Polscy złotnicy w Stanach
W rok po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych udało mi się zatrudnić w firmiewytwarzającej srebrną biżuterię. Ponieważ była to masowa produkcja idąca
dziennie w kilka, kilkanaście tysięcy sztuk, jej standard był wątpliwy i często
sprowadzał się do jakości niedrogich świecidełek, którymi poniektórzy przez brak
rozeznania biznesowego i trendów na rynku wypełniali sklepowe lady.
Firma miała dość długą i pretensjonalną nazwę, która
brzmiała ,,National gold and silver Lisa Lee creations” i
mieściła się przy 10th Seldon St. Woodbridge. Jak dowiedziałem
się później, od Andrzeja, Polaka, który pracował
tam już od jakiegoś czasu, właścicielami firmy były cztery
osoby, z których Lee miał chyba największy udział w spółce, jako że
to jego nazwisko i imię jego córki widniało na szyldzie firmy.
MAŁA FABRYKA, DUŻY PRZERÓB
Cała firma, ze względu na ilość zatrudnionych osób oraz wielkość
samego budynku – według polskiej miary – dałaby się opisać jako
mała fabryczka. Pracownikami biurowymi była recepcjonistka, do
której należało jednocześnie rozliczanie czasu pracy zatrudnionych,
wypisywanie i roznoszenie cotygodniowych czeków z należnym za
pracę wynagrodzeniem oraz czterech właścicieli. Reszta pracowników
to woskarki, odlewające woskowe formy, do dziesięciu kobiet, jeden
mężczyzna, który zalewał je gipsem, kilku innych pracowników na
kolejnych etapach ciągu produkcyjnego. Niemal gotowe wypolerowane
wyroby wracały do sortowania, szły na stanowiska diamonds
cut i do działu pakowania.
Praca jak w każdej fabryce była nieprzyjemna, nużąca i monotonna.
Licząc takie same stanowiska jak moje i mnożąc tę ilość przez ilość
sztuk, jaka przechodziła średnio dziennie przez moje ręce, wychodziło,
że fabryka produkowała średnio ponad dziesięć tysięcy sztuk
wyrobów dziennie. Zgłaszając się do pracy pokazałem przetłumaczony
na angielski swój dyplom mistrzowski i być może dzięki temu już
na starcie dostałem sześć dolarów na godzinę, a po pół roku pierwszą
podwyżkę w wysokości 25 centów. Wielkie pieniądze to na pewno
nie były, ale pracowałem pod dachem i w klimatyzowanym pomieszczeniu,
co przy letnich temperaturach i wysokiej wilgotności, jaka
panuje w tej części Stanów, było to nie bez znaczenia. Skorzystałem
też, gdy jedyny zatrudniony w fabryce goldsmith nie otrzymawszy
takiej podwyżki jakiej zażądał odszedł do innej firmy. Od momentu
przejścia na jego stanowisko poprawiło się moje samopoczucie,
zaczęto też bardziej doceniać moje kwalifikacje i wydajność pracy, z
czego rozumiałem, że byłem i szybszy i lepszy od swego poprzednika,
gdy tymczasem na poprzednim stanowisku pozostawałem za
innymi pracownikami sporo w tyle. Oczywiście ponieważ rzecz się
miała w Ameryce, a ja byłem w niej jedynie emigrantem, z chwilą
przejścia na dość ważne dla produkcji stanowisko, nie otrzymałem
ani uposażenia swego poprzednika, ani też chociażby skromnej
kolejnej 25 centowej podwyżki.
WYDAJNOŚĆ PRZEDE WSZYSTKIM
Od tej pory mając własne wydzielone stanowisko, komplet potrzebnych
narzędzi złotniczych i dużo mniejszą presję na iloś [...]
Udostępniono 30% tekstu, dostęp do pełnej treści artykułu tylko dla prenumeratorów.
Wszyscy prenumeratorzy dwumiesięcznika w ramach prenumeraty otrzymują login i hasło umożliwiające korzystanie z pełnych zasobów portalu (w tym archiwum).
Prenumerata POLSKIEGO JUBILERA to:
Prenumeratę możesz zamówić:
Jeśli jesteś prenumeratorem a nie znasz swoich danych dostępu do artykułów Polskiego Jubilera skontaktuj się z nami, bok@pws-promedia.pl
|
Tadeusz Dylak