Rozmowa z Martą Norenberg, projektantką biżuterii i współwłaścicielką firmy Sztuk Kilka.
Polski Jubiler: Skąd wzięło się u pani zamiłowanie do biżuterii?
Marta Norenberg: Ewolucja to słowo, które najlepiej oddaje moją drogę do świata biżuterii. Zawsze drzemała we mnie pasja tworzenia. Próbowałam wielu technik, od malarstwa, przez układanie szklanych mozaik, po ceramikę. Te dziedziny, choć tak odległe od siebie, zaistniały w moim życiu naturalnie. Czasem zupełnie nieoczekiwanie, innym razem dzięki moim staraniom. Zamiłowanie do biżuterii kwitło powoli, równolegle pojawiały się pierwsze próby działań w tej dziedzinie, przerywane odmiennymi realizacjami artystycznymi. Aż trafiłam na technikę witrażu Tiffany, kojarzoną głównie z lampami z końca XIX wieku, którą połączyłam z metaloplastyką z miedzi i wykorzystałam do drobnych form biżuteryjnych. Następnie rozpoczęłam naukę pracy w srebrze, która zawładnęła mną na dobre.
Gdzie nauczyła się pani zawodu złotnika? Jakie trudności musiała pani pokonać, aby stworzyć swoje pierwsze dzieło?
W 2013 roku ukończyłam Kwalifikacyjny Kurs Zawodowy w zawodzie złotnik-jubiler w Zespole Szkół Nr 31 im. Jana Kilińskiego w Warszawie, zwieńczony egzaminem państwowym. Mimo iż mam tytuł złotnika, stoi przede mną jeszcze wiele jubilerskich tajemnic do zgłębienia. Moimi pierwszymi pracami w srebrze były obrączki, bo tak przewidywał program kursów. Na pierwsze dzieło jeszcze czekam, ale myślę, że zmierzam w dobrym kierunku. Natomiast największą trudnością była własna niecierpliwość. Rozpoczynając kurs nie miałam zielonego pojęcia o jubilerstwie, choć ukończyłam studia z historii sztuki, niestety ten dział pozostał nietknięty. Grupa kursantów była dość duża, więc czas oczekiwania, by poznać kroki postępowania nawet przy podstawowych pracach, lekko się dłużył. No i ta wieczna kolejka do walcarki i polerki…
Czy ma pani ulubiony okaz biżuteryjny swojego autorstwa? A jeśli tak, to dlaczego jest on tak wyjątkowy?
Do niektórych prac mam sentyment, gdyż łączą się z pewnymi przełomami w mojej twórczości, jednak w większości przypadków po jakimś czasie przestaję je lubić. Cały czas się rozwijam, więc w dawnych realizacjach zauważam wady, myślę nad tym, co teraz zrobiłabym inaczej. Każda praca w pewien sposób jest wyjątkowa. W nowych projektach zawsze jest coś, czego jeszcze nie próbowałam i muszę się z tym zmierzyć. Z drugiej strony – w ostatnim roku wykonałam kilka istotnych prac, w ogóle rok 2015 mogę uznać za ważny dla mojej twórczości. Tę rewolucję rozpoczęłam pierwszym w tym roku naszyjnikiem – WiśnioweLove, łączącym w sobie miedź z ręcznie filcowaną wełną, kamieniami, tłoczoną i barwioną przeze mnie skórą naturalną. Jego realizacja była dla mnie wyzwaniem, bo wcześniej nie podejmowałam się tak dużych prac. Połączenie wielu technik w rozbudowanej formie sprawia mi ogromną przyjemność. Kolejny przełom nastąpił wiosną, motywacją do wytężonej pracy stały się dla mnie kursy: projektowania i wytwarzania biżuterii oraz małych form rzeźbiarskich, na które zapisałam się do Pracowni Autorskiej Andrzeja Bandkowskiego we Wrocławiu. Rady pana Andrzeja były mi bardzo pomocne i po powrocie z warsztatów ruszyłam pełną parą! Jednak najważniejszy jest naszyjnik Poranek w Wenecji, połączenie srebra z ręcznie wykonanym szkłem fusingowym (fusing to technika stapiania szkła w wysokiej temperaturze). Byłam z siebie dumna, że podjęłam się wykonania go. Geometria nigdy nie była moją mocną stroną, nie po drodze mi z prostymi liniami, a tu umyśliłam sobie widok miasta, i to realnego! Nawet liczba otworów okiennych jest zgodna z oryginałem. Oczywiście dla równowagi musiałam przemycić trochę płynnych kształtów, które są charakterystyczne dla mojej biżuterii.
Stworzone przez panią obiekty biżuteryjne wyróżniają się wzornictwem i sposobem łączenia materiałów. W jaki sposób udało się pani wypracować swój indywidualny styl?
