Rozmowa ze Sławą Tchórzewską, projektantką biżuterii, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na kierunku stylista mody – projektant biżuterii. Tworzeniem biżuterii zajmuje się od 13 lat. Głównymi materiałami w jej pracach są srebro i skóra. Należy do Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych.
Polski Jubiler: Jak by się pani opisała? Kim pani jest i skąd pani pochodzi?
Sława Tchórzewska: Jestem projektantem, wizjonerem, samotnikiem, bardzo czułym na otaczający świat obserwatorem. Kieruję się wyłącznie swoją intuicją, zmysłami i wrażliwością emocjonalną. Przełamuję stereotypy, tworzę swoje wytyczne i je realizuję. Jestem pomiędzy, nieokreślona, z boku. Pochodzę z tzw. zwyczajnej rodziny, gdzie nikt nie zajmował się czymkolwiek nawiązującym do sztuki. Poszukiwania siebie, terapia, bardzo mi pomogły i mimo że zajęło to wiele lat, to teraz jestem świadoma swojej pracy jak nigdy dotąd. Toczyłam ogromną walkę z samą sobą, przekazy jakich słuchałam w młodości bardzo mi utrudniły poszukiwanie siebie, ale w końcu poukładałam sobie wszystko zgodnie z tym co czułam i teraz jestem dojrzałym twórcą. Jestem osobą zamkniętą, musiałam wiele lat przepracować, żeby być bliżej ludzi.
Do czego pani zmierza w swoich projektach artystycznych?
Kiedy przystępuję do nowej realizacji, jestem bardzo skupiona i projektuję na żywym materiale. To znaczy, że nigdy nie robię szkiców. Wszystko samo ze mnie wychodzi, poczucie estetyki mam opanowane na wysokim poziomie i wiem, czuję, kiedy praca jest dobra, a kiedy wymaga dopracowania. Jestem świadomym projektantem. Czasem to trwa parę dni zanim projekt osiągnie stan mojego zadowolenia, a jestem bardzo krytyczna wobec siebie. Mały drobiazg może sprawić, że wszystko pruję, demontuję i zaczynam cały projekt od nowa.
Jak scharakteryzowałaby pani swoją sztukę?
To kwintesencja mnie jako projektantki i przede wszystkim mnie samej, którą jestem w stu procentach, bez zbędnych słów. Moje prace mają charakter malarski, to obrazy, które oddziałują na zmysły. Ludzie lubią dotykać mojej biżuterii i często zaskakuje ich lekkość i rozwiązania techniczne, których używam. Moja biżuteria to przede wszystkim unikaty, które robię z dbałością o każdy szczegół, zwłaszcza duże formy. Moje prace to obrazy, które opowiadają historię osoby, która zawsze szła pod prąd, której droga jest cholernie wyboista i trudna, właśnie dlatego, że robię coś innego, czego po prostu nie da się zaszufladkować i zamknąć w jednym słowie. Nigdy mnie nie interesowało tworzenie klasycznej formy biżuterii, zawsze musiałam dołożyć coś od siebie. Koło będzie zawsze kołem, ale interpretacja twórcza może mu nadać niepowtarzalnego sznytu i nowego charakteru i to jest fascynujące w projektowaniu, tu nigdy nie ma końca, coś zaczynam i po drodze rodzą się zawsze nowe pomysły , nowe wyzwania i trzeba je realizować, żeby się rozwijać i stawać się lepszym
Co sprawiło, że zaczęła pani tworzyć w tak niecodzienny sposób? Mam tutaj na myśli oczywiście wypracowanie swojego rozpoznawalnego stylu, który charakteryzuje się eksperymentami z materiałem.
Zaczynałam od zera, chodziłam i zbierałam z ulicy różne materiały, które miały potencjał do kreowania. Kilometry samotniczych spacerów, poszukiwań. Robiłam z tego, co znalazłam aż do momentu, kiedy jeden profesor, powiedział mi, że czuję kolor, że mam dar. Kiedy wygrałam kilogram srebra, to był przełom – wreszcie dostałam materiał i tak się zaczęło. Na studiach pierwszy raz dotykałam narzędzi jubilerskich, byłam przerażona doświadczeniem kolegów z roku, strasznie mnie to stresowało, do tego stopnia, że czekałam aż wszyscy sobie pójdą, żebym mogła dotknąć i ich użyć. I nastąpił kolejny przełom: okazało się, że moja grafika, którą zawsze lubiłam, dobrze wychodzi na grawerowanej blasze. Rozpracowałam technikę, połączyłam z malarstwem i wreszcie wygrane srebro dało mi możliwość dopracowania wszystkich wcześniejszych metod do perfekcji. Bardzo dużo mi dał kontakt z osobami z uczelni, zarówno z wydziału malarstwa, jak i biżuterii. Dużo zawdzięczam także opinii pierwszych klientów, którzy zapoznawali się z moją twórczością na targach. Dzięki nim uwierzyłam wreszcie, że to co robię ma sens i jestem w tym dobra – to klucz. A potem praca i masa wysiłku, samozaparcia i wytrwałość w trudnych momentach. Do wszystkiego doszłam sama, z własnymi doświadczeniami i błędami. Żeby być dobrym projektantem, trzeba mieć swój własny charakter wypowiedzi. Trzeba popełniać błędy, eksperymentować, iść za głosem wewnętrznego ja. Często stawiać opór słowom pełnym braku wiary w nas, paplaninie, zawiści, nawet najbliższym, czasem całemu światu – ale jeśli to wyłazi całym ciałem i emocjami, to musi zadziałać. Godziny rozmów z samą sobą, pytania bez odpowiedzi – intuicja i zmysły. Tu nie ma opcji na pracę półśrodkami, albo się coś robi na sto procent, albo wcale.
