Rozmowa z Kingą Sulej, projektantką biżuterii, właścicielką marki Mimikra.
Polski Jubiler: W jaki sposób opisałaby pani, kim pani jest i skąd pochodzi?
Kinga Sulej: Dziewczyną z małego miasta, a obecnie kobietą z większej wsi. Wychowywałam się w Pabianicach, później zamieszkałam z mężem w Dłutowie. Choć sam Dłutów nie jest szczególnie czarownym miejscem, ale ma piękne, bogato zalesione okolice i to tutaj czuję się u siebie. Mam na wyciągnięcie ręki las i spędzam w nim dużo czasu.
Jak scharakteryzowałaby pani swoją sztukę?
Do tego tematu podchodzę czysto intuicyjnie i interpretację pozostawiam odbiorcy. W moich pracach nie ma filozofii ani przesłania, które mogłabym ująć w słowach, prowadzą mnie emocje i dążenie do formy, która w moim poczuciu jest niezwykła i frapująca.
Kiedy postanowiła pani zostać artystką i wyrażać siebie za pośrednictwem biżuterii?
Miałam szczęście spotkać na swojej drodze ludzi, którzy pomogli mi odkryć mój potencjał. Pierwszy kontakt ze sztuką złotniczą zawdzięczam warszawskiej Wytwórni Antidotum, której jestem absolwentką. Poznałam wielu znakomitych nauczycieli – inspirujących ludzi, którzy „otwierają głowy” i zachęcają do eksperymentowania. To w szkole nabrałam odwagi wyrażania siebie i jak się teraz okazuje, decyzja o podjęciu tam nauki miała znaczący wpływ na moje życie. Wiem, że wkroczyłam na właściwą ścieżkę i idę w dobrym kierunku. Minęło zaledwie pięć lat od momentu, kiedy po raz pierwszy wzięłam do ręki piłkę włosową. Będąc jeszcze w czasie nauki, zostałam przyjęta do Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, a więc wszystko dzieje się niesamowicie szybko. Zwłaszcza miniony rok okazał się dla mnie szczególny, moje prace zostały zauważone, także w formie wyróżnień w konkursach. Dało mi to paliwo do dalszych działań.
Skąd czerpie pani inspirację?
Myślę, że nie bez znaczenia jest to, że odkąd pamiętam miałam kontakt z biżuterią wykonywaną przez ikony polskiego złotnictwa. Moi rodzice prowadzą salon jubilerski z unikatową, niszową biżuterią od polskich artystów, która zawsze mnie zachwycała. Wraz z rodzicami miałam okazję odwiedzać targi w Gdańsku i Warszawie i podziwiać ich prace. Wielkim odkryciem było dla mnie dzieło „Kunstformen der Natur” z przełomu XIX-XX w. niemieckiego biologa Ernsta Haeckla, na które składają się dziesiątki rycin wykonanych przez niego odręcznie, z niezwykłą precyzją. Często je przeglądam, pozwalam głowie nimi nasiąknąć i myślę, że widać to w moich pracach.
Skąd się wzięło u pani zainteresowanie sztuką biologiczną?
Zawsze fascynowały mnie wszelkie formy życia – te prymitywne i te skomplikowane. Jedną z pierwszych inspiracji były czarno-białe atlasy przyrody z czasów PRL, które jako dziecko znałam na wylot. Czytałam dużo, chłonęłam zdjęcia i ilustracje. Inspirację czerpię również z otoczenia, a także w dużej mierze z filmów przyrodniczych – szczególnie interesuje mnie fauna głębinowa.
Jest pani właścicielką marki Mimikra, która wprowadza na rynek niezwykle ciekawą, można nawet powiedzieć agresywną, biżuterię. Skąd wziął się pomysł, aby projektować biżuterię upodobniającą się do świata natury, a jednocześnie jej zakwestionować poprzez zastosowanie czerni?
Tylko kilka modeli, które zresztą przygotowałam na konkursy, można by uznać za „agresywne” – w tym sensie, że ich ostre kształty uniemożliwiają swobodne noszenie ich na co dzień. Jeśli chodzi o biżuterię użytkową, którą oferuję w sprzedaży, staram się zwracać większą uwagę na komfort noszenia. Dlatego też wyspecjalizowałam się w kolczykach, pozwalają mi na najmniejszy kompromis w łagodzeniu kształtów i bardziej odważne poczynania z formą. Nazwa marki wynika z charakteru biżuterii, mimikra to sposób delikatnych i bezbronnych stworzeń na odstraszanie drapieżników poprzez przyjmowanie groźnych form. Moja biżuteria może sprawiać wrażenie agresywnej, ale w rzeczywistości jest bardzo delikatna i lekka. Zdecydowałam się na czerń, ponieważ najlepiej podkreśla jej drapieżny charakter.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Największym wyzwaniem jest dla mnie uzyskanie jak najbardziej przestrzennej figury z jednorodnego kawałka blachy – dlatego moim ulubionym materiałem jest srebro w postaci arkusza. Jeśli uznam, że forma jest tego warta, łączę całość z kilku elementów. Większość powstaje z bardzo cienkiego materiału o grubości 0,3 mm. Jest to konieczne, aby kolczyki – a na nich się skupiam – nie obciążały ucha.
Co w procesie tworzenia sprawia pani najwięcej satysfakcji a jaką część pracy najmniej pani lubi?
Nie przepadam za procesem odtwórczym, czyli robieniem tego samego modelu po raz kolejny. Najchętniej robiłabym biżuterię w pojedynczych egzemplarzach, dlatego dążę do tworzenia bardzo krótkich serii lub wręcz unikatów. Satysfakcjonuje mnie robienie czegoś wciąż nowego, dlatego moim ulubionym etapem jest każdy, nad którym pracuję po raz pierwszy. Najbardziej czasochłonne okazuje się opracowanie projektu, tym bardziej że nie korzystam z programów graficznych, wszystko robię odręcznie za pomocą cyrkla i linijki, wielokrotnie wycinając i modyfikując. Technika, którą stosuję, jest bardzo prosta, ale ponieważ nie pracuję na odlewach ani nie korzystam z wykrojników, proces powstawania jednej pary kolczyków trwa dość długo.
Jakie ma pani plany na przyszłość? Czy planuje pani wprowadzenie na rynek nowej kolekcji biżuterii?
Mam rozpoczętych kilka projektów, a wiele kolejnych czeka rozrysowanych na papierze. Do tej pory nie tworzyłam kolekcji jako takich, każdy model powstawał w oderwaniu od innych, mimo iż wizualnie mają wiele cech wspólnych. Jeżeli zachodzi potrzeba, dzielę biżuterię na serie Flora i Undawata. Mam w zamyśle projekt jednej spójnej kolekcji, ale wciąż jestem na etapie poszukiwania rozwiązań technicznych. W tej chwili realizuję złożone zamówienia i to mnie całkowicie pochłania.
Gdzie można kupić pani biżuterię?
W Polsce realizuję zamówienia indywidualne, można się ze mną skontaktować poprzez stronę mimikra.com. Mam też odbiorców zagranicznych w Niemczech, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych.