnerza i rzeźbiarza. Bóg daje człowiekowi talent, a diabeł obsypuje go szczyptą próżności… i to jest przepis na artystę.
Jaki materiał jest pana ulubionym i dlaczego?
Z pewnością jest nim blacha. Najczęściej stalowa, mosiężna lub miedziana, choć wykorzystuję również inne metale i ich stopy. Blacha zawsze jest taka sama, na początku płaska i pusta, ale odpowiednie zabiegi potrafią zmienić ją w przestrzenną formę. Najbardziej lubię pracować w miedzi. To bardzo „żywy” metal, dający się stosunkowo łatwo kształtować. Uważam, że miedź jest najpiękniejsza. Nie na darmo starożytni łączyli miedź z Afrodytą.
Czy mógłby pan podzielić się z naszymi czytelnikami swoim warsztatem – w jaki sposób powstają pana dzieła?
Praca nad każdą rzeźbą rozpoczyna się od glinianego modelu, który potem utrwalam w gipsie lub żywicy syntetycznej. To jest baza do pracy z blachą, którą kształtuję w różnoraki sposób. Stosuję cały wachlarz technik płatnersko- złotniczych, z których najważniejszą jest tzw. raising (z ang. podnoszenie). To jedna z najstarszych technik metaloplastycznych. Polega na formowaniu z kawałków blachy form przestrzennych bez cięć i łączeń, przy zastosowaniu różnego typu klepadeł i młotków. Oprócz tego stosuję różne odmiany klasycznego repusu i trybowania oraz różne techniki wykończeniowe (mechaniczne, ogniowe, chemiczne).
Co w procesie tworzenia sprawia panu najwięcej satysfakcji, a jaką część pracy najmniej pan lubi?
Myślę, że najbardziej fascynuje mnie sam raising. Ta technika graniczy niemal z alchemią. To niesamowite widzieć, jak z płaskiej blachy wyłania się przestrzenna forma, np. twarz. Wymaga to oczywiście ogromnej cierpliwości i to jest minus. Tu, niestety, nie da się niczego zrobić szybko. Każde posunięcie musi być dobrze zaplanowane, w przeciwnym razie nietrudno o błędy. Lepiąc w glinie czy kując w kamieniu kształtuje się formę w trzech wymiarach. Pracując w blasze, dochodzą nam dodatkowe dwa – grubość i twardość obrabianego materiału. Niedostatek grubości może nam uniemożliwić osiągnięcie planowanego efektu albo spowodować przerwanie materiału. Podobnie jeśli w porę nie zmiękczymy blachy poprzez wyżarzanie możemy doprowadzić do jej pęknięcia i całą pracę trzeba będzie rozpocząć od nowa.
Skąd czerpie pan inspirację ?
Głównym źródłem inspiracji była dla mnie i jest archeologia. Wynika to zresztą bezpośrednio z mojej pracy rekonstruktora. Zabytki to nieprzebrana skarbnica natchnienia szczególnie te starożytne. Sztuka Bliskiego Wschodu, Egiptu, Grecji, Rzymu czy Zakaukazia jest moim podstawowym obszarem poszukiwań. Idea maski portretowej interesuje mnie najbardziej, a starożytność obfituje w podobne artefakty. Wystarczy choćby wspomnieć złote maski z Myken czy z grobowca Tutanchamona. Wyjątkową fascynacją darzę maski stanowiące element hełmu (tzw. hełmy twarzowe). Najpiękniejsze egzemplarze tego typu osłon głowy pochodzą z czasów imperialno-rzymskich i kojarzone są igrzyskami kawaleryjskimi hippika gymnasia. To właśnie te hełmy skłoniły mnie do twórczych eksperymentów wykorzystania użytkowej formy hełmu jako medium dla ukazania portretu.
Jakie ma pan plany na przyszłość?
Przede wszystkim chciałbym doprowadzić do końca wszystkie rozpoczęte projekty rzeźbiarskie. Obecnie tworzę kolejny portret cyklu „Raised Stars” przy współpracy z artystką, której personaliów nie mogę jeszcze zdradzić. Poza tym mam całą masę nowych pomysłów i niestety ograniczone możliwości czasowe. Myślę jednak, że sobie poradzę i niebawem, będę mógł zaprosić na kolejną wystawę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Jackiem Ostrowskim, projektantem biżuterii i założycielem firmy Ostrowski- Design. Jego biżuteria znajduje się m.in. w Muzeum Bursztynu w Gdańsku, Museum of Modern Art w Kanadzie, Muzeum Bursztynu w Kaliningradzie w Rosji, jak również w The Hunterian Museum and Art Gallery w Glasgow w Szkocji.
Polski Jubiler: Zdjęcie biżuterii pana autorstwa znalazło się na okładce wydanego ostatnio albumu Jewelry Design autorstwa Natalio Martina. W albumie możemy znaleźć prace biżuteryjne wykonane przez 68 artystów z całego świata. Co znaczy dla pana fakt, że Dragon – srebrny pierścionek z kryształem Swarovski Elements pana autorstwa znalazł się na okładce tak prestiżowego periodyku?
Jacek Ostrowski: To dla mnie zaszczyt znajdować się pośród tak znakomitych artystów, jak również duże wyróżnienie, że z tak wielu projektantów to właśnie mój pierścionek znalazł się na okładce. Moja biżuteria została zauważona i wybrana przez znawców tematu, co powoduje, że czuję się doceniony.
Czym dla pana jest biżuteria?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Biżuteria jest dla mnie sposobem na wyrażenie siebie. Nie wyobrażam sobie, abym mógł robić w życiu coś innego niż tworzyć biżuterię.
Jak wyglądała pana droga ku staniu się jednym z najlepszych polskich projektantów biżuterii?
Moja przygoda ze sztuką i projektowaniem zaczęła się w Italii, gdzie spędziłem sześć lat mojego życia. Będąc tam miałem możliwość zaobserwować sztukę, poznać głębię kultury na wysokim poziomie. Nauczyłem się innego spojrzenia na archutekturę i otaczający mnie świat. Odkryłem w sobie ogromną fascynację sztuką i chęć tworzenia. Powróciłem do ojczystego kraju i postanowiłem realizować swoje pragnienia w projektowaniu. Taki kierunek kształcenia podjąłem w roku 2002 na Politechnice Koszalińskiej w Instytucie Wzornictwa. Na studiach poznałem różnorodne techniki malarstwa, rzeźby, rysunku, grafiki, fotografii i komunikacji wizualnej, co rozwinęło we mnie zdolność profesjonalnego spojrzenia na projektowanie. Studia ukończyłem dyplomem z wyróżnieniem i tytułem magistra sztuki. Moja prawdziwa przygoda z biżuterią zaczęła się równocześnie z rozpoczęciem nauki na studiach. W tym czasie starałem się – dzięki ciężkiej pracy, uporowi oraz zdobytej wiedzy – stworzyć swój własny styl inspirowany prostotą i geometrią formy.
Pierwsze prace kreujące mój styl stworzyłem na targi Amberif w 2006 roku. Zdobyłem tam moją pierwszą nagrodę, złoty medal za zestaw biżuterii z bursztynem „4wave”. Od tego się wszystko zaczęło. Bursztynowa biżuteria mojego autorstwa została zauważona i po raz pierwszy doceniona przez klientów z całego świata. Jak udało się panu stworzyć swój własny, rozpoznawalny styl? Zawsze podobało mi się wzornictwo nowoczesne. Miałem aspiracje, aby wprowadzić na rynek swoją biżuterię, która będzie wyróżniała się na tle innych obiektów biżuteryjnych. Udało mi się połączyć moją fascynację wzornictwem nowoczesnym z biżuterią. W momencie, gdy zaczynałem tworzyć, na rynku było niewiele prac, które można by określić mianem biżuterii nowoczesnej. Może dlatego moje prace zostały dość szybko zauważone.
Uznanie międzynarodowej publiczności oraz wiele nagród zawdzięcza pan swojej autorskiej srebrnej biżuterii z bursztynem. W najnowszych kolekcjach wykorzystuje pan przede wszystkim kolorowy akryl i kryształy Swarovski Elements. Dlaczego porzucił pan pracę z bursztynem?
Nigdy nie porzuciłem bursztynu. Uwielbiam jego ciepło i barwę. Dla mnie bursztyn jest kamieniem magicznym. Jednak nie chcę się zamykać i być utożsamianym tylko z jednym materiałem. Próbuję przełamywać konwencje. Staram się trafić w gusta różnych klientów, dlatego też zdecydowałem się na stworzenie kolekcji biżuterii, którą wkraczam w modę. Eksperymentuję z biżuterią, łączę ze sobą różne mariały. Kolekcję modową z wykorzystaniem akrylu stworzyłem rok temu. Moim osiągnięciem jest, że jej zdjęcia pojawiły się w niemieckim magazynie Vogue. Udało mi się stworzyć biżuterię rozpoznawalną, która cieszy się dużą popularnością – jest zarówno chętnie wypożyczana na wszelkiego rodzaju sesje zdjęciowe, jak również chętnie kupowana. Jak łączy pan swoje zainteresowanie bursztynem z biżuterią modową? Można powiedzieć, że eksperymentuję ze wzornictwem. Zdecydowałem się na połączenie bursztynu z akrylem – czyli dwóch zdecydownie różnych materiałów. Było to przedsięwzięcie dość ryzykowne, ale trzeba przyznać, że mi się udało i szybko znaleźli się na nie odbiorcy. Skąd czerpie pan inspirację przy tworzeniu biżuterii? Inspirację czerpię z otaczającego mnie świata. Wystarczy dobrze obserwować, a pomysły same wpadają do głowy. Wnikliwie śledzę również tendencje rynku mody. Stale muszę być na bieżąco, umieć ocenić potrzeby klientów i dostosować się do nich.
Czy biżuteria według pana jest tylko dodatkiem do ubrania, modną ozdobą, czy może dziełem sztuki, które dzięki wyeksponowaniu nabiera nowych znaczeń w przestrzeni?
Nie da się w ten sposób jednoznacznie zaklasyfikować biżuterii, gdyż świat mody i świat biżuterii wzajemnie się przenikają. Projektanci chcą tworzyć sztukę, ale zapominają, że musi ona mieć swoich odbiorców, a świat mody stawia przede wszystkim na strój, zapominając zupełnie o dodatkach. Moim zdaniem biżuteria jest doskonałym zwieńczeniem kompozycji. Jest niezbędnym dodatkiem. Biżuteria jest detalem, który wieńczy całość. Może być również dziełem szkuki, swoistym biżuteryjnym haute couture. Dla kogo pan tworzy? Moimi klientkami są zarówno młode dziewczyny, jak i dojrzałe kobiety. Jeśli mielibyśmy je sprowadzić do wspólnego mianownika, to należałoby powiedzieć, że tworzę dla kobiet odważnych, które lubią podkreślać swój styl. Jak wygląda pańska codzienna praca nad biżuterią? Mam swoją pracownię, w której razem z pracownikami tworzymy biżuterię. Jesteśmy zgranym zespołem. Moim celem i głównym zadaniem jest stworzyć zarówno projekt, jak i pierwowzór biżuterii. Mój zespół natomiast pracuje nad wprowadzeniem go do produkcji i czasami udziela mi cennych rad.
Gdzie można kupić pana biżuterię?
Moja biżuteria dostępna jest już na całym świecie, m.in. w Anglii, Hiszpani, Włoszech, Niemczech, Szwecji, Bułgarii, jak również Kanadzie, Chinach, Stanach Zjednoczonych czy Australii. W Polsce, mimo rosnącej liczby moich fanów, sprzedaję jedynie 30 proc. wyprodukowanej biżuterii. Moja biżuteria dostępna jest w galeriach artystycznych, butikach i sklepach z biżuterią, jak również w sklepikach internetowych.
Jak udało się panu zaistnieć ze swoją biżuterią na zagranicznych rynkach?
Przede wszystkim dzięki cyklicznym spotkaniom branży jubilerskiej na targach w kraju i za granicą. Część klientów znalazła moją biżuterię w internecie. Pomogły mi także nagrody i wyróżnienia otrzymywane na międzynarodowych konkursach.
Jakie ma pan cele i plany na przyszłość przy tworzeniu nowych kolekcji?
W przyszłości zamierzam podążać ku realizacji moich dotychczasowych osiągnięć w dziedzinie projektowania biżuterii. Będę dalej eksperymentował, bawił się formą i czerpał pełną satysfakcję z tworzenia.
Dziękuję za rozmowę.
Kamilla Rohn zajmuje się biżuterią od czterdziestu pięciu lat. Jej prace prezentowane były na kilkudziesięciu wystawach w kraju, m. in. OPFZ Legnica, Camelot 1111 czy Silver Top, oraz za granicą: w Szwecji, Anglii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech. Kamilla Rohn kontynuuje tradycje rodziców Ludmiły Ślaskiej-Suchorzewskiej i Ryszarda Rohna, którzy byli czołowymi projektantami w latach 50. i 60. Ich prace znajdują się między innymi w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.
Polski Jubiler: Czy od zawsze chciała pani zostać artystką, która realizuje się w tworzeniu kosztowności?
Kamilla Rohn: Nigdy nie miałam takich planów. Jednak odkąd sięgam pamięcią, zawsze lubiłam tworzyć różne przedmioty. Moje dzieciństwo nie obfitowało w tyle różnych możliwości twórczych co obecne czasy, więc wykonywałam swoje prace głównie z papieru, plasteliny i drutu miedzianego. Wraz z upływem lat coraz częściej przedmiotem mojej, górnolotnie mówiąc, twórczości stała się biżuteria. Zapewne ogromny wpływ na to miał dom, w którym dorastałam, jak również artystyczne „obciążenie genetyczne”. Moi rodzice Ludmiła i Ryszard Rohn zajmowali się tworzeniem biżuterii artystycznej. Można zatem powiedzieć, że nie pozostało mi nic innego, jak kontynuować tę tradycję.
Co stanowi dla pani inspirację?
Wszystko, co stworzyła natura, zarówno świat roślin i zwierząt, jak również minerałów. Nie ma nic doskonalszego niż to, co występuje w otaczającym nas świecie przyrody. Można z tego czerpać w nieskończoność, choć to tylko inspiracja, bo żadne ludzkie ręce czy narzędzie nie są w stanie tego ideału osiągnąć.
Które z pani dzieł sztuki złotniczej jest pani ulubionym i dlaczego?
Każdy z wykonanych przedmiotów jest mi bliski, z każdym wiąże się jakaś historia, więc trudno wybrać ten jeden jedyny. Najbliższa memu sercu jest chyba jednak kolekcja Ptaki, która była pierwszą. Można powiedzieć, że przez długi czas były moim znakiem firmowym, bo pojawiały się w różnych odsłonach w moich pracach. Mam też słabość do tych zwierząt, które przez lata gościły w moim domu.
Dla kogo pani tworzy?
Tak naprawdę przede wszystkim dla siebie. Robię to dla przyjemności i od zawsze tak było. Choć efekt jest taki, że nie mam czego założyć. Często zjawia się ktoś, kto potrafi mnie przekonać do oddania biżuterii zrobionej dla siebie, bo przecież teoretycznie mogę zrobić dla siebie coś podobnego… i tak, jak zwykle w życiu bywa, szewc bez butów chodzi…
Jaką część procesu artystycznego lubi pani najbardziej, a jaka sprawia pani najmniej przyjemności?
Cały proces tworzenia sprawia mi wielką radość. No może z wyjątkiem końcowego podania ceny, bo jak wycenić mały przedmiot, który powstawał tak długo?
Co z pani perspektywy jest najtrudniejsze w zawodzie artysty złotnika?
Stworzenie nowej, niepowtarzalnej kolekcji, która będzie utrzymana w moim stylu, ale będzie zupełnie inna w charakterze. Przez długi czas robiłam biżuterię rzeźbiąc ptaki, później pojawiły się emalie, które były czarno-białą, malowaną ręcznie grafiką przedstawiającą zwierzęta (kolekcja Pożegnanie z Afryką). Niemniej jednak było to spójne i w moim stylu.
Jakich materiałów używa pani do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pani ulubionym?
Srebro, a później wszelkie możliwe dodatki…
Od 45 lat zajmuje się pani biżuterią, pani prace są nie tylko chętnie kupowane, ale także nagradzane. Czy w związku z tym czuje pani, że wpisała się pani w historię polskiej sztuki jubilerskiej?
Można powiedzieć, że wpisałam się w historię choćby przez kontynuowanie tradycji rodziców. Nasze prace znajdują się m.in. w Muzeum Narodowym czy w Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym.
Biżuteria autorska oceniana jest oczywiście przez znawców sztuki, jednak jej miarą jest także sukces komercyjny. Jak godzi pani ze sobą te dwie, wydawałoby się niemożliwe do pogodzenia, dziedziny, jakimi są sukces komercyjny i artystyczny?
Co do pogodzenia sukcesu komercyjnego i artystycznego, to pojawia się pytanie, w jakich kategoriach należy go oceniać? Jeśli miarą może być trwanie w tym zawodzie od 45 lat i nie doprowadzenie swego budżetu do bankructwa, to zdecydowanie udało mi się to pogodzić…
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Żyć szybko i umrzeć młodo, jak mawiał James Dean. A tak na poważnie, w najbliższym czasie, w pięcioletniej perspektywie, czeka mnie 50 rocznica pracy twórczej. Pół wieku brzmi dumnie i skłania do refleksji… więc trzeba się przygotować i przede wszystkim spróbować dożyć…
Co doradziłaby pani młodym, początkującym twórcom? Na co powinni zwrócić oni szczególną uwagę?
Najpierw opanować warsztat, tradycyjne metody złotnicze i najnowsze technologie. Starać się wypracować swój własny styl i realizować najbardziej zwariowane pomysły, czerpiąc z tego przyjemność. Jednak należy pamiętać, że szanowany artysta nie może sprowadzać sztuki złotniczej do zakładu krawieckiego czy galanterii, bo to już zupełnie inna bajka…
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z Anną Kruk, projektantką biżuterii i współwłaścicielką marki Ania Kruk. Ania Kruk to marka stworzona przez Annę i Wojciecha jr, dzieci Wojciecha Kruka, twórcy W.Kruk, najbardziej znanej marki jubilerskiej w Polsce.
Polski Jubiler: Marka Ania Kruk na polskim rynku biżuteryjnym pojawiła się stosunkowo niedawno, ale już spotkała się z dużym uznaniem i co ważne z entuzjastycznym przyjęciem przez Polki. Czym marka pani biżuterii wyróżnia się na tle innych projektantów?
Anna Kruk: Miło mi to słyszeć. Faktycznie, spotykamy się z bardzo ciepłymi reakcjami. Mam wrażenie, że dotychczas w Polsce brakowało takiej marki, która proponowałaby oryginalną i dizajnerską biżuterię, ale w przystępnych cenach. Na rynku z jednej strony mamy klasycznego jubilera oraz galerie autorskie, a z drugiej biżuterię sprzedawaną w sieciach odzieżowych, która najczęściej jest sprowadzana z Azji i wytwarzana ze słabej jakości materiałów. Przestrzeń pomiędzy tymi dwoma biegunami zapełniały dotychczas małe marki projektanckie, które oferują tylko jeden produkt (w zależności od technologii w jakiej pracują): sznurkowe bransoletki z zawieszką, bransoletki na gumce z kamieni naturalnych, drobne bransoletki wyginane z drutu, itd. My postawiliśmy na zbudowanie marki nie na jednym produkcie, ale na całym wachlarzu kolekcji, tak jak to jest w dużych sieciach.
Pani kolekcje biżuterii pokazują, że można stworzyć swój indywidualny styl tworzenia biżuterii. Ile czasu zajęło pani znalezienie własnej drogi w świecie biżuterii?
Myślę, że szukanie własnej drogi nigdy się nie kończy. Ja jestem dopiero na początku tego procesu. To niesamowite, ponieważ patrząc wstecz, widzę jak bardzo rozwinęliśmy się przez ten rok. Każda kolekcja to nowe wyzwania, nowe problemy, które trzeba rozwiązać. Znajdujemy inne materiały, lepsze sposoby zabezpieczania metalu, próbujemy sił w nowych technologiach. Myślę, że widać to w naszej biżuterii. Eksperymentujemy, ale stoi za tym dogłębna wiedza złotnicza i znajomość procesów produkcyjnych – a to dzięki panu Pawłowi Krygierowi, złotnikowi z wieloletnim doświadczeniem, z którym współpracuję.
Dla kogo pani tworzy biżuterię?
Nie kierujemy się tylko do jednego odbiorcy, nie ograniczamy do jednego stylu. Wręcz przeciwnie, planuję kolekcje w taki sposób, żeby były komplementarne, uzupełniały się. Jeśli jedna stawia na duże, kolorowe wzory z drewna, projektuję drugą: delikatną, drobną, z kamieniami naturalnymi. Na pewno nasza klientka lubi bawić się modą, nie boi się niestandardowych rozwiązań. Nosi biżuterię na co dzień, nie tylko od święta. Czasem ma ochotę na coś klasycznego, czasem na coś ekstrawaganckiego. Lubi rzeczy markowe – ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Chce kupić przedmiot z historią, który został wymyślony i wyprodukowany tu, w Polsce, przez osoby, które może „zidentyfikować”, a nie w wielkiej fabryce w Chinach.
Biżuteria jest komunikatem wysyłanym światu. O czym informuje biżuteria, która została przez panią zaprojektowana?
Nasza biżuteria, i również szerzej: marka Ania Kruk, jest oparta na pasji, emocjach, bawieniu się modą i biżuterią. Sięgamy po nietypowe dla branży jubilerskiej materiały, jak silikon, żywica, drewno, i łączymy je z metalem, kryształem, kamieniem. Bawimy się materiałem, bawimy się też formą: bransoletki po doczepieniu łańcuszka stają się naszyjnikami, naszyjniki można jednym gestem skracać do kolii. Lubię kiedy w biżuterii zawarty jest jakiś koncept, metafora. Udało mi się to np. w kolekcji Pixels, która sięga do estetyki gier komputerowych z lat 80-tych i spotkała się z super odzewem ze strony blogerek modowych i prasy.
Można powiedzieć, że tworzenie biżuterii ma pani we krwi. Skąd jednak wzięła się u pani potrzeba wyrażania siebie za pośrednictwem biżuterii?
Wychowywałam się przy projektowaniu i produkcji biżuterii. Mój pradziadek założył mały zakład złotniczy, złotnikiem był też dziadek, a mój tata przekształcił W.Kruka w najbardziej znaną markę jubilerską w Polsce. Ja też zawsze chciałam projektować: studiowałam wzornictwo przemysłowe na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu i próbowałam swoich sił w różnych dziedzinach: wnętrza, meble, ubrania, grafika, typografia. Biżuteria, jak żadna inna dziedzina projektowania, leży na granicy sztuki i użytkowości. Są to przedmioty, które mają zdobić, które kupujemy, ponieważ kierują nami emocje, a nie organiczna potrzeba. Myślę, że właśnie dlatego w tworzeniu biżuterii jest coś magicznego, pierwotnego, co mnie przyciąga.
Co stanowi bazę pani biżuterii? Jaki materiał jest pani ulubionym?
Lubię eksperymentować z różnymi materiałami – co widać w naszej biżuterii. Każdy z nich przynosi nowe wyzwania. Bardzo istotne jest dla nas też zaprojektowanie finalnej ceny produktu. Mówię „zaprojektowanie”, ponieważ o cenie detalicznej myślimy prawie od początku. Rozrysowując wzór kalkuluję sobie w głowie: jeśli użyję takich materiałów wyjdzie już za drogo, muszę wymyślić coś innego. Wiem, że dziś na rynku, cena jest bardzo istotnym argumentem dla naszej klientki przy podejmowaniu decyzji o zakupie. A my chcemy być blisko niej – żeby mogła sobie pozwolić na mały prezent dla samej siebie jak najczęściej, a nie tylko od święta. Dlatego bazujemy na metalach kolorowych, głównie jest to mosiądz lub mosiądz posrebrzany. Dużym odkryciem był dla nas silikon – to materiał, z którego dotychczas robiło się bransoletki festiwalowe lub dotyczące różnych akcji społecznych. My wprowadziliśmy go „na salony”.
Czym zazwyczaj wywołany jest u pani proces tworzenia biżuterii? Skąd czerpie pani inspiracje?
Nie będę oryginalna mówiąc, że inspirację można znaleźć wszędzie. Na ulicy, na blogach modowych i portalach, patrząc na ciekawe połączenia kolorów, dotykając chropowatych kamieni budynku. Wszystko co mi się spodoba, nawet luźne skojarzenia, przypinam do ściany inspiracji. Tak rodzą się pomysły, które potem powoli kiełkują w głowie, jedne szybciej, inne są odkładane na później, a niektóre nie powstają nigdy.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Mamy w tej chwili mnóstwo pracy i przypuszczam, że w przyszłości nadal tak będzie. Na wiosnę praktycznie co tydzień wchodziła do naszych butików nowa kolekcja. Na jesień na pewno nie zwolnimy rytmu i nadal będziemy projektować, projektować i projektować. Pojawi się więcej wzorów srebrnych – mały ukłon w stronę klasycznego jubilerstwa. Lato to idealny czas na silikonowe szaleństwo, ale zimą lubimy wrócić do klasyki. Mamy w tej chwili 6 butików w całej Polsce, na jesień planujemy otwarcia kolejnych 4 salonów. Przygotowujemy też parę niespodzianek, żeby być bliżej klientów z miast, w których na razie nie planujemy otwierać sklepów – ale nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów. Powoli budujemy sobie rozpoznawalność i swoje miejsce na rynku. Każda nowa klientka jest dla nas cenna – bo pokazuje zakupioną bransoletkę swoim koleżankom i rodzinie, staje się naszą ambasadorką. Mam nadzieję, że w 2015 już będziemy ulubioną marką biżuterii modowej wszystkich Polek.
R0zmowa z Justyną Stasiewicz, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, projektantką biżuterii. Jej praca dyplomowa powstała pod kierunkiem profesora Andrzeja Szadkowskiego. Fascynuje się naturą – jej praca dyplomowa to kolekcja biżuterii z wypreparowanymi owadami.
Polski Jubiler: Czym dla pani jest biżuteria?
Justyna Stasiewicz: Jest dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Tworzenie biżuterii wymaga od człowieka pomysłowości, zręczności i siły. Podoba mi się to, że wkładając w coś czas i uczciwą, ciężką pracę, mogę otrzymać przedmiot, który przetrwa lata, a może nawet wieki.
Najbardziej charakterystyczną cechą pani prac jest fascynacja entomologią. W pani biżuterii widać chęć uchwycenia ulotności piękna natury i zamknięcia go na wieki w biżuterii. Czy dzięki sztuce złotniczej możliwe jest zatrzymanie czasu?
Kolekcja zawierająca biżuterię z wypreparowanymi owadami to moja praca dyplomowa. W jakimś stopniu na pewno gloryfikuje ona naturę, jej bogactwo, piękno, kruchość – jednak nie do końca to stanowiło dla mnie główną inspirację. Zaintrygowało mnie sposób, w jaki ludzie odbierają owady – przeważnie z silnymi emocjami. Chciałam, żeby moja praca dyplomowa wzbudzała podobne reakcje – nie ważne czy dobre czy złe, byleby silne i „jakieś”. Czy dzięki sztuce złotniczej możliwe jest zatrzymanie czasu? Oczywiście, że tak – biżuteria może zamknąć w sobie nie tylko ducha minionej epoki, ale i wiele uczuć, nadziei, wspomnień. Warunek jest tylko jeden – musi być wykonana z sercem.
Skąd wzięła się u pani fascynacja owadami?
Tak naprawdę zaczęłam się im bliżej przyglądać dopiero przy okazji realizacji wspomnianych już wcześniej prac. Insekty mają w sobie potencjał jako materiał i źródło inspiracji.
W pani twórczości można znaleźć odwołania do malarstwa Maxa Ernsta, Salvadora Dali czy Rene Magritte’a. Skąd wziął się pomysł, aby połączyć te dwie, wydawałoby się niekorespondujące ze sobą, dziedziny sztuki?
Pomysł przyszedł dość naturalnie. Jestem po liceum ogólnokształcącym, więc bliskie spotkanie z malarstwem miałam dopiero na studiach. Dzieła dawnych mistrzów wywarły na mnie duże wrażenie – a idea czerpania inspiracji ze snów bardzo do mnie przemówiła. Dodatkowo, gdy tworzy się coś trójwymiarowego, podpierając się dwuwymiarowym obrazem, ma się znaczne większe pole do manewru.
W jaki sposób malarstwo wpływa na pani sztukę?
Malarstwo pomogło mi się rozwinąć. Zmusiło mnie do bardziej wnikliwej obserwacji otaczającego mnie świata. Zaczęłam dostrzegać więcej barw i zdałam sobie sprawę, że przy pomocy prostych zabiegów plastycznych, mogę wywołać u odbiorcy moich prac konkretne uczucia i złudzenia. Jak rodzi się w pani wypadku pomysł na stworzenie nowego okazu biżuteryjnego? Zaczyna się od impulsu. Musi mi wpaść w ręce coś, co uznam za warte uwagi. Może to być jakiś przedmiot, zdjęcie, dzieło sztuki – byleby wywołało chęć złapania za długopis i przystąpienia do projektowania. Która część procesu tworzenia biżuterii przynosi pani najwięcej satysfakcji? Zdecydowanie realizacja projektu. Najwięcej frajdy mam z siedzenia przy stole złotniczym i pracy w metalu. Sztuka jest sposobem komunikacji artysty z otoczeniem, a projektanci biżuterii coraz częściej starają się ukazać w swojej twórczości swój sprzeciw wobec banalizacji otaczającego ich świata. A co chce pani przekazać światu za pośrednictwem swojej biżuterii? Możliwe, że to zabrzmi banalnie, ale chciałabym, żeby moja biżuteria była solidnie wykonanym produktem, o ciekawym wzornictwie i przemyślanej koncepcji.
Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?
Skończyć studia, znaleźć pracę w zawodzie.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
Nie prowadzę jeszcze regularnej sprzedaży. Jeżeli komuś spodoba się któryś z projektów, prezentowanych w moim internetowym portfolio, można go zamówić na zasadzie indywidualnego zlecenia. Moje prace można obejrzeć w dwóch miejscach: www.facebook.com/justna.stasiewicz. bizuteria, www.justynastasiewicz.wix. com/bizuteria i za pośrednictwem obu z nich można się ze mną kontaktować.
Rozmowa z Małgosią Kalińską, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, stypendystką Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i członkiem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych o jej podejściu do biżuterii.
Małgosia Kalińska brała udział w wielu wystawach oraz konkursach biżuteryjnych m.in. Międzynarodowym Konkursie na Targach branżowych – POPelektronos Amberif, na którym otrzymała wyróżnienie, Międzynarodowej Wystawie Zbiorowej – Biżuteria z bursztynem, Muzeum Bursztynu w Kaliningradzie, jej biżuteria znalazła się na wystawie „31 x Biżuteria” w Galerii Otwartej w Sandomierzu.
Polski Jubiler: Jak charakteryzowałaby pani swoją sztukę?
Małgosia Kalińska: Obszar moich zainteresowań i poszukiwań lokalizuje się w opozycji do agresji współczesnego życia. Moja niezgoda na pośpiech i wszechobecny nadmiar (któremu sama często – zbyt często niestety ulegam) popycha mnie w stronę minimalizmu, harmonii i powolności. Te wartości wyznaczają kierunek, w którym zmierzają moje działania. Trudno jednoznacznie zdefiniować sprawy, które właśnie trwają i są procesem, czyli także ulegają przemianom. W swojej pracy zawsze mówię o tym co mnie dotyczy TERAZ, nawet gdy odwołuje sie do przeszłości, do wspomnień.
Co wpłynęło na panią w momencie, gdy postanowiła pani wyrażać się poprzez biżuterię?
Nigdy nie podejmowałam decyzji, że będę wyrażała sie poprzez biżuterię. Zdecydował zupełnie naturalny proces, który dokonał się bardzo wcześnie, zanim uświadomiłam sobie że to mój zawód i moja pasja. Zawsze odkąd pamiętam byłam pochłonięta konstruowaniem drobnych form albo malowaniem.
Jest pani nie tylko projektantką biżuterii, ale także malarką. Jak łączy pani te dziedziny sztuki w swojej twórczości artystycznej?
Malarstwo to inne medium za pomocą którego dotykam tych samych zagadnień. Język wypowiedzi jest inny, nie mam zamiaru dążyć do łączenia w jedno dwóch dziedzin sztuki, z których każda rządzi się swoimi prawami. Biżuteria to trzy wymiary i ogromna różnorodność materiałów (niczym nie ograniczona). Malarstwo to „tylko dwa wymiary” – podłoże, pędzle i farby, ale za pomocą niewielkiej ilości środków można wyrazić wszystko. Podróż pomiędzy dwoma pracowniami jest moją najwspanialszą przygodą, a wartości i doświadczenia, jak walizy i pocztówki, przenoszę z jednej do drugiej. Zdecydowanie mnie ubogacają i są narzędziem, za pomocą którego tworzę swój własny kod wypowiedzi.
