Rozmowa z Marcinem Tymińskim,
prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, o sytuacji w branży jubilerskiej.
Polski Jubiler: Środowisko jubilerskie jest zantagonizowane. Konflikty pojawiają się niemal na każdym polu, weźmy choćby spór pomiędzy organizatorami warszawskich targów jubilerskich. Czy STFZ, którego jest pan wieloletnim prezesem, stara się łagodzić powstające w branży nieporozumienia? W jaki sposób?
Marcin Tymiński: Sytuacja, przed jaką wszyscy zostali postawieni, i jej zaskakujące następstwa, spowodowała rozłam środowiska branżowego a mediacje i próby ponownego połączenia dwóch odmiennych idei lub powrót do pierwotnej lokalizacji skończyły się fiaskiem. Zostaliśmy niestety zmuszeni do dokonania wyboru, którego wolelibyśmy nigdy nie dokonywać. Po obu stronach są nasi znajomi, koledzy i przyjaciele! STFZ obdarzył kredytem zaufania imprezę, w którą od lat inwestowaliśmy i pokładaliśmy nadzieję w jej i nasz rozwój. Postanowiliśmy pójść za organizatorem z piętnastoletnim doświadczeniem, a nie za miejscem, choć sam nie jestem przekonany i zadowolony z dokonanej zmiany lokalizacji targów, o czym natychmiast zarząd STFZ poinformował organizatorów ZSC. Uważam, że działania alternatywne, których jesteśmy świadkami, są niepotrzebne i bardzo szkodliwe dla wszystkich. Ważniejsi są ludzie, ich rzetelność i doświadczenie. Jednym słowem – partner!
Czy jest miejsce na dwie imprezy branżowe w tym samym czasie?
Historia ostatnich kilku lat oraz sytuacja, której byliśmy świadkami, pokazują, że niej nie.
STFZ jednokrotnie wkłada kij w mrowisko i zmusza miłośników biżuterii do zajęcia stanowiska. Stało się tak choćby za sprawą wystawy Z Jedwabnego My, której byliście państwo jednym z organizatorów. Jak ocenia pan działania Stowarzyszenia oraz samą wystawę?
STFZ to przede wszystkim artyści! Artyści i ich prace przede wszystkim mają coś do przekazania, w każdym temacie, nie widzę powodu żebyśmy nie mogli wypowiedzieć się również i w tym, tak trudnym i kontrowersyjnym. Zawsze powtarzam, że skorupy sztuki to jedyne, co po nas pozostanie. Nie brońmy się przed historią, jakakolwiek by ona nie była, niemówienie o niej nie sprawi, że coś, gdzieś, kiedyś się nie wydarzyło… Ja do tematu podszedłem globalnie i ponadczasowo. Fakt, który wydarzył się w Jedwabnem, miał i ma odbicie w dzisiejszej rzeczywistości, w nowoczesnym „cywilizowanym” świecie. To przykre i zdumiewające, że my jako gatunek niczego nie chcemy lub nie potrafimy nauczyć się na błędach przodków… Na mnie i na wielu wystawa zrobiła ogromne wrażenie. Mogę nawet powiedzieć, że moim zdaniem była to najlepsza wystawa podczas tegorocznego Festiwalu Srebra w Legnicy. Dzięki Piotrowi Rybaczykowi z galerii La Basilica i jego teatralnej scenografii ta wystawa była wyjątkowa. Muzyka skomponowana specjalnie do tej wystawy przez naszych kolegów Andrzeja Kupniewskiego i Grzegorza Zyśka, całość – powodowała miękkość w kolanach, wypieki na twarzy i gęsią skórkę. Była to pierwsza wystawa, którą czyta się wszystkimi zmysłami! Kto nie widział, niech żałuje…
Jakie działania poza organizacją wystaw podejmuje STFZ na rzecz polskiej branży jubilerskiej?
