Marcin Bogusław jest projektantem i twórcą biżuterii. Mieszka i pracuje w Warszawie. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród oraz zdobywcą III miejsca na 16. Międzynarodowym Konkursie Sztuki Złotniczej w Legnicy w 2008. Z jego twórczością można zapoznać się między innymi za pośrednictwem strony internetowej: www.marcinboguslaw.pl.
„Polski Jubiler”: Czy proces tworzenia biżuterii jest u pana wywołany jakimś zjawiskiem?
Marcin Bogusław, projektant biżuterii: Inspiruje mnie codzienne otoczenie. Zwracam dużą uwagę na różne elementy maszyn oraz szczegóły w architekturze. Później próbuję to przetwarzać w swojej sztuce.
Która część procesu artystycznego przynosi panu najwięcej satysfakcji? Czy większe zadowolenie czuje pan w momencie projektowania biżuterii, czy w czasie zmagania się z materiałem, aby pomysł mógł zaistnieć w rzeczywistości?
Obie chwile są przyjemne. Projektowanie jest szkicowaniem, później następuje konfrontacja z zamiarami technicznymi. Jeśli uda mi się przez to przebrnąć i skończyć realizację zgodnie z założeniami, wtedy satysfakcja jest ogromna, i to jest chyba najprzyjemniejszy moment.
Co stanowi bazę pana biżuterii?
Tworzę głównie ze srebra. Czasem ze złota, jeśli jest takie zamówienie. W moich pracach można też spotkać bursztyn i różne kamienie.
Kim są odbiorcy pana biżuterii?
Tworząc, nie zastanawiam się, kto będzie odbiorcą. Każdemu podoba się co innego. Staram się powiększać swój zakres wzorów tak, aby trafiać do coraz szerszej liczby odbiorców. Zależy mi też na tym, żeby nie stracić przy tym własnego stylu.
Czy uważa pan, że twórcę biżuterii obowiązują jakieś granice? Czy artysta może dowolnie wykorzystywać wszystko, co go otacza, kpić z konwencji, tworzyć własne definicje biżuterii?
Tak, powinno się nieustannie próbować przekraczać granice i łamać konwencje. W innym przypadku będziemy stać w miejscu. Myślę, że tworząc własne definicje biżuterii, budujemy własny styl, a to bardzo ważne.
W pana biżuterii widać fascynację miastem i maszynami. Pańska biżuteria sprawia wrażenie jednocześnie chaotycznej i niezwykle przemyślanej, bije z niej spokój i harmonia. Co chce pan zakomunikować światu za pośrednictwem swoich kosztowności?
Najczęściej nie mam konkretnych informacji do przekazania, jeśli nie są to prace konkursowe. Zależy mi na tym, żeby czasem zwrócić uwagę na jakąś formę czy rozwiązanie techniczne. Czasami odbiorca widzi w moich pracach zupełnie co innego niż to, nad czym długo pracowałem.
Czy ma pan twórcę biżuterii, którego szczególnie pan podziwia? Co się panu najbardziej podoba we współcześnie powstających dziełach?
Nie mam konkretnego ulubionego twórcy. Jednak bardzo lubię kinetyczne pierścionki Michaela Bergera.
Skąd u pana zamiłowanie do biżuterii?
Zawsze interesowałem się miniaturami. Początkowo robiłem je z aluminium i miedzi, tego, co było pod ręką. Później, właściwie przez przypadek, poznałem warsztat złotniczy i zacząłem budować coraz bardziej skomplikowane konstrukcje. Wciąż są to miniatury, a biżuteria może być przecież skomponowana z takich małych form.
Czy wydaje się panu możliwe, aby we współczesnym świecie artysta osiągnął zarówno sukces komercyjny, jak i artystyczny, i nie stracił swojego niepowtarzalnego stylu?
Myślę, że każdy wzór może znaleźć swojego odbiorcę, do którego trzeba tylko dotrzeć.
Jakie są pana plany na najbliższą przyszłość? W którym kierunku będzie ewoluowała pana biżuteria?
Nie umiem przewidzieć, jak zmienią się moje prace. Chciałbym natomiast, żeby łatwo było je rozpoznać na rynku. Rozmawiała Marta Andrzejczak