Miło słyszeć, że ktoś uważa, że mam już swój indywidualny styl, choć uważam, że jeszcze jestem na drodze poszukiwań. Mimo wszystko trzeba przyznać, że widać już pewne tendencje mojego warsztatu. W zasadzie przekuwam wadę w zaletę, a nawet cechę charakterystyczną. Jak wcześniej wspominałam, imałam się wielu technik, zawsze miałam problem by zdecydować się na jedną. Buntowałam się, gdy słyszałam, że muszę skupić się na konkretnej dziedzinie, by coś osiągnąć. Z tego sprzeciwu i zamiłowania do różnorodności zrodził się pomysł na pracownię Sztuk Kilka, która już w swej nazwie zawiera pewną przewrotność. Obecnie moje prace to kompilacja doświadczeń z ostatnich dziesięciu lat. Mieszanka metod podejrzanych w internecie, jak filcowanie, praca ze skórą czy witraż Tiffany, połączonych z ręcznie ciętym, barwionym i wypalanym szkłem czy rzeźbioną porcelaną.
Pani biżuteria tworzona jest z myślą o wymagających klientach. Kto najczęściej decyduje się na zakup biżuterii pani autorstwa?
Kobiety lubiące się wyróżnić, ceniące ręczne wykonanie i tradycyjne metody pracy z jednoczesną niesztampową formą. Wiele klientek podkreśla, że moja biżuteria jest zobowiązująca, wręcz wymaga odwagi i jest bardzo charakterystyczna. Co ciekawe klientami stosunkowo często są mężczyźni obdarowujący swoje wybranki. W ogóle moje wzory wyjątkowo dobrze trafiają w męskie gusta, choć w 99 proc. tworzę dla płci pięknej.
Czy zdarzyło się pani zobaczyć osobę „ubraną” w biżuterię pani autorstwa? Jeśli tak, to jakie to uczucie?
Niestety nigdy nie miałam okazji. Sprzedaż biżuterii prowadzę głównie drogą internetową, dlatego rozsiana jest po całej Polsce i Europie, więc nie tak łatwo na nią trafić. Aczkolwiek przypomina mi się historia opowiedziana przez klientkę. Kiedyś u swojej notariuszki zauważyła pierścionek mojego autorstwa i zapragnęła posiadać podobny. Jej droga do mnie trwała ponad rok, ale udało się, było to dla mnie bardzo miłe i satysfakcjonujące.
Co jest dla pani najważniejsze w procesie tworzenia biżuterii?
Uwielbiam pracę od podstaw, zawsze zaczynam od szkicu. Czasem pomysł bazuje na kształcie kamienia, innym razem jest w całości wytworem wyobraźni i najpierw powstaje projekt całości, a dopiero później szklane i ceramiczne elementy. Gdybym jednak miała wybrać tylko jedną część całego procesu, byłoby to niemożliwe. Największą euforię odczuwam, gdy wpadnie mi do głowy nowa idea, przelanie jej na papier jest czystym relaksem. Tuż przed rozpoczęciem prac w metalu pojawia się uczucie lęku przemieszane z ekscytacją, a gdy już zacznę, muszę doprowadzić pracę do końca, nigdy nie zostawiam realizacji w połowie drogi. Nie mam tysiąca egzemplarzy niedokończonej biżuterii, kiedy coś idzie nie po mojej myśli, to próbuję jeszcze raz albo zmieniam pierwotny zamysł. Ulepszam, modyfikuję… czasem po prostu zderzam się z rzeczywistością, bo papier przyjmie wszystko, a metal jest mniej podatny na sugestie mojej wyobraźni. Wielogodzinny i wieloetapowy proces powstawania czegoś z niczego, realizacja twórczej myśli – dla tego warto się napracować.
Jaki materiał – metal, kamień – jest pani ulubionym i dlaczego?
Każdy materiał ma swój urok. Szkło to piękny połysk i intensywne, transparentne barwy. Ceramika daje nieskrępowaną możliwość tworzenia fantastycznych form i mocne kolory, a porcelana szklistą biel. Filc, tkanina i pióra są miękkie i lekkie. Kamienie występują w takiej ferii odcieni i kształtów, że czasem nie wiem na co się zdecydować, choć ostatnio chodzi na mną bursztyn. Miedź jest miękka i dodaje pracom ciepła. Srebro ma swój metaliczny, chłodny wdzięk, a i bez oksydy nie umiem się już obejść.
Czym dla pani jest biżuteria – małym dziełem sztuki czy dodatkiem do ubrania?
Lwia część moich prac wskazuje, że celuję w małe dzieła sztuki. Oczywiście zdarza mi się tworzyć skromniejsze formy, które stają się uzupełnieniem stroju. Jednak do większości prac od Sztuk Kilka trzeba mieć charakter. Sądzę że na rynku jest miejsce zarówno na biżuterię artystyczną, jak i dodatki. Wszystko zależy od okazji, nastroju, okoliczności i celu, w jakim zakładamy biżuterię.
Skąd czerpie pani inspiracje przy tworzeniu swojej biżuterii?
One same przychodzą, zamykam oczy i ni z tego, ni z owego pojawia się pomysł. Kiedy indziej inspiracją może stać się zdjęcie w gazecie, skrawek tkaniny, kamień… i całe mnóstwo bodźców, które otaczają mnie na co dzień.