Jakby pani opisała proces tworzenia swoich dzieł?
Proces tworzenia jest bardzo naturalny, z otaczającej mnie rzeczywistości wychwytuję bodźce, które w danym czasie mnie zachwycą, są dla mnie istotne. Następnie filtruję je przez swoją wrażliwość i twórcze doświadczenie. Potem przychodzi dość żmudny proces przekuwania emocji w tworzywo. Efekt tego działania bywa niespodzianką. Wypracowanie pewnych technik, swego rodzaju ścieżek dostępu pozwala mi docierać do rejonów, których nikt przede mną nie odwiedzał. Możliwość odkrywania tych obszarów jest motorem do działania – to jest obsesja, nałóg.
Jaka idea przyświeca pani przy tworzeniu biżuterii?
Tworzę biżuterię także z powodów merkantylnych. Tu poruszam się w obszarze biżuterii komercyjnej, gdzie z założenia projekty determinują jej funkcję użytkową. Dość wysoko stawiam sobie poprzeczkę dążąc do absolutnego profesjonalizmu technologii, dając pierwszeństwo dobremu, nowoczesnemu projektowi. Do prawidłowego funkcjonowania w roli producenta współczesnej biżuterii komercyjnej potrzebuję niczym nieskrępowanej możliwości kreowania wolnego od ograniczeń formalnych obiektów biżuteryjnych, wyrażających moje własne emocje, nie zawsze ułatwiając ich odbiór. Tu jest miejsce na stawianie pytań, nie koniecznie dając na nie odpowiedzi. Zgłębiając zagadnienia czysto estetyczne ze świadomym udziałem zrytmizowanych struktur pozwalających na zróżnicowaną absorpcję światła, którego skoncentrowana lub rozproszona energia jest grą materii z przestrzenią. Ten swoisty taniec pozwala na balansowanie na granicy sacrum. Moją grupą docelową nie jest masowy odbiorca, a ten który podobnie jak ja traktuje rzeczywistość a w przedmiotach cichych i prostych dostrzega wartość i piękno.
Rozmowa z Andrzejem Bielakiem, założycielem i byłym wieloletnim prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, współorganizatorem oraz jurorem wielu wystaw, konkursów biżuterii, mistrzem złotnictwa, właścicielem galerii biżuterii w Krakowie, artystą, który wyeksportował ponad tonę unikatowej biżuterii srebrnej na 4 konynenty.
Andrzej Bielak w 1975 roku ukończył studia magisterskie na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej a w 1978 r. studia doktoranckie w Politechnice Krakowskiej. W 2006 roku rozpoczął wykonywanie obrączek ślubnych wprowadzając nową jakość do tej branży, tworzy unikatowe, zindywidualizowane obrączki, pięć pomysłów jest zgłoszonych do Urzędu Patentowego i chronionych prawem. Artysta wykorzystuje zanikające i trudne techniki złotnicze; mokume–gane, niello, inkrustację, ręczne grawerowanie. Andrzej Bielak wyeksportował ponad tonę unikatowej biżuterii srebrnej na 4 kontynenty. www.bielak.krakow.pl www.galeriabielak. pl www.inneobraczki.pl
Polski Jubiler: Jest pan jednym z najbardziej znanych i uznanych twórców biżuterii w naszym kraju. Został pan uhonorowany Medalem św. Eligiusza oraz tytułem Złotnika Roku 2011, srebrnym medalem im. J. Kilińskiego oraz Honorową Odznaką Rzemiosła. Dlatego nie mogę nie zapytać, co wpłynęło na pana, że postanowił pan wyrażać siebie poprzez biżuterię?
Andrzej Bielak: Nie jestem nikim wielkim, jestem zwykłym wyrobnikiem biżuterii. Jak mawiał Marek Nowaczyk, wyrobnik równa się osoba wyrabiająca biżuterię. Nigdy nie planowałem kariery złotniczej. Byłem dobrze zapowiadającym się pracownikiem naukowym w Politechnice Krakowskiej, gdy przypadek skierował mnie w innym kierunku. Wtedy zacząłem profesjonalnie zajmować się projektowaniem i wykonywaniem biżuterii. A odpowiedź na pytanie „co wpłynęło?” brzmi – poznanie mojej przyszłej żony – Barbary, która pochodzi ze starej krakowskiej rodziny fotograficznej.
Jak przebiegała pana droga zawodowa?
Wielokrotnie słyszałem w jej rodzinie jak opowiadano, że zastawa stołowa została wykonana na zamówienie dziadka Garzyńskiego, ze srebra odzyskanego z odczynników. Pomyślałem: mógł dziadek, mogę i ja. I tak we wczesnych latach siedemdziesiątych pojawiły się moje pierwsze sztabki srebra. Początkowo sprzedawałem je, oczywiście nielegalnie, artystom plastykom. Wtedy pojawiła się myśl, że trzeba zacząć robić coś samemu. Okazało się, że poza wykształceniem w kierunku technologii metali (to co koledzy zdobywali latami doświadczeń, ja miałem w małym palcu), mam jakiś dar boży. Tak się zaczęło. Z Barbarą, która w międzyczasie skończyła wzornictwo na krakowskim ASP, współpracowaliśmy do 1998 roku. Potem Barbara odeszła od złotnictwa przejmując firmę Foto Garzyńska po matce. Naszą działalność datujemy od 1978 roku, kiedy to nawiązaliśmy kontakty z krakowską firmą Imago Artis. Przedstawienie ponad trzydziestu lat mojej kariery zawodowej, zajęłoby zbyt wiele miejsca i czasu a efekt jest taki, jaki przedstawia pani w pierwszym pytaniu. Trzeba tu dodać niezwykle ważną dla mnie działalność w Stowarzyszeniu Twórców Form Złotniczych. Współpraca z licznym gronem polskich artystów złotników była dla mnie zaszczytem, tym bardziej, że wspólnie udało nam się stworzyć Naprawdę Dużą Wartość. Jeszcze działalność w Cechu Złotników Krakowskich, blisko 100 wystaw w kraju i za granicą, działalność edukacyjna, publicystyczna, organizowanie konkursów złotniczych, 30 lat to szmat czasu.
Co miało największy wpływ na pana sztukę?
Sztuka to duże słowo, jestem tylko projektantem i producentem biżuterii. Skąd się to wzięło już wiadomo. Co do wpływu starałem się nigdy na nikim nie wzorować. Szedłem własną drogą, z jednej strony obciążony brakiem wykształcenia artystycznego, z drugiej strony z głową naładowaną pomysłami.
Podziwiając pańskie kosztowności można zaobserwować, że bawi się pan konwencjami, miesza ze sobą wiele stylów, co sprawia, że pana biżuteria porusza, zaskakuje. Czy to właśnie jest receptą na tworzenie biżuterii budzącej pragnienia szerokiej rzeszy klientów a równocześnie będącej artystycznym wyzwaniem?
Tak, to prawda. Moje wzornictwo nie jest jednorodne i łatwo rozpoznawalne. Idę za pomysłami, które rodzą się w głowie. A że pomysły są rożne to „mieszanie” jest nieuniknione. Przez ostatnie 6 lat zajmuję się niemal wyłącznie obrączkami ślubnymi. Efektem jest unikalne wzornictwo (wiele pomysłów zastrzeżonych w Urzędzie Patentowym) i stosowanie trudnych, nowych technologii. Moja oferta „innych obrączek” wywróciła trochę rynek, nikt wcześniej podobnej oferty nie zaproponował. Odzew na „inne obrączki” jest dowodem na to, że są na rynku jeszcze obszary do zagospodarowania.
Co stanowi dla pana inspirację?
Trudno powiedzieć, znikam gdzieś na chwilę i w samotności kombinuję , wymyślam, projektuję, potem sprawdzam w internecie, czy nie jest to wtórnością. A następnie próby w pracowni, czy mój projekt jest technologicznie możliwy. Tak to wygląda. Jeżeli przez inspirację rozumieć siłę napędową, to jest nią przyjemność tworzenia nowych rozwiązań formalnych i technologicznych.
Jakiego materiału do produkcji biżuterii używa pan najczęściej? Który metal jest pana ulubionym?
Przez wiele lat było nim srebro, jak kiedyś policzyłem przerobiłem kilka ton. Teraz pracuję w platynie, złocie, tytanie i palladzie. Platyna nauczyła mnie pokory. Pallad z rzadka używany w Polsce (jeżeli się pojawia to głównie z importu) lubię szczególnie, choć niełatwy w obróbce sprawia mi sporo satysfakcji. Dużo czasu pracowaliśmy nad próbami i dobrymi ligurami, udało się nam opracować unikalną metodę inkrustowania palladu różowym złotem. Używam też w obrączkach szlachetnego drewna, ręcznego grawerowania, mokume-gane, niello.
Czy po tylu latach na polskim i międzynarodowym rynku jubilerskim, na którym otrzymał pan wiele nagród, może powiedzieć pan o sobie, że jest artystą spełnionym?
Czy ja jestem artystą? Co to znaczy spełnionym? Nagrody i sukcesy cieszą, ale też dopingują do podejmowania nowych wyzwań. Z wiekiem zmienia się optyka, nie tylko wzroku, po prostu cieszy mnie praca i zdobywanie nowych szczytów, choćby okazywały się tylko małymi pagórkami.
Co poradziłby pan młodym ludziom, którzy chcą projektować biżuterię?
Poza pracą, pracą, pracą, nauką, nauką, nauką i choćby odrobiną pokory zachęcam do udziału w konkursach, są Prezentacje, Legnica, Gdańsk, czasem inne, nie ma lepszej formy promocji i zaistnienia niż udział a zwłaszcza sukces.
Dziękuję za rozmowę.
24 listopada w sandomierskiej Galerii Otwartej zainaugurowane
zostały aż dwie wystawy: „Biżuteria – wspólny punkt
widzenia” i wystawa grafik Magdaleny Paszkiewicz pt. „Abstrakcja
– obraz rzeczywisty”.
Pierwsza z nich to zbiorowy pokaz absolwentów łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego. Dwudziestka w różnych latach kończąca studia na tej uczelni, za namową kuratora wystawy, dr Jarosława Kolca, postanowiła spotkać się przy sandomierskim rynku.
Biżuteria – wspólny punkt widzenia
Większość z nich działa w grupach twórczych, które narodziły się w murach łódzkiej uczelni. I tak – „GRUPA G” to Magdalena Kieruzel, Magdalena Paszkiewicz i Michalina Owczarek, „Grupa AU+” – Marcin Bogusław, Bartosz Chmielewski, Filip Jackowski, Michał Wysocki, zaś w skład „Grupy G7” wchodzą Jarosław Kolec, Rafał Kozubowicz, Kacper Schiffers, Jakub Śliwowski, Maciej Świtulski, Michał Wyszomirski (tym razem nieobecny) i Radosław Wójcik. Swoje prace pokażą również pracownicy/absolwenci ASP w Łodzi: prof. Andrzej Boss, kierownik Katedry Biżuterii, dr Ewa Effenberg, mgrAleksandra Ignasiak, mgr Marcin Nowak oraz pozostali absolwenci: Ewa Diuczko, Marta Rudnicka i Joanna Hryniewicz. Dla części z autorów wizyta w Sandomierzu nie była pierwszą. Wielu z nich uczestniczyło w Sandomierskich Warsztatach Złotniczych, które w cyklu dwuletnim są organizowane przez Muzeum Okręgowe w Sandomierzu oraz Gold&Silver Gallery Cezarego Łutowicza. Dwa lata temu Grupa G7 pokazywała w Zamku swoją zbiorową wystawę, inni uczestniczyli w wystawach organizowanych przez Galerię Otwartą. Jak napisał prof. Andrzej Szadkowski, wieloletni Prorektor d/s Nauki ASP w Łodzi – Katedra Biżuterii prezentuje dorobek dydaktyczny na cyklicznych wystawach i międzynarodowych targach branżowych, między innymi w Legnicy, Warszawie, Gdańsku, Monachium, a studenci i absolwenci biorą udziały w konkursach we Włoszech, Niemczech, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii i Japonii uzyskując najwyższe nagrody. Prace studentów, absolwentów i pedagogów Katedry Biżuterii znajdują się w zbiorach muzealnych i kolekcjach prywatnych w Polsce, Rosji, Niemczech, Węgrzech, Czechach, Belgii, Wielkiej Brytanii, Japonii i USA. Czy faktycznie w pracach pokazanych na wystawie znajdziemy wspólny punkt widzenia na biżuterię i sztukę złotniczą? Jaka jest biżuteria XXI wieku? Gdzie zmierza? Będzie się można o tym przekonać oglądając wystawę w Galerii Otwartej przy sandomierskim rynku.
Abstrakcja – ob raz rzeczywisty
Warto zauważyć, że jedna z uczestniczek wystawy wystąpiła również jako autorka wystawy indywidualnej. Magdalena Paszkiewicz, artystka o której mowa, ukończyła łódzką ASP. W roku 2010 otrzymała dyplom z wyróżnieniem w Pracowni Technik Drzeworytniczych i Książki Artystycznej, zaś drugi w roku 2011, w Pracowni Form Złotniczych. Była stypendystką ministra kultury i dziedzictwa narodowego, uczestniczyła w wielu wystawach w kraju i za granicą, m.in. w Monachium, Wiedniu, Kioto, Chamelieres i Urbino. Aktualnie zajmuje się grafiką warsztatową, projektowaniem biżuterii i fotografią. Na wystawie w ramach projektu RETR O Galeria, prowadzonego przez Galerię Otwartą, pokazała aż 13 swoich grafik. Wystawy są przygotowane pod Patronatem Honorowym rektora Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi – prof. Jolanty Rudzkiej-Habisiak, burmistrza Sandomierza – Jerzego Borowskiego oraz dyrektora Muzeum Okręgowego w Sandomierzu – Pawła Różyło.
Rozmowa z Joanną Dynysiuk, złotnikiem, plastykiem i archeologiem o magii autorskiej biżuterii.
Polski Jubiler: Powoli zmienia się podejście odbiorców do biżuterii autorskiej. Coraz więcej osób stawia na oryginalność i stara się znaleźć na polskim rynku biżuterię, która będzie podkreślała ich styl. Jak, z punktu widzenia twórcy biżuterii, ocenia pani upodobania Polek i Polaków do oryginalnej biżuterii?
Joanna Dynysiuk: W Polsce przeważają masowe produkty chińskie. Parę kolczyków, czy naszyjnik jako „special ofert” można kupić w markecie, czy sklepie sieciowym za 5 złotych. Co tu mówić o komplecie biżuterii za 5 tysięcy. Są jednak osoby, które cenią oryginalność, jakość, drogie kruszce i fantazję wykonania i do nich kieruję swoją twórczość. Jednak coraz mniej jest tych osób, ale co za tym idzie wykształca się swoista elita odbiorców autorskiej biżuterii. Są to osoby wyjątkowe. Każdy kto do mnie trafia chce podkreślić swój styl, chce się poczuć wyjątkowo. Droga i niepowtarzalna biżuteria w dzisiejszych czasach to luksus dla wybranych.
Pani biżuteria wyróżnia się prostym i eleganckim wzornictwem, ale także nietuzinkowymi pomysłami. Skąd czerpie pani inspiracje?
Inspiruje mnie otoczenie, natura, ale także styl minionych epok. Secesyjne linie, które można dostrzec w przeważającej części moich projektów wychodzą „spod ręki”. Ścieżka kariery, wykształcenie, setki przestudiowanych przedstawień, obejrzanych na żywo nie pozostają obojętne. Ukończyłam Liceum Plastyczne we Wrocławiu na kierunku form użytkowych – jubilerstwa, to był fundament, podstawy konstruowania, poznanie technik i myślenia o przedmiocie. Stąd prostota. Kolejny kierunek na mojej drodze – Archeologia Śródziemnomorska na Uniwersytecie Warszawskim, spotkania z ciekawymi ludźmi w Europie i na świecie, a co najważniejsze – analityczne poznawanie klasycznych form zdobniczych. Na trzecim roku studiów zostałam rysownikiem Zakładu Archeologii Starożytnego Rzymu. Antyczne ornamenty w architekturze, sztuce użytkowej, a także te biżuteryjne pozostają w głowie. Kiedy jeszcze podczas studiów siadłam do stołu złotniczego brakowało mi dobrego wykształcenia złotniczego. Wtedy trafiłam do wyjątkowej pracowni złotniczej Pawła Podbielskiego- Kowalskiego, gdzie przez kilka lat zgłębiałam tajniki złotnictwa, jak mawia mój mistrz – złotnictwa szkoły niemieckiej.
Co jest pani znakiem rozpoznawczym?
Pierścionek z perłą Tahiti „Kwiat Polski”, od którego zaistniałam w świecie jubilerskim – to projekt wyjątkowy, towarzyszy mi na wszystkich wystawach i pokazach. W moich projektach widać owalne linie, spirale, ślimacznice, klasyczne formy w pierścionkach i kolczykach, to strona bardziej geometryczna. Drugi kierunek to natura – kwiaty, liście przetransponowane do przedmiotów biżuteryjnych, wszystko to wieńczą zapięcia zsynchronizowane z przedmiotem, podkreślające kształt kamieni, w naszyjnikach i w bransoletach.
Czym dla pani jest biżuteria i skąd wziął się pomysł na jej tworzenie?
Biżuteria „żyje” razem ze mną. Kiedy dla konkretnej osoby mam wykonać przedmiot, nieustannie myślę o projekcie. Czasem trwa to kilka dni, czasem kilka tygodni. Istnieje oczywiście szereg zdarzeń nadrzędnych takich, jak dom i rodzina, ale projektowanie i praca złotnika są dla mnie pasją, bez której nie wyobrażam już sobie życia. Jest jakiś czynnik społeczny w wykonywaniu zawodu złotnika, tworzymy przecież dla ludzi. Od lat kobiety lubiły się stroić, afiszować się, czuć się przy tym dowartościowane, piękniejsze. Tak jest i dziś i choć zostaliśmy zalani przez różnorodną biżuterię bardziej i mniej tandetną, to rzeczy luksusowe zawsze będą cieszyły się uznaniem wyrafinowanych odbiorców. A pomysł na tworzenie? Był wynikiem połączenia dwóch pasji, które w efekcie spowodowały, że zdecydowałam się na pracę w warsztacie złotniczym pod okiem mistrza, a potem już siłą rzeczy – prowadzenie własnej pracowni.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Niewątpliwie materiałem tym jest złoto, które uczy pokory i szacunku do pracy, ale jednocześnie pozwala osiągnąć efekt elegancji i luksusu. Jego odcienie dają niezliczone możliwości twórcze. Kiedy widzisz gotowy przedmiot, wykonany ręcznie rzecz jasna, z użyciem wielu technik, np. zakuwania drogich kamieni, czy repusowania, masz świadomość ile wysiłku, frustracji i obaw kosztowało powstanie tego małego dzieła sztuki. Dla kogo pani tworzy? Mam swoich stałych klientów, takich którzy towarzyszą mi od lat. Tworzę również pod kątem wystaw. Mam rzeszę odbiorców galeryjnych. Jest także zwarta grupa znajomych. Wszystkim tym osobom jestem wdzięczna za to, że nadają mojej pracy sens. Bardzo sobie cenię wspólne poczucie stylu, zrozumienie. Dusza, wnętrze klientów, ich uwagi i upodobania są dla mnie najistotniejsze. To musi działać też w drugą stronę, dlatego uwielbiam swoich klientów, długie pogaduchy w pracowni, bo u mnie nie ma sklepu, nie można obejrzeć czegoś „na prędce”. Żeby coś się urodziło musimy trochę o tym pogadać.
Jak wygląda pani pracowania?
Całkowicie wyposażona, od podłogi gumowej po sufit. Nie posiadam co prawda nowoczesnych linii produkcyjnych, odlewarek itp., ale przecież wykonuję projekty ręcznie, nie w masowych produkcjach. Jeśli trafi się coś do odlania to posiłkuję się fachowcami „na mieście”. Ostatnio uruchomiłam maszynkę do obrączek i rzecz jasna przydaje się. Także niczego mi nie brak, może jedynie trochę więcej czasu na pracę.
Jakie ma pani plany zawodowe na najbliższą przyszłość?
W tym roku planujemy wraz z projektantką mody z Wrocławia zorganizować wspólny pokaz sukni wizytowych, ślubnych i biżuterii ślubnej. Na razie jesteśmy na etapie projektowania, co przyniesie finał przekonamy się na początku grudnia we Wrocławiu. Poza tym pozostając wierna złotnictwu przygotowuję kolekcję obrączek i pierścionków zaręczynowych. Rodzina też nie pozostaje w tle, moje dwie córki i synek jak na razie rywalizują z pasją mamusi.
Jak ocenia pani sytuację młodego artysty na polskim rynku biżuteryjnym?
Każdy artysta niezależnie od rynku, na którym działa, musi zaistnieć, a może to osiągnąć własną pracą. Jeśli ktoś czuje, że tworzy historię to jest artystą, niezależnie, czy jest młody, czy stary. Inną kategorią twórców są rzemieślnicy, którzy swoje osiągnięcia potrzebują konsumować za życia.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Kasią Łuć,
projektantką biżuterii
i właścicielką firmy Lukato
Polski Jubiler: Pani biżuteria wyróżnia się na rynku – widać w niej nie tylko jubilerski kunszt, ale także pomysł na zaproponowanie jej klientom. Jak zrodziła się idea, aby oferować klientom biżuterię, którą można składać i rozkładać, bawić się nią jak klockami?
Kasia Łuć: Na rynku biżuteryjnym jest wiele propozycji modułowej-wymiennej biżuterii, szczególnie bogatą ofertę mają firmy niemieckie. Jest mnóstwo możliwości łączenia ze sobą różnych elementów biżuteryjnych. Miałam okazję je poznać na targach Inhorgenta w Monachium. Tam zapragnęłam stworzyć jakiś podobny sposób z własnymi wzorami, własnym stylem, by odbiorca mógł się bawić biżuterią i mógł dopasować ją do swoich potrzeb. Nie ma tego jeszcze w Polsce. Na początku nie myślałam o tym jak o biznesie, chciałam stworzyć pracę na obronę dyplomu licencjackiego. Potem przyszedł pomysł na stworzenie firmy.
Jest pani projektantką biżuterii, jednocześnie oddaje pani swoim klientom możliwość tworzenia – konstruowania biżuterii według swoich pomysłów. Stawia się pani w roli dostarczyciela materiału, który można dowolnie wykorzystać. Czy wydaje się pani, że Polki doceniają pani ofertę?
Najciekawszą częścią tego projektu jest uczestnictwo odbiorcy w tworzeniu efektu końcowego. Najbardziej podoba mi się właśnie ta część, która szczególnie widoczna jest podczas targów, kiedy kobiety zaczynają skręcać i dobierać sobie poszczególne elementy. Wtedy wiem, że mój pomysł działa. Myślę, że Polki doceniają to co im oferuję.
Biżuteria modułowa znalazła szeroką rzeszę zwolenników, można powiedzieć, że stała się modna. Czy wydaje się pani, że będzie nadal cieszyć się zainteresowaniem? A może Polki przekonają się do biżuterii autorskiej?
Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas w Polsce, że biżuteria autorska będzie bardziej popularna. Wiele klientek jeszcze nie wie o różnego rodzaju imprezach, na których sprzedawana jest biżuteria autorska. Wydaje mi się, że każdy twórca ma szansę znaleźć swoje miejsce na rynku jubilerskim. Chciałam połączyć pomysł biżuterii wymiennej z rękodziełem o geometrycznych kształtach. W przyszłości, w ramach biżuterii wymiennej chciałabym tworzyć elementy unikatowe. Tak jak na Akademii, kiedy każdy student zaczyna od pojedynczych egzemplarzy, często niepowtarzalnych. To największa magia tego zawodu. Duża jest grupa osób, które lubią ingerować w to co kupują i później noszą. Dlatego też myślę, że moda na biżuterię wymienną szybko nie przeminie. Z drugiej strony mam nadzieję, że biżuteria autorska również będzie się cieszyć coraz większą popularnością,
W pracach widać, że potrafi się pani bawić konwencją, kpić z niej, ale przede wszystkim tworzyć małe dzieła sztuki jubilerskiej. Skąd czerpie pani inspirację?
Pierwszą taką inspiracją, choć może wydawać się to zaskakujące, był folklor polski. Drugim kierunkiem, który studiowałam jest Antropologia Kultury i Etnologia na Uniwersytecie Łódzkim. Właśnie tam poznałam folklor. Na studiach projektowałam biżuterię opierającą się głównie na figurach geometrycznych, w bardzo stonowanych barwach. Ale profesor namawiał nas do odkrywania. Obecna kolekcja jest dużym eksperymentem, który moim zdaniem się udał.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii – sam pomysł czy praca nad poszczególnymi okazami biżuteryjnymi?
Myślę, że najważniejszy jest pomysł. Gdy coś przychodzi mi do głowy, wtedy czuję ekscytację, adrenalinę. Później szukam techniki, a czasem całej technologii. Praca staję się żmudna i wiele rzeczy nie wychodzi, co mnie frustruje. To jest kwestia charakteru, jestem osobą bardzo energiczną i czasem się niecierpliwie. Z drugiej strony zdarza się mi wpaść w taki trans i pracuję godzinami, a czas mi mknie. Jak wygląda pani pracowania? Co znajduje się w jej sercu? W sercu pracowni znajduje się bałagan, zresztą jak w każdym jej miejscu. Od lat próbuje nad nim zapanować, chciałabym wypracować jakiś system, ale jak coś robie w pracowni, to nie interesuje mnie jak ona wygląda. Jak już nic nie mogę znaleźć wtedy zaczynam sprzątać. Nie lubię tego w sobie, że nie jestem w stanie dłużej utrzymać porządku w pracowni.
Jaki materiał jest pani ulubionym?
Na pewno srebro. Uwielbiam pracować w srebrze, uważam że ma bardzo piękny kolor. Można także na nim wypalać emalię, co jest jego ogromną zaletą.
Kim są odbiorcy pani prac? Do kogo adresuje pani swoją ofertę?
Gdy projektowałam myślałam, o kobietach, które kreują swój wizerunek, pracują nad nim. Moda nie jest dla nich obojętna, ale szukają własnego stylu i produktu, który zaspokoi ich potrzeby. Można skonstruować sobie z zaproponowanych przeze mnie elementów naprawdę różnorodną biżuterię. Od prostych form po bardzo kolorowe i folkowe. Mam nadzieję, że będzie to prawdziwy rarytas dla miłośniczek biżuterii.
Jest pani absolwentką łódzkiego ASP – uczelni, która cieszy się najlepszą opinią wśród polskich akademii artystycznych, szczególnie w kwestii biżuterii. Jak studia wpłynęły na pani rozwój twórczy?
Nie da się ukryć, że wszystko zawdzięczam Akademii, zarówno w kwestii warsztatowej jaki i projektowej. Profesor Andrzej Boss stawiał przed nami często zadania, które spędzały mi sen z powiek, ale wykształciły moje myślenie o tym zawodzie. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Zawsze nas mobilizował do otwierania własnych umysłów i poszukiwania własnej drogi, nigdy nas nie stopował, ani ograniczał. Studia na Akademii to bardzo intensywny okres, bo przecież jest tyle dodatkowych przedmiotów ogólnoplastycznych. Poza tym dzieliłam je z drugim kierunkiem, więc czasem było ciężko. Ale to wspaniały czas, który kształci ludzi na plastyków, czasem na prawdziwych artystów.
Jakie ma pani zawodowe plany na najbliższą przyszłość?
Tak jak już mówiłam planuje stworzyć elementy unikatowe, jak również rozpoczynam pracę z drewnami egzotycznymi czy bursztynem, także w ramach biżuterii wymiennej. Mam głowę pełną pomysłów, często brakuje mi czasu i czasem siły, by je wszystkie zrealizować. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży po mojej myśli i będę mieć środki na tworzenie nowych wzorów i promocję firmy. Chyba największym marzeniem każdego absolwenta ASP jest praca w zawodzie i możliwość zajmowania się tylko tworzeniem biżuterii. Chciałbym z tego się utrzymywać i zajmować tylko tym. Taki jest mój plan na najbliższą przyszłość, chcę robić to co kocham.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Izą Malczyk, projektantką biżuterii, właścicielką galerii www.izamalczyk.com oraz współwłaścicielką galerii Trendymania.pl
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u pani zamiłowanie do biżuterii?
Iza Malczyk: Od dziecka miałam wpojoną miłość do robótek ręcznych. Byłam zapatrzona w babcię, która z kolorowych włóczek wyczarowywała piękne gobeliny. Jako dorastająca nastolatka próbowałam swoich sił w krawiectwie, a później zapragnęłam stworzyć dla siebie kilka par kolczyków z materiałów znalezionych w biżuteryjnej szkatułce mojej mamy. Odkryłam zupełnie nowy świat, w którym mogłam rozwijać nie tylko swoje zainteresowania, ale również ćwiczyć ważne cechy osobowości, takie jak cierpliwość i wytrwałość. Kiedy okazało się, że rozumiemy się ze srebrem bez słów, wiedziałam, że to jest właśnie to.
Stworzone przez panią obiekty biżuteryjne wyróżniają się wzornictwem i sposobem łączenia materiałów. W jaki sposób udało się pani wypracować swój indywidualny styl?
Przez długi czas tworzyłam prostą biżuterię w podstawowych technikach. W pewnym momencie zaczęłam jednak czuć niedosyt i rozczarowanie – miałam pełną świadomość ograniczeń, które wiązały się z używaniem ogólnodostępnych materiałów. Przeglądając prace innych twórców, natknęłam się na biżuterię wykonaną w technice wire-wrapping, której autorką była Amerykanka Eni Oken. Jej projekty były dla mnie czymś zupełnie nowym, przypominały delikatne wzory szyte ze srebra i w niczym nie przypominały biżuterii wykonanej w tradycyjnych technikach jubilerskich. Moja pierwsza praca inspirowana pracami Eni nie zaliczała się do tych wyjątkowo udanych, jednak sam proces tworzenia dawał nieskończone możliwości i szybko okazało się, że czuję się w nim niezwykle komfortowo. Drogą eksperymentów, prób i błędów opanowałam tajniki pracy ze srebrnymi drutami i drucikami – być może właśnie dzięki temu, że mój warsztat oparty jest na własnych doświadczeniach, byłam w stanie stworzyć charakterystyczny i rozpoznawalny styl.
Polacy są tradycjonalistami. W salonach jubilerskich najczęściej decydują się na klasyczne pierścionki z oczkiem i delikatne złote ozdoby. Pani biżuteria tworzona jest z myślą o wymagających klientach. Kto najczęściej decyduje się na zakup biżuterii pani autorstwa?
Osobom, które trafiają do mojej galerii, zależy na niepowtarzalności i indywidualnym podejściu do ich potrzeb. Nie tworzę kopii wzorów już sprzedanych – moja biżuteria to unikaty. Dlatego często trafiają do mnie osoby zainteresowane zamówieniem czegoś wyjątkowego z okazji narodzin dziecka czy ważnego jubileuszu. Miło wspominam również te projekty, w których byłam proszona o interpretację wybranego przez klientkę wiersza, filmu czy piosenki – przenoszenie jednej formy wyrazu w drugą to fascynujący proces łączenia odmiennych światów mówiących o tym samym w różnych językach.
Czego według pani Polacy oczekują od biżuterii?
Na to pytanie nie ma jednej konkretnej odpowiedzi. Są osoby, dla których biżuteria to tylko ozdoba pasująca do aktualnych trendów modowych, ale dla innych może być symbolem, sposobem wyrażenia siebie albo ważną rodzinną pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Również preferencje stylistyczne w wyborze biżuterii są tak różne, jak różne są osoby, które ją noszą. Jedne wolą biżuterię ascetyczną i nowoczesną, innym bardziej odpowiadają klimaty retro. Widać też wyraźny podział na te, które wybierają szlachetne metale i minerały oraz te, które nie boją się sięgnąć po biżuterię z plastiku czy tekstyliów. Z pewnością Polki mają wspaniały gust i bardzo sprecyzowane wymagania, którym na szczęście polscy twórcy są w stanie bez problemów sprostać. Wiem to z doświadczenia, bo prowadzę z mężem Galerię Trendymania.pl, która skupia ponad 200 artystów tworzących sztukę i rękodzieło – w tym również biżuterię.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii?