Wystawy i konkursy to podstawa i napęd dla każdego artysty, dopiero potem jest komercja, z której musimy utrzymać nasze rodziny i pracownie. Od zeszłego roku opracowaliśmy program promocji STFZ, a co za tym idzie – polskiej sztuki złotniczej. Zaczęliśmy od edukacji. Organizujemy prezentacje warsztatowe w Noc Muzeów oraz Warsztaty dla młodzieży oraz seniorów. We wszystkich przypadkach odbywa się to dzięki i przy współpracy z panią dyrektor Agnieszką Zadurzą z Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym. Organizujemy również warsztaty i szkolenia dla naszych członków, które cieszą się dużym zainteresowaniem. Głównym ich celem jest integracja, wspólne podnoszenie kwalifikacji i poznawanie innych od własnych technik złotniczych. Ciekawe wykłady pozwalają obudzić w sobie nowe pokłady wyobraźni. Warsztaty wieńczy konkurs współorganizowany przez naszego mecenasa sztuki, którym jest Magdalena Kwiatkiewicz z firmy Yes. To wszystko pozwala nam na rozwijanie i umacnianie jeszcze bardziej polskiego designu.
Jakie cele stawiacie przed sobą? Dokąd zmierza Stowarzyszenie Twórców Form Złotniczych pod pana kierownictwem?
Celem jest integracja, samoszkolenie oraz przede wszystkim promocja polskiej sztuki złotniczej, nadal i niezmiennie chcemy i budujemy markę pod znakiem STFZ. Działania ostatnich kilku lat są widoczne i zachęcają do bycia w grupie. Wiele działań, nad którymi pracujemy, ma formę zamkniętą, co również w pewnym sensie sprawia, że bycie członkiem STFZ jest czymś wyjątkowym i prestiżowym. Obecnie żeby dostać się do naszego związku należy przejść weryfikację twórczości. Wiele ostatnich wystaw jest prezentowanych nie na imprezach targowych, jak to miało miejsce dotychczas, ale w muzeach i najlepszych galeriach w Polsce i w Europie, najlepszym przykładem jest chociażby wystawa Z Jedwabnego My, która swoją premierę miała w Barcelonie na najlepszej imprezie światowego designu Yoja. Chwilę po inauguracji wystawa była do obejrzenia w Galerii La Basilica, a ostatnio odwiedziła Festiwal Srebra w Legnicy. Nie można nie wspomnieć o jubileuszowej wystawie XXV lat STFZ, którą przez kwartał prezentowało Muzeum Nadwiślńskie w Kazimierzu Dolnym, zwane również Muzeum Sztuki Złotniczej. Była to wyjątkowa wystawa, gdyż po raz pierwszy użyliśmy nośników multimedialnych, makiet i filmów z muzyką skomponowaną przez kolegów i przyjaciół STFZ. W porozumieniu z Polską Agencją Inwestycji Zagranicznych nasze wystawy odwiedziły w ciągu ostatnich kilku lat wiele placówek zagranicznych, gdzie były godnie prezentowane jako to co w Polsce jest najlepsze! Naszym celem jest, żeby to był dopiero początek najważniejszych wydarzeń polskiego designu w najlepszych prestiżowych miejscach, może tym razem nie tylko w Europie. Tu też możemy pochwalić się, że jedna z wystaw, do której zostaliśmy zaproszeni przez Johna Fudalę, właśnie powróciła z Pekinu, Waszyngtonu i jeszcze w tym roku jedzie do Amber World Museum w Santo Domingo. Tak więc – witaj wielki świecie… Jubileuszową wystawę XXV lat STFZ mamy zamiar zakończyć wystawą najnowszych prac członków i pięknie wydanym albumem nawiązującym do historii STFZ. Album będzie wydany w limitowanym nakładzie 925 egzemplarzy, każdy sygnowany kolejnym numerem. Album będzie dodatkowo zawierał multimedialną prezentację sylwetek autorów i przyjaciół STFZ.
Polska biżuteria autorska cieszy się coraz większym zainteresowaniem klientów na całym świecie. Polscy twórcy nagradzani są na międzynarodowych konkursach złotniczych. I stąd moje pytanie: czy poza konkursami i targami istnieje według pana sposób na promocję polskiej sztuki złotniczej?