Jaki materiał jest pani ulubionym i dlaczego?
Srebro, bo jest plastyczne, bo lubię w nim tworzyć obrazy, zawsze z głowy, jak pisakiem po papierze: sama nie wiem co powstanie, ale jak już zaczynam to wiem, co będzie na końcu drogi. Skóra, bo lubię jej dotyk i zapach, a także ostatnio plexi, bo nadaje lekkości i daje niesamowite efekty. Tkaniny, bo nadają plastyczności i lekkości i można pięknie mieszać i łączyć faktury…
Czy mogłaby pani podzielić się z naszymi czytelnikami swoim warsztatem – w jaki sposób powstają pani dzieła?
Przed każdą nową realizacją muszę mieć porządek wokół siebie. Siadając do pracy zazwyczaj w głowie mam już jakiś zarys i projektuję, jak już wspomniałam, na żywo z materiałem, dobieram, komponuję, wyrzucam i tak do skutku. Kiedy wiem, że kompozycja jest dobrze wyważona, zaczynam eksperymentować, ciągle poznaję, odkrywam nowe patenty, rozwiązania. I to jest niesamowite, dzień jest za krótki! Często jest tak, że nad jednym projektem pracuję parę dni, bo nie jestem zadowolona z efektu, kompozycji itd. i dopóki nie skończę, praca nie daje mi spokoju, w nocy rozmyślam, jak tu rozwiązać problem – wstaję i pracuję nad projektem dalej. To jest tak silne, że potrafię zrezygnować ze wszystkiego, żeby dokończyć dany koncept.
Poza biżuterią tworzy pani ozdoby na głowę (niesamowicie ciekawe kapelusiki), torebki, elementy garderoby. Jednocześnie zajmuje się pani projektowaniem i tworzeniem mebli. Która z tych dziedzin najbardziej panią fascynuje?
Chyba dodatki do garderoby. Tu też staram się przełamywać stereotypy, pokazuję, że można stworzyć komplet albo jego zaprzeczenie i to też może świetnie zagrać. W projektowaniu nie ma reguł – to my wyznaczamy je sami. Chodzi o to, żeby każdy projekt był spójny, żeby opowiadał zamkniętą historią. Dziś krzesło, jutro fascynator, a kiedy indziej malowanie mebli, we wszystkim co robię jestem kreatorem własnego świata.
Jak ocenia pani polski rynek biżuterii autorskiej?
Biżuteria jest na coraz wyższym poziomie artystycznym, widać coraz więcej poszukiwań twórczych, eksperymenty z materiałami, co jest bardzo dobre, bo za granicą taka biżuteria jest w pełnym rozkwicie. Na rynku jest coraz więcej projektantów, ale niestety artystów niewielu. Swój rozpoznawczy kod ma niewiele osób, uważają się za superzdolnych, a to daleka i wyboista droga. Jest coraz mniej galerii stacjonarnych, za to masa internetowych, a polska biżuteria autorska jest głównie wykonywana na zamówienie za granicę. Cały świat ją kupuje, nawet ja od pewnego czasu po każdych targach przywożę drobiazg od innego projektanta i mam zasadę: za każdym razem od kogoś innego – bo fajnie jest otaczać się różnorodnością. Trzeba chodzić w swoich pracach, pokazywać i promować je, bo na ulicach w dalszym ciągu rządzą sieciówki. Firmy z dużym kapitałem, które promują tragiczną biżuterię… nawet bym tego tak nie nazwała, to zwykły dodatek, świecidełko, a ludzie myślą, że są przez to wyjątkowi… I ta personalizacja! Śmieszy mnie to.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Najbliższe plany to końcówka sierpnia – targi Tendence, już nie mogę się doczekać, żeby pokazać się osobiście z moim światem. Mam poczucie jakiejś misji, która eksploduje każdego dnia i chcę nią dzielić się ze światem.
Dziękuję za rozmowę