Może to zabrzmi mało profesjonalnie, ale w tym, co robię najbardziej cenię nieprzewidywalność – często efekt końcowy mojej pracy jest dla mnie zupełnie zaskakujący. Nie mam w zwyczaju projektowania danego wzoru na papierze przed jego wykonaniem, co pozwala mu swobodnie ewoluować w trakcie powstawania. Dzięki temu gotowa praca najczęściej jest o wiele bardziej rozbudowana i ciekawsza niż w pierwotnych założeniach. Ważnym elementem tworzenia jest również wolność. Przyznaję – lubię, gdy klientki mają do mnie zaufanie i ich ingerencja w projekt polega wyłącznie na podaniu podstawowych wytycznych, a resztę pozostawiają mojej wyobraźni.
Jaki materiał – metal, kamień – jest pani ulubionym i dlaczego?
To trudne pytanie, jeśli chodzi o kamienie, bo co chwila odkrywam coś nowego, co przyćmiewa poprzednie zauroczenia. Kiedyś odpowiedziałabym, że jest to labradoryt, ale potem zachwycił mnie kamień księżycowy, a ostatnio absolutnie zakochałam się w kamieniu słonecznym. Wszystkie mają cechę wspólną – poświatę, dzięki której wydają się pochodzić z innego świata. Natomiast ulubionym metalem jest oczywiście srebro, szczególnie to najwyższej próby.
Czym dla Pani jest biżuteria – małym dziełem sztuki czy dodatkiem do ubrania?
Chciałabym, żeby biżuteria, którą tworzę była dla klientek sposobem na wyrażenie siebie, swoich emocji, tych najczęściej skrywanych, czasem trudnych. Zdarzało mi się usłyszeć, że w moich projektach jest jakiś niepokojący pierwiastek, coś co jednocześnie przyciąga i hipnotyzuje, a z drugiej strony dotyka gdzieś głęboko. Nie zmienia to faktu, że lubię również tworzyć biżuterię, która z założenia ma mieć wyłącznie funkcję ozdobną, pasować do konkretnego stylu czy wybranej kreacji.
Skąd czerpie Pani inspiracje przy tworzeniu swojej biżuterii?
Odpowiem banałem – z tego, co mnie otacza. Świat roślin, muzyka; chmury na niebie, które dziś były wyjątkowo puszyste i wysokie; obejrzany właśnie film – i taki na którym śmiałam się do łez, i ten przepłakany, smutny i trudny. Często patrzę również z podziwem na dzieła ludzkich rąk, jednak doskonałość i geometria onieśmielają mnie na tyle, że o wiele chętniej skupiam uwagę na tym co niedoskonałe, mało atrakcyjne, asymetryczne i chaotyczne.
Jak według pani będzie ewoluował rynek polskiej biżuterii artystycznej w Polsce?
Moim zdaniem, niewiele narodowości może pochwalić się tak dużym potencjałem twórczym jak my – Polacy. Brakuje jednak platform, dzięki którym moglibyśmy wyjść poza własne podwórko. Internet daje nam taką szansę; dzięki niemu możemy pokazywać owoce naszej pracy odbiorcom z całego świata i powinniśmy z tego korzystać. Od 4 lat współtworzę wirtualną galerię, która pozwoliła zaistnieć na polskim rynku wielu zdolnym młodym projektantom i wiem, że przyszłość leży w otwarciu się na rynek ogólnoświatowy… Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Grzegorzem Pyra Piro,
światowej sławy artystą,
projektantem biżuterii
Polski Jubiler: Pana kolekcje znajdują się w wielu polskich
i zagranicznych muzeach m.in. w Muzeum Bursztynu w Gdańsku.
Jest pan światowej sławy artystą. Wrócimy jednak do początku,
skąd wzięło się u pana przeświadczenie, że będzie się pan jako
artysta spełniał w tworzeniu biżuterii?
Grzegorz Pyra Piro: To jest temat do napisania książki. Ciągłe
poszukiwanie piękna w świecie otaczającym nas i całym wszechświecie,
który ma nieskończoną energię piękna. Piękna, które
trzeba umieć dostrzec. Przedmioty artystyczne, które tworzę są
tłumaczeniem tej energii na język ludzi wrażliwych na piękno. Ze
sztuką zetknąłem się we wczesnym okresie szkolnym, obserwując
pracę twórczą ojca i współpracując z nim.
Z pana strony internetowej można dowiedzieć się, że przez lata
projektował pan biżuterię poza granicami naszego kraju. Pana
prace znalazły się w kolekcji szwedzkich monarchów: króla
Karola Gustawa XVI i królowej Sylwii. Czemu zawdzięcza pan
ten niebywały sukces, oprócz oczywiście ciężkiej pracy i niezwykłego
talentu?
Proszę pani, ponad czterdzieści lat systematycznej pracy, poszukiwania
piękna w czwartym wymiarze, odizolowania od skomercjalizowanych
trendów w sztuce, codzienne świadome poszukiwania
metod rozwijania talentu i oczywiście łut szczęścia.
Biżuteria postrzegana jest przez większość społeczeństwa jako
dodatek do kreacji. Przez znawców sztuki biżuteria postrzegana
jest albo jako przedmiot sztuki użytkowej, albo jako samodzielny
obiekt, który może zostać wystawiony w przestrzeni muzealnej i „opowiedzieć” swoją historię. Czym dla pana jest
biżuteria? Jaka powinna być jej funkcja w dzisiejszych czasach?
Podstawowe elementy już pani przedstawiła w pytaniu, ale główną
sprawa dla mnie jest nieustanne poszukiwanie piękna w czwartym
wymiarze (kosmosie), przekładania go na formy biżuteryjne
i inne samodzielne obiekty estetyczne, które można umieścić
w najbardziej prestiżowych galeriach i muzeach i do tego potrzebny
jest też łut szczęścia.
Przyglądając się pana biżuterii można odnieść wrażenie, że
najważniejsze dla pana jest zaskoczenie odbiorcy. W niecodzienny
sposób używa pan w swoich pracach metali szlachetnych,
często pokrywa pan srebro złotem, tworząc arcydzieła sztuki
jubilerskiej. Proszę uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć, jak
dochodzi pan do tak wyszukanych rozwiązań twórczych?
Droga pani, podziwiam pani wnikliwość w ocenie mojej twórczości
jubilerskiej. Nie staram się zaskoczyć widza, moją intencją jest
zauroczenie pięknem odszukanym w czwartym wymiarze i przez
przełożenie tego piękna na przedmiot zwany potocznie biżuterią.
W biżuterii pana autorstwa można zauważyć zabawę konwencją,
łączy pan proste formy z wyszukanymi kompozycjami,
kamienie szlachetne z nieszlachetnymi, srebro ze złotem. Co
jest dla pana najważniejsze w drodze ku stworzeniu działa
sztuki?
Maksymalne wykorzystanie walorów materiałów, z których tworzę,
dla osiągnięcia rezultatów zamierzonych w poszukiwaniu piękna
w czwartym wymiarze, który jest przyszłością.
Nie można nie zauważyć, że pana biżuteria to także, a może
przede wszystkim bursztyn. Umie pan podkreślić jego niecodzienne
kształty, wyeksponować jego piękno. Jaką rolę w pana
twórczości pełni ten „polski skarb Bałtyku”? Jaki ma pan stosunek
do bursztynu?
W pytaniu pani jest zawarta wyczerpującą odpowiedź. Dodam
tylko, że jest to skarb na skalę światową i dzięki temu że jest to
kamień jedyny w swoim rodzaju, posiadający nieograniczone
piękno i zdolności łączenia z innymi kamieniami nieustannie na
tym zyskując. Niestety, te walory są systematycznie niszczone przez
pseudojubilerów nie rozumiejących tych walorów. Bursztyn jest
nie tylko skarbem Polski, ale całego świata.
Tworząc unikatowe dzieła sztuki jubilerskiej trzeba nieustannie
się doskonalić i być otwartym na nowe prądy i rozwiązania.
Skąd czerpie pan inspiracje?
Osobiście nie zwracam uwagi na nowe trendy i, jak już wspomniałem,
energię twórczą czerpię z innych wymiarów, z własnej
inwencji, pomysłowości i ponad czterdziestoletniego doświadczenia.
Dla kogo pan tworzy? Kim jest odbiorca pana biżuterii?
Tworzę dla ludzi o dużym poczuciu piękna i wrażliwości na piękno.
Ponad 4 tysiące osób na całym świecie posiada moje przedmioty,
a nieskończona ilość podziwia moje prace w muzeach.
Osobiście znam ponad dwieście osób, które posiadają moje prace,
są wśród nich m.in. przełożona pielęgniarek, która zamówiła
i zakupiła około trzydziestu prac, córka senatora S.C. Strom
Thurmond i Krolowa Sylvia i Karol Gustav XVI.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmowa z Piotrem A. Pastusiakiem,
artystą, absolwentem Akademii Sztuk
Pięknych w Łodzi, właścicielem
pracowni plastycznej PAPAS.
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie biżuterią?
Piotr A. Pastusiak, pracownia plastyczna PAPAS: Wiele dorosłych spraw
ma swoje początki w dzieciństwie, tak jak mój zachwyt kulturą średniowiecza
z rycerzami i alchemikami. Wtedy też pojawiły się moje pierwsze
próby tworzenia biżuterii. Znaleziony kawałek miedzianego pręta, jakiś
kamień, młotek… Radość z pierwszej bransolety czy wisiora była widać
tak potężna, że odbiła się na mojej dorosłej twórczości. Pamiętam, że
zachwyciła mnie miedź z jej cudowną plastycznością i malarską barwnością.
I kamienie. Te przepiękne, które znajduje się w piaskownicy,
chowa do pudełka jak największy skarb. Moi przodkowie byli rzemieślnikami,
często ponoć bardzo uzdolnionymi: kowalami, bednarzami,
stolarzami, szewcami, fryzjerami. Miałem szczęście, że mój dziadek
podkręcał mój zapał konstruktora i kowala. Dalsza droga
była już oczywista. Łódzka ASP i jedyna w swoim
rodzaju pracownia biżuterii prof. Andrzeja
Szadkowskiego.
Pana kolekcje pokazują, że
można stworzyć swój unikatowy
styl. Ile czasu zajęło Panu znalezienie swojej własnej drogi
w świecie biżuterii?
W zasadzie cały czas szukam swojej drogi. Chodzę to tu, to tam. Pamiętam,
że na studiach robiłem zwykle inaczej niż reszta. Gdy wszyscy polerowali
przedmioty, ja obijałem je kamieniami. Gdy reszta zachwycała się
nowymi materiałami i trendami, ja wykuwałem archaizujące przedmioty
z miedzi. Cały czas coś się zmienia i nowe przeżycia wzbogacają moją
twórczość. Czasem jakaś droga zaprowadzi w ślepy zaułek i trzeba
szukać nowej. Ale zawsze musi to być w zgodzie ze mną.
Co dla Piotra Pastusiaka oznacza biżuteria?
Biżuteria? Na uczelni dowiedziałem się, że może nią być niemalże wszystko,
zresztą potwierdzają to „trendowe” konkursy. Pytanie to brzmi trochę
jak: „Czym jest sztuka, kim jestem ja”. Polemiki na temat definicji sztuki
zdają się nie mieć końca. A „kim jestem?”, to najtrudniejsze pytanie jakie
znam. Jeśli mam opowiedzieć czym dla mnie jest biżuteria to najpierw
powiem, że ludzie często mylą pojęcia ozdoba i biżuteria. Dla mnie
między tymi określeniami jest przepaść. Moim zdaniem biżuteria to klejnot.
Szlachetny materiał, szlachetny warsztat. To rzeźba, choć ostatnio
częściej używa się określenia „obiekt”, dla której tłem jest człowiek.
Pana twórczość to nie tylko biżuteria, ale także malarstwo srebrem.
Skąd wzięło się u Pana zamiłowanie właśnie do takiej formy obiektów
biżuteryjnych?
Ważnym sposobem mojej wypowiedzi artystycznej jest rysunek, a w zasadzie
małe formy rysunkowe. Pracując w srebrze, ocierając się o kowalstwo,
odczuwałem brak tego przedstawiającego sposobu opowieści o mnie. Stąd
repusowane plakiety, odnoszące się do XVII-wiecznych plakiet wotywnych.
Repusowanie to dla mnie połączenie rysunku, rzeźby i biżuterii. Moje
plakiety to moje rysunki w srebrze. Można je powiesić oprawione w ramę
na ścianie, a można eksponować na szyi czy nadgarstku.
Pana prace nawiązują do okazów biżuteryjnych wykonywanych
w średniowieczu. Projektuje Pan biżuterię, która stylistyką nawiązuje
do dawno minionych czasów. Dlaczego interesuje Pana biżuteria
dawna, a nie podąża Pan za najnowszymi trendami i nie tworzy
kosztowności według współczesnego wzornictwa?
Jeżeli zachwyca nas dzisiaj Sainte Chapelle, to myślę, że
piękno gotyckiej biżuterii też nie straciło na wartości.
Czasem poszukiwanie na siłę nowych form nie
przynosi dobrych rezultatów. Moja fascynacja
ornamentyką gotycką i barokową,
zachwyt nad kowalską robotą
z tamtych czasów ma bezpośrednie
przełożenie na moją twórczość.
Poszukuję prostoty, przenosząc kowalskie techniki w miniaturową formę. W dobie
cyfrowo tworzonych przedmiotów to zapewne
fanaberia. W zasadzie już przed studiami nęciła
mnie sztuka archaiczna i średniowieczna.
Stąd też moje uczestnictwo w grupach
odtwórców historycznych oraz tworzenie
przedmiotów nawiązujących i inspirowanych
kanonami i warsztatem z epoki.
Staram się wykonywać przedmioty, jakie
mogliby tworzyć mistrzowie tamtych
czasów. Poznaję warsztat i stylistykę,
ponieważ bliska jest mi prostota formy,
czystość ornamentu, choć często o barokowej
fakturze. Świadomie nie uczestniczę w trendach.
Robię swoje i dla siebie. To rzadki komfort twórcy.
A ja go pielęgnuję. Nie muszę żyć z biżuterii, więc
mogę robić dla siebie i dla tych, którzy chcą mieć Pastusiaka
a nie przedmiot ze znanego domu jubilerskiego. I tacy do
mnie trafiają i dla nich wykonuję biżuterię. To trochę jak robienie
talizmanu, trochę jak praca architekta wnętrz. Staram się zrobić
przedmiot w pełni pasujący i podkreślający osobowość odbiorcy. I to nie
jest jeden z dziesięciu czy stu takich samych przedmiotów. To jest ten
jedyny. Nawet kiedy robię kolczyki, to każdy jest inny. Są parą, trochę jak
brat i siostra, ale nie bliźniaki.
Skąd czerpie Pan inspiracje?
Moje inspiracje? Piękno jest wszędzie w naturze, w jej formach, fakturach.
Tak jak zachwyca prostota i czystość prac prymitywnych i dziecinnych,
tak samo piękno znajduję w najdawniejszych przedmiotach, gdzie
konstrukcja i forma stanowią jedność, a nieugłaskana faktura ożywia
światłem metal i kamień. Tak już jest, że do jednych przemawiają róże,
do innych storczyki, a jeszcze inni lubią bez. I dobrze. Ja uwielbiam
gotycką ornamentykę wynikającą z konstrukcji i barokową misterność.
Walczą we mnie te dwie estetyki, a efekt jest taki jak widać.
Jak wygląda Pana warsztat pracy? Jakie metody pracy Pan stosuje?
Moimi podstawowym narzędziami są młotki i młoteczki oraz różne
przedmioty, które je czasami udają np. zawias ze stodoły, kowadła i ich
erzace oraz cała masa puncyn. W zasadzie moja pracownia nie różni
się od tych sprzed kilkuset lat. No, może trochę: pracuję palnikiem
zamiast dmuchawką, diaksem zamiast furkadełkami.
Głównie odkuwam i repusuję. Często stosuję też
kowalskie metody łączenia elementów.
Co chce Pan powiedzieć odbiorcom swoją
sztuką?
Do tej pory się nie zastanawiałem co chcę
powiedzieć odbiorcom. Bo to jak z jabłkiem.
Jednemu kojarzy się z rajem,
drugiemu z witaminami, a trzeciemu
z prostym winem. Tak też jest z moją
biżuterią, albo trafia na wrażliwego
odbiorcę, albo nie. Często moje
rysunki interpretowane przez oglądających
zaskakują mnie swoją
opowieścią (to raczej nie na temat).
Ale jeśli już miałbym coś powiedzieć
to to, że prostota i forma, warsztat
i elegancja są ponad trendami.
Dla kogo Pan tworzy?
Swoją biżuterią tworzę głównie
dla siebie i zawsze jest moja.
Niejako wydzierżawiam ją na
wiecz- ność. Fakt, że używają jej moi
przyjacie- le i znajomi sprawia wielką
f r a j d ę i przyjemność. A serio to
odbiorcami mojej sztuki są ludzie, którzy
mają dosyć tren- domanii. Ci, którzy cenią
„mięso” materiału i potrafią docenić stary,
wręcz archaiczny warsztat. Robię do „szuflady”,
czasami coś z niej ubywa i idzie
w świat. Niekiedy powstaje coś dla konkretnej
osoby, ale muszę ją poznać. Galeria
w internetowym sklepie mojej ukochanej
jest raczej wizytówką, niż miej- scem sprzedaży, bo
cenię kontakt bezpośredni i trud- no mi się rozstać
z moimi skarbami.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Kingą Włodarczyk, artystką – plastykiem
o pasji tworzenia biżuterii, w której fantazja i magia łączą się w sobie
Polski Jubiler: Jest Pani artystką – plastykiem, grafikiem i socjologiem. Skąd wzięło się więc u Pani zamiłowanie do biżuterii?
Kinga Włodarczyk, twórca biżuterii: Biżuteria towarzyszy mi od czasów dzieciństwa. Pamiętam chwile, jeszcze w szkole podstawowej, gdy tworzyłam ozdoby z przeróżnych materiałów: skóry, piór, drewna, drutu, starych korali i tego wszystkiego co można było znaleźć na strychu. W latach 80. trzeba było się bardzo napracować by mieć coś oryginalnego. Potem były plany rozpoczęcia nauki w szkole złotniczej, jednak skończyło się na zamiarach. Teraz po wielu latach mam wrażenie, że moje życie zatoczyło koło i tym razem miałam więcej szczęścia i determinacji by spełnić marzenia i zająć się tworzeniem biżuterii zawodowo.
Socjologia wydaje się być dziedziną wiedzy położoną na drugim biegunie wobec biżuterii. Czy umiejętność badania i analizowania struktur społecznych może przydać się przy tworzeniu biżuterii? A jeśli tak, to w jaki sposób?
Socjologia to bardzo złożona i ciekawa nauka, wraz z elementami psychologii dostarcza wiedzy na temat ewolucji przestrzeni społecznej w zakresie potrzeb, mody oraz oczekiwań moich przyszłych odbiorców. Jest to pomocne przy konstruowaniu strategii marketingowej mojej firmy.
Przy tworzeniu biżuterii najważniejszy jest pomysł. Co stanowi dla Pani inspirację?
Inspiracją jest dla mnie magia ludzkiej wyobraźni. Moje projekty to fantastyczne i abstrakcyjne formy będące wynikiem fascynacji sztuką Fantazy, zarówno jeśli chodzi o książki, malarstwo czy też filmy należące do tego gatunku. Inspiracją jest też często materiał leżący na stole złotniczym, niezwykły kamień czy splątany drut tworzący abstrakcyjną kompozycję.
Jaki materiał jest Pani ulubionym i dlaczego?
W mojej pracowni dominuje srebro. Lubię jego barwę, która – mimo tego że jest zimna – fantastycznie komponuje się ze wszystkimi kolorami oprawianych kamieni. Materiał, z którym pracuję to często srebrny drut, jest on bardzo plastyczny, nie stawia ograniczeń w realizacji pomysłów. Poza tym lubię efekt surowości, jaki uzyskuję poddając srebro zabiegom repusu czy oksydacji. W swoich projektach często wykorzystuję perły, są one doskonałym dopełnieniem dla monochromatycznych prac tworząc niezwykły kontrast.
Na swoim blogu pisze Pani, że Pani biżuteria robi się bardziej jubilerska niż by Pani chciała. Czemu stawia Pani na surowy styl i czasami wręcz „niezdarne” formy? Co chce Pani zamanifestować swoją biżuterią?
Sztuka tworzona przez artystę powinna nosić w sobie ślady pracy jego rąk, mieć charakter i duszę. Tradycyjne jubilerstwo kojarzy mi się z masową produkcją, kanonami i tym wszystkim co sprawia, że biżuteria zatraca swój artyzm, jest bezosobowa i powtarzalna, dlatego też chcę by ktoś kto będzie nosił stworzoną przeze mnie ozdobę poczuje, że jest ona wyjątkowa, unikatowa i przede wszystkim wykonana od podstaw ręcznie. Myślę, że niczego nie manifestuję, tworzę po prostu tak jak czuję.
Którą część procesu artystycznego lubi Pani najbardziej? Co sprawia Pani najwięcej satysfakcji – etap początkowy, czyli tworzenie projektu kolejnego okazu biżuteryjnego czy etap rzemieślniczej pracy nad biżuterią?
Są dwa najbardziej ekscytujące momenty w całym długim i mozolnym procesie tworzenia biżuterii. Początek i koniec, czyli chwila kiedy rodzi się pomysł i powstaje rysunek, a następnie możliwość przymierzenia gotowego dzieła, zobaczenia w jakim stopniu rzeczywistość odbiega, przenika lub dominuje nad pierwotnym pomysłem. Często zdarza się tak, że efekt końcowy przerasta moje oczekiwania. Taka analiza pozwala uchwycić mocne lub słabe strony całego procesu i jest bardzo pomocna w doskonaleniu własnego warsztatu.
Dla kogo Pani tworzy? Kim jest idealny odbiorca Pani biżuterii?
Tworzę dla kobiet, które nazywam „futurystkami” – są one kosmopolityczne, nowoczesne, mają swój styl, ale lubią też nutkę klimatów retro. Mam grono stałych klientek i wiem, że są one wymagające, cenią sobie rękodzieło i oryginalne pomysły. Lubią wyglądać niepowtarzalnie, wyróżniać się z tłumu. Traktują też biżuterię jako pewną inwestycję, coś co będą mogły przekazać swoim potomkom.
Pani biżuteria stworzona jest z myślą o kobietach. Czy zamierza Pani wprowadzić do swoich kolekcji element męski i stworzyć kolekcję biżuterii tylko dla mężczyzn?
„Męskie oko” nie jest, w takim stopniu zelektryzowane patrząc na okaz biżuteryjny, jak kobiece, w którym widać natychmiast błysk i fascynację, dlatego też pozostanę przy uszczęśliwianiu właśnie tej części społeczeństwa.
Jakie ma Pani plany na przyszłość? W jakim kierunku będą ewoluowały Pani prace?
Chciałabym by moje prace były bardziej awangardowe, może nawet trochę teatralne. Na pewno będę doskonalić swój warsztat, próbować nowych technik i wykorzystywać nieodkryte jeszcze przeze mnie materiały. Jednym słowem będę poszukiwać, bo jak mawiał pewien znany malarz „Artysta, który znalazł jest skończony”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa
ze Zbigniewem Góreckim,
prezesem Firmy Jubilerskiej
Górecki
Polski Jubiler: Minęły dwa lata od premiery ostatniej kolekcji Rubinowe Tango na targach Złoto Srebro Czas w Warszawie. Jaką niespodziankę Firma Jubilerska Górecki przygotowała tym razem?
Zbigniew Górecki, prezes Firmy Jubilerskiej Górecki: Najnowsza kolekcja nosi nazwę „Cytrynowa sonata” i jest dedykowana cytrynowi – kamieniowi szlachetnemu, który najpiękniej prezentuje się w szlifie fasetowym i kaboszonowym. W najnowszej kolekcji będą go uzupełniały żółte perły, diamenty w kolorze koniakowym i czarnym, jak również żółte i pomarańczowe szafiry. Zaprezentowane wzornictwo będzie miało charakter klasyczny, ponadczasowy, ale również inspirowany aktualnymi trendami mody. Całość projektów będzie wykonana w żółtym złocie, ponieważ kolor ten świetnie komponuje się z cytrynem, podkreślając „ciepłość” obydwu materiałów i dając ciekawy efekt wizualny.
Każda z kolekcji jest poświęcona wybranemu kamieniowi – dotychczas były to diament , turkus , topaz, koral, rubin i oliwin. Do tego szlachetnego grona dołączył teraz cytryn – skąd taki wybór?
O stworzeniu kolekcji z cytrynem w roli głównej myślałem już od ponad dwóch lat. Głównie ze względu na ciekawe walory estetyczne tego kamienia i jego głębokie nasycenie żółtym kolorem. Tym większa była moja radość, kiedy dowiedziałem się, że specjalizująca się w przewidywaniu trendów Grupa TJF (Trends Jewellery Forecasting – przyp. red.) w najbliższych sezonach stawia właśnie na szeroką gamę odcieni żółtego, a więc również na cytryn. Potwierdzają to również znani projektanci, tacy jak Guci, Dior Joaillerie, Max Mara czy Paul & Joe, którzy w swych najnowszych kolekcjach na nadchodzący sezon proponują wiele odcieni koloru żółtego. Potraktowałem to jako potwierdzenie słuszności obranego kierunku i z tym większym zapałem zabraliśmy się do pracy nad tą kolekcją. Kolekcja zachwyca wyjątkowo dużymi kamieniami, rekordowym jest piękny, złocisty cytryn o masie ok. 240 ct oprawiony w żółtym złocie w towarzystwie diamentów. Godny uwagi jest również cytryn o masie ok. 60 ct w szlifie szmaragdowym, oprawiony w wystylizowaną zawieszkę z żółtego złota w otoczeniu ponadczasowych diamentów.
Firmy jubilerskie wypuszczają nowe kolekcje na rynek zazwyczaj co rok, pańska firma co dwa lata – z czego to wynika?
Dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że tryb dwuletni jest dla nas optymalny. Przygotowanie nowej kolekcji to duże wyzwanie, zwłaszcza, jeśli stawia się na najwyższą jakość, jest to proces wysoko kapitałochłonny, przy którym nie można zapominać o prowadzeniu dotychczasowej działalności. Zależy nam na tym, aby każda z kolekcji była zgodna z panującymi trendami i odpowiadała na aktualne zapotrzebowanie rynku, a więc musi zostać dopasowana do potrzeb grup odbiorców w szerokim przedziale wiekowym. O tak „prozaicznych” kwestiach, jak zdobycie odpowiednich surowców czy dopracowanie wzorów, nie mówiąc. Dwa lata wydają mi się okresem minimum, by zrobić coś w sposób przemyślany, by każda nowa kolekcja miała czas na zaistnienie w świadomości naszych odbiorców i ich klientów. Zauważalna jest imponująca ilość wyrobów przypisanych do danej kolekcji, sięgająca kilkudziesięciu produktów, których to liczba wciąż się powiększa a kolekcja ewoluuje. Biżuteria ta jest na stałe utożsamiana z firmą, co nas motywuje do tworzenia coraz to nowszych wzorów i ich prezentowania.
W tym roku Firma Jubilerska Górecki obchodzi jubileusz 20-lecia. Co uznałby Pan za największe osiągnięcia tego okresu?
Największe sukcesy to z całą pewnością nasze kolekcje: Tradycja i Styl, Błękitna Konstelacja, Coral by Górecki, Oliwinowy Gaj, Rubinowe Tango i teraz Cytrynowa Sonata. Ich stworzenie określiłbym mianem pionierskiej pracy w branży jubilerskiej w kraju. Myślę, że bardzo wąska grupa firm może się pochwalić tak dużą ilością kolekcji zrobionych w naszym kraju od podstaw. Chciałbym to podkreślić: od podstaw, czyli od pomysłu projektanta, poprzez wykonanie, po przygotowanie oprawy marketingowej i handlowej. Myślę, że około 90 proc. biżuterii na naszym rynku pochodzi z importu, a Firma Jubilerska Górecki pozostaje jedną z nielicznych, które postawiły na własne wzornictwo i produkcję. Nie zabrzmi to zbyt skromnie – potrafimy zaprezentować coś naprawdę wartościowego na poziomie europejskim.
Dziękuję za rozmowę
Rozmowa z Danutą Grabowską-Gitlin, projektantką biżuterii
Polski Jubiler: Tworzeniem biżuterii zajmuje się Pani od dziesięciu lat. Skąd wzięła się u Pani miłość do biżuterii?
Danuta Grabowska-Gitlin, projektantka biżuterii: Można powiedzieć, że moja przygoda z biżuterią związana jest z miesięcznikiem Polski Jubiler. W roku 2002 wzięłam udział w warsztatach organizowanych przez CSW Łaźnia w Gdańsku pt. „Biżuteria jako sztuka ciała”. Warsztaty zakończone były wystawą, na której zaprezentowałam swoje prace. Szukając artykułu w Polskim Jubilerze opisującym wystawę dotarłam do pracowni jubilerskiej w Elblągu. W trakcie rozmowy właściciel zaproponował mi naukę zawodu w zamian za projektowanie biżuterii. W tamtym czasie byłam akurat osobą poszukującą pracy no i nie wahałam się, by zacząć naukę nowego zawodu.
Wiele osób ma wyobrażenie, że zawód złotnika – jubilera to starodawne rzemiosło, w którym nie można zaproponować odbiorcom niczego nowego a jednak Pani się to udało. Pani kolekcje pokazują, że można stworzyć swój niepowtarzalny styl. Jak długo szukała Pani swojej drogi w zawodzie jubilera i dokąd Pani zmierza w swojej sztuce biżuteryjnej?
Faktycznie złotnictwo to starodawne rzemiosło i trzeba przyznać, że tradycyjne metody dają bardzo dobre rezultaty i dużą swobodę twórczą. Gdybym nie poznała podstaw nie byłabym w stanie wykonać wielu projektów. Jednak tradycyjne metody nie wykluczają eksperymentowania (łączenia metalu szlachetnego z miedzią, osadzania diamentów w bursztynie, itp.). Od młodości interesowałam się sztuką i biżuterią, ale jako odbiorca. Na warsztatach pierwszy raz spotkałam się z innym spojrzeniem na biżuterię i odkąd nauczyłam sie wprawnego posługiwania palnikiem to staram się wykonywać biżuterię niestandardową. Chciałabym tworzyć rzeczy niepowtarzalne, w pojedynczych egzemplarzach.
Czym dla Pani osobiście jest biżuteria?
Dla mnie biżuteria ma wiele znaczeń − przede wszystkim jest tym w czym mogę wyrazić siebie. Każdej wykonywanej ozdobie poświęcam czas, uczucie, emocje i z niecierpliwością czekam na efekt końcowy. Bywa jednak i tak, że po wykonaniu danej rzeczy nie pokazuję jej nikomu i przetapiam ją. Biżuteria to również swoisty kod poznawczy − w zależności jaką biżuterie nosimy i jak się z nią obchodzimy możemy co nieco powiedzieć o innych.
Co chce Pani swoją sztuką powiedzieć odbiorcom?
W swojej biżuterii staram się odzwierciedlić chociaż w małym procencie osobowość człowieka dla którego jest przeznaczona. Pokazać jego charakter i indywidualizm.
Dla kogo Pani tworzy?
Tworzę dla szerokiej grupy klientów − od nowo narodzonych po osoby obchodzące 50-lecie pożycia małżeńskiego. Jednak moimi klientami są głównie kobiety mające swój styl. Często jest tak, że zanim powstanie jakaś biżuteria spędzam kilka godzin na rozmowie z daną osobą, na poznaniu jej i jej oczekiwań, przedstawiam projekty i próbuję poznać to z czym będzie czuła się dobrze i czy będzie zadowolona.
Skąd czerpie Pani inspiracje?
Inspiruje mnie głównie natura i jej piękno. Czasem jest to ważka, motyl, nadgryziony liść przez ślimaka. Czasem kształt kamienia. A bywa i tak, że inspiracją jest przypadek.
Jaki jest Pani ulubiony materiał?
Bardzo lubię pracować z bursztynem. Zawsze zaskakuje mnie swoją tajemniczością. Surowa bryła bursztynu to taka „niezapisana tablica”. Zdejmując warstwę kory bursztyn ukazuje swe piękno a ja mam pole do popisu. Zdarza się jednak, że kształt bryłki narzuca co z niego zrobię i czy go oszlifuję czy nie.
Jak traktuje Pani bursztyn, który dla wielu projektantów jest materiałem tak samo wymagającym jak pięknym?
Jak wcześniej wspominałam bursztyn daje szerokie możliwości. Można łączyć go z innymi kamieniami, można oprawiać surowy, można oszlifować w fasetki itd. Wszystko zależy od tego co chcemy wyeksponować i co pokazać − kolor bursztynu, blask, kształt czy naturalne wrostki.
W którą stronę Pani zdaniem rozwijać się będzie rynek biżuterii w Polsce? Czy projektanci pójdą w stronę biżuterii artystycznej czy może komercyjnej? A może można pogodzić te dwa panujące powszechnie tendencje?