Jest to ogromny problem, którego nie rozumiem. Wiele tytułów kobiecych, z którymi niegdyś współpracowaliśmy, postawiło poprzeczkę cenową produktu tak nisko, że mieści się tam jedynie biżuteria z sieciówek, na dodatek często jest to coś, co nazywa się biżuterią jedynie z przyzwyczajenia… Miejsce jest jedynie na artykuły sponsorowane przez największe firmy, które najczęściej importują masową taniochę. Naprawdę jest tak małe wsparcie, że wystawy, konkursy i wspólne inicjatywy to jedyne działania, które nas promują.
W naszym kraju brakuje szkół kształcących w zawodzie złotnika. Jak STFZ odnosi się do tej sytuacji? Jakie działania można podjąć, aby Polacy mieli szansę na edukację złotniczą?
Od czasu kiedy sam byłem uczniem zawodu, niewiele się zmieniło, choć teraz możliwości wydają mi się nieporównywalnie większe niż w latach 80. i 90., kiedy nauka zawodu była raczej fikcyjna, chociażby przez ogromne ograniczenia w pozyskaniu surowca i narzędzi. W dzisiejszych czasach pojawiły się problemy innego kalibru, dostęp do narzędzi i materiału jest znacznie większy i zależny głównie od zamożności zainteresowanego nauką. Największym kapitałem jest na szczęście nadal talent i pracowitość.
Jak ocenia pan oferowane, nierzadko przez osoby prywatne, kursy jubilerskie? Czy Stowarzyszenie włącza się w szkolenie przyszłych złotników?
Każda nauka coś wnosi. W mniejszym lub większym stopniu, biorąc pod uwagę, że mamy wolny rynek, każdy może uczyć wszystkiego, „takie mamy czasy”, ale i tak idą za tym same korzyści. Uczniowie szkół, z którymi mam kontakt, robią często fajne prace, więc mogę śmiało powiedzieć, że szkoda, że takie szkoły i kursy są dostępne dopiero teraz, bo chętnie sam bym skorzystał. Często spotykałem świetną robotę i myślę, że możemy być dumni z tak zdolnej młodzieży. Stowarzyszenie od zeszłego roku również prowadzi kursy i warsztaty, ale są to bardziej zajęcia z kompozycji i kreacji dla członków STFZ, więc raczej mają za zadanie podnieść kwalifikacje i poziom prac konkursowych, co poniekąd przekłada się na styl i wykończenie prac komercyjnych.
Jak ocenia pan sytuację polskiej branży złotniczej?
Nie ma co się czarować. Sytuacja jest raczej spadkowa. Wiele firm i pracowni moich znajomych już nie istnieje, inne ledwo wiążą koniec z końcem i ciężko na dzień dzisiejszy cokolwiek zmienić, warunki ekonomiczne i warunki prowadzenia małych firm są coraz trudniejsze, media promujące importowaną masówkę nie dają nadziei na rozwój! Jestem zdumiony, że kraj, który jest w czołówce wydobycia srebra na świecie, przynajmniej tym chwalił się KGHM na Festiwalu Srebra w Legnicy, kraj mający ogromne tradycje rzemiosła i obróbki bursztynu, który ma najlepszych na świecie projektantów i artystów złotników, jest daleko na szarym końcu w produkcji biżuterii. Nie chodzi tu jedynie o artystów, ale szeroko rozumianą branżę złotniczą. Ubolewam nad tym faktem, ale cóż, ja robię swoje. Dlaczego? bo uwielbiam swoją pracę i jest to moja ogromna pasja. Mam nadzieję, że to jedynie okres przejściowy, ale też mam świadomość, że czasy prosperity przeminęły bezpowrotnie. Biżuteria przestała być najlepszym prezentem i stanęła w kolejce za galanterią zapachową i elektronicznymi mikrogadżetami… Na rynku pojawił się wyścig: kto zrobi taniej? Kto zrobi więcej? Kto zrobi szybciej? Ja zawsze na pytanie klienta o wysoką cenę swoich wyrobów powtarzam jak mantrę: moja biżuteria nie jest najtańsza, ona jest jedynie najlepsza.