Uważam, że w Polsce zarówno będzie rozwijać się rynek biżuterii komercyjnej jak i artystycznej. Większość klientów kupuje wyroby masowo produkowane nie zastanawiając się nad tym, jak dany przedmiot jest wykonany ani nad tym, czy dany pierścionek czy kolczyki będzie nosić tysiące kobiet. Dla nich będą projektować wzorcarze w dużych firmach. Natomiast dla osób nielubiących „masówek” będą projektować artyści, ponieważ zawsze potrafią zaskoczyć ciekawymi rozwiązaniami wkładając w swoje prace cząstkę swoich uczuć.
Czy uważa Pani, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice? A jeśli tak to jakie?
Uważam, że twórcę biżuterii obowiązują jedynie granice posiadanych umiejętności technicznych, estetycznych oraz wiedzy o tym, z jakiego materiału robi się kosztowności. Ważne są też granice dobrego smaku (nie wszystko co jest szokujące lub bulwersujące można nazwać biżuterią), ponieważ biżuteria z definicji powinna zdobić. A poza tym uważam, że ograniczeniem może być fantazja twórcy biżuterii. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Agnieszką Łukasiak-Kłosek,
projektantką
biżuterii,
dwukrotną stypendystką Prezydenta Miasta
Gdańska.
Polski
Jubiler:
Skąd u absolwentki
malarstwa
Akademii Sztuk Pięknych
w Gdańsku wzięło się zamiłowanie do
biżuterii?
Agnieszka Łukasiak-Kłosek: Zawsze interesowało
mnie wiele dziedzin sztuki i próba
wyrażania swoich emocji w różnoraki sposób
przy pomocy rozmaitych środków wyrazu
– i tak jest do tej pory. Próbowałam wielu
technik: od malarstwa przez grafikę, fotografikę,
tkaninę, a nawet witraż czy ceramikę
i rzeźbę. Nie lubię ograniczeń i zamykania
siebie w ściśle określonych ramach. Biżuteria
zawsze „chodziła mi po głowie”, jednak
studia w tej dziedzinie wiązały się z opuszczeniem
Trójmiasta – a to swego czasu było
dla mnie trudne. Wybrałam zatem studia
malarskie a biżuterią zajmowałam się równolegle,
ucząc się jej w dużej mierze na
własnych błędach. Teraz biżuteria jest dla
mnie najważniejsza, choć cały czas chętnie
sięgam również po pędzel czy aparat dla
relaksu.
Jaki wpływ ma malarstwo na Pani projekty
biżuteryjne?
Każdą dziedzinę mojej pracy artystycznej
traktuję odrębnie. W każdej z nich szukam
czegoś innego i stawiam sobie inne wyzwania.
W malarstwie interesuje mnie np.
kwestia światła, a w biżuterii bryła. Nie łączę
ze sobą tych dwóch dziedzin.
Jest Pani niezwykle wszechstronną
artystką – z jednej
strony zajmuje się Pani biżuterią
i rzeźbą z drugiej fotografią
i malarstwem. Jak udaje się
Pani pogodzić te, wydawałoby się
zgoła odmienne, wymiary sztuki?
To chyba po prostu kwestia charakteru,
samozaparcia, organizacji i podzielności
uwagi. Potrafię się skupić na danym zadaniu
(niezależnie od dziedziny), które sobie postawie
za cel i realizuję je najlepiej jak potrafię.
Dzięki różnorodności w pracy unikam „zmęczenia
materiałem” i z nową energią mogę
zacząć kolejny projekt. Największym problemem
przy pogodzeniu tylu zajęć jest czas.
Mam jeszcze bardzo dużo niezrealizowanych
pomysłów, ale na większość z nich nie
wystarczy jeden wieczór. Wiem jednak, że
im plan działania jest bardziej napięty, tym
więcej można osiągnąć bez poczucia, że czas
przecieka przez palce. Lubię takie pozytywne
zmęczenie.
Tworzenie biżuterii jest niezwykle
trudną sztuką – z jednej
strony wymaga od
artysty umiejętności
warsztatowych, z drugiej
zaprezentowania
publiczności
oryginalnego
konceptu,
przekazania idei za pośrednictwem
kosztowności.
Nie można zapominać, że
biżuteria jest przedmiotem utylitarnym,
który musi „nadawać się do noszenia”. Jak
udaje się Pani osiągnąć konsensus pomiędzy
skrajnie odmiennymi oczekiwaniami
odbiorców wobec biżuterii?
Tworzenie biżuterii to dla mnie przede
wszystkim wyrażanie własnej osobowości.
Moje prace pokazują kim jestem, co lubię,
co mnie interesuje (kolorystyka, forma,
tematyka). Moja biżuteria jest więc dla określonej
grupy odbiorców, którzy w pewien
sposób są do mnie podobni i odnajdują
w moich pracach cząstkę siebie. Dlatego
właśnie klientki często wracają po coś nowego
do tego samego autora. To jest najcudowniejsze
w tej pracy. Bardzo cenię sobie
bezpośredni kontakt z klientem. Często
słyszę, że „nowoczesna” biżuteria jest
dla ludzi młodych. Niejednokrotnie
s i ę jednak przekonałam, że to
nie wiek ma tu znaczenie.
Wszytko dzieje się
w naszej duszy. A umiejętności
warsztatowe?
Cóż… praktyka, praktyka,
praktyka. Tu zawsze
jest jeszcze wiele do
nauki.
Jest Pani laureatką
wielu konkursów
biżuteryjnych.
Pani prace
zostały zauważone
w Legnicy,
podczas targów
Amberif a także
Złoto Srebro Czas. Jak konkursy, organizowane przez promotorów
polskiej sztuki biżuteryjnej, wpłynęły
na Pani twórczość? Jak ocenia Pani ich rolę?
Konkursy są dla mnie bardzo ważne. Miałam
szczęście spotkać na swojej drodze ludzi,
którzy pomogli mi technicznie zrealizować
mój pierwszy konkursowy projekt biżuteryjny.
Praca została wyróżniona właśnie na
Amberifie. To był dla mnie wyraźny sygnał,
żeby podążyć w tym kierunku i tak zaczęła
się moja przygoda z biżuterią. Dziś konkursy
są dla mnie wyjątkowym pretekstem do
pobudzenia zalęgających gdzieś bardziej
abstrakcyjnych myśli, które rzadko mogę
wykorzystać przy wzornictwie komercyjnym,
codziennym. Bardzo sobie cenię takie chwile,
są one doskonałym treningiem dla umysłu,
uwalniają wyobraźnię artystyczną, gdzie nie
tylko forma jest istotna, ale również i treść.
Nadmienię, że biorę udział w konkursach
związanych nie tylko z biżuterią, np. w roku
2007 moja praca została wyróżniona na
Triennale Współczesnej Tkaniny Artystycznej.
W Pani biżuterii widoczny jest
indywidualny styl i próba
przekraczania granic stawianych
przez materiał, w którym Pani
pracuje. Jak wygląda u Pani
proces tworzenia?
Staram się postawić sobie pytanie:
czego jeszcze nie było? A jeśli jeszcze
czegoś nie było – to w sumie dlaczego?
W ten sposób np. powstała moja seria
pierścionków „w poprzek”, bo przecież
kto powiedział, że pierścionek musi być
wzdłuż palca? Albo kto powiedział, że
obrączka musi być okrągła? Ja bardzo
lubię robić obrączki kwadratowe.
Staram się znaleźć takie rzeczy, które
są mocno zakorzenione w naszej świadomości
jako jakiś standard i wtedy szukam rozwiązania
na przekór. Pracuję bardzo różnie:
czasem zaczynam od przelewania moich
splątanych myśli na papier za pomocą ołówka
(do czasu aż znajdę właściwą formę),
a często pomysły rodzą się „przypadkiem”
podczas pracy nad czymś zupełnie innym.
Lubię również niekiedy wplatać do
moich prac jakieś niestandardowe
materiały
(np. kauczuk
czy skorupę
strusiego
jaja).
Jaki jest Pani ulubiony materiał, z którego
tworzy pani biżuterię? Dlaczego właśnie
one?
Głównie srebro i kamienie naturalne. Kamienie
mają taką różnorodność form i barw, że nigdy
nie potrafiłam przejść koło nich obojętnie.
A czemu srebro? Po pierwsze o wiele bardziej
podoba mi się kolor srebra niż np. złota.
Łatwiej mi też łączyć go z kolorami
kamieni. Po drugie
jest to mate- riał, w którym nauczyłam
się pracować. Nie ukrywam jednak,
że coraz częściej zastanawiam się
nad „rozpracowaniem” również innych
metali, jak np. aluminium. Zobaczymy czy
się uda.
Biżuteria autorska oceniana jest
przez znawców sztuki współczesnej,
nie można jednak zapominać, że
o sukcesie decydują jednak przede
wszystkim konsumenci
– odbiorcy. Czy
wydaje
się
Pani,
że możliwe jest pogodzenie sukcesu komercyjnego
z artystycznym? Jak wygląda to
w Pani przypadku?
Pogodzenie tych dwóch
rzeczy jest bardzo
trudne. Inaczej jednak projektuję
biżuterię na konkursy czy wystawy (gdzie
można puścić wodze artystycznej wyobraźni
i złamać pewne konwencje), a inaczej tę
dla swoich klientów (która musi być dopracowana
wzorniczo, ale przede wszystkim ma
być biżuterią użytkową). Mimo wszystko
jedno i drugie jest ze sobą ściśle powiązane
i wpływa na siebie. Jeśli osiągnie się sukces
na płaszczyźnie wydarzeń artystycznych ma
to wpływ na sukces komercyjny (w różnym
stopniu, ale jednak!). Klientki lubią nosić
rzeczy artystów, których nazwisko przestaje
być anonimowe i których dzieła zostały
zauważone oraz docenione przez specjalistów
w danej dziedzinie. Z drugiej strony
sukces komercyjny jest niezbędny dla sukcesu
artystycznego. Działania artystyczne
często wymagają dużego nakładu finansowego.
Problem przyziemny, ale bez naszych
klientów trudny do pokonania.
Jakie ma Pani plany na przyszłość?
Marzę o jakiejś inspirującej podroży. A potem
pełna nowych pomysłów znowu usiądę do
projektowania.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Cezarym Łutowiczem, twórcą biżuterii artystycznej. Cezary Łutowicz od 1972 roku prowadzi pracownię i galerię autorską „Gold & Silver Gallery”, promującą najbardziej polski kamień − krzemień pasiasty. Jubilerskie właściwości krzemienia wykorzystuje w unikatowej biżuterii, obiektach sztuki (rzeźbach) oraz przedmiotach sztuki użytkowej.
Polski Jubiler: Krzemień pasiasty ma tyluż samo zwolenników co przeciwników. Jedni uważają, że jest on pięknym i niecodziennym kamieniem ozdobnym, drudzy mają na jego temat zgoła odmienne zdanie – uważają, że nie nadaje się on, aby umieszczać go w biżuterii, nie traktują go jako kamienia jubilerskiego. Jest Pan uważany za gorliwego zwolennika biżuterii z krzemieniem pasiastym, jak przekonałby Pan do niego osoby, którzy nie widzą w nim walorów estetycznych?
Cezary Łutowicz: Tak faktycznie jest. W następnym pokoleniu już będzie łatwiej. W przyszłym roku minie czterdzieści lat, jak krzemień pasiasty z bruku polnej drogi umieściłem w pierścionku. Był to rok 1972, w tych czasach pojęcie biżuterii było od pokoleń ustalone. Prawdziwa biżuteria to biżuteria złota, najczęściej proweniencji ZSRR. Kamienie uznane od lat… Jak się zastanowimy, to bruk polnej drogi jest funkcją dla kamienia, biżuteria też jest funkcją dla kamienia, tylko są to funkcje przeciwstawne. Trudno było te role zamienić. Przez pierwsze lata musiałem się uodpornić na kółka na czole i pukanie się w skroń.
Jakim warunkom musi sprostać kamień jubilerski?
To trzy podstawowe: rzadkość występowania, dekoracyjność i twardość. Nasz kamień te warunki wypełnia… Można mieć zastrzeżenia, że taki szaro-popielaty, mało kolorowy. Odpowiedź jest prosta − papuga jest kolorowa, ale czy jest ptakiem eleganckim…? Właśnie ta zawężona gama kolorystyczna jest niewątpliwym walorem tego kamienia, doskonale się sprawdza w kompozycji z brylantami. Wielokrotnie zbliżałem te dwa minerały w swojej biżuterii. A przy tym miejmy świadomość, że to kamień rzadszy niż diament − tylko nasz polski… W samym centrum Pana twórczości artystycznej znajduje się krzemień pasiasty, wokół niego buduje Pan całą swoją twórczość. Co spowodowało, że krzemień zajął w Pana twórczości pozycję centralną? Na początku lat osiemdziesiątych poznałem trzy wybitne osoby, to prof. geologii Zdzisław Migaszewski, on mnie przekonał, że to wszystko ma głęboki sens, dostarczał wyjątkowo piękne przykłady krzemienia pasiastego, wyposażył mnie w wiedzę o tym kamieniu. Wręcz zobowiązał mnie, abym temu minerałowi się poświecił… Druga osoba to dr archeologii Jerzy Tomasz Bąbel. To badacz archeologii obrzędu. Bez niego nie wiedziałbym o przedmiotach wykonywanych z tego krzemienia, które związane były ze sferą ducha człowieka neolitu. O siekierach z kamienia pasiastego − nośnikach żywiołów ognia, wody, i powietrza. Znajdywanych bez śladów pracy nawet na obrzeżach obecnej Francji… O komorach inicjacyjnych znajdowanych w kopalni krzemienia pasiastego w Krzemionkach. Kopalnia ta czynna była przez 2500 lat, zakończyła swoją działalność z wynalezieniem brązu (ok. 5000 lat temu). Na terenie kopalni zinwentaryzowano ok. 3000 szybów górniczych. Siekierki te znajdujemy na wyposażeniu grobów. Trzecią osobą, od której wiem czym była biżuteria plemienna, inicjacyjna, wojownicza, obrzędowa, symboliczna, ceremonialna, szamańska, to podróżnik, etnograf, filmowiec i pisarz − Stanisław Szwarc-Bronikowski. Bez tych osób − myślę − dalej utwardzano by polne drogi w gminie Ożarów krzemieniem pasiastym. Pogłębiona wiedza o tym krzemieniu nie pozwoliła mi zboczyć z obranego kierunku.
Zajmuje się Pan krzemieniem pasiastym niemal czterdzieści lat. Stał się Pan jego promotorem na polskim rynku jubilerskim. Krzemień, dzięki Pana pasji i ciężkiej pracy, stał się kamieniem jubilerskim często wykorzystywanym do produkcji biżuterii. Jak traktuje Pan odniesiony sukces i jakie ma Pan plany na przyszłość?
Tylko głębokie przekonanie rodzi konsekwencję działania. Jestem człowiekiem osiągającym zamierzony cel. Faktycznie przy pomocy sprzyjających mi ludzi udało się − krzemień pasiasty jest kamieniem polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Jest to sukces wszystkich, którzy mi pomagali, wierzyli, współpracowali i tych co nie przeszkadzali. Wszystkim z głębi serca dziękuję… Jakie plany na przyszłość..? Zostało tylko „Expo” w Korei, na to mamy pięć lat. Mam 67 lat – czy zdążę? Pomaga mi „kamień optymizmu”…
Jest Pan jednym z organizatorów warsztatów złotniczych „Krzemień pasiasty – kamień optymizmu”. Jakim zainteresowaniem cieszą się one wśród polskiego środowiska jubilerskiego?
Przyszła refleksja, zgromadziłem wiedzę – trzeba się nią podzielić. Zaproponowałem Muzeum Okręgowemu w Sandomierzu wspólne prowadzenie warsztatów złotniczych pod tytułem „Krzemień pasiasty – kamień optymizmu”. Odbyło się sześć edycji warsztatów. Dorobkiem jest jedyna w świecie kolekcja biżuterii z krzemieniem pasiastym w zbiorach muzealnych. Obecnie mamy ok. 250 prac wybitnych projektantów. Kolekcji tej muzeum przeznaczyło piękną salę sandomierskiego zamku. Jest duże zainteresowanie środowiska złotniczego udziałem w naszych warsztatach. Obecnie domykamy listę chętnych na zajęcia, które odbędą się w październiku.
Obserwując rynek polskiej biżuterii można zauważyć, że coraz więcej młodych twórców sięga po krzemień. Skąd według Pana wynika to zainteresowanie? Jak ocenia Pan prace jubilerskie wykonane z krzemieniem przez młodych twórców biżuterii?
Starych mistrzów jest trudniej zachęcić do nowego tworzywa, oni mają wydeptane ścieżki mentalne, technologiczne, handlowe, itd. Młodzi piszą prace magisterskie (powstały dwie). Młodość neguje zastany porządek, jest pełna optymizmu i otwarta na eksperyment. Widziałem dużo prac młodych twórców jak zwykle są dobre i złe. Kamień to trudny, wymaga bardzo wyważonej oprawy. Bogactwo zastanego rysunku każe ograniczyć się do kadrowania interesujących fragmentów. Nie mam wpływu na naturalne piękno. Musimy pamiętać, że dominantą jest zawsze kamień a nie nasza biegłość zawodowa, pozwalająca na wytwarzanie złotych czy srebrnych kwiatków. Naturalny kwiatek nie wysadzany drogimi kamieniami zawsze z nami wygra, bo jest naturalny. My tworzymy tylko imitacje – po co…?
Krzemień pasiasty stał się kamieniem polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Czy wydaje się Panu, że dzięki temu biżuteria z krzemieniem pasiastym stanie się „polskim znakiem rozpoznawczym”? Czy krzemień pasiasty ma szansę stać się drugim bursztynem?
Ona już się stała. Minęło jedno pokolenie promocji naszego kamienia. Większość czasu to były lata bez internetu, bez przydziałów papieru na druk publikacji, przy bardzo utrudnionej łączności telefonicznej (komórek nie było, a telefon stacjonarny był rzadkością). Wystawiałem swoją biżuterię prawie w całej Europie a zdarzyło się i w Indiach, wszędzie kamień ten wzbudzał zainteresowanie i nie zawsze było z czym do domu wracać. Noszą go gwiazdy światowej popkultury. Wykonuję biżuterię z tym kamieniem już dla pokolenia córek, bo matki nie chcą się z nim rozstać. Bursztyn jest znany od tysięcy lat, ale bursztyn mają wszystkie kraje nadbałtyckie, z krzemieniem jest inaczej, występuje w jednym miejscu na ziemi − w Ziemi Sandomierskiej. Sandomierz ogłoszono „Światową stolicą krzemienia pasiastego”, wielu turystów trafia do Sandomierza śladem tego kamienia. W mieście powstają sklepy, galerie, miejsca obróbki i promocji naszego „rzadszego niż diament” minerału. Tworzą się miejsca pracy – powstaje nowa tradycja. Pracownia moja była odwiedzana przez ekipy telewizyjne różnych krajów − Japończycy byli dwa razy, nie śladem zabytków mego pięknego miasta, a śladem krzemienia pasiastego… Na naszych oczach powstaje najstarsza biżuteria. Po latach będzie się wracało w różnych opracowaniach do naszych dokonań. Wcześniej nie było ozdób z tym krzemieniem. Cztery lata temu odbyła się pierwsza sesja naukowa pt: „Trzydzieści pięć lat krzemienia pasiastego w biżuterii”, były referaty o tematyce geologicznej, archeologicznej, historycznej, socjologicznej, etnograficznej. Wszystkie potwierdziły, że minerał to szczególny i tak samo człowiekowi potrzebny jak przed czterema tysiącami lat.
Poza walorami estetycznymi, które niewątpliwie krzemień pasiasty posiada, jest on kamieniem niezwykle twardym. Jak radzi sobie Pan z oporem materii, podczas tworzenia biżuterii z nim?
Obecna technika bardzo ułatwia obróbkę minerałów nawet tych najtwardszych. Wspominam czasy lat siedemdziesiątych, kiedy z trudem zdobyte w ZSRR piły diamentowe trzeba było przemycać. Proszki ścierne uzyskiwałem spalając papiery ścierne (NRD). Mimo wszystko i w tamtych czasach można było coś zrobić mając dużo samozaparcia…
Z jakim metalem szlachetnym najchętniej łączy Pan krzemień w swojej biżuterii?
Srebro jest bardzo dobrym metalem dla oprawy krzemienia, ale złoto też. Do biżuterii złotej dobieram kamień o szczególnej urodzie.
Czym dla Pana jest biżuteria?
Czy jest ona przedmiotem utylitarnym, który powinien być traktowany jako uzupełnienie stroju, czy może pomaga osobie ją noszącej w manifestacji swojej osobowości poprzez wybór odpowiednich kosztowności? Biżuteria jest komunikatem do otoczenia. Mówi o moim poczuciu estetyki, pozycji społecznej (insygnia, regalia), modzie, próżności, zasługach (ordery, medale to też biżuteria). Biżuteria mówi też o naszej przynależności do grupy − to symbole wiary (krzyżyki, medaliki) jak też wszelkiego rodzaju znaczki w klapach (przynależności organizacyjne). Archetypem biżuterii jest kieł lub pazur pokonanego zwierzęcia zawieszony na szyi. Komunikat – „ja pokonałem niedźwiedzia, wszyscy darzyli mnie szacunkiem, a wróg zastanawiał się czy mnie pokona”. Wierzono, że moc pokonanego zwierzęcia przechodzi na myśliwego. Mamy cały świat symboli, amuletów, znaków − biżuteria to język. Potrzebny na każdym stopniu rozwoju człowieka… Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Dorotą Gulbierz,
projektantką biżuterii
Polski Jubiler: Informacje spływające z zakończonych pod koniec marca największych targów jubilerskich Baselworld 2011 pokazują, że międzynarodowa publiczność zainteresowana była kupnem biżuterii i zegarków, w których wykorzystana została ceramika. Pani w swojej biżuterii, niezmiennie od wielu lat, wykorzystuje ten materiał. Czy biżuteria z ceramiką ma szansę stać się jednym z najmodniejszych trendów na polskim rynku jubilerskim?
Dorota Gulbierz: Interesujący jest fakt, że przedmioty wykonane z ceramiki cieszyły się popularnością wśród nabywców na targach w Bazylei. To miłe zaskoczenie. To czy biżuteria z ceramiką ma szansę stać się trendy, to pytanie nie do mnie. Kiedy czytam o trendach to powstaje w mojej głowie mentlik: kwiaty są trendy, look safarti też, czarno-białe kompozycje, korale, łańcuchy i bursztyn. I kto tu ma rację? Myślę więc, że przy wielości projektów jakie proponuję, zawsze wpisuję się w trendy i zawsze jestem poza nimi. Moim celem jest dążenie do uniwersalnych rozwiązań i tworzenie eleganckiego stylu.
Skąd wzięło się u Pani zamiłowanie do ceramiki?
Z ceramiką zetknęłam się jeszcze na studiach na zajęciach rzeźby i już wtedy zauważyłam możliwości kolorystyczne i formalne, jakie daje ta technika. Są one bardzo duże i ciekawe. Ale ceramika wymaga też dyscypliny, doświadczeń i eksperymentowania. Dzięki tej technice mogę realizować swoje trzy pasje: malarską, rzeźbiarską i projektową. Używam wypracowywanego przez wiele lat metalizowanego reliefu porcelanowego, który stał się moim znakiem rozpoznawczym i dzięki temu rozwiązaniu mogę uzyskiwać niespotykane efekty i tworzyć charakterystyczny styl.
Jakie jest zainteresowanie klientów Pani biżuterią? Czy wraz z kryzysem na rynku jubilerskim zmniejszył się popyt na wyroby artystyczne? A może wprost przeciwnie – klienci zaczęli szukać niekonwencjonalnych rozwiązań w biżuterii i kupować kosztowności „autorskie”, niepowtarzalne?
Popyt prawie na wszystko się zmniejszył, także na to co ja proponuję. Jest owszem grono klientów, które szuka autorskich prac, ono zawsze będzie, mam przynajmniej taką nadzieję. Pocieszające jest to, że zadowolony klient wraca i głównie na tym bazuję. Moja obserwacja jest taka, że klienci często nie mają określonych upodobań a ich potrzeby kształtują media. W tzw. periodykach modowych lansowane są przedmioty biżuteryjne wątpliwej jakości i klasy. Obowiązuje zestawienie marynarki za 2000 złotych i łańcuszka za 45 złotych. Biżuteria nie wyrobiła sobie równie wysokiej pozycji na rynku, jaką zajmują kolekcje odzieżowe. To dość smutne, przecież mamy wspaniałych projektantów biżuterii, którzy powinni być obecni w mediach.
Biżuteria w Polsce kojarzona jest przede wszystkim z prostymi wzorami obrączek, klasycznymi pierścionkami „z oczkiem” i łańcuszkami. Do niedawna trudno było sobie wyobrazić elegancką kobietę w bardzo oryginalnej biżuterii. Jednak ten trend powoli ulega przełamaniu. Jakie są Pani doświadczenia z klientami? Czego Polacy oczekują od biżuterii? Czy doceniają okazy biżuteryjne, które Pani im proponuje?
Moje doświadczenia są zupełnie inne. Do tej pory moje klientki, które lubią elegancką ponadczasowość chętnie dopełniały ją oryginalnym, pełnym koloru naszyjnikiem, pierścieniem czy broszką. Chciałabym żeby tak było nadal. Zadowalające jest to, że mężczyźni coraz częściej wybierają coś dla siebie z mojej kolekcji. W zeszłym i tym roku wykonałam wiele spinek do mankietów. Byłam zaskoczona, że panowie zamawiali pomarańczowe, różowe, fioletowe, zielone, błękitne i czerwone spinki ze złoceniem i elementami platynowymi. To pocieszający przełom.
Dla kogo Pani tworzy swoją biżuterię?
Dla siebie oczywiście… ha, ha, ha. Jest w tym dużo prawdy, noszę to, co projektuję. Nie kieruję biżuterii do konkretnych grup, ale często wykonuję zamówienia indywidualne, które wymagają specjalnego podejścia i lubię takie wyzwania. Na pewno jest to oferta dla osób wyrazistych o zdecydowanych upodobaniach, które nie gonią za modą i wiedzą, czego chcą. Wiąże się to z dojrzałością, określonym stylem i statusem. Często moimi klientkami są osoby o wolnych zawodach. Ale najwięcej jest lekarek. To taka medyczna specjalność… ha, ha, ha! Może wynika to z tego, że poszczególne projekty opatrzone są na rewersie pozytywnym przesłaniem i sentencjami, np. „Miłego dnia”, „Carpe diem”, „Dolce Vita!” – a to dodaje optymizmu i wtedy ze zdrową duszą jest łatwiej leczyć ciało?
Czym dla Pani jest biżuteria – małym dziełem sztuki czy dodatkiem do ubrania?
Jedno drugiego nie wyklucza. Liczy się dobry projekt, ciekawe rozwiązanie i perfekcyjne wykonanie. Biżuteria powinna spełniać swoją funkcję, ale nie musi pełnić roli służebnej wobec stroju. Wszystko powinno tworzyć całość. Często słyszę: „pani robi małe dzieła sztuki”. Ta opinia mnie cieszy i zaspakaja moją próżność. Myślę, że klienci wyczuwają indywidualne podejście do projektów, myślę o nich jak o obrazach, często kolor jest pierwszy a potem powstaje forma.
Skąd czerpie Pani inspiracje przy tworzeniu swojej biżuterii?
Inspiracji jest bardzo wiele. Od wielu lat motywem przewodnim są kwiaty, o których można wiele mówić, ale zachęcam aby na nie patrzeć i dlatego też są tak bardzo lubiane przez moje klientki. Kolory są też wyzwaniem i stąd nazwy kolekcji, takie jak: Barwy Ziemi, Błękit, Czerwień, Zieleń, Ekspresja Metaliczna. Sama natura podpowiada wiele rozwiązań. Wykorzystuję też geometrię, która narzuca prosty oparty na kontrastach design. Niezmiennie też inspiruje mnie Klimt i Modigliani. Ostatnia moja kolekcja „Retromaniaczka” nawiązuje do estetyki pocz. XX w., kiedy kobieta była muzą artystów i miała czas na celebrację życia. Przy jej kreowaniu wykorzystałam majolikę i relief złocony i platynowany, wykończyłam prace piórami, koronkami i haftem. Zainspirowałam się również twórczością Modiglianiego i Lautreca i tak powstała seria „Kobiet Upadłych”. Ujawniłam też zacięcie literackie i stworzyłam czarno-białe, lekko podkolorowane portrety małżeńskie inspirując się starymi fotografiami ślubnymi i okolicznościowymi. Cykl ten nazwałam cytując przedwojenną diwę Ordonkę „Miłość Ci wszystko wybaczy.”
Podziwiając Pani biżuterię ma się wrażenie, że przywiązuje Pani uwagę do każdego szczegółu. Poszczególne kolekcje Pani biżuterii opowiadają inną historię – można powiedzieć, że biżuteria zmienia się wraz z nowymi kolekcjami. Czy ceramika, którą Pani wykorzystuje, umożliwia pełne wyrażenie siebie w biżuterii?
Dziękuję za słowa uznania. Tak jak już wspominałam technika ceramiki daje mi duże możliwości kreowania, mogę zrobić każdy kształt, uzyskać tysiące mieniących się barw, wymaga to wysiłku, ale podejmuję go i odpoczywam dopiero jak cel estetyczny jest osiągnięty. Muszę przyznać, że cierpię na przypadłość zwaną perfekcjonizmem. Wszystko musi do siebie pasować, a że jestem kolorystką i realizuję podczas projektowania również pasję rzeźbiarską łączę to w całość i powstaje właśnie jeden organizm, który żyje. Wybrałam mniej uczęszczaną ścieżkę i nie zastanawiam się dlaczego, ale uważam że projektant nie może osiąść na laurach, wpaść w samouwielbienie i wspominać jak to dawniej cudnie bywało. Tak – moja biżuteria zmienia się tematycznie, ale za tym idzie postęp na wielu płaszczyznach – technologicznej, jakościowej i właśnie rozwój uważam za swój największy sukces.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Beatą Ciesielską,
projektantką biżuterii, właścicielką sklepu www.ozdobyzesrebra.pl
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u Pani
zainteresowanie biżuterią? Czy wiedziała
Pani od zawsze, że będzie realizowała się
w tworzeniu biżuterii, czy decyzja ta
podjęta została spontanicznie?
Beata Ciesielska, projektantka biżuterii:
Zainteresowanie biżuterią było chyba od
zawsze. Pamiętam dziecięce zabawy
z koralikami i miedzianym drucikiem,
wakacyjne wyprawy w poszukiwaniu
piórek i kawałków drewna na broszki, czy
żywicę zrywaną z drzew owocowych
w ogrodzie moich dziadków, która w postaci
„bursztynowych” korali lepiła się na szyi
podczas upałów. To zainteresowanie biżuterią
manifestowało się zawsze w mniej
lub bardziej efektywny sposób, w zależności
od fascynacji konkretnym materiałem
w danym momencie i od zdobytych na
tym polu doświadczeń, jednak pozostawało
ciągle tylko w sferze pasji. Jeszcze
w podstawówce wybierałam się do szkoły
jubilerskiej, w liceum nieśmiało myślałam
o metaloplastyce, a jako studentka inżynierii
materiałowej próbowałam dostać się
na naukę do pewnej pracowni jubilerskiej.
Bezskutecznie podejmowane lub nie,
kolejne próby nie wypaliły mojego entuzjazmu.
Jednak musiało upłynąć naprawdę
sporo czasu zanim zaistniały sprzyjające,
szczególnie korzystne okoliczności,
abym mogła wreszcie zająć się wykonywaniem
biżuterii zawodowo. Zatem
decyzja ta została podjęta zupełnie świadomie.
Myślę, że był to właściwy krok, bo
nareszcie czuję się sobą.
Stąd czerpie Pani inspirację przy tworzeniu
biżuterii?
Inspirację znajduję w geometrii, w mikroskali,
ale też w przedmiotach użytkowych,
w życiu codziennym, w przeszłości −
w biżuterii historycznej i przede wszystkim
w biżuterii współczesnych twórców. Czasem
zachwyca mnie praca koleżanki, choć
wykonana w zupełnie odmiennej stylistyce,
posiadająca cechy, których bym prawdopodobnie
samodzielnie nie wychwyciła.
Inspiracje są dosłownie wszędzie, a my
różnimy się tylko zakresem i poziomem
wrażliwości.
Czy ma Pani swojego mistrza, którego
sztukę jubilerską Pani podziwia?
Podziwiam sztukę jubilerską wielu
mistrzów. Jedni z nich sprawiają, że pewnego
rodzaju biżuteria odzyskuje swój
elitarny charakter, kiedy w najszlachetniejsze
metale oprawiane są wysokiej jakości
kamienie naturalne, przywracając w ten
sposób biżuterii rangę klejnotu. Inni
mistrzowie wychodzą poza ramy tradycjonalizmu
nie obawiając się kontrastujących,
odważnych połączeń metali szlachetnych
z materiałami inżynierskimi. Jeszcze inni
wprawiają w podziw nie tylko kunsztem,
precyzją czy mistrzowskim warsztatem lecz
wysublimowanym pięknem odciśniętym
w kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu
gramach białego czy żółtego stopu. Kolejni
mistrzowie potrafią tchnąć w martwy
materiał energię sprawiając, że prawie
zaczyna on żyć własnym życiem, a na
pewno cieszy oko i bawi, to biżuteria
kinetyczna. Są też tacy mistrzowie − twórcy,
którzy pozostawiają dużą swobodę
w sposobie ostatecznej aranżacji biżuterii
właścicielowi, sprawiając że staje się ona
bardzo osobista. Tych twórców podziwiam,
chylę przed nimi czoło i nieśmiało staram
się uszczknąć coś z ich twórczości dla
siebie.
Często można spotkać się z opinią, że
tworzenie biżuterii to starodawne rzemiosło,
w którym nie można zaproponować
odbiorcom niczego nowego. W Pani
biżuterii widać jednak próby przełamywania
tendencji – nowoczesne sposoby
łączenia srebra i złota. Czy według Pani
twórca biżuterii jest bardziej artystą czy
bardziej rzemieślnikiem?
To czy twórca biżuterii jest bardziej artystą
czy rzemieślnikiem zależy prawdopodobnie
tylko i wyłącznie od jego indywidualnych
odczuć, które zapewne w każdym przypadku
są inne i może nawet wykraczają poza
wspomniany sposób klasyfikacji. Mogę
powiedzieć tylko we własnym imieniu, czuję
się po prostu twórcą w pełnym tego słowa
znaczeniu: nosicielem pomysłu, autorem
projektu i jego wykonawcą od początku do
końca. Chciałabym móc o sobie kiedyś
myśleć, że jestem dobrym rzemieślnikiem,
mam nadzieję, że lata praktyki i doświadczeń
mnie nim uczynią. Rzeczywiście, łączenie
srebra ze złotem w jednym obiekcie biżuteryjnym
nie jest zabiegiem powszechnym,
lecz na szczęście coraz częściej praktykowanym.
Choć prawdę mówiąc spotkałam się
również ze słowami krytyki w środowisku
branżowym, głównie z powodu nieekonomiczności
takiego połączenia. Przecież
cechuje się materiał o wadze dominującej,
a jak można oszacować wagę stopu złota
w przypadku takiego trwałego połączenia
– czyli już po zlutowaniu? Gdybym kierowała
się ekonomią i zdrowym rozsądkiem
prawdopodobnie nigdy by do tego nie
doszło. Mam nadzieję, że taka biżuteria
zyska jeszcze większą rzeszę odbiorców,
a raczej odbiorczyń i nie tylko wśród pań
poszukujących nowości. W końcu połączenie
srebra i złota nie jest czymś zupełnie
nowym, mieszanina obu metali w czystej
postaci funkcjonowała jako stop dwuskładnikowy,
więc czemu by nie w ten sposób,
razem a jednak osobno?
Jak przebiega u Pani proces artystyczny?
I którą jego część lubi Pani najbardziej?
Co przy tworzeniu biżuterii sprawia Pani
najwięcej satysfakcji?
Najwspanialsze jest to kiedy początek
i koniec dotyczy tego samego obiektu, tzn.
gdy etap pierwszy odpowiada obiektowi
końcowemu. Zazwyczaj projekt początkowy
ulega wielu transformacjom podczas
kolejnych etapów tworzenia i rzadko kiedy
pokrywa się z produktem finalnym. Praca
na każdym etapie procesu twórczego:
pomysł − projekt/szkic − opracowanie
technologii wykonania − proces wykonawczy
− efekt finalny jest tak naprawdę
świetną zabawą i sprawia mnóstwo satysfakcji.
Jednak wydaje mi się, że procesem
o najwyższym poziomie energetycznym jest
etap pierwszy, tj. pomysł.
Powoli, ale jednak zmienia się podejście
Polek i Polaków do oryginalnej biżuterii.
Biżuteria staje się przekazem – komunikatem
na temat osoby ją noszącej. Z roku
na rok kobiety stają się coraz odważniejsze
i chętniej manifestują siebie przez
oryginalną biżuterię. Jak Pani, jako twórca
unikatowej biżuterii, zapatruje się na
oczekiwania klientów? I dla kogo Pani
tworzy?
To prawda, jako klienci stajemy się coraz
bardziej wymagający, nie zadowalają nas
zalewające rynek gadżety biżuteryjne porażające
bylejakością i tendencyjnością.
Z kolei z punktu widzenia twórcy oczekiwania
klientów są coraz większe i stanowią
czasem bardzo trudne wyzwanie, któremu
ciężko sprostać. Jako twórca swoje prace
kieruję do wszystkich pań, którym moja
biżuteria przypadnie do gustu, zarówno do
tych poszukujących nowości, ale również
do wielbicielek biżuterii klasycznej, niezdecydowanych
pomiędzy srebrem i złotem.
Pani biżuteria stworzona jest z myślą
o kobietach. Czy nie zamierza Pani stworzyć
kolekcji biżuterii tylko dla mężczyzn?
Chętnie wykonam biżuterię tylko dla panów,
jednak mężczyźni których znam nie noszą
biżuterii, tym bardziej będzie to dla mnie
wyzwanie.
Jakiego materiału do produkcji biżuterii
używa Pani najczęściej? Który metal jest
Pani ulubionym?
Najczęściej do wyrobu biżuterii używam
srebra, choć staram się jak najczęściej łączyć
srebro ze złotem, szczególnie przy oprawie
kamieni jubilerskich. Preferuję kamienie
naturalne i tylko w przypadku srebra używam
dużych cyrkonii. Sama przyznaję, że
uwielbiam złoto i jego ciepły kolor. Srebro
wydaje mi się dość zimne, choć to wspaniały
materiał do którego nabrałam szacunku.
Jednak niewielki dodatek złota w wyrobie
sprawia, że kolor srebra staje się
łagodniejszy. Zatem w moim odczuciu złoto
łagodzi chłód srebra, a srebro „uszlachetnia”
złoto, akcentując w ten sposób jego wartość.
To połączenie w jednym wyrobie dwóch
szlachetnych metali, które się wzajemnie
uzupełniają jest mi najbliższe.
Jakie ma Pani plany na najbliższą przyszłość?
Jaką biżuterię zamierza Pani pokazać
odbiorcom w swoich nowych kolekcjach?
Jeszcze nie wiem, każdy kolejny pomysł
pojawia się dość spontanicznie.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Polski Jubiler: Tworzy Pan biżuterię, która ujmuje odbiorcę swoją niepowtarzalnością. W Pana pracach widać kunszt rzemieślniczy i lekkość artystyczną – a obie te cechy sprawiają, że prace te są oryginalnymi dziełami sztuki jubilerskiej. Czy bliżej Panu do rzemieślnika, który z mozołem wykonuje biżuterię, czy artysty, który podporządkuje swoje życie stworzeniu dzieła sztuki?
Mariusz Deka, projektant biżuterii: Chyba mam problem z umiejscowieniem siebie. Prawdę mówiąc nie jest to dla mnie istotne, nigdy nie uważałem się za jubilera, złotnika czy artystę wyrażającego siebie poprzez biżuterię. Nie wiem, być może jest i trzecia droga, jakaś harmonia pomiędzy rzemiosłem a sztuką. Nie mogę i właściwie nie chcę rozdzielać warsztatu i umiejętności rzemieślniczych od szeroko pojętej kreacji. Nie zlecam wykonywania moic projektów innym, więc jest to sytuacja wyjątkowo komfortowa jeżeli umiejętności warsztatowe nie ograniczają wyobraźni. Jestem zafascynowany i mam ogromny szacunek do rzemiosła, ale również nie mam oporów przed łamaniem jego kanonów. Staram się zbytnio nie napinać, nie tworzę dzieł sztuki, wykonuję po prostu, najlepiej jak potrafię biżuterię, którą mam w głowie.
Czym jest dla Pana biżuteria?
Mógłbym teraz zrobić całą wyliczankę, że to moja pasja, sposób na wyrażenie siebie czy opowiedzenie jakiejś historii, nie mogę zapomnieć jednak, że jest to przede wszystkim, najzwyczajniej moja praca… Biżuteria jako taka, to dość szerokie pojęcie, często wywołuje we mnie skrajne odczucia. Potrafię się nią zachwycić, a niektóre jej formy mnie odrzucają. Najbardziej interesuje mnie sam proces tworzenia. To jest mój świat. Ocenę efektu końcowego wolę pozostawić odbiorcy. Nie mogę ukrywać, że praca nad biżuterią trochę mnie pochłonęła, ale próbuję zachować dystans.
Jaka według Pana powinna być biżuteria, którą noszą Polki i Polacy – komercyjna, seryjna czy artystyczna, która pozwala osobie ją noszącej na podkreślenie swoich indywidualnych cech osobowościowych?
Dla mnie jest to dość oczywiste. Nie ma najmniejszego znaczenia czy jest to tak zwana biżuteria artystyczna czy typowo komercyjna. Chciałbym, aby w Polsce można było łatwo znaleźć biżuterię wysokiej jakości, oryginalną, dobrze zaprojektowaną i przede wszystkim odważną. Oczywiście jest mi bliższy segment biżuterii autorskiej, ale wybór chciałbym pozostawić klientom. Zazwyczaj sami dobrze znają własne potrzeby, chodzi jedynie o to, aby naprawdę mieli z czego wybrać.
Jaki wpływ na tworzoną przez Pana biżuterię ma fakt, że jest Pan absolwentem wydziału Metali Nieżelaznych Akademii Górniczo- Hutniczej w Krakowie? Czy fakt ten zmienia sposób postrzegania przez Pana metali szlachetnych?
Gdybym się głębiej nad tym zastanowił, może doszedłbym do wniosku, że mój przekorny charakter pchnął mnie w kierunku tak abstrakcyjnej i nieuporządkowanej formy biżuterii, aby w ten sposób odreagować poukładany świat inżynierii materiałowej, gdzie królują przedmioty ścisłe, a wszystko jest dokładnie opisane. Z technicznego punktu widzenia sprawa jest bardzo prosta. Takie solidne podstawy teoretyczne, przygotowujące między innymi do pracy z metalami szlachetnymi, pozwoliły mi łatwo i dosyć naturalnie przejść do pracy nad moimi pomysłami.
Jaki jest Pana ulubiony materiał – metal, z którego wykonuje Pan swoją biżuterię autorską?
Chyba w dalszym ciągu złoto. Moje pierwsze prace autorskie wykonywałem ze złota i choć ze względów czysto ekonomicznych, coraz częściej wykorzystuję samo srebro czy srebro w połączeniu ze złotem, to jednak pozostał mi jakiś sentyment do tego metalu. Nie jestem w żadnym razie tradycjonalistą i nie padam na kolana przed jego szlachetnością, nie mam oporów przed łączeniem go z innymi metalami, aluminium, srebrem czy stalą.
W wielu projektach Pana biżuterii można znaleźć nieoszlifowane diamenty. Nieoszlifowany diament jest kamieniem, w którym można odkryć piękno natury, która nie została podporządkowana przez człowieka. Skąd u Pana pomysł, aby w swoją biżuterię wkomponowywać diamenty − naturalne i agresywne których wcześniej nie poddał Pan obróbce?
Tak to prawda, surowy, chropowaty i połyskujący diament doskonale się tu wkomponował. Moja biżuteria jest trochę taka niedopowiedziana. Surowe i nieobrobione powierzchnie kontrastują z błyszczącymi elementami. Bardzo często nadaję tylko kształt swoim wyrobom, czy są to obrączki czy okazałe pierścienie, staram się jak najmniej ingerować w surową powierzchnię metalu. W takim przypadku umieszczenie surowych diamentowych bryłek w tych pracach przyszło dosyć naturalnie. Rozwinięciem tej kolekcji jest biżuteria z pięknymi naturalnymi i nieszlifowanymi kryształami turmalinu i akwamarynu, którą właśnie przygotowuję.
Skąd czerpie Pan inspirację? Jak przebiega u Pana proces tworzenia biżuterii?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Jest to bardzo trudne, zwłaszcza gdy moja inspiracja to jakaś wypadkowa i składa się z wielu czynników. W niektórych pracach dosyć wyraźnie widoczna jest inspiracja sztuką i biżuterią antyczną. Ale myślę sobie, że ma to duży związek z prostymi technikami, jakie wykorzystuję przy pracy nad nimi. Myślę, że jeżeli człowiek jest otwarty na świat i innych ludzi i ma jakąś wrażliwość estetyczną, to może go inspirować dosłownie wszystko, ludzie, muzyka, przyroda. Nie trzeba się przy tym wysilać, praca jest przyjemnością.
Pana biżuteria to przede wszystkim biżuteria stworzona dla kobiet. Męska biżuteria nie pojawia się w Pana kolekcjach. Czy tworzy Pan tylko i wyłącznie dla kobiet?
Nie, chyba nie do końca się z tym zgadzam. To prawda nie mam oddzielnej kolekcji przygotowanej dla mężczyzn. Jednak nie czuję takiej potrzeby, wyraźnego sugerowania dla kogo jest ona przeznaczona. Gdybym sam był zwolennikiem noszenia biżuterii, nie miałbym oporów przed włożeniem któregoś ze swoich pierścionków lub obrączek. Często są to propozycje dość uniwers a l n e . A mężczyźni są również moimi klientami.
Dla kogo tworzy Pan swoją biżuterię? Czy ma Pan wyimaginowanego odbiorcę, którego chce Pan zafascynować swoimi okazami, czy przede wszystkim liczy się dla Pana proces tworzenia, a odbiorców traktuje Pan jak publiczność, która może zachwycić się Pana biżuterią i odnaleźć w niej siebie?
Chyba miałem szczęście, że dopracowując się jakiegoś własnego stylu, znalazłem odbiorcę, który podziela moją estetykę czy też sposób patrzenia na biżuterię. Raczej nie wczuwam się w rolę odbiorcy, robię przedmioty, które mnie się podobają. Tylko w taki sposób mogę czerpać radość z pracy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Łukaszem Irchą, projektantem biżuterii
Polski Jubiler: Bursztyn i drewno to podstawowe materiały, z których stworzona jest pańska biżuteria? Skąd wzięło się u pana zainteresowanie bursztynem?
Łukasz Ircha, Forma art jewellery: Po prostu z mojego podejścia do Piękna, które nam Natura „zafundowała”. Bursztyn, który kryje w sobie tak niezliczoną ilość pięknych obrazków, jest magicznym szkiełkiem, patrząc poprzez które przenosimy się w czasie. Jest to materia bardzo subtelna, lekka, trzeba bardzo uważać, żeby nie ubrać jej w zbyt ciężką „oprawę”. Podobnie sprawa wygląda z drewnem. Drewno wymaga poszanowania i podkreślenia Piękna, które już w nim jest. Chodzi przede wszystkim o to, żeby przesadnie nie ingerować w działo natury.
Jaka jest przewaga bursztynu nad innymi materiałami wykorzystywanymi w procesie tworzenia biżuterii?
Myślę, że nie można mówić o przewadze, a bardziej o wyważeniu proporcji pomiędzy każdym z materiałów.
W jaki sposób bursztyn predestynuje pana do tworzenia poszczególnych okazów biżuteryjnych? Czy „polski skarb narodowy” łatwo poddaje się obróbce?
W bursztynie fascynująca jest jego nieprzewidywalność. Wnętrze każdego kamyczka kryje niespodziankę, którą trzeba trochę „utemperować” i jednocześnie wyeksponować tak, a żeby jej nie zniszczyć – to są emocje proszę mi wierzyć.
Jak pan, jako twórca wykorzystujący w swojej pracy przede wszystkim bursztyn, postrzega zmiany w świadomości Polaków na temat tego materiału? Czy możemy liczyć, że powrót bursztynu spowodowany znaczną zmianą we wzornictwie potrwa długo, a rodacy będą zainteresowani kupowaniem bursztynowej biżuterii?
Bursztyn jako materiał od lat wykorzystywany do… produkcji… biżuterii był i będzie przedmiotem zainteresowania, pytanie tylko w jakim stopniu odbiorcy będą poszukiwać nowych propozycji/pomysłów i czy takie będą oferowane. Szczerze mówiąc denerwuje mnie obraz kamienia oprawionego w srebrny kubraczek… przecież do nuda.
Tworzeniem biżuterii zajmuje się pan stosunkowo niedługo. Co zatem sprawiło, że zaczął pan wyrażać siebie poprzez biżuterię? Skąd wzięło się u pana zainteresowanie tą formą sztuki?
Każda dziedzina sztuki – jeśli Sztuką ma być – skupia się na wydobyciu Piękna, a ja staram się wydobyć Piękno z kawałka drewna i kawałka bursztynu.
Czym dla pana jest biżuteria? Czy jest ona przedmiotem utylitarnym, który powinien być traktowany jako uzupełnienie stroju, czy może pomaga osobie ją noszącej na manifestację swojej osobowości poprzez wybór odpowiednich kosztowności?
Oczywiście biżuteria jest przedmiotem, ale przedmiotem bardzo powiązanym z osobą, która go nosi. Każdy człowiek kupujący kolczyki, wisiorek czy nawet spodnie skrupulatnie przegląda się w lusterku. Ogromnie przywiązujemy wagę do tego jak wyglądamy i co nosimy. Biżuteria jest szczególnie widoczną częścią garderoby, zarówno kobiet jak i mężczyzn, dlatego jest bardzo jasną opowieścią o osobie, która to wszystko na sobie niesie.
Często można spotkać się z opinią, że t w o r z e n i e biżuterii to starodawne rzemiosło, w którym nie można zaproponować odbiorcom niczego nowego, a jednak panu się to udało. Skąd czerpie pan inspiracje w swoich kolekcjach biżuterii?
W moim przypadku inspiracja i napęd do działania to ciągłe poszukiwanie idealnej formy, kształtu, proporcji. Jest to czynność dość wyczerpująca. I może być tak, że końcowym wynalazkiem będzie koło… chociaż chyba to już też było…
Kim są odbiorcy pana biżuterii?
Odbiorcami mojej biżuterii są wszyscy. Są to osoby w bardzo różnym wieku, zarówno kobiety jak i mężczyźni. Są to ludzie poszukujący czegoś innego, być może oryginalnego.
Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice? Czy artysta może dowolnie wykorzystywać wszystko co go otacza, kpić z konwencji, tworzyć własne definicje biżuterii?
W projektowaniu biżuterii, czy też czegokolwiek trzeba sobie zadać pytania: Po co? I dla kogo ma to być? Oczywiście można kpić z konwencji i wymyślić w i s i o r e k z betonu ważący np. 50 kg czy też malutki prowokujący wisioreczek w kształcie czegoś. Jasne, że można tak zrobić – wolna droga. Moim zamiarem jest projektowanie biżuterii takiej, która choć inna, będzie zdobić ludzi, bo do tego ona służy… a zdobić może jedynie wtedy, kiedy ktoś odważy się to na siebie włożyć. Jednocześnie jest również tak, że biżuteria jest wspaniałym polem do wypowiedzi artystycznej. Dowodem na to są liczne konkursy organizowane przy targach branżowych i nie tylko, przy okazji których biżuteria jest tylko pretekstem do wypowiedzi na bardziej ogólne tematy.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała
Marta Andrzejczak
Trzydzieści osiem lat sandomierskiej promocji krzemienia pasiastego doprowadziło do tego, że kamień ten stał się składnikiem polskiej biżuterii.
Początkowe lata były bardzo trudne, bez internetu, organizacji złotniczych, inne też było wyobrażenie biżuterii. Dominowały kamienie powszechnie uznane jako biżuteryjne. Forma ozdób w większości tradycyjna. Udało się przez to przejść…
Promocja krzemienia
Dużą promocyjną pomocą była propozycja Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu nad Wisłą, abym przez rok pokazał swoją biżuterię z krzemieniem w salach Muzeum – było to w 1985 roku. Tą wystawą zainteresowała się telewizja i inne muzea oraz galerie. Wystawa trafiła do Monachium i Wiednia (lata osiemdziesiąte). Te działania uwiarygodniły minerał i jego nową funkcję. Na chwilę obecną ozdoby z krzemienia pasiastego wystawiane były w całej Europie, a nawet w Azji. Od 2010 roku Muzeum Okręgowe w Sandomierzu, jak też moja pracownia Gold & Silver Gallery, prowadzimy Warsztaty Złotnicze.
35 lat krzemienia pasiastego w biżuterii
Dorobkiem warsztatów jest jedyna w świecie muzealna kolekcja biżuterii z krzemieniem pasiastym w zbiorze około 250 prac wybitnych polskich projektantów. Nasze działania doprowadziły do sesji naukowej pt. „35 lat krzemienia pasiastego w biżuterii”, są dwie prace magisterskie na ten temat. Powstała świadomość unikalności minerału i jego związku tylko z polską ziemią. Stał się elementem stroju światowych celebrytów… Noszące go z dumą Polki, nazwały go „kamieniem optymizmu”, a Sandomierz „światową stolicą krzemienia pasiastego”. Tyle mogliśmy zrobić sami, wspierani przez inne muzea, jak też Galerię Sztuki Współczesnej w Legnicy (dwie wystawy). Istotą naszego współdziałania jest doprowadzenie do tego, aby kamień ten był wyróżnikiem polskiej biżuterii (występuje tylko w Polsce). Uważam go za dobro nas wszystkich Polaków i chyba tak powinien być popularyzowany.
Legnica i krzemień pasiasty
Znam działania Galerii Sztuki Współczesnej w Legnicy na temat biżuterii autorskiej. Legnica jest centrum sztuki złotniczej od przeszło 30 lat. Państwa dokonania nie mają odniesienia w naszym kraju. Zespół ludzi zdeterminowanych w pracy daje takie efekty… Mam pomysł, abyśmy wspólnie, pod przewodnictwem Pańskiej Osoby, utworzyli zespół podmiotów i osób celem światowej promocji kamienia. Przed kilkoma dniami zakończyła się światowa wystawa EXPO w Szanghaju, do następnej w Korei mamy pięć lat. Pokażmy tam ten tylko polski kamień w najlepszej oprawie naszych projektantów.
Plany na przyszłość
Uważam, że obecnie jest dobry czas, aby taki cel wyznaczyć… Mamy pięć lat na zorganizowanie kilku wystaw, konkursów, przygotowanie materiałów poglądowych, zainteresowanie różnych środowisk ideą. Obserwuję Państwa mobilność i podejmowanie bardzo trudnych wyzwań, aby polska sztuka złotnicza była znaną w świecie. Uważam, że jesteście najwłaściwszą instytucją, do której powinienem w takiej sprawie się zwrócić… Pomóżmy wspólnie polskiemu krzemieniowi – kamieniowi rzadszemu niż diament.
Cezary Łutowicz
List Cezarego Łutowicza do Zbigniewa Kraski,
dyrektora Galerii Sztuki Współczesnej w Legnicy.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
„Polski Jubiler”: Twórcy biżuterii współczesnej starają się nadać swoim kosztownościom niecodzienne kształty, podkreślić swój indywidualny styl. Projektanci starają się maksymalnie spersonalizować biżuterię, aby odpowiadała ona potrzebom współczesnej kobiety, umożliwiła jej podkreślenie swojej osobowości. Podziwiając pani biżuterię, można odnieść wrażenie, że tworzone przez panią naszyjniki i wisiory wykonywane są w sposób tradycyjny. Forma i kształt pani biżuterii nawiązuje do wiekowej tradycji, która zakłada, że biżuteria musi być przede wszystkim drogocenna i elegancka.
Labradoryt w koronkach
Moje pytanie brzmi: skąd u pani zamiłowanie do klasycznego wzornictwa, które coraz rzadziej można zaobserwować u projektantów biżuterii?
Bożena Jakubowska, projektantka biżuterii: To, o co pani pyta, to sentyment do tradycyjnie rozumianego piękna, harmonii kształtów i barw. Rzemiosło ma w sobie pewną bezpretensjonalność, która mnie pociąga. Równocześnie odnoszę wrażenie, że tak rozumiane piękno staje się czymś w rodzaju awangardy w sytuacji, gdy wszystko „musi” być nowoczesne, designerskie i aspirujące do wielkiej sztuki. Być może, ze względu na swój charakter, nie są to projekty nowatorskie same w sobie, ale, paradoksalnie, wyróżniają się i zwracają na siebie uwagę. Z drugiej strony od kilku lat w modzie i designie daje się zauważyć tendencję do eklektyzmu, łączenia stylów, łamania konwenansów i komponowania całości z pozornie niepasujących elementów. Takie podejście jest mi bliskie i widzę miejsce dla klasycznego wzornictwa, na przykład w zestawieniach klasycznej, eleganckiej biżuterii z minimalistycznym, zupełnie współczesnym ubiorem. Wbrew pozorom wiele kobiet wciąż ceni klasykę i elegancję. Piękno jest ponadczasowe.
Jednak w pani sztuce można zaobserwować swoisty dualizm. Z jednej strony tworzy pani klasyczne naszyjniki, a z drugiej pierścionki, które cechuje prostota stylu. Skąd u pani z jednej strony umiłowanie klasycznej formy, a z drugiej czyste, klarowne formy tworzonych przez panią pierścionków?
Myślę, że są to dwie niewykluczające się tendencje. Właściwie w wielu aspektach mogę o sobie powiedzieć, że jestem minimalistką i to chyba przekłada się na moje projekty. Pewna czystość, klarowność formy jest dla mnie nieodzownym składnikiem dobrego designu. Nawet w bardziej złożonych projektach staram się dbać o czystość kompozycji i unikać zbędnych elementów. Być może ten dualizm wynika również z tego, że na biżuterię patrzę nie tylko jako twórca, ale również jako kobieta. Tworząc, projektując, zadaję sobie przede wszystkim pytanie: czy ja sama chciałabym tę biżuterię założyć?
Simply Blue − naszyjnik z niespodzianką: dzięki ruchomej rurce można go nosić w dwóch wersjach
I dostrzegam potrzebę różnorodności, bo w zależności od okoliczności wybieram biżuterię pasującą do danej sytuacji, ubioru itp. Na co dzień najczęściej proste formy, a na większe wyjścia biżuterię bardziej okazałą. Tak więc te dwa nurty stylistyczne doskonale się uzupełniają. Zdaję sobie sprawę, że z artystycznego punktu widzenia spójność twórczości jest cenioną wartością. Mnie jednak kojarzy się raczej ze spoczywaniem na lurach. Nie chcę ograniczać się do jednej konwencji, dzięki temu daję sobie możliwość prowadzenia twórczych poszukiwań. Nie boję się eksperymentować.
Biżuteria jest przedmiotem utylitarnym, który przede wszystkim musi nadawać się do noszenia. Nie można jednak zapominać, że biżuteria przez niektórych traktowana jest jako forma sztuki, która pozwala na manifestację swoich odczuć i emocji. Wśród miłośników, twórców i teoretyków sztuki toczy się dyskusja, czym tak naprawdę jest biżuteria. A jakie jest pani zdanie na ten temat, czym dla pani jest biżuteria?
D l a m n i e biżuteria jest szczególnym połączeniem rzemiosła i sztuki użytkowej, która wchodzi w interakcję z odbiorcą. Podobnie jak projektowanie mody, wzornictwo przemysłowe czy architektura. Myślę, że jej nieodłączną cechą powinna być funkcjonalność. Gdy nie ma funkcjonalności, to trudno mówić o biżuterii, jest to wtedy raczej obiekt rzeźbiarski o charakterze biżuteryjnym. Jednak nierealne jest wyznaczenie sztywnych granic tego, co jest sztuką, a co nie, bo samo pojęcie sztuki jest subiektywne i wysoce niedefiniowalne. I w tym aspekcie dyskusja na temat tego, czy biżuteria (i jaka biżuteria) jest sztuką, wydaje się być zupełnie jałowa.
CRYSTAL DOT AND… − komplet srebrnych obrączek
o zróżnicowanych fakturach
Rzeczywistość wymyka się sztucznie stworzonym podziałom. To, co jest dla mnie istotne, dużo bardziej niż nazwy i etykietki, to sam proces tworzenia. Przyjemność tworzenia rzeczy, które są odbiciem jakiegoś kawałka mojego widzenia świata, moich emocji i upodobań estetycznych.
Dla kogo pani tworzy swoją biżuterię? Czy tworząc ma pani wyimaginowanego odbiorcę swoich kosztowności?
Hebbe to biżuteria tworzona dla kobiet, które podzielają moje poczucie estetyki, które cenią wysoką jakość, indywidualne wzornictwo oraz fakt, że są to przedmioty wykonane ręcznie przez co stają się wyjątkowe i niepowtarzalne. Moim odbiorcą jest każda kobieta, która w tej biżuterii poczuje się dobrze.
Czy zdarza się pani projektować na specjalne zamówienie klientów, uwzględniając ich potrzeby i emocje?
Tak, i jest to zawsze trudne, ale równocześnie ciekawe zadanie. Gdy tworzę biżuterię do galerii, to można powiedzieć, że ja „dyktuję” warunki estetyczne i czekam na o d b i o r c ę . Tworząc na zmówienie, często trzeba znaleźć kompromis pomiędzy tym jak ja widzę dany projekt, a tym, co chciałby otrzymać klient. Jednak jeśli obie strony są zadowolone ze zrealizowanego obiektu, a to jest zawsze celem, to można powiedzieć, że i radość jest podwójna.
Wiele osób ma wyobrażenie, że zawód jubilera to starodawne rzemiosło, w którym nie można zaproponować odbiorcom niczego nowego. Pani jednak poprzez swoją biżuterię ukazuje, że dbałość o szczegół i opanowanie do perfekcji umiejętności pracy z materiałami szlachetnymi sprawia, że nie tylko odbiorca może obcować z małym dziełem sztuki rzemieślniczej, ale także zachwycić się wzornictwem. Jak przebiega u pani proces twórczy? Skąd czerpie pani inspirację?
Inspiracje pochodzą z życia, z wszystkiego, co mnie otacza: przyrody, architektury, mody, ludzkiej fizjonomii… Często materiał sam podpowiada, jaką formę mu nadać, żeby podkreślić jego urodę i plastyczność. Proces twórczy najczęściej zaczyna się od ogólnego pomysłu, idei, którą rozwijam na etapie pracy koncepcyjnej. Następnie przystępuję do pracy z użyciem materiałów i często jeszcze na tym etapie wprowadzam do projektu zmiany, ponieważ wiele niuansów ukazuje się dopiero wtedy, gdy projekt zaczyna nabierać realnych kształtów.
Skąd wziął się u pani pomysł, aby tworzyć biżuterię artystyczną? Co spowodowało, że została pani projektantką biżuterii?
Miło mi, że moja biżuteria tak jest odbierana. Pierwsza myśl o tworzeniu biżuterii pojawiła się jeszcze w szkole średniej, a zrodziła się z faktu, że marzyłam o pięknej biżuterii, którą niestety trudno było znaleźć w sklepach. Szczerze mówiąc, jak większość ludzi, nie miałam wtedy pojęcia, jak wygląda praca złotnika, nie wiedziałam również, jak hermetyczne jest to środowisko i jak trudno zdobyć potrzebną wiedzę. Było to raczej marzenie, które udało mi się zrealizować dzięki odwadze i determinacji. Jako że zawsze lubiłam tworzyć, pewne wybory były naturalną koleją rzeczy. Skończyłam krakowskie liceum plastyczne, zaczęłam studia, a równocześnie szukałam czegoś, co pozwoli mi się dalej twórczo realizować. Interesowało mnie rzemiosło, przez pewien czas zajmowałam się witrażownictwem, a później powróciła myśl o złotwNajtrudniejsze było postawienie pierwszych kroków w zawodzie, zdobycie praktycznego doświadczenia. Dostałam się na praktyki w jednej z krakowskich pracowni złotniczych, później rozpoczęłam pracę w tym zawodzie. Nie miałam jednak swojej pracowni, byłam więc głównie wykonawczynią projektów innych projektantów. Dzięki temu zyskałam wiele doświadczeń zawodowych; biżuteria, którą wykonywałam, trafiała do odbiorców w Anglii, Stanach Zjednoczonych oraz do wielu innych krajów. Miałam możliwość obserwowania, jak działa rynek i spoglądania na świat biżuterii z różnych stron. Jednak od zawsze moim celem była samodzielna praca i projektowanie moich własnych wyrobów. Cel ten udało mi się zrealizować; powstała pracownia pod nazwą Hebbe i w tej chwili osiągnęłam status samodzielnego i całkowicie niezależnego twórcy.
Pani biżuteria wykonana jest z metali szlachetnych. Do stworzenia swoich dzieł wykorzystuje pani bursztyn i perły. Jaki jest pani ulubiony materiał? W czym lubi pani tworzyć najbardziej?
W procesie twórczym materiał jest jedynie tworzywem, które jednak w dużej mierze determinuje formę. Każdy materiał ma swój niepowtarzalny charakter i strukturę, która na swój sposób inspiruje. Jak również swoiste ograniczenia techniczne, które należy wziąć pod uwagę projektując. Jedyny warunek, jaki stawiam materiałom, z których powstaje biżuteria Hebbe, to wysoka jakość. Z każdego tworzywa, jeśli jest dobrej jakości, można zrobić wspaniałą biżuterię. Szczególny sentyment mam do materiałów naturalnych, takich jak srebro, tkaniny, naturalne kamienie, surowe bursztyny.
Gdzie można znaleźć pani biżuterię?
Głównym kanałem dystrybucji m o i c h w y r o b ó w jest internet. Biżuteria Hebbe dostępna jest na stronie firmowej www.hebbe.pl oraz w galeriach Trendymania i Arsneo.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Artysta pracuje w branży jubilerskiej od ponad 25 lat. Doświadczenie zawodowe zdobył współpracując z takimi markami, jak Dior czy Van Cleef and Arpels. Jest autorem kompletu biżuterii dla byłej pierwszej damy USA Hillary Clinton. Przez wiele lat prowadził galerię autorską we Francji. Teraz jego prace można znaleźć między innymi na stronie www.karloff-jewellery.pl
„Polski Jubiler”: Powoli, ale jednak zmienia się podejście Polek i Polaków do oryginalnej biżuterii. Biżuteria staje się informacją przekazaną światu na temat osoby ją noszącej. Co sądzi pan o zmieniającej się modzie wśród Polaków, którzy znacznie częściej eksperymentują i kupują nietuzinkową biżuterię?
Karloff Jewellery: Dla twórców biżuterii unikatowej jest to dobry zwiastun. Cieszy mnie, że Polacy coraz częściej sięgają po biżuterię unikatową. W czasach, kiedy liczy się ilość, a nie jakość, każdy unikat ma swoją wartość i cenę, którą trzeba za niego zapłacić. Kobiety chcą się czuć pięknie, wyjątkowo i oryginalnie, dlatego też coraz częściej decydują się na zakup produktu, który jest jedyny w swoim wzorze i rodzaju. Dzięki temu mają pewność, że na ulicy, bankiecie, w biurze czy na gali nie spotkają nikogo, kto będzie nosił tę samą kolię, bransoletę, buty, torebkę, czy kolczyki.
Jak pan, jako twórca unikatowej biżuterii, zapatruje się na oczekiwania klientów?
Od 25 lat staram się wyjść naprzeciw oczekiwaniom odbiorców mojej biżuterii. Tworząc biżuterię na indywidualne zamówienie, staram się poznać osobę, dla której dany produkt jest tworzony, tak aby jak najbardziej odzwierciedlić charakter i styl klienta. Zdarza się także, że klientki wysyłają mi np. zdjęcie butów czy sukni, do których pasować ma biżuteria, a cała reszta, czyli wzór czy kruszec, zależy wyłącznie od mojej wyobraźni.
Kim są odbiorcy pana biżuterii? Czy tworzy pan biżuterię dla konkretnej grupy klientów, czy też eksperymentuje pan z formą i tworzy dla osób, które odnajdą siebie w tworzonych przez pana kosztownościach?
Nie tworzę biżuterii dla konkretnej grupy klientów. Zdaję sobie sprawę z tego, iż tworząc unikaty, nie mogę liczyć, że trafią one do każdego odbiorcy. Niektóre moje klientki z uśmiechem na ustach przyznają, że są już uzależnione od moich prac. Co mnie tylko cieszy. Wiem jednak, że moja twórczość nie przemawia do wszystkich w tym samym stopniu. Kim są odbiorcy mojej biżuterii? W dobie sprzedaży internetowej nie da sie poznać każdego odbiorcy, a szkoda. Podczas mojej pracy zawodowej miałem zaszczyt projektować oraz wykonywać zamówienia dla Hillary Clinton, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Rady Europy oraz dla osób ze świata mediów.
Jak zaczęła się pana przygoda z biżuterią? Dlaczego zdecydował się pan wyrażać siebie poprzez kosztowności?
Od najmłodszych lat miałem styczność z jubilerstwem, ponieważ mój ojciec hobbystycznie zajmował się jej wyrobem. Podglądając go jak tworzy, wiedziałem, że pójdę w jego ślady. A od piętnastego roku życia stało się to moją pasją. Podczas mojej kariery zawodowej miałem szansę zdobywać szlify zawodowe we Francji, w warsztatach złotniczych firm Dior i Van Cleef & Arpels.
Czym dla pana jest biżuteria?
Biżuteria jest dla mnie codziennością, która zamyka w sobie pasję, hobby i sposób na życie.
Jaką część procesu artystycznego lubi pan najbardziej, a jaka sprawia panu najmniej satysfakcji?
Aby stworzyć produkt, musi on przejść wiele etapów. Zaczyna się od inspiracji i pomysłu, który nagle pojawia się w głowie, i dojrzewa czekając na odpowiednią chwilę. Wszystko powstaje w kawałku złota lub srebra, które za pomocą rąk, narzędzi, palnika dają produkt finalny. W całym procesie tworzenia biżuterii najbardziej nie lubię etapu polerowania. Można to zauważyć w pewnej surowości moich prac, którą równoważę lekkością wzoru, formą oraz kamieniami.
Czy podporządkowuje pan sztukę tworzenia materiałowi, z jakim pan pracuje? Czy ważniejszy jest dla pana projekt biżuterii, czy może nadrzędną sprawą jest dla pana materiał, z jakiego pan tworzy, i jemu podporządkowuje pan proces tworzenia biżuterii?
Tak samo swobodnie czuję się, pracując w złocie, jak i w srebrze, oprawiając w te metale kamienie szlachetne, półszlachetne czy naturalne perły. Nadrzędną sprawą w procesie tworzenia jest dla mnie projekt czy np. wytyczne klienta. Metale, z których powstaje biżuteria, są tylko półproduktem.
Tworzy pan niezwykle piękną, ale także niespotykaną biżuterię. W jaki sposób osiąga pan zamierzony efekt? Skąd czerpie pan inspiracje w swojej pracy?
Dziękuję za komplement. Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie: tyle jest na nie odpowiedzi, ilu jest projektantów. Skąd czerpiemy inspirację… Jeżeli chodzi o mnie, to inspiruje mnie zupełnie wszystko. Nawet kiedy śpię, pojawiają się pomysły nowych wzorów, które we śnie odkładają się na specjalną półkę, a rano, kiedy siadam do pracy, przystępuję do ich realizacji.
Co chce pan powiedzieć światu za pośrednictwem swojej sztuki?
Nie ośmieliłbym się nazywać swojej twórczości sztuką.
Biżuteria autorska oceniana jest przez znawców sztuki, jednak jej miarą jest także sukces komercyjny. Jak godzi pan ze sobą te dwie, wydawałoby się niemożliwe do pogodzenia, dziedziny, jakimi są sukces komercyjny i artystyczny? Jak przełożyć artystyczne inspiracje na zainteresowanie klientów?
Cieszy mnie fakt, że to, co tworzę, znajduje uznanie moich klientów. Według mnie nie można postawić znaku równości między tworzeniem unikatów a komercją na dużą skalę. To zostawiam największym komercyjnym producentom tej branży. Czuję się spełniony w tym, co robię. Odnoszę się z dużym szacunkiem do znawców sztuki. Niemniej ocenę tego, co tworzę, pozostawiam tylko i wyłącznie swoim klientom, których uznaję za jedynych sprawiedliwych jurorów, i to dzięki nim robię to, co kocham najbardziej. Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Marcin Bogusław jest projektantem i twórcą biżuterii. Mieszka i pracuje w Warszawie. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród oraz zdobywcą III miejsca na 16. Międzynarodowym Konkursie Sztuki Złotniczej w Legnicy w 2008. Z jego twórczością można zapoznać się między innymi za pośrednictwem strony internetowej: www.marcinboguslaw.pl.
„Polski Jubiler”: Czy proces tworzenia biżuterii jest u pana wywołany jakimś zjawiskiem?
Marcin Bogusław, projektant biżuterii: Inspiruje mnie codzienne otoczenie. Zwracam dużą uwagę na różne elementy maszyn oraz szczegóły w architekturze. Później próbuję to przetwarzać w swojej sztuce.
Która część procesu artystycznego przynosi panu najwięcej satysfakcji? Czy większe zadowolenie czuje pan w momencie projektowania biżuterii, czy w czasie zmagania się z materiałem, aby pomysł mógł zaistnieć w rzeczywistości?
Obie chwile są przyjemne. Projektowanie jest szkicowaniem, później następuje konfrontacja z zamiarami technicznymi. Jeśli uda mi się przez to przebrnąć i skończyć realizację zgodnie z założeniami, wtedy satysfakcja jest ogromna, i to jest chyba najprzyjemniejszy moment.
Co stanowi bazę pana biżuterii?
Tworzę głównie ze srebra. Czasem ze złota, jeśli jest takie zamówienie. W moich pracach można też spotkać bursztyn i różne kamienie.
Kim są odbiorcy pana biżuterii?
Tworząc, nie zastanawiam się, kto będzie odbiorcą. Każdemu podoba się co innego. Staram się powiększać swój zakres wzorów tak, aby trafiać do coraz szerszej liczby odbiorców. Zależy mi też na tym, żeby nie stracić przy tym własnego stylu.
Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice? Czy artysta może dowolnie wykorzystywać wszystko, co go otacza, kpić z konwencji, tworzyć własne definicje biżuterii?
Tak, powinno się nieustannie próbować przekraczać granice i łamać konwencje. W innym przypadku będziemy stać w miejscu. Myślę, że tworząc własne definicje biżuterii, budujemy własny styl, a to bardzo ważne.
W pana biżuterii widać fascynację miastem i maszynami. Pańska biżuteria sprawia wrażenie jednocześnie chaotycznej i niezwykle przemyślanej, bije z niej spokój i harmonia. Co chce pan zakomunikować światu za pośrednictwem swoich kosztowności?
Najczęściej nie mam konkretnych informacji do przekazania, jeśli nie są to prace konkursowe. Zależy mi na tym, żeby czasem zwrócić uwagę na jakąś formę czy rozwiązanie techniczne. Czasami odbiorca widzi w moich pracach zupełnie co innego niż to, nad czym długo pracowałem.
Czy ma pan twórcę biżuterii, którego szczególnie pan podziwia? Co się panu najbardziej podoba we współcześnie powstających dziełach?
Nie mam konkretnego ulubionego twórcy. Jednak bardzo lubię kinetyczne pierścionki Michaela Bergera.
Skąd u pana zamiłowanie do biżuterii?
Zawsze interesowałem się miniaturami. Początkowo robiłem je z aluminium i miedzi, tego, co było pod ręką. Później, właściwie przez przypadek, poznałem warsztat złotniczy i zacząłem budować coraz bardziej skomplikowane konstrukcje. Wciąż są to miniatury, a biżuteria może być przecież skomponowana z takich małych form.
Czy wydaje się panu możliwe, aby we współczesnym świecie artysta osiągnął zarówno sukces komercyjny, jak i artystyczny, i nie stracił swojego niepowtarzalnego stylu?
Myślę, że każdy wzór może znaleźć swojego odbiorcę, do którego trzeba tylko dotrzeć.
Jakie są pana plany na najbliższą przyszłość? W którym kierunku będzie ewoluowała pana biżuteria?
Nie umiem przewidzieć, jak zmienią się moje prace. Chciałbym natomiast, żeby łatwo było je rozpoznać na rynku. Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: Skąd wzięło się u pani
zamiłowanie do biżuterii?
Ela Gierak, projektantka biżuterii: Od
kiedy pamiętam, lubiłam oryginalną,
ciekawą biżuterię. Lubiłam ją oglądać,
kupować, nosić. Niestety, wzornictwo w
tamtym czasie było bardzo ubogie, a jeżeli
już było coś ciekawszego, to mnie nie
zawsze było stać na takie szaleństwo. Kiedy
kilka lat temu zaczęłam sprzedawać
biżuterię gotową, odkryłam, że jestem w
stanie wykonać podobne rzeczy. Potem to
już poleciało szybko, jeden kurs, kilka
książek. W końcu to, co umiałam, już mi
nie wystarczało, pomyślałam, że warto
zacząć coś poważniejszego, więc
wynalazłam kursy, na których nauczyłam
się pracy ze srebrem. Oczywiście, nie
wszystkiego da się nauczyć w tak krótkim
czasie, poznać tajniki, ale początek już był.
Zakupiłam maszyny, no i ruszyłam z pracą.
Wiele rzeczy musiałam zniszczyć, wiele
godzin przesiedzieć, żeby dojść do tego,
jak coś można zrobić. Kiedy udało mi się
wykonać jeden z pierwszych kompletów:
wisior z kolczykami, czułam, że to jest to,
że tak chcę zarabiać na życie, że znalazłam
swoje powołanie. No i zachwyty
znajomych, obce osoby, które mnie
zaczepiały, żeby pochwalić moją biżuterię.
To była miłość od pierwszego kompletu.
Co chce pani zakomunikować światu
poprzez swoją biżuterię?
To nie jest tak, że poprzez swoją biżuterię
chcę przekazać coś konkretnego. Tworzę
biżuterię, ponieważ lubię podkreślać swoją
indywidualność poprzez różne elementy
wyglądu, takie jak biżuteria, ubiór i chcę
dać podobne możliwości innym kobietom.
Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach
masowej produkcji w każdej praktycznie
dziedzinie życia potrzeba nam czegoś, co
pozwoli zachować indywidualizm; dlaczego
nie miałaby być to właśnie biżuteria. To nie
musi być od razu coś dużego, bardzo
oryginalnego, rzucającego się w oczy. To
może być mała rzecz, ale inna poprzez np.
dobór odpowiednich kolorów. Takie małe
nawet drobiazgi sprawiają, że kobiety czują
się wyjątkowe. Kiedy rozmawiam z moimi
klientkami, mam wrażenie, że dla dużej
części kobiet to jest ważne.
Jak pani, jako twórca unikatowej biżuterii,
zapatruje się na oczekiwania klientów?
Z dnia na dzień oczekiwania klientów się
zmieniają. Na to, czego klienci oczekują,
ma bardzo duży wpływ obecna moda,
telewizja, pisma kobiece. Pamiętam, że ze
dwa lata temu prezenterki telewizyjne
zaczęły nosić biżuterię z kryształków
Swarovskiego i wtedy większość pań
chciała dokładnie taką samą biżuterię. To
było coś, co najlepiej się sprzedawało. Na
śluby robiłam biżuterię tylko z kryształków
i nie było mowy, żeby użyć innych
materiałów. Dzisiaj jest trochę inaczej,
pracuję teraz z czterema kobietami, dla
których projektuję biżuterię ślubną, i dwie
z nich zdecydowały się na perełki. Mam
wrażenie, że klientki bardziej świadomie
zaczynają wybierać coś, co będą nosić.
Pierwsze duże korale to był szał. Dzisiaj
jest tak, że takie korale byłyby tylko
inspiracją. Wydaje mi się, że moje klientki
stały się bardziej otwarte i odważne w
wyrażaniu siebie za pomocą biżuterii.
Jestem bardzo zadowolona z tego, co się
dzieje w tej dziedzinie, ponieważ
odchodzenie od szarości, czerni, a
wprowadzanie kolorów, rożnych form
powoduje, że świat staje się piękniejszy.
Dla kogo pani tworzy?
Biżuterię tworzę dla kobiet i im ją
dedykuję. Jednej podobają się duże,
oryginalne pierścienie, inna woli delikatne,
naturalne wyroby. Tak samo jak każda
osoba jest inna, tak samo różna musi być
biżuteria stworzona specjalnie na
zamówienie. Moje wyroby podobają się
paniom otwartym, skłonnym do różnych
eksperymentów.
Skąd czerpie pani inspirację?
Inspiracją dla mnie jest wszystko, co mnie
otacza. Czasami to jest liść na drodze,
czasami zwykły guzik przy ubraniu, jeszcze
innym razem zwykłe ziarenka kawy. W
chwilach, gdy pojawia się pomysł na
biżuterię, rysuję jej szkic, by potem podczas
pracy móc go odtworzyć. Czasami, choć
zdarza się to rzadziej, siadam w pracowni i
biorę do ręki srebro, po czym przekładając
je, oglądając, wyginając, patrzę, co mi się
pojawi w głowie. Inaczej jest z biżuterią na
zamówienie. W takich przypadkach staram
się poznać osobę, dla której będę
projektować, dowiedzieć się, jaka jest,
czego oczekuje. Dopiero wówczas staram
się dostosować swoją wizję biżuterii do jej
potrzeb i osobowości.
Jaki jest pani ulubiony materiał, w
którym pani tworzy?
Nie będę chyba oryginalna, kiedy
odpowiem, że srebro. Uwielbiam ten
materiał w każdej postaci, choć najbardziej
odpowiada mi surowa forma srebra, formy
nieregularne, niedokończone, wyglądające
jakby powstały przypadkiem. Lubię
możliwości, które daje srebro, które może
być matowe, stylizowane na stare,
oksydowane. Moimi ulubionymi
kamieniami są: koralowiec, malachit,
turkus, gdyż mają charakteryzujące je
intensywne barwy. Moją wizytówką stało
się łączenie ich w kontrastowy sposób;
czerwień z zielenią, czerwień z niebieskim,
no i wszystkie te trzy kolory w jednej
formie.
Jaką część procesu artystycznego lubi
pani najbardziej, a jaka sprawia pani
najmniej satysfakcji?
Najbardziej lubię sam proces tworzenia,
kiedy siedzę w pracowni i jestem tylko ja i
przedmiot, który tworzę. Świat przestaje
dla mnie wtedy istnieć. Mogę tak pracować
przez wiele godzin bez przerwy,
zapominam wówczas o wszystkim i
wszystkich. Zawsze nie mogę doczekać się
efektu końcowego. Często formy
pośrednie powodują, że w trakcie pracy
zmieniam zdanie co do wyglądu danej
biżuterii.
Najmniej satysfakcjonujący jest dla mnie
moment, kiedy zostaje już tylko „dopieścić”
dany przedmiot, ponieważ często wydaje
mi się, że jeszcze jest coś, co mogłabym
poprawić, coś zmienić na lepsze.
Czym dla pani jest biżuteria?
Od kilku lat biżuteria to moje całe życie,
moja pasja, moja praca. W biżuterii mogę
się realizować, ukazać kawałek siebie. Z dnia na dzień oczekiwania klientów się
zmieniają. Na to, czego klienci oczekują,
ma bardzo duży wpływ obecna moda,
telewizja, pisma kobiece. Pamiętam, że ze
dwa lata temu prezenterki telewizyjne
zaczęły nosić biżuterię z kryształków
Swarovskiego i wtedy większość pań
chciała dokładnie taką samą biżuterię. To
było coś, co najlepiej się sprzedawało. Na
śluby robiłam biżuterię tylko z kryształków
i nie było mowy, żeby użyć innych
materiałów. Dzisiaj jest trochę inaczej,
pracuję teraz z czterema kobietami, dla
których projektuję biżuterię ślubną, i dwie
z nich zdecydowały się na perełki. Mam
wrażenie, że klientki bardziej świadomie
zaczynają wybierać coś, co będą nosić.
Pierwsze duże korale to był szał. Dzisiaj
jest tak, że takie korale byłyby tylko
inspiracją. Wydaje mi się, że moje klientki
stały się bardziej otwarte i odważne w
wyrażaniu siebie za pomocą biżuterii.
Jestem bardzo zadowolona z tego, co się
dzieje w tej dziedzinie, ponieważ
odchodzenie od szarości, czerni, a
wprowadzanie kolorów, rożnych form
powoduje, że świat staje się piękniejszy.
Dla kogo pani tworzy?
Biżuterię tworzę dla kobiet i im ją
dedykuję. Jednej podobają się duże,
oryginalne pierścienie, inna woli delikatne,
naturalne wyroby. Tak samo jak każda
osoba jest inna, tak samo różna musi być
biżuteria stworzona specjalnie na
zamówienie. Moje wyroby podobają się
paniom otwartym, skłonnym do różnych
eksperymentów.
Skąd czerpie pani inspirację?
Inspiracją dla mnie jest wszystko, co mnie
otacza.
Czasami to jest liść na drodze,
czasami zwykły guzik przy ubraniu, jeszcze
innym razem zwykłe ziarenka kawy. W
chwilach, gdy pojawia się pomysł na
biżuterię, rysuję jej szkic, by potem podczas
pracy móc go odtworzyć. Czasami, choć
zdarza się to rzadziej, siadam w pracowni i
biorę do ręki srebro, po czym przekładając
je, oglądając, wyginając, patrzę, co mi się
pojawi w głowie. Inaczej jest z biżuterią na
zamówienie. W takich przypadkach staram
się poznać osobę, dla której będę
projektować, dowiedzieć się, jaka jest,
czego oczekuje. Dopiero wówczas staram
się dostosować swoją wizję biżuterii do jej
potrzeb i osobowości.
Jaki jest pani ulubiony materiał, w
którym pani tworzy?
Nie będę chyba oryginalna, kiedy
odpowiem, że srebro. Uwielbiam ten
materiał w każdej postaci, choć najbardziej
odpowiada mi surowa forma srebra, formy
nieregularne, niedokończone, wyglądające
jakby powstały przypadkiem. Lubię
możliwości, które daje srebro, które może
być matowe, stylizowane na stare,
oksydowane. Moimi ulubionymi
kamieniami są: koralowiec, malachit,
turkus, gdyż mają charakteryzujące je
intensywne barwy. Moją wizytówką stało
się łączenie ich w kontrastowy sposób;
czerwień z zielenią, czerwień z niebieskim,
no i wszystkie te trzy kolory w jednej
formie.
Jaką część procesu artystycznego lubi
pani najbardziej, a jaka sprawia pani
najmniej satysfakcji?
Najbardziej lubię sam proces tworzenia,
kiedy siedzę w pracowni i jestem tylko ja i
przedmiot, który tworzę.
Świat przestaje
dla mnie wtedy istnieć. Mogę tak pracować
przez wiele godzin bez przerwy,
zapominam wówczas o wszystkim i
wszystkich. Zawsze nie mogę doczekać się
efektu końcowego. Często formy
pośrednie powodują, że w trakcie pracy
zmieniam zdanie co do wyglądu danej
biżuterii.
Najmniej satysfakcjonujący jest dla mnie
moment, kiedy zostaje już tylko „dopieścić”
dany przedmiot, ponieważ często wydaje
mi się, że jeszcze jest coś, co mogłabym
poprawić, coś zmienić na lepsze.
Czym dla pani jest biżuteria?
Od kilku lat biżuteria to moje całe życie,
moja pasja, moja praca. W biżuterii mogę
się realizować, ukazać kawałek siebie.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: Czym dla pani jest biżuteria?
Agata Krzyżanowska, projektantka: Tworząc
biżuterię, wyrażam siebie. Dla mnie to ozdoba ciała
czasem ważniejsza niż ubiór, często dopełniająca
strój, to kropka nad „i”. Ale biżuteria to nie tylko
ozdoba, którą nosimy na co dzień. To również
informacja o tym, jacy jesteśmy, co lubimy. Zawsze
pragnęłam mieć biżuterię odróżniającą się od
pozostałej. Tworząc moje wyroby, mam nadzieję,
że kobiety, które je noszą, czują się w jakiś sposób
wyróżnione w tłumie. Jedna z moich klientek
powiedziała mi kiedyś, że kiedy ma gorszy dzień,
zakłada klipsy, które wykonałam specjalnie dla niej,
i czuje się lepiej. To był dla mnie ogromny
komplement. To jest dowód na to, jaka biżuteria
powinna być. To przedmiot, który zdobi i sprawia,
że czujemy się lepiej.
Od kiedy zrozumiała pani, że będzie się
realizowała w tworzeniu biżuterii?
Czy wiedziała
pani to razu, czy musiała dorosnąć do decyzji, że
zwiąże pani życie zawodowe z kosztownościami?
Tak naprawdę moja droga do obcowania z biżuterią
była długa i zawiła. Studiowałam projektowanie
form przemysłowych w Wyższej Szkole Sztuki i
Projektowania w Łodzi. Miałam na studiach
dodatkowe fakultety w postaci kierunków, takich
jak: fotografia, malarstwo, projektowanie obuwia i
między innymi projektowanie biżuterii. Korzystałam
z każdego fakultetu, gdyż miałam przeczucie, że
doświadczenia zdobyte na zajęciach kiedyś w życiu
mogą mi się przydać. Lubiłam formy przemysłowe,
biżuterię i fotografię pokochałam. Wszystkie zajęcia
z biżuterii wciągały mnie coraz bardziej.
Traktowałam je jako moje hobby. W międzyczasie
wzięłam udział w II Międzynarodowych Warsztatach
Złotniczych w Łodzi, które organizowane były na
mojej uczelni. Zdobyłam nowe doświadczenia,
biżuteria stawała mi się coraz bliższa. Na piątym
roku przyszedł moment wyboru tematu pracy
magisterskiej. Nadal przekonana byłam, że mój
dyplom dotyczyć będzie form przemysłowych, bo
ten kierunek również bardzo lubiłam. Dopiero
pewnego wieczoru zdecydowałam się na biżuterię.
Wiedziałam, że chcę napisać pracę na temat, który
mnie interesuje, wykonać pracę dyplomową, która
będzie dla mnie przyjemnością, a nie obowiązkiem.
I stało się. Doświadczenia zdobyte na zajęciach z
fotografii pozwoliły mi wykonać sesję zdjęciową do
dyplomu. Obroniłam pracę. Od tamtej pory
wiedziałam, że wybrałam odpowiednią drogę.
Zajęłam się biżuterią na poważnie. Stworzyłam
własną pracownię, gdzie realizuję projekty –
również te na indywidualne zamówienie.
Rozpoczęłam współpracę z galeriami sztuki.
Jest pani młodą, utalentowaną projektantką,
która została wyróżniona tytułem Trend Skaut
Polskiej Biżuterii 2010, której zwieńczenie
nastąpi podczas tegorocznej edycji targów
Jubinale w Krakowie. Jak traktuje pani uznanie i
podziw, jakie bez wątpienia budzi pani biżuteria?
Sam fakt, że zostałam Trend Skautem Polskiej
Biżuterii jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem i
dowodem na to, że biżuteria, którą wykonuję,
wzbudza zainteresowanie. Są to moje autorskie
projekty i często spotykam się z uśmiechem na
twarzy klientów. Każde miłe słowo traktuję jak
ukoronowanie mojej ciężkiej pracy, którą wkładam
w tworzenie biżuterii. Każda możliwość zaistnienia
w galerii biżuterii, w katalogu prezentującym prace
zakwalifikowane do konkursu… to ogromna radość
i świadomość, że biżuteria, którą tworzę, podoba
się. Szczególnie cenię sobie opinie innych
projektantów biżuterii oraz klientów. Każda opinia,
rada, jest dla mnie ważna. Dzięki nim wiem, co
zmienić, co ulepszyć w biżuterii.
Swoją biżuterię wykonuje pani ze s
rebra, któremu
nadaje oryginalne kształty. Jaki materiał poza
srebrem wykorzystuje pani w swoich pracach?
Biżuteria, którą tworzę, to połączenie srebra i
utwardzonych elementów roślinnych. W roślinach
cenię sobie ich delikatność, różnorodność, gdyż w
przyrodzie nie ma dwóch identycznych kształtów.
Cenię sobie każdą nierówność, przebarwienia, które
podkreślają charakter moich wyrobów. Pieczołowicie
wyszukuję i uwydatniam w nich to, co najpiękniejsze.
Pracuję również w bursztynie, koralu, muszli
tęczowej, lawie wulkanicznej. Uwielbiam kamienie
nieoszlifowane, naturalne bursztyny.
Dla kogo pani tworzy? Czy ma pani
wyimaginowanego odbiorcę, dla którego
wykonuje swoje prace, czy może sam proces
tworzenia jest dla pani najważniejszym
elementem?
Zgłaszają się do mnie kobiety, które pragną mieć
biżuterię zaprojektowaną tylko dla siebie. Wśród
swych klientów mam również mężczyzn, którzy
pragną obdarować bliską osobę biżuterią wykonaną
na miarę. Czasem są to komplety biżuterii, czasami
pojedyncze egzemplarze kolczyków, naszyjników.
W takim przypadku omawiany jest każdy detal
biżuterii. Sporządzam szkice, rysunki… Często
klient sam określa swoje upodobania, wspólnie
dobieramy materiały, omawiamy kształt,
dyskutujemy. Wszystko to składa się na efekt
końcowy – zadowolenie klienta.
Jak rodzi się u pani pomysł na stworzenie
nowego okazu biżuteryjnego?
Najpierw jest surowiec. W 99 proc. to jego kształt,
faktura nasuwają mi myśl. I tak rodzi się pomysł. Nie
tworzę rysunków. Wygląd biżuterii mam w głowie.
Inaczej jest oczywiście w przypadku pracy na
zamówienie. Wtedy powstają szkice, aby
zobrazować klientowi kształt, wygląd biżuterii. Gdy
jest pomysł, realizuję go. Obliczam ilość potrzebnego
surowca i realizuję mój zamysł. Często inspirują
mnie kształty przyrody, detale, które są tym
brakującym elementem. Często jest również tak, że
przez dłuższy czas nie mam pomysłów.
Niespodziewanie pojawiają się w najmniej
oczekiwanym momencie.
Która część procesu tworzenia biżuterii przynosi
pani najwięcej satysfakcji?
Każdy etap pracy wymaga zaangażowania, uwagi,
precyzji. Wystarczy, że na początku popełni się
błąd i praca idzie na marne. Na tak małych
przedmiotach widoczne są wszelkie nierówności,
niedoskonałości. Najprzyjemniejsza część to
obróbka końcowa, kiedy nadaję przedmiotowi
ostateczny kształt, wygląd, fakturę. Najwięcej
satysfakcji dostarcza gotowy produkt oraz uśmiech
i zadowolenie klienta.
Gdzie można znaleźć pani prace? Gdzie klienci
mogą kupić pani biżuterię?
Nie posiadam własnej galerii stacjonarnej.
Natomiast z moimi wyrobami można zapoznać się
m.in. dzięki autorskiej stronie internetowej www.
agatakrzyzanowska.com, na której można obejrzeć
każdy wzór oraz dokonać zakupu. Ponadto
współpracuję z galeriami w Polsce, między innymi
z galerią F150 w Konstancinie-Jeziornie, galerią
Fresscco w Gdańsku, galerią Silber Galerie w
Regensburgu. Moje prace kupić można również w
polskich i zagranicznych galeriach internetowych,
takich jak Trendymania.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: Kiedy poczuła pani, że będzie realizowała się w tworzeniu biżuterii? Czy wiedziała pani to od razu, czy musiała pani dojrzeć do decyzji, że dalsze życie podporządkowane będzie tworzeniu kosztowności?
Jadwiga Gorczyczyńska-Przybyło, projektantka, reprezentantka firmy PRZYBYŁO BIŻUTERIA: Kilkanaście lat istniała w Sosnowcu nasza Galeria w Podwórzu, która szybko zyskała sympatię twórców i klientów. Dział biżuterii autorskiej stał mi się szczególnie bliski. Z dużym powodzeniem i radością dobierałam i projektowałam dla klientek indywidualne kolekcje. W tym samym czasie syn Piotr studiował plastykę i obok grafiki zainteresował się biżuterią. Powstała mała rodzinna pracownia, do której dołączył mąż Krzysztof. Galerii już nie ma, a pracownia działa i mam nadzieję, że tak długo jak starczy radości z tworzenia biżuterii, będzie działała.
Czy według pani biżuteria powinna spełniać funkcje utylitarne?
Jeśli rozumiemy biżuterię jako przedmiot zdobiący ciało albo strój, a użytkowość biżuterii jako cechę, która umożliwia realizację tej funkcji, to jestem zdania, że biżuteria powinna być użytkowa. Ale biżuteria to jednocześnie magiczny przedmiot, który wyzwala wiele emocji. Sprawia, że czujemy się piękniejsi, często wyróżnieni posiadaniem wyjątkowego drobiazgu. Są osoby, które biżuterią się ubierają, i takie, które dają jej moc talizmanu. My, twórcy biżuterii, trochę jak szamani dotykamy czasem miejsc trudno dostępnych, tych na granicy ducha i ciała. A wtedy biżuteria nie musi być użytkowa, musi być wyjątkowa.
Skąd czerpie pani inspirację?
Zewsząd. Najczęściej mglisty zarys jakiegoś pomysłu noszę w sobie, aż dojrzeje.
Czy ma pani swojego mistrza, którego sztukę jubilerską pani podziwia?
Podziwiam prace wielu artystów. Jednak mistrza widzę jedynie w relacji nauczyciel – uczeń. W tym sensie staram się nie przegapić okazji do ciągłego uczenia się od każdego, kto mnie zachwyci swoim dziełem albo osobowością.
Oglądając pani kosztowności, można powiedzieć, że tworzenie w srebrze przynosi pani najwięcej satysfakcji, bawi się pani tym materiałem. Skąd zamiłowanie do srebra? Dlaczego właśnie ten metal stał się pani ulubionym tworzywem?
Srebro ma długą listę ogólnie znanych zalet. Cena surowca daje większą szansę na autorskie eksperymenty. Długi już czas obcowania z tym materiałem też ma niebagatelne znaczenie. Teraz podejmuję również sporo prób wprowadzenia szkła do naszej biżuterii.
Skąd wziął się u pani pomysł na połączenie sztuki projektowania biżuterii i zegarków? Czym są dla pani zegarki? Jakie miejsce zajmują one w pani sztuce?
Zegarek jest wyjątkowym przedmiotem. Czasem liczymy na to, że przyspieszy albo zwolni prędkość upływającego czasu. Zaklinamy czas, często patrząc właśnie na zegarek. A tak naprawdę dostrzegliśmy mało ciekawych prac w tej dziedzinie. Potraktowaliśmy więc temat jak zawodowe wyzwanie, ciągle w realizacji.
Czy uważa pani, że przy tworzeniu biżuterii nie ma granic i wszystko, co powstanie w umyśle twórcy, powinno zostać uwiecznione w sztuce biżuterii?
Uważam, że są granice: dobrego smaku, technologiczna, wygody w użytkowaniu. Decyzję o materializacji pomysłów podejmuje każdy twórca indywidualnie, na własne ryzyko. Nie wszystkie pomysły są przecież genialne, ale wielu tych niezrealizowanych pomysłów żal.
Czy pani zdaniem możliwe jest nauczenie się tworzenia biżuterii artystycznej? Czym według pani różni się twórca biżuterii od rzemieślnika, który wytwarza biżuterię według własnego pomysłu?
Pytanie dotyczy każdego twórcy, bez względu na to, w jakiej materii się wypowiada. Warsztatu nauczyć się można, a nawet trzeba. Natomiast jeśli chodzi o sztukę, temat jest olbrzymi i nie do ogarnięcia w kilku zdaniach. Bo co właściwie jest sztuką? To odwieczny temat dyskusji i sporów.
Czy uważa pani, że możliwe jest połączenie sukcesu komercyjnego z artystycznym? Czy można być artystą, który osiągnął sukces komercyjny i z dużym sukcesem udaje mu się znaleźć nabywców na swoje dzieła?
Tak. Jak jednak tego dokonać, uczmy się od tych, którym się udało. www.srebro.net.pl Rozmawiała Marta Andrzejczak
„Polski Jubiler”: Oglądając pani biżuterię, odbiorca ma wrażenie, że wykonana została ona z wielkim uczuciem, że przelała pani w nią całe swoje emocje. Dlaczego pani biżuteria jest taka ekspresyjna i tak silnie oddziałuje na odbiorcę?
Sława Tchórzewska: Tworzenie biżuterii mogłabym porównać do wybuchu. W momencie, gdy przychodzi mi do głowy pomysł, siadam i nie mogę oderwać się aż nie przekażę go w mojej biżuterii. W tworzonym przedmiocie zamykam wszystkie emocje, jakie mi towarzyszą. Zależy mi, żeby biżuteria, którą robię, była oryginalna, unikatowa, jednak nie robię tego za wszelką cenę. Tworzę, ponieważ w ten sposób realizuję siebie i przekazuję światu swoje uczucia. Moja biżuteria to także kolory, które uwielbiam i którymi się bawię. Kiedy rozpoczynam pracę rodzi się pomysł – w momencie dalszej obróbki wyłania się konkretny już zamysł pod względem przede wszystkim kompozycji i dalej to już samo wychodzi i kończy się przemyślaną realizacją – dopóki nie osiągnę samozadowolenia – projekt uznaję za nieskończony… (a jestem bardzo samokrytyczna).
Jak wygląda pani warsztat?
Mój warsztat jest bardzo skromny. Nie pracuję na specjalistycznym sprzęcie komputerowym, ponieważ uważam, że pozbawiłby mnie okazji do osobistego obcowania z materiałem. Nie miałabym także wpływu na niektóre rzeczy, moja biżuteria mogłaby zostać pozbawiona „mojego piętna”. Swoją biżuterię wykonuję sama. Sama robię wszystko – począwszy od bigli do kolczyków a na bransoletach skończywszy. Moim zdaniem własnoręczne tworzenie biżuterii powoduje, że nie udaje się uniknąć pewnych błędów, zdarzają się niedociągnięcia, które nadają przedmiotom niepowtarzalny charakter i powodują, że są one unikatowe, niepowtarzalne. Moim zdaniem praca nad biżuterią przy użyciu specjalistycznych technologii pozbawia ją indywidualnego charakteru.
Którą część procesu artystycznego lubi pani najbardziej? Co sprawia pani największą przyjemność?
Nie mam takiego ulubionego momentu. Dla mnie tworzenie biżuterii jest procesem spójnym – od chwili inspiracji do stworzenia gotowego przedmiotu po prostu nad nim pracuję. Proces tworzenia mogłabym porównać do żywiołu, który mnie porywa i nakazuje tworzyć, przestaję w momencie, gdy mam przed sobą skończone dzieło. Przed przystąpieniem do pracy nie rysuję szkiców, nie zastanawiam się jak dany przedmiot ma wyglądać. A satysfakcję czuję w momencie, gdy uda mi się odzwierciedlić w stworzonym przedmiocie to co zamierzałam. Po prostu wybieram materiały, poszczególne elementy intuicyjnie a poczucie estetyki i dbałości o szczegóły sprawia, że rodzi się nowa ciekawa forma.
A może jest coś, czego pani nie lubi w procesie tworzenia?
Nie lubię odtwarzać rzeczy, które już powstały. Jeśli mam pomysł na biżuterię to go wykonuję. Zastanawiam się, jak powinien wyglądać dany przedmiot i staram się oddać w biżuterii ten stan. Potrafię wiele godzin spędzić na dopracowaniu biżuterii, aby spełniła ona moje oczekiwania. Jednak najmniej satysfakcji sprawia mi ponowne wykonanie takiego samego przedmiotu. Nie lubię tworzyć rzeczy, które już raz powstały, nie umiem i nie lubię tego robić. Każdy egzemplarz mojej biżuterii musi się różnić choćby jakimś detalem. Bywa tak, że nie lubię pracować nad kolczykiem do pary, bo to nudne- wolałabym przejść do następnego projektu… ale cóż trzeba zrobić dwa – wtedy „ratuję” się asymetrią…
Skąd wzięła się u pani miłość do biżuterii?
Odkąd pamiętam zawsze fascynował mnie świat wokół mnie – coś co w danej chwili mnie zaintrygowało, urzekło, szkło pokruszone na ulicy, kawałek drewna, obserwacja świata roślin itp. Do dziś uwielbiam tego rodzaju elementy.
Jaki jest pani ulubiony materiał ?
Srebro i skóra. W mojej twórczości często pojawia się także filc , bo ma wspaniałe kolory, a przy okazji to fantastyczny materiał do obróbki. Co sprawia pani największą satysfakcję? Wiem, że przez całe lata pracy nad biżuterią, wypracowałam sobie markę. Moja biżuteria ma swoją jakość i jest w wielu galeriach, gdzie znajduje swoich odbiorców. Ten stan zawdzięczam swojej ciężkiej pracy, uporowi i cierpliwości. Do wszystkiego, co przekazuję w biżuterii ,doszłam sama i mam z tego ogromną satysfakcję.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
Moja biżuteria znajduje się w wielu galeriach w kraju i za granicą. W Polsce można znaleźć ją w między innymi w Warszawie w galeriach SCHIFFERS w Promenadzie i MARKI na Krakowskim Przedmieściu, w Poznaniu w Galerii YES a także w internetowej galerii OLISSIMA.
Dla kogo pani tworzy?
Tworzę dla zdecydowanych, pewnych swojego ja – ludzi, którzy poszukują, eksperymentują, bawią się ubiorem, stylami – a jednocześnie zamykają to wszystko w jedną spójną całość. Potrafią bawić się kolorem, formą, stylizacją. Zarówno kobieta jak i mężczyzna znajdą w mojej biżuterii coś wyjątkowego dla siebie.
Brała pani udział w konkursach i wystawach promujących sztukę jubilerską. Co pani, jako wielokrotnie nagrodzona artystka, sądzi na temat konkursów organizowanych w Polsce? Kto można na nich skorzystać?
Moim zdaniem przede wszystkim młodzi twórcy, którzy chcą wiedzieć, czy ich sztuka przemawia do kogoś. Według mnie osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z biżuterią powinniy skonfrontować swoje wyobrażenie o swojej biżuterii z opinią odbiorców. Niestety, konkursy złotnicze zaczynają coraz bardziej odbiegać od źródła, tzn. coraz rzadziej nagradzana jest sama szeroko pojęta biżuteria – tylko obróbka komputerowa w ogóle niezwiązana ze złotnictwem.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
“Polski Jubiler”: Skąd czerpie pani inspirację przy tworzeniu swojej biżuterii?
Maryla Dubiel: Moją inspiracją są kobiety. To dla nich i z myślą o nich tworzę swoje projekty. Zastanawiam się nad tym: jaka jest współczesna kobieta, czego pragnie, jakie odczuwa emocje? To mnie inspiruje, zachęca do poszukiwań przedmiotów, które mogłyby dopełnić ten wizerunek, dodać mu siły, podkreślić charakter. Moja kolekcja zawiera mnóstwo bardzo różnorodnych wzorów. Jest tworzona z myślą o kobietach, które są mi bliskie, o dziewczynach, które widuję na ulicach europejskich miast, z myślą o mnie samej. Wszystkie jesteśmy wyjątkowe i takich rzeczy dla siebie szukamy, zwłaszcza, jeśli chodzi o sprawę tak szalenie indywidualną jak biżuteria. Mam nadzieję, że większość pań znajduje w moich pracach tę wyjątkowość.
Czy tworzy pani biżuterię dla konkretnych klientek, które chciałyby posiadać swoją niepowtarzalną biżuterię, stworzoną specjalnie dla nich?
Bardzo często zdarza się, że przychodzi do mnie przyjaciółka i prosi o zrobienie biżuterii specjalnie dla niej. Wówczas z myślą o niej powstaje cała nowa kolekcja, rzadziej pojedyncza rzecz. Wszystkie moje rzeczy tworzę z myślą o kobiecie. Wszystkie są jej właśnie dedykowane. Bardzo chciałabym tworzyć unikatową biżuterię dla swoich pojedynczych klientek, jednak nie pozwala mi na to brak czasu. Taka biżuteria byłaby oczywiście dużo droższa, a ja nie chcę, by cena była ograniczeniem. Staram się proponować kolekcje unikatowe, zawierające tyle wzorów, że zapewnią każdej klientce możliwość znalezienia swojego, bez obawy, że koleżanka z pracy będzie miała ten sam model. Każda z nas jest osobna i każda z nas chce tę indywidualność zachować.
Czy posiadanie płaszczyzny spotkania, jaką jest pani autorska galeria, pomaga w kontakcie z kobietami i sprawia, że lepiej rozumie pani potrzeby klientek?
Gdyby nie to miejsce, nie miałabym możliwości aż tak bliskiego obcowania z klientkami, konfrontacji ich z moją pracą, rozmowy o ich potrzebach i pragnieniach. Cały czas szukam kobiety, która odnajduje się potem w mojej sztuce. To sprzężenie zwrotne jest motorem wszelkich twórczych działań. Myślę, że bez tej wymiany moje prace byłyby całkowicie inne. Galeria istnieje już od dwunastu lat. Stworzyłam ją, aby poznawać kobiety, dla których pracuję. Obok moich kolekcji można w niej znaleźć także biżuterię zaprojektowaną przez moich kolegów artystów. Zależy mi, żeby klientka, która tu wejdzie, miała wybór i pewność, że zawsze znajdzie coś, co podkreśli jej indywidualny charakter. Ozdobę, w której będzie się czuła wspaniale.
Czy oprócz warszawskiej galerii są inne miejsca, gdzie można podziwiać i kupić pani biżuterię?
Oczywiście moja biżuteria znajduje się także w galeriach i sklepach jubilerskich na terenie całego kraju. Oprócz tego sprzedaję swoje przedmioty za granicą. Od prawie pięciu lat wystawiamy się bardzo aktywnie na rynku francuskim, gdzie mamy wielu odbiorców. Sprzedajemy biżuterię także w Kanadzie, USA, Australii i niemal w każdym kraju europejskim. Swoich klientów pozyskujemy podczas uczestnictwa w międzynarodowych targach branżowych.
Z jakich materiałów korzysta pani najczęściej? Które z nich są pani ulubionymi, w których najpełniej się pani wyraża?
Moim podstawowym surowcem jest srebro, także oksydowane i złocone. Do wytwarzania swojej biżuterii używam bursztynu, który w moich ozdobach nabiera niecodziennego kształtu, najczęściej przybiera formy geometryczne. Zauważyłam, że klienci nie kupują biżuterii z uwagi na bursztyn, ponieważ nie zawsze są w stanie go rozpoznać, kupują ją dla formy. Bardzo często używam także pereł. Pracuję z nimi od dziesięciu lat. Są moją wielką namiętnością, która sprawiła, że nawet wybrałam się do Chin, aby osobiście zobaczyć ich hodowlę. Od niedawna w moich kolekcjach znaleźć można, znane na całym świecie, kryształy Swarovskiego, które zawsze gwarantują doskonałą jakość wykonanej z nich biżuterii.
Który etap tworzenia biżuterii jest dla pani najbardziej ekscytujący? Jak rodzi się w pani wypadku pomysł na stworzenie nowego okazu biżuteryjnego?
Tworzenie biżuterii rozpoczyna się od impulsu, myśli, pomysłu, który następnie staram się przełożyć na konkretny przedmiot. Moja kolekcja liczy już ponad 1200 wzorów i stale się powiększa. Najbardziej lubię pracę nad pomysłem, który zrodził się w mojej głowie. Próbuję znaleźć proporcje, formę, wielkość. Ten etap pracy nad biżuterią jest najbardziej kreatywny i sprawia mi najwięcej satysfakcji.
Opowiada pani o biżuterii z wielką pasją, skąd w takim razie wzięła się u pani miłość do biżuterii?
Nie uważam, żeby była to miłość do biżuterii, moim zdaniem jest to bardziej miłość do przedmiotu. Zanim zaczęła się moja przygoda z biżuterią, sama nie nosiłam żadnej ozdoby. Biżuteria w moim życiu pojawiła się przez przypadek, podczas jednej z moich podróży miałam okazję poznać tajniki warsztatu, a potem zaczęłam ją projektować.
Czym dla pani jest biżuteria? Do czego ona służy, oprócz wyrażania emocji, jakie skrywają kobiece serca?
Biżuteria powinna być ozdobą, pięknym przedmiotem do noszenia. W biżuterii kobieta powinna czuć się lepiej, cokolwiek miałoby to znaczyć. Podobnie jak każdy człowiek jest inny, tak samo różne funkcje dla poszczególnych osób będzie spełniała biżuteria, ale z całą pewnością powinna poprawiać samopoczucie osoby, która zdecyduje się ją założyć. Wydaje mi się również, że biżuteria musi być przede wszystkim wygodna. Kobieta nie powinna zakładać naszyjnika, który będzie ją uwierał i powodował, że będzie się czuła w nim skrępowana. Według mnie biżuteria powinna spełniać funkcję utylitarną.
Czy według pani współczesne trendy, które umiejscawiają biżuterię jako dodatek do ubioru, są odpowiednie, i czy w tym kierunku będzie rozwijała się biżuteria?
Pozostawiam wybór kobiecie, to ona powinna decydować, czy zależy jej, aby biżuteria była tylko dodatkiem do ubrania, czy stanowiła główny element stroju. Nie wydaje mi się zasadne narzucanie odbiorcom, jak mają eksponować swoje kosztowności. Kobieta świadoma, która szuka biżuterii unikatowej, sama ma pomysł na siebie i swój wygląd, sama wie, w jaki sposób pokazać się światu. Patrząc na światowe trendy, można powiedzieć, że biżuteria podąża za modą, nie można tego uniknąć. Na świecie istnieją pewne wyznaczniki, które pozwalają zauważyć, że biżuteria jest dodatkiem do ubrań. W niektórych krajach, zwłaszcza we Francji, biżuteria jest traktowana na tym samym poziomie co paski, kapelusze czy torebki – jako dodatek.
Brała pani udział w ponad trzydziestu wystawach i konkursach w kraju i na świecie. Na wielu z nich została pani zauważona i nagrodzona. Co pani sądzi o organizowanych w Polsce konkursach, czemu według pani one służą i kto może na nich skorzystać?
Moim zdaniem korzystać z takiej możliwości powinni przede wszystkim ludzie młodzi, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z biżuterią. Wystawy przedstawiają, promują artystów, ale również bardzo łatwo demaskują tych, którzy inspirują się na tyle silnie pomysłami innych kolegów, że trudno w ich pracach odnaleźć własny, dojrzały głos autora. Dla nas, twórców, wystawa to miejsce ekspozycji prac, możliwość pokazania swojego stylu, swojego indywidualnego podejścia do sztuki. To bardzo miłe chwile, zwłaszcza, kiedy przy tej okazji, jeszcze nagrodzi nas jury (uśmiech).
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Pawłem Wasiem
“Polski Jubiler”: Jest pan uhonorowany wieloma nagrodami, m.in. pierwszą nagrodą w konkursie złotników i jubilerów “Bursztynowe rzemiosło” w 2008 roku, a ostatnio pańska biżuteria została “Klejnotem polskiej biżuterii”. Jaki wpływ na pana sztukę mają otrzymane nagrody? Czy mobilizują one do dalszej pracy, czy może wprost przeciwnie – sprawiają, że osiada pan na laurach?
Paweł Waś: Prace konkursowe przygotowuję ze szczególną uwagą. W każdej z nich staram się nie tylko oddać temat konkursu, ale również przedstawić swój warsztat. Zdaję sobie sprawę, że prace są oceniane przez profesjonalne grono ekspertów w dziedzinie sztuki złotniczej i rzemiosła. Są to osobowości z wieloletnim doświadczeniem w branży. Ich zdanie i ocena są dla mnie bardzo ważne. Wyróżnienia moich prac są bardzo mobilizujące i sprawiają, że sam wymagam więcej od siebie. Natomiast wyróżnienie w konkursie “Klejnot polskiej biżuterii” jest dla mnie szczególne. Nagroda przyznana przez publiczność jest wyjątkowym komplementem – przekonuje mnie, że to, co robię, podoba się i znajduje uznanie szerszego grona odbiorców, a nie tylko moich klientów i ekspertów.
Skąd wzięło się u pana zainteresowanie biżuterią? Jak doszedł pan do decyzji, że pana życie zostanie podporządkowane tworzeniu kosztowności?
Od kiedy tylko pamiętam, zawsze byłem wrażliwy na piękno. Wywodzę się z rodziny, w której przez pokolenia przeplatały się sztuka i rzemiosło. Już jako młody chłopak pomagałem swojemu tacie w jego pracowni zegarmistrzowskiej. Zawsze interesowało mnie, jak powstają tak małe i skomplikowane mechanizmy wykonane ludzką ręką, aż do momentu, gdy przechodząc Nowym Światem, zatrzymałem się przed witryną antykwariatu jubilerskiego. W jednej chwili uwiodły mnie majstersztyki znajdujące się na wystawie. Zapragnąłem posiąść wiedzę o tworzeniu takich małych dzieł sztuki. Gdy zacząłem terminować u mistrza Śniegockiego, to już po pierwszym dniu wiedziałem, co chcę robić w życiu.
Pana biżuteria wyróżnia się wyrafinowanym i eleganckim wzornictwem. Skąd czerpie pan inspiracje do tworzenia swojej biżuterii?
Jestem twórcą biżuterii klasycznej. Pielęgnuję tradycyjną sztukę złotniczą, która jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. W moich pracach widoczny jest warsztat starych mistrzów, którym staram się dorównać. Na moją obecną twórczość ogromny wpływ miał mój mentor – mistrz, pan Michał Śniegocki. To on pokazał mi piękno sztuki złotniczej. To on przekazał mi tajniki rzemiosła i wpoił ideę, która towarzyszy mi od początku mojej twórczości: “Najpierw poznaj i udoskonalaj swój warsztat, a dopiero potem Čbaw się w sztukęÇ”. Ponieważ kocham klasykę, to twórcy, tacy jak Lalique, Vever, G. Fouquet, L. Gaillard są dla mnie niedoścignionymi mistrzami. W ich twórczości odnajduję ducha epoki secesji, która jest najbliższa memu sercu. I właśnie w tej pełnej elegancji i subtelności estetyce staram się ująć naturę – największe i niewyczerpalne dla mnie źródło inspiracji. Oczywiście, najczęściej tworzę biżuterię stylizowaną na epokę, jednak nie odżegnuję się także od trochę nowocześniejszych form, ale nawet im staram się nadawać tradycyjny kunszt.
Jaką część procesu artystycznego lubi pan najbardziej, który moment w tworzeniu biżuterii sprawia panu najwięcej satysfakcji, a który przynosi najmniej zadowolenia?
Najwspanialszy jest dla mnie efekt końcowy. Jednakże zanim metal i kamienie zamienią się w majstersztyk, musi pojawić się natchnienie i pomysł, które czasami rodzą się bardzo długo. Kiedy jednak koncept przerodzi się w projekt, to czuję spełnienie i radość. Samo tworzenie biżuterii też jest interesujące i towarzyszy temu niecodzienna adrenalina. Myśl, że sekunda zawahania, jedno drżenie ręki, a cała praca pójdzie na marne, naprawdę potrafi podnieść ciśnienie. Im praca trudniejsza warsztatowo, tym większe zadowolenie towarzyszy w momencie jej zakończenia. Z drugiej strony najtrudniejszy i najsmutniejszy jest moment rozstania się z klejnotem, szczególnie gdy jest to wyjątkowo atrakcyjne dzieło. Wiem jednak, że moje prace trafiają w dobre ręce, do osób kochających piękną biżuterię i przywiązujących do niej szczególną wagę.
Jakiego materiału do produkcji biżuterii używa pan najczęściej?
Najchętniej pracuję w złocie, srebrze i platynie. Kocham kamienie szlachetne i chętnie sięgam po nie w swoich pracach. Istnieje wiele niedocenianych i rzadko wykorzystywanych do tworzenia kosztowności kamieni, takich jak turmalin, opal, chryzopraz, akwamaryna, ametyst, perły, korale, które coraz częściej znajdują moje uznanie. Od momentu wzięcia udziału w konkursie “Bursztynowe rzemiosło” na nowo doceniłem także urok bursztynu.
Pana biżuteria odpowiada na potrzeby, jakie stawiają przed twórcą współcześni odbiorcy – projektuje pan pierścionki zaręczynowe, obrączki. W ostatnim czasie można zauważyć tendencje, że Polacy zmieniają swoje upodobania i szukają niecodziennych wzorów i oryginalnych kosztowności. Jak postrzega pan zmianę, jaka dokonała się w mentalności Polaków w podejściu do biżuterii?
Gusta klientów są coraz bardziej wysublimowane. Ludzie coraz częściej poszukują czegoś wyjątkowego i nietuzinkowego. Jest to dla mnie powód do radości, ponieważ złotnicy tacy jak ja, którzy stawiają silny akcent zarówno na estetykę, jak i na warsztat, są w stanie zaspokoić te potrzeby. Obecnie klienci chętniej odwiedzają takie pracownie, w których każdy jest traktowany indywidualnie. Coraz więcej osób pragnie posiadać wyjątkowe rzeczy wykonane ręką znanego mistrza złotnictwa i chce mieć pewność, że będzie to jedyne takie dzieło na świecie. Hurtowo produkowane wyroby jubilerskie, sprzedawane w ogromnych ilościach w wielkich sklepach korporacyjnych rekinów szybko tracą na wartości.
Zwolennicy pięknej biżuterii przywiązują większą wagę do wartości zakupu, którą stanowi nie sama cena, ale przede wszystkim sposób i miejsce wykonania. Często zdarza się, że odwiedzają mnie klienci z przywiezionymi z dalekich podróży unikatowymi i przepięknymi kamieniami. Ich pragnieniem jest, aby uwiecznić je w sposób spełniający ich wizję oraz oczekiwania, na co chętnie przystaję. Chętnie również projektuję pierścionki zaręczynowe, które często stają się wręcz symbolicznym początkiem przygody z kunsztowną biżuterią. Wielu z tych klientów powraca do mojej pracowni.
Kim są odbiorcy pańskiej sztuki? Czy tworzy pan dla konkretnego klienta, który z całą pewnością znajdzie u pana w galerii coś dla siebie?
Moi klienci to przede wszystkim pasjonaci i kolekcjonerzy. Śmiało kilku z nich mógłbym nazwać mecenasami sztuki. Część moich prac to konkretne zamówienia dla konkretnych klientów i na konkretny cel, ale ogromna większość to prace powstałe po prostu z potrzeby tworzenia. Udaje mi się zaspokajać wiele gustów, chociaż jestem świadomy, że nie zaspokoję wszystkich. Część moich klientów to ludzie posiadający prawdziwą, antyczną biżuterię najznakomitszych mistrzów. Fakt zamawiania przez nich u mnie biżuterii jest dla mnie niemałym wyróżnieniem. Pomimo że moja pracownia znajduje się w małym podwarszawskim miasteczku – Błoniu, to mam klientów w całym kraju i poza jego granicami.
Jak pan, z racji swoich wieloletnich doświadczeń artystycznych, ocenia rynek biżuterii w Polsce? Jakie zmiany – pana zdaniem – będą miały miejsce w najbliższym czasie?
Jeśli rozmawiamy na temat rynku biżuterii z tej najwyższej półki – przez duże “B” – to jej zmiany i tendencje łatwo zaobserwować na konkursach organizowanych przy okazji wielkich wydarzeń branżowych. Od kilku lat obserwuję świetną promocję “odświeżonego” wizerunku bursztynu, szczególnie w twórczości Jacka Ostrowskiego. Rzadko już spotykane przywiązanie do szczegółu i perfekcyjny geometryczny design w pracach Marka Mikickiego.
Podziwiam oryginalność i innowacyjność w twórczości Jacka Byczewskiego, którego prace są dla mnie wzorowym przykładem współczesnego złotnictwa artystycznego. Natomiast powrót i sentyment do tradycji oraz klasycznego wykonawstwa i wzornictwa można podziwiać między innymi w niejednokrotnie nagradzanych pracach Roberta Ulańskiego, Romana Ochentala i Katarzyny Klimas na konkursach “Złoto i srebro w rzemiośle”. Coraz intensywniej widoczny staje się sentyment i tęsknota za przeszłością. Klasyka w każdej dziedzinie jest zawsze modna i poszukiwana. Reasumując – rynek polskiej biżuterii stale się rozwija. Wielu artystów nadal poszukuje.
Jednak powoli wyłaniają się osobowości w tej branży. Z pewnością dzięki swojemu talentowi, ale trzeba też podkreślić ogromną rolę prestiżowych wydarzeń branżowych i obecnych na nich mediów. W Polsce na przestrzeni wieków było wielu wybitnych złotników i twórców form złotniczych. Jednak część z nich musiała emigrować i nie wpłynęło to pozytywnie na rozwój ich twórczości. Marzyłbym, aby to się już nie powtórzyło, i żeby nasi wybitni twórcy i artyści (nie tylko biżuterii) mieli godne warunki do realizowania swojej pasji w kraju.
Co według pana jest najtrudniejsze w pracy artysty jubilera?
Sama twórczość jest czystą przyjemnością. Moja praca to moja pasja. Jedyne, nad czym ubolewam i co przysparza wiele trudności i wysiłku, to codzienne borykanie się z szarą rzeczywistością prowadzenia działalności gospodarczej i w tym samym czasie oddawania się sztuce.
Czym według pana jest biżuteria – sztuką czy rzemiosłem?
Z nazewnictwem i terminologią jest w mojej branży trochę zamieszania. Sztuka złotnicza przeniknęła do wielu rodzajów twórczości. Jest odbierana wielorako – bezpośrednio jako biżuteria użytkowa (ta noszona) i biżuteria artystyczna (ta do oglądania w galeriach sztuki), którą ja odczytuję jako oddalenie się od rzemiosła, a niekiedy wręcz jego zaprzeczenie. Próby skategoryzowania, podziału, nazewnictwa nie zmienią stanu faktycznego.
Biżuteria albo się podoba, albo nie. Z mojego wieloletniego już doświadczenia wynika fakt, że takim złotym środkiem jest połączenie tych dwóch, zdawałoby się różnych biegunów – sztuki i rzemiosła. Nie wyobrażam sobie tworzenia precjozów bez dogłębnego poznania warsztatu, czyli właśnie rzemiosła. Jednak biżuteria, którą wykonuję, to nie tylko warsztat i zdolności manualne, ale również zamiłowanie, talent i natchnienie. Czy to jest już sztuka, czy jeszcze rzemiosło? Niech ocenią to inni – dla mnie najważniejsze jest, że mogę realizować swoją pasję, nie musząc dbać o obowiązujące trendy. Nic ani nikt mnie nie ogranicza w mojej twórczości. Potwierdzeniem mojego kunsztu jest fakt posiadania coraz szerszej klienteli w Polsce i za granicą.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
“Polski Jubiler”: Skąd czerpie pan inspiracje przy tworzeniu swojej biżuterii? Czy proces tworzenia biżuterii jest u pana wywołany jakimś zjawiskiem, czy może od chwili obudzenia aż do zaśnięcia rozmyśla pan o biżuterii i w ten sposób codziennie dopracowuje pan swoje dzieła?
Giedymin Jabłoński: Zapytała pani właśnie o całe moje życie. Z marzeniami włącznie. Odpowiem cytatem, który jest chyba najbardziej adekwatnym kluczem do tego, co robię. Próbuję jak Elfowie z Lothlorien w słynnej trylogii Tolkiena “to put the thought of all that I love into all that I make” (wcielać myśl o wszystkim, co kocham, we wszystko, co tworzę).
Biżuteria była dla mnie początkowo “kobietą z wydm”. W latach młodości, goniąc za Wielką Sztuką, podobnie jak japoński entomolog za nowym gatunkiem owada, i marząc o stworzeniu epokowego dzieła, chcąc jednocześnie utrzymać świeżo założoną rodzinę, wpadłem w pułapkę (?) biżuterii, bo w tamtych czasach na biżuterii artysta mógł zupełnie nieźle zarabiać. Początkowo traktowałem to jako stan przejściowy, kompromis pomiędzy “prawdziwą” działalnością artystyczną a prozą życia.
Prędko jednak zauważyłem również zupełnie niekomercyjne i niezwykłe zalety biżuteryjno-artystycznej “ziemi niczyjej”. Wtedy, a były to lata siedemdziesiąte w PRL, zrozumiałem, że biżuteria może stać się pełnowartościowym środkiem wyrazu, na dodatek słabiej od innych kontrolowanym przez cenzurę, a także odnalazłem moje główne strefy inspiracji, z których czerpię do dziś – badanie formy związanej w bardzo szeroki sposób z ludzkim ciałem oraz próby zrozumienia i tworzenia związków pomiędzy tak zwaną rzeczywistością a odzwierciedlającymi ją systemami symbolicznymi.
Silny wpływ wywarły na mnie wtedy prace semiotyczne Umberto Eco i jego definicja “dzieła otwartego”.
Jednym z oczywistych źródeł inspiracji jest także twórczość innych artystów, zarówno plastyczna, muzyczna, jak i literacka. Znajdujemy się bowiem w kulturowym continuum i takie nawiązania oraz dialogi są równie niezbędne co nieuniknione.
Istnieją jeszcze inspiracje szczególnego rodzaju – z jednej strony jakby nieco sztuczne, laboratoryjne, bo stworzone celowo przez innych, z drugiej, jeżeli stworzone dobrze i pomysłowo, bywają bardzo owocne. Mam tu na myśli zamówienia oraz konkursy i wystawy tematyczne.
Te ostatnie są specjalnie atrakcyjne, ponieważ tworzą forum dialogu zarówno pomiędzy samymi twórcami, jak krytyką i publicznością. Brałem wielokrotnie udział w takich projektach jako uczestnik, ale także jako kurator. Wtedy to miałem do czynienia z niezwykle interesującą, choć niełatwą sytuacją tworzenia tematów, a więc poszukiwania “meta inspiracji”. W końcu zwyczajnie, jak każdy człowiek, obserwując, doznając, poznając, przeżywając i myśląc, doświadczam raczej uczucia nadmiaru niż braku potencjalnych źródeł. Sztuką jest wybrać te, które dadzą najciekawsze czy najwartościowsze rezultaty, albo po prostu najsilniej zafascynują. Moja biżuteria staje się więc także często wyraźnie fabularną opowieścią.
Co stanowi bazę pana biżuterii? Jaki jest pana ulubiony materiał, którego używa pan do wyrażenia siebie za pośrednictwem biżuterii?
Bazą mojej biżuterii bardzo rzadko bywa materia. Oczywiście, materiały są niezbędne, a ich właściwości, a także ich konotacje stają się częścią języka czy kodu pracy. Czasem też szczególny przedmiot staje się źródłem pomysłu. Jednak w zdecydowanej większości moich prac materiał jest podporządkowany idei. Najlepiej spójrzmy na mój zabałaganiony stół w pracowni. Zabałaganiony na pierwszy rzut oka, ponieważ ja sam zawsze uważam to, co inni tam postrzegają jako bałagan, za mój własny, indywidualny porządek.
Oto lista tylko części rzeczy, które znalazły się tu jako potencjalne materiały do pracy: ossa sepia, kawałki bursztynu, różne muszle, hebanowy kołek od wiolonczeli, kawałki koronek, mosiężny uchwyt od starego mebla, parę fotografii, porcelanowy konik, plastikowe żołnierzyki, rozmaite monety, stary nabój pistoletowy, kamienie – kryształy ametystu, kwarcu, krzemień, opal, turkus, perły, pałeczki kolorowego szkła, wysuszona cytryna, koziołek pod sztućce, stary woltomierz, kawałki wosku, trybiki od zegarka, kawałki srebra, miedzi, mosiądzu, aluminium, słoiki z emaliami etc. Nie poniewiera się niestety po tym stole złoto, które uważam za materiał bardzo interesujący i ze względu na właściwości, i na możliwości odwołań do tradycji i znaczeń, ale przeważnie znajdujący się poza zasięgiem możliwości mojej kieszeni.
Dla kogo pan tworzy?
Biżuteria zdobyła sobie pozycję wśród współczesnych mediów sztuki między innymi właśnie z powodu tego, że w procesie komunikacji artysta – odbiorca pojawia się osoba nosząca, która jest jednocześnie adresatem przekazu i jego dalszym “transmiterem” dodającym swoje własne znaczenia. Noszący również wprowadza pracę w inne przestrzenie, poza galerie, wzbogacając ją czasami o zupełnie nieprzewidywalne, nowe konteksty.
Tak więc tworzę zarówno dla tych, którzy moją biżuterię będą nosić, jak i dla innych, znacznie liczniejszych, którzy ją tylko zobaczą, czy to noszoną, czy też na wystawie. Wśród noszących większość stanowią tradycyjnie kobiety, co mnie wcale nie martwi, jednak zdarzają się także mężczyźni, którym dedykuję swoje prace. Jako że wypowiadam się dla mediów, wymienię tu jako przykłady osoby znane publicznie.
Lech Wałęsa, w momencie otrzymania Nagrody Nobla, dostał ode mnie broszkę w formie laski dynamitu ze srebra pokrytego biało-czerwoną emalią. David Watkins, podczas wernisażu jubileuszowej wystawy, otrzymał bukiet zrobiony z przewalcowanych srebrnych łyżek i widelców, Tomasz Stańko dostał broszkę w formie trąbki z charakterystycznie odgiętym ustnikiem. William Gladstone, oczywiście nie osobiście, ale pośmiertnie, jako posąg w galerii manchesterskiego ratusza, był adresatem bardzo specjalnego naszyjnika…
Bywa więc tak, że biżuterię dedykuję konkretnej osobie, ale najczęściej odbiorca jest hipotetyczny, tak jak to bywa w przypadku innych prac artystycznych. Spotkanie jednak w przypadku biżuterii jest bliższego stopnia, ponieważ staje się ona przedmiotem bardzo osobistym, czasami intymnym, i to jest dla autora, a podejrzewam, że także dla odbiorcy fascynujące.
Sztuka jest procesem komunikacji. Ta świadomość rozwinęła się bardzo silnie u wielu współczesnych artystów. Sam się do nich prawdopodobnie zaliczam i zawsze zwraca moją uwagę sytuacja, kiedy dzieje się w tej sferze coś nietypowego.
Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice? Czy artysta może dowolnie wykorzystywać wszystko, co go otacza, kpić z konwencji, tworzyć własne definicje biżuterii?
Zakazu nie ma. Cenzury też (oficjalnie) nie. Jak cię widzą, tak cię piszą. Artysta ponosi odpowiedzialność za swoje działania. Czasami także sądową. Każdy artysta kreuje swój image tak, jak umie. Kpiarze, kpiący celnie i w dobrym tonie, także są potrzebni, tylko nie wiem, skąd taki strach przed tą kpiną. Domyślam się, że chodzi tu o kpiny niewybredne. Tylko czy wtedy chodzi rzeczywiście o artystów, czy o tych, którzy sami się za artystów podają? Myślę, że następuje nieuchronna weryfikacja i za chwilę nikt nie będzie się martwił ani pamiętał poczynań nieistotnych czy nieudolnych.
Myślę także, że oprócz kpiny tak wiele dzieje się we współczesnej sztuce. Złego i dobrego. Jak zawsze w sztuce. I w życiu.
A własne definicje? Jak najbardziej. Od twórców właśnie tego między innymi oczekujemy. To warunek życia sztuki. Czyżbyśmy popadali w ortodoksyjny konserwatyzm oparty na ciężkim niewątpliwie meblu, jakim jest stół złotniczy?
Na łamach “Polskiego Jubilera” Mariusz Pajączkowski zasugerował, że w dzisiejszych czasach biżuterią może być zarówno “zafoliowana kiełbasa, jak i rozpałka do grilla (w formie obrączek), ale także pokaźny zbiór pustych opakowań po tabletkach antykoncepcyjnych”. Co pan sądzi o współczesnej sztuce biżuteryjnej?
Skoro M.P. to sugeruje a jednocześnie tworzy biżuterię, to pewnie ma rację. Sam zresztą wsparł taki pogląd, np. wykorzystując w prezentowanej na wystawie Autoportret w Legnicy w roku 2001 biżuteryjnej pracy swój “materiał genetyczny – pozyskany bez bólu”. űeby nie pozostawać obsesyjnie przy kiełbasie – pamiętam ten naszyjnik z opakowań po tabletkach antykoncepcyjnych. W sensie użytego materiału nie był żadną nowością. Opakowania po lekach, puste i pełne, wykorzystano już nieraz. Był natomiast sensowną wypowiedzią. Sprawdzałem daty na opakowaniach. Autorka nie kupiła tabletek jednorazowo. To był zapis paru lat jej życia. Zapis być może bardzo osobistych wspomnień, ale także wypowiedź dotycząca współczesnej etyki i socjologii. Wzbudzająca refleksje… Co sądzę o współczesnej sztuce biżuteryjnej? Przede wszystkim stała się częścią sztuki w ogóle. W związku z tym rządzi się tymi samymi prawami. Od czasu kiedy Duchamp wystawił swoją słynną “Fontannę”, minęło ponad dziewięćdziesiąt lat. Od tego też czasu pisuary nie zmieniły swojej zasadniczej funkcji, ale użycie ready made stało się tak normalnym środkiem w sztuce, jak posługiwanie się farbą. Od kiedy zaś rozpowszechniła się instalacja, mało pozostało materiałów, których artyści nie próbowali wykorzystać w swoich pracach.
Oczywiście materiał sam w sobie nie stanowi o wartości artystycznej dzieła (chyba, że jest to “sztuka na sztuki albo na gramy”), ale zaszokować niezwykłością materiału jest dziś bardzo trudno. Dlatego nie rozdzierajmy szat nad krojem liter, zastanawiajmy się raczej, co zostało napisane.
Mało jest dziedzin sztuki współczesnej rozwijających się tak dynamicznie jak biżuteria, ale aby to się stało, aby Ruudt Peters, piastujący obecnie stanowisko profesora wydziału Metal Design w sztokholmskiej Konstfack, mógł prezentując swój wydział, zwyczajnie skonstatować fakt, mówiąc: “Biżuteria jest medium jak płótno dla malarza”, całe przynajmniej pokolenie artystów, galerników, krytyków musiało poświęcić wiele sił, dokonując wręcz rewolucyjnych zmian w tej dziedzinie. Sam zaliczam się do tego pokolenia, ale wolę dziś pomarzyć o kolejnym ewolucyjnym lub rewolucyjnym wydarzeniu w sztuce, niż prowadzić zdecydowanie anachroniczne dysputy.
Czy uważa pan, że aby zaistnieć na polskim rynku sztuki jubilerskiej, należy szokować? Czy artysta, który tworzy biżuterię, musi cały czas iść naprzód, przełamywać bariery i przekraczać wszelkie limitacje tego, co zostało już zrobione?
Rynek sztuki w Polsce niestety dopiero raczkuje. űeby powstał, trzeba lat i to pod warunkiem, że nastąpią odpowiednie przemiany społeczne. Co dopiero mówić o rynku sztuki, powiedziałbym raczej biżuteryjnej niż jubilerskiej. Cóż, byłoby znakomicie, gdyby powstał. Na razie nie istnieje żadne nazwisko artysty tworzącego biżuterię znane w Polsce poza wąskimi kręgami specjalistów. Nie należy oczywiście mylić rynku sztuki z rynkiem ozdób jubilerskich, na którym pojawia się czasami bardzo dobre wzornictwo i który prosperuje zupełnie normalnie, jednak na tym rynku działają projektanci i producenci, a nie artyści.
Czy artysta musi przełamywać bariery?
W latach wczesnej młodości, będąc na plenerze malarskim w pewnej kaszubskiej wsi, w drodze powrotnej z hucznej wieczornej imprezy, alkoholowo rozigrany, zaproponowałem grupie kolegów, aby bezkompromisowo pomaszerować do chaty, w której mieszkaliśmy, najkrótszą, a więc prostą jak strzelił drogą. Wszelkie bariery w postaci stojących na przeszkodzie płotów i ogrodzeń zostały konsekwentnie i skutecznie przełamane lub przewrócone.
Rano ze skruchą poszliśmy naprawiać szkody, zadowoleni, że mieszkańcy wsi łagodnie i ze zrozumieniem potraktowali młodych artystów i nie przetrzepali im skóry.
Niektórzy artyści (?) próbują tego typu, co mój młodzieńczy wybryk, ekscesów, mając nadzieję, że staną się dzięki temu znani. Uważam, że tak, artysta powinien próbować cały czas iść w jakimś sensie naprzód. A jeżeli do tego umie przełamać prawdziwe bariery, to chwała mu za to i niski ukłon kapeluszem. Nie należy tylko mylić pospolitych wybryków ze świadomym przekraczaniem konwencji czy próbami tworzenia nowych.
Pana biżuteria jest niezwykła. Podziwiając ją, odbiorca ma wrażenie, że obserwuje otaczający nas świat z lekkim przymrużeniem oka. Skąd u pana taki, mam wrażenie, dystans do otaczającego nas świata?
W przyszłym roku mija czterdzieści lat, od kiedy pracuję jako artysta. Zajmuję się w bardzo dużym stopniu biżuterią i tej dziedzinie poświęciłem najwięcej czasu, ale nie jest to moja jedyna sfera zainteresowań i działań. Wypowiadam się jednak także w innych mediach. Pracuję też dość często jako kurator i juror, publikuję teksty krytyczne, uczę, przyglądam się współczesnej sztuce, filozofii, nauce. Być może to pozwala na pewną perspektywę. Ja sam jednak myślę, że jest odwrotnie, że to ten dystans (wydaje mi się, że bardzo trafnie mnie pani podpatrzyła) pozwala właśnie na robienie tego, co robię.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Polski Jubiler: Projektuje pani biżuterię już od kilku lat, jednak dopiero od niedawna pani nazwisko zaczyna być rozpoznawalne w branży. Czy coś się zmieniło, czy to efekt świadomych działań, czy też po prostu przyszedł czas na Orską?
Anna Orska: Po dziesięciu latach pracy w branży jubilerskiej, po wprowadzeniu do masowej produkcji kilku tysięcy wzorów, postanowiłam coś w swoim życiu zmienić. Chciałam przede wszystkim spowodować, aby ludzie, poprzez moje projekty i akcje artystyczne, spojrzeli na design z innej strony. To oczywiście nie znaczy, że zamierzam odciąć się od tego wszystkiego, co dotychczas tworzyłam.
Chcę jednak nadać temu nowy sens. Czuję, że jestem teraz w istotnym dla siebie momencie. Dlatego bardzo intensywnie i wręcz zachłannie poszukuję. I okazuje się, że owoce tych poszukiwań znajdują odbiorców. Ludzie chcą oglądać te projekty, identyfikują się z nimi, ba, nawet pragną je posiadać. Co tym bardziej zachęca mnie do dalszej pracy. Powiedziałabym więc, że to raczej moja potrzeba zmiany i efekty poszukiwań są przyczyną tego medialnego szumu wokół Orskiej. I choć oczywiście jest mi przyjemnie, zdaję sobie sprawę, że jest to moment, który będę chciała jak najlepiej wykorzystać. Stworzyć coś ponadczasowego, wykorzystać to, co robię, i w ten sposób mówić o rzeczach ważnych. Ideałem takiego przekazu jest dla mnie Vivienne Westwood, która modą akcentuje etical fashion.
W firmie W.KRUK, z którą jest pani bardzo mocno związana, z początkiem tego roku zmieniły się stosunki własnościowe, a także sami zarządzający firmą. Czy miało to wpływ na pani decyzję o zmianie sposobu pracy?
Nie, absolutnie nie. Nadal jestem głównym projektantem firmy, choć oczywiście z zewnątrz może to tak wyglądać. Ale jest to czysty zbieg okoliczności, bo już współpracując z poprzednim zarządem, podjęłam decyzję o rezygnacji z bycia dyrektorem artystycznym. Powód był jak najbardziej trywialny – w pewnym momencie dojrzałam do tego, że chcę być tylko projektantem. “Tylko” to dla mnie aż! Bo teraz dopiero mam czas na realizację swoich projektów, które od dawna były odkładane. Mam własną pracownię, w której eksperymentuję, tu rodzą się moje koncepcje i tu wcielam w życie marzenia.
W takim razie, jakie ma pani plany na przyszłość? Czym firma Orska ma być za 5, 10 lat?
Na pewno nadal będę chciała tworzyć. Najchętniej równolegle: limitowane serie i pojedyncze wzory sygnowane moim nazwiskiem wraz z kolekcjami dedykowanymi dla firm jubilerskich czy odzieżowych. Chcę sprzedawać moją biżuterię i w ten sposób zarabiać na dalsze istnienie. Ale nie tylko – mam nadzieję, że zgromadzone w przyszłości środki pomogą mi w prowadzeniu warsztatów wspierających pasje innych ludzi… Brzmi to może dość górnolotnie, a ma być tak “po prostu”.
A czy pani zdaniem są już w Polsce uczelnie, które przygotowują młodych ludzi do projektowania biżuterii?
I tak, i nie. Na pierwszym miejscu na pewno należy wymienić łódzką ASP. Ponadto w ekspresowym tempie powstają prywatne uczelnie z kierunkami dotyczącymi projektowania biżuterii. Ale równocześnie mamy przepaść między tym, jak młodzi postrzegają projektowanie biżuterii, a tym, na co jest zapotrzebowanie na rynku. Bo żeby naprawdę zaistnieć jako projektant, potrzebna jest jeszcze praktyka, często ta żmudna i bolesna, oparta na własnych błędach.
Co w takim razie poradziłaby pani młodym ludziom, którzy chcą w Polsce projektować biżuterię?
Po prostu działać. Wielu studentów, z którymi pracuję, nigdy nie wykonało ani jednego telefonu do żadnej firmy czy pracowni. Czekają, aż ktoś sam zapuka do ich drzwi i zaproponuje im pracę. Tylko skąd firmy mają się dowiedzieć o ich istnieniu? Trzeba pomóc sobie i dać szansę innym na poznanie siebie. A potem, jeśli nie chce się tylko projektować biżuterii artystycznej, potrzeba sporo pokory, żeby uczyć się od rynku, wsłuchiwać się w głosy klientów, obserwować, a nie tylko realizować własne wizje.
Czy to właśnie jest recepta na tworzenie biżuterii budzącej pragnienia szerokiej rzeszy klientek i równocześnie będącej artystycznym wyzwaniem?
Nie wiem czy jedyna, ale tak – moim zdaniem – to właśnie decyduje o udanym połączeniu obu celów. I nie mam tu na myśli naginania duszy na potrzeby czystej komercji. Ale jest pewna subtelna granica użyteczności i ceny, których – jeśli chcemy zobaczyć swoje projekty żyjące, a nie tylko wystawione w galerii – przekroczyć nie można. Tej granicy nie da się matematycznie opisać, wyuczyć choćby i na najlepszych uczelniach. To przychodzi z czasemÉ Projektując od tylu lat, już od dawna staram się tak myśleć, że nie projektuję dla samej siebie. Często poprawiam to, co wcześniej wydawało mi się doskonałe, a to dlatego, że zależy mi, aby kobiety tę biżuterię miały. Zdarza się potem, że widzę je na ulicach – to miłe uczucie, nadające większy sens temu, co robię.
Pani jednak ostatnio “podzieliła” swoje projektowanie na to pro-klientowskie, które możemy obserwować w salonach W.KRUK, i to bardziej artystyczne. Rozumiem, że i ten drugi nurt będzie chciała pani gdzieś pokazywać, wychodzić z nim w świat?
Oczywiście! Jak każdy artysta mam przecież potrzebę dzielenia się tym, co robię. Ale to naprawdę są i będą zupełnie różne projekty – takie, które niekoniecznie muszą znaleźć swoich odbiorców, mnie jednak dają ogromną satysfakcję. Jak choćby towarzyszące festiwalowi Art. & Fashion otwarte warsztaty projektowania biżuterii jednorazowego użytku – Made Of Paper. Chciałam pokazać ich uczestnikom, jak niezwykle inspirujący może być papier. Chciałam też pobudzić tradycyjnych i bardzo poważnych ludzi do zrobienia czegoś niestandardowego i na dodatek chwilowego. Taka była idea Made of Paper – zabawa, ale i zaduma nad jednorazowością naszych czasów i wszystkiego, co nas otacza. Warsztatom towarzyszyła także wystawa mojej biżuterii wykonanej w większości z papieru. Wykorzystałam gazety, nadrukowane ornamenty, komiksy, tekturę falistą, pergamin i bibułę – żywicowaną, powlekaną, lakierowaną i nie tylko…
Wróćmy jeszcze do surowców jubilerskich, bardziej trwałych niż papier. Od dawna inspiruje panią natura. Inny, zauważalny nurt pani projektów, to etnograficzne perełki z różnych regionów Polski. Czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie?
Rzeczy mieszczących się w obu nurtach. Oczywiście najwcześniej i masowo pojawi się na rynku świąteczna kolekcja W.KRUK. Inspirowana baśnią w adekwatnej do pory roku kolorystyce black & white. Natomiast na mojej autorskiej stronie www.orska.pl będzie można obejrzeć różnego rodzaju eksperymenty. Jeszcze w tym roku mam zaplanowane dwie wystawy: w Holandii i w Polsce. Przede mną więc bardzo pracowity okres. To dobrze, bo bardzo lubię ten twórczy stan…
Rozmawiała
Zuzanna Sobieszczańska
Polski Jubiler: Skończył pan Akademię Sztuk Pięknych a na niej Wydział Tkaniny i Ubioru. W którym momencie poczuł pan, że będzie realizował się w tworzeniu biżuterii? Czy wiedział pan to od razu, czy musiał pan dojrzeć do decyzji, że pana życie podporządkowane będzie tworzeniu kosztowności?
Paweł Kaczyński: Pracę przy biżuterii zacząłem pod koniec 1990 roku, od 1992 działam we własnej pracowni. Decyzja o pracy wynikała z jej potrzeby, a biżuteria pojawiła się sama. Wiedziałem, że chcę zajmować się pracą twórczą, dziedzina była mi obojętna. ASP pojawiło się dużo później, z potrzeby złapania oddechu.
Skąd czerpie pan inspirację?
Z otaczającego mnie świata. Trudno mi określić zjawiska, które przyciągają moją uwagę.
Czy ma pan swojego mistrza, którego sztukę jubilerską pan podziwia?
Nie, chociaż jest wielu mistrzów, których prace podziwiam.
Na pana stronie internetowej można znaleźć informację, że pana kolekcje biżuterii są wynikiem poszukiwań nowych form wyrazu w biżuterii jako dziedziny sztuki. Czy w związku z tym zależy panu, aby pańska biżuteria znalazła odbiorców, którzy zdecydują się ją nosić, czy wprost przeciwnie – zależy panu, aby biżuteria była dziełem sztuki, które zamknięte w przestrzeni galerii może być podziwiane przez jej miłośników?
Tak i tak.
Czy pana zdaniem możliwe jest nauczenie się tworzenia biżuterii artystycznej? Czym według pana różni się twórca biżuterii od rzemieślnika, który wytwarza biżuterię według własnego pomysłu?
Potrzeba tworzenia własnych projektów jest wystarczającą motywacją dla każdego do przyswojenia technik, które umożliwiają ich realizację. Co do drugiego pytania – w niczym nie różni.
Czy uważa pan, że możliwe jest połączenie sukcesu komercyjnego z artystycznym? Czy można być artystą, który osiągnął sukces komercyjny i z powodzeniem udaje mu się znaleźć nabywców na swoje dzieła?
Nie bardzo wiem, jak mam pani na to pytanie odpowiedzieć, bo nie wiem, gdzie zaczyna się granica określająca sukces komercyjny. Zawsze jest możliwość osiągnięcia satysfakcji finansowej z pracy twórczej, ale nie to jest chyba najważniejsze. Zdarza się, że większą satysfakcję może dać zachwyt wyrażony przez kilku klientów niż dobre zamówienie od większej firmy. Każda praca ma na celu czerpanie korzyści finansowych. Wartość tej satysfakcji to raczej sprawa indywidualna.
Oglądając pańskie kosztowności, można zaobserwować, że tworzenie biżuterii traktuje pan jak przygodę. Bawi się pan konwencjami, miesza pan ze sobą wiele stylów. Do produkcji swoich kosztowności używa pan czasami zaskakujących materiałów. Czy uważa pan, że przy tworzeniu biżuterii nie ma granic i wszystko, co powstanie w umyśle twórcy, powinno zostać uwiecznione w biżuterii?
Tak.
Jakiego materiału do produkcji biżuterii używa pan najczęściej? Który metal jest pana ulubionym?
W ostatnich latach projektuję kolekcje, których głównym materiałem jest srebro i stal, jednak do wykonania prac unikatowych oraz tematycznych na wystawy wykorzystuję przeróżne materiały, takie, które umożliwiają mi ich realizację. Te właśnie w danym momencie lubię najbardziej.
Jak pan, z racji swoich wieloletnich doświadczeń, ocenia artystyczny rynek biżuterii w Polsce?
To dobry rynek. Kiedyś mogliśmy liczyć głównie na zagranicznych turystów, obecnie dzięki dużemu dostępowi do prasy i internetu gust Polaków bardzo się zmienił. Jesteśmy bardziej otwarci na sztukę i nietypowe wzornictwo.
Czy po tylu latach na polskim i międzynarodowym rynku jubilerskim, na którym otrzymał pan wiele nagród i wyróżnień, może powiedzieć pan o sobie, że jest pan artystą spełnionym? Czy jest jeszcze coś, co pragnie pan na nim osiągnąć?
Jeżeli mam to tak określić, to tak, czuję się artystą spełnionym. Robię to, co lubię, więc czerpię satysfakcję z pracy. Dalsze osiągnięcia to realizacja kolejnych pomysłów, których chciałbym mieć jak najwięcej.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Jan Suchodolski
– projektowaniem biżuterii zajmuje się od 1986 roku. Był laureatem wielu krajowych i międzynarodowych konkursów złotniczych
Polski Jubiler: Jak zaczęła się pana przygoda z biżuterią? Czy od zawsze chciał pan zostać artystą, który realizuje się w tworzeniu kosztowności?
Jan Suchodolski: Moja mama była artystką. Projektowała kostiumy teatralne, zabawki, biżuterię, tak więc dorastałem w artystycznej atmosferze. Projektowaniem biżuterii zainteresowałem się w liceum, niestety wtedy nie miałem jeszcze pomysłu na zrealizowanie swoich marzeń. Dopiero kiedy byłem na studiach (Architektura Krajobrazu), zupełnie przypadkowo otworzyła się możliwość nauki w pracowni znanego warszawskiego projektanta – Jarka Westermarka, z której natychmiast skorzystałem. Studia poszły w odstawkę, zająłem się nauką złotniczego rzemiosła u Jarka. Dość szybko udało mi się stworzyć własną pracownię i pierwsze własne wzory. Tak więc czas spędzony w pracowni Jarka był dość krótki, zbyt krótki nawet. Tym niemniej decydujący o moich życiowych i zawodowych losach.
Co stanowi dla pana inspirację?
Jan Suchodolski: Generalnie rzecz ujmując – OTOCZENIE. Architektura, przyroda, inne dziedziny sztuki. Jeśli zaś definiować moje inspiracje czysto biżuteryjne, można myśleć o ozdobach etnicznych – afrykańskich, południowoamerykańskich, także słowiańskich.
Jaką część procesu artystycznego lubi pan najbardziej, a jaka sprawia panu najmniej satysfakcji?
Jan Suchodolski: Uwielbiam wpadać na dobre pomysły, doznawać nagłego olśnienia, szczególnie po okresach intelektualno-artystycznej posuchy. Sama realizacja pomysłu bywa nudniejsza, mniej wciągająca. Liczy się pomysł w głowieÉ a potem końcowa jego konfrontacja z realnym przedmiotem. To, co po drodze, to konieczność czasem dość nużąca
.
Na swoim blogu pisze pan, że myśląc o metalu jako o materiale na biżuterię, myślimy głównie o złocie i srebrze, a przecież stal i tytan pozwalają uzyskać niesamowite efekty kolorystyczne. Jakich materiałów używa pan do produkcji swojej biżuterii i który z nich jest pana ulubionym?
Jan Suchodolski: Oczywiście używam głównie srebra, ale także miedzi – jest w niej coś magicznego. Poza metalami tworzywa sztuczne, syntetyczne emalie, tkaniny, także takie przedmioty, jak tarcze starych zegarów, szklane koraliki, różne inne przedmioty wyszukane na pchlich targach. Lubię barwić materiały, których używam, na przeróżne kolory, stosując farby, emalie, złocenia.
Biżuteria autorska oceniana jest oczywiście przez znawców sztuki, jednak miarą jej wartości jest także sukces komercyjny. Jak godzi pan ze sobą te dwie, wydawałoby się niemożliwe do pogodzenia, dziedziny, jakimi są sukces komercyjny i artystyczny? Jak przełożyć artystyczne inspiracje na zainteresowanie klientów?
Jan Suchodolski: Wbrew pozorom sukces artystyczny można przekuć na sukces komercyjny dość łatwo. W projektowaniu artystycznym potrzeba między innymi dużej dozy pewnego “szaleństwa”, które to szaleństwo należy nieco później przytemperować do potrzeb projektowania komercyjnego, nie rezygnując z niego zupełnie. Sukces artystyczny związany jest między innymi z poszukiwaniem nowych rozwiązań formalnych, a to daje pewną, czasem nawet ogromną przewagę w codziennej konkurencji na rynku.
Pana dzieła można odnaleźć zarówno w legnickim, jak i kazimierskim muzeum sztuki. Czy w związku z tym czuje pan, że wpisał się pan w historię polskiej sztuki jubilerskiej?
Jan Suchodolski: Kiedy zaczynałem pod koniec lat osiemdziesiątych swoją przygodę z biżuterią, w polskich galeriach dominowało tak zwane dmuchane srebro, czyli wszelkiego kształtu zlutowane puszki wypolerowane pieczołowicie na lustro. Od początku odrzuciłem taki sposób myślenia o srebrnej biżuterii. Wiało nudą, jak dla mnie. Tak więc niektórzy mówią, że mam spory wkład w zmianę tego stanu rzeczy. Teraz polskie galerie pełne są koloru. Polerowane srebro jest rzadkością. A swoją drogą może już czas na “kontrrewolucję”?
Został pan nagrodzony aż 14 statuetkami, z pana dziełami mieli szansę zapoznać się, podczas międzynarodowych wystaw, miłośnicy biżuterii z niemal całego świata. Czy zatem można powiedzieć, że jest pan artystą spełnionym?
Jan Suchodolski: Tak, chyba nikomu i nic nie muszę już udowadniać. W dalszym ciągu staram się jednak przygotowywać ciekawe projekty na wystawy konkursowe. Praca nad nimi daje mi niezłego “kopa” intelektualnego i odpowiednią dawkę adrenaliny, aby urozmaicić nieco codzienną, nudną czasem złotniczą egzystencję.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Rozmowa z Andrzejem Adamskim, jubilerem, twórcą, którego większość projektów zdominował bursztyn
Polski Jubiler: Powoli, ale jednak zmienia się podejście Polek i Polaków do oryginalnej biżuterii. Staje się ona przekazem treści na temat osoby ją noszącej. Z roku na rok kobiety robią się coraz odważniejsze i chętniej manifestują siebie dzięki oryginalnej biżuterii, którą noszą. Jak pan, jako twórca unikatowej biżuterii, zapatruje się na oczekiwania klientów? I dla kogo pan tworzy?
Andrzej Adamski, twórca i projektant biżuterii: Nie adresuję swoich wyrobów do określonej grupy. Nie tworzę ich, by sprostać czyimś oczekiwaniom. Każdy wyrób mojego autorstwa powstaje tylko w jednym, niepowtarzalnym egzemplarzu i jest adresowany tylko do jednej osoby, z którą, mam nadzieję, stanie się tożsamy.
Czym dla pana jest biżuteria?
Jako dla twórcy obszarem ciągłych poszukiwań formy wyrazu, zapisem emocji, czasem komentarzem rzeczywistości – tak było np. w przypadku pracy na konkurs “For You”. A odbiorcy – istotnym elementem, który składa się na cały wizerunek człowieka. Tworzy pan niezwykle piękną, ale także niespotykaną biżuterię z bursztynem. W jaki sposób osiąga pan zamierzony efekt? Skąd czerpie pan inspiracje w swojej pracy?
Staram się pokazać bursztyn takim, jakim jest naprawdę. Za każdym razem znaleźć formę, której będzie główną treścią. Nie rywalizuję z nim. Ważne jest, by zachować pokorę wobec natury. Inspiracje? Trudno jest uciec od rzeczywistości. Wpływ na to, co robię, ma również kilku kompozytorów i pisarzy. Niektóre projekty konsultuję z żoną Bogumiłą, która oprócz dzianiny również tworzy biżuterię. Liczy się dla mnie także zdanie syna.
Jaka, według pana jako wybitnego twórcy, musi być bursztynowa biżuteria?
Powinna zawierać bursztyn naturalny. Powinna być formą, która powstała z myślą o nim, a nie adoptowała go, po drodze pozbawiając tożsamości. Zmiana właściwości, koloru, malowanie, podklejanie czy inne temu podobne praktyki są – bez stosownej informacji dla nabywcy – oszustwem. Szanujmy bursztyn. Pamiętajmy, że jest pozyskiwany w Polsce symbolicznie.
Jak według pana wygląda rynek biżuterii w Polsce? I jak będzie się on rozwijał – czy projektanci pójdą w stronę biżuterii artystycznej, czy może komercyjnej? A może da się pogodzić te dwie tendencje?
Podobnie jak w Europie, dla większości konsumentów sprowadza się on do sklepów sieciowych – usytuowanych najczęściej w handlowych centrach – posiadających w zasadzie identyczną ofertę. Tu działania projektantów są z góry ukierunkowane. Biżuteria typowo autorska pozostaje produktem niszowym. Podział już się dokonał, widać to nawet na najbardziej prestiżowych imprezach wystawienniczych.
Pana biżuteria została zauważona przez międzynarodową publiczność. Bransoleta “Ciała Niebieskie” pana autorstwa zdobyła nagrodę główną w konkursie na Klejnot Polskiej Biżuterii 2009. Jest pan znanym i uznanym twórcą biżuterii. Czy w związku z tym może się pan podzielić swoją receptą na sukces?
Sukces jest zjawiskiem ulotnym. Tego typu wydarzenia poza tym, że są bardzo miłym akcentem, traktuję przede wszystkim jako informację zwrotną. Utwierdza mnie ona w przekonaniu, że sedno tkwi w tym, by tworzyć, a nie odtwarzać.
Rozmawiała Marta Andrzejczak
Bransoleta i kolczyki – srebro, srebro złocone – Andrzej Adamski (2009)
Naszyjnik – bursztyn bałtycki naturalny, srebro, sznur – Andrzej Adamski (2009)
Pierścionek – bursztyn bałtycki naturalny, kryształ górski, srebro – Andrzej Adamski (2009)